Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2011, 17:03   #332
Tammo
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui

Kapral wyszedł już jakiś czas temu, pozostawiając dowódcę strażnicy. Ten zdawał się pogrążony w myślach, do tego stopnia nawet, że nie zwrócił uwagi jak kobieta, z którą jedli obiad, wróciła.

- Nie mogę w to uwierzyć - rzekła ona w końcu, przełamując ciszę. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, po czym powiódł wzrokiem w kierunku, w którym ona patrzyła. Przez chwilę oboje patrzyli na drzwi, którymi wyszedł Hida Akito.
- W co właściwie? - wreszcie zapytał mężczyzna.
- Że on pokonał Tetsujina. Rozumiem Oni-no-Kyoso - dziewczyna wymawiała te słowa płynnie, jak jedną nazwę. - Ale Kyoso to głupie i tchórzliwe demony, przekonane o swojej wielkiej wartości. Łatwo je przepędzić, łatwo je zabić.

Oubo uśmiechnął się, słysząc jej słowa. Zażartował, nawiązując do opowieści świeżo-upieczonego kaprala:

- Mówisz to tak, jakby chodziło o muchę. Walczyli w sześciu, trzech z nich zginęło.
- Walczyli jak dzieci, umierali jak głupcy - prychnęła - Każdy Krab winien wiedzieć tak elementarne sprawy. Kyoso to najpopularniejsze z dowódców wroga. Bywa, że są niżej w ich hierarchii, niż pierwszy lepszy gunso w naszej. Każdy goblin wie, jak oznakowani są nasi dowódcy. Czemu więc nasi wojownicy nie umieją powiedzieć, czym dysponuje najczęstszy dowódca wroga? Rozumiem, że nie wie tego Skorpion, Smok czy Żuraw, ale nie dwu Hida, zwłaszcza znakomitego rodu. On wiezie daisha ludzi, których powiódł na śmierć przez swoje braki.

Zapadła cisza. Zaskoczony Touzenmaru szacował wzrokiem swoją towarzyszkę. Wreszcie rzekł, badawczo, maskując swe intencje kpiną:
- Surowo. Zwłaszcza jak na kogoś, kto gratulował mu awansu tak... radośnie. Zazdrościsz?
- Nie! Absolutnie nie! Temu głupcowi? Nie wierzę, że pokonał Tetsujina, rozumiesz! A jeśli ty w to wierzysz, to jesteś głupcem! Ktoś, kto miał tyle problemu z Oni-no-Kyoso NIE MOŻE pokonać tego podleca! Nie może! Może stać się zaledwie jego pionkiem, jeśli go rozbawi! I on tym właśnie jest! Właśnie tym! Chyba nie liczysz, że prawdziwie zajmie się Amoro! - szydziła, upojona własną wściekłością, nie widząc jak na nią patrzy, jak ją studiuje - Nawet ty nie możesz być tak głupi, by sądzić, że "rozmowa" poskutkuje, że ten buc i morderca może być "przywiedziony do rozsądku" słowami!!

Klaśnięcie policzka przerwało jadowitą tyradę. Echo poniosło się po komnacie.

- Rozbierz się - rzucił, skalkulowanie obojętnym tonem.

Kobieta targnęła się, wściekłość zmieszała się z wstydem, zaskoczeniem i niedowierzaniem. Łzy - z farbą na jej twarzy. Uciekła wzrokiem, pod jego spojrzeniem czując się naga. Jak śmiał?

- Może on nie zabił Tetsujina... ale wrócił. Jest naiwny, ale udało mu się. Nie masz za co go darzyć niechęcią czy zawiścią. - Nie wspomniał ani słowem o jej bracie. Wiedział? Nie wiedział? Nie wiedziała. Ale czuła budzące się pożądanie. Im więcej się kochali, tym lepiej ją poznawał. Tym lepiej ją rozumiał. Tym lepiej ona rozumiała, czemu Yakamo wysłał go tutaj. Z dala od Yoritoko. Z nakazem uporządkowania spraw. Awans i zesłanie. Wspomniała plotki, jakie słyszała w szkole. Hida Oubo Touzenmaru. Mężczyzna wielu kobiet.

- Rozbierz się, Aiko - rzekł miękko, lekko akcentując jej imię. Poczuła pożądanie, poczuła, że reaguje na ten głos, na tą pieszczotę.
- Niech cię szlag - rzekła jeszcze, ale usłuchała.

* * *

Dłuższą chwilę później, kiedy leżeli obok siebie, zgrzani, z przyspieszonym oddechem, Touzenmaru zaśmiał się cicho.

- Czemu się śmiejesz - zapytała zjeżona, przewidując już złośliwość
- Przypomniałem sobie Twoją reakcję na twarz młodego Hida-san. Wiem, że prosiłem Cię o to, ale przeszłaś samą siebie. - Zaśmiał się, zadowolony. Dopiero w chwilę później, widząc jej milczenie, zamilkł i niepewnie zapytał - Aiko? Coś nie tak?
- Nie udawałam - rzekła powoli, ochryple. - I nie chodziło o blizny. Jego przyjaciel Skorpion nie mógł lepiej trafić, dając mu tę maskę.
- Ma nieładnie pokiereszowaną buźkę - zażartował Hida, próbując rozbroić nagle napiętą atmosferę - ale przecież nie on jeden tak oberwał. Widziałaś na pewno gorsze.
- Hai, masz rację - rzekła, zmuszając się do uśmiechu. Wiedziała, że nie wytłumaczy tego odstręczającego wrażenia, jakie wywarła na niej twarz Hidy Akito. Współczuła kobiecie, która będzie musiała dzielić z nim łoże, czy - zadrżała z odrazy - rodzić mu dzieci. A przecież niewątpliwie się taką mu znajdzie, jest przecież synem pana Ogitamaru, przywódcy Wachlarzy. I nie chodziło o blizny, bo jej kochanek miał rację. Widywała gorsze rany. Po prostu rozmowa z tym człowiekiem była mordęgą. Przyobiecała sobie solennie, że więcej nie da się wciągnąć w nic, w czym miałaby mu w czymś pomóc. Miała wrażenie, że w jakiś sposób jest nieczysty.

A jej wrażenia były argumentem, który przekonał Kuni, by przyjęli ją do ich prestiżowej szkoły Łowców. Nazwali je instynktem.


Kwatery trójki

Kiedy szli z przewodnikiem, milczeli. Przewodnik milczał, z ukosa jedynie patrząc na obcego samuraja. Hida milczał, zastanawiając się, co i jak powinien powiedzieć kompanom. Pierwsze postanowienie, by tak po prostu zrelacjonować im co się dowiedział, po chwili zastanowienia się nie wydawało się już tak dobre.

Pierwsze - Amoro był spokrewniony z Panem Wszystkich Krabów. To mogło zrodzić konsekwencje dla każdego - nawet jeśli miał pozycję Mirumoto Fukurou.

Drugie - był powodem wielu osobistych kłopotów Akito.

Wreszcie - młody kapral czuł pewną ironię takiego obrotu spraw. Podróżowali razem i mieli podróżować razem nie tylko tutaj, na ziemiach Kraba, ale także dalej, w głąb Rokuganu, na tereny, których nie znał i których zwyczaje będą go zaskakiwać. Przypominając sobie reakcję Hiruma-san, miał nadzieję, że kiedy będzie wręczał daisho, nie przyjdzie mu porozmawiać sam na sam z matką czy siostrą któregoś z poległych kucyków. Na samą myśl miał ochotę poprawić maskę. To było dobrym powodem by radzić się Smoka czy Skorpiona.

Ale mając w ręku własny awans na nikutai, który stawiał go ponad towarzyszami, będąc na własnych ziemiach, w dodatku jeszcze w sprawie cokolwiek prywatnej poleganie na ich radach bez cienia własnego pomysłu wydało się mu słabe. Ojciec - owszem - właściwie zawsze słuchał swoich podkomendnych czy zasięgał rady oficerów. Ale też jednocześnie miał już jakiś plan działania i często po prostu pytał o szczegóły potrzebne do jego realizacji.

Tego w końcu oczekiwano od dowódcy.

No i pozostawała też kwestia Shinomen. Kapitan nie wydawał się rzucać słów na wiatr. Jego zmieniony nastrój, kiedy mówił o tym lesie, wciąż zdawał się wracać do Kraba, kiedy ten wracał do kwater. Nie dawał spokoju. Akito miał niejasne wrażenie, że ten temat możliwe, że trzeba będzie raz jeszcze, tym razem może szerzej poruszyć z zaprzyjaźnionym Mirumoto.

W końcu nie było dotąd - w całej ich podróży! - osoby, która nie odradzałaby tej drogi.

Wchodząc do kwater nikutai rozglądnął się. Powitały go pustki. Nie było nikogo poza nim.

Co ciekawe - nie było też broni Smoka i Skorpiona. Fukurou zabrał nawet swoje no-dachi.


Pierwsze dojo

Walka dobiegła końca nim tak naprawdę zdołała się rozkręcić. Obserwując upływającą krew z rany Kraba, Bayushi zimno zauważył, że taki cios może doprowadzić do śmierci, jeśli udo nie będzie dostatecznie szybko leczone - a przynajmniej zabandażowane.

- Rozważ, co teraz zrobisz. Obaj są zmęczeni, Krab jest ranny, lecz bardzo ożywiony. Widać to po jego oczach. Możesz próbować coś zrobić, ale nawet ranny, to nie jest wróg dla Waszej dwójki, a co dopiero Ciebie samego. Z kolei Smok owszem, wygrał ale... jakby przygasł. Można kogoś podnieść na duchu rozmową, można milczeniem i zadbaniem o niego. I pamiętaj głupcze, by nic nie żądać w zamian. Zbyt często próbujesz bawić się z ludźmi w liczydło by miało to wyjść ci na dobre.

Powiedziawszy to, duch znikł. Dokąd? Manji nie miał pojęcia. Nie zdążył się nawet zastanowić - wychodzący Krab zawahał się na chwilę widząc obok wejścia stojącego, dumnie wyprostowanego i milczącego Skorpiona, który przewiercał go swym spojrzeniem. Skorpion czekał. Hida Heisuke Taro spojrzał nań z niechęcią, prychnął pogardliwie i ruszył dalej.

Tak naprawdę, niewiele brakło, by Mirumoto jak i Hida wyszli z dojo, pozostawiając w nim niedostrzeżeonego Skorpiona. Fukurou był zbyt wyczerpany dniem, który okazał się wszystkim, tylko nie odpoczynkiem po wyczerpującej podróży. Nawał emocji targający Smokiem wygasł, jak wygasa ogień bez paliwa. Teraz było jedynie poczucie... brudu. Przygnębienie, także rezultatem. Dojo wciąż było splamione krwią - przykry akcent, bo krwi nie powinno się przelewać w walce treningowej - nie tak. Niejasność sprawy, zaciętość Taro czyniły też fatalne wrażenie na młodym samuraju.

Korytarze tętniły przykrą ciszą, kiedy łuczywa oświetlające je paliły kolejne przyciągane do nich ćmy.

Te ginęły niepowstrzymanie i niepotrzebnie. Podobnie, jak niewątpliwie zginąłby mały chłopiec, dziś, na ulicach otaczającego gdyby nie Fukurou, który teraz, idąc i garbiąc się, miał ochotę szurać ze zmęczenia nogami. Jeszcze nim dotarł do schodów i usłyszał szmer głosów z wnęki przy nich, wnęki oryginalnie zaprojektowanej dla wartownika i łucznika, nawiedziła go przykra myśl.

Że być może, jego dzisiejszy "czyn bohaterski" był właściwie tym samym, co wzięcie jednej takiej ćmy i wypuszczenie jej w noc, z dala od żółtego, głodnego płomienia.

Skorpion przewiercał wzrokiem Kraba. Od kiedy tam był?

Łaźnia


Nie poszedł do kwater. Nie miał na to ochoty.

Do tego, analizując walkę, doszedł do paru przykrych wniosków. Krab - choć głupiec - nie był słabeuszem. Podobnie jak Mirumoto Kojiro, czy pierwszy Ikoma - został zraniony, lecz wspominając reakcję Hidy na ten cios, Fukurou miał niemiłe wrażenie, że to nie pierwszy taki. Że Hida Heisuke Taro mógł przyjąć takich więcej. I oddać, niewzruszony mimo ran.

Smok powoli rozdziewał się i z pietyzmem odkładając na bok daisho i no dachi.
Jedynie z jadeitową sową zawieszoną na szyi zanurzył się w wodzie. Zamknął oczy próbując się odprężyć i zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach.

Było to trudne. Sceny nieproszone pchały się przed oczy, kazały patrzeć na siebie, z coraz to innej strony, kwestionowały zachowania, dopraszały się przemyśleń. Na szczęście, tak jak woda obmywała ciało, tak znużenie obmywało umysł, zmywając zeń potrzebę czynu.

Nie moja sprawa. Nie jestem Krabem. To nie moje ziemie, nie mój problem. Po co mam mieszać się w cudze sprawy? Dlaczego akurat ja miałbym się tym zająć.

Niestety, Mirumoto Fukurou z przykrością stwierdził w pewnym momencie, że miał rację nieżyjący już Akodo-san:

- Nie może być wolnym ten, kto ma tysiąc protoplastów.

Ba! Po co tysiąc, skoro wystarczy dwóch? Ojciec i dziadek - Fukurou wiedział, że byli to ludzie, którzy - jeśli zajmowali się sprawami - czynili to do końca - choć na bardzo odmienne sposoby i do różnych celów dążąc.

Toteż nadal w nie najlepszym nastroju i mając coraz większą ochotę na sen, licząc trochę na świeżość poranka, powędrował by coś zjeść. Jeśli by się dało - samemu.

O ile można było być samym z taką nawałą myśli.


2 ri na wschód od Strażnicy Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Mężczyzna czekał, tak, jak go zostawił. Nnanji uśmiechnął się na ten widok:
- Słownyś.

Tamten jedynie wzruszył ramionami, by po chwili z uśmiechem odciąć się:
- Ty też, yorei-sama.

Nnanji pokręcił głową:
- Nie było potrzeby. Nie było zagrożenia. Obawiam się, że nie zasłużyłem na swoją część układu.
- Iye - zaprzeczył siedzący przed duchem samuraj. Miał długie, czarne włosy, spięte klamrą i puszczone na plecy - Zagrożenie było. Zadziałałeś. Spełniłeś każdą moją prośbę, yorei-sama. Teraz moja kolej.

Nnanji przez chwilę milczał, unosił się naprzeciw tego obcego, który nie tylko go widział, ale potrafił przywołać w razie potrzeby. Zastanawiał się.
- Dobrze, nieznajomy. Będę miał do Ciebie prośbę. Ale wpierw... jak Cię zwą?
- Czarny - rzekł tamten, uśmiechając się - może być?
Duch rozmył się z cichym roześmianym "do zobaczenia zatem, Kuro-san."
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline