Dalsza droga do fortu Greenwood wiodła przez pustynię i była wyjątkowo nużąca. Prawie cały drugi cień za kółkiem, bez widocznych zmian w krajobrazie i bez zapasów potrafił wykończyć człowieka. Wreszcie, kiedy słońce chyliło się już ku zachodowi kurier dostrzegł na horyzoncie niewielkie miasteczko. Dodając gazu skierował się w jego stronę.
Było tutaj kilka zniszczonych domów, które ludzie starali się odbudować, niewielki kościół z zabitymi deskami drzwiami, sklep i jakaś buda z zgrzybiałym szyldem.
Mieszkańcy patrzyli się na jadącego powoli Eduardo jak na mordercę swoich dzieci, osobę winną zniszczeniu ich domów, wcielone zło. Zatrzymawszy się przed czymś, co mogło wyglądać na motel kurier już miał wysiadać, kiedy podszedł do niego jakiś facet.
Wysoki, barczysty, z kwadratową szczęką i M16.
- Nie lubimy tu przyjezdnych, wiesz ?
- Spokojnie, chcę tylko coś zjeść i uzupełnić paliwo.
- Zapasów dla nas ledwie starcza, paliwa nie mamy. Masz i wynoś się! - rzucił kurierowi puszkę konserwy i odbezpieczył karabin.
Eduardo nie trzeba było dwa razy powtarzać. Przydusił gaz i zostawiając za sobą chmurę pyłu ruszył na pustynię. Tę noc przyjdzie mu spędzić o jednej konserwie na pustkowiu za miasteczkiem.
Po niezbyt obfitym posiłku, kiedy kurier już spał obudziły go jakieś huki. Dobrze znał ten dźwięk. Dziś każdy go znał. Były to dźwięki wystrzałów dochodzących z miasteczka. Unosiła się nad nim też czerwona łuna pożaru.
__________________ Także tego |