| Podczas podróży przez las i zamkowe komnaty Cypio nie był zbyt gadatliwy - a raczej był bardzo, jeśli do gadania można zaliczyć ochy, achy i pytania bez ładu i składu. Co prawda dla niego pytania, czy oswojone gobliny zbudowane są z pijawek, albo czy zamkowe pająki są tresowane by jeździć na zamkowych szczurach były bardzo sensowne; niestety nie spotkały się z zainteresowaniem (ani tym bardziej odpowiedzią) towarzyszy. Przy wjeździe do zamku dłuższą chwilę szarpał się z Puffciem, który kategorycznie odmówił wejścia - w końcu dyskretnie przywiązał jego lejce do dwóch najbliższych koni, które z niejakim trudem wciągnęły upartą bestię w obręb murów. - W dupę z takim zamkiem - wyraził dezaprobatę deMon, drepczący gdzieś z tyłu karawany z powodu pogarszającej się nerwicy Puffcia. Nerwica de Puchatka wzrastała zawsze w postępie geometrycznym czasu jaki pies spędzał w okolicy Alfreda. Choć to raczej Alfred pilnował, by być blisko Alfonso, ku niewypowiedzianej (za to często i rozgłośnie wywytej) zgrozie tego ostatniego. Kolacja przebiegała w atmosferze salonowych konwersacji, w których prym wiódł Vincent. Swiftbzyk zdołał wtrącić swoje trzy grosze w chwili, gdy smok pytał o białą cerę gospodyni. - Bo pani to jest wampirem - stwierdził autorytarnym tonem. W zasadzie to twierdził tak deMon, ale choć deMon na rzeczy się znał to kategorycznie odmówił wyjścia z plecaka, do którego wlazł jeszcze w stajni. - Doprawdy...co za pomysł - zaśmiała się kobieta i wypiła nieco wina.- Nie jestem wampirem. Czyż one nie mieszkają w opuszczonych zamkach? Mój jest pełen życia. - Nooo - bo my tu jesteśmy - roześmiał się wesoło Cypio - pełna spiżarka! - Cóż... gobliny przedtem jadły niziołki. Ale te są cywilizowane.- odparła kobieta żartobliwie - Taaak? Ciekawe jak smakuje niziołek. Jak smakuje niziołek? - spytał Cypio przechodzącego goblina. - Nigdy nie jadłem niziołków, ale kenderów też nie, choć pewnie nie jesteśmy zbyt smacni. Ale to by było ciekawe, muszę kiedyś spróbować. - Jak kurczak.- odparł goblin i zarechotał. - Smakować jak chudy kurczak, bardzo smaczna mięso. - Kobieta spojrzała chłodno na goblina, a ten dodał.- Tak dziadkowi dziadek... mówić. My jeść niziołek, wiele księżyce temu. - W takim razie jaki jest sens jeść kurczaki? Na niziołku jest więcej mięsa - no i nie trzeba go skubać - zadumał się Cypio. - Myślicie, że chciałyby się hodować w kurnikach? Choć nie, one nie znoszą jajek... a ja lubię jaka. Najlepiej sadzone. A pani co jada? - Niziołki pyskować w kuchnia... gadatliwa irytująca jedzenie... trzeba zatykać...- rozgadał się goblin i zerknął kobietę.- Dziadek opowiadał. Taak... ja iść do obowiązków. Teraz. - Ja? - odparła Luiza. - Lubię dziczyznę. Jelenie, sarny, dziki. Jadłam jednego wcześniej. - Jabłkiem w pysku - zachichotał Cypio, po czym zwrócił się do pani domu. - To cemu pani nic teraz nie je? Zatrute? - - Bo już się najadłam, mój drogi.- odparła kobieta i dodał wędrując spojrzeniem po ekipie Gaccia.- Nie jadam tak późno kolacji. - Dobrego jedzenia nigdy za duzo - skonstatował kender sięgając po dokładkę, gdy wreszcie znaczące spojrzenia lady Luizy dały mu do myślenia. Przestał śledzić rozmowę o bibliotekach, wilkołakach i pieśniach, i zerknął raz, drugi, trzeci... a to co wyzerkał wyraźnie mu się nie spodobało. - A Gucio jest świetny w łózku! I Kenning tez! I Nyhm tez! A Romualdo za to wcale, bo woli... - miał powiedzieć “pisać wiersze”, ale w porę przypomniał sobie o zainteresowaniu lady poezją. “Sikać pod siebie” też jakoś nie brzmiało. - … woli mniej psyziemne rozrywki. Psy na psykład! - zakończył głośno, przypominając sobie z jaką czułością uwolniony poeta obejmował kark bernardyna. -Psy?- zdziwiła się kobieta, a Nyhm z Gacciem zakrztusili się winem. Sam Romualdo zbladł. - Tak - oznajmił rozradowany kender. - Puffcia na psykład -wskazał na drżącego pod stołem psa. - Ujeżdza go i śpi... - Każdy ma jakieś... zainteresowania, prawda Gasspacio? - spytała kobieta, a szlachcic objął ramieniem Katrinę. - Ja na przykład uczę się tych, no... związków. - Uc się uc! - zakomenderował Cypio i zadowolony zajął się talerzem. *** Po kolacji jednak czas spędzony w zamku przestał być interesujący. Okazało się, że komnata Cypia jest nie dość że osobna to położona daleeeeko od komnaty Romualda, co kenderowi wcale nie przypadło do gustu i zajęło całą jego uwagę. Nie zamierzał tego tak zostawić. - Aaaalfreeeed! Wyliziesz czy nie? - dyndał na wpół zanurzony w plecaku, próbując namówić cień do pojawienia się w zamku. - Tu mnie ugryź - burczał deMon, niechętnie okazując poszłuszeństwo. W zasięgu wzroku nie było bernardyna (bojąc się, że gobliny przerobią go na pasztet przezornie schował się w pokoju Drakkano), co dodatkowo wzmogło marudzenie. Ale w końcu - po standardowej porcji genialnych planów (kendera) i narzekań (nieumarłego) oboje znaleźli się za murami zamku. Całkiem dosłownie. Zaopatrzony w zbiór odpowiednich akcesoriów Cypio pełzł po ścianach zamku (co było całkiem proste zważywszy na ilość gargulców i innych ozdóbek) w stronę pokoju Romualdo, a zdenerwowany deMon lewitował w pobliżu jako czujka, luneta i zwiadowca w jednym. Zresztą nie byli na murze sami. Nieopodal pełzał sobie osobnik niezbadanej płci i wieku, ubrany w czarną, powiewająca na wietrze szatę, pojękując i plotąc androny... wiesze znaczy. Byłaś wspaniała, dobra i kochająca. Byłaś całkiem w moje poglądy wierząca. Każdego dnia, o każdej godzinie, Nie mogłaś dopuścić, że coś nas ominie. Lecz dnia jednego, był wieczorek, Ktoś porwał nas i wsadził w worek. Zakopał pod lasem liściastym, pełnym w dęby. Umarłem, lecz przytulony do ciebie po zęby. - Tobie tez ktoś zabrał psyjaciela? - zagadnął uprzejmie Cypio, lecz pełzacz/ka zmierzył/a go pełnym wyższości wzrokiem, po czym wypięł/a się pnąć się w górę. A ponieważ jego/jej wierszydło ani się umywało do romualdowych eposów kender wzruszył ramionami i ją wspinać się dalej, gdyż Romciowe okno było tuż-tuż. - O jaaa... jak sobie śpi, słodziutka krusynka... - zachwycał się kilka minut później Cypio, stojąc za wezgłowiem łóżka śpiącego Romualdo. - Taaa, kruszynka... jeszcze brakuje, żeby w łóżko lała, taka maleńka - burczał deMon, nerwowo rozglądając się po komnacie. Ten zamek działał mu na nerwy - ostatecznie nikt nie lubi konkurencji. A “zainteresowanie” pani domu swoimi gośćmi nie podobało mu się wcale a wcale. Tyle, że Cypio nie słuchał. Za to w ciemności koło kominka zaczęła formować się interesująca smużka dymu... … która szybko przybrała kształt lady Luzy. DeMon zatchnął się i wbił w kąt, a Romualdo usiał na łóżku, jak dźgnięty palcatem. - Ktooo iiii...? - pisnął poeta, po czym oklapł pod urokliwym spojrzeniem pani domu, uśmiechając się głupkowato. Lady również uśmiechnęła się, tyle że bardziej inteligentnie, po czym ruszyła w stronę łoża. - Gdzie mi do Romualdo, gdzie, pryscata pocwaro! Wsystkie harpie na Romualda mego! A poszła won, mało ci komnat w zamku, ze do gości psyłazis? - skoczył Cypio, zagradzając jej drogę i z braku hoopaka chwytając świecznik, który teraz trzymał przed sobą jak trójząb. A babę wyraźnie zatkało. - Dalej, deMonie, chwytaj pogzebac, cas bronić Romciowej cci niewieściej po raz wtóry! - darł się, wymahując kandelaberem aż pospadały stojące w nim świeczki. Gdzieś w czeluściach zamku Alfonso zawył potępieńczo przez sen na myśl o "trzeciej sile" w ich dwójce, po czym zwinął się w ciasny kłębek śniąc o pustych przestrzeniach w samo południe... bardzo słoneczne południe, które nie dawało nigdzie żadnego cienia... |