Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2011, 07:20   #48
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Greenway, Marzec 251 roku



Równiny Fornostu ciągnęły się jak okiem sięgnąć po obu stronach Wielkiego Gościńca Północno-Południowego. Im dalej na południe białe prześcieradło ze śniegu przykrywające ziemię z każdą milą ukazywało gdzieniegdzie połacie szaro-brązowych trawy. Droga do Bree była niemal pusta i po wielu godzinach samotnej jazdy nie było widać żywej duszy, nie licząc saren wyglądających z obrzeży nieruchomych lasów i zajęczych tropów przecinających zasypany trakt. Hazelhoof ochoczo stąpał w sypkim śniegu. Puszczając kłęby pary wysoko podnosił pęciny w kłusie i Rohimirka spełniając życzenie rumaka przechodziła co jakiś czas do spokojnego galopu. Bezczynne tygodnie spędzone w stajni "Siemdiu Flaszek" dały się we znaki gorącej krwi karego. Hazelhoof był wyjątkowym ogierem, nie tylko przez czarne, rzadko spotykane umaszczenie pośród koni Rohanu. Jego pięć serc, czyli to właściwe i cztery tętnice w kopytach, pompowały w nim krew dostojnych mearas, które względem zwykłych koni były starą rasą, jak elfy były doskonalsze od ludzi.

Pierwszego dnia podróży tylko dwa wozy, kilku jeźdźców i żaden wędrowny piechur dzielił z Rohirką szlak łączący Bree z Fornostem. Późnym wieczorem korzystając z gościny wieśniaka w jednej z nielicznych wsi przy gościńcu, Dearbhail przy kominku słuchała opowieści starego dziada i w zamian dzieliła się legendami Rohanu. Kolejne dwa ostatnie dni podróży wojownicza spędziła w siodle, robiąc dłuższe przystanki podczas których rozprostowywała kości i karmiła Hazelhoofa suszonymi jabłkami. Na szczęście śnieg nie padał a w ciągu dnia temperatura była na tyle znośna, że podróż nie była, aż tak uciążliwa jak się spodziewała. Tylko nocą, która oświetlała gościniec bladym blaskiem gwiazd było nieprzyjemnie mroźno.

Nim w oddali zamajaczyły pierwsze większe skupiska farm zapowiadających peryferia miasta, obecność siedlisk ludzkich zapowiedział bardziej wzmożony ruch na trakcie, bo co jakiś czas mijała to toczący się powoli wózkupiecki, to sunace sie sanie. Obok ludzi mijała również hobbitów, podróżujących na małych furmankach lub kucach, choć większość z nich dreptała dziarsko przed siebie na boso, i do tego widoku wciąż było dziewczynie z zielonych równin ciężko się przyzwyczaić.




Bree, Marzec 251 roku




Bree przywitało strudzonego wędrowca i konia wysokim kamiennym murem, który otaczał te dość spore miasteczko, które rozkwitło głównie dzięki położeniu na głównym szlaku handlowym Królestwa jak i granicy z Shire. To głównie w Bree można było spotkać Hobbitow, którzy zasiedlali je do społu z ludźmi i głównie tam dostępne były: hobbicia kuchnia w licznych karczmach i zajazdach, hobbicie wyroby tytoniowe i trunki, możliwe do zakupu w innych częściach Śródziemia tylko z eksportu. Zabudowa Bree była w większości drewniana, choć nie brakowało domów i kamieniczek murowanych. Tak jak niższe budynki z okrągłymi oknami i drzwiami, tak i wyższe zabudowania, wymieszane na przemian ze sobą w naturalnej harmonii krajobrazu miasteczka, zdradzały pochodzenie dwóch rodzajów jego mieszkańców, żyjących w zgodzie obok siebie od wieków.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CTTwpZ3noFA[/MEDIA]


Pierwsze kroki Hazelhoofa Dreabhail skierowała do stajni Prancing Ponny. Karczma pod Wierzgającym Kucykiem kojarzyła się jej z samymi dobrymi wspomnieniami, jako że już raz miała przyjemność się w niej zatrzymać w wędrówce na północ, gdzie miała nadzieję przeżyć, podobnie jak jej czarny rumak, choć jedną przygodę. Przy stołach ludzie jedli i pili, hobbici spożywali kolację, ostatni z siedmiu halflingdzkich posiłków.

Tak więc późnym wieczorem trzeciego dnia wędrówki Karczma przywitała ją gorącą atmosferą gwaru, śpiewu, wznoszonych toastów, śmiechu i wesoło trzaskającego ognia w kominkach.Przy jednym ze stołów odbywała się niemal uczta, bo uginał się pod ciężarem dzbanów, mięsiwa z warzywami i kilku tańczących na nim młodych hobbitów trzymających w garściach gliniane kufle i puchary.

Rankiem udała się do wspólnika jubilera z Fornostu. Sklep w Bree znajdował się tak jak mówiłstaruszek po drugiej stronie ulicy głównej. Szyld nad okazałym budynkiem głosił:

Archibald - Jubiler.
Skup i Sprzedaż - Wyroby i Naprawy


Dearbhail upewniwszy się, że wąsaty mężczyzna po drugiej stronie lady, odgrodzonej od części dla gości pięknie zdobioną kratą,jest właścicielem zakładu, wręczyła mu zalakowany list. Jubiler przeczytał dokument co najmniej dwukrotnie. Późnej zmierzył Rohirimkę szybkim, lecz przenikliwym spojrzeniem. Sięgnął pod ladę i odmierzywszy sto złotych monet podał je wojowniczce wzrokiem omiatając ulicę za wąskim na wysokość, lecz dość szerokim, zbrojonym solidnymi prętami wmurowanymi w kamienną ścianę oknem na ulicę.

- Proszę. Oto reszta. Możesz przeliczyć. - oznajmił obojętnie. - Ze też nie strach ci tak kobieto samej, z takim majątkiem podróżować... - westchnął z nutą zdziwienia w głosie.

Wychodząc na szeroką aleję baczniej przyjrzała się otoczeniu. Na porannej ulicy przejeżdżał leniwie wóz. Kilka sklepików dalej hobbit otwierał drewniane okiennice piekarni i widząc dziewczynę uchylił rąbek futrzanej czapy na "dzień dobry", kilku mężczyzn rozmawiało u progu karczmy i nie licząc przechodniów oraz roześmianych dzieci rzucających się śnieżkami, było jeszcze spokojnie. Bree budziło się do przeżycia kolejnego dnia. Deabrhail pamiętała jednak krajobraz ulicy po zmierzchu, kiedy można na niej było łatwiej usłyszeć przekleństwo i beknięcia pijanych typów spod ciemnej gwiazdy niż uprzejme "dobry wieczór".

Późnym popołudniem "Pod Wierzgającym Kucykiem" pojawił się osiłek o znajomej twarzy. Dearbhail przez chwilę ważyła w myślach kim jest mężczyzna i gdy przypomniała sobie, tamten ruszył do zatłoczonego baru. Nieogolony i brudnym ubraniu podróżnym ochroniarz ze "Złotej Rybki" basowym głosem zamówił dzban grzańca rozpychając wcześniej od niechcenia na boki gwarną gawiedź torując sobie w ten sposób drogę.

- Robotę w Fornost straciłem przez przeklętą smarkulę z pierścionkiem! - ryknął zamawiając drugi dzban. - Stary polazł rozpytywać o towar, który sprzedała dziewka w gaciach. Pierw przyszli po niego strażniki miejskie, później przyszli znowu te same strażniki, żeby mnie powiedzieć, żem już nie pracuje tam. Cholera! - wyjaśniał komuś gromkim basem. - Bo staremu zmarło sie na serce! O tak nas urządziła dziewka we zbroi!

Dearbhail przy szynkwasie z kuflem piwa, odwrócona plecami do pijącego kilkanaście stóp dalej ochroniarza, słyszała wyraźnie każde słowo. W karczmie było tłoczno i często goście łokciami się rozpychali jednak albo jej się wydawało albo jegomość o cuchnącym oddechu obok właśnie próbował ją obmacać czyteż może raczej sięgnąć w poszukiwaniu łatwego grosza. A może to tylko przewrażliwienie?

Kiedy obróciła się człowiek z niewinną miną uśmiechnął się krzywo i zamówił grzańca. W zacienionym kącie karczmy dojrzała siedzącego samotnie z fajką, zakapturzoną postać, która jak miała wrażenie bacznie ją obserwowała.

A halflingi tańczyły i śpiewały.












Tharbad, Marzec 251 roku




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=137xoq_DFwA[/MEDIA]


Zza bezgłośnie uchylonych drzwi ostrożnie wychyliła się zacieniona postać. Jak kot wsunęła się za nia druga. Perła po chwili nie miał wątpliwości, że miał do czynienia z tymi samymi ludźmi, którzy zeszłej nocy tak bardzo chcieli spotkać go na ulicy. Jako, że uniknął ich towarzystwa, najwidoczniej dzisiaj postanowili złożyć mu wizytę. Szybko zorientowali się, że pokój jest pusty a widząc uchylone okno jeden wyjrzał na zewnątrz, a drugi wymieniając się porozumiewawczo gestami rąk z towarzyszem zniknął na korytarzu. Pozostały w pomieszczeniu osobnik dokładnie przeszukał pomieszczenie nie omieszkując nawet badać podłogi w poszukiwaniu skrytek. Później zniknął z pola widzenia lecz nieruchome drzwi zdradziły Valamirowi jego obecnośćw pokoju. Mijały godziny wyczekiwania podczas których nie wydarzyło się nic poza jęczeniem nieprzytomnego sąsiada. Na około godzinę przed świtem, kiedy noc jeszcze nie straciła nic na swojej czerni czekający na Telasaara nieproszony gość bezgłośnie opuścił pokój, zostawiając go w nienaruszonym stanie.

Perła ostrożnie uchylił okno w kilku ruchach zwinnie przylegał do spadzistego dachu zajazdu, gdzie oceniwszy sytuację czmychnął na drugi jego koniec mając tym widok na okno korytarza. Tak jak podejrzewał dwa cienie opuściły nim zajazd i rozdzielając się ruszyli w miasto. Valamir wybrał sobie niższego osobnika, który cierpliwie wcześniej rozgościł się na dłużej w jego pokoju i z bezpiecznej odległości kryjąc się pod osłoną nocy czmychał po dachach za oddalającą się na południe, ledwie dostrzegalną sylwetką.

Po kwadransie śledzenia, podczas którego wystraszył kota spiącego na koninie, który zdążył prychnąć nim z piskiem sturlał się by zniknąć za krawędzią dachu, kilka razy zdawało się Perle, że stracil trop. Jednak za każdym razem odnajdywał znajome plecy zakapturzonej sylwetki w ostatniej chwili nim znikała za rogiem kolejnego zaułka. I wtedy stało się coś czego Telasaar przewidzieć nie mógł, choć jak zawsze liczył na takie ryzyko. Dach, na którym się znajdował, oddalony był od następnego budynku o dystans, którego pokonanie nie mieściło się w bezpiecznych ramach pomyślnego skoku. Zmuszony do zejścia na ziemię przyśpieszył kroku udając się w obranym kierunku z nadzieją dogonienia tego, którego stracił z oczu. Na szczęście ulice były wciąż puste, a śledzony musiał przestać zachowywać nadmiernych środków ostrożności, bo Perła dogonił go kroczącego spokojnie przed siebie kilka przecznic dalej na ulicy, którą podążał uprzednio.

Byli już na terenie dzielnicy portowej, nieopodal rzeki, kiedy niższy z prześladowców Telasaara, skręcił za rogiem jednego z budynków w boczną zacienioną uliczkę. Gdzieś niedaleko przed Valamirem zaskrzeczała mewa. Gdzieś trzasnęły drzwi. Perła ostrożnie podążył za zakapturzonym osobnikiem dostrzegając go znikającego w kolejnej odnodze między domami.

Odnodze, która okazała się ślepym zaułkiem zakończonym murem. Coś nie było tak jak być powinno. Zorientował się o tym błyskawicznie cudem unikając ciosu kiedy brał zakręt. Wiedziony instynktem skoczył w głab uliczki w ostatniej chwili słysząc szum ciętego powietrza. Ciosu, który był przeznaczony na jego powitanie.Otoczony z trzech stron murowanymi ścianami przed sobą miał znajomego z widzenia nieznajomego. W ręku trzymał długi zakrzywiony sztylet. Nie byłoby tak źle, gdyby za jego plecami nie pojawił się ten drugi. Wyższy z nocnych gości, w rękach którego błysnęły dwa ostrza noży.

Gdzieś w oddali zapłakała mewa.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 22-03-2011 o 04:05. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline