Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2011, 21:15   #2
potacz
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Unik. Lecąca deska o mało co nie trafiła go w głowę.
Chaos jaki zapanował, nie zdziwił go mocno i nie wywarł większego wrażenia. Bardziej martwił się o psa. Wilk nie wiedział co się dzieje, rzucał się na smyczy, nie wiedział czy atakować czy stać w miejscu, wariował.
Vernon klęknął i poklepał go po boku.
- Spokojnie psino, zaraz pójdziemy w jakieś bezpieczniejsze dla Ciebie miejsce.
Wziął wilka za smycz, założył kaptur starego, burego płaszcza i kierował się na zewnątrz kręgu walczących, aby wydostać się szybko z tłumu, nie żałował łokci, pięści i kopniaków, sam zachęcał psa do kąsania coraz to bardziej natrętnych.
"Może ten dąb? Dość widoczne miejsce i niezaludnione. Tutaj powinni mnie znaleźć." - zdjął i wyrzucił do palącej się beczki ze smołą płaszcz, patrzył na potężne i spróchniałe drzewo.
-Tutaj poczekamy. - powiedział do psa, poklepując go i spuszczając ze smyczy. Sam zaś siadł przy drzewie, zdejmując torbę, chowając sztylety do niej, i wszystko co miał na sobie. Torbę, razem z kocami owiniętymi rzemieniami i kurtką oparł o drzewo. Poprawił rękawice, zacisnął ich pasek. Spojrzał jeszcze raz na niby żarzące się płytki cestusa.
"Nie będę nawet musiał nawet ich używać. Ha! Ciekawe jaka tym razem ułoży się wyprawa i kogo mam w oddziale..."
Wiedział, że jest otaczany. Już w tłumie ich zauważył, wyczuł że na niego patrzyli i poszli za nim.
-Wstawej knypie! Wyskakuj z łachów, ino już!
Wstał.
Dookoła było sześciu obdartych, cuchnących szczynami i bóg wie czym jeszcze, tępych rabusiów, jakich niemało przyciągnęła okazja do zarobku.
Wszyscy w zardzewiałych, niekompletnych częściach uzbrojenia, zdartych zapewne z trupów lub skradzionych skrajnie biednemu kowalowi. Trzymali w łapach głównie sztylety i okute pałki.
-Co się tak gapis!? Głuchyś?! - ten co wrzeszczał, śmierdzący, miał na sobie pokryty pleśnią lisi kołpak. Muchy zdawały się tworzyć aureolę nad jego łbem. W ręku dzierżył stare i przeżarte rdzą kukri.
-NA NIEG...!! - nie zdążył dokończyć.
Vernon był już przy nim. Przechwycił rękę Króla Much wznoszoną do ataku. Wykręcił, trzymając za nadgarstek i prześlizgnął się pod nią za plecy marudera. Silnym uderzeniem z góry złamał ją w łokciu.
Nim kołpak zaskowyczał i upadł na ziemię, już był przy kolejnym, po jego lewej stronie.
Reszta chwilowo oniemiała, ale to wystarczyło.
Potężnym kopnięciem w jaja, odebrał wolę do walki kolejnemu. Poprawił prostym kopnięciem z buta w twarz. Śmierdziel upadł bezgłośnie na ziemię.
Gdy unikał pchnięcia sztyletem, wybijał klingę z rąk i kolejnego brudasa z równowagi, Vernon usłyszał histeryczny wrzask za plecami.
Barry robił swoje.
Jak czarna błyskawica, bezgłośnie dolatywał, kąsał i odskakiwał od dwóch zaskoczonych śmierdzieli, dobierających się do jego rzeczy. Wilk nie dawał się nawet dotknąć panicznym wymachiwaniom pałek i noży.
Vernon uśmiechnął się kącikiem ust. Wybitą klingę wbił w udo pozbawionemu równowagi maruderowi. Po samą gardę. Słychać było tylko chrupnięcie kości.
-Aaaaaaaaaaaaa!!!!! - wrzask uniósł się ponad zgiełk walczącego obozu.
Ostatni z sześciu wspaniałych nie czekał. Wziął nogi za pas, jak i jeden z zakrwawionych i pociętych kłami wilka, któremu udało się wyrwać spod kłów. Kuśtykając nad wyraz sprawnie, oddalali się od dębu aż się kurzyło.
Barry stał z pełnym garniturem kłów jeden cal nad twarzą leżącego i bladego jak śmierć rabusia. Nie śmiał nawet jęknąć, gdyż czuł oddech zwierzęcia na twarzy, po twarzy leciały mu tylko wielkie jak grochy łzy rozmazując brud.
Vernon podszedł do psa, poklepał go delikatnie po głowie i karku.
-Dobry piesek. Chodź, idziemy. - Vernon nawet nie miał przyspieszonego oddechu. Całe zajście trwało trochę ponad pół minuty.
Podszedł do gościa płaczącego pod drzewem. Błyskawicznie się schylił, wyciągnął ręce do jego głowy, ten jęknął żałośnie i zamknął oczy w strachu przed najgorszym. Ale Vernon wziął tylko swoje rzeczy, które wcześniej położył pod drzewem.
Założył torbę na pas, tam gdzie jej miejsce, kurtkę. Przełożył rzemień koców przez głowę, gwizdnął na psa i ruszył szukać swojego oddziału, ignorując zupełnie całe zdarzenie, jakby nie miało ono wcale miejsca.
 

Ostatnio edytowane przez potacz : 24-03-2011 o 08:03.
potacz jest offline