Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2011, 18:51   #201
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Im bliżej Levelionu i im więcej niebezpieczeństw wokoło tym Helfdan miał mniej czasu na jakieś rozterki i trwogę. Z każdym dniem stawał się spokojniejszy i wracał mu humor. Może właśnie to był jego sposób na strach? Im był bliższy i bardziej namacalny tym większą pogardę w nim budził. Zaczęła się walka o życie, która nie pozostawiała miejsca na zastanawianie się nad znaczeniem snów, analizowanie przeczuć czy inne tego typu pierdoły. Walka, żarcie, sen i permanentne zmęczenie. Tak to teraz wyglądało. Każdy kolejny dzień przynosił jakąś potyczkę… Już nie mogło być mowy o samotnym polowaniu. Okolica była na tyle nieprzyjemna, że Helfdan myśliwy łatwo by się zmienił w Helfdana ofiarę. Musiał odpuścić… Tym większe było jego zdziwienie gdy młodzież zdecydowała się odprawić zbiorowe modły nad jakąś bezimienną mogiłą… W samotności! Dziwnie religijni się nagle zrobili. W dodatku na tyle uduchowieni, że w swych modłach nie potrzebowali łącznika z bogami w postaci starego dobrego Iuliusa. Gdy wrócili to co ciekawe nie wyglądali jakby te modlitwy w czymś im pomogły… a wręcz przeciwnie. Miny były co najmniej kwaśne, a i chyba nie tylko humor zostawiły dzieciaki w tym miejscu. Może to było tylko takie wrażenie… a może nie. Tropiciel jak to tropiciel wścibski nie był i nikogo nie zmuszał do gadania. Nawet nie wypytywał o to co tam miało miejsce. Był za stary na to aby wierzyć w te wszystkie zapewnienia, że wszyscy sobie o wszystkim mówią. Jedna wielka brednia. Każda tajemnica dawała mu kolejny argument do milczenia. A zaufanie było towarem niezwykle deficytowym w tej grupie.

Strażnica przewyższała jego oczekiwania. Właściwie to wielokrotnie próbował ją sobie wyobrazić ale ani razu nie był bliski jej rzeczywistemu wizerunkowi. Niestety pomimo jej masywności, magiczności i iluzji bezpieczeństwa nie umiał się pozbyć przekonania, że to wszystko jest o kant dupy roztrzaskać. Wystarczyłby ją przecież otoczyć nieumarłymi i poczekać aż obrońcy umrą z głodu. Oby nikt nie dysonował taką mocą bo przyjdzie im zeżreć własne członki.


Po rekonesansie i zapoznaniu się z topografią fortyfikacji zajął się dokładnym sprawdzeniem pomieszczeń. Liczył, że coś powinno zostać po poprzednich gościach – nie zawiódł się i znalazł kilka rzeczy, które mogli wykorzystać w późniejszej drodze. Gdy już podzielił się znaleziskiem zajął się swoimi sprawami. Po oporządzeniu zwierząt i siebie i po jakimś posiłku takim bez smaku zajął się ekwipunkiem. Wręcz z jubilerską precyzją dobierał wszystkie jego elementy, sprawdzając ich stan jednocześnie. Gdy wszystko już było popakowane i gotowe. Zabrał się do ostrzenia broni… każdej sztuki dokładnie i wręcz z fanatycznym zacięciem… zgrzyt, zgrzyt powietrze przeszywał drażniący dźwięk pocieranego metalu o kamień.

Zgrzyt, zgrzyt… sejmitar.
Zgrzyt, zgrzyt… topór,
Zgrzyt, zgrzyt… kukri,
Zgrzyt, zgrzyt… nóż,
Zgrzyt, zgrzyt… zgrzyt, zgrzyt… zgrzyt, zgrzyt… pięćdziesiąt grotów…

Gdy to już skończył i przylazł do niego kudłacz po raz ostatnio użył czaru by pogadać z Torem, który był po odkarmieniu był całkiem sprawną maszynką do zabijania. Wyjaśnił mu na ile to możliwe, że ma się teraz słuchać bo to jedyna szansa na uratowanie jego pana. Jeżeli dalej był wśród żywych! A potem podrapał tego pyskatego futrzaka za uchem… i sprawdził co tam jest w tym zasobniku.

Listy przeczytał na osobności…

Przygotował też sobie wosk… pamiętając co tam mówili o tym zdradzieckim śpiewie. W razie czego chciał mieć pod ręką zatyczki.

***

Gdy już skończył odszukał Mewkę. Miał z nią do pogadania wiec nawet ucieszyło go to, że była sama. Podszedł więc do stojącej na blankach dziewczyny wpatrującej się w stronę pogrążonych w ciemnościach Pyłów. Podobnie jak ona szukał jakby tam jakiejś odpowiedzi nim zdecydował się odezwać.

- Wiem, że przyjechałaś tutaj po bliską ci osobę i to, że bycie od niego praktycznie na wyciągnięcie ręki musi być nie do wytrzymania. Przemawiał bez jakiegoś patosu wręcz z nutką nostalgii w głosie. – Do tej pory wykazywałaś się największą rozwagą pomimo tego, że byłaś targana największymi uczuciami. Jeżeli to jest oczywiście możliwe to chciałbym żebyś trzymała je jak najdłużej na wodzy. Będąc w tym przeklętym miejscu każda nasza słabość może nas wszystkich zgubić… Twój najsłabszy punkt to twój ukochany…

Wyglądała jakby nie spodziewała się usłyszeć takich słów z ust tropiciela i być może to spowodowało przedłużające się milczenie. - Wbrew temu co o mnie możesz sądzić wiem co znaczy kochać. Miałem to szczęście, że kochałem wiele razy... za każdym razem pierwszy i ostatni raz. Szczerze się do niej uśmiechnął po czym dodał. - Wprawdzie nie wierzę, że to możliwe... ale i tak kibicuję abyś to ty wracała z tego miejsca z uśmiechem na twarzy. Lepszego powodu do wyprawy nikt inny nie ma.

Maeve spojrzała zdumiona na tropiciela. Ostatnio coś chyba złagodniał, bo i inaczej z nią rozmawiał. A może to ona ponownie się zmieniła? Cokolwiek to było, sprawiło, że Maeve patrzała na niego inaczej. Prawdopodobnie przede wszystkim dlatego, że ograniczył swoje szowinistyczne uwagi. Jednak tych słów się nie spodziewała. Nie od niego. Zaskoczył ją w sensie jak najbardziej pozytywnym. - Nie mam zamiaru nikogo z was mieszać w moje prywatne sprawy. Uczucia nie staną mi na drodze, bo im po prostu nie pozwolę. - Powiedziała całkiem poważnie. - Jeśli nie będę mogła nad tym zapanować...Wtedy zadbam, żeby to była tylko moja sprawa, żeby was to w żaden sposób nie dotknęło. - Rudowłosa spojrzała w drugą stronę, zaciskając lekko pięści. Wewnątrz odliczyła do pięciu, by się uspokoić, po czym ponownie zwróciła swój wzrok na tropiciela, na którego twarzy widniał teraz szczery uśmiech. - Nigdy nie wątpiłam w to, że potrafisz kochać. Po prostu robisz to w inny sposób niż ja. Zapewne zabrzmi to naiwnie, ale po prostu nie znalazłeś tej właściwej osoby. Co do Houruna... Ja wiem, że on tam jest. Kwestia tylko, czy uda mi się go wydostać żywego. Mam...takie dziwne przeczucie, że on żyje. Jest w pewnym sensie niewoli, ale żyje.

Helfdan nie odpowiedział. Może nie chciał wyprowadzać dziewczyny z błędu, a może nie był po prostu w nastroju na pogaduszki. Półelf spotkał tak wiele tych jedynych, że aż ciężko było mu spamiętać imiona ich wszystkich... ale był pewien, że każda była warta każdej minuty z nią spędzonej. A Hourun… cóż może żyje, a może nie. Wyciągnął zza pazuchy pęk jakiś kartek i wręczył jej dziewczynie. - Może ci się to na coś nada, a może czegoś dowiesz się o swym lubym.

Maeve wzięła do ręki przekazane jej przez tropiciela kartki. - Dziękuję. Wiesz, jednak nie jesteś taki okropny za jakiego cię miałam. Nie zmuszaj mnie do ponownej zmiany zdania. - Powiedziała na wpół żartobliwie.

Nigdy nie przestało go to zadziwiać. Wszystkie baby wiedziały, że facetom chodzi o to aby dobrać się im do tyłka… natomiast tylko z sobie znanych powodów udawały, że wierzą tym, którzy okłamywali je twierdząc, że tak nie jest. Zatem wierzyły tym co to opowiadali jakie są mądre i utalentowane jednocześnie wargami muskając im szyjki. Wierzyły tym co to mówili jak bardzo kochają swe żony kiedy to obłapiali im cycki. Wierzyły słuchając zapewnień o szczerości uczucia i innych pierdół… a może tylko podejmowały toczoną od wieków grę… i udawały, że wierzą. Helfdan niespecjalnie przejmował się tymi ustalonymi regułami. Nie lubił udawać, że jest kimś innym niż w rzeczywistości był. Nie lubił mówić, że chodzi o coś innego. Nie obiecywał, że będzie ją kochać na zawsze. A jeżeli którejś kurce to nie odpowiadało to cóż… nie była jedyna na tym świecie. – Nie oszukuj się, doskonale wiesz że nic a nic się nie zmieniłem. Miłej lektury. Pożegnał się zostawiając dziewczynę sam na sam z kartkami dziennika.

***

Dla niejednego z nich to była jedna z ostatnich nocy na tym łez padole. Niejedno z nich stało nad krawędzią życia i nieśmierci i tylko od kaprysu bogów zależało kto powróci do tej fortecy. A potem być może dalej… do cywilizacji. Dla niejednego z nich to był najlepszy moment na rachunek sumienia, na żal za grzechy i proszenie bogów o opiekę. Jako, że tropiciel żył jak chciałby żyć i był tym kim miał być mógł się w spokoju napić.

- Pijcie do woli! Ile wam łeb pozwoli… albo Paladyn!
Tymi słowami otworzył nocną popijawę.

Nie koniecznie czuł potrzebę zostawiania swoich zapasów alkoholu dla potomnych. Każdy mógł skorzystać z jego skarbu wedle swoich potrzeb i możliwości. Wino, wódka, piwo – kto co chciał. Półelf też się raczył. Niestety nie uchlał się do nieprzytomności… Niestety nie zbałamucił dziewek… Niestety musiał jutro wyruszyć z tego fortu. Jednak z całą pewnością była to jedna z najspokojniejszych nocy jakie zaznał od czasu wyruszenia z osady elfów.

 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 15-03-2011 o 19:00.
baltazar jest offline  
Stary 16-03-2011, 21:45   #202
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Po oporządzeniu wierzchowców najemnicy rozwalili się przed rozpalonym kominem, zaś Laure poszedł na poszukiwania akcesoriów kąpielowych. Okazało się, że fort posiadał sporą wspólną łaźnię - niestety stojące pod ścianą wiadra wyraźnie wskazywały w jaki sposób należy tam dostarczyć ciepłą i zimną wodę. Potem przespacerował się po obejściu poszukując magicznych emanacji, nie znalazł jednak nic, czego nie wykrył by wjeżdżając do fortu.

Tymczasem Raydgast i Helfdan postanowili obejrzeć strażnicę. W tym czasie Iulus udał się do świątyni, gdzie - prócz prostego ołtarza, liturgicznych naczyń oraz oprawionego we wzmocnioną ćwiekami skórę modlitewnika - znalazł trochę leków, ziół (dość starych niestety), kilka zestawów uzdrowiciela, oraz sporo pociętego na opatrunki płótna leżącego w drewnianej skrzyni - wszystko przygotowane na wszelki wypadek dla stacjonujących tu zwiadowców. Między płótnami ukryty był gruby zielnik oraz notatnik ze wskazówkami jak radzić sobie z większością przenoszonych przez nieumarłych chorób. Do tego zazwyczaj niezbędna była jednak poświęcona świątynna ziemia. Na ołtarzu leżał niewielki, pusty kuferek z napisem “Testamenty” wyrytym na wieku. Za ołtarzem było przejście do niewielkiego pomieszczenia dla kapłanów, gdzie - prócz liturgicznych szat trzech bogów wisiała również mapa wszechświata i gwiezdny kalendarz. Wynikało z niego, że zaćmienie księżyca odbędzie się dwudziestego piątego dnia obecnego miesiąca... czyli za 14 dni. Na szczęście “cztery miesiące” Elethieny nie były do końca dokładne, inaczej mielibyście zaledwie sześć dni na przetrząśnięcie tak rozległego terenu.

Z wewnątrz strażnica była równie solidnie wykonana co na zewnątrz, a nad drzwiami dworu Sorg odkryła zatarty nieco napis świadczący o tym, że Hardan Szalony był jednym z fundatorów strażnicy. Mury wyglądały na swoje dwieście lat z okładem, lecz uszkodzenia były sukcesywnie reperowane. Strzelnice miały przyzwoitą szerokość, a w wąskich oknach dworu były - prócz wzmacnianych żelaznymi sztabami okiennic - grube kraty. Okazało się że i główne drzwi mają niewielką bronę, która oddzielała przedsionek od korytarza. Obydwa budynki były odsunięte od murów, by żaden z atakujących nie mógł przeskoczyć na dach. W basztach tropiciel znalazł trochę starych bełtów, strzał oraz niewielką zbrojownie, w której stało sporo drągów, runek i glewii oraz około trzydziestu pawęży (służących zapewne w czasie oblężenia). Na jednej z baszt stał niewielki kocioł na wrzący olej - niestety zapasów oleju ani smoły nie było. W stajni leżały jakieś stare uprzęże, pochodnie, wiadra, akcesoria do oporządzania koni oraz kilka zwojów lin i łańcuchów. Prócz sporej, murowanej piwnicy na zapasy pod kuchnią budowla nie miała żadnych podziemi. Przyrządzany przez Grubego Kerstana posiłek przyciągnął kilka myszy, które miały dość diety złożonej z pająków i podekscytowane czekały na spadające z blatu okruchy.

Raydgast bez większego zainteresowania ominął odgrodzony od reszty placu, emanujący mocą magiczny krąg, służący Gildii Magów do teleportowania swych członków pomiędzy największymi miastami Królestwa, po czym skierował się na piętro. Wyglądało na to, że ani grupa Pathoxa, ani Stick nie zatrzymali się w strażnicy na popas - nie wiadomo, czy magia ich nie wpuściła, czy też woleli unikać zostawiania śladów w takim miejscu. Podłogę na górze pokrywała gruba warstwa kurzu, podobnie jak sprzęty. Otwierając kolejne drzwi i okna mężczyźni sukcesywnie przeszukiwali komnaty. Wszystkie były urządzone ascetycznie, zawierając jedynie kominek, stół lub biurko z szufladami, kufer, łóżko oraz dwa krzesła; czasami regał i stolik przy łóżku. Papierów również nie było wiele: jakaś historyczna książka o powstaniu Twierdzy Topora, druga o taktyce, kilka czystych pergaminów i zaschnięty kałamarz. W jednej z szuflad Raydgast odkrył dziennik wypraw do Levelionu, prowadzony od czasu wojny. Pierwsze karty nie napawały optymizmem: do miasta wjeżdżało kilka setek, wyjeżdżała garstka. Proporcje rozkładały się: 5 wojowników i 1 paladyn na 1 maga i 1 kapłana. Obstawa miała za zadanie bronić magów i kapłanów w czasie, gdy ci odprawiali stosowne rytuały; wspólnie też walczyli z nieumarłymi w centrum miasta. Potem liczby zaczęły maleć. Wśród nazwisk dowódców oraz kapłanów przewijało się wiele szlachetnych rodów lub imion, które zasłużyły się w walce na innych terenach Królestwa. Paladyna nie zdziwiły specjalnie nazwiska dowódców zarówno helmickiej Twierdzy jak i Fortu na Skale, mimo że nie przypominał sobie by ktokolwiek chwalił się wyprawą do Pyłów, ani nawet by głośno ogłaszano takowe. Ku swemu zdumieniu zobaczył natomiast nazwisko Thunderdragona - przełożony Raydgasta miał wtedy o piętnaście lat mniej i był jednym z dziesiętników. W ostatnich latach grupy zwiadowcze liczyły poniżej setki i składały się z wojowników, paladynów i wojennych kapłanów, którzy mieli za zadanie wytwarzanie mentalnej osłony całego oddziału. Kilkunastu wykwalifikowanych w tym celu magów było również wysyłanych przez Gildię.

Według współczesnego planu oczyszczano: centrum miasta i świątynię Corellona/Shar, wszystkie pięć świątyń położonych w najdalej wysuniętych punktach miasta, szkoły i wieże magii, dawną bibliotekę, laboratorium Urgula, oraz cmentarz na północnym wschodzie i zbiorową mogiłę bezimiennych ofiar eksperymentów nekromanty (nie było jej zaznaczonej na mapie). Ponadto objeżdżano granice miasta sprawdzając, czy jego wpływ nie rozlewa się na las, oraz czy ruin nie zasiedliły inne stworzenia. W dzienniku odfajkowane były jedynie miejsca i to, ile osób zginęło lub zostało tam rannych; oraz czy rany zadali nieumarli czy zwykłe bestie. Szczegółowe raporty znajdowały się zapewne w twierdzach. Z podanych liczb Ray mógł wywnioskować, że im dalej na wschód tym niebezpieczniej ze względu na potwory, w centrum natomiast należy uważać nieumarłych. Najspokojniejsza była świątynia wysunięta najdalej na zachód (czyli najbliższa strażnicy); z notatek na marginesie poczynionych po wojnie wynikało, że nas świątyniami pola dzikiej magii zdarzały się rzadziej. Teraz - 200 lat później - oczywiście mogło się to zmienić. Największa plama martwej magii była nad włościami Lapeli - innych nie wynotowano. Przy ostatnim wpisie jest wzmianka, że wokół miasta pojawiła się roślinność - jeśli takową można było nazwać mchy, porosty i trujące grzyby.

Tymczasem Helfdan grzebał w pokoju, gdzie w koszu koło komina leżały brudnopisy kilku raportów - zostawione najwyraźniej na podpałkę. Autor bazgrał jak kura pazurem, lecz dało się coś niecoś odczytać. Papiery traktowały głównie o wojnie bahirów z bazyliszkami w okolicach cmentarza, oraz niedostępności południowo-wschodniej części z powodu behloderów. Wojsko wybiło nieco tych magicznych stworzeń, resztą mieli się zająć mieszkający w lesie druidzi, którym wielookie dawały się mocno we znaki. Nieopodal wodospadu znaleziono stare ślady walk drowów z jakimiś podziemnymi stworzeniami - zapewne ciemne elfy goniły tu wojenne niedobitki lub zbiegłych niewolników. Zawaliła się też północna brama do miasta, zarówno z powodu podmywającej jej wody z rzeki jak i ryjącego tam bulleta. Na szczęście żarłoczny stwór wyniósł się już bliżej gór. Ponieważ miasto nie było ufortyfikowane wejście do niego w innym miejscu nie stanowiło zbytniego problemu. Raporty były z zeszłej jesieni.

W innej komnacie wisiała na ścianie duża, oprawiona w ramę mapa terenu. Była bardziej szczegółowa i nowsza niż ta posiadana przez drużynę, oraz obejmowała również część gór i lasu. Z ciekawszych rzeczy zaznaczono tam dużą jaskinię przy wodospadzie na północ od Parku Houruna (stamtąd wypływała rzeka przebiegająca przez miasto), kilka mniejszych na północnym-wschodzie, trzy kolonie górskich gryfów oraz krąg druidów na południu (jakiś dekadzień czy dwa od miasta). Mapa miała także wyrysowane wszystkie, nawet najmniejsze domostwa - niestety była zbyt duża i nieporęczna, by brać ją ze sobą.





Ostatnie dni dla wszystkich były ciężkie, toteż helfdanowe zaproszenie do picia przyjęte zostało z entuzjazmem; zwłaszcza że mieli zostać w forcie dodatkowy dzień na odpoczynek. Najemnicy spust mieli nie mniejszy niż tropiciel, toteż wlewali w siebie kolejne garnce piwa i wina, rozgłośnie chwaląc swojego dobroczyńce. Nawet Raydgast nie odmówił napitku; okazało się także, iż i młodzież ma kilka garnców przedniego wina - skąd mieli tak drogi napitek pozostawało tajemnicą. Z ziarna i resztek przypraw Sorg Kerstan wyczarował coś na kształt ciastek - z braku kwaśnej zagrychy starczyć musiała słodka. Wieczór mijał przy wtórze toastów i opowieści o czynach mężczyzn - tyleż bohaterskich co zmyślonych.

- A mój tatulo to bardem był... - znienacka odezwał się Rado. Najemnik zabierał głos tak rzadko, że wzbudził zdumienie nie tylko pracodawcy, ale i swoich kompanów. - Wisus był z niego i drań jakich mało, ale jak siadł i prawić zaczął... dzieciakom się gęby nie zamykały z podziwu. Póki go nie wywiesili na urańskim rynku, to ile razy w dom wracał, tyle gadał do rana - choć skąd te opowieści brał to do tej pory nie wiem. A żem ich nie słyszał u bardów nigdy tak dokładnych jak ojczulek opowiadał... - najemnik zadumał się na chwilę nad swoim kuflem. - Najulubieńsza moja to o pokonaniu Urgula była - podjął - ale nie ta, co ją na Jarmarku śpiewają.
- Ona tylko dla pięknoty jest - burknął Kerstan. - Przecie wiadomo, że Hornulf to toporem a nie mieczem władał - stąd Twierdzę Topora nazwano - więc gdzie tam by czarownika mieczem pokonał.
- Ano... ojczulek to o toporze prawił. O tym jak zjednoczone wojska okrążyły miasto i ze wszystkich stron nekromantę zalewać poczęły. Magowie jakieś wodne stwory przyzwały,co kanałami przepłynęły i od środka atakować poczęły. Elfy i driady śpiewały pieśni bojowe i wlewały w serca otuchę, rażąc płonącymi strzałami, co wybuchały dotykając nieśmiertelnych, a swoim krzywdy nie czyniąc. Kapłani, przez wojaków chronieni pobieżeli wtedy do swych świątyń na pięciu miasta krańcach, co by wspomożenie od bogów śpiczastouchych wybłagać, a paladyńscy z tyłu ochronę kładli. Elethiena magów prowadziła do boju przeciw Urgulowi, a z gór zleciały asperi, konie powietrzne, pegazy i gryfy nawet; wszystek stworzenia rozumnego a dobrego na swych grzbietach ludzi i nieludzi magicznych poniósł, by z powietrza wynaturzenia razili. Urgul widać niewiele powietrznego paskudztwa spłodził, bo taktyka ta wielce skuteczna była. Wtedy jednak z ziemi podniósł się śpiew straszliwy a piękny, magiczny, nieziemski, ale śmierć niosący i ujrzeli na placu trzy dziewki bladolice, piękne urokiem przeklętym pląsające wokół Urgula, co im ochronę dawał, a one mu moc. Ale Pani Magii chroniła widać Elethienę i jej oddział, bo jeno naziemne oddziały padły trupem usłyszawszy ichnie strofy, a ich ciała wnet w proch się obróciły i nawet duch z nich nie powstał. Dziewki śpiewały dalej, do nich banshee dołączyły i duchy insze, i w trymiga z królewskich oddziałów co się do centrum przedarły ledwie trzecia część się ostała. Jednak Rudej Wiedźmie nie straszne były nekromanckie kapłanki - czar wielki a wzmocniony mocą uczniów i towarzyszy swoich zebrała i cisnęła w plac, trupem śpiewaczki kładąc. Zawrzasnął Urgul głosem nieludzkim widząc pogrom swych służek i zmieniać się począł. Pysk jego paskudny, latami magii umarłych praktykowania szkieletowi bardziej podobny wydłużył się i urósł; palce w szpony ogromne się zmieniły, a płaszcz podarty w skrzydła ogromne i oto cały plac potężny gad zajmował, truciznę z nozdrzy puszczając, kwas z pyska a ogonem zmiatając swoje i nieswoje oddziały. Trupy tancerek jednym chapnięciem pożarł, po czym na Elethienę skoczył, wicher skrzydłami wzbijając i ogniem plując.
- Kwasem mówiłeś - wtrącił zafascynowany opowieścią Kario.
- Jeden pies - mruknął wybity z rytmu Rado, a Tor podniósł łeb, rozpoznając znajome słowo. - Na czym ja to..
- W najlepszym momencie przerwałeś - skarcił młodego Atoli.
- Ale...
- A wiem, skrzydła... - podjął wątek najemnik. - Skrzydłami machnął i w górę cielsko poderwał, a wierzchowce latające rozpierzchły się na po niebie. Wtedy jednak na plac Hornulf wpadł, samotrzeć ze swymi dziesiętnikami ku poczwarze galopując, a widząc że na pannę Rudą zmierza cisnął swym toporem dwuręcznym, co go sam Hardan zaklęciami obkładał i w sam środek czaszki gada wbił. Runął w dół smok straszliwy, mało bohaterów nie przygniatając - a wtedy z pięciu stron miasta w niebo wzbiły się słupy światła białego, świętego, magicznego. Ojczulek nie mówił, czy tam kapłani o łaskę wybłagali, czy wraz ze śmiercią czarownika klątwa jego bogów kaplice opuściła - ważne jest jednak, że światło to otoczyło miasto i oblało wszystkich za wyjątkiem zezwłoka gadziego, z którego począł czarny dym się dobywać. Wtedy jednak Elethiena nieustraszona wraz z magami czterema, wśród których i Hardan był, i Gildii założyciel, i Biblioteki pan również, otoczyła dogorywające cielsko nekromanty i kule przeźroczyste wyjąwszy umykającą duszę niemartwą wsysać w nie poczęła. Miotał klątwy straszliwe Urgul, swych zwycięzców przeklinając. Wielu padło jeszcze od słów jego, lecz ich miejsce nowi zajmowali, kule wyjmując z rąk martwych kamratów i magie swą w nie tocząc. I wreszcie cała dusza Urgula zamknięta w pięciu kamieniach została, co barwę czarną przybrały, a Elethiena najbardziej zaufanym swym przyjaciołom je dała, by je w świat ponieśli, po czym z wyczerpania jak nieżywa padła. Ciało nekromanty zaś w proch się obróciło, zapewne niemożebnie starym będąc, jeno sam szkielet się ostał, którego jednak nikt bez Elethieny dotknąć się nie ważył.

- Dobry ten twój papa był - mruknął z uznaniem Kerstan. Nawet Sorg musiała przyznać, że choć znała tą wersję ballady to nie w takich szczegółach. Pozostali znali ją tylko pobieżnie - Urgulem-smokiem straszono niegrzeczne dzieci, jednak teorię jakoby Urgul był w rzeczywistości starożytnym gadem wsadzano między bajki o potężnym nekromancie; zaś oficjalna historia nigdy nie wdawała się w szczegóły, skupiając się bardziej na strategicznych i społecznych aspektach wojny.
- Nic dziwnego, że Elethiena Urgula w centrum pokonała - przecie tam się gwiazda na gwiazdę się nakłada, a to znak magiczny jest, nie? - zauważył Herso, a Aesdil przytaknął odruchowo. - Ależ te starożytne elfy musiały tam mieć magicznego kopa...
- Ja cię zaraz kopnę, gadasz jakbyś się znał - burknął Kerstan i obaj zaczęli przegadywać się głośno, a na końcu przepili na zgodę. Rado milczał przez resztę wieczoru, pogrążony w pijackich rozmyślaniach.

Atmosfera była ciepła, przyjazna i leniwa, toteż Maeve postanowiła odłożyć debatę na temat papierów z obroży Tora na następny dzień.
 
Sayane jest offline  
Stary 17-03-2011, 11:40   #203
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Pożegnanie z towarzyszącym im tyle czasu Modragiem (jej właściwie od samego początku jak dołączyła do dziewcząt i Kalela) sprawiło, że Sorg wyjęła kolejny czysty zwój jaki był w jej posiadaniu. Postanowiła napisać list “pożegnalny” do domu. Jednak kiedy siadała nad czystą kartką zamiast słów jej głowę wypełniały wspomnienia. Wpatrując się więc pustym wzrokiem w rozłożony przed nosem arkusz pozwalała, aby kolejne obrazy przysłaniały jej widok teraźniejszości.

~~***~~

… Lato w pełni, ciepły słoneczny dzień i wujo, który wrócił wcześniej z pracowni prosząc ciotkę aby przyszykowała koszyk z jadłem, bo wybiorą się wszyscy nad rzekę.... Śmiech kuzynostwa i jej jak brodzili przy brzegu po kolana w wodzie ochlapując się nią nawzajem... Śmiech wuja i ciotki siedzących na trawie i pilnujących ich harców. A potem okrzyk wuja, aby podeszli wszyscy do niego, bo chce im coś pokazać. Podeszli więc z ciekawością patrząc co wujo ukrywa w dłoniach i kiedy otworzył dłoń im oczom ukazał się widok, który wyrwał z piersi dzieciaków westchnienie zachwytu.


Zaczęli się przepychać, każde z nich chciało potrzymać pięknego motyla, ale on... on po prostu rozłożył skrzydła szeroko i odleciał. I śmiech wuja... taki radosny... taki rubaszny... na widok ich rozczarowanych min. Poczochrał ich wtedy po czuprynach pocieszająco i obiecał schwytać dla każdego z nich po motylu. Długo ganiali wtedy wszyscy po łące, ale wujo obietnicy dotrzymał... każdy z nich miał na chwilkę swojego motyla w ręku... na ulotną chwilkę....

~~***~~

Sorg uśmiechnęła się na to wspomnienie. Siedząc nad pusta kartką, którą miała zamiar wypełnić słowami listu do wujostwa czuła ciepło promieni słonecznych tamtego dnia na swojej twarzy. Jej uszy wyłapywały świergot ptaków, brzęczenie owadów w trawie i śmiech... Jej nos wypełniał się zapachem łąki nagrzanej promieniami słońca. Czuła ciepło, ale nie tylko ciepło tego letniego słonecznego dnia, czuła ciepło rodziny, która tego dnia wybrała się na wspólny wypoczynek na łąkę nad rzeką. Czuła bezpieczeństwo, pewność, że wujostwo są jak opoka na której oni jako dzieci mogą się oprzeć, zaufanie, wzajemny szacunek i radość... radość bycia razem. Westchnęła z uśmiechem i pochyliła się nad kartką przysuwając do niej dłoń, jednak zanim zaczęła pisać jej myśli wypełniło kolejne wspomnienie.

~~***~~

Lia wbiegająca do ich wspólnego pokoju, rozpromieniona i ponaglająca: - Pospiesz się Sorg... pospiesz... mama uwiła nam wianki, będziemy najładniejszymi dziewczynami na tej potańcówce. Uwierzysz! pierwsza nasza potańcówka... tato wreszcie się zgodził!.
Ostatni raz spojrzała w lustro, na nową sukienkę którą dla niej ciocia Alieesa zamówiła u jednej z najlepszych szwaczek w Mitrhilaran. Poprawiła niesforny kosmyk i poszła wraz z Lią do ciotki po swój wianek.



Wuj Realis patrzący na nią z dumą jak na swoją córkę, jego wzrok nie różnił się ani na jotę od tego którym oglądał Lię. I jego słowa: - Pięknie wyglądacie dziewczęta w tych wiankach. Uznałem, że jesteście już na tyle dorosłe iż możecie wziąć udział w potańcówce, która zakończy dzisiejsze uroczystości. Ale pamiętajcie... chłopcy są podstępni i nie jeden pewnie będzie chciał skraść wam... ekhm... wianuszek... pilnujcie ich więc jak oka w głowie. Abym nie musiał żałować że podjąłem taką decyzję.
Wzrok wuja zatrzymał się na dłuższą chwilę na twarzy Sorg. - Zrozumiałyście dziewczęta?
Pokiwały obie głową na “tak”, że zrozumiały. I wreszcie nadeszły te tańce. Lia bawiła się świetnie, śmiejąc tańcząc, flirtując... a ona... ona stała pod ścianą i jak tylko zbliżał się jakiś młodzieniec, nerwowo unosiła dłoń do włosów i palcami przyciskała wianek do głowy. Bo może to akurat ten jest tym podstępnym co będzie jej wianek upleciony przez ciotkę chciał skraść? Skradnie, ona wróci do domu bez wianka, wujo więcej już jej nie pozwoli brać udziału w tańcach, bo powie, że jeszcze jednak nie dorosła. Rozmawiała, tańczyła, ale... pilnowała w wianka. W pewnym momencie żałowała nawet, że jej go ciotka uplotła. Kiedy już razem z Lią leżały w łózkach i opowiadały sobie swoje pierwsze wrażenia. Lia wyśmiała ją tłumacząc jaki to “wianek” miał na myśli wujo...


~~***~~

Sorg roześmiała się na wspomnienie swojej naiwności. Nawet Lia wiedziała o co chodziło wujowi, a ona zawsze bujająca w “obłokach”, układająca wiersze, ballady, zajęta tym co lubiła najbardziej... śpiewem. Kto wie jak potoczyłaby się ta potańcówka gdyby nie to pilnowanie wianka, “którego” strzec nakazał wujo. Uśmiechając się do swoich wspomnień bardka zaczęła pisać:


Cytat:
Kochany wuju Realisie i ty kochana ciociu Alieeso, kuzyni i kuzynki...

dojechałam wraz z moimi współtowarzyszami prawie do Pyłów, za dzień, a może za dwa przekroczymy progi tego ”nie istniejącego” już miasta. Piszę więc do Was ten list, abyście wiedzieli gdzie jestem... a właściwie gdzie byłam i jak nie odezwę się już więcej, abyście wiedzieli, gdzie ostatnie swoje kroki skierowałam.
Chciałam Wam podziękować za wszystko co od Was dostałam. Nie mogę zrobić tego osobiście, bo sami wiecie, że uciekłam z domu pocichaczu, czego dziś ogromnie żałuję. Więc... więc gdyby było można cofnąć czas pożegnałabym Was z należnym szacunkiem.

Ciebie wuju zapewne zastałabym w twojej pracowni, pogrążonego w pracy. Podeszłabym więc i z szacunkiem ucałowała twoje dłonie dziękując Ci za to iż zaopiekowałeś się mną gdy porzuciła mnie ma matka. Za cały trud jaki włożyłeś w opiekowanie się niesfornym dzieckiem, za wszystkie chwile bezpieczeństwa jakie mi zapewniłeś, za śmiech, radość, za każdy kolejny dzień, w którym roztaczałeś nade mną swą pieczę. I za to... że mimo iż wyruszyłam poszukiwać swego ojca, tak naprawdę on zawsze był przy mnie. Ty nim byłeś wuju... Ja zaś wyruszyłam za złudną namiastka człowieka, który nigdy tym mianem nie będzie już przeze mnie nazywany.

Ciebie ciociu pożegnałabym jak zwykle tuląc swoją twarz do twoich kolan i czując twą dłoń głaszczącą mnie po głowie. Byłaś dla mnie zawsze jak mama, przytulałaś gdy płakałam, dmuchałaś jak zbiłam sobie kolano, ocierałaś łzy kiedy płakałam, nos gdy byłam chora. Dziękuję Ci za to wszystko, za cała Twą miłość jaka czułam każdego dnia przebywając z Wami i dziś będąc daleko też. Przepraszam za wszystkie troski jakich Ci przysporzyłam, za wszystkie Twoje nieprzespane noce, których przyczyną byłam.

I Was kuzyni i kuzynki ściskam i całuje mocno, dziękując Wam za wszystkie zabawy, figle, wszystkie wspólnie przeżyte chwile. Jesteście dla mnie niczym rodzeństwo. Bracia i siostry a nie kuzynostwo. Nigdy żadne z Was nie dało mi odczuć, że nie jestem waszą siostrą i za to Wam również dziękuję.

Jesteśmy już prawie w Pyłach, co bogowie dadzą to będzie. Może to pycha z mojej strony, że tam jadę myśląc iż przeznaczenie tak chce, ale nie cofnę się już. Jadą tam moi przyjaciele, nie mogę pozwolić by udali się tam sami. Niewiele umiem, niewiele mam, ale zrobię wszystko... wszystko co w mojej mocy abyśmy przeżyli to co nas tam czeka. Nie mam zamiaru narażać ani siebie ani ich jeżeli nie będzie takiej potrzeby, będę starała się unikać niebezpieczeństwa (jeżeli będzie to możliwe), ale gdy będzie trzeba stanąć do wali... będę obok nich.

Z całego serca Was żegnam, całuję i mocno ściskam. Chcę abyście wiedzieli, że byliście dla mnie i jesteście najważniejsi na świecie, jednak i ci z którymi podążam są dla mnie również ważni. Zajmują w moim sercu miejsce, inne niż Wy, ale jednak w nim są.
Nie raz wyobrażam sobie, że moje serce to taki dom z wieloma pokojami i każde z Was ma w nim swój najważniejszy pokój. Żaden nie jest gorszy ani też lepszy od drugiego, każdy jest inny ale tak samo ważny.

Ściskam Was mocno
Sorg.
Bardka poczekała aż atrament wyschnie aby się nie rozmazał i zwinęła list. Postanowiła zostawić go tutaj, aby kolejny patrol zabrał go i przekazał dalej. Miała nadzieję, że chociaż list dotrze do domu. Zabrała się za porządkowanie swoich rzeczy. Poprzynosiła je z wozu do strażnicy i w skupieniu zaczęła oglądać co zabrać ze sobą, a co zostawić wraz ze Skat tutaj.
“Trzy zbroje mi niepotrzebne, przecież nie będę w nich łazić jak jakiś zakuty łeb. Założę na siebie ta zdobytą na harpiach, a dwoma pozostałym podzielę się z tymi co nie mają zbroi. Hm... Kalel chyba, nie ma... czy chce czy nie chce wcisnę go w jedną z tych co mam. Zbroja w czasie walki jest ważna i... będzie w zbroi już moja w tym głowa!”, postanowiła dziewczyna ruszając w kierunku Kalela.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.

Ostatnio edytowane przez Vantro : 17-03-2011 o 12:25. Powód: jak zwykle byki :)
Vantro jest offline  
Stary 17-03-2011, 21:32   #204
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Po całym dniu jazdy warto było rozprostować członki, stąd też kapłan postanowił pozwiedzać kaplicę. Ta prezentowała skromny wystrój przywodzący na myśl pomniejsze kapliczki w Twierdzy Sprawiedliwości. Uwagę Iulusa przykuła leżąca na ołtarzu szkatuła. Po namyśle zdecydował się powierzyć jej opiece swój dziennik, by prawda o ich wyprawie nie zginęła wraz z nimi. Zawahał się czy również i testamentu Raydgasta nie złożyć. Zaniechał tego jednak, gdyż wydał mu się nieuczciwym tak słowo dane paladynowi przeinaczać, nawet jeśli tutaj testament miał większe szanse na odnalezienie. Ze znalezionych zestawów uzdrowicielskich zabrał część medykamentów i uzupełnił swoje zapasy. Nie wszystkie jednak, tak aby nie narażać na niedogodność innych wędrowców i patroli, które tu bywają. Sądząc po ogólnym stanie ziół zapasy nie docierały zbyt często.

Pozostałą część dnia należało spożytkować na przygotowanie do wyprawy. Człowiek nie koń, to i za wiele nie uniesie, zwłaszcza ciężkozbrojny . Tak właśnie myślał Manorian rozkładając przed wozem swój niewielki dobytek. Sprawdził starannie zbroję i kolczugę, które miał zamiar nieść na sobie przez cały marsz. Naostrzył miecz i dokonał przymiarki pod umocowanie na plecach kuszy, bełtów i plecaka z miksturami, bandażami i innymi drobiazgami. Na tarczę miejsca z tyłu nie było, ale kapłan i tak planował trzymać ją cały czas pod ręką. Zamim schował do plecaka tubę ze zwojami wyciągnął je i posegregował. Na brzegach tych najważniejszych, rozproszenia i dotyczących nieumartych, zaznaczył atramentem plamki, żeby móc szybko je odnaleźć w razie potrzeby. Oprócz tuby zdecydował się na zabranie jednej wiązki lin.

Kolejnym etapem były zapasy. Iulus rad był, że posłuchał rady mości Laurego i w płaszcz podróżnika się zaopatrzył. Pozwoliło mu to na zabranie jedynie niewielkiej ilości żywności, tak dla urozmaicenia magicznego jadła znajdowanego w kieszeniach odzienia. Tak samo nad wodą kapłan nie potrzebował zastanawiać się dłużej, dla siebie przynajmniej bo reszta kompanii takiego szczęścia nie miała. Jak dotąd wodę pozyskiwali skutecznie z topionego śniegu, lecz na terenie splugawionego Levelionu wszystko mogło być skażone. Nie było rady jak w płyny zaopatrzyć się w nadmiarze. Sztuczka oferowana przez płaszcz podróżnika podsunęła jednak kapłanowi pewien pomysł. Iulus uśmiechnął się do swoich wspomnień, gdy mocą daną przez boga otwierał źródła w skałach i puste wiadra wodą czystą napełniał. Nieraz się taka drobna boża łaska przydawała, gdy wraz z braćmi przebywali z misją na niegościnnych terenach, z daleka od pitnych źródeł, a deszczu bogowie poskąpili.
Wpierw jednak upewnić się wolał, czy Pyły nawet tak zesłanej z nieba manny w truciznę nie przemienią. Na terenie fortu rzecz jasna trudno to było sprawdzić, wybrał więc kapłan za cel niewielki cmentarz, który mijali przed murami. Miejsce reprezentatywne, a i z racji bliskości strażnicy dość bezpieczne do samotnej wyprawy. Iulus obszedł cmentarz w skupieniu, odmówił modlitwę za zmarłe dusze, nadzieje mając, że zaznały po śmierci spokoju. Wciąż zdawało się czuć zapach spalenizny i rozkładu w tym miejscu, nawet gdy minęło tak wiele czasu od ostatniej oczyszczającej wyprawy. W rogu cmentarza kapłan przykucnął i końcem miecza stuknął u podnóża kamiennego muru. Natychmiast wybiło małe źródełko, któremu Iulus przyglądał się bacznie, inne modlitwy inkantując, by upewnić się czy tak jak ziemia wokół i ono nie zostało skażone. Ostatecznie, gdy już prawie wysychało nabrał w dłonie świeżej wody i ze spokojem ugasił pragnienie. Wiedział teraz, że także w tej kwestii mogą powierzyć swe życie Niewidzącemu bóstwu.

Tropiciel zadbał o rozrywkę dla ciała, lecz Iulus wolał zajęcia duchowe. Po kolacji grzecznie wymówił się od świętowania twierdząc, że wewnętrznie przygotować się musi na dalszą podróż.
Nazajutrz, gdy wyszła sprawa listów kapłan nie omieszkał podzielić się ponurym odkryciem, iż czasu do zaćmienia pozostało niewiele. Przedstawił także pomysł na dostarczeniu pitnej wody i zaoferował pomoc w tym zakresie każdemu.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 17-03-2011 o 22:05. Powód: płaszcz podróżnika znaleziony w ekwipunku ;)
Glyph jest offline  
Stary 17-03-2011, 21:33   #205
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wczesnym rankiem Aesdil wymknął się z fortu by z bliższej odległości rzucić okiem na Pyły. Dziewczęta jeszcze spał, ciesząc się bezpiecznym odpoczynkiem, ale wygrzany nad kominkiem Kull był chętny do lotu. Niemniej jednak ptak z wyraźną niechęcią przekroczył granicę miasta, pchany jedynie pragnieniem pomocy swemu panu i magiczną więzią.

Widok, który roztaczał się ze zbocza wzgórza był przygnębiający - ruiny wież strażniczych, zajazdów i sklepów szarzały pod cieniutką warstwą śniegu, strasząc kikutami ścian i portyków, a wszystko pogrążone było w martwej ciszy. Czas zacierał powoli roślinne zdobienia wokół odrzwi, niszczył powalone, detalicznie wykonane rzeźby stojące wzdłuż drogi, wypełniał kurzem głębokie donice, w których rosły zapewne rzadkie odmiany drzew i kwiatów. Pomiędzy resztkami murów kręciło się kilka psowatych istot oraz - według Kulla - jakiś humanoidalny nieumarły. Nie było powodu zapuszczać się samopas dalej, a i widok nie nastrajał do zwiedzania. Po odwiedzinach w eterycznym Atmeeil Laure z łatwością mógł sobie wyobrazić jak piękną była kiedyś ta chluba elfów Królestwa - i złość trzęsła nim na myśl o niszczeniach, jakie poczynił tu nekromanta i jego sługi.




Gdy wrócił do fortu wszyscy zasiedli już do śniadania - nocna popijawa nie odbiła się zbytnio na kondycji najemników, choć Rado ze zdziwieniem słuchał co też w nocy opowiadał. Gdy wszyscy napełnili już brzuchy i sprzątnęli ze stołu Maeve rozłożyła na nim pergaminy wydobyte z obroży Tora. W większości były to pojedyncze strony wyrwane z dziennika. Właściciel zapewne brał pod uwagę, że mogą być potrzebne komuś innemu niż on sam, gdyż spisane były nie w krasnoludzkim a we wspólnym. A może Helfdan źle zrozumiał mabari i właściciel nie należał do tej upartej rasy? Jednak zapieczętowany list zaadresowany do jednej z krasnoludzkich twierdz w Skałach potwierdzał tą teorię. Adresaci sugerowali żonę i synów lub braci krasnoluda, lecz ich miana nic nikomu nie mówiły.


Daty na kartkach były różne. Im bliżej końca tym zapiski były bardziej wyrywkowe i rozmazane, jakby właściciel pisał w pośpiechu lub w ukryciu. Zaczynały się niedługo po wyjeździe grupy z Atmeeil - najwyraźniej wtedy Elidor lub Hourun zaufali krasnoludowi na tyle, by wprowadzić go w swe plany. Oni, Tiirstil, dwóch towarzyszących mu elfich kapłanów oraz kilku magów obserwowało poczynania Pathoxa, który stawał się tym bardziej spokojny i rozluźniony im bliżej Pyłów byli. Nawet nie zajechał do Sepel ani Vessil po wieści o “mordercy”, a po minięciu rozstajów zachowywał już niewielkie pozory. Kiedyś po pijaku nawet wspomniał, ze cieszy się ze śmierci matki bo przestała go ograniczać i jęczeć o wojnie. Zresztą nawet gdyby ktoś chciał się odłączyć wracać samemu było równie niebezpiecznie co jechać dalej. Często zarządzał treningi magów, których w drużynie było bardzo dużo. Z kontekstu wynikało, że w grupie jechało 10-15 osób, ale mógł jeszcze dobrać jakichś po drodze; czasem na trakcie spotykali oczekujących ich najemników.

Dzięki szpiegującym zaklęciom dowiedzieli się, że Pathox jest wyznawcą Shar; byli też całkiem pewni, że trzy towarzyszące mu kobiety również, choć oficjalnie elf najął je gdzieś pod Wilczym Lasem w tym samym czasie co Houruna. Kilka innych osób na pewno wiedziało więcej o celach elfa, niż ten mówił reszcie i wyraźnie spoufalali się z pracodawcą z tego powodu. Podróżowała z nim także srebrna elfka w średnim wieku - prócz “zabawowej” natury nie wyróżniała się żadnymi szczególnymi zdolnościami. Mimo to Pathox zdawał się ją poważać - przynajmniej bardziej, niż resztę grupy - i liczył się z jej zdaniem. Krasnolud zauważył, że miała w urodzie coś nietypowego jak na elfa, ale nie potrafił określić co. Niepokoiło go to jednak.
Z zapisków wynikało, że w drużynie nie było zaufania, podzieliła się ona na trzy obozy - sojuszników Elidora, Pathoxa oraz grupę, która nie widziała komu ufać. Słonecznemu elfowi wyraźnie był nie w smak szacunek, jakim dwie pozostałe grupy darzyły Elidora, nie podejmował jednak działań przeciwko niemu.

Ku zdumieniu większości Pathox ominął strażnicę i nakazał zjechać do włości swego rodu, gdzie spędzono dużo czasu pod pozorem szukania rodowych pamiątek. Wnętrze było w całkiem dobrym stanie, bez śladów plądrowania czy aktywności nieumarłych. Z notatek wynikało, że elf wraz z kobietami i kilkoma wybrańcami znikali często w piwnicach dworu, podczas gdy reszta miała bronić koni i zapasów. Kilkukrotnie faktycznie odpierali atak górskich stworzeń. Raz, wbrew ostrzeżeniom, jeden z elfich kapłanów zszedł za Pathoxem w podziemia. Wrócił szybko blady jak wapno, nie zdolny wykrztusić słowa. Zniknął kilka godzin później; Vel’te’nel stwierdził, że na pewno uciekł bojąc się tutejszych potworów. Potem skierowali się do pozostałych dworów - elf wznowił starą śpiewkę o poszukiwaniu zabójcy matki i stwierdził, że skoro zbrodniarz zabijał rodowe elfy, znaczy to że interesowały go rodowe bronie i trzeba sprawdzić wszystkie tropy. Często rozglądał się, ale bardziej jakby na kogoś czekał, niż obawiał się napaści.

Dzięki magii Hourun podsłuchał, że Pathox chce zejść do podziemi w centrum Levelionu i tam odprawić jakiś rytuał poświęcony Shar, ale dopiero w czasie zaćmienia księżyca. Nie wiedzieli dlaczego więc wyprawa jedzie aż tak wcześnie. W czasie podróży przez miasto zginęło kilku wojowników; Pathox tylko ucieszył się, że nie magów. Ciała przysypano ziemią i gruzem. Śladów “mordercy” nie znaleziono, podobnie jak aktywności istot innych niż nieumarli i potwory. Zapiski urywały się zaraz przed dotarciem do posiadłości Elten’vel.
 
Sayane jest offline  
Stary 18-03-2011, 16:04   #206
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdy rozlokowali się w końcu w strażnicy, zadbali o zwierzęta, odświeżyli w łaźni i nadszedł czas przyrządzania posiłku Aesdil nader chętnie zaanektował Tuę do pomocy, choć bowiem nieźle znał się na pieczeniu i gotowaniu i sam by sobie poradził, zawsze to lepiej mieć w pogotowiu jakiegoś uroczego kuchcika. Po prawdzie zaś chciał ją mieć blisko by szepnąć jej do uszka by po kolacji pomogła mu z jeszcze jedną potrawą i by dała się zaprosić do jego pokoju. Gdy wieczerza jęła zmieniać się w pijatykę umknęli na górę, cichcem dźwigając miskę z siekanymi orzechami, owocami leśnego runa i innymi smakołykami, zalanymi zbieranym przez elfów miodem.

Aesdil usadowił się na łóżku, głowę oparł o ścianę, wskazał Tui krzesło by miała gdzie spocząć i czym się przed nim bronić i uśmiechnął się do niej.
- Chyba że się mnie nie boisz, to zapraszam obok siebie, miejsca starczy... - powiedział z uśmieszkiem i faktycznie nieco się posunął by zmieściła się jeszcze i miska, i czarodziejka. Nalał wina obojgu.
Po tamtej rozmowie w lesie Tua wciąż jeszcze nie zupełnie pewnie zachowywała się przy Laure, a jednak teraz uśmiechnęła się tylko na jego słowa i usiadła na łóżku, po drugiej stronie miski. Była już zmęczona tym wszystkim. Bliskość Pyłów, afera z ich snami, spanie o dziwnych porach... To wszystko zmęczyło ją i fizycznie, i psychicznie. Sprawiło też, że nie myślała o Kario i jego dziwnych zachowaniach i o Aesdilu z jego żartami, czy też “nieżartami”. Teraz nie zamierzała myśleć ani o niebezpieczeństwach przyszłości, ani o niejasnych sprawach przeszłości. Chciała tylko odpocząć.

Zaraz jednak usłyszeli chrobotanie drobnych pazurków w drzwi. Tua się podniosła, nacisnęła klamkę, a do pokoju wpadł Sherin i zaczął się jej wspinać na nogę.
- No już, już - rozbawiona pomogła małemu wspiąć się wyżej i wzięła go na ręce. Zamknęła drzwi i usiadła z powrotem na łóżku.
- Będziemy mieli przyzwoitkę - uśmiechnęła się odciągając pseudosmoczka od miski, by przypadkiem się w niej nie wykąpał. Wyciągnęła z niej kilka smakołyków i podała Sherinowi.
Elf zachichotał wracając wspomnieniami do Scornubel. Gdyby Larissa miała przyzwoitkę, pewnie w życiu nie opuściłby Miasta Kupców... i tak dalej, i tak dalej.
- Przyzwoitka jest jak najbardziej mile widziana. Zwłaszcza tak dzielna przyzwoitka - powiedział głaszcząc Sherina po łebku i ciągnąc go za ucho, co niechybnie owocowało dziabnięciem w palce, jak właśnie teraz.
- Auuu, złośniku! - mruknął i zabrał dłoń. Przeniósł spojrzenie na Tuę.
- Ta historia jest specjalnie dla ciebie - zaczął niegłośno, miłym tonem, gdy już zjedli parę łyżek specjału, podsunął dziewczynie pucharek. - Opowiem ci o pewnej miłości.Miłości która od początku zdana była na klęskę. Czy tak się jednak stało? Posłuchaj i przekonaj się sama...
Czarodziejka uśmiechnęła się. Chyba właśnie dobra opowieść będzie najwłaściwsza na ten wieczór.

- Z Cormanthoru pochodził, z dumnego rodu Uldanesh. Dumnego i tragicznego, bowiem ród ten stanął na pierwszej linii wojny z drowami, przebijającymi sobie drogę na powierzchnię elfiego Lasu. Stanął do walki … i przegrał, gdy plugawa magia, przyzwane z głębi ziemi potwory i podstępność mrocznych pobratymców starła się z siłą i męstwem leśnych elfów. Samym swym uporem Uldanesh zmienili kilka klęsk w straszliwy rozlew krwi po obu stronach, wreszcie jednak, zdziesiątkowani, przerażeni, wyparci ze swych twierdz, uchodzić musieli do bezpieczniejszych siedzib... Tam, ukryci przed światem, pogrążyli się w rozpamiętywaniu porażki i goryczy.

- Sarpedon młodym był elfem, tropicielem biegłym w sztuce przeżycia i walce. Wzorem innych opuścił swój ród i ruszył w świat, by nabrać doświadczenia i o drowach się wywiedzieć, bowiem nie jeno w Cormanthorze się wtedy zalęgły. Zarobić również, zdobyć bogactwo, bo w Niszczącej Wojnie stracili wszystko co mieli. I tak znalazł się w Cienistej Dolinie... Wysoki był jak na elfa, wzrostem niejednego człeka przewyższał, szmaragdowe oczy błyszczały w twarzy ciemnej niczym polerowany mosiądz, niesforne włosy wiatr mu wichrzył nie dając szans grzebieniowi w walce z rudą grzywą. Szczupły na elfią modłę, siłą przenosił ludzi i elfów pospołu, a i na gracji mu nie zbywało gdy przekradał się wśród starożytnych pni niejednego lasu. Małomówny i spokojny, usta otwierał jedynie gdy miał co ważnego do powiedzenia, próżną rozmową gardził.



- Tak się złożyło że młody tropiciel karczmę nawiedził w stolicy Cienistej Doliny. Los nie był dla niego łaskawy. Imał się różnych zadań, odszczepieńców swej rasy tropił - głos Aesdila zadźwięczał nieprzyjemnie, zaraz jednak wrócił do normalnego tonu - srebro do srebra i złoto do złota odkładał. Doliny przepatrywał by poznać je niczym własną kieszeń. Jednak pustka w sercu nieustannie mu dolegała. Nienawiść do wrogów nie zdołała jeszcze go zatruć, miłość do kobiety - wziąć w niewolę, samotność kamiennym murem nie opancerzyła go, cel - nie zahartował. Żył z dnia na dzień, samym uporem i poczuciem obowiązku popychając koło swej fortuny. Wtedy...

- Oooo! - jęknął Złocisty gdy urwipołeć czarodziejki okazał że zmysł taktyki nie jest mu obcy i znienacka wskoczył mu na kolana. Tua wzdrygnęła się, jęk Laure wyrwał ją z zamyślenia. Do tej pory miała przymknięte oczy pozwalając wyobraźni kształtować obrazy, które opisywał Aesdil.Elf ze zgrozą spoglądał jak zwierzak mości się anektując zdobyty teren, za nic mając prawa własności poprzedniego właściciela. Dobiło go zaś pełne wyrzutu spojrzenie, wskazujące że jego zręczne dłonie bezużytecznie się marnują. Chcąc nie chcąc jął drapać i głaskać Sherina, co rychło zaowocowało piskami i podstawianiem grzbietu i boków, by jak największa powierzchnia ciała była dostępna dla pieszczot. A determinacja jego była wielka, bowiem po zranieniu elfa oba chowańce często przebywały z nim na saniach - potem zaś Laure wrócił na koń, a i ograniczyć postanowił zabawy z maluchami, żeby nie doszło do nieporozumienia z ich właścicielkami. Tym chętniej zagarniały go wieczorami w swe władanie. Pokręcił niedowierzająco głową, spojrzał na swą uroczą słuchaczkę i uznał że kontynuowanie opowieści będzie roztropniejsze od jakiegokolwiek komentarza.

- Wtedy to dojrzał nieznaną mu niewiastę - a mieszkańców Doliny zdążył już poznać niezgorzej - zasiadającą z wojownikiem o ponurej twarzy. Jak się okazało dziewczyna była córą możnego kupieckiego rodu w Cormyrze. Samo zaś dziewczę z wielką niecierpliwością pragnęło powrotu do rodzinnego miasta, bowiem czekał na nie jej przyszły małżonek … i ślubna ceremonia. Niestety, orszak którym podróżowała dwukrotnie został zaatakowany przez bandytów, próbujących wziąć cenną brankę. Padli zabici i ranni, sama panna uniknęła pochwycenia, jednak po drugiej zasadzce nikt nie miał już odwagi próbować przeprowadzić ją do rodzinnego miasta.

- Sarpedon nie wahał się długo. Mimo że zmęczony i cierpiący od nie wyleczonych jeszcze do końca ran wzruszył się jej losem. Skrzyknął podobnych sobie zuchów, poczynił przygotowania. By wywiedzieć się zaś czy bandyci nie czają się w pobliżu miasteczka, gdy tylko wszystko szlo zgodnie z planem ruszył skrycie na zwiad. Niestety. Zbóje najwyraźniej zaszyli się w głębi lasu, może odeszli gdzie dalej by przygotować kolejną podstępną zasadzkę. I gdy Sarpedon uznał że najwyższy czas wracać … - Aesdil zawiesił na chwilę głos przedłużając napięcie - usłyszał dziewczęcy szloch. Och, kobiecy płacz w środku lasu to rzecz spotykana jedynie w opowieściach bardów, powiesz. Tym niemniej - tak właśnie było...

Tui przypomniała się sytuacja, gdy i ją spotkało coś podobnego. Dziewczęcy płacz gdzieś w ciemnym lesie... Wyobrażać sobie tego nie musiała, wystarczyło wspomnieć tamte chwile, gdy ze strachem szła przez las niepewna, czy idzie na ratunek, czy może w pułapkę.

- Elf, mimo że młody, do naiwnych nie należał. Miast rzucić się na oślep by damę ratować, sięgnął po łuk. “Skoro płacze, ma siły by jeszcze trochę pożyć” - rzucił sam do siebie cynicznie. Ostrożnie podkradł się do płaczącej...
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 18-03-2011, 16:05   #207
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


- Nad brzegiem potoku ujrzał leśną boginkę, roniącą łzy i żalącą się głosem łagodnym niczym szmer strumyka. Skóra jej, choć jasna, zielonym mieniła się odcieniem, kasztanowe pukle miękko otaczały elfią twarzyczkę. Nawet w żałości jej gesty były wdzięczne i pełne gracji, jak przystało wodnej nimfie. Bowiem nią właśnie dziewczę było.

- Sarpedon podkradł się bliżej, szukając źródła jej rozpaczy. Nie zdołał go jednak dojrzeć, wtedy bowiem nimfa poderwała się, niczym pchnięta ostrzem. “Kim jesteś?” - zapytała drżąc z trwogi. Elf jednak nie miał zamiaru krzywdzić dziewczyny. Wyjawił swe imię, zapytał o powód żałości. Milczała, on również milczał, coraz bardziej podejrzliwy. Boginka, mnąc suknię i błyskiem oczu niebieskich niczym pogodne niebo urzekając tropiciela, czekała by zaproponował pomoc. Na próżno.

“No dobrze, dobrze... - rzekła wreszcie Ligeia, bowiem takim przedstawiła się mianem - Tak, potrzebuję czyjejś pomocy! - przeczesała dłońmi jedwabiste włosy - Chciałam... zaprzyjaźnić się z pewną złośliwą istotą, a ona w zamian ukradła mi ulubiony instrument! Wiem, że pewnie dla ciebie to bzdura, ale dla mnie to bardzo ważne. Bardzo... Teraz nie mogę go sama odzyskać...” - usiadła znowu na brzegu strumyka, wpatrując się w jego toń.

- Sarpedon zastanowił się … - elf przerwał, w ostatniej chwili łapiąc Sherina który beztrosko obrócił się z boku na bok - tyle że kolana elfa zbyt szerokie nie są i pseudosmok o mało nie rymsnął na podłogę. Na szczęście Laure chwycił go i powstrzymał upadek, a maluch beztrosko rozwalił się łapami do góry, prezentując wąski tors, brzuch i “rodowe klejnoty”. Już po chwili znieruchomiał z łebkiem, ogonem i skrzydłami zwisającymi bezwładnie i, gdyby nie rytm oddechu, w każdej trupie cyrkowej zrobiłby karierę jako najbardziej przekonujący zewłok pseudosmoka w historii.
Aesdil potrząsnął lekko głową i podniósł rozbawiony wzrok. Odezwał się znowu, nie pozwalając by psoty zwierzaka wybiły go z rytmu opowieści.

- Zastanowił się. Rozwiązanie znalazł proste. Kupi odpowiedni przedmiot i wręczy go nimfie, w zastępstwie skradzionego. Gdy jednak to powiedział, ta rozpuściła złośliwy języczek, bowiem wcale takim niewinnym dziewczęciem nie była, jak prostolinijnemu elfowi się wydawało. Zrugała go bezlitośnie, bowiem utracony flet nie był zwykłym przedmiotem - a raczej nie ze zwykłych dłoni go otrzymała, lecz swej władczyni. Jak bardzo się różnili, okazało się zresztą już po chwili, gdy zarzuciła elfowi nieczułość. “Jeśli nigdy nie odczułeś jak bardzo można przywiązać się do czegoś, co przypomina ci kogoś ważnego, to mogę ci jedynie współczuć”. Na te słowa krew tropiciela zawrzała. “Posłuchaj mnie, leśna boginko! - warknął - Jestem Sarpedon, z Klanu Uldanesh, w Wojnie z Drowami połowa naszych zbrojnych legła, niemało też kobiet i dzieci zginęło pod ostrzami Przeklętych! Ich opłakuję, nie rzeczy! Dopóki jestem w stanie pamiętać zmarłych, dopóty żadnego po nich przedmiotu nie potrzebuję! Nie ucz mnie więc jak tęsknić za tymi którzy daleko!”

- Nimfa czmychnąć już chciała lecz zdołał ją pochwycić. - “Poczekaj! Nic ci nie zrobię. I daj mi się zastanowić na spokojnie.”
Gniew pomógł mu otrząsnąć się z czaru jaki roztaczała nawet mimo zimnych słów.
“Dobrze więc - wyrzucił zdenerwowanie z serca - gdzie jest ta "złośliwa istota", w której tak błędnie ulokowałaś uczucia? I co to za potwór?”

- Ligei nie były w smak te słowa, lecz widząc że to najlepsze co może osiągnąć poprowadziła elfa ku jaskini. Wiele słów po drodze wylała, aż tropiciela uszy rozbolały od tego dźwięcznego potoku, za to widok jej zgrabnego ciała, odzianego jedynie w zwiewną suknię z wolna rozproszył jego gniew. Przypomniał sobie jednak że nie przyszedł tu podziwiać jej wdzięków. Nie było to łatwe, bowiem poruszała się z gracją wietrzyku przemykającego między gałęziami, wdzięcznie niczym łania, a piękno włosów, gładkość cery i krągłość bioder wzburzyć mogła krew w każdym mężczyźnie... - Aesdil uśmiechnął się do siebie w zamyśleniu, zakręcił pucharkiem, łyknął z niego.

Tutaj - wskazała polanę i pieczarę - Tu przebywa złodziejaszek - rzekła bez uśmiechu i spojrzała na Sarpedona, a spojrzenie jej oczu błękitnych niczym pogodne niebo wprawiło serce elfa w zdradzieckie harce. Pasma rozsiewanej przez nią magii zdawały się tańczyć na jego skórze. Może i nie używała swych mocy świadomie ... nie przymuszała go przecież … ale była nimfą, kusicielką wcieloną. I działała na niego niczym afrodyzjak, coraz bardziej rozpalała go każdym gestem i spojrzeniem. Lecz rzekł tylko:
- Co mam z nim zrobić? Wyciągnąć? Obić? Nauczyć moresu?
Nimfa nie chciała krzywdy stworzenia - jedynie odzyskać swój skarb. Zbyt dobre było jej serce by pragnąć miało rozlewu krwi. Ale ostrzegła Sarpedona że bestia łatwo nie odda instrumentu. Elf czuł że nie usłyszał wszystkiego i to go nieco otrzeźwiło. Ale wiedział też że nie może tracić czasu. Zaplótł rzemienie na twardej, suchej dłoni tworząc pięściarską rękawicę, w drugą ujął miecz i ruszył w głąb groty niczym spity tęgo syconym miodem. Z wolna jednak wróciła mu zwykła ostrożność i jął niespiesznie stąpać po niepewnym gruncie. Nawet elfi wzrok w pewnym momencie zaczął niedomagać, tak daleko zaszedł, i właśnie wtedy … posłyszał chrobot, jakby kamienia o kamień. Nie rzucił się w głąb jaskini, rzecz jasna. Miast tego ostrożnie skradał się by zoczyć przeciwników. I doczekał się … plama ciemniejsza od otaczającej ją ciemności okazała się być w nikłym świetle fosforyzujących grzybów niewysokim, ale nadzwyczaj masywnym jaszczurem stąpającym na dwóch łapach, o paszczy pełnej krótkich, grubych zębów i kamiennym, zdawało się, pancerzu. Syk wydarł się z gardła zwierzęcia.
Sarpedon nie czekał długo, na tyle jednak by upewnić się że przeciwnik jest sam jeden.
- Rozumiesz mnie, jaszczurze? - zapytał w leśnym języku - Chcę czegoś od ciebie!
Ten jednak nie zdawał się skory do rozmowy. Ruszył z impetem a mocne nogi pchały go w przód z zadziwiającą szybkością...

Aesdil przerwał opowieść i złapał parę orzeszków. Spojrzał Tui w oczy sprawdzając czy przykuł jej uwagę. Dziewczyna od jakiegoś czasu nie siedziała z przymkniętymi oczami, ale w napięciu wpatrywała się w elfa czekając aż z jego słów padnie kolejne słowo historii. W dzieciństwie kochała opowieści, teraz ta miłość przypominała o sobie z wyrzutem, że tak długo nie była zaspokajana.

- Elf podniósł miecz, wysoko, ledwo nie zaczepiając o powałę … i nagle doskoczył i kopnął stwora pod kolano! Kość chrupnęła w stawie, jaszczur zasyczał i próbował gryźć, jednak tropiciel uskoczył i podniósł miecz powtórnie! Tym razem zwierzę nie dało się wyprowadzić w pole … przynajmniej do momentu gdy klinga opadła płazem na tą samą nogę i osłabiona ciosami kończyna nie utrzymała ciężaru! jaszczur padł, próbował jeszcze gryźć - nadaremno, bowiem Sarpedon dopadł go i wykręcił mu ramię! Chwilę się mocowali, wreszcie jednak ból był tak wielki że zwierzę poddało się i z rozpaczą spojrzało na ciemiężcę! Ten zaś nie czekał długo - zaświergotał naśladując trel fletu i wskazał jaskinię. Powtórzył to raz jeszcze i znowu pokazał o co mu chodzi i tym razem jaszczur - pojętniejszy znać niż mogłoby się wydawać - pokiwał opancerzonym łbem. Pokuśtykał już bez oporu, a choć tropiciel spodziewał się zdrady - doprowadził go do wodospadu, gdzie, niczym relikwia, flet spoczywał w bezpiecznym miejscu...

- Sarpedon zabrał instrument. Był on tak piękny, tak misternie wykonany że dłuższą chwilę wpatrywał się w niego mimo ciemności - a potem spojrzał na równie psim spojrzeniem wpatrującego się jaszczura. Mimo całej jego nieczułości pojął czym zwierzę się kierowało kradnąc cenny przedmiot. I żal mu się zrobiło że tak obił stworzenie. W tej chwili postanowił coś sobie w głębi serca, jednak nie zwlekał już dłużej… - zamilkł na chwilę, niby w zamyśleniu.

Czarodziejka z wyrzutem spojrzała na Laure, że przerwał historię w takim momencie, ale nic nie powiedziała. Wszyscy bajarze uwielbiali robić takie pauzy, by u słuchaczy wzbudzać jeszcze większe napięcie.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 18-03-2011, 16:13   #208
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
Potrząsnął głową, jakby budząc się z zamyślenia:
- Pomaszerował z powrotem, do Ligei o jedwabistych włosach. Ta nie posiadała się z radości że odzyskała dar swej władczyni. Dla Sarpedona całe zdarzenie było stratą czasu - choć, a jakże - widok pląsającej nimfy był niezwykle miły dla męskiego oka, bowiem była gracją wcieloną i takimż samym kuszeniem. Zbierał się właśnie w z powrotem gdy dziewczyna uniosła flet do ust i zagrała - specjalnie dla niego... I w tym momencie twarda, pusta dusza elfa uniosła się ku niebiosom, bowiem w muzyce brzmiała radość i miłość, smutek i rozpacz, zwątpienie i nadzieja, ekstaza … i groza. Swym talentem Ligeia wyczarowała taką paletę emocji że padł na kolana i zapłakał, bowiem wtedy właśnie boleśnie odczuł ile klan Uldanesh utracił w Wojnie z Drowami... Nie koniec to był jednak wzruszeń - dziewczyna przyklękła przy nim i próbowała pocieszyć. Co więcej - obdarzyła go czułym pocałunkiem. I wtedy tropiciel do reszty stracił głowę...

- Wołami nie oderwałby go od nimfy. Jej usta zrazu zdawały się zimne niczym toń potoku … zaraz jednak parzyły na podobieństwo lawy. Gibkie ciało wiło się w jego ramionach bowiem i ona nie pozostała obojętna na pieszczoty. Nowe doznania przeszywały go niczym groty strzał i nie czuł już zimna i bólu, tylko wszechogarniającą rozkosz i uczucia którymi na powrót mógł się cieszyć. Jakim cudem od siebie odstąpili - bogowie jedni wiedzą...

- Wyznał jej co dla niego zrobiła, na co Ligeia, ze wzruszeniem spoglądając na niego, ze wstydem ale i radością w sercu obdarzyła go ostatnim pocałunkiem i zniknęła w swym strumieniu. Sarpedon pozostał, niczym ogłuszony, długą chwilę spoglądał za nią nim był w stanie postąpić o krok. Odwrócił się wreszcie i ruszył do Doliny, nie oglądając się ale i nie będąc w stanie o czymkolwiek innym myśleć poza piękną dziewczyną. Nim doszedł do miasta, ochłonął jednak na tyle by nie dać przepaść uczuciu które zaczęło w nim kiełkować....

- No i to tyle na razie - powiedział nagle Aesdil wracając do normalnego tonu - Resztę opowiem kiedy wrócimy z Levelionu cali i zdrowi. Umowa stoi, panno Meravel? - rzucił żartobliwym tonem i uśmiechnął się do Tui. Podniósł się ostrożnie, by nie zrzucić z kolan Sherina. Sięgnął po płaszcz niedbale przewieszony przez oparcie krzesła, uwinął z niego gniazdko i przełożył w nie pseudosmoka. Ten nawet nie zmienił rytmu chrapania.
- Już?! - oburzyła się Tua - Jak to tak w takim momencie przerywać możesz?
- Hahaha... - zaśmiał się elf i zastanowił się - No dobrze, jeśli jutro będziesz miała ochotę ze mną rozmawiać - opowiem resztę...
Czarodziejka nie była usatysfakcjonowana, ale nic już nie odpowiedziała. Lepszą opowieść usłyszy, gdy nie będzie aż tak bardzo barda poganiała i pozwoli zebrać mu wenę.
- Nie złość się - powiedział serdecznie - może chcę cię skusić bo nie wiem czy mnie lubisz...?
- Gdybym cię ani trochę nie lubiła nie kupiłbyś mojego towarzystwa nawet bardzo dobrą opowieścią - odpowiedziała śmiejąc się do Aesdila.
Zachichotał, zerknął na śpiącego jastrzębia, zgasił najjaśniejszą ze świeczek i napełnił pucharki. Znowu usiadł koło Tui i podał jej naczynie, sięgnął do miski i wyłowił kilka owoców. Odstawił potrawę, przysunął się do czarodziejki, spojrzał jej w oczy.
- Opowiesz mi jak to było z Sherinem? - zamruczał i sięgnął do jej policzka by odsunąć luźny pukiel. Jego dłoń musnęła skórę a Laure nie poprzestał na tym, założył kosmyk za ucho czarodziejki, wsunął palce w jej włosy obdarzając ją niespodziewaną pieszczotą. Przyglądał się dziewczynie ze spokojnym uśmiechem, pieścił ją niespiesznie, delikatnie, nie chcąc jej spłoszyć. Jego palce zawędrowały wreszcie ku jej szyi i policzkowi nim niechętnie cofnął dłoń. Sięgnął po pucharek, upił łyk wina bowiem nagle zaschło mu w gardle. Czuł gorąc w całym ciele, który niewiele miał wspólnego z Płomieniem...
Zaskoczona czarodziejka drgnęła lekko czując na swojej skórze palce Aesdila, ale nie odsunęła się. Opuściła wzrok i poddała się tej przyjemności bez żadnego słowa ani gestu. Nie myślała o niczym, skupiła się na tym co czuje, na delikatnych dreszczach przebiegających po jej ciele... Tak nagle rozpoczęte czułości równie nagle i niespodziewanie się zakończyły. Tua podniosła wzrok na Aesdila nie wiedząc jak się powinna teraz zachować.
- Słucham? - spytała cicho i niepewnie. Nie pamiętała czego dokładnie dotyczyło jego pytanie.
Spoglądał na nią zielonymi oczyma, nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, nie spieszył się.

Przysunął się odrobinę.
- Opowiedz mi proszę w jaki sposób weszłaś w posiadanie Sherina - powiedział wreszcie niegłośno, a promieniujące od niej ciepło zdawało się drażnić jego skórę.
- To było podczas mojej próby, nim jeszcze oficjalnie zostałam czarodziejką, dostałam dokument i medalion od mojego mistrza. - Sięgnęła do szyi dotykając swojego wisiora. Mówiła cicho nie patrząc na Aesdila. - Czar mistrza wysłał mnie i Sorg do lasu. Po jakimś czasie błąkania się po nim, trafiłyśmy na najwyraźniej niewielką karawanę kupiecką zaatakowaną przez jakieś wynaturzenia. To było stadko małych beholderów. Takie głowy latające, wszędzie miały oczy i macki... - tłumaczyła gestykulując - Gdy tam dotarłyśmy te stworzenia dobijały ostatnich ludzi i pseudosmoki zamknięte w klatce - Westchnęła do nieprzyjemnych wspomnień. Nie chciała ponownie analizować swoich błędów. Zwłaszcza teraz, zwłaszcza przed Aesdilem. Naukę z tamtej historii już wyciągnęła, więc swoją krótką opowieść zakończyła nie wdając się w szczegóły i ze smutkiem spoglądając na śpiącego smoczka - Tylko Sherina zdołałyśmy ocalić.
Słuchał uważnie, bez słowa. Wiedział że powinien ją wypytać - z beholderami nie miał do czynienia, a słyszał że to groźne stworzenia - ale dzisiaj nie chciał o tym myśleć, tak samo jak nie chciał wspominać ostatnich dni, szarpiących nerwy i niebezpiecznych dla całej grupy. Nie chciał myśleć o ramieniu obandażowanym w miejscu gdzie zagłębiły się pazury latającej bestii podczas ostatniego ataku, nie chciał pamiętać o starannym odmierzaniu mocy Płomienia podczas walk ze szkieletami, cieniami, bestiami o dziwacznie brzmiących nazwach lub zgoła nazw nie posiadających. O skuteczności czarów czy jej braku. O sprawdzaniu jak wiele strzał czy magicznej energii jest potrzebnej by powalić szarżującego na nich potwora albo nieumarłego. Nie chciał myśleć o mitycznym mentorze Tui. Nawet bardziej z niechęci do tego kim mógłby się okazać niż ze znużenia...
- Byłyście bardzo dzielne, nawet nie wiesz jak się cieszę że uratowałyście Sherina - powiedział wreszcie miękkim głosem i powtórnie wyciągnął do niej dłoń.Dotknął jej policzka, przesunął kciukiem po gładkiej skroni. Przysunął się i nachylił, jego serce biło tak mocno że puls niemalże było słychać a oddech omiatał jej skórę. Spoglądał z bliska w oczy czarodziejki a świeżo umyte włosy rozsypały się na nich, jeszcze nie zaplecione w warkoczyki. Przez chwilę czekał na sprzeciw, zaraz jednak pochylił się i musnął wargami jej wargi. Nie nieśmiało, bo nieśmiałości niewiele w nim pozostało, ale spokojnie, by oswoić dziewczynę z pocałunkami i swoją bliskością.

Tua również bardzo cieszyła się z tego, że uratowała Sherina, ale miała do siebie odrobinę żalu, że nie zdołała odratować innych. Zaraz jednak nagły dotyk i bliskość twarzy Aesdila sprawiły, że przestała myśleć o tamtym nieprzyjemnym zdarzeniu. Tuż przed nią znalazły się duże, elfie oczy. Właściwie po raz pierwszy miała okazję im się przyjrzeć z tej odległości. Kolorem przypominały barwę lasu pod jej wioską. Uwielbiała ten las. Jej oddech przyspieszył.
Gdy elf się nad nią pochylił odruchowo przymknęła oczy. Od dotyku jego warg znów przeszedł ją dreszcz i napełniło ją dziwne uczucie. Pamiętała je z Pyłów, gdy rzuciła czar. Było jej... przyjemnie. Wdychając jego zapach zmieszany ze słodyczą owoców, które jedli i wilgocią jego włosów zaczęła odpowiadać na jego pocałunki. Początkowo nieśmiało, potem pewniej, zdając się na instynkt.
Od dawna miał na to ochotę. Tylko ten przeklęty brak prywatności … no i przyrzeczenie że nie będzie jej do niczego zmuszał. I wszystko co się z tym wiązało. Teraz też Tui nie chciał przymuszać. Ale też to jak oddawała pocałunki nie pozostawiało złudzeń, a bliskość jej ciała rozpalała go niczym hutniczy piec. Wsunął palce w jej włosy, rozczesywał je powoli, gładził jej szyję i całował gorące, wilgotne wargi. Oderwał się na chwilę, bowiem chciał się jej przyjrzeć, właśnie takiej, spokojnej w jego objęciach, obejmującej go i uśmiechniętej. Spoglądał na nią, na pierś unoszącą się w przyspieszonym oddechu, samemu z uśmiechem na wargach, również wtedy gdy otworzyła oczy i przyglądała się mu również z uśmiechem, a nawet z pewnym rozbawieniem przyglądając się jego twarzy, tak odmienionej przez ostatnie chwile.

Mruknął rozśmieszony, podał jej pucharek, potrząsnął głową aż złote włosy rozsypały mu się na ramionach.
- Pytaj, Tuo, widzę że masz to na końcu języka... Trochę cię już znam...
Czarodziejka roześmiała się rozbawiona. Nie wiadomo czy tym, że elf odgadł jej myśli, a może jego twierdzeniem, że po tych kilku dekadniach podróży zna ją na tyle, by pokusić się na takie słowa.
- Od początku byłeś zainteresowany Sherinem i dużo wiedziałeś o takich jak on. Skąd?
- Skąd tyle wiem o pseudosmokach? - uśmiechnął się Aesdil i nieco cofnął, napił się odrobinę by zebrać myśli i ochłonąć. - W porządku, opowiem, ale ostrzegam cię - możesz stracić do mnie sympatię, bowiem wy, czarodzieje, nader jesteście praworządni... - mrugnął do niej żartobliwie i zastanowił się nim przemówił. Od dawna miał na to ochotę.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 18-03-2011, 16:14   #209
 
Lynka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemuLynka to imię znane każdemu
- Przybyłem do Uran w czasie Srebrnego Jarmarku. Tego dnia spotkałem Sorg, u kapłanów Corellona Larethiana zostawiłem korespondencję ze świątyń z południa, potem zaś łaziłem gdzie tylko mnie oczy poniosły. I tak oto się wałęsając trafiłem na miejsce gdzie oferowane były na sprzedaż dzikie i niezwykłe zwierzęta...

Spojrzał na Sherina, poprawił “gniazdko” w którym maluch przekręcał się właśnie na bok i wzdychał przez sen, wrócił spojrzeniem do Tui.
- Niespecjalnie mnie to interesowało, bo nie widziałem niczego innego ponad to co widziałem już wcześniej, naraz jednak stanąłem jak wryty gdy “usłyszałem” prawdziwy zgiełk w głowie. To właśnie pseudosmoki go czyniły, cała trzynastka, zamknięta w żelaznej klatce i wystawiona na widok publiczny. Spróbowałem do nich przemówić. I odpowiedziały! Po prawdzie - przyznał - niespecjalnie zrazu mi uwierzyły gdy postanowiłem je uwolnić. I nie ma się co dziwić - nikt tego wcześniej się nie podjął, bo zadanie łatwe nie było, sam zaś łowca miał licznych pomocników, groźnych półorków, a i magią dysponował, jak później się okazało...

- Co ja się wtedy miałem! - mówił z ekscytacją - Próbowałem przygotować się do konkursu bardów. Natrafiłem na Roba i Jakoba, tych waszych dawnych towarzyszy - i o drowach się dowiedziałem. Za Sorg się rozglądałem żeby ją ostrzec o tropiących ją. No i łamałem sobie głowę co począć by pseudosmoki wydobyć z klatki. Nie wszystko osiągnąłem - przyznał - ale przynajmniej jeśli o smoczusie chodzi - udało się koncertowo. Kupiłem parę zwojów - z Niewidzialnością, Kołatkę, iluzję, i nigdy nie byłem tak szczęśliwy że udało mi się odłożyć trochę gotówki, bowiem bez tych zaklęć bym sobie nie poradził... - pokręcił głową.

- Parę dni zastanawiałem się jak to zaplanować, co począć. No i wymyśliłem, do spółki z Peorrhem, pierwszym który się do mnie odezwał, co zrobić żeby handlarzy zabolało... - łyknął wina i spojrzał na Tuę raz jeszcze by sprawdzić jak jej się spodobała opowieść. - Oczywiście, jak to zwykle bywa, wszystko się pofethowało - musiałem działać szybciej niż zaplanowałem. Dowiedziałem się że siódmego dnia wyruszamy do Zapomnianej Fortecy. Ale nawet na dobre to wyszło... W poprzedzającą więc noc podkradłem się do obozowiska łowców. Tam odczekałem aż wszyscy zasną - oprócz strażników rzecz jasna. Wtedy pseudosmoki podburzyły inne stworzenia pozostające w niewoli handlarza, a gdy strażnicy ku nim podeszli rzuciłem na klatkę iluzję, by wydawało się że nic się przy niej nie dzieje. Niewidzialny, podkradłem się do niej, otworzyłem ją Kołatką i wydostałem smoczusie na wolność, po jednym, by nie obiły się o pręty i kości nie połamały. Przywiązałem linę do wieka po czym odbiegłem ze smokami, by wystartowały do lotu z bezpiecznego miejsca. Przerwałem działanie iluzji i zatrzasnąłem wieko z hałasem, tak jakby podtrzymujący je kij pękł pod ciężarem. Oczywiście, strażnicy zlecieli się ku klatce i jęli się rozglądać za złodziejami - ale wtedy Krassus i Lokir odciągnęli ich w głąb miasteczka namiotów! Półorkowie na czele ze swoim pracodawcą rzucili się za nimi w pościg, a ja wpadłem do namiotu handlarza. Tam zgarnąłem magiczne przedmioty - podniósł nogę i poklepał się po bucie - na deser zostawiając sobie kuferek ze skarbami łowcy...



Tua przysłuchiwała się temu z uwagą i z przyjemnością obserwowała z jakimi emocjami Aesdil opowiadał o swoim czynie, jak misternie go planował i wykonywał. Widać było, że jest z siebie dumny, co mu czarodziejka wcale nie brała za złe. Wręcz przeciwnie. Sama zaczęła patrzeć na niego z szacunkiem. Za odwagę i za plan. I za samą chęć pomocy pseudosmokom.

- I tu doznałem … niepowodzenia - powiedział nagle poważniej - bowiem w tym momencie Peorrh, który pozostał na czatach, ostrzegł mnie - dzięki telepatii, stąd wiesz dlaczego tak pilnie wypatruję tego czy Sherin się nią już posługuje - że łowca wraca. Nie czekałem więc już, użyłem Kołatki kolejny raz - i oberwałem wyładowaniem! Jakaś Błyskawica była wpisana w strażniczy glif, na szczęście byłem na to przygotowany i Płomieniem ją unieszkodliwiłem... Ale to nie był koniec moich kłopotów bowiem równocześnie wyłonił się jakiś niekształtny stwór … i ruszył na mnie, bowiem w szale przetrząsania namiotu nie zauważyłem kiedy Niewidzialność dobiegła końca! Smagnął mnie pazurami, ledwo uniknąłem obrażeń, to złapałem tobołek z fantami, kandelabr zwaliłem na stwora, po czym prysnąłem w chwili gdy były właściciel pseudosmoków i magicznych przedmiotów wpadł z wrzaskiem do swego rujnowanego właśnie namiotu! Nawet nie zdążyłem garści złota czy klejnotów zaczerpnąć, ale … - przeciągnął się z gracją - warto było... Mam nadzieję że handlarza obłożono grzywną za pozwolenie by niebezpieczne stworzenie znalazło się między uczestnikami Jarmarku... - dodał ze złośliwą radością w głosie.

- Spłukałem się wtedy tak że ledwo starczyło mi na jedzenie w drogę do Zapomnianej Fortecy - roześmiał się a jego cera z podekscytowania była czerwona niczym oczyszczona i wypolerowana na połysk miedź - możesz to sobie wyobrazić? Miałem niezły majątek w eliksirach, zwojach i zdobycznych przedmiotach - a nie miałem co jeść! Bo czas naglił i nie było jak rzeczy upłynnić! Możesz sobie wyobrazić jakie też znosiłem katorgi gdy miałem w swoim posiadaniu te wszystkie przedmioty - a nie mogłem się nawet domyślić ich funkcji! Ale najważniejsze było to że uwolniłem pseudosmoki - całą trzynastkę! Trzysta dwadzieścia pięć tysięcy złotych lwów - pstryk - umknęło! - i faktycznie pstryknął palcami, podkreślając słowa - Cóż to będzie za historia gdy opowiadać ją będę na Południu! - zachichotał psotnie a oczy świeciły mu się w półmroku - Oczywiście, łowca stworzeń odgrażał się że znajdzie złodziejaszka, kto wie, może i nawet odnajdzie, ale … - machnął ręką beztrosko - wtedy będę się tym martwił. Przyjaźń smoków zdobyłem, łowcy nosa utarłem, maluchy szczęśliwie na wolność trafiły, kropli krwi nikt nie stracił, czego chcieć więcej? Spodobała ci się opowieść? - zapytał po czym znienacka nachylił się nad nią i pocałował ją mocno, do utraty tchu.

- Bardzo - odpowiedziała ciężkim, nieco zdyszanym głosem po pocałunku. Zaskoczona nim, jak i faktem, jak bardzo jej się to podoba, usiadła na łóżku wygodniej, wyprostowała się. Wciąż jednak przecież rozmawiali, choć... w dość dziwny sposób. Jednak nie chciała stracić wątku.
- Twój czyn był wspaniały - zaczęła szczerze patrząc na Aesdila - zyskałeś łupy, radość z uwolnienia smoków i kolejną historię do opowiadania. Ale przyjaźń pseudosmoków... pewnie już więcej nie spotkasz Peorrha i reszty...
- Czy wspaniały... - wzruszył ramionami z uśmiechem, ale miły był mu jej podziw - ot, parę czarów, odrobina szczęścia i trochę opanowania. No i pomoc samych pseudosmoków - bez nich … nie wiem. Opowiadam ci to w skrócie i bez naszego, bardów, zadęcia, żebyś wiedziała jak było. A że nie spotkam tej pociesznej bandy - cóż, trudno, przez chwilę myślałem że może Peorrh zostanie ze mną. Ale nie o to mi chodziło gdy je ratowałem. To co najważniejsze, zachowam tutaj - wskazał głowę - i tutaj - dotknął serca.
- A przecież spotkałem następnego pseudosmoka - odwrócił się do Sherina - i wcale nie jest mi mniej drogi od braci i sióstr Peorrha. Ani jego “smocza mama” - szepnął z uśmiechem, znowu szukając jej ust.
Pozwoliła by ich usta się spotkały, ale tylko na krótką chwilę, po czym odsunęła się rozbawiona przyglądając się twarzy Aesdila.
- Późno się zrobiło - powiedziała, wciąż jednak uśmiechnięta.
- Nie puszczę cię bez jeszcze paru pocałunków - odpowiedział ze śmiechem i faktycznie wprowadził groźbę w czyn. Koniuszek jego języka odszukał jej język, otoczył swą szyję ramionami dziewczyny, a dłoń przesunęła się po jej ciele, ślizgając się po gładkiej koszuli. Zręczne palce odszukały pierwszy guzik i znieruchomiały na chwilę, Laure odchylił się dysząc ciężko i spojrzał jej w oczy.
Już taka rozbawiona nie była. Było jej bardzo przyjemnie, oczywiście. Czuła w całym ciele gorąco, ale jednak... przestraszyła się. Po samych pocałunkach jakoś nie czuła powagi sytuacji, nie myślała o tym co robi, ale teraz, czując na siebie ciężar Aesdila, jego dłonie... przypomniała sobie słowa Madraga i (o zgrozo!) Meave o przyjemnym końcu pierwszej lekcji o mężczyznach... Za nimi słowa matki szydzące z niej, gdy pierwszy raz napomknęła o planach swojego wyjazdu, że wróci z napompowanym brzuchem i tak się skończy jej czarowanie, a nawet słowa swojego ojca, który w chwili zwątpienia powiedział trochę za dużo.
Patrzyła na barda mając mętlik w głowie i starając się wyglądać na jak najmniej przestraszoną odpowiedziała szeptem:
- Nalegam.
Pokiwał głową i odsunął się. Otarł rozpaloną twarz.
- Wybacz, poniosło mnie - mruknął. - Powinienem pamiętać. Zmykaj, bo Maeve zaraz przyjdzie cię tu szukać - uśmiechnął się i podniósł miskę. - Proszę, poczęstuj ją, Łobuz też pewnie coś znajdzie dla siebie, niech się tylko nie utopi.

Czarodziejka wstała speszona i nie poprawiając nawet ubrania rozejrzała się po pokoju, czy aby niczego nie zostawiła. Nie skomentowała jego słów o Meave. Przyjaciółka z pewnością by jej nie szukała, gdyby miała się domyślać, ze właśnie tu może ją znaleźć... Wzięła na ręce Sherina, który zachrapał tylko nieświadom co jeszcze przed chwilą się działo. Pseudosmok już taki mały nie był, musiała go trzymać w obu rękach.
- Nie mam już wolnej ręki - odpowiedziała Aesdilowi uciekając spojrzeniem i pokazując, że nie ma jak chwycić miski - Ale pewnie nie będą głodni, dziękuję. - Zapewniła szybko i poszła w kierunku drzwi. Zatrzymała się jeszcze na chwilę przed wyjściem. Niepewnie odwróciła się i cicho powiedziała:
- Przepraszam - Czuła się trochę winna, może nie powinna pozwolić na te pocałunki?
Podszedł do niej. Pogłaskał ją po buzi i uśmiechnął się czule.
- Nie ma za co, uwierz mi proszę. Spędziłem miły wieczór w twoim towarzystwie, doceniam to. Dobrej nocy - pocałował ją w policzek i pogłaskał Sherina po łebku. - Jeśli będziesz chciała dokończę jutro opowieść - skinął głową uspokajająco.
Pokiwała głową, choć nie bajki jej były teraz w głowie, a i jutro pewnie też nie będą.
- Dobranoc - odpowiedziała przyglądając się jeszcze twarzy Aesdila przez chwilę i wyszła.
 
__________________
"A może zmieszamy wszystko razem i zobaczymy co się stanie?"
Lynka jest offline  
Stary 19-03-2011, 12:44   #210
 
Epimeteus's Avatar
 
Reputacja: 1 Epimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znanyEpimeteus nie jest za bardzo znany
Wbity w ćwiekowaną skórę czuł się trochę skrępowany. Prezent od Sorg, choć z pewnością poprawiał jego bezpieczeństwo, to jednak ograniczał ruchy i sprawiał, że nie czuł się zbyt pewnie. Z początku, zanim przywyknął, zdawał się sam sobie niezgrabny, powolny i hałaśliwy. W pierwszym odruchu chciał ją od razu z siebie ściągnąć. Już nawet zaczął rozpinać sprzączki, gdy Sorg klepnęła go w ramię i powiedziała - Ej, no co ty robisz. pochodź w niej trochę, zobacz, jak ci pasuje. - i przyglądając mu się z uwagą dodała próbując zachować powagę, choć oczy jej jak zwykle błyszczały przekorą - Na noc teżnie możesz ściągać.... musi się... ekhem... uleżeć. Kalel wyszczerzył się do bardki i odprał jej, że taki głupi nie jest. Zdał sobie jednak sprawę, ze Sorg ma rację, przynajmniej co do jednego. Im więcej będzie chodził, tym szybciej się przyzwyczai do dodatkowego ciężaru i ograniczenia ruchu. Od tej pory starał się zdejmować zbroję tylko gdy musiał i faktycznie, po pierwszym, bardzo niewygodnym, a przez nieznaczne obtarcia trochę dokuczliwym okresie, ćwiekowana skóra stawała się coraz mniej zauważalna.

Dotarli do fortu, który od razu mu się spodobał. Chociaż bezludny, to dzięki widocznej trosce o to, aby nie zapuścił się, czuć było że to bezpieczne miejsce. Spokój prysł tylko w jednym momencie, gdy odnaleźli ołtarzyk i kuferek z napisem “testamenty”. “Dokładnie tak, jakby to była droga tylko w jedną stronę” pomyślał markotnie. Zastanowił się, czy sam powinienen coś napisać, jakis testament, ostatnią wolę. Dla kogo jednak? I co przede wszystkim? Rozbawiło go to, aż pokazał skrzyneczce język, co całkowicie zniwelowało poprzedni nastrój.

“Podziemia... Hourun podsłuchał, że Pathox chce zejść do podziemi...” Kalel się wzdrygnął, gdyż od razu mu jakiś głosik w głowie powiedział, ze to wytyczy i im drogę. Wizja mrocznych korytarzy, rozświetlanych wyłącznie blaskiem pochodni, przemykających cieni i kapiącej z sufitu wody. A dookoła ściany. Same ściany, sufity i podłogi, bez choćby skrawka nieba. No i ta świadomość że każdy krok może uruchomić pułapkę. Zacisnął szczęki i z bardzo cierpkim wyrazem twarzy pomyślał, że chyba ten testament napisze. - Sorg... masz coś do pisania? Wyszeptał w długie ucho bardki

Bardka która myślami byla przy pisaniu listu do domu odpowiedziała odruchowo: - Tak... list, a co?

- Widziałaś tą skrzynkę na testamenty? Jak usłyszałem o podziemiach, to od razu pomyślałem, że warto się zatroszczyć o swoją przyszłość - zażartował uśmiechając się blado. - A co mi zapewni lepszą przyszłość niż dobry testament?

- Aaaaaa... do pisania w sensie kartki i pióra? Mam... - zaczęła grzebać w swojej torbie i już po chwili wręczała Kalelowi kartkę, pióro i fiolkę z atramentem - A ty umiesz pisać? - wyrwało jej się pytanie, gdyż nigdy do tej pory nie widziała aby chłopak cokolwiek pisał.

- Umiem, oczywiście, ze tak. To jedna z niewielu rzeczy, których rodzice mi nie pożałowali z godnoscią odparł Kalel. Nie dodał, że nieźle łoili mu skórę za próby wymigiwania się i opuszczania lekcji.

- Kalel... ekhm... wiesz... test... testament nie tobie zapewnia przyszłość. - bąknęła przypominajac sobie co powiedział i nie zauważąjąc, że żartował przy tym.

- Nie mi, ale temu co po mnie zostaje na tym świecie.

- To ja poproszę w spadku ten twój bimber. - roześmiała się Sorg puszczając do niego oko - Wiem już co we mnie najbardziej cenisz Sorg. - odpowiedział na to bardzo poważnym głosem Kalel - Ducha! i się roześmiał.

- Ej... no przecie chyba mi swojego serca w testamencie nie zostawisz? - podpuszczała go z trudem zachowując powagę. Jednak po chwili wzdrygnęła się wyobrażając sobie jakąś dłoń trzymającą jeszcze bijące serce chłopaka i wręczające je jej ze słowami “zapisał ci je w testamencie”. Odgoniła paskudną wizie i spytała: - Zabierasz ze sobą Plamkę czy zostawiasz ją tutaj tak jak ja Skat?

- W podziemiach do niczego mi się nie przyda - odparł powazniejąc, - a samej w mieście nie zostawię, to dla niej zbyt niebezpieczne. No i dla nas też - pozostawiony koń przyciągnąłby uwagę.

- Pożegnałeś się z nią już?- spytała bardka, która sama jeszcze nie raz pewnie pójdzie pożegnać Skat.

- Nie, nie przyszło mi to do głowy. Myślisz, że powinienem? Może niech żyje w nieświadomości, że coś się zmienia.

- Heh... sama nie wiem, ja tam Skat wyściskam na pożegnanie... bo jak nie wrócę to kto to za mnie zrobi? - westchnęła dziewczyna.

Chłopak popatrzył na bardkę. Tak jakoś do tej pory, gdy mysłał o Pyłach to nigdy w kontekście tego, że musiałby powrócić bez kogoś ze swoich przyjaciół. Chłodno mu się zrobiło, a po kręgosłupie przeszedł dreszcz gdy spróbował sobie wyobrazić jak to by było, gdyby to na przykład Sorg zginęła. Wyobrażenie tego pustego miejsca, że świat toczy sie dalej bez niej ścisnęło mu serce. - A czemu miałabyś nie wrócić? Wszyscy wrócimy natychmiast odparł wątpliwości pewnym głosem. - Parę umarlaków nam nie podskoczy - zarechotał.

- To tak w razie czego ją wyściskam na pożegnanie, a potem pościskam na powitanie - uśmiechnęła się dziewczyna do niego.
 
__________________
Nie pieprz Pietrze Wieprza pieprzem.
Epimeteus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172