Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2011, 14:10   #31
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Gdzieś daleko rzuciły ich fale morza. Burza, chociaż trwała jedynie chwilkę spowodowała, że mogli być właściwie na potężnym obszarze od Shemu, przez Styghię, Kush, aż do Czarnych królestw okrytych nieciekawą sławą. Ponadto Marcello nie znał zbyt dobrze geografii tajemniczych lądów. Zresztą właściwie nikt na północy nie znał, może poza kupcami Argos. Jednak sprytni handlarze owego kraju trzymali wszystkie informacje przy sobie.

Uzbrojeni we włócznie, tarcze, dziwni, ciemni wojownicy nieśli ich przez dżunglę docierając wreszcie do miasta. Ciekawe, że dorwali kogoś jeszcze. Nie potrafił go rozpoznać, ale niewątpliwie musiał być to kolejny rozbitek z ich łajdackiego statku. Niewolnik, marynarz, kupiec?
- Cały jesteś? Ponadto kim właściwie – nagle przerwał patrząc na jego shemicką gębę, orle rysy twarzy oraz wystrzyżoną bródkę. - Jasny gwint, na podwiązki meduzy – aż się zachłysnął, kiedy wrzucili ich wreszcie do tej jamy. To nie był kupiec, ale wredny gnój kapitan galery. Drżący, mamroczący, brudny. Ten wredny, nienawistny pysk, który chciałoby się stłuc. Wcześniej rządził nimi, niczym kacyk, jednak losy wyrównały sytuację. Siedział obok nich niczym pospolity chołociarz.

Obydwaj braciszkowie z północnych krain także patrzyli z zaskoczeniem na niego. Owszem, wszyscy leżeli w jamie głębokiej, niczym kloaczy dół. Ponadto samo otoczenie, dziwaczny zamek, jakaś twierdza, ponury nastrój dawnej siedziby, może królów, może władców miejscowych … Kamień, twardy kamień, który tak mocno było czuć, kiedy zostali wrzuceni do dołu.
- Jesteście cali?
Bracia klęli.
- Sukinsyny! - prychnął któryś.
- Tylko, że mamy tutaj jeszcze większego sukinsyna – ocenił jego brat. Marcello miał nadzieję, że mają na myśli kapitana.
- Te tego? - spytał kapitana Marcello – wiesz, jak otworzyć ten zamek?
Odpowiedziało mu mamrotanie niezrozumiałych słów oraz spojrzenie, które nie wyrażało nic, poza jakimś obłędem oraz brakiem podstaw zdrowego rozsądku.
- Właściwie trudno mu się nawet dziwić – uznał Marcello, który także solidnie walnął się przy upadku. Właściwie wszyscy byli poobijani, posiniaczeni, odrapani. Wszystko ich bolało. Sigurd prawdopodobnie miał złamany nos, bowiem wszyscy aż zbyt wyraźnie usłyszeli nagły chrzęst, gdy przywalił twarzą o ciemny kamień, zaś Gunar miał mocno rozcięty policzek. Obydwaj jednak trzymali się, spoglądając na wszystko ponurym spojrzeniem.
- Ubić gada – jeden brat nawet podniósł się, chcąc załatwić kapitana.
- Te, wiesz, jak to otworzyć? - powtórzył Marcello. - Jak wiesz, to zrób to, wtedy wyjdziesz stąd – obiecywał, chociaż nie wiedział, co planują bracia. - Pies drapał cię po kwadratowych jajach – uznał, kiedy dalej kapitan mamrotał niczym potłuczony. Zresztą pewnie mu się coś poprzestawiało.

Przykucnął przy nim i zaczął obmacywać kapitanowi kieszenie.
- Może coś udało się gadowi uchować przed tamtymi?
Niestety były puste, dopiero, kiedy przeszedł do koszuli, coś poczuł. Tak! Coś rewelacyjnego, coś wzbudzającego szaloną radość, na szyi Yosuafa wymacał twardy i zimny przedmiot o podłużnym kształcie. Po chwili oczom wojownika ukazał się duży mosiężny klucz o prostym piórze, który handlarz niewolników miał zawieszony na mocnym rzemieniu.

Płonące iskry strzeliły niemal spiętym niewolnikom ze zniecierpliwionych oczu. Klucz stanowił nadzieję. Może płonną, ale zawsze jakąś. Właśnie zdejmował klucz, gdy jego dłonie chwyciły drżące ręce.
- Moje moje, mój skarb, mój skarb, nie zabieraj, dawaj, whaaaw – coś tam jeszcze chciał powiedzieć, ale wyszedł jedynie niezrozumiały warkot. - Moje, mój skarb – dawało się jedynie rozpoznać powtarzane ciągle, gdy wreszcie oderwał się od niego.

Nie miał zamiaru się poddać.
- Klucz.
Marcello musiał go mieć. Pomogła pięść, potem zaś łańcuch. To był skarb, ale dla skutych, nie zaś dla idioty, który nie miał pojęcia, co się stało. Kapitan chwycił łapskami swój klucz, lecz kiedy trzaśnięto go najpierw pięścią, potem łańcuchem, powoli rozluźnił palce. Pozwolił sobie wyszarpać upragniony przedmiot.
- Trzask – przekręcony klucz oraz zdjęta obręcz. - Łapcie! - rzucił klucz braciom, którzy stali tuż za nim. Nikogo nie zostawiłby w takiej podłej sytuacji. Jednak niestety, dalej siedzieli na dole. Cóż zrobić, ale można, czy nawet trzeba było wyczekiwać kolejnej szansy. Wprawdzie dół był głęboki, jednak stojąc po kolei na sobie, dałoby się z niego wyleźć.
- Piramida - przedstawił braciom pomysł.
- Dobra, ale kto idzie naprzód?
- Najpierw jeden z was, potem ja, potem kolejny. Żeby nie było jajec
- wiadomo, ufali sobie, jak pies kotu.

Bracia chwilę kombinowali, wreszcie któryś powiedział.
- Spróbujemy po nocy, ale tego - wskazał na kapitana - zostawiamy, zacznie jeszcze wyć, czy co tam budząc wszystkich.
- Dostanie po głowie łańcuchem, to zostanie cicho, ale zabierać go nie będziemy, bowiem niby co. Targać go na własnych barach. Nie mam zamiaru
.
Właściwie zgadzał się z braćmi. Rad byłby ewentualnie jeszcze porozmawiać z kapitanem. Może wiedziałby coś, czego nie wiedzieli oni, jednak póki co nie wydawał się tomny. Dobrze nawet, że mieli ten łańcuch, bowiem mógł się przydać przy wychodzeniu, jako normalna lina.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 20-03-2011 o 14:28.
Kelly jest offline