Khadlin w końcu dotarł do jakiejś gospody. Był to duży, umocniony zajazd, stojący na skrzyżowaniu dróg. Wysoka palisada nosiła ślady ognia, a jedno ze skrzydeł masywnej, okutej bramy, było uszkodzone. Najwidoczniej niedawno doszło tutaj do ataku. Domyślać się można było, że atakującymi były stwory Chaosu, które w ostatnich czasach, po pokonaniu hord Archaona, rozpełzły się po lasach i siały spustoszenie pośród zamieszkujących tereny południowego Ostlandu, ludzi.
Na dziedzińcu stały dwa ciężkie, wyładowane futrami wozy i potężny, wzmocniony stalowymi płytami dyliżans, na którego drzwiach wymalowana była szara wieża. Trzech ubranych w wojskowe mundury mężczyzn, stało pod zadaszoną wiatą i oglądało coś leżącego na ziemi.
Khadlin, wiedziony ciekawością, podszedł aby sprawdzić czemu się przyglądają. Pięć, przykrytych workami ciał, spoczywało w rzędzie. Spod materiału wystawały tylko ubłocone buty. Błoto pod trupami całe było splamione krwią.
- ... nie widzę możliwości - powiedział jeden z mężczyzn, noszący u pasa dwa pistolety.
- Kto, jak kto, ale nie spodziewałem się, że Ty, Karl Hochberg uznasz to za niemożliwe - powiedział drugi, niższy. Ten opierał się na długim mieczu. Na głowie miał hełm z czarnym piórem.
- Na Ulryka! Tych pięciu to byli zaprawieni w bojach weterani... - urwał Hochberg na widok zbliżającego się krasnoluda. Ręka powędrowała do kolby pistoletu. - A Ty, mości khazadzie czego tu szukasz?
- Daj spokój - powiedział trzeci mężczyzna, kładąc rękę na ramieniu Hochberga. - Widać, że to strudzony podróżnik. Powitać. Sam Ulryk nam w potrzebie khazada zsyła, a Ty od razu byś strzelał... |