Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2011, 02:26   #68
Arsene
 
Arsene's Avatar
 
Reputacja: 1 Arsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwuArsene jest godny podziwu
Edward Kingston i Adam Dębski


Komandosi wreszcie wyszli z tego pomieszczenia, kierując się dalej korytarzami technicznymi. Kilka razy na czuja decydowali gdzie iść, nie mając pewności. Wracać jednak w żadnym wypadku nie chcieli. No i chyba wreszcie zabłądzili ...

Korytarze zmieniły się, temperatura jeszcze spadła. Zimno było bardzo mocno odczuwalne. Z głębi korytarza ział zimny wiatr. W pewnej chwili Dębskiemu zdawało się, że słyszy w oddali kobiecy krzyk. Po chwili zszokowania ruszył jednak dalej.

Liczba rur idących przy ścianach zdecydowanie się zmniejszyła. Światło w którymś momencie przestało już być czerwone i dawało zwykły, biały, sztuczny blask. Wreszcie na końcu tunelu żołnierze znaleźli stalowe drzwi na prowadnicy. Odsunięcie ich nie stanowiło większego problemu, lecz trwało trochę czasu.

Za nimi znajdował się korytarz, pusty i ponury, jak wszystkie. Wymieniając porozumiewawcze spojrzenia ruszyli dalej. Ich kroki odbijały się echem, budząc obawy dotyczące wykrycia. I wreszcie stało się coś dziwnego. Obaj żołnierze usłyszeli głos. Basowy, mocny, którego źródła nie dało się normalnie wychwycić. Nie było szczekaczek, nie dochodził też z żadnego krańca korytarza. Wydobywał się jakby ... ze ścian.

- Kiiimmm jeesteeśśśścieee ? - przedłużając sylaby głos zadał pytanie.

Nagle światło za aliantami zaczęło gasnąć. Lampa po lampie, sukcesywnie - mrok zbliżał się ku nim. Nie wiedzieć czemu obaj nagle nabrali przekonania, że jeżeli ten ich dogoni, zginą.

Pobiegli więc.

Pędzili, obraz zaczął się trząść. Edward wpadł na ścianę i minęła sekunda nim otrząsnął się z szoku. Korytarz przed nimi wydawał się dłużyć, falować i drżeć. Głos zapytał jeszcze raz

- Kiimmm jeesteeśśśściee ?

Wreszcie Dębski padł na ziemię, trzymając się za głowę. Wrzeszczał w panice, tarzał się po podłodze. Edward podbiegł do niego

- Trzymaj się ... - szepnął i podniósł go.

Prowadząc towarzysza biegł ile sił. I wreszcie wszystko się skończyło, jakby znikło. Głosu nie było, obraz był stateczny, światło się paliło. Szum w głowach, pisk, jęczenie czy też inne nieopisane dźwięki znikły.

- Co to ... co to było ? - rzucił kapitan roztrzęsionym głosem.

- Nie mam pojęcia - odpowiedział mu kolega i poszli dalej, nie chcąc spędzać tu już ani sekundy dłużej.

Wreszcie dotarli do kolejnych drzwi. Te też były ciężkie, grube i na prowadnicy. Ktoś najwyraźniej silnie strzegł tego miejsca, nie chcąc dopuszczać do niego obcych. Otworzenie przejścia trwało dość długo.

Za nimi znajdowała się dziwna przestrzeń. Wysokie pomieszczenie z wrakiem jakiegoś pojazdu na środku. Wokół były stanowiska badawcze, papiery, plany, narzędzia i ... ciała naukowców. Okrutnie okaleczone, z powydłubywanymi oczami, pozdzieraną skórą, oskalpowani, z wnętrznościami wyciągniętymi do połowy przez gardło. Dębski zwymiotował.

Chciał wyjść, być nawet na tym dziwnym korytarzu, umrzeć tam z głodu lub starości, byle by tylko opuścić ten pokój. Kiedy podszedł do drzwi, te zatrzasnęły się. Łzy cisnęły mu się do oczu.

Edward w tym czasie zbliżył się do obiektu. Wyglądał jak po zderzeniu ze ścianą przy ogromnej prędkości. Miał znamiona skrzydeł, mógł to być samolot. Miał chyba nawet jakieś wejście. Wówczas usłyszał ciche łkanie przerażonego kapitana.

Adam Lambert i Lee McMillan


Przeciskanie się wąskim tunelem wentylacyjnym nie należało do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza jeżeli były tam trzy dość rosłe osoby, broń, amunicja, masa sprzętu i trochę planów bazy. Co jakiś czas agent, który szedł pierwszy zatrzymywał się by sprawdzić drogę.

Kiedy Lambert usłyszał w oddali huk eksplozji swojej pułapki uśmiechnął się, może nawet mimowolnie. Wreszcie agent odwrócił się do Lee i powiedział

- Jesteśmy teraz przy tym pomieszczeniu z wagonikami, jeżeli pójdziemy dalej dojdziemy do martwej strefy. Nie jestem pewien czy damy radę się tamtędy przecisnąć, dalej są jakieś odkrywki, czy inne kopalnie, tam szyby są dość szerokie. Jak się tam dostaniemy może uda się nam opracować plan wyjścia na zewnątrz.

Wszyscy w milczeniu zgodzili się na to, nie mając siły oponować. Nie teraz, kiedy byli w szybie pozwalającym ledwie ruszać rękami i nogami w celu przeciskania się do przodu. Czas leciał, zza kratek często słychać było poruszone niemieckie głosy. Pot lał się z dobre ubranych żołnierzy. Natomiast agent wyglądał ... dziwnie. Niedawna rana zaczęła mu trochę doskwierać, lecz w przeciwieństwie do wszystkich było mu zimno. Blady i zmarznięty pędził przed siebie szybciej niż inni. Raz na jakiś czas musiał zatrzymywać się by poczekać na resztę.

Wreszcie dotarli do owej martwej strefy. Prosta rura o niewielkiej średnicy ciągnąca się nie wiadomo jak daleko, bez odnóg czy zakrętów. Brak jakiegokolwiek światła i ratunku. Feliks dał znak, że dotarli do tego miejsca i pierwszy wcisnął się w rurę. Jeżeli teraz ktoś by się zaklinował, to jedyną rzeczą jaką mógł by zrobić, to poprosić kogoś o kulkę w łeb. Oczywiście tylko, jeżeli tamten miał by możliwość sięgnięcia po broń.

Pchając karabiny przed sobą żołnierze zaczęli się przeciskać. Sytuacja była naprawdę klaustrofobiczna. Można było wykonywać tylko ruchy pozwalające na pełzanie.

Nagle Lee zauważył coś dziwnego. Rura jakby zaczęła się trząść, zwężać, kurczyć. Agent zapomniał o nim, pełzł dalej, był już daleko. Wykręcając do granic możliwości kark dostrzegł, że Adama nie było za nim. Zaczął się trząść w panice, krzyczeć i skomleć. Był sam, zaklinował się w ciasnej rurze.

- Lee, co się dzieje ?! - warknął Adam będący tuż za nim.

Impuls ten dopiero wybił go z transu. Zamrugał oczami i zobaczył agenta metr lub dwa przed sobą. Lambert był tuż za nim, a przejście nadal było takie jak wcześniej.

Wreszcie po pół godzinie, które zdawały się być całym dniem alianci dotarli do końca martwej strefy. Szyb był tutaj szerszy, można było iść niemalże na czworaka. Po kilkuset metrach można już było w nim spokojnie usiąść. Z końca wiał zimny wiatr, słychać było ludzi, którzy pracowali przy czymś bardzo intensywnie.

- Jesteśmy w części górniczej. - Agent rozwinął plany i wszyscy pochylili się nad nimi.

Mimo iż było ciasno, wszyscy dobrze widzieli co jest na rysunkach. Światło, które wpadało przez kratki obijało się od srebrnych ścianek wentylacji. Lustrując przez pewien plan agent wyjaśnił swój plan.

- Myślę, że możemy się przedostać do łodzi podwodnej w tej części - wskazał palcem drugi koniec mapy i mówił dalej. - Mogli byśmy zwyczajnie dać znać naszym coby nas stąd zabrali po wyjściu na zewnątrz, ale problem w tym, że na tych planach nie ma jakiegokolwiek wyjścia z bazy. Co wy na to ?
 
__________________
Także tego
Arsene jest offline