Khadlin szedł błotnistą drogą włócząc powoli nogami. Był już dość zmęczony podrożą, nie umiał zliczyć wszystkich mil, które przeszedł tego dnia, ale było ich wiele. Marzył teraz o odpoczynku w bezpiecznym miejscu, więc kiedy w oddali ujrzał ludzkie siedlisko otoczone palisadą, postanowił skierować doń swe kroki. Nie miał nic do stracenia, a istniała spora szansa, na to, że jego chwilowe marzenie się ziści, bowiem Khadlin uciekał.
***
Tego samego dnia, kilka godzin wcześniej Khadlina spotkała, bowiem przykra rzecz. Wraz z kompanią krasnoludów, do której należał siedział sobie beztrosko w obozie, który rozbili na niewielkim pagórku, na skraju zagajnika. Khadlin nie pamiętał, jednak skąd się tam wzięli i jaki był cel ich wyprawy. Nie pamiętał, bowiem stracił pamięć. A stało się to w wyniku nieprzewidzianego zajścia. Obóz, który rozbili, aby zatrzymać się na popas, został zaatakowany przez zgraję wojowników chaosu, którzy pojawili się jak spod ziemi. Krasnoludy walczyły dzielnie, ale przeciwnicy był w przewadze. W pewnym momencie zdradziecki cios trafił Khadlina w tył głowy. Krasnoludowi pociemniało przed oczami. Padł na ziemię tracąc przytomność. Zbudził się dopiero po jakimś czasie, nie wiedział ile czasu minęło od chwili potyczki, a do tego głowa pękała mu z bólu jak po największej popijawie. Na miejscu nie zastał ani kompanów, ani wojowników chaosu. Nie wiedział, czy go przeoczyli, czy myśleli, że jest martwy. W końcu leżał na ziemi z rozciętą skórą na głowie. Co gorsza, cios spowodował częściową utratę pamięci. Krasnolud pamiętał tylko swoje imię i fakt, że wraz z towarzyszami został zaatakowany. Nic więcej. Nie chcąc dłużej ryzykować, rzucił się pędem, pobliską drogą, w nadziei znalezienia bezpiecznego miejsca. Pozostawanie samemu w obozie graniczyło z samobójstwem. Khaldin wziął swój ekwipunek i z zamiarem odnalezienia towarzyszy ruszył przed siebie.
***
Zbliżył się do karczmy. Ostrożnie zmierzył wzrokiem dwóch stojących przed nią ludzi. Nie wyglądali na wojowników chaosu. Podszedł bliżej. Dostrzegłszy martwe ciała skrzywił się.
- A Ty, mości khazadzie czego tu szukasz?- usłyszał zaczepkę
-Schronienia, jeśli łaska, napadnięto mnie i moich kompanów.-odparł-
Nie szukam zwady, pozwólcie mości panowie, że pójdę swoją drogą. – Rzekł na widok człowieka sięgającego po pistolety. Na wszelki wypadek sam zacisnął dłoń na rękojeści swego topora.