Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2011, 14:58   #3
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Wszyscy święci... – zaklął Castelar, na rysujący się w oddali obóz; już z tej – Mam do tej wyprawy dołączyć?
- Tak.
- Zdradzę się! I w łachmanach jestem od większości...


Odpowiedzi już nie było – zakonnik popędził konia do galopu, zostawiając Castelara Fernandeza Ramiro de Vivara samemu sobie. Zostało mu tylko wykrzywić twarz i iść naprzód. Zresztą, wycofać się nie mógł. Aby nikt nie rozpoznał w nim ściganego wielmoży, odział się w łachmany, ubrudził twarz, pozwolił, aby włosy pokryły się warstwą brudu... Wystarczało to, aby ukryć pozostałości szlacheckiego wyglądu. Ba!, starczyło nawet na zyskanie miana typa spod ciemnej gwiazdy, któremu nikt w królestwie dobrowolnie nie pomógłby.

Czyniło to tożsamość „Gilberta z Pchlego Zadka”, notorycznego rzezimieszka, całkiem prawdopodobną – szkoda tylko, że takowa szumowina zdawała się być o klasę porządniejsza od zgromadzonych indywiduów.

***

Przed wystąpieniem chłystka zajął miejsce pośrodku najciaśniejszego zgromadzenia. W zamierzeniu miało go to uchronić przed niechcianą atencją, lecz plany obróciły się przeciw niemu. Nie minął nawet okres jednej modlitwy od początku wystąpienia chłystka, a już zaczęły się burdy. Vivar nie był nikczemnej postury i umiałby się wybronić z większości sytuacji, lecz nie był też największym siłaczem znanego świata. Kiedy więc dostępna mu przestrzeń raptem skurczyła się do ledwie kilku centymetrów, a walka oparła się całkowicie na sile, postawiony został w bardzo niekrzystnej pozycji. Nie trzeba było długo czekać, nim zacisnęły się na nim łapy jakiegoś zbira, mszczącego się za wyimaginowane uderzenie.

Zresztą, powody nie były ważne. Ważny był za to ponaddwustufuntowy osiłek, który swą masą przewrócił go i próbował zadusić. Dlatego wił się jak wąż, wierzgał i intensywnie próbował zrzucić z siebie większego oponenta. Mógłby rozwiązać całą sprawę zdecydowanie szybciej i skuteczniej – krótkie ostrze i sztylet byłyby wielce pomocne, lecz przelewanie krwi niedługo tuż nabożeństwem byłoby grzechem ciężkim. Musiałby skorzystać z dyskrecji spowiednika, a zanadto nie wierzył, aby zwyczaj zachowywania tajemnicy spowiedzi był w okolicy rozpowszechniony.

Oczywiście, takie dylematy ostro traciły na znaczeniu podczas zażartej walki o utrzymanie oddechu. Rozwiąza przyszłonie z konieczności dość szybko – chwycił jakiś przedmiot, który walał się po zakamarkach jego łachmanów, i uderzył nim w łeb dusiciela, ad maiorem Dei gloriam rozbijając mu głowę. Wielkolud najwyraźniej omdlał, a jego cielsko zsunęło się z Castelara. Vivar zamierzał się zmyć, nie tracąc czasu na jego cucenie czy cokolwiek innego. Zrealizowana została głównie druga część. Szybko nadlatujący kopniak pochłonął całą atencję, wymuszając natychmiastowe zasłonięcie się... I tak, dopiero po obaleniu dwóch zbirów i zainkasowaniu przypadkowego sierpowego zdołał wydostać się poza obóz.

Dopiero wówczas mógł sprawdzić stan improwizowanej „broni”, którą pozbawił przytomności niefortunnego opryszka. „Broń” to była niepospolita, bowiem oko człowieka zaznajomionego z dewocjonaliami bez trudu rozpoznałoby relikwiarz. I to bardzo ważny relikwiarz – co było łatwe do ustalenia, zważywszy na zdobienia z kamieni szlachetnych. Piękny obrazek psuł tylko jeden detal – plama krwi w rogu, znamionująca miejsce, które zetknęło się z niegodnym takiego zaszczytu zbirem.

Z zupełnie nieprzystającą do jego nowego imidżu bogobojnością Castelar począł czyścić plamę krwi. Uwinął się dość szybko, po czym schował relikwiarz pod grubą warstwą liści. Nie była to najlepsza kryjówka, lecz przecie i przedmiot nie miał pozostać ukryty długo. Vivar planował zabezpieczyć przyszłość przedmiotu tej samej nocy, tyle, że... no, ozdobną szkatułkę trudno było ukryć przy sobie, jeśli się pozostało na zwykłego rzezimieszka. A w jukach swej szkapiny zostawić go nie mógł – patrząć na standardy moralne zgromadzonego towarzystwa, nie zdziwiłby się, gdyby nigdy już nie miał ujrzeć ani juków, ani chabety.

W imię Najjaśniejszej Panienki bronić maluczkich i niewinnych przed żarłoczną bestią, taaak...? Pięknie. Ale byłoby jeszcze piękniej, gdyby maluczcy i niewinni nie zdawali się bardziej chciwi i kłótliwi od bestii.” - pomyślał z ironią, słysząc z obozu szczęk oręża. Widocznie ktoś wpadł na pomysł, aby wreszcie dobyć stali... Ale to już nie był jego problem – paragraf o bronieniu słabszych w takich sytuacjach nie obowiązywał. Planował zwyczajnie przeczekać całą awanturę, oparty o drzewko.
 
Velg jest offline