Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-03-2011, 11:42   #11
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Nie mam wyboru ! – krzyknęła, wbrew sobie, za wychodzącym mężczyzną.
- Nie mam wyboru, rozumiesz – dodała już ciszej, sama do siebie.

Była roztrzęsiona.
Już od bardzo dawna nikt nie odważył się podnieść na nią ręki. Owszem, różne osoby atakowały ją słownie, czasem ktoś – jak członkinie Stowarzyszenia – próbował wepchnąć się jej do mózgu bez pozwolenia, ale do takich ataków była przyzwyczajona. Więcej: znajdowała nawet upodobanie w słownych potyczkach. Sądziła jednak, że jej fizyczność jest nienaruszalna. Przekonanie, na którym budowała swoje poczucie bezpieczeństwa, nagle zostało zburzone jednym ruchem Eliaha. Kiedy ją przewrócił jej ciało, wyszkolone w upadkach, przyjęło automatycznie najbezpieczniejszą pozycje. Bolała więc tylko zraniona duma. I nadgarstki. Spojrzała na swoje przeguby i uświadomiła sobie, że za kilka godzin pojawia się tam siniaki, z których będzie musiała tłumaczyć się Edwardowi. Kiedy przyjdzie ją pożegnać przed wyjazdem. Jeśli przyjdzie.
Podjęła decyzje. Musiała wiedzieć.

Skupiła się na oddechu, uspokoiła go, potem wyrównała ciśnienie krwi i rozluźniła mięśnie. Oczyściła umysł z emocji. Zawinęła się w płaszcz i – spokojna i pewna siebie jak zawsze – poszła szukać Króla.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 24-03-2011, 17:29   #12
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
Nie obyło się bez walki.
Natrętom chcącym obrabować karczmarza podczas rejwachu spuścił tęgie lanie. Jeden nawet wyleciał przez drzwi jak pocisk.
Wyszedł z szynku, wspominając smak nad wyraz smacznej zupy serowej z grzankami i knedli z kapustą, ciesząc się w duchu, że harmider na zewnątrz nie obrócił wszystkiego w popiół. Nie spodziewał się tak dobrego dania w takim miejscu. Z torby wystawała mu wielka wołowa kość, owinięta w szmatkę, którą dostał od karczmarza. Chudego i bladego jak papier, jednak przemiłego człowieka i mistrza nad mistrze w swoim fachu. Właściciel nie chciał zapłaty, ale Vernon wynagrodził mu zagrożenie. Na tyle ile mógł.
Wgryzając się w jabłko, ruszył nie zwlekając w stronę pobojowiska. Po przebyciu 200 metrów Vernon z daleka rozpoznał opisanego wcześniej przez karczmarza sierżanta Cykora.
-No, no... - mruknął do siebie, patrząc z daleka na kudłatą i wielką postać, przewodzącą hałastrze z tarczami i kijkami.
Był od nich w odległości około 150 metrów.

Ale na kolejny widok aż przystanął i wytrzeszczył oczy.
Oto, po jego lewej szedł chłop, wielki jak dąb, z prawie tak samo wielkim toporem. Nic nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie babuleńka na jego barkach, wyglądająca jak suszona śliwka. Babka z każdym krokiem podskakiwała wesoło na potężnych barach wojownika.
Szli z jeszcze jednym wojownikiem i łuczniczką. Hardo i pewnie. W każdym razie, różnili się od innych. Bo żadnych innych w okolicy nie było.

Vernon uśmiechnął się do siebie.
- Chodź piesku. - rzekł do wilka, który zerknął na niego i merdnął ogonem. Raz.
Vernon ugryzł jabłko.
- To prawdopodobnie reszta naszej grupy. Nie kąsaj nikogo. Na razie. Idziemy.
Dogryzł jabłko i wyrzucił ogryzkę. Wilk zamerdał raz jeszcze i ruszyli w stronę sierżanta.

Dobrze zbudowany, umięśniony i krótko ostrzyżony mężczyzna schodził z górki, szedł w stronę pobojowiska. Mierzył około sześciu stóp. Towarzyszył mu czarny jak obsydian wilk z klapniętym uchem.
Na plecach miał przewieszone, zwinięte w rulon, kraciaste koce. Torba z wystającą kością zwisała mu z pasa, przy lewym biodrze, zachodząca na pośladek. Ubrany był w białą koszulę, czarne spodnie i czarną kurtkę. Nie widać było na nim broni. Błyszczały mu się dłonie w słońcu.
Szedł nie śpiesząc się, z wilkiem przy nodze, w stronę blisko pół setki ludzi przebywających na pobojowisku.

Niebo zaczynało się chmurzyć i nad obozem już zbierały się wrony.
 

Ostatnio edytowane przez potacz : 25-03-2011 o 15:07. Powód: Kosmetyczne zmiany.
potacz jest offline  
Stary 25-03-2011, 12:02   #13
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=LLs7ILmqLNU[/media]
Jechała babcia dziarsko na barkach wnuczusia, widoczki podziwiała a humor miała pierwszorzędny to i nuciła sobie pod nosem. Piosnka może była mało odpowiednia ale babka lubiła śpiewanie, a choć głos już stracił młodzieńczą barwę i przypominał teraz wroni skrzek to Miłce to nie przeszkadzało.

Kilku mężów łypało na nią spode łba ale na barkach wnuczusia czuła się bezpiecznie jak jajko w gnieździe toteż zadziornie śpiewała dalej.

Przeklnę Cię, jeżeli mnie porzucisz
Przeklnę Cię, gdy się do innej zwrócisz
Przeklnę Cię, jeśli postąpisz podle
dziś się za Ciebie modlę
jutro przeklnę Cię.

Akurat zwrotkę drugą skończyła gdy nagle krzyk jakiś się rozniósł, stać nakazawszy.

- Ppprrrrrrrrrr - Miłka pociągnęła za medalion Balrcika aż rzemień wpił się w skórę jego szyi. Nie żeby wnuś coś poczuł ale przystanął faktycznie.

- Aaaaa. Tyś tym sierżantem! - Miłka klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się, prawdziwie czarująco. Wyglądała niegroźnie, ot babuleńka, miła i sympatyczna. Tylko znamię na czole i czerń szkliwa psuły tą łagodną harmonię.

- Patrzaj Issa jaki rosły! Większy nawet od wnusia. Pewnyś sierżancie, że nie płynie w tobie krew Rosomaków? W naszym rodzie chłopy zawsze wielkie jak dęby, a każdy z nich urodny - albo się Cykorowi zdawało albo babka zatrzepotała zalotnie rzęsami. - Jestem Miłka, ale każdy mówi mi babuniu, ty też, dziecko, możesz. Chciałeś pewne zebrać w kupę tą niezdyscyplinowaną zgraję i pokazać im kto tu dowodzi? Ej, nie szczędź ich słodziutki. Wycisk daj, musztrę zaserwuj, a będą chodzić posłusznie jak chochla w kociołku - zaśmiała się perfidnie. - A ja w tym czasie pójdę do namiotu zdrzemnąć się odrobinę. Rozumiesz słodziutki, reumatyzm. Nie przeszkadzajta mi dzieci. Chyba że się smok pojawi.

Po tych słowach babka zaczęła gramolić się na ziemię.
 
liliel jest offline  
Stary 25-03-2011, 17:56   #14
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
ZA MURAMI MIASTA. ZRUJNOWANY OBÓZ – POPOŁUDNIE

Wszyscy z wyjątkiem Rosaliny


Krótka, ale intensywna walka wystarczyła, żeby w miarę uporządkowany obóz zamienił się w rozpieprzony grajdołek. Wszędzie walał się bezpański sprzęt, kilka namiotów płonęło na obrzeżach, jakaś dziwka łkała nad ciałem swojej koleżanki po fachu. Ranni przeważnie jęczeli bądź wydawali różnego rodzaju inne dźwięki świadczące o bólu. Jakiś niedoświadczony kmiotek, śmiał się na głos, cieszą się zapewne, że uszedł z życiem. Co bardziej przedsiębiorcze osoby już zaczęły szabrować martwych najemników. A mogło być dużo gorzej gdyby nie wysiłek sierżanta Cykora i kilku podoficerów, którzy zatrzymali rzeź jednocząc wokół siebie ludzi.

Wszyscy zaczęli gromadzić się w jednym miejscu, wokół postaci sierżanta. Ocalałych, trzymających się o własnych siłach na nogach było około setki. Nikt już nie próbował wszczynać burd.

Z oddziału Cykora zjawiła się większość osób. Babunia, którą jakimś cudem ktoś wpisał na listę. Barbarzyńca z okrutnie wielkim toporem. Zdolna łuczniczka. Jednooki włócznik. Niedługo po nich pojawił się również mężczyzna z czarnym wilkiem u boku, a na samym końcu przydreptał jeszcze blondwłosy najemnik - o bardzo niepasującej do reszty – nieskalaną walką aparycji. Brakowało jeszcze trzech osób.

Przywitania musiały zostać odłożone na późniejszą chwilę gdyż zza murów miasta wyjechał oddział konnych, na czele, którego stał sam dowódca wyprawy, Corwin Crom. Zaczepili kilku ocalałych po drodze i zamienili z nimi parę zdań żeby w końcu wjechać w samo centrum zgromadzenia. Wszyscy rozstępowali się na widok legendarnego dowódcy. Jego kaprawy morda przywoływała na myśl jedno zdanie: „lepiej ze mną kurwa nie zadzieraj.”


- Sierżancie Cykor. – zwrócił się do wielkoluda. Mówił głośno, tak żeby wszyscy dobrze go słyszeli. – Dobrze się spisaliście. Awansowaliście i będziecie odpowiedzialni za przygotowania przed wyprawą. Jutro w południe cały obóz ma być gotowy do wymarszu. Po nabożeństwie dołączymy do was za murami. A dzisiejszej nocy radzę uchlać się porządnie, bo nie wiadomo kiedy znów będzie ku temu okazja.

Przerwał i zaczął rozglądać się wśród zebranych. Błądził wzrokiem dopóki nie dostrzegł babuni Miłki, której udało się już zdrapać z karku Balrica.

- Babko. – podniósł głos. – Mam rozkaz odeskortować cię do zamku jako…gościa. Najwyższy mag nalega.



ZAMEK. KRÓLEWSKIE POKOJE – WIECZÓR

Rosalinda de Villon


Gdy wyszła ze swojej komnaty, strażnicy stojący po dwóch stronach drzwi automatycznie stanęli na baczność. Musieli słyszeć jej krzyk a jednak nie zareagowali. Wiedziała doskonale gdzie mogła znaleźć Edwarda. Ostatnie kilka dni przesiadywał bez przerwy w komnacie obrad omawiając szczegóły wyprawy z tym przeklętym magiem. Tam też się udała i po kilkunastu minutach marszu była już na miejscu.

Otworzyła ciężkie drzwi prowadzące do pomieszczenia i zobaczyła władcę pochylonego nam jakimś zwojem papieru. Dyskutował intensywnie z Marcusem nad jego treścią, lecz gdy tylko usłyszał skrzypienie zawiasów przerwał i spojrzał w stronę Rosalindy. Najwyższy mag królestwa błyskawicznie zwinął papier w rulon i schował za pazuchę, po czym bez słowa wstał i wyszedł, zostawiając dwójkę kochanków, aby mogli porozmawiać w cztery oczy.


Edward zazwyczaj pełen energii teraz wydawał się być z niej kompletnie wypompowany. Ledwo stał na nogach, obserwując czarodziejkę obojętnym wzrokiem. Poruszał wargami próbując coś powiedzieć, ale nie był w stanie wykrztusić z siebie żadnego sensownego zdania. Skapitulował.

- Coś się stało? – tylko na tyle było go stać po kilku dniach unikania.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 25-03-2011 o 22:01.
mataichi jest offline  
Stary 26-03-2011, 19:50   #15
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Bójka mijała nieśpiesznie. Vivar zdążył nawet przejść się powolnym krokiem do opustoszałej karczmy i zaopatrzyć się w jabłko. W zamian, rzucił w jakiś kąt miedziaka – mając nadzieję, że przynajmniej stamtąd nie wydobędą go czyjeś paluchy. Rok był ubogi i każdy miedziak miał mieć znaczenie... Choć oczywiście, znaczenie miedziaka było minimalne wobec całego ubytku rozgrabionych zapasów - niemniej, poza swym błogosławieństwem Castelar nic innego dać nie mógł, a plamić swego honoru kradzieżą nie zamierzał.

Siedząc pod drzewem i kontemplując smak owocu, usłyszał, że odgłosy batalii cichną. Wkrótce umilkły zupełnie. Młodzian jeszcze przez jakiś czas dumał pod drzewem, po czym odrzucił ogryzek, poprawił „kryjówkę”, w której umieścił relikwiarz i ruszył z powrotem w kierunku obozowiska.

***

- I jobłem mu tak, że aż dupę postradał... - prawił wyraźnie poturbowany dziadyga. Jego wątła budowa, przy braku ledwo trzydziestu zębów i jednego oka, pozwalała wydedukować prawdziwą wersję wydarzeń: starzec wyłączony został z rozrywki w bardzo wczesnej fazie bójki... kiedy jeszcze do użycia nie weszło żelazo – czyli własna słabość uratowała mu życie. Wniosku tego oddalić nie mogła nawet reakcja na vivarowe pytanie: A to jako się stało, żeś zęby postradał?, która mówiła Bom prawie tego diabła Cykora zagryzł, ale ów mi w zomby rombnął! Ale że dziwak jest, to mnie zostawił...

Normalnie Castelar przeszedłby obojętnie wobec takich pokazów maestrii gawędziarskiej. To jednak nie były normalne okoliczności – wokół zgromadziła się banda zbirów, która fragment I wyjebały mu się flaki przez te dupsko! uznała za szczyt humoru. Cóż, wlazło się między wrony, trzeba było krakać niczym one.

Na szczęście, przy okazji słuchania gawędy przegranego dowiedział się czegoś, czego się nie spodziewał. Otóż, okazało się bowiem, że jego sierżant wcale nie był brutalnym gburem, jakich pełno było dookoła. Ba, okazał się zgoła jedną z najjaśniejszych postaci w całym obozie – i zapewne głównym powodem, dla którego bójka pochłonęła tak mało ofiar śmiertelnych. Byłoby mu wręcz głupio, że wpatrywał się w uciekające ptaszyska, miast pomóc mu w zbożnym celu... Byłoby, gdyby nie miał ku temu nader dobrych powodów. W każdym razie, Cykor zasłużył sobie na solidną dawkę respektu.

To jednak był jedyny ważniejszy moment w opowieści. Szczęściem, od dłuższego słuchania wynurzeń ocaliła go postawa innych członków wyprawy – rozeszli się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że gawędziarz używa zbyt dużą liczbę słów na znaki przestankowe. Odejść z nimi mógł i Vivar...

***

Zebrał się, aby wreszcie zameldować się przed swoim dowódcą i okazać należny mu respekt. Przeszedł koło reszty oddziału – szczególną uwagę poświęcając tylko babuni Miłce... Znaczy, uwaga poświęciła się sama. Ledwo przebiegł oczami po sędziwinie, a poczuł dziwne mrowieniee w palcach. Zignorowałby to, ale... babunia Miłka zupełnie nie pasowała do kolorytu lokalnego wyprawy – wniosek był jeden. Wiedźma! Nie na darmo mówiono mu, że prawdziwy sługa Najświętszej Panienki czciciela Szatana pozna, nawet jeśli doskonale się maskuje, jest miły... a nawet wcale nie czci Szatana! Lub jakoś tak – akurat wówczas zdarzyło mu się przysypiać.

Nierozwiązanym pytaniem było jednak – cóż z tą sprawą zrobić? Odpowiedź przyszła mniej więcej równocześnie z tym, że Miłka się odwróciła i wypalony na jej czole znak. Rozwiązanie brzmiało: nic nie zrobić. Jakkolwiek cynicznie nie brzmiałoby to dla młodego Vivara, wszyscy wokół doskonale zdawali sobie sprawę z profesji babuni Miłki. I najwyraźniej nic sobie z tego nie robili – on zaś nie zamierzał ani zostawać jedyną żabą w towarzystwie, ani ryzykować wykrycia.

Przede wszystkim musiał się jednak ruszyć – ostatnie trzy sekundy spędził wpatrując się w babunię, która w jego mniemaniu wyróżniała się jeszcze bardziej od stojącego obok barbarzyńcy. I odszedł, ówczesno odwróciwszy się...

„Corwin Crom, skaranie Panienki...” – pomyślał, prędko schodząc z drogi, którą najwyraźniej przejeżdżać zamierzał sam przywódca wyprawy. „I wyjątkowe szczęście, że rosłymi i barbarzyńcami nam obrodziło...” – dodał, gdy już stanął za pozostałych członków oddziału...
 
Velg jest offline  
Stary 26-03-2011, 20:37   #16
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rosalinda wyszła z komnaty. Przyjrzała się uważnie wyprężonym na baczność strażnikom, żeby zapamiętać ich twarze i dopilnować późniejszego ukarania.
Nie interesowało jej, czemu nie zareagowali na jej krzyk, bo tak naprawdę nie było ważne, dlaczego. Ważne było tylko to, że nie dopilnowali swoich obowiązków. Jutro wszyscy na dworze będą wiedzieli, że nałożnica króla (nikt, w sytuacjach nieoficjalnych, nie używał słowa Doradca) wzywała pomocy, a straż nie zareagowała. To źle działa na morale. Rosalinda zawsze dbała o takie drobiazgi – żeby być pierwszą z kobiet obsługiwaną w czasie uczty. Żeby główny koniuszy osobiście przytrzymywał jej strzemię. Żeby krawaczy króla konsultowali z nią szczegóły jego garderoby. Dbanie o swoją pozycje – tak wysoka, ale i chwiejną – wymagało ciągłego zachodu i starań.

Pchnęła ciężkie drzwi i weszła do komnaty.

Marcus. Nie znosiła tego nadętego dupka, choć oczywiście nigdy nie dała mu tego odczuć. Zadzieranie z najwyższym magiem nie było rozsądne w jej sytuacji. Okazywała mu raczej swój szacunek połączony z obawą. Teraz też wyraźnie spłoszyła się, specjalnie na jego użytek. Drgnęła a płaszcz rozchylił się, ukazując ciało obleczone w koronki i jedwab.

Kiedy zobaczyła Edwarda, wiedziała od razu, że nie opowie mu o napastniku. Jego wyczerpanie widać było od progu, nie musiała nawet sięgać do Króla umysłem. Zmęczenie, smutek, rezygnacja. Przybicie.
Podeszła i ukłoniła się.
Wyglądasz na wyczerpanego, mój panie – powiedziała miękko, dotykając ręką jego skroni. Chciał odtrącić jej dłoń, ale już dawno uwarunkowała go na swój dotyk – ten niósł spokój i odpoczynek. Edward przymknął oczy. Rosalinda przesunęła dłonią po jego policzku, Edward przytrzymał jej dłoń i ucałował wnętrze.

Rosalinda uśmiechnęła się. – Usiądź – powiedziała wskazując na ławę. Stanęła za nim i położyła mu obie dłonie na czole. Masowała – schodząc niżej i niżej - czoło, potem skronie, szczękę, tył głowy, szyję, kark. Czuła, jak pod jej dotykiem mięśnie Edwarda rozluźniają się, napięcie ustępuje. Jej dotyk niósł ukojenie, nadzieję i obietnicę lepszego jutra. Rosalinda uśmiechnęła się leciutko i dotknęła swoim umysłem umysłu Edwarda. Pogłaskała go delikatnie, jak wystraszone zwierzątko, czekając, aż otworzy się na jej wejście. Potem otworzyła swój umysł i zaczęła implantować do mózgu Edwarda spokój i poczucie bezpieczeństwa. Po kilku minutach był gotów. Rzuciła płaszcz na ławę i usiadła na nim, a Edward położył się pod naciskiem jej dyrygującej dłoni. Gdyby ktoś wszedł, zobaczył by króla odpoczywającego z głową na kolanach swojej kochanki. Spojrzała mu w oczy i posłała jeszcze jeden uspokajający impuls.

- A teraz mów – rozkazała, a oczy jej ściemniały – co ustalaliście z Marcusem, dlaczego mnie unikasz, jakie masz plany, co do mnie i do wyprawy, i co wiesz o wizycie w mojej komnacie. Powiedz mi wszystko.
Edward uśmiechał się, przyszpilony jej spojrzeniem. Nie mógł przed nim uciec, ale nie wiedział o tym, bo nawet nie próbował – po co , skoro niosło bezpieczeństwo, spokój i odpoczynek?

Uśmiechnął się sczęśliwy i zaczął mówić.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 29-03-2011, 10:16   #17
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
ZAMEK. KRÓLEWSKIE POKOJE – WIECZÓR

Rosalinda de Villon


- Martwię się o ciebie. Nie wiem czemu chcesz wziąć udział w tak niebezpiecznej wyprawie i mi się to absolutnie nie podoba. Nie mogłem sobie poradzić z myślą, że może ci się coś stać. – mówił spokojnym miarowym głosem. – Wyznaczyłem ci przed chwilą kilku ochroniarzy, którzy w razie potrzeby będą gotowi oddać za ciebie życie. Marcus ma dobre oko, więc wybierze najlepszych do tego ludzi. Wolałbym jednak żebyś nie narażała się niepotrzebnie i to jest rozkaz. Trzymaj się z tyłu. – uśmiechnął się. Nie skłamał i nie wiedział najwyraźniej nic o wizycie zabójcy.

- Musiałem wysłuchać raportu Marcusa z zamieszek, które ponoć wywołano w moim imieniu w obozie najemników. Paskudna sprawa, wielu martwych, jeszcze więcej rannych. Wyprawa będzie zdecydowanie mniej liczna niż… zakładaliśmy. – Edward skrzywił się z bólu. – Musiałem napisać kilka pism dziękując sąsiadom za umożliwienie przemarszu ekspedycji. Corwin wręczy je podczas… - znów pojawił się na jego twarzy grymas bólu, ale władca zdawał się nie zwracać na niego uwagi opowiadając o kolejnych szczegółach podróży. Czarodziejka zanurkowała głębiej w świadomości mężczyzny i po kilku chwilach zrozumiała, że to ona była źródłem jego cierpienia. Ktoś wcześniej, zaledwie przed kilkoma chwilami musiał grzebać w umyśle Króla, mocno go nadwerężając. Ten ktoś musiał być bardzo zdolny, ponieważ udało mu się zatrzeć większość śladów. Odpowiedź wydawała się oczywista. Kolejne manipulację jaźnią Edwarda były w tej chwili niebezpieczne.

Cień przeleciał przez twarz Rosalindy, kiedy uświadomiła sobie, że krzywdzi Edwarda. Przygryzła wargę i zaczęła sie powoli wycofywać z umysłu Króla. Wiedziała, że gwałtowny ruch przysporzy mu jeszcze więcej bólu i być może wywoła nieodwracalne zmiany.
- Zamilcz panie - rozkazała
Jakiś rzeźnik wszedł do mózgu króla, znieczulił go, ale tylko po to, żeby zniwelować opór. Znalazł – lub zostawił - to, co chciał, a potem wyszedł, zadbawszy jedynie o zamaskowanie swoich śladów. Rosalinda poruszała się w cudzych umysłach powoli i ostrożnie, a dodatkowo jaźń Edwarda była przyzwyczajona do jej obecności. To minimalizowało praktycznie do zera ryzyko ewentualnych uszkodzeń.
Teraz też zaczęła się powoli wycofywać, dbając przede wszystkim o zaleczenie widocznych obrażeń. Złagodziła ból i uwolniła króla spod swojego wpływu.
- Edwardzie? – zapytała miękko pochylając się nad nim.
- O co chodzi? - zapytał wciąż nie zdając sobie sprawy z magicznego wpływu kochanki.
- Wyglądasz na przemęczonego...martwię sie o ciebie.

Mężczyzna podniósł się z ławy nieco zdezorientowany.

- Bzdura, czuję się doskonale. – tym razem skłamał. – To nie ja wybieram się na niebezpieczną wyprawę.
- Już o tym rozmawialiśmy, mój panie - westchnęła Rosalinda, Nie chciała tracić czasu na bezprzedmiotową sprzeczkę. Podniosła płaszcz i ponownie się nim owinęła - Przyszłam się pożegnać Edwardzie

- Pożegnać? – Król zbliżył się do Rosalindy i delikatnie podniósł dłonią jej podbródek. Mimo zmęczenia i kilkudniowych uników, nie chciał najwyraźniej aby pożegnanie wyglądało tak oschle. – Dopóki ja tu jestem jeszcze królem to mam prawo zdecydować kiedy się pożegnamy, a miałem zamiar zrobić to dopiero rano na twoim łożu.

Rosalinda przysunęła sie nieco bliżej Edwarda i oparła mu ręce na klatce piersiowej
- Jeżeli tak rozkażesz, mój panie - powiedziała miękko, patrząc mu w oczy - to poczekam do rana... Choć wolałabym nie czekać - dodała ciszej, unosząc ku niemu usta.

Dostrzegła w oczach Edwarda błysk dzikiego pożądania. Zmęczenie z jego oblicza zniknęło jak ręką odjął. Musnął swoimi wargami usta kobiety czule je pieszcząc, lecz z każdą kolejną sekundą stawał się coraz zachłanniejszy aż subtelna zabawa zamieniła się w namiętny pocałunek. Przerwał go nagle. Przez moment bezceremonialnie podziwiał piękne ciało czarodziejki, a następnie pchnął ją jeszcze bardziej na stół aż ta musiała się na nim położyć.

- Postaram się żebyś przez całą wyprawę wspominała tą noc…

Król nie rzucał słów na wiatr, a to oznaczało, ze dwoje kochanków czekała długa, bezsenna noc.
 
mataichi jest offline  
Stary 29-03-2011, 21:25   #18
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Babunie traktowano z wszelkimi honorami jak na ważnego gościa przystało. Po prawdzie to mogło wynikać bardziej ze strachu niż z szacunku, ale mniejsza o to. Strażnicy zawieźli wiedźmę na zamek, a potem zaprowadzili do wysokiej wieży, którą całą zarezerwował dla siebie Najwyższy Mag.

Marcus czekał na swojego gościa w niewielkim okrągłym pokoju, który był zawalony setkami książek, magicznymi składnikami i niepotrzebnymi szpargałami. Mimo piastowanego wysokiego stanowiska wciąż pozostawał mężczyzną, który nienawidził porządku. Siedział przy niewielkim stoliku, na którym stały dwa kubki wypełnione czymś gorącym, o czym świadczyła wydobywająca się z nich para. Niewiele się mienił od ich ostatniego spotkania. Wciąż miał ten zadziorny urok łobuza, za którym kiedyś Miłka przepadała.



Wstał gdy zobaczył czarownicę i ręką wskazał wygodny fotel po drugiej stronie stolika.
- Niebezpieczne to czasu gdy wiedźmy zamiast na wsiach i w lasach siedzieć między ludzi się pchają. – uśmiechnął się i dodał. – Witaj moja droga, czym zawdzięczamy twoja wizytę w stolicy?


- Marcusie... - zaczęła wiedźma zalotnym głosem i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. - Ileż to już lat? Siedemdziesiąt? Nie, osiemdziesiąt prędzej...

- Osiemdziesiąt dzie… ekhm. – odchrząknął i błyskawicznie zmienił minę na bardziej obojętną. – Nie pamiętam dokładnie, ale bardzo dawno. Nic się nie zmieniłaś jak widzę. Nie mów tylko, że ciągle zmieniasz kochanków jak rękawiczki?

Babcia wybuchnęła śmiechem i poprawiła turban. Gdy był lekko przekrzywiony na jeden bok prezentowała się znacznie atrakcyjniej.
- Hehe, kobiecie w moim wieku nie przystoi już takie frywolne zachowanie, żartownisiu.
Miłka zasiadła w fotelu i upiła łyk parującego napoju.
- A po co się zapuściłam między ludzi? Na smoczysko oczywiście. Jak każdy z tej hołoty co się tłoczy pod murami miasta.

- Jako kolega po fachu, chciałbym cię ostrzec i poprosić żebyś zrezygnowała z wyprawy. – przeszedł do konkretów. – Naciskać nie będę, ale nie mogę ręczyć za to, że ludzie króla w końcu nie wpadną na pomysł żeby upiec jakąś czarownicę. Przykro mi to mówić, ale będziesz pewnie pierwsza na ich liście.

Kłamał. Tak jak kiedyś, tak teraz, mimo całej swojej potęgi, nie potrafił kłamać przy Miłce. Nie trzeba żadnych czarów, żeby się o tym przekonać. Wystarczyło kobiece oko.


- Po co ta heca Marcusie? - babcia obeszła fotel dookoła i zatrzymała się za plecami czarodzieja. Może miała już swoje lata ale dłonie nadal były wprawne i miękkie. Doświadczenia w końcu nikt jej odmówić nie mógł. Położyła ręce na barkach staruszka i zaczęła masować delikatnie.
- Aleś jest spięty... Zluzuj trochę, po co tak oficjalnie? Hehe, nie zapominaj, że widziałam cię nago gołąbku. Nie oszukasz mnie gadając mi kłamstwa prosto w oczy – zaśmiała się podstępnie nie przerywając zabiegu. - Czemu mi nie powiesz wprost o co ci się rozchodzi?

- Chodzi mi o ciebie. – syknął udając gniew. Cudowne rączki babci Miłki sprawiły, że mag wyraźnie się rozluźnił i zaczął nawet cichutko pomrukiwać. – Jesteś czarownicą, a to nie wróży dobrze dla nas wszystkich. Wiedz, że też tam będę… troszkę w lewo… o tak, idealnie… i będę miał na ciebie oko.

- Na to liczę Marcusie – zachichotała Miłka. - Podróż będzie pewnie nudna. Moglibyśmy czasem się spotykać, wieczorkami... Wiesz, wiedzą fachową się wymienić, winka napić...powspominać. A pomnisz jakeśmy się zaszyli na caluśki miesiąc w tej portowej spelunie?... Jak się ona nazywała? Król kazał cię szukać wszystkim swoim ludziom. Eh, to były czasy...
Paluszki zwinnie wślizgnęły się pod szatę i ugniatały gołe ramiona.
- A o swoje bezpieczeństwo się nie lękam. Przecież tyś tu najważniejszą personą. Zadbasz chyba by twojej ulubione wiedźmie nie spadł włos z głowy? Znasz moje możliwości. Wiesz, że mogę wam pomóc z tym smokiem. O ile jakiś w ogóle istnieje...

- Ulubionej wiedźmie? – w jego głosie pojawiła się mała nutka goryczy. – Kiedyś myślałem, że najukochańszej wiedźmie. Jak się okazało te bywają wyjątkowo kochliwe. Bardziej obawiam się kobiecego podstępu niż smoczych zębów. A co do obrony to wiesz, że muszę dbać o reputację w królestwie. Krótko mówiąc, jeśli przygotują ci stos to pierwszy podłoże do niego ogień. Przykro mi najdorższ… możesz już przestać?

Miłka wróciła na swoje miejsce i bacznie obserwowała staruszka.
- Wobec tego będę musiała sama o siebie zadbać – niewinnie wzruszyła ramionami i wyszczerzyła poczerniałe ząbki. - Masz dzieci Marcusie?

- Nie, ale skąd to pytanie? Czyżbyś się ustatkowała? – mag był wyraźnie zaintrygowany. – Moi ludzie donieśli mi, że towarzyszy ci dwójka zabijaków. Krewni?

- Wnuk. I dama, która spłaca wobec mnie dług. Mówisz, że nie masz dzieci Marcusie. Ja mam siedemnaścioro. Wiesz jak to ze mną było – westchnęła do wspomnień. - Nigdy nie uważałam, zawsze dawałam się porwać... emocjom. - wiedźma pochyliła się bliżej, upiła kilka łyków i oblizała wargi. - Kto wie, może nawet któreś jest twoje kochany – kolejna salwa słodkiego chichotu. - Jako kobieta niezależna nigdy nie zadawałam sobie trudu aby wyliczać kto jest ojcem. Chociaż tak, Dalia prawdopodobni jest twoja. Niesamowicie zdolna wiedźma... Ale zbaczam z tematu. Dla nas, wiedźm, rodzina jest bardzo ważna. Siedemnaścioro dzieci Marcusie. Plus, w przybliżeniu, sześćdziesięcioro wnucząt. Każdy z nich w mniejszym lub większym stopniu dysponuje magicznymi zdolnościami. Jeśli coś mi się stanie na tej wyprawie moja rodzina nie będzie zadowolona. Rozumiem politykę i fakt, że nie jest ci na rękę wstawiać się za mną. Ale zważ, że nie jest ci także na rękę aby coś mi się przytrafiło. Moja rodzina zapewne będzie chciała jakiś odwet powziąć za śmierć babuni Miłki.

- Groźba, to mi się podoba. – nachylił się nad stolikiem i spojrzał babuni prosto w oczy. Był szalenie poważny. – Wiedz, że duża rodzina może być również sporym ciężarem. Jeżeli zaszkodzisz wyprawie to złoże wizytę każdemu twojemu dziecku, każdemu wnukowi i prawnukowi i wiedz wiedźmo, że nie będzie to wizyta towarzyska. Znaj swoje miejsce w szeregu, a do niczego takiego nie dojdzie.

Babcia mierzyła go bardzo poważnym wzrokiem i nagle... wybuchnęła skrzekliwym śmiechem.
- Boisz się, że namieszam ci w wyprawie Marcusie? Skończyłam sto siedemnaście lat i nie mam już na to zdrowia. Tak jak i ty nie masz go zapewne aby składać towarzyskie rodzinne wizyty każdemu z moich krewnych... Wiedz, że nie mam złych zamiarów słodziutki. Chcę tylko jedną rzecz ze smoka. Ingridiencję. Wasza polityka nie nie obchodzi.

- Niech będzie. - machnął ręką jakby oczekiwania Miłki były bardzo niskie. – Wy wiedźmy zawsze mnie dziwicie. Różnicie się od tych kobiet z tajnego stowarzyszenia, które starają się mieć jakiś cel. Wy działacie chaotycznie, kierując się swoimi aktualnymi zachciankami i żądzami. Kiedyś wydawało mi się to w jakiś sposób pociągające, ale teraz jestem już rzeczywiście na to za stary.

- Czarodziejki z tajnego stowarzyszenia – powtórzyła kpiąco nadymając usta. - Bla, bla bla... Takie ono tajne jak gówno na środku trawnika.

Prychnęła i wywróciła oczami.
- Droczysz się słodziutki? - zaraz jednak uśmiech babci się poszerzył. - Nie rozstawajmy się w niezgodzie. Na liście ojców moich dzieci zawsze zajmowałeś zaszczytną pierwszą pozycję... - wstała i zaczęła dreptać kaczym chodem w stronę wyjścia. - Nigdy później mi tak mąż nie wygodził jak ty przez tamten pamiętny miesiąc. Musisz kiedyś wpaść do mnie na bagna, do Doliny Szeptów. Poznasz Dalię. Jak teraz na ciebie patrzę... Bardzo jesteście podobni. Mocno i stanowczo stąpacie po ziemi.

- Wątpię żebyśmy spłodzili razem dziecko, ale jak to się skończy to chętnie cię odwiedzę. Najwyższa pora odpocząć. - westchnął ciężko. - Dobrze wiesz, że drugiej takiej jak ty nie spotkałem.

- Łgarz... - Miłka klasnęła w dłonie i zatrzepotała rzęsami. - Eh, zawsze potrafiłeś zawrócić mi w głowie zbereźniku...

Na odchodnym dostała od maga prezent. Wisior na srebrnym łańcuszku, oczywiście magiczny. Kiedyś Marcus miał do niej słabość i obdarowywał kosztownymi prezentami. Teraz jednak babka miała wątpliwości co do jego intencji. Ciężko było go prześwietlić. A w zasadzie w tym pojedynczym, irytującym przypadku było to po prostu niemożliwe.
Miłka obracała w kościstych palcach amulet.

- To na zaparcia. W naszym wieku cenna rzecz. - z zamyślenia wyrwał ją melodyjny głos maga. - Druga jego właściwość jest mniej przydatna. Aktywowany raz, potrafi anulować potężną iluzję. Poza tym pięknie na tobie wygląda.

- A to i racja – babina przejrzała się w lustrze, poprawiła turban i ruszyła do wyjścia. - Do zobaczenia słodziutki. Wpadnij do mnie aby odetchnąć od mozołów podróży. Uwarzymy sobie jakiś wywar...

* * *

Babkę odeskortowano na powrót do obozu. W namiocie zastała jedynie Chłystka. I wnusia i Nissę gdzieś wywiało ale Miłka nikogo szukać nie zamierzała. Nogi ją bolały jak sam skurwysyn.

Rozsiadła się wygodnie i pierdnęła w stołek. Chłystek lekko zbladł i wstrzymał oddech. Ale to był dopiero początek pieśni pod znakiem wojennych werbli.
- Szlag by trafił te oficjalne spotkania. Ależ się musiałam powstrzymywać... Od ściskania półdupków dostanę, psia mać, zakwasów.
Chłopak ostentacyjnie zatkał nos:
- Babciuuuu, mogę iść na imprezę? Beczkę piwa wytoczyli. Balrick i Issa poszli...
- Tylko nie zapij za dużo. I nie zrób jakiejś dziecka.
Chłystek poczerwieniał momentalnie i wyleciał na zewnątrz jak pocisk puszczony z procy.

Miłka położyła przed sobą medalion i długo go badała. Marcus nie kłamał co do właściwości. Ale coś przemilczał.
Amulet wyznaczał coś bardzo skrupulatnie. Datę, czas i miejsce. Był jak kompas zaprogramowany na jeden punkt, jedno wydarzenie w czasoprzestrzeni. Babka rozwinęła mapę Issy i wodziła po niej palcem długie minuty.
Za kilka dni, niedaleko pewnego jeziora.
Ale co miało tedy nastąpić? I jaki cel przyświecał magowi gdy dawał jej podarek?
Czy amulet miał ją przed czymś chronić, czy wręcz przeciwnie, dostarczyć kłopotów?
Przez chwilę gapiła się na błyskotkę dumając czy powinna ją zniszczyć czy zawiesić na szyi. Miała słabość do arcymaga, jak i on do niej zapewne. Ale nie ufała mu ni trochę, jak i on jej nie ufał. Zbyt różne były ich profesje, zbyt różne charaktery...
Miłka miała złe przeczucia.

Wygrzebała z tobołów swój zestaw do alchemii. Zadźwięczały moździerze i kolorowe fiolki. Zapachniało ziołami i sproszkowanymi ingiridiencjami.
Wrzucała składniki do małego kociołka i mieszała chochlą. Błysnęło, buchnęło, aż kłąb pary wypełnił namiot a Miłka zaczęła zaśpiew do Pierwszych Wiedźm. Ten sam, którego ją uczyła kiedyś jej własna babka.

W imię Pierwszej Wiedźmy, Szalonej Kasandry
Ofiarnie wam składam język salamandry!
W imię Drugiej Wiedźmy – Łysej Marceliny
Przyjmijcie łaskawie kapkę smoczej śliny!
W imię Trzeciej Wiedźmy, Pani Bez Imienia
dodam mandragory kawałek korzenia!
W imię Czwartej – Sviety – jej czarnego serca
dorzucę paznokieć wyrwany z topielca!
Wzywam moc piekielną! Upiory i cienie!
Niech na moje oczy ześlą wnet widzenie!
Demony i czarty! W swojej łaskawości
uchylcie przed wiedźmą bramę do przyszłości!
 
liliel jest offline  
Stary 31-03-2011, 13:31   #19
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Rosalinda obudziła się – i jak zwykle po przebudzeniu – zaczęła wsłuchiwać się w otoczenie leżąc nieruchomo i nie otwierając oczu. Nic. Nic – poza równym oddechem Edwarda. Otworzyła oczy i źrenice rozszerzyły się jej ze zdumienia – byli w sypialni króla. Na palcach jednej ręki mogła policzyć ile razy doświadczyła zaszczytu budzenia się obok Edwarda. Kilka razy został w jej sypialni do rana, ale zwykle opuszczał ją przed świtem. W TYM łożu obudziła się jednak po raz pierwszy. Wsparła się na ramieniu wpatrując z uczuciem w twarz śpiącego króla. Świtało, wschodzące słońce przeganiało cień z twarzy monarchy, uwidaczniając zmarszczki odciśnięte przez czas i zmartwienia. Czas – jakby na przekór temu, co działo się na drogach królestwa - obszedł się z Monarchą łagodnie , pozostawiając mu witalność młodzieńca i dodając znajomość ciała, i potrzeb kobiety dostępną jedynie doświadczonym mężczyzną.

Do uczucia spełnienia i szczęścia przepełniającego Rosalindę doszły jednak jeszcze inne: strach i niepokój. Nie potrafiła ich stłumić ani upchnąć w zakamarkach umysłu, jak to zwykle czyniła z niewygodnymi uczuciami. Zastanawia się, czy ma to związek z wizyta zabójcy, czy z niezwykłą szczodrością Edwarda, czy może ze spojrzeniem Markusa, które jej rzucił przed wyjściem z komnaty… Niepokój uwierał, jak cierń wbity w palec. Spojrzała na śpiącego króla… i już wiedziała.
- Boje się, mój panie – powiedziała cicho - Ale nie wyprawy. Boje się, że Cie już nigdy nie zobaczę, Edwardzie...
Mężczyzna mruknął cos i poruszył się przez sen, Rosalinda uśmiechnęła się i odsunęła okrycie. Przez kilka chwil przyglądała się umięśnionemu ciału króla, a potem pochyliła nad nim, aż jej nagie piersi oparły się na jego torsie. Jej usta zaczęły niespiesznie krążyć po ciele króla, zsuwając się niżej i niżej.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-04-2011, 14:24   #20
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
OBOZOWISKO

Vernon pytającym wzrokiem przeskakiwał od osoby do osoby. Barbarzyńca, jednooki, łuczniczka, piękniś... Nie wytrzymał.
- Jestem Vernon. Widać będziemy razem przez najbliższe kilka tygodni podróżowali. - powiedział, klękając i poklepując swojego towarzysza. - A to jest Barry.
Wyjął z torby kość i dał wilkowi, sam zaś usiadł na beczce i patrzył na pozostałych, czekając na jakikolwiek znak życia.
Uno siedział w rogu namiotu, czekając na Cykora. Miał do sierżanta parę ważnych pytań. Obserwował pozostałych ale nie odzywał się zbyt dużo, czekał. Kiedy jednak nieznajomy z czarnym wilkiem na smyczy odezwał się... nie wytrzymał. Do tej pory starał się nie zwracać uwagi na hańbę, jaką sprowadzał na to zwierzę zakładając mu powróz na szyję i traktując go jak zwykłego kundla.
W końcu odezwał sie, a jego głos był chrapliwy i zimny. - Na Północy... już byś wisiał... za to - wskazał spokojnie na zniewolone zwierzę - jak możesz traktować to szlachetne zwierzę jak pospolitego kundla? Oby Jedyna odwróciła oczy od tego... a Szary Łowca odwrócił szczęście od twojego miecza. Nomesta wiedział, że na południu królestwa panowały inne zwyczaje, niemniej tłumił w sobie gniew. Tym bardziej, że wyczuwał zniewoloną jaźń zwierzęcia. Miał nadzieję, że Cykor się wkrótce pojawi. Całe to zamieszanie w obozie, wydawało mu się wywołąne celowo, a aura otaczająca herolda i jego zamiary, nie wydawały się Węszycielowi czyste, czy też zgodne z interesem władcy.
- On rzadko chodzi na smyczy. I nie trzymam go siłą. Prawda? - skierował słowa do Barry’ego. Ten merdnął ogonem i zawarczał w stronę Jednookiego. Wzrok Vernona był zimny jak lód, oczy zwęziły się niebezpiecznie - I dobrze radzę nie wchodzić między nas dwóch.
Prychnęła pod nosem. Tego wlaśnie trzeba było się spodziewać po takim kotle - pochodzili z różnych stron, każdy przyniósl tutaj swoje zwyczaje i przekonania. Wezmą się za łby, zanim zdążą się do końca przedstawić. Nie no, jasne, że nie rozumiala koncepcji prowadzania na sznurku wilka, ale nie wpadłaby też na pomysł, żeby to komentować. Gwizdnęła przenikliwie.
- Issa - rzuciła, wyciagajc rękę w kierunku napastliwego Cyklopa.
- Uno - przywitał się z łuczniczką - gratuluję świetnego oka i kunsztu - powiedział z szacunkiem. Na Północy szanowało się odważne niewiasty, każda z nich swego domostwa broniłaby niczym wilczyca młodych .
Uśmiechnęła się do niego krzywym, wilczym uśmiechem. Zanim zdązyła odpowiedzieć, spomiędzy hałd trupów wyłonił się koń. Klacz, gdyby ktoś zechciał wnikać. Stanęła pomiędzy Issą a Balrikiem, wycierając o mężczyznę spieniony pysk. Issa poklepla ją, jakby koń wykonał jakieś trudne zadanie.
- Dzieki za pomoc, tam na dachu.
Skłonił się sztywno i nieco niezgrabnie - Cała przyjemność po mojej stronie, mam nadzieję, że nigdy nie będę twoim celem. Przerwał na chwilę a potem dodał wskazując na konia: - Piękne zwierzę.
Balric wyluzował wreszcie. Okazało się że spora grupa obwiesiów zmierzająca w ich stronę nie miała wrogich zamiarów. Babka zlazła z jego ramion i zaraz się okazało że proszą ją w gości. Barbarzyńca znowu szykował się do bitki, złapał za topór i warknął groźnie, ale szybko okazało się, że serio w gości. Nie że „wiedźmo przebrzydła na stos”, tylko do zamku. Miłka zresztą spojrzała na niego jak na kapcana i poszła z wojakami spokojnie.
Opuscił topór i przyglądnął się Cykorowi. Facet robił dobre wrażenie, no a zorganizowanie beczki już go przekonał zupełnie. Barbarzyńca podniósł ją i wniósł do namiotu, stawiając w kącie.
Przysłuchiwał się przekomarzaniom włócznika z facetem z wilkiem. Na początku myślał, że zwierzę na smyczy to zapas prowiantu na drogę, ale porzucił zamysł dopytywania się o tę kwestię. Dość już było mordobicia dziś.
- Ja jestem Balric syn Beldricka z rodu Rosomaków z klanu Orlich Nosów – podał jak mu nakazywała tradycja całe rodowe imię i odczekał chwilę, gdyby ktoś od razu chciał rzucić mu wyzwanie. Powiódł spojrzeniem po zgromadzonych i zaraz potem zatarł ręce i powiedział.
- Ostatnia chwila na gorzałkę. Po tym rycerzyku Cromie można się spodziewać że weźmie nas ostro za mordę. – Spojrzał jeszcze na Cykora, próbując wysondować co ich czeka względem wojskowego rygoru.<cykora jezcze nie ma tym momencie> Skrzywił się gdy kobyła otarła się o niego i spojrzał złym okiem na Issę. Dużo mu brakowało do spojrzenia Miłki, tak więc dodał od razu:
- Pilnuj swojej chabety, kobieto – otarł splute ramię.

- Kim on w ogóle jest? - Nomesta odezwał sie po raz kolejny. - Ktoś znaczny musi być? Ktoś coś więcej może powiedzieć? - Węszyciel był ciekaw kim właściwie jest ten Corwin. Póki co nie dzielił się wizją, jaką zobaczył przy przybyciu dowódcy wyprawy.
- Pojęcia nie mam. Ktoś jest tutaj miejscowy? – barbarzyńca podszedł do Vernona siedzącego na beczce i położył mu rękę na ramieniu przyjacielsko. – Zająłeś strategiczną pozycję, więc czyń honory i odbijaj szpunt.
Vernon uśmiechnął się kątem ust. - Się robi.
Wieko beczki wystrzeliło z przyjemnym huknięciem, podwadzone nie wiedzieć skąd wyjętym sztyletem. Jasnozłota ciecz ujrzała światło pochodni.
- Jam miejscowy, i żem słyszał, że Crom to królewski pies. Bardzo groźny i bezlitosny pies. Tak przynajmniej godali na ulicy, jakem Gilbert. - ozwał się wreszcie z kąta Castelar, przerywając swoje milczenie. Naśladowanie sposobu mówienia uliczników nie szło mu najlepiej – toteż można było się domyślać, że coś tu nie gra – Alem nic więcej nie wiem, prócz tego, że sławę ma równie parszywą, jak gębę. Bo to na ulicach, co były moim domem, wieleć się o nim nie mówiło... Ale co mówili, to mówili tak, jakby o wiedź... - tu się szybko zreflektował - … znaczy, najgorszych psich synach gadali.
- Trzymaj - Vernon wręczył kubek ze złotym alkoholem Pięknisiowi - Łykniesz sobie, język Ci się nie będzie plątał przy modulowaniu głosu. - Vernon podniósł jedną brew i uśmiechnął się do niego wesoło.
- Modulowaniu głosu? Nie jestem pewien, co chcesz powiedzieć, panie... - Vivar przyjął naczynie i bez zbędnych ceregieli skosztował trochę annijskiego piwa. - Ja tutejszy jestem, może akcent cię zmylił, panie? - jakkolwiek jego naśladownictwo gwary ze slumsów pozostawiało dużo do życzenia, to był całkowicie pewien, że mówił normalnie. No, chyba, że łowca mylił pojęcia... choć w sumie, on też powinien.
- Jak tam sobie chcesz... - Vernon z uśmiechem napełniał kolejne naczynia złotym płynem i podawał je zgromadzonym. Sam jednak nie pił.
- Pijże też, bo bez obrazy, ale czuję się, jakbym pił w towarzystwie czyjegoś szpicla... - komentarz był wymowny - w końcu, przybysz najwyraźniej albo bardzo niesubtelnie chciał zastosować maksymę “In vino veritas”, albo zadzierał głowę, uznając ich towarzystwo za zbyt skromne.
-Spokojnie kochasiu! - Rzekł do niego Vernon z szelmowskim uśmiechem, szturchając łokciem barbarzyńcę by zwrócił uwagę na minę Castelara - Po winie będziesz bardziej przystępny! - Kończąc puścił oko do Castelara, sam zaś rechotał co niemiara.
- Czyżbym Cię czymś skrępował? - rzekł do niego Vernon z miną niewiniątka. - No już, nie boczże się. Nie piję z zasady. A staram się nie łamać postawionych sobie zasad. Za chłopcami też nie przepadam. - rzekł Vernon pojednawczo.
- A fe, z sodomitami nie piję, a pan godosz jak jeden z nich... - odciął się Vivar zaraz po usłyszeniu słów “kochaś” oraz “przystępność” i odszedł, nie czekając nawet na koniec kwestii rozmówcy. Wiedział już, że zaraz musiał zastąpić jedno przybranie następnym – co niechcący ułatwił mu Vernon. Niemniej... nic nie broniło wykorzystać ostatnich chwil do odcięcia się na tym indywiduum, nieprawdaż? <to jest delikatna sugestia, że dobrze byłoby dać komu innemu czas na odpowiedź... ;p>
Vernon wesoło pokiwał głową i usiadł na zydlu, obok którego wilk rozpracowywał kość. Nagle spoważniał i rzekł:
- Crom to sławny dowódca. Brutalny sukinsyn i tylko dzięki tej brutalności zaszedł tak wysoko, bo jest skuteczny mimo używania prostej ale potężnej siły. Dla niego nie istnieje coś takiego jak strach, zabije wszystko na swojej drodze. Problemem jest nie tylko jego broń. Ba, jego broń to nie jest żaden problem, w porównywaniu do tego co ma w zanadrzu, miejcie się na baczności. Tyran, kto mu zajdzie za skórę praktycznie jest trupem. Nie wolno go lekceważyć. Tyle ode mnie.
Chłopaki wdały się w dyskusję, ale Balric nie przykąłdał do niej większej wagi. Jeden gadał dziwnie, ale ubrany był dość bogato. Drugi nie pił, więc od razu wydał mu się podejrzany. Smakował piwo i taksował wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Zainteresował się opinią o ich nowym dowódcy. Twardy skurwiel, tak? No tego akurat można było się spodziewać. Picusie królewską armią nie dowodzą i na smoki nie chadzają. Piwo miało smak szczyn, ale po bitce i tak było dobre. Podszedł do jednookiego włócznika i wcisnął mu w łapę kufel.
- Dobrze stawałeś. Widać że w waszych stronach ludzie do miecza przywyczajeni.
Uno przyjął kufel i z chwilą zawachania podniósł go do ust. Po znoju każdy trunek wydawał sie lepszy niż był w rzeczywistości. - Dzięki, Ty również nieźle stawałeś olbrzymie. Ciężkim i nieporęcznym orężem walczysz, ale skutecznie jak jasna cholera.U nas do każdego oręża lud przyzwyczajony, Marchia Szeinaru to niegościnna i niebezpieczna ziemia. A twoja kraina? Jaka jest?
Balric upił spory łyk piwa i otarł usta wierzchem dłoni.
- U nas podobnie. Tylko zimniej pewnie. Ale tak samo broni z rąk popuszczać się nie da. - klepnął wielki topór który nawet teraz trzymał w zasięgu ręki. - Mało o nas takich co nie wiedzą którym końcem dzida kole. Nawet baby do broni się rwą.
Spojrzał na Issę z krzywym uśmiechem.
- Z tak daleka za smokiem tu cię przygnało?
- To widzę, że z podobnych krain pochodzimy. - Przerwał na chwilę, przepijając piwem: - Za smokiem? Nie rozkazy od pana moich ziem otrzymałem. Służba nie drużba, jak to mówią, u nas dosyć ścierwa do bicia, kto wie, może gorszego niż smok? A Was - wskazał na barbarzyńcę i jego towarzyszkę - sława przyszłych smokobójców przygnała? Czy zarobek zwykły?
- Sława, zarobek, ciekawość. - Balric machnął ręcą - wszystko po trochu. Mówią przecież że smoki już wyzdychały wszystkie. A u nas akurat czas spokojny, wrogowie pobici, granice w miarę spokojne. Klan beze mnie da sobie radę przez te parę miesięcy. No i babka nalegała, a ona jak sie uprze to i kołkiem ze łba nie wybijesz... No i tak to wyszło. A wy? - łypnął podejrzliwie na dwóch “miejscowych” - W bitce żem was nie widział. Jak przyjdzie do sprawy z gadziną to też się będziecie chować?
Nie szukał zaczepki, po prostu chciał się dowiedzieć co oni za jedni.
- Nie, jeno w tym królestwie nie trza mi atencji... Ponieważ imbecylem nikt tu nie jest, to udawać nie będę. No, synem możnego jestem. Trzecim synem mego, pies na niego naszczał, ojczulka. Spadku nie będzie, a czasy takie, że na rycerskim rzemiośle miski nie napełnię... Tom wykoncypował, że zaciągnę się do wyprawy. Przecie jestem biegły w mieczu. Rodzicielom się wymknąłem, bo przecie „to dla tłuszczy”, a mi jeszcze czego trza było, jak pogawędki o honorze i urodzeniu. Wedle praw ojciec ma mnie we swej mocy, tom mu uciekł w łachmanach – dla niepoznaki... I ot, cała gadka - upraszam was, cobyście o tym nie gadali. - Vivar wzruszył ramionami i dokończył konsumpcję swego piwa, uprzednio uraczywszy towarzyszy kłamstwem, które prawie przystawało do rzeczywistości. No, przystawało tak bardzo, jak było to bezpieczne dla obu stron.
- To czy będę przydatny jeszcze się okaże. Ale nie musicie się obawiać, nie będę siedział w krzakach gdy wy będziecie się bić. Swoją drogą, gratuluję udanej walki i rozpoznania ludzi godnych zaufania w chaosie. - skłonił się w stronę Jednookiego, barbarzyńcy i łuczniczki.
Płachty namiotu rozsunęły się.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172