Nie obyło się bez walki.
Natrętom chcącym obrabować karczmarza podczas rejwachu spuścił tęgie lanie. Jeden nawet wyleciał przez drzwi jak pocisk.
Wyszedł z szynku, wspominając smak nad wyraz smacznej zupy serowej z grzankami i knedli z kapustą, ciesząc się w duchu, że harmider na zewnątrz nie obrócił wszystkiego w popiół. Nie spodziewał się tak dobrego dania w takim miejscu. Z torby wystawała mu wielka wołowa kość, owinięta w szmatkę, którą dostał od karczmarza. Chudego i bladego jak papier, jednak przemiłego człowieka i mistrza nad mistrze w swoim fachu. Właściciel nie chciał zapłaty, ale Vernon wynagrodził mu zagrożenie. Na tyle ile mógł.
Wgryzając się w jabłko, ruszył nie zwlekając w stronę pobojowiska. Po przebyciu 200 metrów Vernon z daleka rozpoznał opisanego wcześniej przez karczmarza sierżanta Cykora. -No, no... - mruknął do siebie, patrząc z daleka na kudłatą i wielką postać, przewodzącą hałastrze z tarczami i kijkami.
Był od nich w odległości około 150 metrów.
Ale na kolejny widok aż przystanął i wytrzeszczył oczy.
Oto, po jego lewej szedł chłop, wielki jak dąb, z prawie tak samo wielkim toporem. Nic nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie babuleńka na jego barkach, wyglądająca jak suszona śliwka. Babka z każdym krokiem podskakiwała wesoło na potężnych barach wojownika.
Szli z jeszcze jednym wojownikiem i łuczniczką. Hardo i pewnie. W każdym razie, różnili się od innych. Bo żadnych innych w okolicy nie było. Vernon uśmiechnął się do siebie. - Chodź piesku. - rzekł do wilka, który zerknął na niego i merdnął ogonem. Raz.
Vernon ugryzł jabłko. - To prawdopodobnie reszta naszej grupy. Nie kąsaj nikogo. Na razie. Idziemy.
Dogryzł jabłko i wyrzucił ogryzkę. Wilk zamerdał raz jeszcze i ruszyli w stronę sierżanta.
Dobrze zbudowany, umięśniony i krótko ostrzyżony mężczyzna schodził z górki, szedł w stronę pobojowiska. Mierzył około sześciu stóp. Towarzyszył mu czarny jak obsydian wilk z klapniętym uchem.
Na plecach miał przewieszone, zwinięte w rulon, kraciaste koce. Torba z wystającą kością zwisała mu z pasa, przy lewym biodrze, zachodząca na pośladek. Ubrany był w białą koszulę, czarne spodnie i czarną kurtkę. Nie widać było na nim broni. Błyszczały mu się dłonie w słońcu.
Szedł nie śpiesząc się, z wilkiem przy nodze, w stronę blisko pół setki ludzi przebywających na pobojowisku.
Niebo zaczynało się chmurzyć i nad obozem już zbierały się wrony.
Ostatnio edytowane przez potacz : 25-03-2011 o 15:07.
Powód: Kosmetyczne zmiany.
|