| Wczesnym rankiem Aesdil wymknął się z fortu by z bliższej odległości rzucić okiem na Pyły. Dziewczęta jeszcze spał, ciesząc się bezpiecznym odpoczynkiem, ale wygrzany nad kominkiem Kull był chętny do lotu. Niemniej jednak ptak z wyraźną niechęcią przekroczył granicę miasta, pchany jedynie pragnieniem pomocy swemu panu i magiczną więzią. Widok, który roztaczał się ze zbocza wzgórza był przygnębiający - ruiny wież strażniczych, zajazdów i sklepów szarzały pod cieniutką warstwą śniegu, strasząc kikutami ścian i portyków, a wszystko pogrążone było w martwej ciszy. Czas zacierał powoli roślinne zdobienia wokół odrzwi, niszczył powalone, detalicznie wykonane rzeźby stojące wzdłuż drogi, wypełniał kurzem głębokie donice, w których rosły zapewne rzadkie odmiany drzew i kwiatów. Pomiędzy resztkami murów kręciło się kilka psowatych istot oraz - według Kulla - jakiś humanoidalny nieumarły. Nie było powodu zapuszczać się samopas dalej, a i widok nie nastrajał do zwiedzania. Po odwiedzinach w eterycznym Atmeeil Laure z łatwością mógł sobie wyobrazić jak piękną była kiedyś ta chluba elfów Królestwa - i złość trzęsła nim na myśl o niszczeniach, jakie poczynił tu nekromanta i jego sługi.
Gdy wrócił do fortu wszyscy zasiedli już do śniadania - nocna popijawa nie odbiła się zbytnio na kondycji najemników, choć Rado ze zdziwieniem słuchał co też w nocy opowiadał. Gdy wszyscy napełnili już brzuchy i sprzątnęli ze stołu Maeve rozłożyła na nim pergaminy wydobyte z obroży Tora. W większości były to pojedyncze strony wyrwane z dziennika. Właściciel zapewne brał pod uwagę, że mogą być potrzebne komuś innemu niż on sam, gdyż spisane były nie w krasnoludzkim a we wspólnym. A może Helfdan źle zrozumiał mabari i właściciel nie należał do tej upartej rasy? Jednak zapieczętowany list zaadresowany do jednej z krasnoludzkich twierdz w Skałach potwierdzał tą teorię. Adresaci sugerowali żonę i synów lub braci krasnoluda, lecz ich miana nic nikomu nie mówiły. Daty na kartkach były różne. Im bliżej końca tym zapiski były bardziej wyrywkowe i rozmazane, jakby właściciel pisał w pośpiechu lub w ukryciu. Zaczynały się niedługo po wyjeździe grupy z Atmeeil - najwyraźniej wtedy Elidor lub Hourun zaufali krasnoludowi na tyle, by wprowadzić go w swe plany. Oni, Tiirstil, dwóch towarzyszących mu elfich kapłanów oraz kilku magów obserwowało poczynania Pathoxa, który stawał się tym bardziej spokojny i rozluźniony im bliżej Pyłów byli. Nawet nie zajechał do Sepel ani Vessil po wieści o “mordercy”, a po minięciu rozstajów zachowywał już niewielkie pozory. Kiedyś po pijaku nawet wspomniał, ze cieszy się ze śmierci matki bo przestała go ograniczać i jęczeć o wojnie. Zresztą nawet gdyby ktoś chciał się odłączyć wracać samemu było równie niebezpiecznie co jechać dalej. Często zarządzał treningi magów, których w drużynie było bardzo dużo. Z kontekstu wynikało, że w grupie jechało 10-15 osób, ale mógł jeszcze dobrać jakichś po drodze; czasem na trakcie spotykali oczekujących ich najemników. Dzięki szpiegującym zaklęciom dowiedzieli się, że Pathox jest wyznawcą Shar; byli też całkiem pewni, że trzy towarzyszące mu kobiety również, choć oficjalnie elf najął je gdzieś pod Wilczym Lasem w tym samym czasie co Houruna. Kilka innych osób na pewno wiedziało więcej o celach elfa, niż ten mówił reszcie i wyraźnie spoufalali się z pracodawcą z tego powodu. Podróżowała z nim także srebrna elfka w średnim wieku - prócz “zabawowej” natury nie wyróżniała się żadnymi szczególnymi zdolnościami. Mimo to Pathox zdawał się ją poważać - przynajmniej bardziej, niż resztę grupy - i liczył się z jej zdaniem. Krasnolud zauważył, że miała w urodzie coś nietypowego jak na elfa, ale nie potrafił określić co. Niepokoiło go to jednak. Z zapisków wynikało, że w drużynie nie było zaufania, podzieliła się ona na trzy obozy - sojuszników Elidora, Pathoxa oraz grupę, która nie widziała komu ufać. Słonecznemu elfowi wyraźnie był nie w smak szacunek, jakim dwie pozostałe grupy darzyły Elidora, nie podejmował jednak działań przeciwko niemu. Ku zdumieniu większości Pathox ominął strażnicę i nakazał zjechać do włości swego rodu, gdzie spędzono dużo czasu pod pozorem szukania rodowych pamiątek. Wnętrze było w całkiem dobrym stanie, bez śladów plądrowania czy aktywności nieumarłych. Z notatek wynikało, że elf wraz z kobietami i kilkoma wybrańcami znikali często w piwnicach dworu, podczas gdy reszta miała bronić koni i zapasów. Kilkukrotnie faktycznie odpierali atak górskich stworzeń. Raz, wbrew ostrzeżeniom, jeden z elfich kapłanów zszedł za Pathoxem w podziemia. Wrócił szybko blady jak wapno, nie zdolny wykrztusić słowa. Zniknął kilka godzin później; Vel’te’nel stwierdził, że na pewno uciekł bojąc się tutejszych potworów. Potem skierowali się do pozostałych dworów - elf wznowił starą śpiewkę o poszukiwaniu zabójcy matki i stwierdził, że skoro zbrodniarz zabijał rodowe elfy, znaczy to że interesowały go rodowe bronie i trzeba sprawdzić wszystkie tropy. Często rozglądał się, ale bardziej jakby na kogoś czekał, niż obawiał się napaści. Dzięki magii Hourun podsłuchał, że Pathox chce zejść do podziemi w centrum Levelionu i tam odprawić jakiś rytuał poświęcony Shar, ale dopiero w czasie zaćmienia księżyca. Nie wiedzieli dlaczego więc wyprawa jedzie aż tak wcześnie. W czasie podróży przez miasto zginęło kilku wojowników; Pathox tylko ucieszył się, że nie magów. Ciała przysypano ziemią i gruzem. Śladów “mordercy” nie znaleziono, podobnie jak aktywności istot innych niż nieumarli i potwory. Zapiski urywały się zaraz przed dotarciem do posiadłości Elten’vel. |