Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 04:27   #82
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Siostrzyczka..
Akage..
Yokimura..
Świątynia..
Wszyscy i wszystko płonęło, a Leiko tylko z melancholią przyglądała się tej tragedii rozgrywającej się na jej oczach. I przez nią samą zapoczątkowanej. Leniwymi ruchami kierowała ich wszystkich na pożarcie łapczywym płomieniom. Bawiła się, to przypalając tylko delikatnie i potem czule zdmuchując niewielkie ogniste języki, to wystawiając swe ofiary na ich dłuższe działanie.
Po spotkaniu z samym daimyo, który okazał się być człowiekiem innym niż sobie wyobrażała, zawędrowała do gospody i pokoju dla niej przygotowanego. Siedząc na macie przy stoliczku wyczekiwała na zapadnięcie głębokiej nocy, czas ten spędzając względnie przyjemnie, ale za to pożytecznie. Na jednej dłoni wspierała nonszalancko policzek, a między długimi palcami drugiej trzymała karteluszkę z poematem otrzymanym od aktora. Miły to był gest, a spisane słowa jeszcze jej bliższe, choć z poetycką sztuką mające niewiele wspólnego. Mimo to musiały spłonąć, bo pozostawały dowodem, który odnaleziony w jej rzeczach mógłby zagrozić jej i, co ważniejsze, zadaniu. Dlatego co rusz „dziecko jej uroku i talentu aktora” posyłała na spotkanie z zapaloną świeczką. Czasem Leiko wręcz paranoicznie podchodziła do kwestii zacierania po sobie śladów, magazynowania zdobytych informacji tylko w swoim umyśle, a także jedzenia i picia. Zbyt dobrze wiedziała, jak łatwo można było zaledwie strzępkami i plotkami zniszczyć człowieka oraz zabić na wiele fantazyjnych, skutecznych sposób bez potrzeby choćby zbliżania się nadto do celu.
Potarła o siebie opuszkami palców pozbywając się spopielonych resztek, po czym ujęła pomiędzy nie drugi miłosny liścik. Zawiesiła oczy na wypełniającym go wierszu i z zadowoleniem przebiegła spojrzeniem po jego dwuznacznościach, zaś oczami wyobraźni zawędrowała do ekscytujących wydarzeń z nimi związanych. W półmroku rozświetlanym tylko przez niewielki płomyczek ze świeczki, uśmiech figlarny wpełzł niecnie na usta Leiko.
A chwilę później zaprowadziła i Inusuke na spłonięcie.


***




Maleńkie gwiazdki tańczyły w powietrzu, wirowały radośnie na tle ciemnego nieba i swą bielą potęgowaną księżycowym światłem rozjaśniały nocne mroki. Jakże Leiko mogłaby nie ulec tak magicznej porze? Wszak, nieskromnie mówiąc, obie były siebie godne ze swym pięknem, a kobieta dodatkowo była wrażliwa na takie cudowności natury, na te kryształki śnieżne wśród których kroczyła dając się im otaczać zewsząd. I tylko otaczać. Ten związek rządził się prawami, według których ni jeden z płatków nie przyozdabiał sobą łowczyni. Spływając w dół trafiały najpierw na barierę z rozłożonej parasolki, która i w taką pogodę idealnie się sprawdzała. Co bardziej niepokornym udawało się przebyć tę pierwszą przeszkodę, ale wtedy stopniowo osiadały to na okalanym białym futerkiem kapturze, to na płaszczyku chroniącym kobietę przed chłodem.
Szła przed siebie, stając się częścią tego urokliwego krajobrazu pozornie przyjemnej nocy. Wrażenie psuło jakieś paskudne odczucie wyczuwalne tylko podświadomie, aczkolwiek podjudzane przez opustoszałe uliczki miasteczka. Żadnych głosów, śmiechów.. żadnych efektów nocnego życia tutejszych mieszkańców. Towarzyszyło jej tylko skrzypienie śniegu pod czarnymi geta.. i szczęk oręża od czasu do czasu, a także obłąkańczy chichot. Te obce odgłosy wydawały się dobiegać zewsząd niesione zimowymi powiewami wiatru. Czasem z bliska wpadały do jej uszu tylko po to, aby z kolejnym chłodnym tchnieniem oddalić się i zamilknąć, pozostawiając po sobie tylko paskudne wspomnienie unoszące maleńkie włoski na karku. I ni razu jednego nie dostrzegła źródeł pochodzenia tych dźwięków.
Ulice były puste.
Do czasu.

Dane jej było w końcu napotkać dziewczę równie samotne jak i ona pośród dziwów tej nocy. Leiko okrążyła znalezisko powoli, uprzejmie przyglądając mu się z góry i przechylając głowę niby ptak oglądający lśniącą błyskotkę z pełnym zainteresowaniem. Ładna, o rumianych licach i zgrabnym ciele ukrytym pod białym kimonie przecinanym brunatnymi pasami. Leżała otulona miękkim puchem, jak gdyby śnieg był jej łożem..
Była także martwa. Nadobną twarzyczkę szpeciła ostatnia zastygła na niej emocja w postaci rozchylającego usta przerażenia. W jednym miejscu ponad ciałem unosiła się ledwie widoczna para z jeszcze ciepłej krwi rozlewającej się szkarłatnym kwiatem na podbrzuszu. Dzieło człowieka, czy krwiożerczej bestii czyhającej w ciemnościach na zagubione owieczki? Coś wtrąciło się w zimową bajkę Leiko i popsuło tak urokliwie zapowiadający się spacer, acz.. przecież miała nadzieję trafić na coś więcej niż tylko blask księżyca migoczący w śniegu. I owe „coś więcej” właśnie dostała. Ostrzeżenie każące jej dalszy spacer zmienić w przemykanie cicho uliczkami i nasłuchiwanie dalszych dźwięków nocy. Ta noc była niebezpieczna, ale jeszcze nie wiedziała czemu i właśnie ta niepokojąca niewiedza zwiększała jej czujność.

Wreszcie!
Łowczyni zatrzymała się gwałtownie, w pół kroku wręcz niewiele brakującym jej do utracenia równowagi, gdy chichoty i odgłosy walki w końcu rozbrzmiały tak blisko niej. Mogła uciec, wspomnieć przerażenie na twarzy tamtej dziewczyny, krew barwiącą śnieg na czerwono i po prostu umknąć do bezpieczniejszej karczmy, strachy ten nocy zostawić im samym. Mogła i.. już jej nie było tam gdzie stała zaledwie przed kilkoma sekundami. Ze złożoną bez choćby jednego trzaśnięcia parasolką popłynęła jak cień w stronę domniemanego źródła zakłócającego ciszę nocy, które odnalazła w jednej z małych, ciasnych uliczek. Pośpiesznie skryła się za stertą poukładanych i ku jej szczęściu pustych klatek na drobne zwierzęta. Pozwoliło jej to zza drewnianych prętów przyglądać się w milczeniu zaciętemu bojowi w wykonaniu pary samurajów i innych bushi o białych włosach.




Iye. Kryjówka ograniczała jej widoczność i nie miała możliwości dokładniejszego przyjrzenia się, ale coś w wyglądzie, może w sposobie zachowania wykluczało ich jako bushi. Wykluczało jako ludzi, bowiem te demony tylko ich przypominały. Były dziwacznymi kreaturami z dużą wprawą posługującymi się katanami, o czym przekonał się już jeden z już całkiem śmiertelnych samurajów. Drugi trzymał się na nogach, unikał ataków mogących pozbawiać go stopniowo kolejnych kończyn i choć był sprawniejszy od swego kompana, to uwięziony w rogu uliczki nie miał zbyt wielu szans na przeżycie. Wprawdzie była to okazja idealna, aby Leiko zaprezentowała na poczwarach swoje własne umiejętności, ale.. cóż dobrego i pożytecznego przyszłoby jej ze ściągania na siebie zainteresowania dwóch oni, a potem uratowanego bushi? Nic, ot co. Te pierwsze mogłyby jej jeszcze zrobić krzywdę, a ten drugi zacząłby zadawać pytania, więc cały pomysł ze zdradzaniem swej obecności komukolwiek ze zgromadzonych wydawał się być co najmniej chybiony. Już dawno wypruto ją z moralności, która kazałaby jej brawurowo rzucić się na pomoc nieznajomemu. Kami nie byli po jego stronie, nie tej nocy. Dzisiaj rolą łowczyni w tych wydarzeniach była hiena cmentarna rabująca truchła z informacji. Jedno już miała za sobą, kolejne już czekało, a zaledwie kwestią czasu było uderzenie pozbawionego życia ciała samuraja o podłoże. Zatem obserwowała, była nieistniejącym dla nich świadkiem tego zdarzenia. Słuchała mieczy z wyciem przecinających powietrze i z niemiłym dla uszu zgrzytem zderzających się ze sobą. Widziała dwie bestie nieustępliwie atakujące swoją opadającą z sił zwierzynę, pozwalające jej tylko na wykonywanie ostatnich uników i blokowanie ciosów. Widziała też i ciało przeszywane długimi ostrzami, oczy rozszerzone jak w zdziwieniu..

A po wszystkim nadal w kuckach siedziała cichutko, ni jednym głośniejszym oddechem nie chcąc dać o sobie znać parze odchodzących demonów. Wysunęła się z ukrycia dopiero, kiedy była do końca przekonana, że żądne krwi oddaliły w poszukiwaniu następnych ofiar. Podeszła do samuraja, którego z góry przegrany pojedynek jeszcze było jej dane oglądać. Końcówką parasolki musnęła włosy mężczyzny, zsunęła ją ku policzkowi przytulonemu do ziemi, a potem lekko obróciła jego głowę, by przyjrzeć się twarzy. Chociaż jej rysy nieco zniekształcał grymas, to Leiko była w stanie dojść do jednego prostego wniosku – nie znała go. Zerknięcie w stronę jego równie martwego towarzysza potwierdziło tę konkluzję także i w tamtym przypadku. Nie widziała ich wcześniej, że o poznaniu imion nawet nie wspominając. Dla niej byli nieznanymi postaciami, ale mimo to nie byli nikim obcym na tych terenach, o czym świadczyły mony klanu Hachisuka zdobiące ich kimona o takich samych barwach. Musieli być kompanami służącymi w jednym oddziale, walczącymi ramię w ramię, zaś wysokiej jakości katany i ubrania przywodziły na myśl elitę klanu niż szeregowych bushi. W czasie tych swoich uważnych oględzin łowczyni sunęła spojrzeniem po samuraju natrafiając na takie drobiazgi, aż zawiesiła je na innym znaku zdobiącym jego pomięte odzienie. Przymrużyła oczy i szpikulcem zwieńczającym jej niepozorną broń poprawiła materiał, aby dokładniej się temu przyjrzeć. Jednak nie była zaznajomiona z tutejszymi oznaczeniami, więc dzięki temu jej niedociągnięciu przynależność obu mężczyzn oraz wasal pod którym służyli pozostawało zagadką.
Płynnym ruchem wzniosła parasolkę, otwierając ją w połowie drogi przez powietrze, aż powróciła do bycia barierą pomiędzy Leiko i padającym śniegiem. Jak gdyby nic, jakby nic nie widziała, nie była świadkiem krwawych zdarzeń i nigdy jej w ogóle tutaj nie było, odstąpiła od trucheł i ruszyła ku wyjściu z uliczki zostawiając za sobą w śniegu wgłębienia po zębach geta znikające pod opadającymi płatkami.

Poznała już chichoczące niebezpieczeństwo czające się w miasteczku i z tą wiedzą sunęła przed siebie. A niewiele dalej od miejsca jej ostatniego postoju okazało się, że incydentom nie było końca. Kątem oka uchwyciła jakiś ruch w oddali. Uniosła głowę, a to co zobaczyła instynktownie cofnęło kobietę pod ścianę pobliskiego budynku, aby skryć ją w jego cieniu. Będąc otuloną właśnie tym mrokiem, a także przychylnym jej całunem nocy, spod parasolki spoglądała na intruza stojącego na dachu w oddali. Intruza? Iye, może był nim dla klanu, ale z całą pewnością nie dla niej. To musiało się zdarzyć. Może nawet podświadomie na to liczyła? W sumie miało to sens. Wszak udawali się w tym samym kierunku.. chociaż nie spodziewała się napotkać na jego ślad tak szybko, już pierwszej nocy po swoim przybyciu do zamku. Sasaki Kojiro.. Kami rzeczywiście prowadzili ich dwoje w te same strony. Jednak czy był to tylko kaprys mający na celu ich rozrywkę, czy może ona i ronin byli pionkami w jakimś większym planie? Póki co nie liczyła na odpowiedź i tylko przyglądała się jego sylwetce, niezmącenie spokojnej pomimo pary pędzących na niego demonów. Chichotały potępieńczo, pewnie już triumfując swą wygraną nad samotną ofiarą.. która zręcznie uniknęła ich ostrzy, a potem sama ukazała pazurki, wyprowadzając błyskawiczne cięcia kataną. Dwa zaledwie, po jednym na każdą z bestii. I tyle wystarczyło. Trysnęła krew, po dachu potoczyły się białowłose głowy i zsunęły pozbawione ich ciała, wciąż trzymające miecze w zaciśniętych dłoniach. A sam Kojiro wznowił swą wędrówkę po dachach, nawet jej nie zauważając. Nie chciała, aby ją dostrzegł. Wprawdzie fascynacja wymuszała na niej namiastkę sympatii wobec ronina, jednakże to jeszcze nie oznaczało, że miała mu dawać prawo do zatrzymywania swych sekretów tylko dla siebie. W czasie spotkań nie mówił jej wszystkiego co by chciała, więc w takim przypadku musiała polegać na mniej przymilnych sposobach odkrywania tych jego tajemnic.

Rozchyliła poły płaszczyka, do pasa obi trzymającego w ryzach kimono podpięła parasolkę, i na powrót szczelnie otuliła się ciepłym odzieniem. Odetchnęła głębiej, jak gdyby przygotowując się do jakiego większego wysiłku i.. nie rzuciła się za roninem w pogoń. Nadal opierała się plecami o ścianę, ale tym razem oczy przymknęła skupiając się na wizerunku tworzonym w swej wyobraźni, a który miał zawitać na ten ludzki padół. Zza ram kaptura symetrycznie wysunęły się skośnie ścięte włosy zajmując miejsce tradycyjnie opadającego pasma przesłaniającego lica kobiety. Czoło ukryło się pod gęstą, prostą grzywką zasłaniającą także brwi i spływającą ku dużym oczom, których powieki ponownie wniosła. Tęczówki dotąd zwykle w zależności od oświetlenia oscylujące pomiędzy piwną, a pomarańczową barwą, teraz zmieniły się diametralnie w błękit. Nadawały jej lekko przestraszony wygląd o lśniącym spojrzeniu podobnym łani. Rysy złagodniały, utraciły drapieżność i ten zabójczy powab, jakim charakteryzowała się łowczyni. Jednak całokształt ciągle tworzył ładną twarzyczkę, do której opisu pasowały zgoła odmienne słowa niż do oryginalnej urody Leiko. Niewinna, przeurocza.. ucieleśnienie naiwności o delikatnie zarumienionych policzkach. Wyciągnęła przed siebie ręce i poruszając leniwie palcami przyglądała się z fascynacją swym własnym, acz obcym dłoniom nie będącym już tak cudownie porcelanowymi w księżycowym blasku. Rozciągnęła różowiutkie wargi w uśmiechu, który w mniemaniu miał być chytrym, ale ta przemiana także i jego przeistoczyła w pełen słodyczy obraz. Kameru no kao… jakaż to była intrygująca zdolność ułatwiająca jej przyjmowanie coraz to nowych masek i wcieleń.
Rozejrzała się na boki, a potem z lekkością odbiła od ściany. Krokiem nieco przyspieszonym zaczęła iść w kierunku, w którym zniknął mężczyzna, przy czym nie wdrapywała się na dachy budynków wychodząc z założenia, że wtedy byłaby dla niego widoczniejsza. Wszak nie o to chodziło w śledzeniu kogoś. Planowała być jak najbardziej dla niego niezauważalna nawet w takiej nieznanej mu postaci, więc gdy migał jej to tu, to tam, tedy zwinnie umykała ku głębszym cieniom lub rogom uliczek. Jednocześnie starała się go nie zgubić, w czym pomagał jej ślad jaki za sobą zostawiał.. ślad nielicznych trucheł demonów i bushi nieopatrznie stających mu na drodze ku niewiadomemu jej celowi. Bo bezczelny ronin dokądś wyraźnie podążał, co było zbyt ciekawym zjawiskiem, aby Leiko miała mu pozwolić tak po prostu zniknąć.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem