Popołudnie – 13 Mitrul 1385
Las Lethyr
W wieży, Gaspare w pocie czoła odcinała rogi od głów, Antara układał je na ładny stos, Sybilla przyglądała się klapie w podłodze, Sairus był przygotowany na najgorsze, a Nadia usiadła na jakimś podniszczonym krześle próbując odpocząć. Walka chyba ją mocno zmęczyła, trzeba przyznać, że zbroja płytowa również swoje waży. -Ostrożnie tam… mam złe przeczucia… – napomniała wyrocznia, co według reszty grupy było dość zrozumiałe sądzą po krwawym napisie na podłodze… choć z drugiej strony Gaspare i Antara byli tak pochłonięci swoim zadaniem, że zdawali się ignorować wszystko w koło. -Ciekawa jestem za ile je sprzedamy…- zastanawiała się na głos Gaspare. - Ze 100 sztuk złota będzie na moje oko, może i więcej. – odpowiedział Antara. - Skończycie to wreszcie? Antara chciałabym się z tobą rozejrzeć jeszcze dookoła, co ty na to? – spytała Nadia. - Nie sądzę aby to był dobry pomysł, rozdzielać się w pobliżu kryjówki zabójców… – odpowiedział z powątpiewaniem przyzywacz.
Wojowniczka przewróciła oczami i siedziała już dalej cicho.
Tymczasem… Sevryk zleciał na dół piwnicy rozświetlonej przez latające kulki światła. Dotknął posadzki, była zimna i zakurzona. Wokół pełno było porozbijanych beczek, spleśniałej żywności i innych śmieci. W prawym rogu zauważył coś nietypowego… podszedł bliżej, światła ukazały mu stos z ludzkich ciał, z ciał strażników. Śmierdzieli ohydnie, ich zimne ciała nie wyglądały na zdatne do prostego wskrzeszenia, choć rozmowa z umarłymi jeszcze powinna zadziałać.
Nie było jednak widać nigdzie źródła głosu, który usłyszał w głowie. Zrobił kolejny krok w stronę stosu trupów. Coś się poruszyło, jedna ręka była inna od reszty… była żywa. Sevryk zrobił kolejny krok… i ziemia się zatrząsła. Kamienna posadzka zaczęła się rozsypywać w miejscu gdzie stał Sevryk i stos ciał. Ogromny huk i tumany kurzy wzbiły się w powietrze. -Argghhhhh – rozszedł się krzyk, wśród ciał był człowiek próbujący się ratować, choć na próżno. Sevryk zatrzymał się w pół drogi dzięki lewitacji jak zorientował się co się dzieje. Sevryk! – rozległ się krzyk wyroczni. Ktoś zaczął schodzić po schodach na dół. Sairus, a za nim Sybilla i Nadia. -Aaaaaa- – krzyczał człowiek ze stosu trzymając się za nogę, uderzył się też w głowę i krwawił. Wyglądał jak ci zabójcy na parterze wieży. Był owinięty tym czarnym materiałem, który również służył mu za maskę, na palcu miał pierścień, a przy pasie dwa sztylety. Twarz była prawie niewidoczna przez materiał, ale wyglądał na młodego, może 16 lat. -Ostrożnie! Posadzka się zawaliła! – krzyknął Sevryk do pozostałych, którzy zatrzymali się na schodach, nie schodząc niżej. -Nic ci nie jest? – spytała z troską w głowie Sybilla.
W dole, w dziurze była kolejna komnata. Zupełnie w innych stylu z tego co mógł ocenić Sevryk z tej odległości, w tym świetle. Była też większa, dziwnie umeblowana, a zapach który się unosił był wyjątkowo zatęchły. -Widzicie, nic mu nie jest, nie ma po co się denerwować- rozbrzmiał głos Gaspare, która wciąż była zajęta rogami. |