Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2011, 23:25   #198
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ziew


Dwójka Jedi leżała na piasku starając się nie ruszać. Ta, nie do końca, prosta, a wręcz trudna czynność wychodziła im perfekcyjnie, tak że nawet dla kogoś stojącego w pobliżu mogli spokojnie uchodzić za martwych, a co dopiero dla obserwatora ulokowanego zapewne wśród skał, do których zmierzali. I Ziew zdawał sobie z tego sprawę, dlatego też czekał cierpliwie.

A czekał długo. Każda minuta zdawała się dłużyć i, mimo koncentracji, napięcie nie dawało spokoju młodemu padawanowi. Verpine zastanawiał się czy Kastar odczuwa to samo, czy może jako pełnoprawny rycerz potrafi już radzić sobie w takich chwilach. Nie był w stanie go wyczuć. Człowiek ten wydawał mu się dziwnie obcy i odległy, może to kwestia tego, że go słabo zna? Nie odczuwał jednak tego przy kimkolwiek innym z drużyny.

Obaj rycerze stracili poczucie czasu, ale wreszcie ktoś się zjawił. Zaczęło się już ściemniać i Ziew chwilę wcześniej podjął decyzję, że jeszcze trochę i trzeba się będzie wreszcie ruszyć. Zmienił jednak zdanie gdy usłyszał warkot silnika, bez wątpienia pochodzącego z wnętrza swoopa. Napastnik musiał wreszcie postanowić sprawdzić swoją ofiarę.

Xir'rk leżał twarzą do ziemi. Wyraźnie czuł, niemal widział, jak mężczyzna zatrzymuje się koło Kastara i zsiada ze swego pojazdu. Chłopak nadal się nie ruszał. Członek gangu podszedł do tego, do którego miał bliżej. Pchnął delikatnie czubkiem buta nogę Induro. Nie dostrzegając żadnej reakcji zamachnął się by kopnąć go w bok, ale wówczas Jedi zerwał się z ziemi i nacierając przewrócił gangstera. Po krótkiej szamotaninie przestępca leżał nieprzytomny na piasku.

* * * * *

Wyglądało na to, że obu dopisywało szczęście. Zapadł zmrok, gdy Kastar i Ziew znaleźli się w pobliżu skał. Ze swoopa skorzystali jedynie na części dystansu, nie chcieli by odgłos silnika zwracał na nich uwagę. Dość długo rozglądali się po okolicy szukając czegokolwiek co wskazałoby im kryjówkę bandy, nie mogli jednak znaleźć niczego.

Dopiero, gdy sięgnęli do Mocy wyczuli skupisko żywych istot i podążając za nim trafili do otworu w skale rozmiarów ludzkiej głowy. Było to coś w rodzaju prymitywnej wentylacji, słyszeli bowiem głosy. Baza Jeźdźców musiała znajdować się pod ziemią.

- ...dowiedzieć się kto to był - Jedi doszedł strzęp rozmowy. - Za wszelką cenę - głos był niski i twardy.

- Ale jak? - spytał piskliwy głos. - Nikt ich nawet nie zobaczył, a ty rozwaliłeś cały magazyn, więc nie zostały żadne ślady. W jaki sposób mamy się czegokolwiek dowiedzieć?

- Zamknij się Roddy! - wrzasnął pierwszy mężczyzna. - Na szczęście ci ludzie wzięli się za rozwalanie wszystkiego i nie znaleźli tego. Lepiej było zniszczyć magazyn i ślady obecności naszego specjalnego towaru. A może wolałbyś, żeby ktoś się o tym dowiedział?!

- A gdzie to teraz schowamy? - spytał Roddy.

- O to się nie martw. Mamy wiele magazynów. Ty martw się o tych, którzy wtargnęli na nasz teren. Jeżeli zrobili to raz, mogą to zrobić ponownie.

- Ale od czego mamy zacząć? Jesteśmy w kropce, przecież nie wyjdę na ulice i nie zacznę się pytać każdego kogo spotkam, czy nie odwiedził ostatnio naszego magazynu. Musimy mieć jakichś podejrzanych.

- Huttowie. Kto inny odważyłby się pakować z butami w nasze sprawy? Pomysł z wypytywaniem nie jest taki zły.

- Oszalałeś, jak ty to sobie wyobrażasz?

- Bardzo prosto, imbecylu. Weźmiesz kilku chłopaków i złapiesz jakiegoś głupka ze Szczurów, Grimwoll weźmie się za Bractwo, Illro za Słońca, a Vight za Bthalów. Tylko do cholery, niech nikt was nie zauważy, bo rzuci się na nas całe miasto!


Tamir

Chociaż ani Jared, ani Nejl nie bardzo wiedzieli kim właściwie jest Korel, zrozumieli, że sytuacja musi być poważna, skoro ich przyjaciel doradzał ucieczkę. Zdążyli już nieco poznać Tamira i wiedzieli, że nie jest to osoba, która chętnie się wycofuje. Wręcz przeciwnie, jak dotąd zawsze widzieli go stawiającego czoła niebezpieczeństwu nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Jego spokojny, nawet nieco żartobliwy ton, nie był w stanie przyćmić prawdziwego przekazu Zabraka.

Jedi ruszyli więc biegiem przez ciasne alejki, co chwila musząc skręcać w lewo lub prawo. Ich droga często przypominała coś w rodzaju slalomu i czasami na prawdę niełatwo było się nią poruszać szybko bez ocierania się o ściany. Do tego dochodzili jeszcze przechodnie, którzy lubili się wyłaniać zza rogu akurat, gdy któryś z rycerzy dobiegał w to miejsce. Nejl raz nawet przewrócił jakąś kobietę, ale nie zatrzymując się rzucił tylko krótkie "przepraszam". Nie było czasu na uprzejmości, Torn wyraźnie wyczuwał bliskość wściekłego Shistavanena.


Trochę to trwało, ale trójka towarzyszy dotarła wreszcie pod olbrzymią bramę, prowadzącą na pustynię. Tak jak się mogli tego spodziewać, Ghula nie miał zamiaru po prostu ich wypuścić. Najwyraźniej zdążył już obstawić wszystkie wyjścia z miasta, albowiem gdy tylko Jedi wyłonili się z ciemnych zaułków dało się słyszeć krzyk: "To oni!", a po chwili padły jakieś strzały, na szczęście niecelne.

Tamir, Jared i Nejl stanęli naprzeciw piątce oprychów pilnującej wyjścia z Anchorhead. Ten chwilowy postój pozwolił jednak Korelowi na dobiegnięcie do jego uciekającej zwierzyny. Zabrak wiedział już, że jest za późno, a chwilę po tym pojawił się przed nim jego odwieczny wróg. Teraz Jedi nie mogli ani ruszyć na przód, ani się cofnąć bez wyciągnięcia swych mieczy.


Era

Podróż malutkimi korytarzami była męcząca, nawet mimo tego, że Era jedynie obserwowała ją oczami małego stworzenia. Sama nie wiedziała jak, ale w jakiś sposób znała drogę poprzez cały ten ciemny i śmierdzący labirynt. Musiało to mieć związek z zagłębieniem się w umysł gryzonia, ale Jedi wolała się w takiej chwili nad tym nie zastanawiać, tym bardziej, że nie miała wielkiego doświadczenia w takich praktykach.

Zwierzak wreszcie wydostał się z ciasnych przejść i rozejrzał wokół. D'an zauważyła ogromnej wielkości korytarz ze słabą, czerwoną poświatą na jego końcu. Dopiero po chwili zorientowała się, że rozmiary tego pomieszczenie wydają jej się tak wielkie, ponieważ patrzy na nie z punktu widzenia niewielkiego organizmu.

Ruszyła w stronę czerwonej poświaty, która po chwili okazała się być polem siłowym jej własnej celi. Doznała dziwnego uczucia, gdy tak patrzyła na samą siebie klęczącą i starającą się zachować skupienie. Po chwili dojrzała, że w ścianie jest więcej cel, ale tylko ta jedna ma lokatora.

Dalej z korytarza wychodziły kamienne schody prowadzące na górę. Stworek z trudem wspinał się na kolejne stopnie, ale wreszcie dotarł na szczyt i tu spotkała go niemiła niespodzianka w postaci zamkniętych drzwi. Na szczęście były dość stare i nie domykały się całkowicie toteż Era podjęła próbę przeciśnięcia się przez szparę. Po kolejnym wysiłku udało się.

Dziewczyna rozglądała się teraz po dobrze oświetlonej izbie, która wyglądała jak zwykły pokój mieszkalny, dość obskurny. Typowe jednopokojowe mieszkanie na Tatooine, mogłoby się zdawać. Nie dostrzegła żadnych innych zabezpieczeń, żadnych strażników ani broni. W środku zresztą nie było nikogo, ani śladu po Mrocznym, który odwiedzał Jedi w jej więzieniu. Może to nawet lepiej.

Pomieszczenie miało prymitywne wyposażenie. Prócz stołu i trzech krzeseł nie było w nim nic tylko tona korzu. Zwierzak nie był w stanie dostrzec co znajduje się na stole, zakładając, że jest tam cokolwiek. Były też drzwi, które zapewne prowadziły na dwór, co sugerowało okno znajdujące się zaraz obok, przez które Era dostrzegła błękit nieba. Te drzwi były już jednak na tyle sprawne, że gryzoń nie znalazł najmniejszej szczeliny.
 
Col Frost jest offline