Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2011, 09:55   #331
 
carn's Avatar
 
Reputacja: 1 carn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwucarn jest godny podziwu
Kyuden Tonbo, Terytorium Klanu Ważki; druga i trzecia dekada miesiąca Onnotangu, wiosna roku 1114.

- Iye. Jesteś pewien, że słyszałeś właśnie mój głos? -
- Iye - odrzekł tonem podobnym do jej - Byłem pewien, że słyszę Satsuko. Ale to dopiero jest pyszny powód, byś mi zaczęła wypominać, że o niej nie zapomniałem i że postrzegam ją w Tobie. - rzucił jej ostre i kose spojrzenie, jakby przestrzegając - Masz rację, mówiąc, że trzech byłoby dla mnie za dużo, jeśli jeden z nich był mistrzem. Po prawdzie, mistrz - jeśli nie spostrzeże się go w porę - zawsze jest ‘zbyt dużym kąskiem’. Ale wygrałem. - Spojrzał na spoczywające na stojaku miecze - i była w tym karma, posłańcem której był zbłąkany kot. Jest więc tu dzisiaj z nami Wyrok Przeznaczenia. - Uśmiechnął się delikatnie. Prawdą bowiem jest, Imouto-chan, że Satsuko miała dla mnie ocenić moją przyszłą żonę. Prawdą też jest, że trzymam jej miejsce pustym, czekając. Prawdą wreszcie jest, że chciałem się z Tobą spotkać, by poznać co kieruje Tobą, kiedy wybierasz drogę Togashi. Bo może nie powinienem czekać. Pytam więc - Satsu powstał, zwinnie - raz jeszcze - spojrzał na nią z góry, bo nie sposób było przy różnicy wzrostu, by mogło to wyglądać inaczej - czy chcesz poznać ‘bratową’? Czy chcesz coś mi powiedzieć, Kyoko-imouto?
- Wiele rzeczy choć nie na wszystkie jest czas i miejsce. - odwlekała odpowiedź na meritum rozmowy - Pozwól więc, że zacznę od wyjaśnień. Nigdy porównanie do Satsuko-sama nie będzie dla mnie powodem do wypomnień, a niezasłużonym zaszczytem. I nie uważam byś mógł o mnie zapomnieć gdyż nigdy nie pomyślała bym, że akurat o mnie możesz pamiętać. Musisz wybaczyć ale przed dniem dzisiejszym widzieliśmy się tylko dwa razy, za każdym było to nadmiernym do sytuacji zaszczytem mimo to, dopiero tu rozmawiamy po raz pierwszy. - przekrzywiła głowę w geście tak charakterystycznym dla osoby za którą ją brano - Dlatego zgadzam się. Zanim poprosisz po raz trzeci i postawisz mnie w sytuacji tak niestosownej, że aż niepojętej. Zgadzam się z wiarą, że w rozmowie ze mną mówisz otwarcie i wiesz czego chcesz. Oczywiście, że jestem do tego zadania osobą nieodpowiednią. Jednak jeśli uważasz, że jestem jedynym akceptowalnym zastępstwem dla Satsuko-sama w tej misji nie usłyszysz ode mnie słowa sprzeciwu. Przeznaczenie. - ostatnie słowo wypowiedziane ni to z przekąsem ni to z wzruszeniem ramion - Ktoś kiedyś powiedział, że powinni mnie nazwać Unmei i choć do teraz nie potrafiłam pozbyć się dziecięcego imienia może to ten czas? Tak więc... - odsunęła się o krok i opadłszy na kolana przytknęła czoło do położonych na posadzce dłoni. - Mała Unmei prosi Mirumoto Satsu-sama, pierworodnego syna Mirumoto Shosan-sama o zaszczyt zastąpienia Mirumoto Satsuko-sama w zadaniu oceny Pani Bayushi jako kandydatki na żonę. -
 
carn jest offline  
Stary 19-03-2011, 17:03   #332
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu - różnie, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Kwatery chui

Kapral wyszedł już jakiś czas temu, pozostawiając dowódcę strażnicy. Ten zdawał się pogrążony w myślach, do tego stopnia nawet, że nie zwrócił uwagi jak kobieta, z którą jedli obiad, wróciła.

- Nie mogę w to uwierzyć - rzekła ona w końcu, przełamując ciszę. Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, po czym powiódł wzrokiem w kierunku, w którym ona patrzyła. Przez chwilę oboje patrzyli na drzwi, którymi wyszedł Hida Akito.
- W co właściwie? - wreszcie zapytał mężczyzna.
- Że on pokonał Tetsujina. Rozumiem Oni-no-Kyoso - dziewczyna wymawiała te słowa płynnie, jak jedną nazwę. - Ale Kyoso to głupie i tchórzliwe demony, przekonane o swojej wielkiej wartości. Łatwo je przepędzić, łatwo je zabić.

Oubo uśmiechnął się, słysząc jej słowa. Zażartował, nawiązując do opowieści świeżo-upieczonego kaprala:

- Mówisz to tak, jakby chodziło o muchę. Walczyli w sześciu, trzech z nich zginęło.
- Walczyli jak dzieci, umierali jak głupcy - prychnęła - Każdy Krab winien wiedzieć tak elementarne sprawy. Kyoso to najpopularniejsze z dowódców wroga. Bywa, że są niżej w ich hierarchii, niż pierwszy lepszy gunso w naszej. Każdy goblin wie, jak oznakowani są nasi dowódcy. Czemu więc nasi wojownicy nie umieją powiedzieć, czym dysponuje najczęstszy dowódca wroga? Rozumiem, że nie wie tego Skorpion, Smok czy Żuraw, ale nie dwu Hida, zwłaszcza znakomitego rodu. On wiezie daisha ludzi, których powiódł na śmierć przez swoje braki.

Zapadła cisza. Zaskoczony Touzenmaru szacował wzrokiem swoją towarzyszkę. Wreszcie rzekł, badawczo, maskując swe intencje kpiną:
- Surowo. Zwłaszcza jak na kogoś, kto gratulował mu awansu tak... radośnie. Zazdrościsz?
- Nie! Absolutnie nie! Temu głupcowi? Nie wierzę, że pokonał Tetsujina, rozumiesz! A jeśli ty w to wierzysz, to jesteś głupcem! Ktoś, kto miał tyle problemu z Oni-no-Kyoso NIE MOŻE pokonać tego podleca! Nie może! Może stać się zaledwie jego pionkiem, jeśli go rozbawi! I on tym właśnie jest! Właśnie tym! Chyba nie liczysz, że prawdziwie zajmie się Amoro! - szydziła, upojona własną wściekłością, nie widząc jak na nią patrzy, jak ją studiuje - Nawet ty nie możesz być tak głupi, by sądzić, że "rozmowa" poskutkuje, że ten buc i morderca może być "przywiedziony do rozsądku" słowami!!

Klaśnięcie policzka przerwało jadowitą tyradę. Echo poniosło się po komnacie.

- Rozbierz się - rzucił, skalkulowanie obojętnym tonem.

Kobieta targnęła się, wściekłość zmieszała się z wstydem, zaskoczeniem i niedowierzaniem. Łzy - z farbą na jej twarzy. Uciekła wzrokiem, pod jego spojrzeniem czując się naga. Jak śmiał?

- Może on nie zabił Tetsujina... ale wrócił. Jest naiwny, ale udało mu się. Nie masz za co go darzyć niechęcią czy zawiścią. - Nie wspomniał ani słowem o jej bracie. Wiedział? Nie wiedział? Nie wiedziała. Ale czuła budzące się pożądanie. Im więcej się kochali, tym lepiej ją poznawał. Tym lepiej ją rozumiał. Tym lepiej ona rozumiała, czemu Yakamo wysłał go tutaj. Z dala od Yoritoko. Z nakazem uporządkowania spraw. Awans i zesłanie. Wspomniała plotki, jakie słyszała w szkole. Hida Oubo Touzenmaru. Mężczyzna wielu kobiet.

- Rozbierz się, Aiko - rzekł miękko, lekko akcentując jej imię. Poczuła pożądanie, poczuła, że reaguje na ten głos, na tą pieszczotę.
- Niech cię szlag - rzekła jeszcze, ale usłuchała.

* * *

Dłuższą chwilę później, kiedy leżeli obok siebie, zgrzani, z przyspieszonym oddechem, Touzenmaru zaśmiał się cicho.

- Czemu się śmiejesz - zapytała zjeżona, przewidując już złośliwość
- Przypomniałem sobie Twoją reakcję na twarz młodego Hida-san. Wiem, że prosiłem Cię o to, ale przeszłaś samą siebie. - Zaśmiał się, zadowolony. Dopiero w chwilę później, widząc jej milczenie, zamilkł i niepewnie zapytał - Aiko? Coś nie tak?
- Nie udawałam - rzekła powoli, ochryple. - I nie chodziło o blizny. Jego przyjaciel Skorpion nie mógł lepiej trafić, dając mu tę maskę.
- Ma nieładnie pokiereszowaną buźkę - zażartował Hida, próbując rozbroić nagle napiętą atmosferę - ale przecież nie on jeden tak oberwał. Widziałaś na pewno gorsze.
- Hai, masz rację - rzekła, zmuszając się do uśmiechu. Wiedziała, że nie wytłumaczy tego odstręczającego wrażenia, jakie wywarła na niej twarz Hidy Akito. Współczuła kobiecie, która będzie musiała dzielić z nim łoże, czy - zadrżała z odrazy - rodzić mu dzieci. A przecież niewątpliwie się taką mu znajdzie, jest przecież synem pana Ogitamaru, przywódcy Wachlarzy. I nie chodziło o blizny, bo jej kochanek miał rację. Widywała gorsze rany. Po prostu rozmowa z tym człowiekiem była mordęgą. Przyobiecała sobie solennie, że więcej nie da się wciągnąć w nic, w czym miałaby mu w czymś pomóc. Miała wrażenie, że w jakiś sposób jest nieczysty.

A jej wrażenia były argumentem, który przekonał Kuni, by przyjęli ją do ich prestiżowej szkoły Łowców. Nazwali je instynktem.


Kwatery trójki

Kiedy szli z przewodnikiem, milczeli. Przewodnik milczał, z ukosa jedynie patrząc na obcego samuraja. Hida milczał, zastanawiając się, co i jak powinien powiedzieć kompanom. Pierwsze postanowienie, by tak po prostu zrelacjonować im co się dowiedział, po chwili zastanowienia się nie wydawało się już tak dobre.

Pierwsze - Amoro był spokrewniony z Panem Wszystkich Krabów. To mogło zrodzić konsekwencje dla każdego - nawet jeśli miał pozycję Mirumoto Fukurou.

Drugie - był powodem wielu osobistych kłopotów Akito.

Wreszcie - młody kapral czuł pewną ironię takiego obrotu spraw. Podróżowali razem i mieli podróżować razem nie tylko tutaj, na ziemiach Kraba, ale także dalej, w głąb Rokuganu, na tereny, których nie znał i których zwyczaje będą go zaskakiwać. Przypominając sobie reakcję Hiruma-san, miał nadzieję, że kiedy będzie wręczał daisho, nie przyjdzie mu porozmawiać sam na sam z matką czy siostrą któregoś z poległych kucyków. Na samą myśl miał ochotę poprawić maskę. To było dobrym powodem by radzić się Smoka czy Skorpiona.

Ale mając w ręku własny awans na nikutai, który stawiał go ponad towarzyszami, będąc na własnych ziemiach, w dodatku jeszcze w sprawie cokolwiek prywatnej poleganie na ich radach bez cienia własnego pomysłu wydało się mu słabe. Ojciec - owszem - właściwie zawsze słuchał swoich podkomendnych czy zasięgał rady oficerów. Ale też jednocześnie miał już jakiś plan działania i często po prostu pytał o szczegóły potrzebne do jego realizacji.

Tego w końcu oczekiwano od dowódcy.

No i pozostawała też kwestia Shinomen. Kapitan nie wydawał się rzucać słów na wiatr. Jego zmieniony nastrój, kiedy mówił o tym lesie, wciąż zdawał się wracać do Kraba, kiedy ten wracał do kwater. Nie dawał spokoju. Akito miał niejasne wrażenie, że ten temat możliwe, że trzeba będzie raz jeszcze, tym razem może szerzej poruszyć z zaprzyjaźnionym Mirumoto.

W końcu nie było dotąd - w całej ich podróży! - osoby, która nie odradzałaby tej drogi.

Wchodząc do kwater nikutai rozglądnął się. Powitały go pustki. Nie było nikogo poza nim.

Co ciekawe - nie było też broni Smoka i Skorpiona. Fukurou zabrał nawet swoje no-dachi.


Pierwsze dojo

Walka dobiegła końca nim tak naprawdę zdołała się rozkręcić. Obserwując upływającą krew z rany Kraba, Bayushi zimno zauważył, że taki cios może doprowadzić do śmierci, jeśli udo nie będzie dostatecznie szybko leczone - a przynajmniej zabandażowane.

- Rozważ, co teraz zrobisz. Obaj są zmęczeni, Krab jest ranny, lecz bardzo ożywiony. Widać to po jego oczach. Możesz próbować coś zrobić, ale nawet ranny, to nie jest wróg dla Waszej dwójki, a co dopiero Ciebie samego. Z kolei Smok owszem, wygrał ale... jakby przygasł. Można kogoś podnieść na duchu rozmową, można milczeniem i zadbaniem o niego. I pamiętaj głupcze, by nic nie żądać w zamian. Zbyt często próbujesz bawić się z ludźmi w liczydło by miało to wyjść ci na dobre.

Powiedziawszy to, duch znikł. Dokąd? Manji nie miał pojęcia. Nie zdążył się nawet zastanowić - wychodzący Krab zawahał się na chwilę widząc obok wejścia stojącego, dumnie wyprostowanego i milczącego Skorpiona, który przewiercał go swym spojrzeniem. Skorpion czekał. Hida Heisuke Taro spojrzał nań z niechęcią, prychnął pogardliwie i ruszył dalej.

Tak naprawdę, niewiele brakło, by Mirumoto jak i Hida wyszli z dojo, pozostawiając w nim niedostrzeżeonego Skorpiona. Fukurou był zbyt wyczerpany dniem, który okazał się wszystkim, tylko nie odpoczynkiem po wyczerpującej podróży. Nawał emocji targający Smokiem wygasł, jak wygasa ogień bez paliwa. Teraz było jedynie poczucie... brudu. Przygnębienie, także rezultatem. Dojo wciąż było splamione krwią - przykry akcent, bo krwi nie powinno się przelewać w walce treningowej - nie tak. Niejasność sprawy, zaciętość Taro czyniły też fatalne wrażenie na młodym samuraju.

Korytarze tętniły przykrą ciszą, kiedy łuczywa oświetlające je paliły kolejne przyciągane do nich ćmy.

Te ginęły niepowstrzymanie i niepotrzebnie. Podobnie, jak niewątpliwie zginąłby mały chłopiec, dziś, na ulicach otaczającego gdyby nie Fukurou, który teraz, idąc i garbiąc się, miał ochotę szurać ze zmęczenia nogami. Jeszcze nim dotarł do schodów i usłyszał szmer głosów z wnęki przy nich, wnęki oryginalnie zaprojektowanej dla wartownika i łucznika, nawiedziła go przykra myśl.

Że być może, jego dzisiejszy "czyn bohaterski" był właściwie tym samym, co wzięcie jednej takiej ćmy i wypuszczenie jej w noc, z dala od żółtego, głodnego płomienia.

Skorpion przewiercał wzrokiem Kraba. Od kiedy tam był?

Łaźnia


Nie poszedł do kwater. Nie miał na to ochoty.

Do tego, analizując walkę, doszedł do paru przykrych wniosków. Krab - choć głupiec - nie był słabeuszem. Podobnie jak Mirumoto Kojiro, czy pierwszy Ikoma - został zraniony, lecz wspominając reakcję Hidy na ten cios, Fukurou miał niemiłe wrażenie, że to nie pierwszy taki. Że Hida Heisuke Taro mógł przyjąć takich więcej. I oddać, niewzruszony mimo ran.

Smok powoli rozdziewał się i z pietyzmem odkładając na bok daisho i no dachi.
Jedynie z jadeitową sową zawieszoną na szyi zanurzył się w wodzie. Zamknął oczy próbując się odprężyć i zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach.

Było to trudne. Sceny nieproszone pchały się przed oczy, kazały patrzeć na siebie, z coraz to innej strony, kwestionowały zachowania, dopraszały się przemyśleń. Na szczęście, tak jak woda obmywała ciało, tak znużenie obmywało umysł, zmywając zeń potrzebę czynu.

Nie moja sprawa. Nie jestem Krabem. To nie moje ziemie, nie mój problem. Po co mam mieszać się w cudze sprawy? Dlaczego akurat ja miałbym się tym zająć.

Niestety, Mirumoto Fukurou z przykrością stwierdził w pewnym momencie, że miał rację nieżyjący już Akodo-san:

- Nie może być wolnym ten, kto ma tysiąc protoplastów.

Ba! Po co tysiąc, skoro wystarczy dwóch? Ojciec i dziadek - Fukurou wiedział, że byli to ludzie, którzy - jeśli zajmowali się sprawami - czynili to do końca - choć na bardzo odmienne sposoby i do różnych celów dążąc.

Toteż nadal w nie najlepszym nastroju i mając coraz większą ochotę na sen, licząc trochę na świeżość poranka, powędrował by coś zjeść. Jeśli by się dało - samemu.

O ile można było być samym z taką nawałą myśli.


2 ri na wschód od Strażnicy Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114, wieczór.


Mężczyzna czekał, tak, jak go zostawił. Nnanji uśmiechnął się na ten widok:
- Słownyś.

Tamten jedynie wzruszył ramionami, by po chwili z uśmiechem odciąć się:
- Ty też, yorei-sama.

Nnanji pokręcił głową:
- Nie było potrzeby. Nie było zagrożenia. Obawiam się, że nie zasłużyłem na swoją część układu.
- Iye - zaprzeczył siedzący przed duchem samuraj. Miał długie, czarne włosy, spięte klamrą i puszczone na plecy - Zagrożenie było. Zadziałałeś. Spełniłeś każdą moją prośbę, yorei-sama. Teraz moja kolej.

Nnanji przez chwilę milczał, unosił się naprzeciw tego obcego, który nie tylko go widział, ale potrafił przywołać w razie potrzeby. Zastanawiał się.
- Dobrze, nieznajomy. Będę miał do Ciebie prośbę. Ale wpierw... jak Cię zwą?
- Czarny - rzekł tamten, uśmiechając się - może być?
Duch rozmył się z cichym roześmianym "do zobaczenia zatem, Kuro-san."
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 20-03-2011, 16:14   #333
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozdroża między Kosaten Shiro, a Shiro Tengu, terytorium Klanu Żurawia; 2 dzień miesiąca Hantei, rok 1114


Ci, którzy polują, wiedzą, że ranne zwierzę potrafi być najniebezpieczniejsze z wszystkich. Ranione, pozornie bezbronne i wykrwawiające się stworzenie znienacka potrafi w jednym ruchu zaskoczyć wszystkich, także myśliwego, który już sądził, że je ostatecznie powalił i zwyciężył.

Przedwczesnym bywa dzielenie skóry na niedźwiedziu, jak mówi przysłowie.

Mężczyzna, który wychodził na wprost Keiko, który przyczaił się parę kroków od niej, był świetnym myśliwym, długo jeszcze zanim przystał do juzimai Łasic. Kiedy ujrzał, jak dziewczyna nieruchomieje, jak się pozornie uspokaja, aż poczuł ciarki na plecach. Wszystko w nim zabiło na alarm, mięśnie spięły się, odruchy zadziałały i zanim nabrał długim, powolnym i niezwykle cichym oddechem powietrza w płuca, jego ciało zdążyło już całe się sprężyć, łuk podnieść, oczy rozszerzyć w zdumieniu i zwężyć - ogniskując się na ciężko rannej i wedle prawideł nie mogącej się poruszyć dziewczynie.

"Co za kobieta" - pomyślał z mimowolnym szacunkiem. - "Tak młoda, ale tak opanowana. Dostała czterema strzałami na pozornie bezpiecznym trakcie i tak dobrze wie, co zrobić. Potrząsa głową. Nasłuchuje? Ha, pewnie nasłuchuje i obserwuje. Spod przymkniętych powiek? Ja bym tak zrobił. Co za cholernie twarda baba!"

Praktycyzm był czymś, co wśród Łasic było wszechobecne. Zastępowało każdą etykietę, każdy system zachowań, wierzeń. Maro kierowała się praktycyzmem zawsze i wszędzie - wyjąwszy chwile bezprecedensowego okrucieństwa które zapominała równie szybko, a nawet szybciej niż się im poddawała. Przy takiej postawie przywódcy, bandziory szybko uczyły się praktycyzmu.

Myśliwy zawahał się. Nawyki mówiły "dobij". Praktycyzm również sugerował, że może lepiej wpakować tej kobiecie jeszcze jedną strzałę. Dla pewności. Daleki był od niedoceniania rannych samurajów. Nawet młodych. Niedoceniania rannej zwierzyny oduczył się po tym, jak łania niemal go zabiła kopytem jak podszedł. Teraz też, dla pewności wolałby dobić.

Ale rozkazy miały pierwszeństwo nad praktycyzmem czy instynktem. Bo nieposłuszni często budzili furię ich niepowstrzymanej przywódczyni.

Jego dylemat był niemal niezauważalny dla wszystkich. Ot, wolniejszy krok. Drgnienie łuku, kiedy zaczął go unosić, powstrzymał się i go opuścił. Nagle napięta postawa i potem stopniowy jej relaks. Jeden, niezwykle wręcz powolny i cichy tak, że aż bezgłośny oddech.

Dla Keiko to było bardzo jednak widoczne. Bo był jej najbliższy. Bo był jedynym widzianym. Ona odczytała te znaki, bo o ile on był myśliwym, to ona byłą upolowaną zwierzyną i niemal cały jej świat zawęził się tylko do niego.

Ale dzięki temu, kiedy on przesunął się płynnie w bok mogła zarejestrować coś jeszcze. Za nim był jeszcze jeden. Też podobnie 'przystrojony', ale bez łuku. To on zaczął rozmowę. Szedł nonszalancko, jakby już było po wszystkim. Jakby już była tylko rzeczą, którą wystarczy podnieść i przekazać.

Trzask gałęzi i łomot z tyłu. Wspomnienie drogi, jaką jechała. Po lewej od tej drogi, przed rozwidleniem, był gęstszy las. Tam? Nie miała pewności. Ale brzmiało to jakby coś spadło. Jeden strzał padł pod kątem. Z góry. Mimowolnie zarejestrowała, że są dobrzy. Wiedzą jak strzelać z dwu stron, by się nie postrzelić. Albo mieli szczęście?

Luźne myśli. Miała trzech. Nie miała co czekać na więcej, bo nie mogła. Ten przed nią coś podejrzewał i wahał się. Nie sądziła, by mogła czekać, ryzykować, że go tym oszuka. Nie spuszczał jej z oczu. Jeśli działać, to teraz.

Rzut ciała. Ruch ręką. Ktoś krzyczy "Trup!" czy to o niej?

Jizo miłosierna, jak to zabolało. Część niej miała ochotę zawyć i skulić się w sobie. Powiedzieć: przeszacowałam. Nie mogę tego zrobić. Nie jestem w stanie. To zbytnio boli. Nie mogę wesprzeć się na tej ręce! Nie mogę wesprzeć się na bólu, czerwieni i wrzasku.

Ostrze przecięło pasy. Nie tylko. Długa cienka linia wykwitła na boku bydlątka, które zakwiczało w bolesnym proteście i stanęło dęba. Absurdalne, lecz Keiko później miała uświadomić sobie, że gdzieś jakąś częścią siebie - poczuła pewną zazdrość. Sama chciała tak kwiczeć.

Teraz jednak liczyło się coś zupełnie innego. Miała łuk w ręce. Z kołczanem.

Kto będzie szybszy? Konająca czy bandyci? Zwierzyna czy myśliwi?

* * *

„Przybywam.”

Czy przybywał przodek, czy po prostu było to zniekształcone echo własnych myśli i szeptu wiatru, który teraz się poderwał, nie miało teraz znaczenia. Sakurę bardziej obchodziło, by Kaze-no-kami zamilkli teraz, przestali poświstywaniami zagłuszać te rzeczy, które pragnęła usłyszeć. Których obawiała się usłyszeć.

Kroki. Głosy. Zapachy. Świat Sakury zawęził się do tych trzech elementów. Zniknęły barwy, wrażenia. Zanurzona w ziemi i pyle twarz nie drgnęła. Nie miało znaczenia pieczenie w brzuchu, ulotne i niezwykle mgliste wrażenie, jakby w jej wnętrznościach krążyło coś jeszcze poza krwią.

Sakura wsłuchała się w odgłos kroków i głosów. Bliskie, zdecydowanie bliskie, jawne. Ci ludzie przyszli posprzątać po zajściu, nie obawiali się. Stąpali, och, jak oni stąpali! Miękko, lekko, właściwie bezszelestnie. Żadnych twardych butów czy kroków, nie, jeden w drugiego albo byli boso, albo ich stopy obute były miękkimi, plecionymi sandałami. Kompletnie niepraktyczne obuwie na ciężkie rokugańskie zimy. Wspaniałe obuwie na polowanie. Także na człowieka.

Szelesty, trzaski. Zza wozu. Ktoś wybiega zza wozu, dopada do Fumia. Słychać też odległy łomot. Skąd? To jakby z tej strony, z której nadjechała ta druga samurai-ko. Właściwie... co z nią? Żyje? Nie ma czasu na myśli. Ziemia lekko rozbrzmiewa dudnieniem, echem kroków tego najbliższego z nich - zakończonym mocniejszym "dum", kiedy ten opada na jedno kolano przy heiminie, którego życie było istotne.

Jeden z nich się spieszy. Jeden z nich jest blisko. Jeden, młodzieńczym, przestraszonym ale i podekscytowanym falsetem znad Fumia mówi:
- Trup! Ten jest trup!

Podrywa się. Ziemia drży. Dziwnie drży... dudni, jakby się skręcała, falowała. Echa są liczne, rozedrgane. Rozkojarzona bólem i tym dziwnym odgłosem dziewczyna rejestruje mówiącego falsetem bandytę, kiedy ten opada blisko niej.

- Uaaaa - tamten rzuca z podziwem i żalem - takie ładniutkie włosy! Szkoda - chce mówić jeszcze, ale wtedy koński kwik bólu, porażający w swej gwałtowności odgłos wstrząsa wszystkimi. Chłopak odpada, wspiera się o wóz i podrywa, biegiem w tamtą stronę.

Co się dzieje? Nie wie. Owiewa ją zapach chłopaka. Uderzająca, mocna mieszanka zapachów. Trawy. Ziemi. Błota. Igieł. Paproci. Szałwi. Tej ostatniej zwłaszcza - strasznie mocno. Aż kręci jej w nosie. Kichnie. Zaraz kichnie.

* * *

Jeden z bandytów nie dał się zaskoczyć. Kiedy Keiko sięgała po łuk, 'myśliwy' rzucił się za konia, znikając jej z bezpośredniego pola widzenia. Mogła go śledzić, ale ostrzegawczo krzyknęło coś w jej umyśle. Krwawiła. Silniej, wskutek gwałtownego ruchu. To nie będzie sprawiedliwa walka. To nie będzie też długa walka. Jeśli nie zabije teraz...

A za 'myśliwym' był przecież jeszcze jeden. Ten, co tak lekceważąco wołał "kretyn". Do niego mogła strzelać wprost. Nie musiała skręcać się, narażając się na jeszcze większy ból, jeszcze większy krwotok.

Bo czy będzie miała szanse trafić tego, który przewidział jej ruch?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 20-03-2011 o 16:38.
Tammo jest offline  
Stary 20-03-2011, 18:06   #334
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Dom Kakita Kakeru, dzielnica samurajska, Kosaten Shiro, Zamek Rozdroży, terytorium Klanu Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi.

Wejście na teren posesji, koniec godziny Shiba

Powitał ich przearanżowany dom pana Kakita. Zgrabna i lekka konstrukcja zaraz na wprost wejścia służyła najszacowniejszemu miejscu domostwa. Pod baczną pieczą dwu bushi Kakita, na specjalnie dlań zbudowanym stoliku stał ołtarzyk przodków. Biorąc pod uwagę, że z tego co dotąd widział młodszy z Feniksów, ołtarzyk był zręcznie wkomponowany w niszę w przedsionku, wyniesienie go tutaj musiało wymagać zachodu.

To jednak nie była jedyna zmiana. Dom przyozdobiony był nie do poznania: poza flagami, godłami i oczywistymi w takiej sytuacji kolorowymi lampionami powszednim teraz widokiem były długie zwoje z rozmaitymi hasłami i mottami. Młodszy Shiba był pewien, że dostrzega rzeczy, których nie było podczas jego poprzedniej wizyty. Dziwić natomiast mogło jak wiele można było zmienić w krótkim przecież czasie. Dom pana Kakeru sprawiał wrażenie większego, dostojniejszego, miał też sporo torii, tak stojących osobno, jak i razem, tak gęsto, że aż tworzących szlak. Dwa takie szlaki dostrzegł młodzieniec, lecz wkrótce miało się okazać, że żadnym z nich nie przyjdzie mu iść, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Milczenie przerwał najstarszy z mężczyzn, Doji, który najszybciej ogarnął wzrokiem posesję, a być może i sytuację:

- Ha! Będą gry dworskie, Feniksy. Zobaczymy, czy bushi Klanu Wiedzy równie są obyci ze słowem i pędzlem, co z mieczem. Zawsze byłem ciekaw, jak to naprawdę jest z kaligrafią i szermierką. - Ostatnie zdanie stary Żuraw wypowiedział z nutką ostrzeżenia w głosie. Hiroshi spojrzał na brata i nie znajdując tam pocieszenia, skinął głową z determinacją. Miał zamiar zrobić wszystko by nie przynieść hańby rodzinie.

Szmaragdowy dowódca strażników, wprowadziwszy honorowych gości za bramę, zaczął się żegnać, przy okazji pytając Naritoki i Hiroshi:

- Panowie, jeśli to możliwe, pragnąłbym zamienić z Wami parę słów o dzisiejszym poranku. Koniec zdania był skierowany bardziej do tego ostatniego, bo chwilę przed pierwszym słowem pożegnania Naritoki zaczął oddawać cześć przodkom gospodarza powolnym ukłonem, którego nie przerwał nawet na dźwięk słów towarzyszącego im mężczyzny.

- Możliwe, samurai-san. W czym możemy pomóc? - Hiroshi ukłonił się lekko, odpowiadając bezimiennemu w tym momencie bushi.

- Shiba Hiroshi-sama, w takim razie odnajdę Cię po kolacji, kiedy moje obowiązki pozwolą mi zejść z posterunku przy bramie - rzekł z miłym uśmiechem i wdzięcznością w głosie samuraj, którego jedynym widocznym znakiem był szmaragdowy mon. Hiroshi mógł natomiast przyjrzeć się mężczyźnie: był on smukłym i raczej wysokim bushi (choć na pewno nie wzrostu Krabów), o farbowanych na biało włosach związanych zielonym jedwabiem. Nosił lekką zbroję o misternym grawerunku: szereg szarych, skłębionych chmur charakterystycznych dla ostatnich godzin przed burzą, układał się tak, że można było za nimi domyślać się klucza żurawi. Był na pewno o kilka lat starszy od Hiroshiego, ale po jego gładkiej twarzy ciężko było określić dokładniejszy wiek.

- Spotkamy się więc wtedy. - Hiroshi skinął głową z uprzejmym uśmiechem. Tamten kłaniając się raz jeszcze wrócił do swoich obowiązków, a trójka gości ruszyła dalej, w stronę mieniącego się światłami domu.

Młody bushi przez chwilę zastanawiał się z niepokojem co właściwie mogło zainteresować dowódcę szmaragdowych w porannym pojedynku - po czym odsunął te rozważania na potem. Jeden problem na raz.

Biorąc przykład z Naritoki, Hiroshi odwrócił się w stronę ołtarzyka. Składając dłonie przed sobą pokłonił się głęboko, przymykając oczy i recytując w myślach krótką modlitwę. Yasuhiko również poszedł ze przykładem bushi, pozdrawiając przodków.

W wykonaniu Yasuhiko trwało to chwilę, podczas której Hiroshi, skończywszy szybko zaczął czuć się coraz bardziej nieswojo. Gdy stary dyplomata w końcu podniósł się z ukłonu i odwrócił do towarzyszy młody bushi zaczął na poważnie martwić się, czy przez zbytni pośpiech nie popełnił obrazy.

Widząc minę młodego bushi, Yasuhiko wywrócił oczami, westchnął z na wpół cierpiętniczym, na wpół rozbawionym wyrazem twarzy i ruszył dalej.

Gdy tylko wyszli z poza bramę, okazało się, że czeka na nich trójka służących ubranych w proste, jasne kimona z niebieskim wzorem, nawiązujące do koloru klanu. Trójka skłoniła się, jak zauważył Hiroshi, jednocześnie i każdy jednej osobie.

Starszy dyplomata widząc służących odwrócił się do Hiroroshi mówiąc cicho - Wręczanie prezentów będzie przy oficjalnym powitaniu. - Młody bushi skinął głową w podziękowaniu.

- Wy trzej, tutaj. - zapytawszy wzrokiem o pozwolenie, Yasuhiko zaczął energicznie wydawać polecenia także za pozostałych dwu towarzyszy. - Dary dla pana domu. - rzucił heiminom kose spojrzenie - Ostrożnie z tym. Prezenty podczas powitania z panem domu, podane po spojrzeniu w waszym kierunku. Wierzchnie okrycie zdjąć. A ty... - wskazał kościstym palcem na służącego niosącego w rękach zwinięty obraz Hiroshi - ...przykładaj szczególną wagę, aby tego nie pognieść. Nie chciałbyś przecież uszkodzić daru młodego Shiba-sama, prawda? - Sugestywnemu tonowi głosu jakim wypowiadał ostatnie zdanie towarzyszyło równie sugestywne spojrzenie na Hiroshi, który mógł tylko westchnąć w duchu.

- Nie, Doji Yasuhiko-sama. - Służący ukłonił się głęboko, odpowiadając niezachwianie uprzejmym tonem.

Patrząc w ślad za odchodzącymi służacymi, młody bushi zastanawiał się jak jego obraz wypadnie w porównaniu z prezentami towarzyszy. Yasuhiko-dono zabrał ze sobą niewielki, ale kunsztownie ilustrowany tomik wierszy. Hiroshi nie miał okazji by go przejrzeć trudno mu było więc ocenić jego prawdziwą wartość, jaką zawsze było słowo - oraz harmonia kompozycji. Naritoki-aniki z kolei pojawił się dwie godziny temu z biwą z wiśniowego drzewa.

Hiroshi potrząsnął lekko głową. Naritoki z instrumentem muzycznym w ręku stanowił niezwykły widok. Nigdy, jak daleko sięgał pamięcią nie widział brata grającego na czymkolwiek. Biwa po prostu do niego nie pasowała. A z drugiej strony... Kuanami mówiła, że niegdyś zdarzało mu się na niej grać.

Yasuhiko rozejrzał się dookoła po ogrodzie. “Hmmm” jakie wyrwało mu się było na wpół zamyślone, na wpół pełne konsternacji. Nastroszył brwi i przybrał niezadowolony wyraz twarzy.

Po chwili stary dyplomata wyraźnie rozpogodził się - po ścieżce zmierzała w ich stronę kobieca postać. Naritoki ukłonił się zbliżającej się ku nim kobiecie, pozdrawiając ją z typową dlań zwięzłością:
- Pani
- Shiba-sensei - odrzekł mu cichy, melodyjny głos. Yasuhiko odwrócił się w stronę mówiącej:
- Naomi-san, rozkwitłaś bardziej, niż sądziłem, bardziej niż Ci przepowiadano i bardziej niż to bezpieczne dla młodej kobiety.

Słowa starego Żurawia przekroczyły granicę, lecz oba Feniksy znały jego docinki i bez problemu poznały ton - mężczyzna nie był tylko znajomym witającej ich kobiety, był z nią na bliższej stopie.

- Oji-sama, domo arigato za najbliższe komplementowi słowa jakie mogłam usłyszeć od tego, którego zowią przecież... - w niezwykłych oczach kobiety zatańczyły iskierki humoru, zawiesiła głos doskonale wyczuwając kiedy starszy mężczyzna zechce jej przerwać:
- Ani mi się waż, młoda damo! Żadna przyjaźń z moją córką Cię wtedy nie uratuje! Teraz już wiem czyj to był pomysł, by mnie okrzykiwać tym niedorzecznym przydomkiem, dotąd dzięki Jizo i wszystkim życzliwym mi przodkom litościwie zapomnianym!

Doji spojrzawszy na swoich towarzyszy płynnie przeszedł od komplementu i następującej po nim wymiany, do prezentacji: - Panowie mi towarzyszący to Shiba Naritoki-sensei oraz jego brat Shiba Hiroshi. Shiba-tachi - zwrócił się do obu bushi - widzicie przed sobą Kakita Naomi-san, najstarszą córkę naszego zacnego gospodarza. To piękna i inteligentna kobieta, zaręczona samurajowi z rodziny Akodo. Mówię o tym, Naomi-san, by uchronić serca moich przyjaciół - rzuciwszy niezidentyfikowane spojrzenie starszemu z Shiba - od strasznego bólu.

Dziewczyna przygryzła lekko wargi, próbując zamaskować uśmiech na słowa starca, które - choć powierzchownie były powiedziane jako komplement, w rzeczywistości były raczej przekomarzanką. W trakcie tych szybko wymienianych zdań jak i w chwilę potem, kiedy kobieta składała im ukłony powitalne, obu Shiba mogło się jej przyglądnąć.

Naomi była nieco wyższa od przeciętnego wzrostu kobiet. Miała czarne i proste włosy, które bynajmniej nie upinała w żadną z modnych fryzur. Miała włosy puszczone luźno na plecach, spięte klamrami i związane w paru miejscach czerwonym jedwabiem, komponującym się z jej junihitoe*. Miała też oczy, jakich młody Feniks nigdy wcześniej nie widział.

Dopiero później, kiedy kobieta oddaliła się, by nałożyć makijaż i ułożyć fryzurę, Hiroshi miał się dowiedzieć jaki honor ich spotkał. Na takich okazjach, pozwolono mu zobaczyć zaręczoną córkę pana domu w nieoficjalnym - a zatem niekompletnym - stroju. W niektórych środowiskach mogło to oznaczać skandal.

Naomi-san oddała ukłon obu Feniksom:

- Shiba-sensei, bardzo rada jestem mogąc Cię poznać. Jeśli mogę Panie, chciałabym poprosić Cię o naukę. Mój narzeczony, Akodo-sama, rzekł kiedyś, że dzięki sensei, samuraj jest w stanie stać się kimś więcej. Jestem zaszczycona - kobieta ukłoniła się - mogąc przebywać w Twoim towarzystwie panie. Wielu znamienitych samurajów z całego Kosaten Shiro powtarza Twoje imię i szuka opowieści o Tobie, są bowiem zadziwieni Twoją osobą. Do tego, poprzedza Cię, panie, reputacja Twojego brata a wybawiciela mojego ojca, a tym samym mojego. Shiba Hiroshi-sama, Twój szlachetny brat, uczynił dla nas rzecz wielkiej wagi, nie znając nas, kierując się jedynie honorem. Przy tym, powodowany skromnością, był skłonny zapomnieć o całej sprawie, jako o drobnostce. - Ciepły uśmiech panny Kakita objął młodego Feniksa, jego właścicielka spoglądała nań z dużą sympatią i uznaniem - Sugeruje to, że podobne uczynki Shiba-san dokonuje codziennie, że to dlań coś równie normalnego jak oddychanie. - Przenosząc wzrok na Naritokiego dodała - To wspaniała rekomendacja, Shiba-sensei. Dziękuję za to, że przybyłeś do Kosaten Shiro, panie, zabierając ze sobą brata.

Naomi zakończyła swe słowa ukłonem w stronę młodego bushi mocno zakłopotanego tak sformułowaną pochwałą. Była to, jak zauważył, jedna z różnic pomiędzy Żurawiami a Feniksami, klanem znacznie bardziej oszczędnym w słowa. Postawiono go ponad Naritoki...

Naritoki odkłonił się Naomi wyżej i cicho rzekł:
- Hai. Mój brat zna Drogę Honoru. Zdobył sobie prawo do tego wyjazdu, więc ta podzięka nie jest mi należną. Nie jest też moim uczniem, Naomi-san, jeżeli więc zwracasz się do mnie, bym pozwolił mu przemówić we własnym imieniu, nie jest to potrzebne.

Stary Żuraw zachichotał lekko, mówiąc z lekkim ukontentowaniem:

- Shiba-sensei, jesteś w domu, w którym Drogę Miecza trzyma się w wysokiej estymie. Niejeden Kakita odezwie się do Ciebie jako pierwszego, ponieważ jesteś nauczycielem szermierki, na dodatek nie byle jakim. Rywalizacja między Kakita i Mirumoto może być tą bardziej znaną, ale Naomi-san może Ci potwierdzić, że szkołę Shiba wśród Kakita postrzega się bardzo... dokładnie.

Naritoki uśmiechnął się uprzejmie i krótko, skinąwszy głową, na co Hiroshi w duchu pokiwał głową i uśmiechnął się w smętnie - jego brat nawet pod wpływem nader elokwentnych rozmówców nie miał zamiaru zamienić się w tryskającą słowami fontannę. Był nieporuszony, jak zawsze. Jednak ten spokój i kontrola nas sobą sprawiała iż jego maniery i sposób bycia tym bardziej odstawały od reszty towarzystwa.

Jedna tylko troska odzywała się echem w głowie młodszego Feniksa, tonem podobnym do upomnień słyszanych dawno temu, wymawianych surowym tonem pani Isawa Etsu:
- Milczenie może sobie być złotem, równie dobrze jak obelgą.

- Dziękuję Ci Pani, za Twe słowa. - wciąż nieco zakłopotany Hiroshi uśmiechnął się z wdzięcznością decydując się włączyć do rozmowy. - Czuję jednak, że bardziej niż do mnie powinny być skierowane do Asahina Si-Xin-dono. Ja byłem jedynie jego towarzyszem, spotkanym przez uśmiech Fortun raczej niż przez jakiekolwiek moje działania. To on dowiedział się o sprawie i on, bez jednej choćby myśli o nagrodzie postanowił pomóc. - Poruszył rękami w na wpół bezradnym geście - Ja jedynie pomogłem jemu.

- Shiba-sama - odrzekła poważnie kobieta, patrząc w oczy Hiroshiemu ze schlebiającą mu powagą - zapewniam Cię, że moje słowa nijak nie umniejszą chwały pana Asahina, naszego dobroczyńcy. Natomiast to on sam rzekł, że bez Twej bezinteresownej pomocy nie ukończyłby dzieła.

Widocznym było, że kobiecie zależy, by przekonać Feniksa. Hiroshi mógł spojrzeć jej prosto w oczy, ocenić jej twarz, mimikę, ton głosu. Nie wykonała żadnego gestu, jaki zasłaniałby ją przed takim sprawdzeniem, a jaki zapewne znała - Hiroshi pamiętał, że jednymi z pierwszych nauk, jakie córki pani Etsu od niej odebrały, było właśnie jak posłużyć się ukłonem lub wachlarzem dla uniknięcia wnikliwych lub natarczywych spojrzeń, czy choćby tych niewygodnych. Naomi jednak patrzyła nań intensywnie, jej słowa brzmiały szczerze, zaś ton - poważnie. Bushi miał też wrażenie, że są jakieś dalsze słowa, które Naomi-san mogłaby wyrzec, lecz się wstrzymała, oczekując jego odpowiedzi.

Sprawy nie polepszały dwie rzeczy. Pierwszą była ta, że dotąd, na ziemiach Żurawia, młody Shiba spotkał jedną kobietę równie urodziwą jak Kakita Naomi. Była to uczennica dojo w którym pokonał Kakita Inouzukę. Ta, która nieświadomie wypowiedziała na głos haiku. Lecz uroda Kakita Naomi-san była innego rodzaju. No i teraz, z bliska, Shiba Hiroshi był zupełnie wystawiony na jej działanie. Ba, sytuacja wprost zachęcała do spojrzenia w oczy kobiety. I Feniks musiał przyznać, przyprawiało to o żywsze bicie serca bo przypominały one szafirowe niebo lub fale oceanu. Były niebieskie, a przy tym teraz wyraźnie ukazywały sympatię i przejęcie właścicielki, co przydawało im ciepła. Wreszcie, były nader blisko, wyraźnie widoczne i zupełnie unikatowe. Uroda Kakita-san nie kończyła się jednak tylko na oczach - kobieta miała jasną, niemal porcelanową cerę, bardzo regularne rysy twarzy, czarne, gęste włosy i zgrabną, smukłą sylwetkę. Teraz, kiedy młoda Kakita była bez makijażu, Hiroshi mógł dostrzec niewielką bliznę, jakby po ostrzu, ciągnącą się wzdłuż lewej linii szczęki. Później, pod zręcznym makijażem miała ona zniknąć.

Drugim utrudnieniem był dostrzeżony w pewnym momencie lekko triumfalny, nieco złośliwy i niezaprzeczalnie szeroki uśmiech Doji Yasuhiko, dyskretnie przyglądającego się scenie z boku.

- Natomiast bez Asahina Si-Xin-dono nic nie zostałoby zrobione. - młody bushi z niejakim trudem oderwał spojrzenie od oczu Naomi i przeniósł na chwilę wzrok na stojące obok drzewo w daremnej próbie walki z wypływającym na twarz rumieńcem. - Będę musiał podziękować mu za jego słowa, tak jak dziękuję Ci, Pani za tak złożone wyrazy wdzięczności - ukłonił się głęboko - Arigato.

Z nieoczekiwaną odsieczą przybył Naritoki:
- Doji-dono - zwrócił się do zaskoczonego wypowiadanym pytaniem Yasuhiko - spójrz proszę na ten zwój. Cytat, jaki na nim jest napisany, skąd on pochodzi?
- W rzeczy samej, łamię sobie nad tym już chwilę głowę - zaczął odpowiadać wyraźnie zaintrygowany tematem Żuraw, na moment wskutek tego odrywając wzrok od rozmawiających Naomi i Hiroshiego.

Teraz młodszy z bushi mógł nie przejmować się komentarzami dyplomaty - przynajmniej na tę chwilę. Bo że jakieś padną później, nie tyle przewidywał ile był pewien. Panna Kakita zaś rzekła z prostotą:

- Shiba-sama, mogę jedynie potwierdzić, że jesteś bardzo skromną osobą. Czy Asahina-sama winien podziękować Ci za słowa, jakie mówisz na jego temat? - widząc rodzące się zaprzeczenie, dodała z uśmiechem, jakiego można by się spodziewać po przyjacielu, znającym i kwitującym właśnie nasze dobre strony - Oczywiście, że nie.

Lekkim gestem ręki oddaliła sprawę, mówiąc:
- A to dlatego, że mówisz nie tylko szczerze, ale i prawdziwie, Shiba-sama. Tedy winieneś wiedzieć, że i panu Asahina nie należą się podziękowania, za słowa równie jak Twoje szczere i prawdziwe.

Dziewczyna uśmiechnęła się ujmująco do Hiroshiego, jej niebieskie oczy spojrzały nań życzliwie:
- To także Twój dzień chwały, Shiba-no-yuusha.

Yuusha. Tak w opowieściach określano ludzi mężnych, prawych, których honor był poza wszelkimi wątpliwościami. Jednostki wybitne, godne pieśni, opowieści, pamięci. Niejeden pielgrzym na drodze wojownika, jeśli dokonywał szeregu wielkich czynów, stawał się właśnie takim yuusha. Zwłaszcza, jeśli po powrocie do domu i ponownym przyjęciu swego nazwiska, nie wspominał o tych czynach. Yuusha bowiem w większości opowieści byli ludźmi skromnymi. Potrafili się chwalić, kiedy było to potrzebne, lecz zwykle... nie musieli.

Słysząc ostatnią kwestię Naomi poczuł, że przegrał właśnie ciągnącą się od jakiegoś czasu batalię z wypływającym na twarz rumieńcem. Cała ta sytuacja, oświetlony lampionami ogród i sama Naomi sprawiała, że Hiroshi miał wrażenie, nierealności, prawie jakby wszystko to było snem. Ceniony tu bardziej od Naritoki! Nazwany ‘Yuusha’! Gość honorowy, kogoś takiego jak Naomi...

Zdołał wydusić z siebie nieco zduszone - Arigato - mając nadzieję, że ukłon i czerwono-żółte światło lampionów zawieszonych w ogrodzie ukryją stan jego twarzy i podejrzewając jednak, że nie ma co liczyć na takie szczęście. Zwłaszcza, że stary dyplomata przerwawszy rozmowę z bratem i przypatrywał mu się z żywym zainteresowaniem oraz błąkającym się na ustach, nie wróżącym nic dobrego, uśmiechem.

Naomi, widząc reakcję Hiroshi i oceniając ją prawidłowo, roześmiała się cicho. Przez chwilę patrzyła na młodego bushi z sympatią, po czym wciąż tłumiąc rozbawienie przeniosła uwagę na pozostałą dwójkę. Hiroshi, po prawdzie, był jej za to wdzięczny. Dawało mu to czas na pozbieranie myśli i odzyskanie kontroli nad twarzą.

- No i nasz młody bushi otrzymał próbkę tego, czego może spodziewać się na przyjęciu. - Yasuhiko z wyraźnie teatralnym i conieco zgryźliwym zastanowieniem postukał palcem po wargach i pokiwał głową - ...zastanawiam się czy podoła wyzwaniu i udźwignie ten ciężar.

Słowa nie zostały powiedziane w złej wierze, były tylko dobrodusznym, choć zgryźliwym komentarzem, ale na Hiroshi, który w duchu zastanawiał się nad tym samym podziałały jak kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Rozmowa z Naomi, jej uroda, komplementy wszystko to wprowadziło w rozmowę rozluźniony ton, który sprawił że Hiroshi zapomniał o wadze kolacji, o brakach własnej etykiety i strachu przez porażką, przed popełnieniem pomyłki. Teraz, strach ten powrócił, a wraz z nim determinacja by nie zawieść.

- Dołożę ku temu wszystkich starań, Doji Yasuhiko-dono. - odparł poważnie, z lekkim ukłonem. Zbyt poważnie jak na taki komentarz. Naomi rzuciła staremu dyplomacie na wpół poirytowane, na wpół pytające spojrzenie. Następnie zmieniła temat:

- Panowie, jeśli mogę, pragnęłabym poprowadzić Was do domu nieco odmienną niż ta tutaj - wskazała oświetloną lampionami wyłożoną kamieniami dróżkę do kolejnej bramy, gęsto przystrojonej kwieciem, ewidentnie - dla Hiroshiego - wzniesionej w czasie, jaki upłynął od jego ostatniej wizyty. Przy bramie stało dwu bushi w strojach o jesiennych barwach, z wyraźnie widocznymi monami Klanu Żurawia, z których jeden już postąpił dwa kroki w ich stronę, jednak powstrzymał się i zawrócił, widząc, iż rozmawiają. Lub może - z kim rozmawiają.

- Moja matka dziś rano wyraziła pragnienie, by panowie mogli obejrzeć ogrody przed wszystkimi innymi gośćmi. Ponieważ szlachetny Asahina-sama przybędzie dopiero za pewien czas, mam nadzieję, że wtedy pan, Shiba Hiroshi-sama, będzie tak miły, by towarzyszyć mu w spacerze po ogrodzie, jeśli oczywiście nie będzie pan zajęty - Naomi uśmiechnęła się serdecznie do najmłodszego z mężczyzn.

Doji lekkim gestem srebrno-czarnego wachlarza z jakąś sentencją scedował odpowiedź na Feniksy. Naritoki rzekł cicho: - Hiroshi?

- Oczywiście Pani, będzie to dla mnie przywilejem i przyjemnością.

* * *

Szli już dalej, świeżo posypanymi żwirem i płatkami kwiatów ścieżkami kiedy Yasuhiko cicho odezwał się do młodszego z Feniksów:

- Pozwolono Wam zostawić broń. Nie zdziwiłbym się, jeśliby poproszono o pokazową walkę.

Hiroshi skinął głową wdzięczny za ostrzeżenie. Nie było wiele do powiedzenia. Oczywiście chciałby uniknąć takiego pokazu, o czym zarówno Naritoki, jak i zapewne Yasuhiko wiedzieli. Rzucił spojrzenie na brata. Jak zwykle nieprzenikniony wyraz jego twarzy pozostawiał sytuację w rękach młodszego bushi. Hirosh raz jeszcze skinął głową w potwierdzeniu, bardziej do siebie niż towarzyszy. Zajmie się tym kiedy, jeśli, przyjdzie na to pora.



* junihitoe - to szata kobieca składająca się z dwunastu sztuk ubrania, samo słowo znaczy właśnie “dwunasto-warstwowa szata”.
 
Wellin jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:52   #335
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Ogród, koniec godziny Shiba

Koniec godziny Shiba Hiroshi spędził, razem z bratem i dyplomatą Doji, oprowadzany przez córkę gospodarza po ogrodach. Opisy Naomi, jej opowieści i piękna, zawsze starannie pielęgnowana i często zmieniająca się sceneria czyniły te chwile prawdziwie niezwykłymi. Do tego, Naomi-san traktowała ich trójkę nie jak gości pierwszy raz przybyłych z wizytą, lecz jak przyjaciół domu.

Tak naprawdę jednak, dało to okazję Hiroshiemu przede wszystkim na zweryfikowanie własnych założeń na temat ogrodu i domostwa pana Kakeru. Ich przewodniczka prowadziła ich spokojnym, równym tempem, pasującym do spaceru, co nieco dziwiło młodego Feniksa, dopóki nie przypomniał sobie, że na tego typu przyjęciach różni ludzie są zapraszani o różnych porach i nie jest niczym dziwnym przybyć nawet dwie godziny przed właściwym terminem rozpoczęcia uroczystości.

Z poprzedniego pobytu, Hiroshi zapamiętał parę rzeczy. Po pierwsze, ich gospodarz nie mieszkał w dzielnicy samurajskiej czy cesarskiej. Jego dom mieścił się w dzielnicy świątynnej i choć Hiroshi doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że jest to znamienne, zupełnie nie pamiętał na czym miała wyjątkowość polegać lub o czym świadczyć. Kolejną rzeczą przyciągającą uwagę było to, że rezydencja - jak na obecne zwyczaje - pozostawała skromną. Przy wielopiętrowych pagodach, reprezentacyjnych czteropiętrowych pałacach czy nawet piętrowych wieżycach i domostwach, jakie miał każdy prawie, kto miał władzę, status czy środki, domostwo tutejsze będąc parterowe, sugerowało wręcz, że to dom kogoś z buke, wojskowego, co zaszył się z dala od światowego zgiełku, gotując się do swojego inkyo. Wrażenie takie potęgowała podwójnie obecność tuż obok wspaniałej i bogatej świątyni jednych z najważniejszych - jeśli nie niemal najważniejszych - Fortun Rokuganu - Szczęśliwej Siódemki. Te potężne i znane jak Rokugan szeroki i daleki bóstwa cieszyły się chyba największą popularnością wśród wszystkich klas Szmaragdowego Cesarstwa, zatem ich świątynie rzadko kiedy narzekały na brak... czegokolwiek, właściwie. Sekta Siedmiu Fortun stanowiła prężną organizację, o czym kiedyś wspominał Hiroshiemu Asako Ichiro, sięgającą ponad i poza granice terytoriów Wielkich Klanów.

Tutejsza światynia sięgała ponad teren swojej posesji, ba! przytłaczała wszystkie dookoła swoją wspaniałością. Jej czteropiętrowa pagoda była zdobiona pracą setek rzemieślników, zdobiących ją na przestrzeni lat, a nawet wieków. Dziedziniec był kamienny, pełen pięknie rzeźbionych posągów. Świątynia miała też gaj, zapewne święty oraz staw pełen - jeśli wierzyć słowom przewodniczki - karpi.

- Przodek nasz - rzekła Naomi podczas gdy prowadzeni przez nią mężczyźni dotarli do tamtej części ogrodu - ufundował pierwszą świątynię. Oddał mnichom większą część ziem, w tym dwa święte miejsca, gaj, w którym widuje się Pana Mądrości oraz staw z rybami ukochanymi przez Daikoku z racji ich barwy.

W trakcie spaceru, Hiroshi dowiedział się wielu podobnie ciekawych rzeczy.

Posesja była skromna, jak na samurajskie standardy. Nawet przy licznych opowieściach, częstych przestojach przy wyjątkowo pięknych bądź po prostu ciekawych zakątkach, nie zajęło im wiele czasu obejście całego ogrodu.

Jednocześnie stało się jasne, że to nie byle jaka posesja. Tutaj bowiem Kakita Utsuzumaru, uznawany za głowę tej gałęzi rodu, założył swój dom. I tutaj jego potomkowie mieszkali przez całe lata, stulecia nawet. Aż do momentu, kiedy ich służba wymagała, by przenieśli się w inne regiony, pozostawiając honryo pod opieką wiernego gokenina, z wasalnego rodu Tsume.

Była jednak urządzona bardzo starannie, chciało się wręcz rzec, że z pietyzmem.

Były dwa przejścia do Świątyni Siedmiu, dwie bramy na zewnątrz posesji. Ogród otaczał posesję, ukształtowany będąc jednocześnie tak, by ochronić ją od południowo-zachodniej strony**, kierunku w którym zwykło się umiejscawiać bramę oni - a przez to i kierunek z którego przychodzą nieszczęścia, przynajmniej wedle słów różnorakich shugenja i mnichów - tak geomantów, jak onmyoudou jak i mistrzów feng-shui***, ale nie tylko. W ogrodzie szlaki wytyczał żywopłot, który potrafił niektóre miejsca uczynić kompletnie niewidzialnymi a także trudnymi do odnalezienia dla niewprawnego oka. Naomi zademonstrowała to na przykładzie uroczej Altanki Czterech Strażników, do której nie było jasno oświetlonej czy wytyczonej drogi. Nie, należało po prostu wiedzieć, że rosnący tam jałowiec można zręcznie rozgarnąć, by przez jego pozornie nieprzepustną i odstręczającą ostrością zieleń przestąpić.

Ukazawszy jednak to akurat miejsce, panna Kakita stanęła na ścieżce, okręciwszy się zręcznie ku wiedzionym przez siebie gościom i rzekła:

- Panowie, niestety w chwili obecnej Altanka jest zajęta. Moja wspaniała matka przygotowuje tam coś szczególnego - głos dziewczyny zabrzmiał lekkim śmiechem - zatem proszę panów o pójście dalej, abyśmy umożliwili jej skupić się tak, jak zwykła to lubić.

Z chwili na chwilę, Hiroshi czuł się coraz bardziej niezwykle. Pokazywano mu zapewne rzeczy drobne, opowiadano historie znane, ale jednak czuł wyraźnie, że został dopuszczony do konfidencji, że powierza mu się tę wiedzę w zaufaniu. Częste spojrzenia rzucane przez niebieskooką pannę Kakita upewniały się, że dostrzegł, że nie ma pytań, tempo było - co dostrzegł po dłuższej chwili - dostosowywane do jego kroków. Gdzie zwalniał, tam zwalniano, gdzie przyspieszył, tam kroki stawały się żwawsze.

W połowie spaceru, Feniks począł się całkiem nieźle orientować w rozkładzie przynajmniej kilku ścieżek, zapamiętał z grubsza około kilkunastu opowieści, z których trzy potrafiłby całe powtórzyć tak, aby siebie i słuchaczy nie zawstydzić, poznał też i mógł zapamiętać trzy ciekawe miejsca w ogrodzie pana Kakeru, nie licząc Altanki Czterech Strażników.

Pierwszym było dojo. Umieszczone na tyłach domostwa, było prostym, ascetycznym wręcz pomieszczeniem. Nie miało szyldu, cytatu, czy zdobień. Było czyste, proste i funkcjonalne jak nic innego dzisiaj. Były tu raptem trzy stojaki. Na jednym były włócznie, na drugim bambusowe shinai, na trzecim drewniane bokkeny. Shinai jak i bokkeny miały wielkość katan, były też na ich podobieństwo wykonane, drobiazgowo, nawet z rzeźbieniami tsub.

Drugim było drzewo wiśni. Właściwie trzy drzewka, które rosły na polance w północno-wschodniej części ogrodu, lecz przy jednym z nich, prastarym o przedziwnie skręconym pniu i rozłożystych gałęziach, obecnie przyozdobionych obficie lampionami z karteczkami w kopertach, dwa pozostałe niknęły, jak dwu młodych chłopców niknie przy potężnym i mrukliwym ojcu, którego wiek, doświadczenie i czyny każą obecnym zamilknąć z szacunkiem zaraz po pozdrowieniu. Było to jedyne miejsce, w którym Hiroshi zgubił wątek opowieści panny Naomi, a stało się tak dlatego, że uświadomił sobie coś.

Lampiony opisane pojedynczymi czarnymi kanji, z podczepionymi kartkami w kolorowych kopertach. Znał tę grę. Nie miał okazji w nią grać, lecz znał ją dobrze z opowieści, którym nie raz się przysłuchiwał. Zagadki logiczne, cytaty z Tao, historia, astrologia, teologia. Także poezja i oczytanie. Wszystko to pomagało w grze w zagadki. Oczywiście, to jeszcze nie mówiło wiele - nieznane pozostawały szczegóły rozgrywki, jej cel, warunki zwycięstwa, kto kiedy o zagadkę mógł poprosić - lub powinien. Czy kto zagadkę mógł dostać karnie i jeśli tak, jaką. Natomiast będąc w okolicy starego i poskręcanego drzewa Shiba mogli zauważyć, że dobrano zagadnienia cokolwiek preferencyjnie. Astrologia, teologia, Shintao, bushido, Dowodzenie Akodo-kami, występowały tak licznie, jeśli nie liczniej, niż Miecz Kakity, Kłamstwa Bayushi Tangena, a także kilka nieznanych Hiroshiemu tytułów, o których wnioskował, że są dramatami.

W tym miejscu też Naritoki podzielił się z nim swym spostrzeżeniem, wykorzystując kolejne przekomarzanki, jakie wszczął Doji Yasuhiko:

- Interesujące, Hiroshi. Czy wiesz, w jaki sposób Kakita-sama zdołał dodać splendoru swojej rezydencji, mimo obecności tak potężnego konkurenta jak świątynia, tuż obok? - Naritoki mówiąc to, rozglądał się dokoła.

Młodu bushi poszedł za jego przykładem, przypatrując się otoczeniu. Światła kolorowych lampionów powieszonych na gałęziach rzucały rosochate cienie, tworząc ciepłą mozaikę światła rozpościerającą się na trawie i drobnym żwirze ścieżki.

Nie, nie był pewien odpowiedzi na pytanie Naritoki. Splendor był przecież czymś, co każdy postrzegał inaczej, ceniąc odmienne rzeczy. Dla jednego splendor to bogactwo, kapiące złotem i odziane w jedwabie. Dla innego historia, niepomna na upływ lat tradycja, pozwalająca czuć dumę ze zdarzeń minionych i honoru samurajów dawno już zaliczonych do grona czcigodnych przodków. Dla niektórych splendorem było wyrafinowanie. Nie rzucająca się w oczy subtelność, smak i gust który wymaga wyćwiczonego umysłu by zostać w pełni doceniona.

Patrząc na pieczołowicie przystrojony ogród, Hiroshi podejrzewał, że gospodarz należał do tej ostatniej grupy. - Przez kontrast? - Zapytał patrząc na kręte, oświetlone ścieżki ogrodu, piękne, ale skoncentrowane na szczegółach, pozbawione wielkości i bogactwa ogrodów możnych. Nie było jadeitowych rzeźb. Był staw z karpiami i opowieścią o nim stanowiącą dla mieszkańców jego nieodłączną część. Nie było domu o piętrach sięgających nieba - była za to tradycja z której można było być dumnym. Nie było wyrafinowanych ozdób. Były lampiony czyniący z nie wyróżniającego się na pozór niczym konkretnym ogrodu piękne miejsce.

Świątynia przytłaczała, przerośniętą na tle nieba bryłą, gdy patrzyło się na nią spod tych drzew, w świetle tych lampionów. Przesadnie zdobiona, banalna nieomal.

- Taka była i moja pierwsza myśl - zgodził się z nim Naritoki - ale przeczy jej to, że ten umknie wielu, którzy nie mieli równie interesującej drogi od bramy. Drogi dobrze dobranej. Byśmy mogli dostrzec, co umknie innym, poznać rzeczy nie dla postronnych uszu. Poznałeś ciekawe osoby, Hiroshi. Jestem ciekaw wrażenia, jakie sprawił na Tobie pan tego domu. Masz drugą myśl?

- Iye. - Młody bushi pokręcił głową z pewnym zawstydzeniem - Jedynie przypuszczenia, które mogą być częścią odpowiedzi. - Rozejrzał się raz jeszcze po ogrodzie. - Wyrafinowanie przygotowań. Ekscentryczność, niezwykłość czyniąca z tego miejsca i jego pana tajemnicę. Dziedzictwo tradycji w domu starszym od sąsiadujących z nim świątyni... - rozłożył ręce w geście bezradności, spoglądając na brata z ciekawością - Żadne z tych przypuszczeń nie brzmi prawdziwie. Nie wiem więc.

Naritoki oszczędnym gestem wskazał na widoczny z tej perspektywy dom. - Flagi, Hiroshi.

Faktycznie, przed domem Kakita Kakeru widać było flagi oznajmiające obecność gości. Znaki były na różnej wysokości masztach, czasem koliste, czasem trójkątne, przy paru widniało motto, przy innych jedynie jakiś znak. Maszty rozstawione były tak naprawdę po całej posesji, i przez głowę Shiby przemknęła myśl, że każdy nauczyciel heraldyki mógłby wybrać to miejsce na egzamin - byłby on wystarczająco wymagający. Rozpoznawał znaki rodowe, szkolne i mony mówiące o zajmowanej pozycji - czasem wszystko razem widniało na jednym maszcie. Były wsród nich flagi Feniksa, z monem wyraźnie świadczącym o obecności sensei klanu. Obok lśniły bielą i ciemnym w tym oświetleniu błękitem flagi Żurawia. Kakita, Doji również ozdobione monem sensei. Flaga Azahina z zakrytym monem. Inne mony. Innego rodu. Do tego maszty były pogrupowane. Młody mężczyzna wiedział doskonale, że wszystko to ma znaczenie. I że potrzeba mu było znacznie więcej czasu, niż te kilka minut które upłynęły, nim Kakita Naomi mimochodem zasugerowała by poszli dalej, na przestudiowanie samych tylko imion, nazwisk i pozycji zaproszonych i oczekiwanych gości.

Trzecim interesującym miejscem był niewielki ogród medytacyjny. Trzy głazy, spłachetek piasku - zdawały się zupełnie nie na miejscu, uderzały niezwykłością, tym bardziej, że wykładana kamiennymi płytami ścieżka szła akurat pomiędzy nader wysokim żywopłotem, by nagle skręciwszy, wyprowadzić nią idących na widok zgoła nieoczekiwany, otoczony z trzech stron żywopłotem, z czwartej - murem posesji.


Przed domem, godzina Bayushi

Koniec spaceru nastąpił przed domem pana Kakeru. Tutaj prowadzeni przez córkę gospodarza goście mogli ujrzeć zastawione już stoły. Brakowało jedynie jedzenia, napitków oraz gości. Ponieważ Yasuhiko od momentu ujrzenia drzew wiśni był zajęty rozmyślaniami, których rezultatami dzielił się okazjonalnie z bratem Hiroshi, to młodzian - chcąc nie chcąc - stał się głównym rozmówcą urodziwej Naomi. Ta zaś rozmawiała z nim niezwykle serdecznie, Hiroshi nie był pewien, czy potrafiłby tak rozmawiać z kimś, kogo dopiero co poznał, tak, jakby tamten był długo nie widzianym przyjacielem.

Naomi jednak potrafiła. Była ciekawa świata, ciekawa jak postrzega go Hiroshi, przy tym postarała się, by poznać jego ulubione lektury, jego ulubione cytaty.

Czy czytał może “Zimę”, Kakita Ryouki?

Co sądzi o “Kłamstwach” Tangena? Czy sądzi, że są dobrą polemiką dla “Dowodzenia” Akodo-kami?

Tak, czytał choć nie całą - to na co zwrócił uwagę, to fragment dotyczący zakładu. I wierności Skorpiona. Kłamstwa i Dowodzenie natomiast, istotnie można traktować jako polemikę, jednak dla Hiroshi dzieła te wydawały się być bardziej manifestem sposobu postrzegania świata i mentalności obu klanów.

Czy dzieło Akodo nie uderzyło go jako miejscami niemal okrutne w swej surowości względem samuraja? A dzieło Tangena, czy nie było dlań we fragmentach dotyczących wrogów aż rażąco cyniczne?

Rozmowa trwała długo, jednak za każdym razem, kiedy Hiroshiemu zaczynało brakować odpowiedzi, gospodyni gładko potrafiła zmienić temat lub coś zręcznie podsunąć. Młody Feniks czuł jednak narastające skrępowanie - pierwszy raz rozmawiał z kobietą w ten sposób, tak długo, występując z takiej pozycji. Widok bliskiego już domu Kakita Kakeru wywołał w nim uczucie ulgi, które młodzieniec zręcznie ukrył.
Nim jednak weszli, Naomi-san zaskoczyła ich raz jeszcze:

- Sumimasen, Shiba-sensei, Doji-sama. Czy moglibyście wyjaśnić mi jedną kwestię, pozwalając Shiba Hiroshi-sama wejść i porozmawiać z mym ojcem? Powinnam wiedzieć, czy poważnie uraziłam Was, lub zanudziłam swoimi opowieściami. Przez dłuższą chwilę rozmawialiście jedynie we dwu, jedynie dworność Shiba Hiroshi-sama nie pozwoliła mu okazać znudzenia...
Słowa były żartobliwe, lecz przekaz jasny. Ojciec dziewczyny pragnął porozmawiać z jednym z gości honorowych.

Sam na sam.
 
Wellin jest offline  
Stary 27-06-2011, 21:57   #336
 
Wellin's Avatar
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Wnętrze domu, godzina Bayushi

Do domu wkroczyli zatem w nietypowej kolejności, nawet Hiroshi poznał, że jest ona sprzeczna z ceremoniałem - o ile można mówić o sprzeczności z ceremoniałem kiedy takie jest życzenie gospodarza. Yasuhiko, Naritoki oraz Naomi zostali z tyłu. Hiroshi wkraczał sam, zastanawiając się z niepokojem nad powodem takiej decyzji gospodarza.

Środek domostwa zmienił się niezwykle. Szybki rzut oka ujawnił cokolwiek zaskoczonemu wchodzącemu, że zdjęto chyba wszystkie ściany. Prawie wszystkie, poprawił się młodzieniec omiótłszy wzrokiem pomieszczenie. Zostały ściany odgradzające serce domu. Drzewko bonsai. Razem z jego strażnikiem. Przed nimi stał Kakita Kakeru, czekając. Widząc wchodzącego, mężczyzna uśmiechnął się i gestem zaprosił go bliżej.

- Shiba-san - ukłonił się lekko i z miłą dla oka gracją gospodarz, witając gościa. Hiroshi dostrzegł bez trudu, że starszy mężczyzna skłonił się znacznie głębiej niż poprzednio, choć lekkość i pewność ruchu nieco ‘spłyciły’ ukłon.

- Kakita-dono - odrzekł, skłaniając się również. Młody bushi w głębi duszy czuł zdenerwowanie. - Chciałeś ze mną rozmawiać?

- Shiba-san, byłem kiedyś świadkiem rozmowy Kakita Yoshio-sama z Doji Satsume-sama. Kakita-sama pragnął, by Pan Wszystkich Żurawi dał mu zgodę na prowadzenie negocjacji z Matsu w sprawie pewnej wendetty. To była trudna sprawa, polało się już sporo krwi po obu stronach. Doji-sama rzekł wtedy tak...

Głos gospodarza zmienił się. Stał się władczy, zimny i cichy. Zmienił się także jego ton.

- Yoshio. - imię cięło - Matsu mówią o tobie słabeusz. Kpią, że katana jest dla ciebie za ciężka. Nie pchaj się w tę sprawę. Ona cię dawno przerosła.

Kakeru spojrzał nad ramieniem Feniksa, gestem wskazał kierunek, ruszył, spacerowym krokiem.

- Shiba-san, byłem wmurowany. Znałem tę sprawę i uważałem, że mój młodziutki kuzyn - uśmiechając się do gościa, mężczyzna wyjaśnił - było to lata temu, Shiba-san - nim kontynuował - porywa się na nią z bardzo szlachetnych pobudek, lecz bez większej o niej wiedzy. Oczywiście, Yoshio skłonił głowę przed naszym władcą i wieczór toczył się dalej. Tego akurat dnia, podejmowaliśmy Doji Satsume-sama w Shiro Sano Kakita, domu rodzinnym mej wielkiej rodziny. - Głos Kakeru nabrał ciepła, charakterystycznego dla osób relacjonujących miłe sobie wspomnienie - Musisz kiedyś odwiedzić to miasto, Shiba-san. Ono jest piękne.

W tym ostatnim zdaniu było wiele uczucia. Wspomnienie było żywe przed oczyma pana Kakita, starczyło krótkie spojrzenie na jego twarz by nabrać takiej pewności.

[i]- Yoshio przygotował doskonały wieczór i wszyscy, także najważniejszy z gości, bawiliśmy się wtedy świetnie. Zabawa była tak dobra, że dwu zaciekłych dotąd rywali zdołało się pogodzić. Doji-sama, widząc to, zapytał mnie, czy mój kuzyn myśli, że to ukartowane przedstawienie zmieni jego zdanie. Odparłem, że głęboko wierzę, że zdarzenie nie jest ukartowane, Yoshio ma bowiem dar doprowadzania do zgody bez użycia miecza. Nie sądzę, by moje zapewnienie wypadło przekonywująco, ale mówiłem, w co wierzyłem. Pod koniec wieczoru, mój młodziutki kuzyn z uporem młodości poruszył sprawę, której doświadczony mężczyzna dałby już spokój. Satsume-sama lekko przekrzywił głowę - i gdybyś kiedyś go spotkał, młody Shiba, wiedz, że co usłyszysz potem, jest szalenie istotne, nieważne jakim tonem zostało zadane. Pan Wszystkich Żurawi zapytał wtedy tak...

- Wiesz ilu już tam zmarło?

Aktorstwo Kakity Kakeru było dobre. Jego słowa, ton i pauzy niosły w sobie wszystko, co potrzeba by ukąsić. Politowanie. Protekcjonalizm. Lekceważenie. I szczyptę litości. Podściełane rezygnacją, jaką człowiek mądry i cierpliwy wykazuje postawiony wobec krótkowzrocznego głupca.

- Tak właśnie zapytał - podjął Kakita-san - a przy tym pokiwał głową. A Yoshio... Yoshio powiedział hai. I wymienił wszystkich.

Kakeru stanął, odwracając się do swego młodego gościa. Doszli do wejścia do wnętrza domu. Młody bushi mógł, jeśliby zdjął oczy z opowiadającego, spojrzeć ponad jego ramieniem.

Być może dostrzegłby drzewko.

Być może dostrzegłby strzegącego go gada.

Nie ruszył spojrzenia.

- Doji-sama spełnił prośbę mego kuzyna i udzielił swą zgodę by to on zajął się tą sprawą. Żaden z nas, ani ja, ani Yoshio-sama, nie wiemy, czy gdyby wtedy zapytanie o tę sprawę padło po kolacji, to czy zostałaby ona rozpatrzona wedle życzeń gospodarza. A przecież życzeniom gospodarza należy ulec. Mówię Ci to, Shiba-san, ponieważ stoję dziś w tej samej sytuacji, co mój kuzyn. Chcę kogoś poprosić o ryzykowną rzecz, która może być w sprzeczności z jego planami. Nie mam nad tą osobą żadnej władzy. I wydaję na jej cześć kolację. To również mój dobroczyńca, tak jak Doji-sama pozostaje dobroczyńcą całego naszego Klanu. I długo zastanawiałem się, czy nie powinienem przedłożyć mej prośby po kolacji. W zgodzie z etykietą. Poczekać, aż zwyczajowo podziękujesz, zapytasz o moje życzenia, powiedzieć, że jest jeden drobiazg. I oto jesteśmy tutaj, we dwójkę, Shiba Hiroshi-san, ponieważ poprosiłem Asahina-dono, by przybył nieco później niż Ty.

Hiroshi mógł dostrzec rosnące zakłopotanie starszego samuraja. Kakita Kakeru denerwował się, mówiły o tym drobne gesty, nerwowość ruchów, wędrujące spojrzenie. Akurat, kiedy bushi Feniksa dostrzegł to ostatnie, oczy Kakity wbiły się weń, jakby pragnąc poznać odpowiedź przed zadaniem pytania.

- Shiba Hirohi-dono, pragnę poprosić Asahina-dono, by ustalił tożsamość stojącego za tym atakiem na mój dom. Chcę to uczynić, ponieważ uważam, że Fortuny mu sprzyjają. Jednak przebiegłość tego człowieka jak i status Asahina-dono, czyni tę sprawę dlań niebezpieczną. Mam powody by twierdzić, że już rozpoczęto zemstę przeciw niemu, za jego rolę w tej sprawie. Nie przedłożę mu więc mojej prośby, o ile Ty, panie Shiba, nie zgodzisz się, by mu towarzyszyć.

Hiroshi odruchowo skinął głową, na znak zrozumienia. Następnie wziął powolny, kontrolowany oddech.

- Dziękuje Panie za opowieść. - zaczął cicho, chcąc zyskać kilka chwil czasu na uporządkowanie myśli. Pierwszą z nich była naturalna w tej sytuacji chęć udzielenia natychmiastowej zgody. Kolejna jednak, pojawiająca się uderzenie serca później nabrzmiała zjadliwą ironią: Kakita Kakeru nie zostawił mu wyboru.

Nie mógł odmówić. Nie gdy Asahina Si-Xin-dono miało grozić niebezpieczeństwo. Nie, po takim przyjęciu w tym domu... Zamarł na moment. ...po takim przyjęciu. Po takich komplementach Naomi. Po takim poczuciu, iż jest przyjacielem rodziny... Siłą woli odpędził od siebie te myśli, by nie zdradzić wyrazem twarzy jak dokładnie odebrał słowa gospodarza.

- Hai. - powiedział za to zdecydowanie, krótko skinąwszy głową. - Jeśli Asahina Si-Xin dono zechce podjąć się tego zadania będę mu towarzyszył, tak długo jak pozwoli mi na to giri względem rodziny i klanu. - W tej sytuacji i w tej chwili nie mógł przecież powiedzieć inaczej.

- Arigato, Shiba Hiroshi-san - rzekł z wyraźną ulgą gospodarz, przez długą chwilę patrząc na Feniksa ze sporą sympatią.


Przed domem, godzina Bayushi

Wychodząc z domu, patrzący na świat trzeźwiej niż przed kilkunastoma jeszcze minutami młody bushi wyliczał w myślach wydarzenia ostatnich dwu dni starając się spojrzeć na nie obiektywnie, z perspektywy z jakiej powinny być obserwowane.

Fakt: Kakita Kakeru pomimo dzisiejszego przyjęcia nie żywił przyjaźni do Asahina Si-Xin. Nie znał go. Był więc wdzięczny, ale nie czuł przywiązania. Fakt: podobnie nie żywił przyjaźni do Feniksów. A więc dług czy nie, naturalnym było dla niego wykorzystanie sytuacji w pełni. Działając dla dobra rodziny robił tak przecież każdy. Aby poprawnie wykorzystać okazję musiał zaaranżować sytuację w której odmowa ze strony shugenja byłaby trudna.

Hiroshi skinął sam do siebie głową, jakby na potwierdzenie swych myśli.

Pierwszym elementem było przyjęcie, znacznie bardziej wystawne, bardziej huczne niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Ilość starań jaką włożył w przyjęcie Kakita Kakeru była trudna do ogarnięcia - podobnie jak koszt uczynienia tego tak szybko, w ciągu niespełna doby. Drugim zapewne argumenty, których Hiroshi nie znał. Trzecim, równie ważnym jak dwa pierwsze elementem, była zgoda samego Hiroshi. W ustach sprawnego mówcy zgoda ta stanowić będzie potężną broń. Asahina czując się zobowiązanym wobec niego miałby duże problemy z odmową, nawet gdyby chciał odmówić.

Młody bushi westchnął. To bolało. Konieczność rewizji swego wyobrażenia o sytuacji, myślenie o tym co zostało zrobione by zapewnić dokładnie taką reakcję.

Przyjęcie wydane na ich cześć... czemu było takie jakie zastał? Czy tylko przez wdzięczność, czy także przez kalkulację? Status gościa w Kosaten Shiro... czy nie było to także narzędzie, które przydać się mogło śledczemu? Stosunek Naomi, spacer po ogrodzie, “Shiba-no-yuusha” i duma jaką wtedy czuł... na ile były szczere? Na ile były także, a może nawet przede wszystkim, efektem dyplomacji? Gry aktorskiej eksponującej jedne emocje, ukrywającej inne. Wprowadzającej pewien nastrój, konwencję rozmowy. Naomi przez cały ten czas spaceru po ogrodzie dokładała wszelkich możliwych starań by poczuł się jak członek tej rodziny. Jak drogi przyjaciel. Teraz - tu młody bushi uśmiechnął się niewesołym uśmiechem - wiedział już czemu.

Żurawie były klanem który doprowadził sztukę uprzejmej manipulacji do perfekcji. Strategia polegająca na zapędzeniu ofiary pod ścianę za pomocą komplementów i zaszczytów. Młody bushi raz jeszcze skinął do siebie głową. Został wykorzystany, ale nie mógł żywić urazy za sposób w jak zostało to przeprowadzone. I to nie tylko na zewnątrz, lecz nawet w skrytości serca. Kawałki układanki pasowały do siebie idealnie.


Przy drzewku, godzina Bayushi

Kiedy zebrali się znów wszyscy, lecz przed przybyciem wszystkich gości, Kakita Kakeru zaprosił ich do sanktuarium swojego domu. Faktycznie, drzewko było. Gada Hiroshi nie zobaczył, co częściowo powitał z ulgą, a częściowo z rozczarowaniem. Wręczanie prezentów było stosunkowo proste. Pierwszy wręczał gość honorowy, jedyny obecny dotąd.

Hiroshi wysunął się przed towarzyszy i niosąc w wyciągniętych rękach namalowany przez siebie obraz. Był mniej zdenerwowany był obawiał się, że będzie - i znacznie mniej podekscytowany. Zbliżając się do gospodarza nie mógł powstrzymać myśli, że jedyny mający dla gospodarza znaczenie prezent został już mu wręczony, kilkanaście minut temu.

Stanąwszy przed Kakita Kakeru ofiarowal mu swój obraz z głębokim ukłonem.

- Panie, zechciej przyjąć mój podarunek.
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 28-06-2011 o 18:29.
Wellin jest offline  
Stary 04-07-2011, 08:46   #337
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Żurawia; zima, rok 1113, 14 dzień miesiąca Togashi.


Zima nigdy nie sprzyjała żywym. Mogła być okazjonalnie piękna, mogła nieść pokój (w końcu nie da się prowadzić wojen bez przesuwania wojsk), pierwszy śnieg mógł też być gorąco wyczekiwanym świętem. Lecz zimno, ba! mróz, brak pożywienia i w jego następstwo - głód, krótkie dni, wszystko to mówiło, by stanąć w miejscu, lub - wzorem niedźwiedzi - spać.

W każdym jednak większym zgromadzeniu ludzkim zima stawała się okazją. Wyczekiwaną porą roku, kiedy nie jest tak nieznośnie gorąco i kiedy nie jest nudno.

Kosaten Shiro nie było wyjątkiem, choć w tym roku daimyo Daidoji nie ogłosił swego Zimowego Dworu, nie podjął też żadnego z otrzymanych zaproszeń. Budziło to okazjonalną ciekawość i przypisywano to po części znudzeniu sybaryckim stylem życia a po części pogłoskom, jakoby znalazł się śmiałek - a według miejscowych, idiota bądź wprost sabotażysta - co lokalną famę daimyo przedstawił nie komu innemu jak Pani Lwów - Matsu Tsuko-sama. Ta zaś usłyszawszy, jakoby tutejszy ryoshu* miał być jej dawnym przeciwnikiem, uśmiechnęła się i powiedziała "interesujące".

Ostatnie pogłoski znajdowały wsparcie w postępującej mobilizacji wojsk w i wokół Zamku na Rozdrożach.

Zima zdecydowanie nie była już nudną porą roku, a że miasto, będąc prężnym ośrodkiem handlowym, jakich wiele u Żurawi, nie narzekało na jakiekolwiek braki, mało kto z właściwie każdej kasty odczuwał jakieś niedostatki. Drewno na opał, żywność, materiały, wieści - Kosaten Shiro leżało na terenie, gdzie krzyżowało się kilka, jeśli nie kilkanaście szlaków handlowych. Było niemal naturalnym przystankiem dla tych, co poruszali się z drugiej strony Gór Środka Świata, o ile nie zdążali oni do Jednorożca bądź Lwa.

Teraz jednak każdy, kto był rozeznany w dworskich sprawach, ciekaw był najnowszych wydarzeń. A mówiono o paru rzeczach.

Podobno w dzielnicy świątynnej dokonano śmiałej kradzieży. Spodziewano się lada dzień ogłoszenia co zostało skradzione, która Fortuna będzie domagać się obłaskawienia i jaka nagroda jest za zwrócenie świętego przedmiotu.

Słyszano, jakoby do miasta miało w tajemnicy zjechać kilka niezwykłych osobistości. Wymieniano prawdziwie wielkie nazwiska, podekscytowanym szeptem.

Wiadomym też było od paru dni, że w mieście przebywał zhańbiony Asahina i jego rodzina postanowiła przywołać go do porządku. Sprawę pragnął rozwiązać ród Kuotai, mający koneksje na samym Cesarskim Dworze. Wedle najświeższych doniesień, bardzo jednak różniących się miedzy sobą, w sprawę wmieszał się Klan Feniksa. Sprzeczano się jednak, czy z polecenia daimyo Daidoji, czy jedynie licząc na jego przychylność, ba! nie było nawet zgody w tym, czy Feniksy wmieszały się po stronie rodu Kuotai (jak twierdziła większość) czy przeciw niemu (co zaskakiwało słuchaczy).

Tego jednak wieczoru głównym tematem plotek było zupełnie inne Wydarzenie.

Kolacja u Kakita Kakeru.



Przy drzewku, godzina Bayushi

Wymieniono uprzejmości i stało się. Obraz pozostał w rękach Kakity Kakeru, zaś Hiroshi wbrew swym własnym wcześniejszym spostrzeżeniom, że prawdziwy prezent gospodarz już otrzymał, począł się denerwować, oczekując na reakcję na swoje dzieło, które gospodarz odpakowywał z irytującą powolnością.

Potem, Kakita z namaszczeniem ujął w dłonie papier i począł go studiować. Długo jego spojrzenie przesuwało się wzdłuż kwietnych splotów, by cofnąwszy się, objąć cały malunek. Na koniec, krótkie zerknięcie w dolny róg prezentu upewniło Shibę, że dostrzeżono też haiku.

Oględziny trwały bardzo, dręcząco wręcz długo, jeśliby ktoś pytał ofiarodawcę. Wreszcie, Kakita Kakeru uśmiechnął się z aprobatą kiwając głową nad obrazem.

- Arigato, Shiba-san. Sprawiłeś mi nie lada przyjemność swoim prezentem - rzekł Żuraw, przekazując podarek żonie. Kakita Mojikhai raz tylko spojrzała na obraz i uśmiechnęła się cała. Hiroshi odniósł silne wrażenie, że gospodyni bardzo chce mu coś natychmiast powiedzieć, lecz ta zmitygowała się i miast tego jedynie rzekła:

- Mój drogi, mam pewne miejsce, w którym zawiesiłabym ten obraz. W Twoim gabinecie brak jakichkolwiek ozdób, poza jednym, słabym dość płótnem. Ten obraz nada się tam znakomicie.
- Hai, moja pani. Ten obraz mnie również tam pasuje. Arigato, Shiba-dono.

Kiedy Hiroshi cofnął się, nachylił się ku niemu Doji Yasuhiko.

- Zawistne gratulacje, Shiba Hiroshi - rzekł dyplomata z przekąsem - Mój prezent teraz jest właściwie równie dobry, jak niebyły. A gratulacje się należą, gospodarz od lat nie chce żadnego obrazu w swoim gabinecie. Żadnego innego, niż jeden portret jego żony. Zostaje ufać, że Twój brat nie dobije starca, który uprzejmie udzielił Wam obu gościny.

Kolejną osobą która miała wręczać prezent był bowiem Naritoki. Jego prezentem okazała się zdobiona biwa z wiśniowego drewna. Hiroshi ze zmarszczeniem brwi rozpoznał ją jako instrument wiszący niegdyś na ścianie pokoju brata w Reihado Sano Ki-Rin. Instrument należący do... Kuanami.

- Pani. Zechciej proszę przyjąć ten prezent - głos brata był beznamiętny w obraźliwym niemal stopniu.

Ledwo dobiegające uszu Hiroshi, wymamrotane “No to się narobiło.” należało zapewne do Yasuhiko. Opinia z którą młody bushi zgadzał się całym sercem, gdyż sytuacja nosiła wszystkie znamiona katastrofy. Gospodyni przeniosła wzrok z Naritoki, na Yasuhiko i w końcu na Hiroshi patrzącego na scenę szeroko otwartymi w zaskoczeniu oczami.

- Czy zechcesz Panie opowiedzieć więcej o tym instrumencie? Wydaje się, iż ma on dla ciebie znaczenie większe, niźli zwykły podarunek składany gospodarzowi.

Naritoki milczał przez chwilę. Twarz brata pozostawała wykutą z kamienia, pozbawioną wszelkich emocji maską. Stał spokojnie, bez widocznego napięcia. Jednak coś w jego oczach, w fakcie, że nieruchome spojrzenie nie odrywało się choć na moment od trzymanego w dłoniach gospodyni instrumentu przeczył jego spokojowi. Hiroshi widział to, gdyż znał brata. Najwyraźniej widziała to także Kakita Mojikhai.

- Wykonałem go dla mojej zmarłej żony - odparł w końcu.

Zgromadzeni zamarli. Kątem oka Hiroshi dostrzegł, jak Naomi unosi dłoń do ust, a jej brat prostuje się i sztywnieje, tężeje właściwie, patrząc na jego brata. Oczy Kakity Kakeru zwęziły się. Hiroshi to rozumiał: o ile w dobrym tonie było, by podarki składać też na ręce żony pana domu, to, co uczynił Naritoki zakrawało na afront. Można było dziękować, że składanie prezentów było okazją prywatną. Trzasnęły dwa wachlarze. Kakita Kakeru i Doji Yasuhiko - każdy jednym, krótkim gestem - odesłali służbę.

- Shiba-sama - rzekła płaskonosa pani Kakita, zaś Hiroshi mimowolnie pomyślał, że Naomi ma głos po matce - nie mogę przyjąć tego daru.

Szczęśliwie, jej głos brzmiał naturalnie, nie było w nim nic, co wskazywałoby, że doznała afrontu.

- Pani... - Naritoki urwał na chwilę, by kontynuować zdecydowanym, miarowym tonem. - Pierwszy Kakita ożywił coś, co było martwe. Ta biwa jest martwa. Jest wykonana dla kobiety, zatem zostając ze mną, pozostanie czymś martwym.

Hiroshi, znając brata dobrze czuł w jego postawie i głosie nuty determinacji. Takiej jakiej spodziewałby się po Naritoki w bitwie, pojedynku bądź w zmaganiach, którego wyniku nie był pewien. Brat zostawi tu swój prezent. Tyle było już pewne.

- Shiba-sensei - rzekła bardzo miękko kobieta, kręcąc głową przecząco - nie potrafię nawet pojąć co może skłaniać Cię do rozstanie się z czymś tak cennym, jak ta pamiątka.

- Kuanami, moja żona, miała jeden obraz, pani. Ten obraz przedstawiał wioskę. Był nietypowy, gdyż wszyscy w tej wiosce byli na tym samym planie. Nikt bliżej lub dalej.

Błysk zrozumienia pojawił się w oczach kobiety.

- Kuanami-san powiedziała, że brakuje tam kogoś z prawdziwym instrumentem. Że piszczałka, pasterczyka to bardziej zabawka, niż instrument. Że byłoby dobrze, aby ktoś podarował malarce prezent, jaki Kakita podarował pani Doji. Nie jestem kimś tak wspaniałym, jak pierwszy Kakita. I dlatego, Kakita-san, darowuję Ci biwę.

“Ponieważ nie zagram na niej. Nigdy.” dopowiedział sobie Hiroshi, zaciskając z napięcia zęby. Naritoki stał teraz prosto, w absolutnym bezruchu, skoncentrowany, przywodząc na myśl szermierza, który zadawszy cios czekał na ruch przeciwnika. Ale to co powiedział... ton jakim to powiedział... Dla kogoś, kto go nie znał... Ten cios mógł chybić!

- Arigato, Shiba-sensei - rzekła Mojikhai z ukłonem - Musisz zatem panie, opowiedzieć mi o Kuanami-san więcej. Przyjmij proszę, moje zaproszenie. Pragnęłabym, abyś pierwszy usłyszał jak ożyć może ten instrument.

Naritoki milcząco potwierdził ukłonem. Hiroshi oklapł z ulgi wypuszczając długo wstrzymywany oddech. Katastrofa została uniknięta. Jakoś. Przez dobrą wolę i wyrozumiałość gospodyni. Nic innego. Pozstawało oczywiście wiele rzeczy niewyjaśnionych. Co kierowało bratem Hiroshi mógł z grubsza przypuszczać, jednak nie było jasne czemu wybrał to miejsce, czas i tą okazję. Młody bushi cieszył się tylko, że pani domu okazała się wyrozumiała.


Główna sala, godzina Bayushi

Dom pana Kakeru zdecydowanie został przearanżowany. Niemal wszystkie ściany wewnętrzne wyniesiono, tak, że parter teraz stanowiły raptem trzy izby. Największa z nich mieściła w sobie stół i to tutaj mieli zostać podjęci honorowi goście, po zostawieniu swoich świt na zewnątrz. Zaraz obok poduszek dla pana domu i jego żony, znajdowały się miejsca dla Hiroshiego oraz Si Xina - wszystko przy jedynym podwyższonym stoliku w całej sali. Gdyby Hiroshi nie rozglądał się dokoła, gdyby nie dostrzegł starca i gdyby wtedy nie zaczęli napływać pozostali goście, nieustannie donośnie zapowiadani przez służbę, prawdopodobnie Shiba dostrzegłby dodatkowe poduszki przy ich stoliku - choć czy wiedziałby do czego mają służyć, nie byłoby pewnym. Na pewno jednak dostrzegł, że jego towarzysze zostali usadzeni obok dzieci gospodarza, jak i to, że obaj z rewerencją skłaniają się starcowi o bielutkich i długich włosach, miękkich dłoniach pasujących do kronikarza - jedynej osobie która była na miejscu, przed ich wejściem, najwyraźniej oczekiwana tam, bo nikt z rodziny gospodarza nie okazał nawet krztyny zdziwienia, a krzątająca się służba mijała medytującego w siedzącej pozycji człowieka w dyskretnej odległości. Co było zaskakujące, Hiroshi na jego widok poczuł bliżej niesprecyzowaną tęsknotę, przemieszaną ze spokojem. Uczucie trwało jednak bardzo krótko i umknęło, nim mógł się nad nim zastanowić.

Dyskretne oględziny mężczyzny niewiele dały. Miał dobry strój o wysokim kołnierzu, dworskich, szerokich rękawach, na oko cieplejszy niż te zwykle widziane o tej porze roku - lecz nie dziwiło to przy jego podeszłym wieku. Miał kunsztownym haftem przesłonięte mony, tak te naszyte nad sercem jak i te na ramionach. Kolory jego stroju pasowały do wiosennych kolorów zwyczajowo noszonych przez przedstawicieli Klanu Żurawia, jednak to mogło też być uprzejmością, gestem w stronę gospodarzy lub faktem, że kimono było z ziem tego klanu, może kupione specjalnie na tę okazję.

Ostatnią obserwacją jaką mógł uczynić Hiroshi nim powitał go cichym głosem Asahina Si Xin, było to, że starzec nie miał żadnej broni, żadnej sakwy czy nawet pióra - chyba, że w rękawach, gdzie nie sposób było czegokolwiek dojrzeć. Jego obi okalało jego dość wysoką sylwetkę, służąc wyłącznie jako pas.

- Witaj, Shiba Hiroshi-dono - rzekł cicho shugenja, spostrzeżony przez Hiroshiego jedynie chwilę przed tym, jak się odezwał. - Raduję się widząc Cię tutaj. Ma córka przesyła pozdrowienia, szlachetny panie.

Oczy shugenja wskazywały, że pragnąłby porozmawiać, lecz nie było na to czasu. Hiroshi wyczuł bardziej niż dostrzegł, że siwy człowiek z przesłoniętymi znakami zbliża się ku nim. Jego reakcja dała czas Si Xin by ten również obrócił się ku nadchodzącemu... i natychmiast się bardzo głęboko skłonił:

- Panie - rzekł z wyraźnym szacunkiem w głosie
- Usłyszałem od pana tego domu coś uczynił - rzekł oględnie, lecz z nutą zadowolenia w głosie starzec - i dlatego daję ci jeszcze raz okazję, młodzieńcze, byś porzucił swój zatwardziały upór.

Si Xin przez chwilę próbował z poszarzałą twarzą znaleźć jakieś słowa. Nie udało mu się jednak nic poza zdławionym - przebacz czcigodny - co wywołało jedynie smutne i krótkie spojrzenie siwowłosego. Krótkie, bo więcej Si Xinowi nie poświęcono nawet gestu:

- Shiba-san - rzekł z powagą ten, którego Si Xin nazwał czcigodnym - Stoisz na rozdrożu swego życia. Nie takim prostym, jak rozdwojona droga. Przed Tobą wiele ścieżek. Przynajmniej sześć z nich wiedzie do wielkiej przyszłości, a setki kończą się smutną śmiercią Twoją i tragedią wielu innych. Widziałem kilkanaście niepojętych, gdzie patrzyłeś na płonące niebo zaś łuna sięgała po horyzont, widziałem jak na Twoich oczach spadały gwiazdy, widziałem trzy ścieżki, które kończą się w objęciach Pana Onnotangu, widziałem jedną, w której Twą radością była żona i dwójka dzieci. Stawiaj swe kroki ostrożnie, młody Feniksie i posłuchaj. Pierwsze, nie naprawiaj złamanej broni. Drugie, najgorsze, przed czym winieneś się strzec, to samotna noc w starej puszczy. Trzecie, na każdej ścieżce, na której miałeś radość lub dumę na twarzy, przeszedłeś przez dokładnie taki starodrzew, jakiego winieneś się wystrzegać. Wreszcie czwarte - i ciężko musiałem walczyć, by nie zakończyć na niebezpiecznej liczbie - Twoim sprzymierzeńcem jest spojrzenie Pana Snów i Szaleńców. Pokochaj światło Księżyca, Shiba-san, bo niektóre rzeczy przy nim stają się niezwykle wyraźne.

Mężczyzna odetchnął, uspokoiwszy się nieco, dodał już łagodniej, mniej intensywnie:
- Winieneś wiedzieć, że najdalej jak udało mi się sięgnąć w przód to kilka lat. Od siebie dodam, że wiele znaków Ciebie dotyczących nie widziałem u nikogo innego, w całym moim życiu. Radziłbym Ci udać się do Gaju i gorąco błagać jego Opiekuna o dar. Nie zdziwiłoby mnie, jeślibyś go uzyskał.

Mężczyzna wyraźnie wychodził, dlatego kiedy to, co wedle wszelkich wskazówek miało być wymianą grzeczności przerodziło się we wróżbę bądź przepowiednię, Feniks na moment po prostu zamarł, zaskoczony. Odnalazł się na tyle, by pozostać uprzejmym, lecz nic więcej.

Nie on jeden został kompletnie zaskoczony. W oczach towarzyszącego mu Asahina Hiroshi mógł zobaczyć jak bardzo ta scena wstrząsnęła Si Xinem. Żaden z nich przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, wreszcie, nieśmiało odezwał się Żuraw:
- Spotkał Cię nie lada honor, panie Shiba.
- Tak jak i Ciebie, z tą różnicą, że kompletnie niezasłużony - odezwał się ktoś bardzo chłodno i nisko - Nie sądź, samuraju, że tak bezczelna odpowiedź jakiej udzieliłeś przejdzie bez echa.

Około dwudziestoletni mężczyzna o farbowanych na biało włosach, błękitno-jakimś haori narzuconym na błękitno-srebrne kimono patrzył na Asahinę zimno i obiecująco zarazem. Nie groził, mówił cicho, pewnie. Hiroshi miał wrażenie, że nie tyle obiecywał co... gwarantował. Zdążył zaobserwować mon i tanto za pasem, kiedy tamten głosem kilkakrotnie cieplejszym odezwał się do niego:
- Panie Shiba, jestem Kakita Tokoimusa. Cieszę się, mogąc Cię poznać panie. Jednocześnie muszę przeprosić za zachowanie tego tu samuraja. Jestem pewien panie, że rozumiesz powody reprymendy mu udzielonej, jednocześnie zaręczam Cię panie, że jego zachowanie niezależnie od pewnych niefortunnie wspólnych okoliczności jakie dzielicie, nie odbija się na Tobie w oczach nikogo tutaj. Cieszysz się panie sympatią nie tylko gospodarza. Żurawie doceniają zręcznego szermierza, niezależnie od klanu. Twój talent panie, jest wart szacunku, jeśli nie podziwu.

Jednocześnie stały się dwie rzeczy. Gotującego się do odpowiedzi Hiroshiego powstrzymało lekkie szarpnięcie za skraj rękawa, połączone z dyskretnym, powolnym lecz niewątpliwie przeczącym ruchem głowy Asahina Si Xin. Ogłoszono też wejście kogoś z Daidoji. Dość głośno, przez kilka gardeł. Jednoczesność zdarzeń spowodowała, że część prezentacji została dla Hiroshiego stracona.

Jedynie część. Ale i tak nie było to istotne, po tym, jak padł tytuł nowoprzybyłego, a jego dwu strażników weszło do pomieszczenia i zajęło miejsca przy podwyższonym stole.

Przybył pan twierdzy.

* * *

Władca Kosaten Shiro nie wyglądał na byłego żołnierza, lecz na sybarytę. Brzuchaty, jowialny, niski, o nalanej twarzy i małych oczkach, miał grube palce, pozornie niezdatne do walki, lecz z zasłyszanych urywków rozmów jakie nastąpiły wśród już zebranych gości, Hiroshi wiedzial, że ten człowiek uzyskał swe stanowisko po zaciętej obronie jakiejś mniejszej placówki przed większymi siłami Matsu, ponoć dowodzonymi przez samą Lwicę. Kiedy widziało się pana Daidoji, nie wydawało się by ten spasiony i krąglutki mężczyzna (wrażenie spotęgowane było jeszcze jego niewysokim wzrostem) mógł stanowić jakiegokolwiek przeciwnika dla Matsu Tsuko, Furii Lwów, Pierwszej Lwicy, spadkobierczyni najzapalczywszej i najstraszliwszej wojowniczki Rokuganu - Gromu Lwa, Pani Matsu.

Po prostu nie chciało się wierzyć, by ten człowiek miał być nawet takim taktykiem, nie wspominając o wojowniku, by Matsu Tsuko-sama miała w nim mieć przeciwnika.

Hiroshi miał chwilę na obserwację, kiedy Kakita Kakeru wraz z żoną witali daimyo i zapraszali go do stolika. Miał też chwilę na przygotowanie się, bo mieli dzielić stolik. Ba. On sam miał siedzieć po prawej stronie daimyo, jak uświadomił sobie, spojrzawszy na poduszki i widząc gesty Kakity Kakeru.

- Shiba Hiroshi-san - rzekł z wyraźną życzliwością brzuchacz, podchodząc do Feniksa i stojącego obok Żurawia. - Jak pasuje Ci moja gościna?
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 09-07-2011 o 16:43. Powód: sceny wręczania prezentów - drobne przeróbki
Tammo jest offline  
Stary 04-07-2011, 08:48   #338
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Rozmowa z daimyo okazała się mniej stresująca, niźli by się zakładało. Była też krótka - po fakcie Hiroshi miał sobie uświadomić, że minęło parę minut najwyżej. Daidoji-sama był człowiekiem konkretnym, mówiącym zwięźle, choć rubasznie, miejscami możnaby nawet rzec: przaśnie. Interesowały go wrażenia Hiroshiego z podróży po ziemiach Żurawi, a zwłaszcza w okolicach Zamku Rozdroży. Dał okazję młodzieńcowi do wypowiedzenia własnych życzeń, lekko go ciągnąc za język, pytał o wrażenia z Twierdzy, pytał czy zwiedzał, i co. Krótko; wyraźnie dało się poznać, że nie należy silić się na kwiecistość, rozmowa wkrótce zeszła na język, którego można by oczekiwać raczej po kimś niższego stanu niż taki wielmoża. Trzykrotnie w trakcie rozmowy daimyo wspomniał kobiety, wymieniając z imion kilka gejsz z różnych dzielnic miasta - w tej materii, powiedzieliby złośliwi, był bieglejszy niż w architekturze Kosaten Shiro czy rozkładzie jego ulic. Zażądał też relacji z pojedynku. Przy tym fragmencie rozmowy oczy lśniły mu bardziej chyba nawet niż przy gejszach. Wyraźnie odszukał wzrokiem Naritoki i miał chyba zamiar doń nawiązać, ale przeszkodził mu posłaniec. Jedynie Hiroshi i pan domu mogli dostrzec, jak wiadomość poruszyła pana na zamku. Daidoji-sama sprężyście powstał i rzekł krótko:

- Minna-san. Ten oto Feniks to uznanym przeze mnie szermierz i pozostaje mym - więc i wszystkich tu obecnych - gościem. Muszę zadbać teraz o pewną sprawę, lecz wrócę tu jeszcze.

Skinąwszy z uznaniem głową gospodarzowi, Daidoji-sama dopił swoją sake jednym żarłocznym ruchem i obrócił się do swego gościa:
- Shiba Hiroshi-san, mój przyboczny, Daidoji Kosakaburo, widział Twój pojedynek. Jak wiesz, dysponuję zaproszeniem na Agatowe Mistrzostwa. Jeśli wygrasz walkę z Kosakaburo-san, dziś wieczorem, i jeśli Twoi przełożeni z Klanu Feniksa nie będą mieli nic przeciwko, wręczę Ci je. Gambatte!

* * *

Po wyjściu gospodarza rozmowy wyraźnie odżyły. Złośliwa część Hiroshiego podsunęła zaraz, że ryby nieswojo czują się w stawie ze szczupakiem i nawet wysiłki paru osób, by animować rozmowę, bladły wobec głośnego głosu daimyo Kosaten Shiro. Grubas mógł być niepozorny z wyglądu, lecz najwyraźniej nikt z tu obecnych nie czuł się przy nim ‘swojsko’. Patrząc po zgromadzonych, Hiroshi przez moment zastanawiał sie nad przyczyną takiego stanu rzeczy.

Nic co słyszał na temat Daidoji-sama nie sugerowało, by miał być okrutnym lub nieprzewidzianym czy nawet surowym lub chociaż lekkomyślnym władcą. Oddanie mu w dyspozycję tak ruchliwego miasta dobrze świadczyło o jego umiejętnościach. Był na pewno bardziej nieokrzesany, niż jakikolwiek Żuraw, jakiego Hiroshi miał okazję poznać. Jego opisy kobiet... cóż, były przaśne. Jego żarłoczność, sylwetka, mogłyby być przedmiotem krytyki, gdyby nie wielka różnica statusu. Czy zatem zachowanie mogło razić tu obecnych?

Rozglądając się, Shiba dostrzegł szybko, że wśród zgromadzonych najmniej jest przedstawicieli rodu Asahina. Właściwie, poza Si Xinem, nie było nikogo z tej rodziny, zwłaszcza jeśli pominąć już nieobecnego wieszcza, który choć był incognito, to z racji choćby umiejętności pasował. Pozostali mieli mony Kakita, Doji lub Daidoji. Tych ostatnich było najwięcej, lecz ich przewaga wobec samurajów Doji czy Kakita była zdecydowanie niewielka. Cztery osoby tutaj miało mony szkół, z ozdób Hiroshi wywnioskował, że przynajmniej dwu było sensei. Coś w młodym Feniksie kusiło, by porwać za pędzel i wymalować pomieszczenie pełne białowłosych mężczyzn, z których mało który miał więcej niż trzydzieści lat. Czarnych czupryn było naprawdę niewiele. Poza Feniksami, najwyżej kilka.

Rozmowy szybko rozkwitły a pomieszczenie wypełnił gwar. Naritoki i Yasuhiko (głównie ten ostatni) rozmawiali z trzema Daidoji, którzy wahali się pomiędzy ostrożnym dystansem a próbą wciągnięcia starszego z Feniksów w rozmowę. Panienka Naomi rozmawiała z wianuszkiem samurajów Kakita i Doji, głównie młodszych, lecz każdy z nich miał nad Hiroshim przewagę około dekady. Asahina niemal cały czas trwania kolacji rozmawiał z płaskonosą gospodynią, zaś Kakita Kakeru milczał i patrzył.

Sprzątnięto przystawki, zaś wniesiono główne dania, w powietrze wzbiły się zapachy ryżu, warzyw, ryby, owoców morza i różnorodnych przypraw. Nie było to szczególnie wystawne, zaś porcje, jak początkowo pomyślało wielu, czuć było małością. Ledwo jednak skończyło się jedno danie, wnoszono następne. Oszczędniej postępowano z sake, na stoliku na podniesieniu poza buteleczką dla daimyo Kosaten Shiro Hiroshi nie znalazł sake w ogóle.

Gwarowi towarzyszyła cicha muzyka, nie będąca niczym więcej niż tłem, podobnie jak naścienne malowidła, przedstawiające jakieś sceny rywalizacji pomiędzy rozmaitymi postaciami.

Hiroshi był teraz właściwie sam, oddzielony od pozostałych pustym miejscem. Etykieta stawiała sprawy jasno - długo ten stan nie mógł potrwać, jeśli Kakita Kakeru miał zamiar nazywać się uprzejmym.

* * *

W rzeczy samej, nie potrwało. Wkrótce, goście honorowi razem z gospodarzami poczęli obchodzić salę. Prezentacje, uprzejmości, krótka chwila rozmowy, przejście dalej. Hiroshi wkrótce zaczął się gubić, a patrząc na swego ‘towarzysza niedoli’ widział, że i jemu nie idzie lepiej. Shugenja towarzyszył gospodarzowi, Hiroshi szedł z gospodynią. Imiona padały, jedno za drugim, podobnie pozycje jak i linie przodków. Dowódcy, artyści, dyplomaci, pojedynkowicze... młody Feniks coraz bardziej zdawał sobie sprawę z własnej małości. Kakita Mojikhai mogła powiedzieć coś o każdym z gości. Ten namalował znany obraz, tamten dowodzi czterema kompaniami, inny jest silnym kandydatem na nauczyciela retoryki w Akademii Kakita... Shiba wobec niewymuszonej uprzejmości tamtych czuł się coraz bardziej nieokrzesany, coraz bardziej było mu gorąco. Moment, w którym zaproszono wszystkich do ogrodu powitał z ulgą.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
Stary 04-07-2011, 08:50   #339
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Raz jeszcze ogrody, ciąg dalszy godziny Bayushi

Zabawy w ogrodzie przeszły stosunkowo przyjaźnie. Lampiony odegrały dokładnie taką rolę, jaką przewidział dla nich Doji Yasuhiko. Podzielono się w równoliczne grupy, z których każda uzyskała przewodnika (jednego ze strażników) i ruszono przez labirynt ogrodu do celów. Tam zebrano pytania, nie otwierając ich. Każdy w grupie zabierał jedną karteczkę z lampionu, dobierając pod siebie kategorię - oznaczoną kolorami. Drogi powrotne były tak wytyczone, że musiały odbyć się spotkania, te zaś były pretekstami do ‘pojedynków’. W trakcie pojedynku, ‘walcząca’ para stawała naprzeciw siebie i wzajemnie zadawała sobie swoje pytania, po czym oceniała poprawność odpowiedzi. Jak szybko zorientował się Hiroshi, lepiej było być pytanym, niż pytającym, ponieważ przewodnicy obu grup oceniali sposób, w jaki wyraziło się krytykę bądź pochwałę odpowiedzi przeciwnika, nawet jeśli punkty zdobywało się jedynie za poprawność odpowiedzi.

Młody Feniks miał okazję docenić rozmowy z Kakitą Naomi, ponieważ większość otrzymanych przezeń pytań w taki czy inny sposób odnosiła się (lub mogła zostać odniesiona zręczną interpretacją) do poruszanych przez nich tematów. Do tego jego znajomość ogrodów dawała dodatkowe atuty, jak np. możliwość przewidzenia gdzie może nastąpić spotkanie, a zatem i pojedynek. Jedno z drugim spowodowało, że Hiroshi zyskał też nieco uznania wśród swoich towarzyszy w grupie, nie tylko jako szermierz lub gość ich kokushu*. Zaś przede wszystkim nie przyniósł wstydu sobie, swojej rodzinie i Klanowi.
Koniec zabawy w ogrodzie nastąpił wraz z końcem godziny Bayushi, kiedy wszyscy goście wśród śmiechu i gwaru zostali zaproszeni na kolejny posiłek. Hiroshi wyłonił się z gry jako posiadacz czterech drobnych przysług, kiedy wybrane przez niego pytania okazały się zbyt trudne dla przeciwników, sam zaś musiał się zobowiązać do oddania przysługi Doji Sameji, której pytanie w formie haiku zaskoczyło go na tyle, że nie znalazł dobrej odpowiedzi w wymaganym przez reguły gry czasie. Pani Doji, dyplomatka Żurawia na dworze w Kyuden Bayushi, ze śmiechem wyraziła swą wdzięczność za jego milczenie, mówiąc, że przynajmniej jeden z dwu Shiba jest wobec niej litościwy, pytania Shiba-sensei bowiem pozostawiły ją zupełnie bez pomysłu na odpowiedź nawet teraz, do tego już dwukrotnie.

Triumfatorami zabawy okazali się Doji Yasuhiko oraz dai-sensei** Kakita Minoru, którego nazwisko było dotąd Hiroshiemu zupełnie nieznane i który okazał się mężczyzną niewielu słów, lecz wielkiej wiedzy, jak również dawnym hatamoto poprzedniego pana wszystkich Kakita oraz sensei na wszystkich kierunkach Akademii Artystów Kakita. Hiroshi dowiedział się przy okazji, że taka osoba pełni swój urząd pięć lat, potem zaś w drodze konkursu wyłaniany jest następny pierwszy sensei. Pan Minoru miał wygrać trzy konkursy, nim przyjął stanowisko hatamoto ojca Kakita Yoshio-sama.

Rozochoceni werdyktem goście poczęli namawiać obu panów do pojedynku, na co ci chętnie przystali. Hiroshi zaś odkrył w kieszeni karteczkę z kobiecym charakterem pisma.

Altanka Czterech Strażników. Przyjdź sam, z początkiem godziny Shinjo.

To właściwie był dobry moment na podjęcie pewnych decyzji. Zgodnie z rozwojem wydarzeń, młody Feniks spodziewał się teraz zmagań pomiędzy Yasuhiko i Kakita-dai-sensei. Pojedynek na pewno nie będzie krótki, co dawało okazję na zarówno spacer po ogrodach, jak i rozmowy z każdym właściwie.

Natłok wrażeń był też nie lada i bushi z olbrzymią ulgą powitał okazję, by niektóre choć sobie uporządkować.

Wieszczek zaskoczył go całkowicie. Na szczęście coś o nim najpewniej będzie mógł powiedzieć Si Xin, ponieważ sam Hiroshi wiedział niewiele, lub zgoła nic. Jedynie to, że wieszczenie zdarzało się niezwykle rzadko, nawet wśród shugenja, nawet wśród jego klanu, zaś przepowiadanie przyszłości czy proroctwa spotykało się w bajkach. Owszem, Hiroshi słyszał o diwinacji, czy astrologii, wiedział, że shugenja czasem praktykują takie rzeczy, ale dotąd się z tym zbytnio nie spotkał.

Na pewno nie tak blisko czy wyraźnie.

Drugim zaskoczeniem były Agatowe Mistrzostwa, tak mimochodem wspomniane przez Kosaten Shiro-hanshu*. Hiroshi nie był całkowicie pewien, lecz pamięć podpowiadała mu, że bushi niedługo po gempukku, mogli startować w tym prestiżowym turnieju jedynie za zaproszeniem. Zaproszenia rozdawano, choć młody Feniks nie potrafił przypomnieć sobie kto je wydawał.

Turniej był przeznaczony dla wojowników i miał na celu wyłonienie mistrza wśród ludzi wybitnych. Wielki nacisk kładziono nie tylko na zdolność walki, ale także na to, by skutecznie ochronić wskazaną osobę. Honorem było choćby wystartować - marzeniem wielu - wygrać.

Shiba pamiętał jeszcze jedną, bardzo charakterystyczną cechę całego turnieju. że wybierano broń na wszystkie walki. Jedną. Jeśli sprawy nie rozstrzygano pojedynkiem iai, wojownicy stawali przeciw sobie używając swej preferowanej broni. To dawało okazję do prawdziwie unikatowych spotkań, gdzie np. mistrz tessenu walczył z włócznikiem.

Nadal jednak w obu przypadkach, brakowało mu wiedzy. Na szczęście, wiedział gdzie takowej szukać. Pozostawało zatem podjąć decyzję - co teraz?

--------------------
* hanshu lub kokushu lub ryoshu – gubernator wielkiego miasta lub sporej domeny, wysoki status
** dai-sensei - dosł. wielki sensei, czyli wielki nauczyciel, tutaj chodzi o to, że pan Minoru mógł nauczać KAŻDEGO z kierunków nauczanych w Akademii Artystów Kakita
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro

Ostatnio edytowane przez Tammo : 08-07-2011 o 21:50. Powód: przepowiednie, Agatowe Mistrzostwa
Tammo jest offline  
Stary 04-07-2011, 09:00   #340
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Strażnica Wschodu, Prowincja Shinda, terytorium Klanu Kraba; 14 dzień miesiąca Hantei; wiosna, rok 1114. Godzina Shinjo.

Strażnica Wschodu szykowała się do snu. Gasły światła w twierdzy, zgasły już niemal wszystkie w otaczającym ją miasteczku. Heimini i hinini dawno już ułożyli się spać, o ile tylko mogli. Ci, którzy pracują, wstają wcześnie i dobrze wiedzą, jakim dobrodziejstwem jest sen.

Nieszczęśnicy usługujący panom samurajom mieli nieco gorzej - źle było widziane, by służba kładła się przed panami wojownikami. Przyłapany na takim występku głupiec mógł liczyć na kułaka w najlepszym przypadku, a bicie bądź bycie zabawką tych, co go przyłapali - w najgorszym.

Pewien Togashi raz zapytany o to, co najbardziej jego zdaniem niszczy samurajów odpowiedział "nuda". Nuda dotkliwie doskwierała tutejszym bushi. Rzadko który miał tu coś do roboty, ustawały nawet zwyczajowe samodzielne treningi. Nieliczni wartownicy wbrew najlepszym tradycjom potężnego Klanu Kraba, wlekli się na wartę, lub wprost szli tam z towarzystwem. Obchody dowódców zwykle były poprzedzane chwilą aktywności, podobnie, jeśli wartownik miał jakieś resztki honoru czy przyzwoitości, lecz ukradkowy atak nie nastręczyłby nikomu z odrobiną doświadczenia wojennego, lub nawet z przysłowiowym łbem na karku, żadnych trudności. W całej Twierdzy może znalazłoby się pięciu ludzi prawdziwie czujnych i wartujących.

Nie pomagał fakt, że ostatni atak na tę fortyfikację nastąpił całe stulecia temu. Wiedzieli to wszyscy, od najgłupszego hinina, po samego kapitana.

To nie był ważny posterunek. Istotny element fortyfikacji klanu. To był element całkowicie pomijalny, pamiętanie o nim - i o ludziach tutaj zesłanych - było niepotrzebne, a tylko przysparzało zmartwień. Zostawiono ich zatem. Samych sobie. Nie oczekiwano od nich już niczego.

I to również było wiadomym każdemu.


Kwatery chui

Hida-chui spoglądał z ponurą miną na zestawienie. Skryba - samurai-ko z rodziny Yasuki, ukarana stanowiskiem tutaj za zbyt śmiały opór przeciw głowie rodziny - w milczeniu czekała na pytania.

Yasuki Tegumo śmiało mogła czekać w milczeniu mimo ponurej i niezadowolonej miny swojego dowódcy.

Po pierwsze, była pewna swego. Swych obliczeń, swych szpiegów i swych papierów, powstałych wskutek jej ciężkiej pracy, przelewania zeznań, rozmów, obserwacji w te parę kart, które chui teraz czytał.

Po drugie, nie było za nią zastępstwa, a po otrząśnięciu się z goryczy wywołanej 'stanowiskiem', zadbała o to, by stać się niezastąpiona. Nie mogła liczyć na koneksje, bo to one ją tu umieściły. Została zatem tylko skuteczność i Tegumo nie miała zamiaru tego schrzanić. Każdy rok spędzony tutaj był dla niej stratą czasu.

Wreszcie po trzecie, nigdy jeszcze chui nie miał posłańcowi za złe przynoszonych wieści.

- Jesteś pewna tych liczb? - zapytał raz jeszcze chui
- Hai panie - rzekła Tegumo wstrzymując ochotę by wywrócić oczyma - Szesnastu samurajów jest na jego usługach na pewno. Trzynastu prawdopodobnie. Dalszych ośmiu regularnie przyjmuje odeń prezenty. Nie mam niestety pojęcia ilu szantażuje - ale moi szpiedzy donoszą o czterech różnych. Szantaże prowadzone są bardzo ostrożnie, bardzo duże starania czynione są na stworzenie istnego łańcucha pośredników. Ciężko to bardzo prześledzić. Ilu heiminów kupił, nie mam pojęcia, ale wszystkie lokalne szajki ostatnio są kompletnie cicho, nawet na własnym terenie.
- Mamy lokalne SZAJKI heiminów? - powtórzył z niewiarą Hida
Tegumo zmilczała. Nie wydawało jej się odpowiednie, by powiedzieć dowódcy coś w stylu "a czego się spodziewałeś".
- Nieważne - rzekł ten, jakby czytając w jej myślach - czego się w końcu spodziewać po takim miejscu. Ile mamy tych szajek?
- Trzy panie. Skoncentrowane wokół gorzelni oraz medyka.
- Soka - chui pokiwał głową, nie zaskoczony. Alkohol był tu jednym z bardziej chodliwych towarów, a medyk był dobry, choć stary. Niektórzy shugenja nawet do niego odsyłali.

Ponownie zapadła cisza. Tegumo rozluźniła się trochę i z nieco obojętną ciekawością obserwowała dowódcę. Problem był poważny. Rekrutowanie ludzi na taką skalę, prowadzone tak szybko, tak licznie, z niewiadomego źródła. Yasuki upatrywała w tym poczynań Skorpionów, zwłaszcza, że podobno jeden z nich nawet osobiście przybył do Strażnicy. Była zadowolona, że to nie był jej problem, a jednocześnie ciekawa, jak też chui miał zamiar sobie z tym poradzić. Był niewątpliwie dobrym dowódcą, ale w takich sprawach był... całkowicie niedoinformowany. Tegumo miała ochotę się wręcz złośliwie uśmiechnąć, wyobrażając sobie jak Hida-san będzie ganiał z tym w piętkę.

Nie żywiła niechęci do Hida, lecz wielokrotnie doświadczyła pewnego ich protekcjonalnego podejścia do spraw, z których Yasuki uczynili swój 'front'. Nie raz dawano jej do zrozumienia, że Yasuki są gorsi, bo mniej walczą. Że na Murze jest ich mniej niż Hida, czy Hiruma. Ona akurat zgłosiła się do walki, a jej obecny przydział nie był jej wyborem, nigdy też nie miała cierpliwości do takich 'porównań', sprawiało jej więc satysfakcję, kiedy 'wielcy wojownicy' spotykali się z sytuacjami jak ta, chlebem powszednim Yasuki i ich bojowe umiejętności okazywały się - cóż - do dupy.

Patrzyła zatem i czekała na pozwolenie odejścia, cokolwiek ciekawa reakcji i pomysłu Hidy.

- Gratulacje, Yasuki Tegumo-san - oświadczył ten, wręczając jej coś.
- Słucham? - rzekła, odbierając.
- Awansu, Yasuki-hatamoto.

Trzymała w rękach nominację na hatamoto. Własną.

- Nie rozumiem, panie - rzekła, starając się zagłuszyć rodzące się w niej podejrzenie.
- Mianuję Cię moim hatamoto, Yasuki-san. Patrząc po samym tym raporcie, jesteś jedyną osobą w twierdzy, która może dowiedzieć się co się dzieje i temu zapobiec. Oczywiście, do tego potrzeba Ci autorytetu, którego Twoje obecne stanowisko nie zapewnia. Po odejściu Tatewakiego, nie widzę wśród moich podkomendnych kogoś, kto rozwiąże to szybko... poza Tobą. Zatem, Yasuki-san, ganbatte kudasai. A! Miej proszę na uwadze wszelkie tropy które łączyły by ten proceder z Hida Amoro, Hida Akito, czy Hiruma Hisui Moeru. Możesz odejść, oczekuję raportu jutro rano przed godziną Akodo.

Tegumo zmełła przekleństwo, donośnie rzekła "hai! arigato gozaimashita!" i poszła, mijając w drzwiach kuriera, którego nawet nie zauważyła, pogrążona w gorączkowych rozmyślaniach.

- A ciebie jakie demony tu przysłały - skrzywił się chui na widok wchodzącego.
- Kurier z pilną wiadomością od Hida Kouka Urimori-sama, chui-dono - opowiedział się wchodzący stając w postawie zasadniczej.

Chui przestał się krzywić. Skinął zapraszająco ręką. Żołnierz podszedł i wręczył dowódcy pismo.

Nakazawszy posłańcowi, by usiadł i się rozgościł, gospodarz rzekł - Jeśliś głodny, jedz i pij - by wreszcie zająć się listem.


Dobrze uczyniłeś uczniu, pisząc mi o porywczym młodzieńcze pozostającym pod twoją komendą. Ktoś taki nie może się marnować, zatem natychmiast zaopiekuję się nim. Wyekwipuj go odpowiednio do należnego mu statusu i wyślij w drogę z eskortą.

Hida Kouka Urimori.


"Wyekwipuj odpowiednio do statusu? Co się ci marzy, 'sensei'? Psia go mać, jak bym miał go 'należnie do statusu wyekwipować' to powinienem puścić tego zwyrodnialca nago, z śladami po bykowcu! A za 'eskortę' to mu psy przydzielić! Parę akita inu mogłoby go nieźle 'poeskortować'!"

Chwilę jeszcze Hida w myślach dawał upust gniewowi. Autor listu był taisa i na chwilę obecną pozostawał jego przełożonym. Głupiec jedynie dawałby upust emocjom inaczej niż po cichu, zwłaszcza w obecności posłanego przez ich obiekt kuriera. Na zewnątrz zatem chui wyglądał na zamyślonego - choć zgłodniały kurier posilający się resztkami jedzenia nawet na to nie zważał.

Hida Kouka Urimori nie był osobą mającą szacunek dowódcy Strażnicy Wschodu. Zbyt często przypominał o zbyt krótkim czasie, w jakim piastował (fatalnie zresztą) godność bujutsu-sensei, domagając się za to zbyt wielkiego szacunku. Zbyt wiele rzeczy zwykł też przerzucać na swoich podkomendnych czy tych nieszczęsnych, co mieli pecha się u niego uczyć, miast zrobić je samemu.

Ale akurat Hida Amoro chciał mieć u siebie. Niemal natychmiast właściwie. Być może liczył, że "zaopiekowanie" się "porywczym młodzieńcem" wywoła przyjazne spojrzenie daimyo wszystkich Krabów, wspierające jego dalszą karierę?

Było to nieistotne. Rozkaz był rozkazem. Hida Amoro miał wyruszyć z rana. Bo o ile ktoś zdecydował, że nie oczekuje już odeń niczego, to ktoś inny postanowił coś na nim ugrać. Chui zmełł przekleństwo.

Był wściekły, lecz najbardziej na siebie samego. Tracił właśnie okazję by zreformować lub utrącić zakałę.

Zostawało zająć się pozostałymi wmieszanymi w tę sprawę.
 
__________________
Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje:
Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji
Shiro Tengu
Kosaten Shiro
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172