Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2011, 21:25   #127
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podczas podróży przez las i zamkowe komnaty Cypio nie był zbyt gadatliwy - a raczej był bardzo, jeśli do gadania można zaliczyć ochy, achy i pytania bez ładu i składu. Co prawda dla niego pytania, czy oswojone gobliny zbudowane są z pijawek, albo czy zamkowe pająki są tresowane by jeździć na zamkowych szczurach były bardzo sensowne; niestety nie spotkały się z zainteresowaniem (ani tym bardziej odpowiedzią) towarzyszy. Przy wjeździe do zamku dłuższą chwilę szarpał się z Puffciem, który kategorycznie odmówił wejścia - w końcu dyskretnie przywiązał jego lejce do dwóch najbliższych koni, które z niejakim trudem wciągnęły upartą bestię w obręb murów.

- W dupę z takim zamkiem - wyraził dezaprobatę deMon, drepczący gdzieś z tyłu karawany z powodu pogarszającej się nerwicy Puffcia. Nerwica de Puchatka wzrastała zawsze w postępie geometrycznym czasu jaki pies spędzał w okolicy Alfreda. Choć to raczej Alfred pilnował, by być blisko Alfonso, ku niewypowiedzianej (za to często i rozgłośnie wywytej) zgrozie tego ostatniego.



Kolacja przebiegała w atmosferze salonowych konwersacji, w których prym wiódł Vincent. Swiftbzyk zdołał wtrącić swoje trzy grosze w chwili, gdy smok pytał o białą cerę gospodyni.

- Bo pani to jest wampirem - stwierdził autorytarnym tonem. W zasadzie to twierdził tak deMon, ale choć deMon na rzeczy się znał to kategorycznie odmówił wyjścia z plecaka, do którego wlazł jeszcze w stajni.
- Doprawdy...co za pomysł - zaśmiała się kobieta i wypiła nieco wina.- Nie jestem wampirem. Czyż one nie mieszkają w opuszczonych zamkach? Mój jest pełen życia.
- Nooo - bo my tu jesteśmy - roześmiał się wesoło Cypio - pełna spiżarka!
- Cóż... gobliny przedtem jadły niziołki. Ale te są cywilizowane.- odparła kobieta żartobliwie
- Taaak? Ciekawe jak smakuje niziołek. Jak smakuje niziołek? - spytał Cypio przechodzącego goblina. - Nigdy nie jadłem niziołków, ale kenderów też nie, choć pewnie nie jesteśmy zbyt smacni. Ale to by było ciekawe, muszę kiedyś spróbować.
- Jak kurczak.- odparł goblin i zarechotał. - Smakować jak chudy kurczak, bardzo smaczna mięso. - Kobieta spojrzała chłodno na goblina, a ten dodał.- Tak dziadkowi dziadek... mówić. My jeść niziołek, wiele księżyce temu.
- W takim razie jaki jest sens jeść kurczaki? Na niziołku jest więcej mięsa - no i nie trzeba go skubać - zadumał się Cypio. - Myślicie, że chciałyby się hodować w kurnikach? Choć nie, one nie znoszą jajek... a ja lubię jaka. Najlepiej sadzone. A pani co jada?
- Niziołki pyskować w kuchnia... gadatliwa irytująca jedzenie... trzeba zatykać...- rozgadał się goblin i zerknął kobietę.- Dziadek opowiadał. Taak... ja iść do obowiązków. Teraz.
- Ja? - odparła Luiza. - Lubię dziczyznę. Jelenie, sarny, dziki. Jadłam jednego wcześniej.
- Jabłkiem w pysku - zachichotał Cypio, po czym zwrócił się do pani domu. - To cemu pani nic teraz nie je? Zatrute? -
- Bo już się najadłam, mój drogi.- odparła kobieta i dodał wędrując spojrzeniem po ekipie Gaccia.- Nie jadam tak późno kolacji.
- Dobrego jedzenia nigdy za duzo - skonstatował kender sięgając po dokładkę, gdy wreszcie znaczące spojrzenia lady Luizy dały mu do myślenia. Przestał śledzić rozmowę o bibliotekach, wilkołakach i pieśniach, i zerknął raz, drugi, trzeci... a to co wyzerkał wyraźnie mu się nie spodobało.
- A Gucio jest świetny w łózku! I Kenning tez! I Nyhm tez! A Romualdo za to wcale, bo woli... - miał powiedzieć “pisać wiersze”, ale w porę przypomniał sobie o zainteresowaniu lady poezją. “Sikać pod siebie” też jakoś nie brzmiało. - … woli mniej psyziemne rozrywki. Psy na psykład! - zakończył głośno, przypominając sobie z jaką czułością uwolniony poeta obejmował kark bernardyna.
-Psy?- zdziwiła się kobieta, a Nyhm z Gacciem zakrztusili się winem. Sam Romualdo zbladł.
- Tak - oznajmił rozradowany kender. - Puffcia na psykład -wskazał na drżącego pod stołem psa. - Ujeżdza go i śpi...
- Każdy ma jakieś... zainteresowania, prawda Gasspacio? - spytała kobieta, a szlachcic objął ramieniem Katrinę.
- Ja na przykład uczę się tych, no... związków.
- Uc się uc! - zakomenderował Cypio i zadowolony zajął się talerzem.

***

Po kolacji jednak czas spędzony w zamku przestał być interesujący. Okazało się, że komnata Cypia jest nie dość że osobna to położona daleeeeko od komnaty Romualda, co kenderowi wcale nie przypadło do gustu i zajęło całą jego uwagę. Nie zamierzał tego tak zostawić.
- Aaaalfreeeed! Wyliziesz czy nie? - dyndał na wpół zanurzony w plecaku, próbując namówić cień do pojawienia się w zamku.
- Tu mnie ugryź - burczał deMon, niechętnie okazując poszłuszeństwo. W zasięgu wzroku nie było bernardyna (bojąc się, że gobliny przerobią go na pasztet przezornie schował się w pokoju Drakkano), co dodatkowo wzmogło marudzenie. Ale w końcu - po standardowej porcji genialnych planów (kendera) i narzekań (nieumarłego) oboje znaleźli się za murami zamku. Całkiem dosłownie. Zaopatrzony w zbiór odpowiednich akcesoriów Cypio pełzł po ścianach zamku (co było całkiem proste zważywszy na ilość gargulców i innych ozdóbek) w stronę pokoju Romualdo, a zdenerwowany deMon lewitował w pobliżu jako czujka, luneta i zwiadowca w jednym.

Zresztą nie byli na murze sami. Nieopodal pełzał sobie osobnik niezbadanej płci i wieku, ubrany w czarną, powiewająca na wietrze szatę, pojękując i plotąc androny... wiesze znaczy.



Byłaś wspaniała, dobra i kochająca.
Byłaś całkiem w moje poglądy wierząca.
Każdego dnia, o każdej godzinie,
Nie mogłaś dopuścić, że coś nas ominie.

Lecz dnia jednego, był wieczorek,
Ktoś porwał nas i wsadził w worek.
Zakopał pod lasem liściastym, pełnym w dęby.
Umarłem, lecz przytulony do ciebie po zęby.

- Tobie tez ktoś zabrał psyjaciela? - zagadnął uprzejmie Cypio, lecz pełzacz/ka zmierzył/a go pełnym wyższości wzrokiem, po czym wypięł/a się pnąć się w górę. A ponieważ jego/jej wierszydło ani się umywało do romualdowych eposów kender wzruszył ramionami i ją wspinać się dalej, gdyż Romciowe okno było tuż-tuż.
- O jaaa... jak sobie śpi, słodziutka krusynka... - zachwycał się kilka minut później Cypio, stojąc za wezgłowiem łóżka śpiącego Romualdo.
- Taaa, kruszynka... jeszcze brakuje, żeby w łóżko lała, taka maleńka - burczał deMon, nerwowo rozglądając się po komnacie. Ten zamek działał mu na nerwy - ostatecznie nikt nie lubi konkurencji. A “zainteresowanie” pani domu swoimi gośćmi nie podobało mu się wcale a wcale. Tyle, że Cypio nie słuchał.

Za to w ciemności koło kominka zaczęła formować się interesująca smużka dymu...



… która szybko przybrała kształt lady Luzy. DeMon zatchnął się i wbił w kąt, a Romualdo usiał na łóżku, jak dźgnięty palcatem.
- Ktooo iiii...? - pisnął poeta, po czym oklapł pod urokliwym spojrzeniem pani domu, uśmiechając się głupkowato. Lady również uśmiechnęła się, tyle że bardziej inteligentnie, po czym ruszyła w stronę łoża.
- Gdzie mi do Romualdo, gdzie, pryscata pocwaro! Wsystkie harpie na Romualda mego! A poszła won, mało ci komnat w zamku, ze do gości psyłazis? - skoczył Cypio, zagradzając jej drogę i z braku hoopaka chwytając świecznik, który teraz trzymał przed sobą jak trójząb. A babę wyraźnie zatkało. - Dalej, deMonie, chwytaj pogzebac, cas bronić Romciowej cci niewieściej po raz wtóry! - darł się, wymahując kandelaberem aż pospadały stojące w nim świeczki. Gdzieś w czeluściach zamku Alfonso zawył potępieńczo przez sen na myśl o "trzeciej sile" w ich dwójce, po czym zwinął się w ciasny kłębek śniąc o pustych przestrzeniach w samo południe... bardzo słoneczne południe, które nie dawało nigdzie żadnego cienia...
 
Sayane jest offline