Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2011, 10:39   #25
Lilith
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Kerm, przyjacielu. Dziękuję za wsparcie moralne. ;)

Cholera! Może powinna była powiedzieć im o chłopcu? Przez chwilę, zanim jeszcze na dobre zniknęli jej z oczu za zakrętem skalnej ściany wąwozu, zmagała się z chęcią wyjawienia oddalającym się ludziom, kogóż to w rzeczywistości ścigają. Wahała się czy by czasem nie zawołać za nimi, wyjaśnić, a może nawet... nie. Powstrzymała się w ostatniej chwili. Lepiej nie pchać się dobrowolnie między człowiecze plemię. Już i tak miała z nimi wystarczająco dużo kłopotu. Nie ma co. Trzeba mieć talent, żeby w środku Pustkowia trafić na tyle tych przeklętych stworów. Z drugiej jednak strony, intrygowała ją ta ich zagadkowa wędrówka. Skoro nie mieli nic wspólnego z porwaniem Kyriana, to za czym tu właściwie węszyli? Odstawiali jakąś wyprawę krajoznawczą? Przygnali tu odpocząć od wielkomiejskiego gwaru w pięknych okolicznościach przyrody? Przedziwne miejsce na spędzanie kanikuły. Tym bardziej, że do letnich upałów jeszcze daleko... Chociaż w takim przypadku dałoby się przynajmniej wytłumaczyć, co tak zdrowo pomieszało im w głowach. Udar słoneczny, jak nic. A może po prostu zełgali? Niemożliwe. W Wyczułaby to chyba. Mówili szczerze. Miała prawie całkowitą pewność, choć tkwiła w tym wszystkim jakaś tajemnica...

Z paru uwag, które wymienili łatwo dało się wywnioskować, iż przynajmniej kilkoro z nich nie cieszyło się zbytnią sympatią i uznaniem Imperatora oraz jego wiernych piesków. Zważywszy na to, czym „pachniał” ten cały paniczyk Mark, nie dziwota. O ile zmysły jej nie myliły, a pod tym względem raczej miała do nich pełne zaufanie, najpewniej imperialne lochy powitałyby go czym chata bogata, dokładając starań, by wydusić z niego wszystkie jego małe sekreciki. Wnikliwie, szczegółowo i z całą pewnością bez zbędnych subtelności. Potem zapewne czekałby go stos. Albo też dołączyłby do małej syrenki... Syrenki? Otworzyła szeroko oczy. Jakiej syrenki? Przykucnęła opierając łapy na ziemi i podejrzliwie zerknęła na swoje odbicie w strumyku, po czym dość mocno potrząsnęła kudłatą głową. Chyba prześladowały ją wciąż jakieś pourazowe zwidy. Nie miała pojęcia skąd przyszła jej do głowy syrena i jaki miała związek ze stołecznymi kazamatami. Obejrzała łapę. Sierść ciągle jeszcze pokrywał lekko, zielonkawy pył. Szlag! Czyżby nawdychała się tego świństwa?

Dopadła strumyczka i szybko, acz starannie opłukała w bystrej wodzie całe ramiona i pysk. Powinno pomóc. Jakoś tak od razu trzeźwiej spojrzała na sytuację i resztę świata. Trzeba było działać, jeśli nie chciała pożegnać się z Gh’Aa raz na zawsze. Było nie było - pod wrunkiem oczywiście, że młody dureń dychał jeszcze - dostanie się biedaczysko w dwa ognie. Będzie miał dużo szczęścia, jeśli nie oberwie albo od bandytów, albo od przypadkowych ratowników. Niech go dobra Sillene ma w swojej pieczy. Poza tym, trzeba mieć jeszcze na oku szczeniaka. Można się było pokusić i capnąwszy któregoś z jego „sympatycznych” opiekunów, postarać się wytrząsnąć z niego parę informacji. Po prawdzie mówi się, że nie warto czasem za dużo wiedzieć, ale na miłe bogi, nie można też tak sobie po prostu, przejść do porządku dziennego nad faktem, że po twojej ziemi, z niewiadomych powodów, zaczynają ganiać w tę i z powrotem całe tabuny człowieków. Co jeden, to bardziej nawiedzony, albo na bakier z powszechną ideą cywilizowanej ludzkości. A nuż, można by jeszcze na tym jakoś skorzystać…

Napięcie ostatnich kilku chwil, wreszcie zaczęło powoli opuszczać Kocicę. Jego resztki jednak, wciąż miotały koniuszkiem pręgowanego ogona. Przydepnęła go łapą. Jakoś tak łatwiej było się skupić, kiedy nie podrygiwał niezależnie od całej reszty właścicielki oraz jej woli. Powinna ustalić priorytety. Nie mogła na złamanie karku gonić za Gh’Aa. Wcześniej wypadałoby zrobić jakieś rozpoznanie w sytuacji. Przyjrzeć się biegowi wypadków z w miarę bezpiecznego dystansu i dopiero potem zdecydować na ruch. Wpakowanie się w kolejne tarapaty, to ostatnia rzecz na jaką miała w tej chwili ochotę. Ledwo wykaraskała się z poprzednich. Bandaże uwierając zbyt ciasnymi, jak na jej obecne wcielenie, splotami, aż nazbyt wyraźnie przypominały o niedawnych przejściach. Sięgnęła do nich odruchowo. Ciasno opasywały jej ciało. Wciąż czuła na nich ludzki zapach. Szarpnęła, rozplatając pasmo po paśmie. Odetchnęła z ulgą. Siły bestii całkiem dobrze poradziły sobie z naprawą cielesnej powłoki. Bok i przedramię miały się już o wiele lepiej. Nie potrzebowały opatrunków, które teraz tylko zawadzały i ograniczały ruchy. Szkoda jednak było ich wyrzucać, a poza tym trzeba być ostrożną i nie pozostawiać za sobą zbyt wielu śladów.

Druga sprawa także wymagała natychmiastowego działania i niemal saperskiej rozwagi. Pośpiech był ze wszech miar niewskazany, a jednak musiała się śpieszyć. Ostrożnie otworzyła torbę, powoli wydobywając, oczyszczając i układając kolejne sprzęty. Zielony kurz był wszędzie. Dwie kule rozbite całkowicie. Trzecia nadtłuczona, ale trzymała się kupy. Wygrzebała w piasku spory dołek wrzucając do niego gliniane skorupy. Z ciężkim sercem dołożyła do nich kilka innych, nie nadających się już do niczego przedmiotów. Strzałki z kolców echinopsa do dmuchawki - ponad połowa strzaskana i połamana. Na szczęście podzieliła je na kilka mniejszych, owiniętych szczelnie pęczków. Ocalały też te stalowe, choć miała ich naprawdę niewiele i musiała dbać, by możliwie dużo z nich odzyskać po użyciu. Były teraz podwójnie cenne. Spora część pojemniczków z miksturami, a właściwie ich roztarte z wszechobecną zieloną substancją resztki, także spoczęły w płytkiej mogiłce. Woreczek z zapasem proszku kapeluszników dziwnym trafem nie został uszkodzony, wywołując tym uśmiech na pysku Tygrysicy. Miała nadzieję, że jeszcze go wykorzysta w stosownym czasie i już szczerze cieszyła się na tę okazję.

Torby nie mogła, ot tak sobie, po prostu wytrzepać, nie chcąc przy tym paść bez czucia. Zaimpregnowana skóra była jednak na tyle nieprzepuszczalna, by można było nabrać w nią wody i w miarę dokładnie zamknąwszy, wypłukać ją od środka. Powtórzyła zabieg kilkukrotnie, za każdym razem wylewając zielonkawą ciecz do dołka ze śmieciami. Na koniec przykryła wszystko ziemią. Ostrożności nigdy dosyć. Przynajmniej nie powinna w ten sposób zaszkodzić jakiemuś przypadkowemu, bogom ducha winnemu stworzeniu, które zapragnęłoby napić się wody ze strumyka, lub wetknąć nosa w porzucone przez nią ingrediencje. Zastanawiając się, w jaki sposób w miarę bezpiecznie przejąć od "leminga" naskrobaną jego ręką podobiznę swojej osoby, pozbierała pozostawione jej przez ludzi sprzęty. Zawahała się, podnosząc w łapie koc. Zamyślona, odruchowo podsunęła go do pyska węsząc intensywnie. Pod przymkniętymi powiekami niczym zjawa zamajaczył obraz jego dotychczasowego właściciela. Zaciągnęła się mocniej powietrzem i... kichnęła zarzucając czarną grzywą kudłów. Nawet teraz prześladowała ją ta srebrzysto mieniąca się mgiełka, snująca się wraz z jego zapachem. Zjawa spojrzała na nią, uśmiechając się kpiąco. Kocica kłapnęła zatrzasnąwszy szczęki, zdając sobie nagle sprawę, że siedzi bezczynnie, dysząc z rozdziawioną paszczą i wysuniętym jęzorem. O mało go sobie nie przygryzła.

Zmierzyła fachowym okiem wznoszącą się przed nią ścianę wąwozu. Z góry zawsze więcej widać.
Poruszyła zwichniętym stawem. Wydawało się, że działa całkiem nieźle. Ściana także nie wglądała na przesadnie trudną do zdobycia. Kilka skoków i byłaby na górze. Tylko czy naprawdę istniała potrzeba, żeby na nią włazić? Mając w pamięci wypadek Tilney'a, Kocica skrzywiła się z niesmakiem. Rzuciła jeszcze raz okiem ku wylotowi i wlotowi wijącego się pomiędzy skalnymi ścianami, wąskiego przejścia. Dolinka kusiła ją swoim spokojem. Mogłaby zapolować i odsapnąć przed dalszą drogą tak, jak pierwotnie zamierzali zrobić jej "wybawcy". Obowiązek jednak wzywał. Nie mogła sobie przecież pozwolić na zabawę, kiedy towarzysz był w opałach. Porwała z ziemi zwinięte w zgrabny tobołek sprzęty i nie zastanawiając się już dłużej zawróciła, ruszając sprężystym biegiem po śladach oddalającej się gromadki "zdobywców Pustkowi". Znajdzie jakiś łagodniejszy stok i tamtędy dostanie się wyżej na zbocze, skąd roztaczał się widok na położone niżej, niedawno podtopione obszary, po których poruszali się zapewne porywacze i jej nowi "przyjaciele" z zachodu. Zewsząd wciąż jeszcze spływały potoki wody pozostałej z powodzi. Grząski, rozmokły grunt skłonił ją do wdrapania się na wyżej położone tereny. Poruszała się wzdłuż stoku, pilnie wypatrując wszelkich możliwych śladów.


Już po kilku susach, palący gorącem skórę na piersi i dyndający w tę i z powrotem w rytm kroków
medalion, począł wyprowadzać ją z równowagi. Doskonale zdawała sobie sprawę, jak Bestia go nienawidzi. Chwilowo nie było powodu, by nie mogła jej ustąpić pod tym jednym, małym względem. W obecnej sytuacji, każde wsparcie liczyło się w dwójnasób. Nieodłączna przyjaciółka niezmiernie uradowana milczącym zezwoleniem, jednym machnięciem zdarła z szyi lśniący szlachetnym blaskiem łańcuch ze znienawidzoną błyskotką. Lilith czuła, że z chęcią cisnęłaby go w chaszcze, raz na zawsze pozbywając się niewygodnego przedmiotu, a na to pozwolić sobie nie mogła. Amulet zniknął więc w przepastnych głębiach plecaka i to jedynie tymczasowo. Bestia odetchnęła pełną piersią, szczerząc się wewnętrznie do swoich, biegnących pokrętnymi ścieżkami myśli. - Trzymaj się Gh'Aa. Przybywam z odsieczą, Kotku.

***

Pogoda zmieniła się, jak zwykle nagle i bez form pośrednich. Poranek, który przywitał ich skłębionymi szarymi chmurami, zastąpiło wietrzne przedpołudnie. Chmury przepędzone porywistymi podmuchami, rozpierzchły się niczym ścigane przez wilki stado, pozostawiając za sobą jedynie niedobitki w postaci białych, puchatych obłoczków leniwie sunących sobie tylko znaną drogą, dając pole do popisu przygrzewającemu z coraz większym animuszem słońcu. Duszne popołudnie nie stanowiło wymarzonej pory do pościgu za grupką ludzi. Przesycona wodami powodzi dolina, tonęła w unoszących się ku czystemu niebu oparach wilgoci. Mgiełka nie ułatwiała Kocicy tropienia dość szybko poruszającej się drużyny Mark’a. Wydawało się, iż powietrze było tak wilgotne, że gdyby wziąć je w łapy, można by je wyżąć niczym mokrą szmatę. I takąż też mokrą szmatę Kocica czuła we własnych płucach, truchtając z uporem maniaka za śladem ciągnącym się w dolinie.

Jako, że wody nie brakowało nigdzie, zziajana Kocica mogła przynajmniej od czasu do czasu ochłodzić się w spływających zewsząd strumykach i stojących w każdym zagłębieniu bajorkach. Na razie. Do jutra, o ile słońce będzie nadal tak przygrzewać, picie tego, co zatrzymały zagłębienia przestanie być bezpieczną czynnością, zważywszy na to, co się tam zaczynało rozkładać. Nos dostarczał jej aż nadto dowodów, co mogły kryć zwały błota i naniesionych gałęzi. Pomimo, iż głód dawał się jej coraz bardziej we znaki, nie miała jednak zbytniej ochoty sprawdzać czy coś z tego nadawało się do spożycia. Nie była w końcu zwierzęciem, a tym bardziej jakimś cuchnącym ścierwojadem. No a poza tym, kiedy bestia dochodziła do głosu, nie sposób było zaspokoić jej żarłoczności jakimś martwym ochłapem. Nawet gdyby miał być to ochłap najwyższej jakości. Potruchtała więc dalej, gnana odwiecznym instynktem, nadal bardziej zainteresowana zdobyczą w postaci kilku wymykających się jej wciąż istot ludzkich, niż rozkładającą się w pobliżu padliną.

Coś smyrgnęło obok, niemal na granicy widzialności. Dostrzegła ruch jedynie kątem oka, lecz instynkt łowcy skłonił ją do błyskawicznego skoku. Spomiędzy pazurzastych łap niemal w ostatniej chwili umknęło wielkim, jak na swoje rozmiary susem, piszczące wniebogłosy stworzonko. Ruszyła w pogoń, jak zamroczona. Nie ważne w końcu, co się ściga. Ważny jest bieg i polowanie, dopóki to coś przed tobą ucieka. Prosta zasada zadziałała i tym razem. Nieduży gryzoń o cętkowanym, szarym futerku śmigał pomiędzy kamieniami i kępami traw, starając się zgubić drałującego za nim w podskokach stwora z zacięciem godnym lepszej sprawy. Ale czyż mogła istnieć lepsza sprawa niż życie? Mimo, iż było to tylko życie małej warminii. Niełatwo być małym gryzoniem gdziekolwiek, a na Pustkowiach zwłaszcza. Także w bardziej cywilizowanych okolicach nie mogła liczyć na spokój. Jej futerko było niezwykle cenione, zwłaszcza przez samą warminię - samolubna bestyjka potrafiła posunąć się do wszystkiego, byle się z nim nie rozstawać. Lilith nie miała pojęcia czy była to jakaś wyuczona strategia czy zwykły przypadek, lecz z jej punktu widzenia w tym, co nastąpiło, musiało kryć się coś "grubszego".

Przyspieszająca z każdym krokiem Kocica miała właśnie wypaść spomiędzy grupki malowniczych skałek, mając niemal w pazurach uciekającą zdobycz. A potem, kiedy już miała skoczyć, nagle zmieniła zdanie. Wszystkie cztery łapy równocześnie wysunęły pazury i wbiły je w darń. Lilith przeturlała się, poderwała na nogi i zaczęła się nerwowo myć, zapierając się plecami o ostatnią ze skałek. Zapach, który przyniósł z sobą podmuch wiatru z rozgrzanych słońcem zboczy, zwiastował kłopoty. Poważne kłopoty. Oprócz niej ktoś jeszcze tu polował. Znała ten zapach. Jak Pustkowia długie i szerokie matki straszyły swe niesforne dziatki opowieściami o myśliwym, co chadzał w czerwonawym futrze. Może nie był tak szybki i zwinny, jak zwyczajny tygrys, lecz siłę miał ogromną. Kiedy już zaatakował, rzadko które stworzenie potrafiło przeżyć śmiertelny uścisk jego łap i uniknąć, czasem nawet dziesięciocalowych kłów. Nie miała najmniejszego zamiaru sprawdzać czy istotnie tak było. Zwłaszcza na sobie. Przytulona do rozgrzanej skały wstrzymywała oddech, co po szaleńczym biegu za gryzoniem wcale takie łatwe nie było, sama pragnęła stać się na chwilę małą, nie rzucającą się w oczy warminią.

Delikatny pocałunek wiatru, który musnął jej szyję uświadomił jej, że tkwiła w tym miejscu o parę ułamków sekundy za długo. Wiatr nagle zmienił kierunek, a kolejny podmuch również poniósł jej zapach w zdecydowanie nieodpowiednią stronę.
Do wrażliwych uszu Kocicy dotarł nie dość, jak na jej gust, odległy pomruk niezadowolenia. Nie traciła czasu na ewentualne pertraktacje. Nie miała żadnego interesu w dążeniach do konfrontacji z właścicielem ponurego ryku, jaki ją odprowadził. Ruszyła w górę stoku, nie poświęcając nawet chwili na zbędne już maskowanie swojego taktycznego, w sumie dość pośpiesznego odwrotu. Przypadła do ziemi dopiero, kiedy skryła się za grzbietem jednego z niewielkich skalnych wypiętrzeń i wyciągając szyję ostrożnie zerknęła w dół. Zasłonięty częściowo kamiennym blokiem olbrzymi kot o brązowo-czerwonym futrze, spoglądał jeszcze przez chwilę w stronę ukrytej Lilith, jak gdyby zastanawiając się nad pościgiem za niespodziewanym intruzem, który nieopatrznie wtargnął na jego terytorium. Po chwili jednak zrezygnował z zamiaru, wracając do swoich spraw. Nietrudno było się domyśleć, co go zatrzymało.

Poczuła nagle cień zazdrości i dużo mocniejsze odczucie głodu, bowiem długozębny, baaaardzo daleki krewniak, raczył się w najlepsze świeżo upolowaną zdobyczą. I bynajmniej nie była to mała i niepozorna warminia. Nozdrza Kocicy zadrgały, podniecone słodkim zapachem krwi, jaki rozniósł się wokół, gdy wiatr ponownie niespodziewanie zmienił kierunek. Przyniósł z sobą jeszcze coś. Gasnący, ledwo wyczuwalny ślad ludzkiej woni. Bursztynowe ślepia were w jednej chwili zmieniły się w wąskie szparki. Uniosła uchylony pysk, smakując powietrze. Uszy które jeszcze przed chwilą niemal płasko przylegały do czaszki, poczęły pracować pilnie, wykonując absolutnie nie zsynchronizowane z sobą zwroty we wszelkich możliwych, anatomicznie dopuszczalnych kierunkach.

Pchana jakimś niepojętym dla siebie samej impulsem, szorując brzuchem po skałach, popełzła z wolna w bok, starając się dotrzeć wzrokiem do zasłoniętego kamiennym blokiem, szarpanego kłami potężnego drapieżnika ciała jego niedawnej ofiary. Była duża, choć większą jej część stanowił już w tym momencie jedynie poszarpany, krwawy ochłap. Jeszcze kilka jardów i będzie wiedziała na pewno czym, albo... kim była...

Czerwonawy łeb o długich jak sztylety kłach uniósł się ponad skalną płytę, jak gdyby poczuł na sobie skupiony wzrok were. Przez chwilę, w której Lilith zamarła w bezruchu, czujnie badał okolicę. Czuła jego niepokój. Zerwała się w tym samym momencie, kiedy długozęby drapieżca wiedziony przeczuciem, iż jest obserwowany, porwał w pysk swoją zdobycz i nie śpiesząc się zbytnio, począł schodzić z nią w dół zbocza. Niemal przeciął jej ciało w połowie wlokąc je z sobą. Głowa i kończyny ofiary podskakiwały groteskowo, obijając się o kamienie.

Lilith stała jak porażona, nie kryjąc już wcale swej obecności. Po kilku chwilach dopiero, uczyniła jeden, potem drugi i kolejny chwiejny krok na drżących nogach, po czym ciężko usiadła na ziemi, obejmując ramionami kolana i tępo patrząc w dal. Zwierzęcy pysk wykrzywił najpierw dziwny grymas, a po chwili dał się słyszeć chrapliwy, niepowstrzymany śmiech Kocicy.
- To gażela. To była tylko gażela...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 17-03-2011 o 11:33.
Lilith jest offline