Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Fantasy Czekają na Ciebie setki zrodzonych w wyobraźni światów. Czy magią, czy też mieczem władasz - nie wahaj się. Wkrocz na ścieżkę przygody, którą przed Tobą podążyły setki bohaterów. I baw się dobrze w Krainie Współczesnej Baśni.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2011, 18:10   #81
 
Cytryn's Avatar
 
Reputacja: 1 Cytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetny
Noc po karczemnej burdzie wydawała się Sogetsu wyjątkowo spokojna, czuł się wyjątkowo dobrze po tym jak wstawił się za nieznanym mu roninem. Pozwoliło mu to wyładować swoje napięcie w jakiejś bezsensownej burdzie i do tego jeszcze pomógł wydawałoby się że dobremu człowiekowi. Dało mu to pewną odskocznie od montonii podróży i ciągłych wyrzutów Jinbeia których nie miał jak zagłuszyć. Wiedział że ronin ma u niego dług, jednak nie miał zamiaru go egzekwować . Sama pomoc i możliwość rozładowania negatywnej energii która w nim wzbierała za zasługa demona była dla niego wystarczającą nagrodą. Zresztą i tak nie spodziewał się spotkać tego człowieka na dalszym szlaku, z rana znów mieli wyruszyć w drogę.
Czym byli bliżej zamku Miyaushiro tym podróż zdawała się bardziej sielankowa a trakt bezpieczny, widać było wyraźnie wpływ rządzącego tu klanu który nie pozwalał na żadne ekscesy w pobliżu swojej głównej siedziby. Spokój jednak usypiał, rozleniwiał dawał mylne poczucie bezpieczeństwa na które Kazama nie mógł sobie pozwolić. Przez docinki Jinbeia i ciągłe z nim krótkie potyczki utrzymywał swój umysł w stanie stałej gotowości bojowej . Pozostawiało to jednak stale jakiś ślad w jego psychice, czuł powolny acz stały wzrost frustracji która prędzej czy później będzie musiał gdzieś wyładować. Znowu potrzebował jakiegoś wyzwania by chodź przez chwile doświadczyć spokoju od złych duchów okupujących mu głowę. Nie potrzebował jednak fizycznego przeciwnika wiedział że wystarczająca dla niego była by nawet partia Go, jednak nie miał przy sobie ani planszy do gry ani potrzebnych kamieni. Nie sądził by któryś z jego towarzyszy także takowe posiadał, więc darował sobie niepotrzebne wypytywanie. Pozostawało jedynie poczekać na kolejną dogodną okazję na wyładowanie negatywnej energii w jakimś pozytywnym celu.
Miasto rozciągające się w około zamku Miyaushira zdawało się wyjątkowo barwne, mimo że nie specjalnie przepadał za gwarem miast to nawet on umiał docenić specyficzny aromat tego miejsca. Wyglądało że posiada sporo ciekawych miejsc do odwiedzenia. Wyjątkowo jego uwagę przykuła szkoła szermiercza, zawsze lubił takie miejsca. Zawsze istniała okazja że może się nauczyć czegoś nowego, wysiłek fizyczny podczas ćwiczeń również dawał chwilowy wypoczynek i możliwość wyłączenia umysłu od docinek demona by całkowicie skupić się na walce. Zaplanował sobie że jeżeli znajdzie się chwila wolnego czasu to na pewno odwiedzi tutejszego mistrza dojo, nawet nie po to by ćwiczyć ale by porozmawiać o drodze miecza której tutaj nauczają.
Jego przemyślenia przerwało jednak spotkanie kolejnego posłańca który sam siebie przedstawił jako Ketsu. Zdał się on jednak Sogetsu niespecjalnie ciekawy ot kolejny trybik rządzącej takimi miejscami biurokracji i tak zwanej etykiety. Nie był celem ich podróży ani nie mógł podzielić się żadnymi informacjami o czekającej ich walce, był po prostu jednym z przechodniów na drodze którą kroczyli by wypełnić powierzone im zadanie. Zaskoczyły go jednak jego słowa
-shèngrén was oczekuje.
W głowie naraz pojawiło się tysiąc myśli „Jaki znowu shèngrén ? Kim on jest ? Mieli spotkać się z daiymo klanu Hachisuka, a nie urządzać obchody po wszystkich jego urzędnikach i dworzanach.
Pokazują cię jak egzotyczne zwierze, jesteś dla nich ciekawostką marny człowieku, niedługo będziesz na tych ziemiach tak samo rozpoznawalny jak sam daiymo” – wypowiedź demona zakończył sarkastyczny śmiech. Oni doskonale wiedział jak wykorzystać jego wątpliwości i niechęć co do takich wizyt. Kolejne myśli przetoczyły się przez głowę jounina -„Czy on ma rację ? Po co wysyłać kilku prowincjonalnych łowców na wizytę do samego daiymo ? W ramach rozrywki ? Czy my wyglądamy jak grupa cyrkowa ?” -Krytycznie spojrzał szybko na pozostałych towarzyszy podróży: Szkaradny mag który mimo że widać było ze nie chce się wyróżniać nie dawał się zapomnieć przez tak charakterystyczny wygląd i piękna łowczyni która nawet nie próbowała się maskować eksponując swoje wdzięki wszystkim w około, przykuwała wzrok wystarczająco by być łatwo zapamiętana i rozpoznana. Do tego dwóch samurajów z których jeden był miejscowy a drugi z łatwością mógł za takiego uchodzi oraz on sam. Sogetsu Kazama który całe swoje życie starał się niczym nie wyróżniać z łatwością na ulicy można było go pomylić z wędrownym roninem albo włóczęgą. Jedynym jego przekleństwem był miecz który z łatwością przykuwał uwagę wielu, jednak wielu mogło pomyśleć że po prostu jest to miecz skradziony jakiemuś bogatemu samurajowi lub pamiątka po bitwie z ostatniej wojny. Miecz też łatwo było ukryć w połach szaty, nigdy się nim nie afiszował wręcz starał się go ukrywać. Nigdy nie dbał o swój wygląd, anonimowość jaką mu dawał wygląd włóczęgi jakich wielu spotyka się po ostatniej wojnie często ratowała mu życie a czasem nawet okazywała się skuteczną bronią. Poczuł teraz z ogromną siłą że przyjmując to zadanie coś zostało mu odebrane, nie był już anonimowym łowcą oni teraz stał się łowcą oni na usługach klanu Hachisuka. Nie podróżował już sam ale ze zbrojną świtą w towarzystwie maga i drugiej łowczyni. Stracił anonimowość którą zyskał gdy opuszczał klan Kazama gdy zdecydował wyruszyć w drogę by szkolić się dalej w swojej sztuce walki. Miał ochotę wykrzyczeć Yatsuro prosto w twarz to że uczynił z nich egzotyczne pawie pokazywane na dworach. Ledwo udało mu się zgasić natłok negatywny emocji które tak szybko na niego wpłynęły. Będzie to kolejny zły duch który kiedyś z niego wypłynie, gdy jego karma będzie starała się znaleźć spokój. Postanowił milczeć by nie uczynić nic głupiego w gniewie, na pewno nadarzy się jeszcze okazja by porozmawiać z Yatsuro na ten temat.
W ciszy przebiegała jego droga gdy szli na spotkanie mędrca który sam siebie przedstawił jako
- Shao-shin, astrolog i doradca wielkiego Hachisuka Sonoske-sama
Astrolog, przyszłość zapisana w gwiazdach. Spojrzał na swoje dłonie i pomyślał „ Tu jest moje przeznaczenie w moich rękach, nie zależy od woli innych a tym bardziej nie zostało zapisane dawno temu na niebieskim firmamencie.” Nie ufał astrologom, nie miał jednak zamiaru psuć przedstawienia innym dlatego przywitał się spokojnie powstrzymując się od zbędnych komentarzy i usiadł obok reszty by zobaczyć co ów mędrzec ma im do powiedzenia.
Spokojnie wysłuchiwał słów starca nie specjalnie skupiając się na tematach przeznaczenia które poruszał, jednak poruszył się lekko gdy usłyszał o wodnych oni. Jinbei był wodnym demonem, nie sądził by napotkali oni takiego jak on ale znów samowolnie nasunęło mu się pytanie „ Jak można zabić coś czego nie można zranić ?” sam demon jednak był wyczulony na takie myśli Kazamy więc niemal błyskawicznie padła „ Nie można padalcu, nigdy się mnie nie pozbędziesz”, Sogetsu postanowił zignorować przytyk by wykorzystać tą okazję rozmowy z demonem aby dowiedzieć się czegoś o wodnych oni „Ty byłeś sam gdy z tobą walczyliśmy, tamtych wodnych oni jest więcej. I jak słyszysz z ust starca tamte oni w odróżnieniu od ciebie umierają. Nie zdziwiłoby mnie jakbyś sam pozabijał swych pobratymców. Zabijałeś dla przyjemności, ale czemu tamte oni mimo, że zostają regularnie zabijane to ciągle wyłażą z powrotem ? Czy twój gatunek naprawdę jest tak głupi ?” Spodziewał się tyrady obelg skierowanych w jego stronę od demona, jednak czasem można było wychwycić jakąś ciekawą informację wśród jego monologów.
Nie myl mnie głupcze z pomniejszymi oni. Ani z tobą.”-zaśmiał się Jinbei i dodał z wyższością.-”Skąd wiesz, że są zabijani? Skąd wysnułeś tak głupi pogląd? Bo on tak powiedział? Jemu tak donieśli głupcy, którzy potrafią patrzeć, ale nie potrafią wysnuwać wniosków z tego co widzą. Przyjrzyj się faktom... wychodzą ciągle i wychodzą licznie. Co oznacza, że łowcy co najwyżej odpędzają je, nie mogąc uczynić im prawdziwej krzywdy.”
Słowa demona jedynie potwierdziły to czego łowca sam się domyślał, na razie musiało mu to wystarczyć.
Rozmowę u astrologa zajęła mu potyczka słowna z Jinbeiem dlatego nie miał żadnych pytań skierowanych do starca. Nie dowiedzieli się od niego nic co mogłoby im pomóc w nadchodzącej walce, dla Sogetsu ta wizyta była czasem straconym. Pozostawało jedynie liczyć że udostępni on jakieś konkretniejsze informacje podczas zbliżającej się uczty z daiymo.

Kazama nie wiedział jak ma się zachować podczas tak nielicznego spotkania z samym daiymo. Zaskakujące było to ze pozwolono im zatrzymać broń i mimo że jedzenie oraz sake było wyborne to jedynie co je lekko uszczknął by nie obrazić gospodarza, cały czas skupiając się na słowach Shao-shina który teraz wydawał się dużo wylewniejszy niż na ich ostatnim spotkaniu . Bardzo zaciekawił go wątek ludzi którzy możliwe że byli wplątani w te ataki. Powtarzające się ataki oraz duch przełęczy, raczej nie wyglądało to na zbieg okoliczności. Jeszcze niejaki Taipan i Akage których imiona wydawały się niemile słyszane podczas tego spotkania. Dawało to jasno do zrozumienia że albo ciągle nie mówią im wszystkiego albo jest mało ważna polityczna intryga. Sogetsu postanowił nie poruszać więc tego tematu. Uważnie wysłuchał co mieli do powiedzenia doradcy daiymo oczekując na czas gdy wolno będzie zadawać pytania. A gdy ten nadszedł postanowił nie czekać i bez zbędnej etykiety zadać frapującego go pytania. Słowa kierował do Hataro który poprosił o pytania jednak podczas ich zadawania spoglądał również na pozostałych doradców jakby od nich też oczekiwał odpowiedzi.
- Jeżeli za atakami oni stoi czynnik ludzki jak panowie podejrzewacie. Czemu ostrzegacie nieżyczliwych wam ludzi o przybyciu kolejnych łowców ? Wdzięczni jesteśmy za towarzystwo i przewodnictwo Dasate Yasuro-sama ale poczet zbrojnych tylko nas spowalnia. Prócz tego legitymowanie się w każdym mijanym mieście klanowym glejtem oraz pismami tylko uprzedza waszych wrogów o naszym przybyciu. Poruszamy się niczym wędrowna trupa cyrkowa, a plotek nie prześcignie żaden koń. Dajcie nam cztery konie, przewodnika i zaliczkę a dotrzemy na miejsce o wiele szybciej i dyskretniej. Mamy zabijać oni a nie zabawiać gawiedź w każdej mijanej wiosce. Z kim poradzą sobie łowcy którzy nawet na szlaku potrzebują obrony wojska ? Prócz tego przydałyby się bardziej konkretne informacje o atakach: Gdzie atakują najczęściej ? W jakich porach ? Jaka liczebność oni ? Co robią ze swoimi ofiarami oraz co robią ze swoimi trupami. Każda nawet najbłahsza informacja może mieć znaczenie.
-Ach... młodość. Wszystko chce rozwiązywać cięciem miecza.- odparł Hataro popijając sake.- Konie to rarytas, nawet gdy ma się złoto młody człowieku. -spojrzał na jounina i rzekł.-Ale masz rację, ashigaru byli kaprysem shèngrén-sama. Chciał was zobaczyć i... mędrcy mają swoje kaprsysy. Stwory atakują po zmroku głównie wzdłuż górnego biegu rzeki. Wychodzą z rzeki, ciała mają z wody. Wychodzą licznie niszcząc pola ryżowe i zabijając i ludzi i zwierzęta. Wieśniacy bronią się przed nimi rozlewają olej sojowy i podpalając go by stworzyć tymczasowe bariery z ognia. Ale oni są sprytne. I czasami je omijają. A czasem czekają, aż ogień się wypali. W walce zabijają ofiary topiąc je, lub tnąc mieczami lub biczami uformowanymi z wody. Wychodzą licznie, minimum to dwadzieścia oni. A były i czterdziestoosobowe grupki.- kolejny łyk sake. Hataro zamyślił się.- Zabite oni, rozpadają się w wodę. A swe ofiary porzucają. Interesuje ich tylko zabijanie. Choć... na tamtym obszarze jest sporo pobojowisk z wojny. A wraz z nimi zła karma. Czasem martwi ponownie powstają, by siać spustoszenie wśród. Może o to chodzi wodnym oni? Dostarczają ciał w nadziei, że nie wszystkie będą leżeć w spokoju?
Jounin zastanawiał się przez chwilę nim udzielił odpowiedzi na ostatnie pytania doradcy daiymo. Najdziwniejsza z tego ciągle wydawała mu się liczebność wodnych oni, ostatnio mimo że Jinbeij oświetlił mu trochę tą sprawę to nie opowiedział jednak czemu on był samotny, a te oni atakują tak licznymi grupami. Towarzyszyło mu ciągle uczucie że idąc w takie zbiorowisko wodnych oni pakuje się w paszczę lwa. Jak się okazało już na trakcie Jinbei nie był nieznanym demonem, a tamtejsze oni mogą go kojarzyć. Bez różnicy czy będą go tam lubić czy nienawidzić to on znajdzie się jako cel dla demonów. Postanowił więc spróbować wyciągnąć coś jeszcze z Jinbeia drocząc się z nim “Słyszałeś ? Czterdzieści wodnych oni współpracujących by pozabijać bandę wieśniaków. Jak nisko upadły te oni ? Nie sądzę byś ty był w stanie z kimkolwiek współpracować i zresztą nie sądzę żebyś potrzebował pomocy by powybijać wieśniaków. Tam musi być coś co te demony chcą zdobyć że tak często i zorganizowanie ponawiają ataki” Nie mógł również pozwolić by Hatsuro zbyt długo czekał na odpowiedź dlatego nie czekał na odpowiedź demona i rzekł :
- Nie wiem o co może chodzić tym oni, wiem tylko że nie spotkałem jak dotąd wodnych oni o których można by powiedzieć że się organizują. To demony, potwory które bawi zabijanie, nieważne jak i kogo. Dziwne jest to że pojawiają się w tak licznych grupach i tylko w tamtym obszarze. Czy demony wycofują się po ataku czy dopiero jak wszystkie zostaną wybite ? Jaka jest pewność że demony giną, a nie codziennie wracają te same ? Czy jest coś na tamtym obszarze prócz pobojowisk co mogłoby zainteresować demony ? Pobojowiska przyciągają złe duchy, jednak nie ma na nich nic ciekawego dla wodnych oni które interesuje tylko rzeź i przemoc.
-To samo mówili tamci łowcy. Że tych oni nie da się zniszczyć do końca.-odparł Hataro wyraźnie rozleniwionym tonem głosu.- Problem w tym, że jest tam ich za mało by jednocześnie bronić wieśniaków, jak i szukać rozwiązania problemu. Dlatego w tamten region ściągamy kolejnych łowców.-podrapał się kciukiem po policzku dodając.- Te oni, które nie zginą w walce, wracają do rzeki. Tuż przed wchodem słońca. Co do pobojowisk... kto wie. W tym rejonie Hachisuka ścierali się z innym klanem w serii krwawych potyczek. To przesiąknięty śmiercią region. Niemniej tamtejsi powinni znać je wszystkie.
- Dziękuje Hataro-san za udzielone odpowiedzi, nie mam już więcej pytań. Sam będę musiał się zorientować na miejscu co do przyczyn napływu oni.


Dopiero po wyjściu z nagle przerwanego spotkania, świeże powietrze oraz nagle spadający śnieg uświadomiły mu jak wewnątrz było duszno. Ciężko było jednak stwierdzić czy to od atmosfery podczas spotkania czy może tylko była to wina niedużej sali w której dyskutowali. Odetchnął głęboką piersią wykorzystując sprzyjającą ku temu pogodę w powietrzu wyczuł jednak nie tylko śnieg. Czuj było coś dziwnego, zachowanie samurajów na zamku również było intrygujące. Idąc ulicami miasta czuć było narastające napięcie i poruszenie. Sogetsu wiedział że w noc taką jak ta nie będzie mógł zasnąć. Po dotarciu do karczmy udał się do pokoju by rozwiać wszystkie wątpliwości swoich gospodarzy po czym postanowił się wymknąć oknem na dach. Bieganie po dachach może nie było jego ulubionym zajęciem ale było to jednak bardzo dobrze miejsce do obserwacji wydarzeń w mieście. Czuł że zew krwi go wzywa, że coś ciekawego może się tej nocy wydarzyć.
No i ten wspaniały orzeźwiający śnieg,... i krzyki, i szczęk oręża. Tej nocy, coś dziwnego działo się w mieście. Coś niepokojącego. Kazama przemierzając dachy domostw widział walczących ze sobą bushi. Czemu walczyli? Jaki był powód tych bojów. I czemu z dala od tego miejsca widział na dachach domostw, sylwetkę mężczyzny która była niepokojąco... znajoma? Choć nie potrafił odgadnąć, kto to. Był pewien, że już go gdzieś widział.
Jednakże te rozmyślania przerwał krzyk. Dziewczęcy krzyk pełen przerażenia. Jeden samurajów, po wybiciu innych bushi, zamierzał się kataną, na bezbronną dziewczynę.


I tylko błyskawiczna reakcja Sogetsu, mogła ją ocalić. Co wybrać. Być może bezowocną pogoń za owym Cieniem? Czy też uratowanie życia owej młodej dziewczyny.?
Tajemnicza sylwetka będzie musiała poczekać, na dole działo się istne szaleństwo. Nie zamierzał włączać się w walkę mieczy bushi co do której nie znał przyczyn ale nie mógł pozwolić na morderstwo na bezbronnej osobie. Rzucił jeszcze okiem w stronę znikającej sylwetki cienia po czym wyciągając miecz bezzwłocznie zeskoczył z dachu wprost na samuraja zamierzającego się na dziewczynę. Miał zamiar zakończyć to szaleństwo od razu bez zbędnej walki. Widać było że samuraja ogarnął szał krwi i na pewno ma zamiar ją zabić.
Kazama niczym kot, zeskoczył przed samurajem, równie błyskawicznie wyciągnął tachi. Ostrza zderzyły się ze sobą, przeciwnik naparł na Sogetsu całym swoim ciałem i twarze obu adwersarzy znalazły się obok siebie...

… poszarzała skóra, świecące czerwienią oczy, przedwcześnie posiwiałe włosy. Czymkolwiek była ta kreatura, nie była człowiekiem. Choć może mogła nim być w przeszłości. Stwór był silny i dość szybki, ale Sogetsu walczył już z potężniejszymi potworami. Ten tutaj nie był nawet w połowie tak groźny jak Hario. Potwór odskoczył i wziął szeroki poziomy zamach kataną, by skrócić Sogetsu o głowę.
Manewr który chciał wykonać przeciwnik jounina zdał mu się wyjątkowo przewidywalny. Bez zastanawiania się wiedział co należy zrobić by szybko zakończyć tą walkę. Skłonił się niżej by uniknąć ciosu mierzonego na wysokości głowy i sam wykonał mocne cięcie na wysokości pasa które wręcz przepołowiło opętanego samuraja. Mimo że walka została rozstrzygnięta to ciągle pozostawało dla niego niejasne, co tu się właściwie stało. Jedynym świadkiem i osobą która mogła mu coś powiedzieć na ten temat była dziewczyna która przed chwilą udało mu się uratować. Schylił się by wytrzeć miecz o szatę zabitego po czym chowając go obrócił się na pięcie w strone napadniętej. Wyciągając do niej rękę by pomóc jej wstać rzekł :
- Czy możesz mi powiedzieć co tu się właściwie przed chwilą stało ?
Zamarł na moment zaskoczony.

Czyż krzyk który słyszał przed chwilą nie był krzykiem kobiety? Dlaczego więc kuląca się postać była młodym bushi? Bardzo młodym bushi, mającym przy obi katanę jedynie.
-Nie wiem samuraj-sama. Przemierzała...Przemierzałem miasto w drodze, go gospody i...- głos młodzieńca się rwał. Mowa był roztrzęsiona i nerwowa, a głos jeszcze przed mutacją głosu.
Młodzieniec ujął dłoń Kazamy i podniósł się z ziemi. Dłonie miał delikatne, o wąskich palcach. Kobiece niemal. Iye. To były kobiece dłonie. A ów samuraj nie był samurajem, lecz kobietą w przebraniu. Dziewczyna kontynuowała zaś wypowiedź.- widziała...łem. Widziałem walki na ulicach. Myślę, nie moja sprawa, więc unikała..łem ich. Tak. Unikałem. Aż napadł mnie ten stwór. Widziała...łem, jak zabił dwóch samurajów. Nie jestem aż tak... dobry w itto-ryu, w walce kataną.
Zaskoczenie było chwilowe, jednak Sogetsu postanowił zagrać w ta dziwne gre pozorów która prowadziła ta przebrana dziewczyna. Nie dał poznać ze tak szybko rozgryzł jej fortel.
- W całym mieście czuć woń krwi i słychać odgłosy walki. Jeżeli nie umiesz sam o siebie zadbać, nie wychodź w takie noce na ulice. Chyba że życie ci nie miłe.
-Nie wyszedłem.- odparła zagryzając wargę nerwowo. -Dopiero co przybyłem do miasta.
- Nocą ? - przez moment starał się sobie przypomnieć czy miasto posiadało bramy zostawały zamknięte na noc. Nic z takich rzeczy nie kojarzył, więc nie mógł zweryfikować tej wersji wydarzeń. Nie w jego interesie leżało, po co przybyła do tego miasta, ani czemu udaje bushi jednak pozostawiając ją samą w taką noc czułby się współwinny jej śmierci.
- Do jakiej gospody zmierzasz ? Może idę w twoją stronę - Bez różnicy jednak było jaka to gospoda, bo sam Sogetsu nie znał miasta na tyle by znać wszystkie gospody, postanowił jednak odprowadzić dziewczynę. Prócz tego również zamierzał rozejrzeć się jeszcze chwilę za dziwnym cieniem które mu umknął.
 
__________________
I wiedzie nas siedem demonów, co nami się karmią...
Cytryn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-03-2011, 04:27   #82
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Siostrzyczka..
Akage..
Yokimura..
Świątynia..
Wszyscy i wszystko płonęło, a Leiko tylko z melancholią przyglądała się tej tragedii rozgrywającej się na jej oczach. I przez nią samą zapoczątkowanej. Leniwymi ruchami kierowała ich wszystkich na pożarcie łapczywym płomieniom. Bawiła się, to przypalając tylko delikatnie i potem czule zdmuchując niewielkie ogniste języki, to wystawiając swe ofiary na ich dłuższe działanie.
Po spotkaniu z samym daimyo, który okazał się być człowiekiem innym niż sobie wyobrażała, zawędrowała do gospody i pokoju dla niej przygotowanego. Siedząc na macie przy stoliczku wyczekiwała na zapadnięcie głębokiej nocy, czas ten spędzając względnie przyjemnie, ale za to pożytecznie. Na jednej dłoni wspierała nonszalancko policzek, a między długimi palcami drugiej trzymała karteluszkę z poematem otrzymanym od aktora. Miły to był gest, a spisane słowa jeszcze jej bliższe, choć z poetycką sztuką mające niewiele wspólnego. Mimo to musiały spłonąć, bo pozostawały dowodem, który odnaleziony w jej rzeczach mógłby zagrozić jej i, co ważniejsze, zadaniu. Dlatego co rusz „dziecko jej uroku i talentu aktora” posyłała na spotkanie z zapaloną świeczką. Czasem Leiko wręcz paranoicznie podchodziła do kwestii zacierania po sobie śladów, magazynowania zdobytych informacji tylko w swoim umyśle, a także jedzenia i picia. Zbyt dobrze wiedziała, jak łatwo można było zaledwie strzępkami i plotkami zniszczyć człowieka oraz zabić na wiele fantazyjnych, skutecznych sposób bez potrzeby choćby zbliżania się nadto do celu.
Potarła o siebie opuszkami palców pozbywając się spopielonych resztek, po czym ujęła pomiędzy nie drugi miłosny liścik. Zawiesiła oczy na wypełniającym go wierszu i z zadowoleniem przebiegła spojrzeniem po jego dwuznacznościach, zaś oczami wyobraźni zawędrowała do ekscytujących wydarzeń z nimi związanych. W półmroku rozświetlanym tylko przez niewielki płomyczek ze świeczki, uśmiech figlarny wpełzł niecnie na usta Leiko.
A chwilę później zaprowadziła i Inusuke na spłonięcie.


***




Maleńkie gwiazdki tańczyły w powietrzu, wirowały radośnie na tle ciemnego nieba i swą bielą potęgowaną księżycowym światłem rozjaśniały nocne mroki. Jakże Leiko mogłaby nie ulec tak magicznej porze? Wszak, nieskromnie mówiąc, obie były siebie godne ze swym pięknem, a kobieta dodatkowo była wrażliwa na takie cudowności natury, na te kryształki śnieżne wśród których kroczyła dając się im otaczać zewsząd. I tylko otaczać. Ten związek rządził się prawami, według których ni jeden z płatków nie przyozdabiał sobą łowczyni. Spływając w dół trafiały najpierw na barierę z rozłożonej parasolki, która i w taką pogodę idealnie się sprawdzała. Co bardziej niepokornym udawało się przebyć tę pierwszą przeszkodę, ale wtedy stopniowo osiadały to na okalanym białym futerkiem kapturze, to na płaszczyku chroniącym kobietę przed chłodem.
Szła przed siebie, stając się częścią tego urokliwego krajobrazu pozornie przyjemnej nocy. Wrażenie psuło jakieś paskudne odczucie wyczuwalne tylko podświadomie, aczkolwiek podjudzane przez opustoszałe uliczki miasteczka. Żadnych głosów, śmiechów.. żadnych efektów nocnego życia tutejszych mieszkańców. Towarzyszyło jej tylko skrzypienie śniegu pod czarnymi geta.. i szczęk oręża od czasu do czasu, a także obłąkańczy chichot. Te obce odgłosy wydawały się dobiegać zewsząd niesione zimowymi powiewami wiatru. Czasem z bliska wpadały do jej uszu tylko po to, aby z kolejnym chłodnym tchnieniem oddalić się i zamilknąć, pozostawiając po sobie tylko paskudne wspomnienie unoszące maleńkie włoski na karku. I ni razu jednego nie dostrzegła źródeł pochodzenia tych dźwięków.
Ulice były puste.
Do czasu.

Dane jej było w końcu napotkać dziewczę równie samotne jak i ona pośród dziwów tej nocy. Leiko okrążyła znalezisko powoli, uprzejmie przyglądając mu się z góry i przechylając głowę niby ptak oglądający lśniącą błyskotkę z pełnym zainteresowaniem. Ładna, o rumianych licach i zgrabnym ciele ukrytym pod białym kimonie przecinanym brunatnymi pasami. Leżała otulona miękkim puchem, jak gdyby śnieg był jej łożem..
Była także martwa. Nadobną twarzyczkę szpeciła ostatnia zastygła na niej emocja w postaci rozchylającego usta przerażenia. W jednym miejscu ponad ciałem unosiła się ledwie widoczna para z jeszcze ciepłej krwi rozlewającej się szkarłatnym kwiatem na podbrzuszu. Dzieło człowieka, czy krwiożerczej bestii czyhającej w ciemnościach na zagubione owieczki? Coś wtrąciło się w zimową bajkę Leiko i popsuło tak urokliwie zapowiadający się spacer, acz.. przecież miała nadzieję trafić na coś więcej niż tylko blask księżyca migoczący w śniegu. I owe „coś więcej” właśnie dostała. Ostrzeżenie każące jej dalszy spacer zmienić w przemykanie cicho uliczkami i nasłuchiwanie dalszych dźwięków nocy. Ta noc była niebezpieczna, ale jeszcze nie wiedziała czemu i właśnie ta niepokojąca niewiedza zwiększała jej czujność.

Wreszcie!
Łowczyni zatrzymała się gwałtownie, w pół kroku wręcz niewiele brakującym jej do utracenia równowagi, gdy chichoty i odgłosy walki w końcu rozbrzmiały tak blisko niej. Mogła uciec, wspomnieć przerażenie na twarzy tamtej dziewczyny, krew barwiącą śnieg na czerwono i po prostu umknąć do bezpieczniejszej karczmy, strachy ten nocy zostawić im samym. Mogła i.. już jej nie było tam gdzie stała zaledwie przed kilkoma sekundami. Ze złożoną bez choćby jednego trzaśnięcia parasolką popłynęła jak cień w stronę domniemanego źródła zakłócającego ciszę nocy, które odnalazła w jednej z małych, ciasnych uliczek. Pośpiesznie skryła się za stertą poukładanych i ku jej szczęściu pustych klatek na drobne zwierzęta. Pozwoliło jej to zza drewnianych prętów przyglądać się w milczeniu zaciętemu bojowi w wykonaniu pary samurajów i innych bushi o białych włosach.




Iye. Kryjówka ograniczała jej widoczność i nie miała możliwości dokładniejszego przyjrzenia się, ale coś w wyglądzie, może w sposobie zachowania wykluczało ich jako bushi. Wykluczało jako ludzi, bowiem te demony tylko ich przypominały. Były dziwacznymi kreaturami z dużą wprawą posługującymi się katanami, o czym przekonał się już jeden z już całkiem śmiertelnych samurajów. Drugi trzymał się na nogach, unikał ataków mogących pozbawiać go stopniowo kolejnych kończyn i choć był sprawniejszy od swego kompana, to uwięziony w rogu uliczki nie miał zbyt wielu szans na przeżycie. Wprawdzie była to okazja idealna, aby Leiko zaprezentowała na poczwarach swoje własne umiejętności, ale.. cóż dobrego i pożytecznego przyszłoby jej ze ściągania na siebie zainteresowania dwóch oni, a potem uratowanego bushi? Nic, ot co. Te pierwsze mogłyby jej jeszcze zrobić krzywdę, a ten drugi zacząłby zadawać pytania, więc cały pomysł ze zdradzaniem swej obecności komukolwiek ze zgromadzonych wydawał się być co najmniej chybiony. Już dawno wypruto ją z moralności, która kazałaby jej brawurowo rzucić się na pomoc nieznajomemu. Kami nie byli po jego stronie, nie tej nocy. Dzisiaj rolą łowczyni w tych wydarzeniach była hiena cmentarna rabująca truchła z informacji. Jedno już miała za sobą, kolejne już czekało, a zaledwie kwestią czasu było uderzenie pozbawionego życia ciała samuraja o podłoże. Zatem obserwowała, była nieistniejącym dla nich świadkiem tego zdarzenia. Słuchała mieczy z wyciem przecinających powietrze i z niemiłym dla uszu zgrzytem zderzających się ze sobą. Widziała dwie bestie nieustępliwie atakujące swoją opadającą z sił zwierzynę, pozwalające jej tylko na wykonywanie ostatnich uników i blokowanie ciosów. Widziała też i ciało przeszywane długimi ostrzami, oczy rozszerzone jak w zdziwieniu..

A po wszystkim nadal w kuckach siedziała cichutko, ni jednym głośniejszym oddechem nie chcąc dać o sobie znać parze odchodzących demonów. Wysunęła się z ukrycia dopiero, kiedy była do końca przekonana, że żądne krwi oddaliły w poszukiwaniu następnych ofiar. Podeszła do samuraja, którego z góry przegrany pojedynek jeszcze było jej dane oglądać. Końcówką parasolki musnęła włosy mężczyzny, zsunęła ją ku policzkowi przytulonemu do ziemi, a potem lekko obróciła jego głowę, by przyjrzeć się twarzy. Chociaż jej rysy nieco zniekształcał grymas, to Leiko była w stanie dojść do jednego prostego wniosku – nie znała go. Zerknięcie w stronę jego równie martwego towarzysza potwierdziło tę konkluzję także i w tamtym przypadku. Nie widziała ich wcześniej, że o poznaniu imion nawet nie wspominając. Dla niej byli nieznanymi postaciami, ale mimo to nie byli nikim obcym na tych terenach, o czym świadczyły mony klanu Hachisuka zdobiące ich kimona o takich samych barwach. Musieli być kompanami służącymi w jednym oddziale, walczącymi ramię w ramię, zaś wysokiej jakości katany i ubrania przywodziły na myśl elitę klanu niż szeregowych bushi. W czasie tych swoich uważnych oględzin łowczyni sunęła spojrzeniem po samuraju natrafiając na takie drobiazgi, aż zawiesiła je na innym znaku zdobiącym jego pomięte odzienie. Przymrużyła oczy i szpikulcem zwieńczającym jej niepozorną broń poprawiła materiał, aby dokładniej się temu przyjrzeć. Jednak nie była zaznajomiona z tutejszymi oznaczeniami, więc dzięki temu jej niedociągnięciu przynależność obu mężczyzn oraz wasal pod którym służyli pozostawało zagadką.
Płynnym ruchem wzniosła parasolkę, otwierając ją w połowie drogi przez powietrze, aż powróciła do bycia barierą pomiędzy Leiko i padającym śniegiem. Jak gdyby nic, jakby nic nie widziała, nie była świadkiem krwawych zdarzeń i nigdy jej w ogóle tutaj nie było, odstąpiła od trucheł i ruszyła ku wyjściu z uliczki zostawiając za sobą w śniegu wgłębienia po zębach geta znikające pod opadającymi płatkami.

Poznała już chichoczące niebezpieczeństwo czające się w miasteczku i z tą wiedzą sunęła przed siebie. A niewiele dalej od miejsca jej ostatniego postoju okazało się, że incydentom nie było końca. Kątem oka uchwyciła jakiś ruch w oddali. Uniosła głowę, a to co zobaczyła instynktownie cofnęło kobietę pod ścianę pobliskiego budynku, aby skryć ją w jego cieniu. Będąc otuloną właśnie tym mrokiem, a także przychylnym jej całunem nocy, spod parasolki spoglądała na intruza stojącego na dachu w oddali. Intruza? Iye, może był nim dla klanu, ale z całą pewnością nie dla niej. To musiało się zdarzyć. Może nawet podświadomie na to liczyła? W sumie miało to sens. Wszak udawali się w tym samym kierunku.. chociaż nie spodziewała się napotkać na jego ślad tak szybko, już pierwszej nocy po swoim przybyciu do zamku. Sasaki Kojiro.. Kami rzeczywiście prowadzili ich dwoje w te same strony. Jednak czy był to tylko kaprys mający na celu ich rozrywkę, czy może ona i ronin byli pionkami w jakimś większym planie? Póki co nie liczyła na odpowiedź i tylko przyglądała się jego sylwetce, niezmącenie spokojnej pomimo pary pędzących na niego demonów. Chichotały potępieńczo, pewnie już triumfując swą wygraną nad samotną ofiarą.. która zręcznie uniknęła ich ostrzy, a potem sama ukazała pazurki, wyprowadzając błyskawiczne cięcia kataną. Dwa zaledwie, po jednym na każdą z bestii. I tyle wystarczyło. Trysnęła krew, po dachu potoczyły się białowłose głowy i zsunęły pozbawione ich ciała, wciąż trzymające miecze w zaciśniętych dłoniach. A sam Kojiro wznowił swą wędrówkę po dachach, nawet jej nie zauważając. Nie chciała, aby ją dostrzegł. Wprawdzie fascynacja wymuszała na niej namiastkę sympatii wobec ronina, jednakże to jeszcze nie oznaczało, że miała mu dawać prawo do zatrzymywania swych sekretów tylko dla siebie. W czasie spotkań nie mówił jej wszystkiego co by chciała, więc w takim przypadku musiała polegać na mniej przymilnych sposobach odkrywania tych jego tajemnic.

Rozchyliła poły płaszczyka, do pasa obi trzymającego w ryzach kimono podpięła parasolkę, i na powrót szczelnie otuliła się ciepłym odzieniem. Odetchnęła głębiej, jak gdyby przygotowując się do jakiego większego wysiłku i.. nie rzuciła się za roninem w pogoń. Nadal opierała się plecami o ścianę, ale tym razem oczy przymknęła skupiając się na wizerunku tworzonym w swej wyobraźni, a który miał zawitać na ten ludzki padół. Zza ram kaptura symetrycznie wysunęły się skośnie ścięte włosy zajmując miejsce tradycyjnie opadającego pasma przesłaniającego lica kobiety. Czoło ukryło się pod gęstą, prostą grzywką zasłaniającą także brwi i spływającą ku dużym oczom, których powieki ponownie wniosła. Tęczówki dotąd zwykle w zależności od oświetlenia oscylujące pomiędzy piwną, a pomarańczową barwą, teraz zmieniły się diametralnie w błękit. Nadawały jej lekko przestraszony wygląd o lśniącym spojrzeniu podobnym łani. Rysy złagodniały, utraciły drapieżność i ten zabójczy powab, jakim charakteryzowała się łowczyni. Jednak całokształt ciągle tworzył ładną twarzyczkę, do której opisu pasowały zgoła odmienne słowa niż do oryginalnej urody Leiko. Niewinna, przeurocza.. ucieleśnienie naiwności o delikatnie zarumienionych policzkach. Wyciągnęła przed siebie ręce i poruszając leniwie palcami przyglądała się z fascynacją swym własnym, acz obcym dłoniom nie będącym już tak cudownie porcelanowymi w księżycowym blasku. Rozciągnęła różowiutkie wargi w uśmiechu, który w mniemaniu miał być chytrym, ale ta przemiana także i jego przeistoczyła w pełen słodyczy obraz. Kameru no kao… jakaż to była intrygująca zdolność ułatwiająca jej przyjmowanie coraz to nowych masek i wcieleń.
Rozejrzała się na boki, a potem z lekkością odbiła od ściany. Krokiem nieco przyspieszonym zaczęła iść w kierunku, w którym zniknął mężczyzna, przy czym nie wdrapywała się na dachy budynków wychodząc z założenia, że wtedy byłaby dla niego widoczniejsza. Wszak nie o to chodziło w śledzeniu kogoś. Planowała być jak najbardziej dla niego niezauważalna nawet w takiej nieznanej mu postaci, więc gdy migał jej to tu, to tam, tedy zwinnie umykała ku głębszym cieniom lub rogom uliczek. Jednocześnie starała się go nie zgubić, w czym pomagał jej ślad jaki za sobą zostawiał.. ślad nielicznych trucheł demonów i bushi nieopatrznie stających mu na drodze ku niewiadomemu jej celowi. Bo bezczelny ronin dokądś wyraźnie podążał, co było zbyt ciekawym zjawiskiem, aby Leiko miała mu pozwolić tak po prostu zniknąć.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-03-2011, 18:03   #83
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tej nocy wydarzyło się wiele. Kilka przypadkowych spotkań. Kilka przypadkowych zdarzeń. Czy aby na pewno?
Być może nie. Być może to unmei. Być może los tak chciał. Kto wie? Czas pokaże.
Na razie Sogetsu eskortował młode dziewczę w kierunku gospody. Tej samej w której się zatrzymali. Dziewczyna była milcząca i dość spięta... a może zafrapowana. Czasami zdarzało jej się zapomnieć w jakiej jest roli. Wtedy drobno dreptała, przygryzając wargę nerwowo. Czasem przypominała sobie o swej roli wychodząc naprzeciw, dziarskim krokiem podobnym do bushi, który rusza do boju. Jednak szczęk oręża, od razu odbierał jej animusz. Coraz rzadszy szczęk oręża. Kazama i dziewczyna napotykali na swej drodze, trupy oni i bushi. Ale nie natrafiali już na żywych przeciwników. A i obłąkańczy chichot słychać było coraz rzadziej. Czyli bushi Hachisuka pojawili się z tym nagłym wysypem oni w stolicy prowincji.
I Kazama nie miał już okazji sięgnąć po miecz, a dziewczyna się uspokoiła. Przez chwilę jakby się namyślała, po czym rzekła.- Kisari... tak mam na imię. A jak ciebie zwą samuraj-sama?
Idealne imię dla niej. Mogące być nadane i dziewczynce i chłopcu. Zapewne jej prawdziwe. W końcu nie zdradzało jej płci. Tak samo jak delikatne rysy i nadal dziewczęcy głosik. Jeszcze nie... Miała najwyżej siedemnaście, może osiemnaście lat. Może mniej... piętnaście? Była zbyt wysoka jak na piętnaście lat. Raczej siedemnastolatka. Sama. W podróży. Nic dziwnego, że podszywała się pod mężczyznę, by uniknąć napastowania... i ewentualnego gwałtu. Katana wsunięta za obi, była w sposób bardziej niż poprawny... była wsunięta jak u doświadczonego pojedynkowicza. Tego nie mogła się nauczyć, byle chłopka. Może była córką jakiegoś bushi prowadzącego dojo?
Dziewczyna wydawała się na rozmowną, ale Sogetsu miał wrażenie, że pewne tematy będzie unikać.

Miasto znała lepiej od jounina, ale bynajmniej nie znała go dobrze. Po kilku minutach jednak Sogetsu zauważył, że Kisari prowadziła go do jego gospody. Zapewne i tam planowała zatrzymać. Lecz gdy zbliżali się do niej, zamarła w zaskoczeniu.


-Yasuro-kun? Co on tu robi. Nie powinien być... na jakiejś misji, czy coś w tym rodzaju?- przestraszyła się nieco. Aczkolwiek przyrostek kun które dodawała do jego imienia, świadczyło o bliskiej zażyłości między nimi.
Tymczasem Yasuro, jeszcze nie zauważył wracającego do karczmy Kazamy i towarzyszącej mu Kisari.
Zamyślony wdychał pełną piersią orzeźwiająco zimne powietrze nocy.


-Nie może mnie tu zobaczyć. Odeśle do domu. Błagam samuraj-sama. Pomóż.- prosiła dziewczyna, kryjąc się za Sogetsu.

To mógł być ciekawy widok dla Leiko. Gdyby nie to, że w tej chwili dziewczyna miała inne zajęcie.
Kojiro był szybki. Był też czujny. Kilka razy prawie ją przyłapał... prawie.
Zatrzymywał się i spoglądał za siebie. Nie zdołał jej zauważyć. Niemniej, nie powinien też zauważyć, że jest śledzony. Był dobry. Był lepszy niż przeciętny bushi. Nie dość jednak dobry, by zgubić Leiko, nie dość dobry by ją zauważyć...
Zresztą, chyba nie miał czasu by kluczyć po mieście. Bowiem kierował się na podwórzec dużego domostwa. A Maruiken za nim. Dotarli.
On stał na środku podwórca, pod drzewem, ona przycupnęła tuż obok jednej z bram prowadzących do niego. A drugą ktoś nadchodził.
-Seichiro-san? To ty? Pośpieszmy się, mam wraże...- zaczął mówić Sasaki rozglądając się na około, a z bramy odpowiedział mu pomruk, niemal zwierzęcy pomruk.
-Sei...chiro?- ronin zbliżył się i wtedy nastąpił atak...


Oni zaatakował. Dzika bestia, wykonała pchnięcie. Kojiro uskoczył instynktownie, nie sięgając po katanę.- Seichiro? Co się... Co ci się stało?
Potwór zaatakował ponownie, szybki zamach. Ostrze zatoczyło łuk, który odrąbałby lewe ramię ronina. Gdyby dosięgło celu. Kojiro odskoczył mówiąc ze smutkiem.- Gomennasai Seichiro. Gomen.
Potwór zaatakował, tym razem jednak ostrze katany przebiło powietrze. Schylony lekko ronin, wyciągając miecz wyprowadził szybkie cię ciecie, rozcinając brzuch oni. Odskoczył i patrzył jak zaskoczona bestia, plując krwią osuwa się na ziemię. Kucnął i rękawem szaty zamknął oczy oni, mówiąc do siebie.- Seichiro przyjacielu. Co oni ci zrobili?
Wstał i rozejrzał się dookoła. Machnął nerwowo kataną, jednym ruchem strącając z niej krople przelanej krwi.

I trzymając ją, krzyknął.- Wiem, że gdzieś się czaisz w pobliżu. Nie wiem czemu mnie ścigasz, bądź śledzisz. Jeśli chcesz mojej głowy, to czyż nie jest to dla ciebie wymarzona okazja?
W kierunku głowy Kojiro poleciał sztylet kunai. Ostrze mignęło mu koło głowy. Powinno trafić, ale ronin usunął się minimalnie.
Po czym spojrzał w kierunku budynku, w którego czaił się kolejny przeciwnik.


-Nie jesteś zbyt rozmowny, prawda?- mruknął do siebie Kojiro unosząc katanę.

***

Z pozoru zwykłe shogi. Z pozoru zwykły przedmiot. Z pozoru zwykła gra z samym sobą.
Pozory często mylą.
Piony przesuwały się same z siebie i poruszały próbując się zgrupować w jednym miejscu.
Przyglądał się planszy patrząc na sytuację i mrucząc pod nosem.- Nie poddajesz się, co? Mimo tylu lat, mimo tego, że podporządkowaliśmy twą esencję naszej władzy. Mimo to, nadal próbujesz wpływać na rzeczywistość, Bezimienny.
Przesunął szton na planszy mrucząc do siebie.- Zobaczymy, jak odpowiesz na taką sytuację.
Po czym zaczął wypisywać rozkazy.

***

Nadszedł dzień, wraz z nim słońce które topiło śnieg. Jeden z ostatnim buntów zimy nie mogącej się pogodzić z oddaniem Japonii we władanie wiosny. Woda z topniejącego śniegu zmywała krew. Eta usuwali ciała, ale wspomnień nie dało się tak łatwo usunąć. Krwawe walki z wczorajszej nocy były tematem porannych rozmów. Było w nich jednak więcej plotek i bezpodstawnych spekulacji, niż faktów. Jedni mówili o buncie samurajów, inni o napaści bandytów pod bushi się podszywających, inni o rebeliantach z północy.
Jakże daleko były te teorie od prawdy.
Zaś trójka łowców... wyruszyła.
Wyruszyli tego dnia kierując się do wioski Oeda. Trójka bushi i Yasuro, robiący za przewodnika. Wyruszyli po południu, więc był jeszcze czas na zwiedzanie miasta i... przemyślenia.

Wyruszyli pieszo mając dotrzeć na miejsce w trzy, góra cztery dni.
Podróż ta upływała spokojnie i bezpiecznie, monotonnie niemal. Yasuro podróżował pieszo w stroju pozbawionym monów. Przez co wydawał się być bezimiennym roniniem, tak samo anonimowym jak i Sogetsu. Czyż nie tego życzył sobie jounin? Anonimowości?
Mimo to Maruiken wiedziała, że byli śledzeni.
Przez kogo? Tego Leiko nie udało się ustalić. Choć zauważyła parę razy niskiego starca w stroju pielgrzymującego mnicha, kryjącego się w zaroślach.


To jednak zawsze udawało mu się uciec, zanim bystre spojrzenie dziewczyny, zdołało mu się przyjrzeć.
Byli obserwowani, to było pewne.
Przez kogo i czemu? To pozostawało zagadką.
W końcu dotarli, pod wieczór do owej wioski Oeda. Czerwony zachód słońca oświetlał krwawo to miejsce.


Nadawał wiosce ponury wygląd. Co więcej, wioska była cicha, podejrzanie cicha. Żadnego szczekania psów, żadnego śpiewu kobiet przy pracy, żadnych okrzyków, żadnych sylwetek rolników pracujących na polach ryżowych. Coś tu było nie tak. Nawet Yasuro to zauważył, zatrzymując się i wstrzymując dalszą wędrówkę łowców. Cała czwórka stanęła na wzgórzu z którego doskonale widać było całą wioskę.
-Coś tu... trzeba by podkraść się do wioski.- stwierdził po chwili namysłu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-03-2011 o 19:43. Powód: poprawki
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 04-04-2011, 04:24   #84
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Cienie były jej przyjaciółmi. Otulały ją swymi ciemnościami tak jak mężczyzna obejmuje ukochaną, zamykały w tych objęciach i jak swój najdroższy skarb ukrywały przed wzrokiem reszty świata. Czuła się bezpieczna pośród tych cienistych czeluści.
Ale była to zdradliwa przyjaźń i stworzeni z niechętnej współpracy światła oraz mroku kochankowie nie byli jej wierni. Rozpustnie przyjmowali w swe ramiona inne kobiety i mężczyzn, dając im tak upragnione chwile wytchnienia. Bezwstydnie, na jej własnych oczach.
Dokładnie w tym samym momencie, gdy Leiko korzystała z ich pomocy chowając się przed Kojiro. Skupiona na swych łowach na tę samą ludzką zwierzynę, na którą i w Nagoi polowała, nijak baczniejszej uwagi nie poświęcała otoczeniu. Iye, to nie tak. Uwaga zawsze była, acz tym razem bardziej powierzchowna, bowiem kobieta zaaferowana była obserwowaniem długowłosego mężczyzny i szybkim reagowaniem na jego rozglądanie się. Zaś grasujące po mieście demony wydawały się z daleka dawać o sobie znać chichotem, a do tego nie sprawiały wrażenia aż tak sprytnych by móc ją zaskoczyć atakiem. Istniało jednak inne zagrożenie, ciche i niewidoczne pod zasłoną nocy, o którego istnieniu Leiko zdawała sobie sprawę dopiero przyglądając się walce pomiędzy roninem i ninja.
Coś zagrało ostrą nutą na naprężonych strunach zmysłów i instynktu łowczyni, każąc spojrzenie zwrócić ku otaczającym ją budynkom, ku niebu upstrzonemu padającymi płatkami śniegu i ku uliczkom gdzie kończyły one swoją podróż. Niby nic, niby zaledwie miasto pogrążone we śnie, acz z tych pozorów spokoju już wcześniej zostało brutalnie i krwiście wyprute. Pchana przeczuciem sięgnęła po pomoc ze strony swojego daru i przekleństwa jednocześnie, odzierając ciemności ze wszelkiej przyzwoitości. Lustrowała je uważnie, kawałek po kawałku sunąc wzrokiem po budynkach i uliczkach.. aż w końcu zobaczyła. Mignięcie zaledwie jarzącej się w jej oczach postaci, która zaraz przemknęła dalej. A potem kolejna nieopodal. I jeszcze jedna. Kątem oka dostrzegła jeszcze kilka. Zręczne, szybkie i bezszelestne w poruszaniu się pomiędzy padającym śniegiem. Ninja, nie było ku temu wątpliwości. Z pewnością Koga najęci przez klan, tak jak i ten jeden osobnik atakujący Kojiro. Nie było potrzeby bardziej zapętlać sytuacji poprzez dopatrywanie się ninja o innych przynależnościach na tych terenach. W zamian rodziło się pytanie, dlaczego właściwie ronin został zaatakowany? Czyż nie zabili go już kiedyś? A może to tylko zbieg okoliczności i po prostu się „nawinął” w nieodpowiednim czasie oraz miejscu? To było trudne do uwierzenia. Jednakże gdyby chciano jego głowy, to czyż nie byłoby łatwiej, jeśli i te wszystkie postacie w cieniach by go zaatakowały? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Póki co miała przekonanie tylko do kilku z nich, w tym i do tego, że ona nie została przez nikogo dostrzeżona.

A w swej kryjówce ponownie przypadło Leiko bycie obserwatorką, acz jakże tym razem odmienna była to rola od tamtej, w której towarzyszyła jej dwójka bushi i białowłose oni. Tamtych nie znała, nie interesowali jej, więc poczucie jakiegoś ludzkiego obowiązku przyjścia im z pomocą było jej obce. Z Kojiro było inaczej. Tutaj zainteresowanie nim naruszało ustaloną granicę, stając się dla niej czymś nieodpowiednim, po wielokroć zakazanym.. i fascynującym, niezdrowo być może. W przeciwieństwie do owych dwóch samurajów był on jej o wiele użyteczniejszy żywy niż martwy i zwykłym marnotrawstwem byłoby pozwolić mu tak po prostu zginąć. O ile ona dla niego była krystalicznie czystym źródełkiem mogącym ugasić jego pragnienie, o tyle on dla niej pozostawał niewyczerpanym źródłem tak wielu frapujących ją sekretów, które dawkował jej z każdym ich spotkaniem. Co więcej, nie raz już się okazało, że wyciąganie ich z niego nie było udręką, a pożytecznością wymieszaną z przyjemnością osładzającą Leiko tę wyprawę. Dlaczegóż miałaby akurat teraz odmawiać sobie takiego przyszłego rozpieszczania siebie? Koniec końców pozostawał kimś wartym jej możliwego wkroczenia na scenę, gdyby tylko jego walka z przeciwnikiem obrała nazbyt krytyczny obrót.
Z długiego rękawa wysunęła dłoń dzierżącą sztylet tanto czekający, tak jak i ona, na choćby jeden wybitnie zagrażający życiu Kojiro ruch ze strony ninja.
Jak wąż zwijający i napinający sploty swego ciała w ostrzeżeniu rychłego zaatakowania.
Jak kot obserwujący czujnie swoją ofiarę, niespokojnie poruszający łopatkami w przygotowaniu do przyszłego skoku.
Czekała.

W spektaklu rozgrywającym się w ogrodzie, do którego Leiko była gotowa w każdym momencie dołączyć, jej czempion pokazywał kolejny ze swych kunsztów na niecodziennie wysokim poziomie. Jakże ze swoimi szermierczymi umiejętnościami musiał się plasować o wiele wyżej ponad innymi bushi, których widziała tej nocy. Wszak był stosunkowo młody, acz jakże ta młodość była odmienna od tej niepoprawnej, pełnej gwałtowności Kirisu bądź innych młodzików balansujących pomiędzy byciem jeszcze chłopaczkiem, a już dorosłym mężczyzną. Nie to też żeby trwał zatwardziale w poważnych, dojrzałych nastrojach, aczkolwiek jego zdolności w walce oceniała jako ponadprzeciętne i w tym jego ciele kryło się coś więcej niż interesujące ją tajemnice czy też ten żar pożądania czekający tylko na bycie rozpalonym do dzikich płomieni trawiących kochanków. Katana nie służyła mu do wykonywania tylko wielce wymyślnych, acz nad wyraz zbędnych ruchów mających zasiać ziarno niepewności.. lub prędzej rozbawienia w przeciwniku. Wszakże takie fikuśne popisy były wielce popularne. Iye, ten tutaj osobnik był cierpliwy i oszczędny wyjątkowo w atakach.. a także skuteczny.
Z cichym świstem powietrze przecięły shurikeny ciśnięte w niego przez ninja, a chociaż ich liczebność upodobnić można byłoby do gradu lub deszczu, to Kojiro mieczem zdołał odbić każdy z pocisków. Nie dał intruzowi wiele namysłu do zmiany techniki, bowiem doskoczył do niego po wprowadzeniu zmian trasy lotu ostatniej ze stalowych gwiazdek.
I to mógłby być już koniec. Publiczność wstrzymałaby oddech napinając się cała w oczekiwaniu na finalne cięcie w spektaklu. Odgłos wypuszczanego powietrza z ust rozniósłby się ponad głowami, kiedy z przeciwnika ronina trysnęłyby czerwone szarfy imitujące krew. Sympatii dla głównego bohatera pokonującego swojego wroga nie byłoby końca.
Gdyby tylko to było już zakończenie.

Pchnięcie wykonane kataną jednakże nie sięgnęło serca ninja, który w ostatniej, pełnej napięcia chwili przetoczył się na bok unikając zabójczego ciosu. Uszy ich trójki wypełnił dość nieprzyjemny dźwięk ostrza z impetem uderzającego o ścianę budynku i wbijającego się w nią, pozostawiając Kojiro bezbronnym. Łowczyni nieznacznie zmieniła ułożenie palców na swym tanto, zaś w dłoni triumfującego ninja pojawił się sztylet kunai. Korzystając z okazji uderzył nim wykonując niskie pchnięcie w podbrzusze kochanka Leiko. Uderzenie będące w stanie przeważyć szalę zwycięstwa tego pojedynku na korzyść obcego mężczyzny .. jeśli tylko trafiłoby swego celu. Niemniej w swym locie zostało przechwycone przez ronina, a trzymając prowadzoną ją dłoń przyciągnął on jeszcze do siebie przeciwnika. Kolejne zdarzenia nastąpiły po sobie błyskawicznie. Wolną ręką wyrwał niewielki oręż z uścisku ninja, który zaraz potem został nabity na swój własny sztylet wbijający się głęboko w jego klatkę piersiową.
Kobieta uśmiechnęła się do siebie zaledwie kącikiem ust, gdy tak przyglądała się zastygłym w bezruchu postaciom ronina trzymającego napastnika w oczekiwaniu, aż ten wyzionie ducha. Rozluźniła dłoń trzymającą ostrze i schowała je w niezbadanych odmętach, otchłaniach nawet, obszernego rękawa kimona. Jej ingerencja nie była potrzebna.

Ciało uderzyło ciężko o ziemię, kiedy Kojiro puścił trupa i sięgnął po swoją katanę. A następnie, co Leiko spostrzegła z lekkim spłoszeniem, zaczął iść w kierunku uliczki gdzie ona się przed nim chowała. Wtuliła się mocniej w mroczne objęcia nocy i otaczających ją budynków, a także skuliła się przy rozstawionych drewnianych skrzynkach. Stała się niewidoczna, nawet błysk oczu jej nie zdradził, gdyż twarz schowała w kapturze, a spojrzenie skoncentrowała na ziemi. Zatem widziała jak ronin przechodził.. ba, ta bliskość była prawie namacalna, ale i tak nie zauważył swojej Tsuki no musume. Wyminął jej miejsce ukrycia i szedł dalej, skradając się w cieniu domów. Dopiero gdy oddalił się wystarczająco Leiko wstała i po raz kolejny poczęła sunąć za nim niedostrzegalnie. A było to trudniejsze od wcześniejszego śledzenia go , gdyż mężczyzna po mało przyjaznym spotkaniu z ninja stał się czujniejszy i unikał łażenia po dachach. Rozglądał się także często, aby nie wpaść na jakiegoś następnego intruza.. choć jeden z wprawą szedł za nim powoli, czasem umykając zwinnie w pobliską uliczkę, czasem specjalnie gubiąc jego trop tylko po to, by kawałek dalej ponownie się za nim skradać w bardziej dogodnych do tego warunkach. Ale wszak ona była niegroźnym natrętem, ne?
Celem jego wędrówki przez miasto były jego obrzeża, a konkretniej to opuszczone domostwo drastycznie odbiegające od dostatku na jakie mógł sobie pozwolić przy ich poprzednim, obfitym we wrażenia spotkaniu. Dom biedaków, który, jak mniemała Leiko, stanowił teraz dla ronina tutejszą kryjówkę. Obserwowała go jak już nie niepokojony przez nikogo wchodzi do środka, po czym ona sama nie ruszyła od razu w drogę powrotną. Dalej patrzyła, ale tym razem omiatała wzrokiem okolicę w poszukiwaniu jakichś kolejnych nieproszonych gości.. a tych tej nocy było przeróżnych rodzajów, jednych gorszych od poprzednich. Mimo to nie zauważyła już niczego nieodpowiedniego, więc nasuwając głębiej kaptur na głowę obróciła się, zostawiając nareszcie Kojiro trochę prywatności z jego własnymi sekretami i koszmarami.


***


Leiko
odczuwała delikatne niezadowolenie, które jednak nijak nie miało swojego odbicia na jej ogarniętych nieprzeniknionym chłodem licach. Była tak blisko, była przecież w samym środku, samym epicentrum ważnych dla niej zdarzeń. Widziała postacie będące w jej oczach nie ludźmi, a zlepkami bezcennych dla niej informacji będącymi w stanie posunąć jeszcze do przodu jej postęp w zadaniu. Była. Na zamku samym, posiadłości klanu i rezydującego w nim samego Sonoske, którego wszak widziała na własne oczy. Tak blisko, bliziutko.. aż czuła te oplatające ją intrygi. Tak blisko była.. a teraz.. teraz..

Powiew wiatru wprawiał w lekkie falowanie kruczoczarne pasmo włosów, zza którego kobieta stojąc na wzgórzu przyglądała się zabudowaniom. A to spojrzenie było ciężkie, z iskierkami niechęci migającymi w piwnych tęczówkach, jak gdyby samym wzrokiem pragnęła zetrzeć z mapy świata tę wioskę. Miała ochotę krzyknąć gniewnie, lub chociaż prychnąć i tak prymitywnie dać upust kryjącej się w niej irytacji.. ale specyficzne wychowanie i lata treningów wszelakich umiejętnie pozbawiły ją luksusów poddawania się takim emocjom. Jednak drażniącym faktem było, że na rzecz wyższego celu i by móc zachować niewinną twarz wobec klanu oraz wszystkich innych postaci przewijających na jej drodze ku celu, musiała się babrać w cudzych brudach jakimi były problemy z demonami, którymi zajęcie się w innej sytuacji nigdy nie leżałoby w jej gestii. W Nagoi to było przydatne, aczkolwiek już po wyrobieniu reputacji mającej ją zaprowadzić do siedziby klanu, stawało się ciężarem. A nie miała innej możliwości jak nosić go na swych barkach i jak piórko na wietrze dać się rzucać z dala od swojego celu. Była świadoma jak wiele od tego zależy, więc ni jedno narzekanie bądź wzburzenie nie naruszało jej zewnętrznej harmonii, zezwalając tylko na wydzielanie się tego wewnętrznego jadu.

Na zamiar Yasuro, czyli jego samotną wyprawę na zwiady zareagowała zatrzaśnięciem dotąd chowającej ją przed zachodzącym słońcem parasolki. Dodatkowym czynnikiem ucinającym tę jego decyzję było krótkie, niezmącone obwieszczenie, że ona też idzie. Czyżby jednak obudził się w niej zew łowczyni demonów pragnącej ocalić ludzkość od tych plugawych pomiotów mogących być przyczyną takiego nienaturalnego wyglądu kolejnej wioski? Nic bardziej mylnego. Leiko nie miała w sobie ni krztyny tak heroicznych zamiarów, ale wybór pomiędzy bezczynnością na wzgórzu, a wybraniem się na przeszpiegi z mężczyzną skłonnym do obronienia jej przed każdym złem, był dość prosty. A jeśli już musiała dalej ciągnąć tę swoją zabawę, to miała zamiar należycie spisywać się na polowaniach.
Wszelkie sprzeciwy samuraja mające ją zostawić na wzgórzu zdusiła w zarodku powołując się na jego troskliwą, bohaterską, może nawet nieco naiwną naturę, która nie pozwalała na.. porzucenie tak kruchej istoty na rzecz kapryśnego losu, ne? Z figlarnością w głosie, ale stanowczością w oczach nijak nie mogącą zostać zbagatelizowaną i pozwolić na poddawanie prawdziwości jej słów w wątpliwość, insynuowała subtelnie swą własną, nieprzemijającą chęć udania się na zwiady… która wbrew jej woli mogłaby ją samotnie popchnąć ku budynkom w dole. Przeplatała to z już bardziej dobitnym stwierdzeniem, jakoby Yasuro pomimo czasu z nimi spędzonego nie był łowcą, a jeśli demony miały coś wspólnego z tą wioską to istniało ryzyko, że nie dostrzeże on jakichś związanych z nimi drobnostek będących dla niej bardziej jawnymi. A wokół tego wszystkiego urok swój roztaczał urzekający uśmiech rozchylający malowane fioletem wargi kobiety.

Tej kobiecej kreatury o jakże zdolnych palcach i dłoniach, w czterookiej prywatności mówiącej niecnymi, peszącymi sugestiami, a pomimo tych rozkosznych narzędzi tortur ciągle pozostającej delikatnym kwiatem potrzebującym ochrony.. czy nie tak?
I to jej stopy muskając lekko trawę pod czarnymi geta, prowadziły ją po zboczu wzgórza niespiesznymi i ostrożnymi kroczkami, aby schodząc z tej górki nie wpadła na czyjeś pazurki.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-04-2011, 23:10   #85
 
Cytryn's Avatar
 
Reputacja: 1 Cytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetnyCytryn jest po prostu świetny
Sogetsu szedł spokojnie ciemnymi uliczkami, prowadzony przez dziewczynę niczym nie dawał po sobie poznać jak słabo zna topografie miasta. Jej zmienianie tempa kroku raz szybkiego by z powrotem zwolnić było mu jak najbardziej na rękę przez jej przyśpieszenia nie musiał pytać się o drogę a gdy zwalniała sam spowalniał udając że czeka na nią. Jednak bardziej od dziwnej nieznajomej interesowały go wydarzenia które rozegrały się tej nocy w mieście. Przyglądał się sposobowi w jaki ginęli bushi mógł za pomocą ran określić jaki przebieg miały walki. Czy gwałtowny, czy też były to spokojne ciosy wyćwiczonych bushi. Liczył też trupy czuł że warto było wiedzieć jak duże straty poniósł tej nocy klan Hachisuka w swojej głównej siedzibie by móc wywnioskować z tego siłę ich przeciwnika. Nagle jednak ciszę nocy przerwała dziewczyna:
- Kisari... tak mam na imię. A jak ciebie zwą samuraj-sama?
Kazama szedł przez chwilę jakby nie usłyszał zadanego pytania. Zastanawiał się na co dziewczynie taka informacja, doszedł jednak do wniosku, że to rutynowa wymiana uprzejmości jednak nie miał zamiaru zdradzać swojego imienia zbyt szybko. Informacje miały swoją wartość, zapamiętał liczbę zabitych i odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Na co ci katana jeżeli podczas walki nawet jej nie wyciągnąłeś ? – Krytycznie spojrzał na miecz profesjonalnie wsunięty za obi - Spójrz na mijane przez nas trupy, ile z nich ma nawet nie wyciągnięte katany ?
W oczach dziewczyny zabłysł gniew, gdy spoglądała na niego i ...dłoń błyskawicznie spoczęła na rękojeści miecza.
Przez chwilę wydawało się, że po niego sięgnie. Przez chwilę tylko... Po czym jej gniew zgasł i opuściła głowę dodając.-Braciszek... On mówił, by nie sięgać po katanę, jeśli nie jest się pewnym zwycięstwa. By nie sięgać w gniewie, by nie sięgać w strachu... bo te uczucia spowodują porażkę.
Odsunęła dłonie od miecza.-Braciszek mówił, że mądry samuraj wybiera moment zadania ciosu. I moment rozpoczęcia walki. Braciszek mówił...
Zakrył twarz rękawem kimona, po czym otarła ją mówiąc.-Śnieg wpadł mi do oka.
Nie czekając aż dziewczyna opuści ręce Sogetsu błyskawicznie wyciągnął miecz i przyłożył jej ostrze do szyi.

- Mógłbym cię teraz zabić, nikt by nawet nie zauważył wśród tylu innych trupów zabitych przez te dziwne oni. Porażką nie jest wyciągnięcie miecza w strachu czy gniewie, porażką jest śmierć bez walki. Czasem walka wybiera ciebie, a nie ty wybierasz dogodne dla ciebie warunki. Co w tedy zrobisz ? Dasz się po prostu zabić, bo walka była nie zaplanowana ? - puknął lekko końcówką miecza w brodę Kisari i syknął - Wyciągnij katanę.
-Nie zdążyła... łem wtedy.- burknęła dziewczyna i wyciągnęła katanę odskakując. Wyciągnęła zadziwiająco szybko, choć niezbyt płynnie. Coś jednak umiała. Jednak daleko jej było do szermierczej biegłości. Kilka lat treningu, mogłyby przekuć jej talent w szlachetny klejnot dorównujący doskonałością orężowi który trzymała w dłoniach.
Ostrze katany było wyjątkowo dobrej jakości. Oręż ten niewątpliwie był mieczem rodowym, przekazywanym z pokolenia na pokolenie, w znamienitej rodzinie bushi. Albo ukradła, co było mało prawdopodobne, albo pochodziła ze szlachetnej rodziny. Czemu jednak podróżowała sama?
Kazama przez chwilę przyglądał się dziewczynie zastanawiając się co ją tu sprowadza, po chwili jednak schował miecz.
- Pamiętaj że o ile chcesz żyć to lepiej raz wyciągnąć miecz za szybko niż raz za wolno. – powiedział to już całkiem spokojnym głosem po czym odwrócił się by dalej kontynuować podróż do karczmy. Idąc już rzucił jednak jeszcze :
- Nazywam się Sogetsu, i gdybym chciał twojej śmierci nie ratowałbym cię wcześniej.
Dziewczyna spurpurowiała na twarzy, trochę z wściekłości... ale głównie ze wstydu. Niemrawie wsunęła katanę do saya i mruknęła.- Nikogo... nie zabiłem jeszcze Sogetsu-san. Dziękuję za pomoc i lekcję.
- I dobrze dla ciebie, mam nadzieję że unikniesz zabijania w swoim życiu. Życie w pokoju jest dużo cenniejsze niż życie kolejnego mordercy. Najlepiej będzie jak wrócisz do domu i tam pomożesz swoją obecnością. Nie jesteś stąd, problemy tych ziem cię nie dotyczą, więc czemu przybyłeś w tak niebezpieczny region ? - nie zwrócił uwagi na zawstydzenie dziewczyny, nawet nie odwracając się w jej kierunku. Mógł spodziewać się takiej reakcji z jej strony, jednak jego celem nie było zawstydzenie jej.
-Sprawy związane z rodziną i jej honorem. Jestem ostatnim z mej rodziny.-odparła Kisari zaciskając dłonie w gniewie.- A ukrywana jest przede mną prawda o moim bracie. Chcę się dowiedzieć, co się naprawdę wydarzyło. I czemu mam się wstydzić mojego nazwiska. I ukrywać się.
- Dlatego postanowiłaś umrzeć pozostawiając swój ród w niesławie ? - specjalnie użył formy żeńskiej by dać jej do zrozumienia że już dawno się domyślił, że nie jest prawdziwym bushi.
- Nie umiesz uratować samej siebie a chcesz uratować cały swój ród ? Jak już mówiłem wróć do domu i żyj jako człowiek pokoju. Powoli odbudujesz swój ród swoimi czynami sprawiając że sprawy przeszłości nie będą miały znaczenia. - odwrócił się nagle do niej i śmiertelnie poważnym tonem rzekł - Czeka cię tu tylko śmierć, zawróć póki jeszcze ktoś z twojego rodu żyje.
-Nie przyszła... Nie jestem tu, by przelewać krew. Nie przybyłem, by walczyć...- po chwili zorientowała się i rzekła.- Skąd wiesz? Co mnie zdradziło?
- Gdy cię uratowałem, słyszałem krzyk dziewczyny nie walecznego bushi którego zaczełaś zgrywać chwilę później. Twoja gra była nawet zabawna, do czasu gdy powiedziałaś mi że chcesz zginąć, by wyjaśnić tajemnicę. No cóż, chodźmy do gospody dzisiejsza noc była dość męcząca, mam nadzieję że zastanowisz się nad tym co powiedziałem.
-Nie przyszłam tu ginąć. Przyszłam tu odkryć prawdę. Na prowincji też grasują oni. -burknęła bardzo cichutko dziewczyna.- Wiesz co to stracić całą rodzinę. I nigdy nie dowiedzieć się, jaki los ich spotkał? I dlaczego? Wiesz jaki to los, ukrywać imię własnej rodziny?
- Nie mogę ci pomóc z twoimi rozterkami, byłem sierotą nie znającym swojej prawdziwej rodziny, przygarnął mnie obcy klan i wychował jak swojego. Czy nie znajomość swojego pochodzenia jest lepsza niż jej strata ? Może i tak, ale nie jestem mędrcem czy wędrownym mnichem, by roztrząsać takie problemy. - Poklepał dziewczynę lekko po plecach by ją podnieść na duchu. - Żyjemy w czasach w których ludzkie tragedie stały się normalnością. Trzeba nauczyć się by żyć dalej, by samemu wykuwać swój los. Zdaję mi się że gospoda jest już niedaleko, odpoczniesz trochę.
-Moja rodzina miała kilku oddanych przyjaciół w tym mieście. Może oni mi pomogą w odkryciu tajemnic.
-odparła już spokojniejszym głosem Kisari. Po czym dodała.- Dlatego tu przybyłam.
-Mhm - Kazama mruknął już tylko by potwierdzić że słyszał i dalej kontynuował podróż do gospody. A Kisari posłusznie dreptała tuż za nim.

Miasto znała lepiej od jounina, ale bynajmniej nie znała go dobrze. Po kilku minutach jednak Sogetsu zauważył, że Kisari prowadziła go do jego gospody. Zapewne i tam planowała zatrzymać. Lecz gdy zbliżali się do niej, zamarła w zaskoczeniu.
-Yasuro-kun? Co on tu robi. Nie powinien być... na jakiejś misji, czy coś w tym rodzaju?- przestraszyła się nieco. Aczkolwiek przyrostek kun które dodawała do jego imienia, świadczyło o bliskiej zażyłości między nimi.
Tymczasem Yasuro, jeszcze nie zauważył wracającego do karczmy Kazamy i towarzyszącej mu Kisari.
Zamyślony wdychał pełną piersią orzeźwiająco zimne powietrze nocy.
-Nie może mnie tu zobaczyć. Odeśle do domu. Błagam samuraj-sama. Pomóż.- prosiła dziewczyna, kryjąc się za Sogetsu.
Szermierz wyjrzał zza rogu by upewnić się o kim mówi dziewczyna, podrapał się lekko po brodzie i mruknął - Ciekawe... - spojrzał krytycznie na dziewczynę uśmiechając się jednak lekko.
- I w czym ja mam ci pomóc ? Przecież w tak świetnym przebraniu na pewno cię nie rozpozna. - pokpiwał sobie lekko z Kisari wykorzystując sytuację, szybko jednak jego głos przybrał znów poważną barwę - Czemu miałbym ci pomóc ? Odesłanie cię do domu może być dla ciebie najlepszym rozwiązaniem, zresztą mówiłaś, że nie masz rodziny, więc czemu ktoś obcy miałby cię odsyłać ?
-Nie mam rodziny, ale moja rodzina miała przyjaciół. Dastate przygarnęli mnie po ich...-Kisari głos się lekko łamał, gdy to mówiła.-... ale też i kryją mnie przed światem. A ja mam dość już ukrywania się.
- Masz dość ukrywania się a i tak chcesz się ukryć przed Yasuro. Twój los, twoja sprawa ale przeczysz sobie samej. Znasz jakąś inna karczmę do której możesz się udać ? - Sogetsu spojrzał na jeszcze rozgwieżdżone niebo, poszukiwanie tajemniczego cienia nie miało już sensu dlatego mógł poświęcić tej dziewczynie dodatkowy czas.
-To skomplikowane.- odparła Kisari, po czym dodała.-Są jeszcze dwie karczmy w których mogłabym się zatrzymać.
- Dobrze więc, prowadź do miejsca w którym mogłabyś się zatrzymać.

******
Dzień. Younin obudził się jak tylko słońce zaczęło dawać swój pierwszy poranny blask, nie nawykł do długiego snu ale nawet jak na niego tej nocy spał wyjątkowo mało. Postanowił wcześniej jednak odwiedzić tutejsze dojo i miał zamiar wyrobić się nim reszta łowców się zbierze i będą musieli wyruszać. Poruszając się ulicami miasta patrzył jak pierwsi Eta zaczynają zbierać ciała zabitych, za wcześnie jednak było jeszcze na plotki miasto nie rozbudziło się dostatecznie po koszmarze ostatniej nocy. Prócz Eta spotkał jeszcze sporo typków spod ciemnej gwiazdy, złodziejaszków starających się skubnąć coś dla siebie z ciał zabitych. Przypomniało mu to o wydarzeniach w Nagoi gdzie yakuza prosiła go o odnalezienie niejakiego Senzo Kuzai-sana, może mógłby podpytać w dojo o tego człowieka lub złapać któregoś z tych złodziejaszków. Jednak czuł że nie będą oni chcieli z nim rozmawiać i prędzej uciekną nim z nim porozmawiają, nie składał żadnych obietnic że odnajdzie tego Senzo więc nie miał zamiaru uganiać się za nimi. Przypomniało mu się również że obiecał coś przywieźć wnuczce Soena, jednak na to będzie jeszcze czas. Błądził trochę po mieście wiedząc że o poranku włażenie na dachy by się rozejrzeć byłoby niewskazane. Zajęło mu to trochę więcej czasu niż planował ale w końcu trafił na miejsce. Nie wiedziało go może tam spotkać, może uda mu się trafić na poranne ćwiczenia a może dojo jeszcze nie zostało otwarte po wydarzeniach ostatniej nocy. Podszedł jednak i zapukał do drzwi niepewny czego może się spodziewać.
Nikt mu nie odpowiedział, ale drzwi były uchylone. Gdy je lekko otworzył usłyszał trzask uderzających o siebie kawałków drewna. Pewnie odbywały się treningi, lub walki pokazowe. Samo dojo było skromne, choć nie bez powody. Było nowe. Drewno jeszcze nie zdołało obeschnąć. Napis nad dojo nie ściemniał. Sądząc po ustawionej licznie broni ćwiczebnej, nie szkolono tu tylko w walce kataną, ale i włócznią, naginatą i łukiem.
Kazama był coraz bliżej, odgłosów walki i zobaczył. Tutejszego sensei i gromadkę młodych bushi, zapewne uczniów.
Sensei wyjaśniał podstawy kendo. Nagle jego spojrzenie spoczęło na jouninie. I rzekł głośno.-A ty czego tu szukasz?
Nie było w jego głosie ni gniewu, ni prowokacji. Co najwyżej bezczelna ciekawość, wynikająca z pewności siebie.
Jounin ukłonił się grzecznie i odparł stonowanym głosem
- Człowiek całe życie poszukuje wiedzy, jestem ciekaw czy jesteś w stanie mnie czegoś nauczyć. Głupotą byłoby przegapić możliwość poszerzenia swojej wiedzy przy każdej nadążającej się okazji. Czy byłbyś w stanie poświęcić chwilę swojego cennego czasu skromnemu wędrowcowi ?
-Wędrowny mistrz miecza, tak?-rzekł sensei zerkając na tachi. Uśmiechnął się i bokenem wskazał na stojak ćwiczebnym orężem.- Wybierz broń i połóż tam swój miecz.
- Żaden mistrz po prostu człowiek poszukujący wiedzy. - Spojrzał na miejsce wskazane mu przez senseia i z pełnym ceremoniałem odłożył w tym miejscu swoje tachi. Mimo, że najchętniej po prostu rzuciłby je w kąt, to nie chciał wyjść na człowieka bez szacunku dla swojego oręża. Podnosił i chwilę sprawdzał bokeny by wybrać taki który był jak najbardziej podobny do tachii na które został skazany, nie było sensu trenować walki innym rodzajem miecza, większym cięższym czy dłuższym.

Sensei przyjął klasyczną postawę, spokojnym spojrzeniem wpatrując się w przeciwnika. Bokena trzymał pewnie wykonując nim tylko drobne ruchy.- Saitame... Tamura Saitame. A jak ciebie zwą?
Jego ruchy precyzyjne. Jego postawa idealna... i sztywna. Sam Saitame był zapewne doświadczonym wojownikiem, jego zakończoną krótką bródką twarz, zdobiła długa blizna.
Kazama przyjął postawę identyczną jak Tamura przybył tu by się uczyć a nie pokazywać jak sam walczy, chciał zobaczyć jak tutejszy sensei rozpocznie tą pokazową walkę. Mimo to nie usztywniał w równym stopniu co on swojej postawy, nie był przyzwyczajony do takiego rodzaju operowania mieczem wolał by jego ruchy zachowały swoją płynność.
- Sogetsu Kazama i jestem gotów. - odparł czekając na ruch Tamury.
-Uderzam.- krzyknął Saitame. Bokeny zderzyły się ze sobą. I zaczęła się walka. Pierwsze ataki sensei były szybkie, acz delikatne. Testotwał bardziej odruchy Sogetsu, niż atakował. I był zawsze gotów do obrony. Przy czym... Kazama miał wrażenie, że kendo nie jest najlepiej opanowaną sztuką przez Saitame. Był dobry, ale powinien być lepszy. Dopiero później, gdy ataki sensei stały się gwałtowniejsze, Kazama uznał, że Saitame woli broń o większym zasięgu niż katana. Za bardzo się bowiem odsłaniał podczas ataków.
Jounin skupiał się głównie na obronie obserwując styl walki przeciwnika, chciał jak najwięcej nauczyć się z tej walki. Jak na walkę mieczem ciosy Tamury były bardzo mocne ale jego postawa była zbyt sztywna miał trudności z płynnym przejściem z ataku do szybkiej obrony. Miał zamiar wykorzystać ten mankament w stylu walki przeciwnika na swoją korzyść zaczął wszystkie ciosy przeciwnika zbijać ciągle w jedną stronę zamiast parować je siłowo. Po kilku odepchnięciach dodał do swojej taktyki jeszcze jeden ruch nadgarstkiem po sparowaniu ciosu na prawo przesuwał ostrze swego bokena coraz bliżej nadgarstka przeciwnika, wyczekując chwili gdy będzie mógł spokojnie przedłużyć ten ruch w skuteczne cięcie skierowane w przedramię Tamury.
Saitame nie zauważył pułapki, doskakując zbyt pewnie, atakując zbyt agresywnie. Cios bokena Sogetsu, przyjął bez piśnięcia. Choć niewątpliwie go zabolało. Puszczony boken zatoczył w powietrzu łuk i upadł na podłogę dojo. Saitame odskoczył błyskawicznie i uśmiechnął się kwaśno rozcierając drugą dłonią, obolałe przedramię.- Ładny cios. Gratuluję zwycięstwa, poszukujący wiedzy.
I skłonił się uznającswą przegraną.
Kazama odkłonił się przeciwnikowi i poszedł odebrać swój miecz oraz odłożyć boken na miejsce, po drodze podniósł również boken przeciwnika by go odłożyć.
- Dziekuję za poświęcony mi czas sensei, od początku jednak widziałem że miecz nie jest bronią którą upodobałeś sobie najbardziej. Czy będziesz w stanie poświećić mi jeszcze chwilę na rozmowę ?
-Jestem ci coś winien.- odparł z uśmiechem Saitame i skinął głową.- I masz rację. To dojo słynie głównie ze sztuki władania yari. Z włócznią w moich rękach, nie poszłoby, by ci tak łatwo.
Po czym zawołał do - A wy zacznijcie ćwiczyć kata. Imura-kun dopilnuj porządku.
Najstarszy uczeń skinął głową w odpowiedzi.- Hai, sensei.
Po czym wskazał ręką ogródek medytacyjny.-Tam możemy porozmawiać.
Bez słowa skierował się w miejsce wskazane mu przez gospodarza. Na miejscu przez chwile podziwiał kompozycję ogródka po czym odezwał się do Tamury, przechodząc od razu do konkretów :
- Nie jestem tutejszy, ale zauważyłem że wydarzenia wczorajszej nocy w mieście były dość niezwykłe, czy możesz mi powiedzieć co tu się wydarzyło ? Czemu na ulicy jest aż tylu martwych bushi ?
-Mówisz o wydarzeniach wczorajszej nocy?-spytał mężczyzna i wzruszył ramionami.- Jestem samurajem, nie mnichem. Filozofia i ezoteryka nie jest czymś, co... potrafię wyjaśnić. Wiem tylko, że bushi służący pod Jumai Hataro-sama, nagle oszaleli i zaczęli walki w garnizonie. A potem na ulicach miasta. I walczyli z pianą na ustach. -po czym spojrzał ponuro na ogródek przed sobą.- Ponoć to dlatego, że stykali się z oni. Kto wie? Pare demonów już w swym życiu zabiłem i jakoś... żaden mnie nie opętał.
- Demony atakują słabych żerują na ich wadach i przywarach. Widocznie byłeś dla nich zbyt mocnym przeciwnikiem sensei.
-Może. Obecnie na ziemiach Hachisuka oni są jak szczury, są plagą.-odparł samuraj i uśmiechnął się kwaśno.- Nie wiem czemu tylko nas to dotknęło w takim stopniu.
Spojrzał na jounina.- To jednak dobry czas, dla przedsiębiorczych ludzi. Z takimi umiejętnościami, mógłbyś daleko zajść. Nawet zostać dowódcą małego odziału. I otrzymać na własność małą wioskę.
- Może.. kiedyś... - Sogetsu zasępił się lekko przez moment spoglądając na spokojny ogródek który ich otaczał - Nie każdemu jest pisane spokojne życie, sensei. Ja na swój spokój muszę jeszcze zasłużyć. Interesuję mnie jeszcze jedna sprawa, czy słyszałeś może o człowieku zwanym Senzo Kuzai-san ? Podobno zaginął na ziemiach klanu Hachisuka.
-To jakiś bushi? Nie nie słyszałem o nikim takim. Ale kto wie? Demony porywają czasem ludzi. Wielu zaginęło.- sensei zamyślił się i rzekł.- Poślę z tobą jednego z moich uczniów. On zaprowadzi cię do Itachiego. - po czym zaczał tłumaczyć.- Itachi-san odpowiada za porządek na ulicach miasta. Więc może będzie wiedział co z owym Kuzai-san się stało. Jeśli przybył do tego miasta.
- Dziękuję sensei ale niestety nie mam za dużo czasu na zwiedzanie miasta, jeżeli dom tego Itachi-sana znajduję się gdzieś daleko to będę musiał podziękować by nie marnować czasu. Niedługo opuszczam miasto.
-To jak wrócisz.- odparł w odpowiedzi sensei. Po czym rzekł.- O tej porze poszukiwania Itachiego-san trochę by zajęły. Rzadko bywa o tej porze w domu.
- Niestety nie mam na to wystarczającej ilości czasu, jeżeli jednak byś kiedyś spotkał tego człowieka powiedz mu że rodzina się o niego martwi, niech wraca do domu. Jeszcze raz dziekuję za twój wysiłek i poświęcony mi czas. Bywaj sensei. - Sogetsu ukłonił się sztywno i skierował swe kroki ku wyjściu.

Przybył z powrotem do karczmy akurat w momencie gdy reszta drużyny była już prawie gotowa do drogi. W ciszy usiadł pod ścianą karczmy czekając na rozkaz do wymarszu. Ciekawiło go jak zachowa się Yatsuro bez oznaczeń swojego stopnia. Czy mimo że nie nosi monów to w pierwszej wiosce znów powoła się na klanowy glejt ? Pozostało czekać i obserwować.
Podróż przebiegała wyjątkowo cicho i spokojnie. Kazama starał się całkowicie wyciszyć i zastanowić nad jakimś schematem ataków, jeżeli oni byli kierowani przez nieprzychylne siły tak jak było to sugerowane to te ataki muszą posiadać jakiś schemat, nawet te ostatnie szaleństwo bushi w zamku musiało mieć jakiś cel.
Do wioski Oeda dotarli w pięknej scenerii zachodu słońca, jednak otaczała ich tylko martwa cisza. Wioska wydawała się opuszczona, martwa. Ostatnim razem dali się zbytnio łatwo zaskoczyć tym razem nie miał zamiaru popełnić tego samego błędu. Nie należało podkradać się grupowo, Kazama postanowił że poczeka na wzgórzu i będzie obserwował wioskę czekając na sygnał lub jakieś niepokojące wydarzenia. Sama wioska mogła okazać się pułapka, ale przeciwnicy mogli również zaskoczyć ich od strony lasu za wioską.
 
__________________
I wiedzie nas siedem demonów, co nami się karmią...
Cytryn jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 06-04-2011, 23:18   #86
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Podział ról odbył się szybko Yasuro i Leiko ruszyli na zwiad, a Kohen z Sogetsu zostali na czatach, ukryci w lesie.
Dwie osoby przemykały polami ryżowymi. Dwa cienie przygarbione do ziemi i czujne.
I nie bez powodu. Już na polach ryżowych napotkali pierwszych wieśniaków. Uzbrojonych wieśniaków... martwych wieśniaków.
Samuraj kucnął z wysuniętym mieczem i jego czubkiem trącał ciała. Coś co zabiło tych wieśniaków nie było ludzkie. Olbrzymie szarpane koliste rany, ślady drobnych pazurów na ciele.
Ślady drobnych stworzeń, na ziemi... stworzeń nie większych od kota.

Ruszyli dalej do wioski, szybko i cicho. Yasuro nie był w tym tak biegły jak jego towarzyszka.
Przeskakiwali od jednej osłony do drugiej, coraz bliżej celu, jakim były pierwsze zabudowania.
Tam znaleźli kolejne trupy, kobiet, mężczyzn, starców i dzieci... zamordowane w ten sam sposób, leżące w kałużach własnej krwi. Byli też tu i bushi Hachisuka równie poszarpani jak pozostali nieszczęśnicy. Zginęli w boju z wyrazem bólu i przerażania na twarzach.
Dłuższe przyglądanie się trupom pozwoliło się upewnić, że zginęli, nie później niż wczoraj. Krew była jeszcze dość świeża, a padlinożerców nie było.O właśnie. Leiko i Yasuro zauważyli, że w okolicy nie było niczego żywego. Ani psa, ani kota, ani nawet drobnego ptactwa. Martwa cisza.
Prawie...
Bowiem, gdy zakradli się w głąb wioski dosłyszeli, rżenie konia.

Niewielka świątynia poświęcona lokalnym Kami. To przy niej uwiązany był koń. I nikogo przy koniu.
Zwierzę było lekko przestraszone dochodzącym do jego chrap zapachem krwi.
A w środku.
W środku było dwóch mnichów. Jeden żywy, drugi martwy. Ich kapelusze, przypominały ten noszony przez Jing-Fei. Musieli być z tego samego zakonu.


Żywy mnich zauważył ruch i w jego dłoni pojawił się wąski sztylet do rzucania. Ale zauważywszy Leiko i Yasuro, uspokoił się i zaczął coś mówić szybko w swym języku.
Gdy weszli... na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie. I przez chwilę znów coś mówił.
Ale Yasuro wskazał na siebie mówiąc.-Hachisuka.
To spowodowało uśmiech na twarzy mnicha i kolejny potok słów. Wskazał na ciało, potem na malunek zrobiony czerwoną farbą na podłodze świątyni.
Pod względem stroju martwy mnich nie różnił się za bardzo od żywego. Za to Leiko dostrzegła przy nim dziwaczny oręż.
Niestety obecność żywego mnicha nie pozwalała się jej przyjrzeć owemu orężowi u martwego.
A także jego ranom, choć... już było widać, że zabiło go to same stworzenie i że zginął tutaj.
Bo to jego posoka zasychała na malunku.
Miał też kilka innych ran, zadanych przez nieznaną Maruiken broń, aczkolwiek nie one były przyczyną jego śmierci.
Zginał bowiem od tych samych głębokich szarpanych ran, jakich nie zostawia normalne zwierzę. Od tych samych szarpanych ran, które były na ciałach, poprzednio znalezionych ofiar. Mnich zginął koło malunku, niewątpliwie powiązanego z magią.


Co jednak ów malunek oznaczał, tego Maruiken nie wiedziała. Ale zważywszy na skomplikowanie i staranność wykonania, to musiał być potężny rytuał.

Dwie osoby stały na wzgórzu, przyglądając się oddalającym się postaciom Yasuro i Leiko. Jedną z nich był Kohen Takami, drugą Sogetsu Kazama. Obaj nie czuli potrzeby ruszać wraz z Yasuro i Leiko. Nie byli odpowiednimi osobami do tej roli. Więc czekali, na ich wieści i powrót.
Zerwał się wiatr. Silny wicher, który pojawił się znikąd zaczął szarpać koronami drzew.
Wraz z wichrem pojawiło się wycie. Kohen i Kazama spojrzeli za siebie.
W ich stronę drogą zmierzały podobne do wilków bestie.


Podobne jedynie... Wyjątkowo chude, lecz nie wychudzone. Zupełnie jakby ich ciała składały się jedynie z mięśni. Potężne pazury, rozrywały siemię.Same kły wypełniały ich paszczę. Perfekcyjni zabójcy. I tylko zabójcy.
Stado zatrzymało się widząc dwójkę ludzi, stojących im na drodze. Dwanaście rosłych bestii, o szafirowych oczach, osaczających przeciwników.


Sogetsu odruchowo stanął pomiędzy nimi, a Kohenem dając temu drugiemu szansę przygotowanie i rzucenie zaklęć. Jounin sięgnął po miecz, a Jinbei reagował radośniej niż zwykle, na spotkanie z oni. Z licznymi oni. Ta walka mogła być trudna.
-Na waszym miejscu... Nie wyrywałbym się tak do bitki. Nie jesteście ich celem. Stoicie jedynie pomiędzy nimi, a drogą do ich celu.- gdzieś z koron drzew rosnącym na głowami.
-Daikun-sama?-wyrwało się zaskoczonemu yōjutsusha.
-Wydawało mi się, że twoja twarz jest mi znajoma.- odparł starczy skrzekliwy głos, z nieprzyjemnym dla ucha śmiechem. -Może kiedyś, porozmawiamy o tym. A na razie...- głos Daikuna wrócił do tematu mówiąc.-Te stworzenia, uosabiają gniew Kami otaczających wioskę lasów. W wiosce musi być coś, co poważnie zakłóca równowagę. Inaczej by się by nie pojawiły. Nie jesteście ich wrogami, dopóki nie stoicie pomiędzy nimi, a ich misją.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-04-2011 o 23:29.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 15-04-2011, 05:25   #87
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Żywy mnich. Martwy mnich. Malowidło na podłodze.
Spojrzenie Leiko wodziło to ku jednemu z tych punktów, poprzez następny, przesuwało się gładko po plamach krwi, a potem zataczało koło i od początku rozpoczynało swą wędrówkę ku zrozumieniu zaistniałej sytuacji. Analizowała, podejrzewała i domniemała. Starała się odnaleźć większy sens w tym co widziała w czasie podkradania się, a teraz i tym niecodziennym znalezisku w świątyni.
W końcu na dłużej zawiesiła wzrok na jedynym żywym osobniku, na którego udało im się natrafić w tej wiosce. Ze spokojem wysłuchała potoku jego słów, aczkolwiek one animuszu jej odrobinę odebrały. Świadczyło o tym pełne niezrozumienia przymrużenie oczu.
-Mnisi Twego klanu, Yasuro-san? – zapytała przerywając zapadłą ciszę i piwne tęczówki zwracając w stronę samuraja w poszukiwaniu u niego pomocy -Czy.. czy zrozumiałeś coś z tego co powiedział? Co tu się wydarzyło?
-Iye. Mnisi z Chin sprowadzeni na polecenie samego daimyo.- stwierdził Yasuro i wskazał palcem na mnicha.- On twierdzi, że przybył tu pół godziny przed nami i zastał sytuację taką jaką widzimy. I że jest zaskoczony... chyba. Nie władam dobrze ich dialektem.
Mnich kłamał przynajmniej w jednej sprawie. Bo choć prawdą było, że przybył niedawno to... nie był zaskoczony tym co zobaczył. I dziwne było, że przybył sam.
Posłała swemu towarzyszowi uśmiech delikatnie unoszących się kącików warg, spomiędzy których i słowa popłynęły -Ale lepiej ode mnie. Może dzięki temu zdołamy dowiedzieć się od niego czegoś przydatnego, ne?
Jednakże to przyjazne zaigranie mimiki kobiety po chwili ustąpiło zamyśleniu, gdy uwagę na powrót skupiła na nieznajomym mężczyźnie i otaczającej go dość makabrycznej scenerii.
-Miałam wrażenie, że będąc tak.. ważnymi gośćmi klanu mnisi nie podróżują samotnie, a szczególnie nie w tak niepokojące miejsca – mruknęła przyglądając się mnichowi okiem pozbawionym zasłaniającej go kurtyny z pasma włosów -Co go tutaj przywiodło.. i dlaczego podróżuje sam, pomimo demonów nawiedzających te ziemie?
Yasuro odezwał się do mnicha. Ten ze zdziwieniem udzielił odpowiedzi. I młody samuraj odparł nerwowo.-Nie przybył tu sam. Towarzyszy mu dwóch bushi Hachisuka. Posłał ich, by rozejrzeli się po tym miejscu.
Ale przecież nie napotkali żadnych bushi Hachisuka... cóż... żadnych żywych bushi Hachisuka.
Co do pozostałych informacji, mnich opowiedział, że nie otrzymał wieści od swego "brata" od dwóch dni. Albo od trzech. Yasuro nie mógł udzielić dokładnego tłumaczenia. Niemniej, stracili kontakt z tą wioską i... z mnichem który tu przebywał. I dlatego on przybył sprawdzić sytuację na miejscu. I zastał swego "brata" martwego.

W czasie tej wymiany zdań Leiko nie stała bezczynnie, a wręcz przeciwnie i zbliżyła się ku zawijasowi zdobiącemu podłogę świątyni. Postukując cichutko swoimi geta obchodziła powoli malowidło, zachowując przy tym odpowiednio dużą, pełną podejrzliwości odległość wobec rzeczy martwej i prawie wyczuwalnie związanej z magią. Wzrokiem bacznym wędrowała po smugach pociągniętych czerwoną farbą, po znakach także nią malowanych i krwistych, rozpryśniętych na podłodze kwiatach tak idealnie wpasowujących się w ten tajemniczy twór. Oglądała i.. na tym kończyły się jej możliwości. Nie posiadała i nigdy nie leżało w jej gestii posiadanie wiedzy o zaklęciach, sztuczkach magicznych i tym podobnych kuglarstwach, zwykle bardziej komplikujących życie niż je ułatwiających.

-Ah.. – odparła krótko, przyjmując do wiadomości odpowiedź mnicha, choć zwyczajowo powątpiewając w jej całkowitą prawdziwość. Mimo to nie drążyła tego tematu. Bariera językowa skutecznie utrudniała wyciąganie dokładniejszych informacji i ograniczała również działanie jej własnego języka, pomimo mniej lub bardziej zręcznych tłumaczeń Yasuro.
W zamian zaś uniosła głowa znad obiektu swego zainteresowania, by nań skinąć i kolejne ze swych pytań zadać – Ne, a ten malunek? Potrafi wyjaśnić jego znaczenie, powiązanie z tym, co się wydarzyło w tej wiosce?
Młody bushi skinął głową i przekazał pytanie mnichowi pomagając sobie gestami dłońmi w przy wypowiedzi.
A Leiko spoglądała w kierunku mnicha który zdjął już swe nakrycie głowy. Wąska twarz i śmiałe spojrzenie. Szczupła sylwetka i postać... i fałsz. Nie wiedziała co chińczyk mówi, nie wiedziała czy tłumaczenie Yasuro jest kompletne, ale czuła że on kłamie... a przynajmniej znów zataja jakieś fakty.



-Szlachetny Jia-Min-sama twierdzi, że pierwszy raz widzi taki wzór i nie wie co on oznacza. Znaki jednak są chińskie. Więc przypuszcza, że to zrobił jakiś renegat z cesarskiego dworu. Dalej... nie rozumiem. Ale mówi coś o wydaleniu spiskowców.-rzekł samuraj tłumacząc długą wypowiedź mnicha.
-Zatem może nasz wędrowny kuglarz ogniem będzie w stanie powiedzieć o tym coś więcej. Wszak z nas wszystkich jemu jest najbliżej do znania się na tych.. tych… - wdzięczne machnięcie ręki ogarniające połać rozciągającej się u jej stóp podłogi, wypełniło powstałą ze zniechęcenia lukę w jej słowach. Gest ten był także uzewnętrznieniem jej, z pewnością, niepomiernej radości z wizji przyszłego wywodu w temacie tegoż malowidła.
-Ale chyba powiodły się nasze małe zwiady i można pójść po pozostałych łowców, prawda? Ja mogę tu poczekać, rozejrzeć się jeszcze – powiedziała Leiko wznosząc jedną brew, tym razem w całkiem niemym pytaniu.
Yasuro skinął głową, niechętny jednakże zostawianiu Leiko tutaj... samej. Samuraj rzekł coś do Chińczyka. Ten odpowiedział z oburzeniem malującym się na twarzy. Nastąpiła krótka wymiana argumentów, zakończona wypowiedzią mnicha, którą Yasuro streścił słowami. -Jia-Min tu zostanie. Chce się rozejrzeć za swymi ludźmi, no i odkryć przyczynę....- zmarszczył brwi, przez chwilę milczał.-...Iye. Nie przyczynę...aaa... raczej, okoliczności śmierci drugiego mnicha.
Samuraj podszedł do Leiko i przybliżywszy twarz do jej ucha szepnął cicho.-Bądź ostrożna Maruiken-san. To miejsce. Jest w nim coś niepokojącego.
Po czym skinął obojgu głową na pożegnania i ruszył szybkim krokiem w kierunku leśnego wzgórza na którym to czekali ich dwaj towarzysze. Japonka zaś została sama z mnichem, co nie było jej do końca na rękę. Nie mogła na niego wpłynąć głosem. Choć mogła wpłynąć niewerbalnie, uniwersalnym językiem ciała i gestów. Tymczasem mnich podszedł do poległego towarzysza.
Nachylił się kucając. W jego dłoni błysnęło ostrze sztyletu. Broni przeznaczonej do ciskania.




Chwycił trupa za kucyk i szybkim ruchem ręki odciął go. Po czym schowawszy owo "trofeum", nałożył na głowę swój kapelusz i wyszedł z świątyni szybkim krokiem wyraźne zamyślony, pod nosem szepcząc po chińsku... zapewne do samego siebie.

Kobieta będąca milczącym, niezbyt napastliwym świadkiem tego dziwacznego zdarzenia, odprowadziła mężczyznę kątem oka, sama pozornie więcej uwagi poświęcając skromnemu wystrojowi świątyni niż jego zachowaniu. Dopiero po jego wyjściu odwróciła się, a następnie idąc wcześniejszym śladem Jin-Min'a zbliżyła się do martwego mnicha. Nie wprost, bowiem przystanęła przy pobliskim rzędzie małych figur przedstawiających lokalne Kami na wszelki wypadek, gdyby tamten postanowił zawrócił do świątyni, a widok łowczyni grzebiącej się przy truchle jego towarzysza nie byłby mile widziany. A pośród tych sylwetek poczesne miejsce zajmował zielonkawy smok, u łap swych mających skarby w postaci drobnych ofiar z ryżu i kadzideł w ilościach przyprawiających o zazdrość pobliskie bóstwa.




Szczerzył się do niej zastygłymi w grymasie kłami, kiedy korzystając z okazji pozostania samej zaczęła się przyglądać dokładniej trupowi. Wystarczyło zaledwie zerknięcie,by dostrzec główną przyczynę jego brutalnej śmierci – rozerwane gardło, kształtem podobne ranom u wieśniaków. Mimo to nie był taką samą ofiarą jak oni, jego ciało odniosło więcej cierpień niż tych wszystkich trucheł, które ona i Yasuro spotkali na swej drodze tutaj. Inne rany były nietypowe i... niezwykłe, jakkolwiek horrendalne by się to zdawało brzmieć w myślach kobiety. Wąskie, być może powstałe od jakichś kolców. Leiko zrobiła kilka kroczków, aby okrążyć mnicha i z innego kąta przyjrzeć się tym ranom. Nie zabiły go, ale sposób ich ułożenia był ciekawy. Regularne odstępy, poziomie ułożenie. Był skrępowany przed śmiercią kolczastym łańcuchem? Możliwe, ale dlaczego? Dlaczego go nie zabito od razu, tylko spętanego utrzymywano przy życiu? Ale te męki jakim był był poddawany przed śmiercią nie były jeszcze wszystkim. Nosił na sobie ślady lekkich poparzeń. Niewielkie nadpalenie ubrania.
Każdy kolejny odkrywany ślad coraz bardziej zaciemniał obraz, zamiast rozjaśniać sytuację. Jednakże skrępowanie przynajmniej wyjaśniało pochodzenie przerażenia wykrzywiającego twarz mężczyzny, a także jego niemoc w użyciu swego oręża do obrony przed napastnikiem bądź napastnikami.




Sama Leiko zaś nie była pewna, czy wiedziałaby jak z niej skorzystać. Nigdy wcześniej nie widziała takiego oręża i tylko ułożenie ostrzy dawało mglistą wizję sposobu trzymania jej w dłoniach. I choć było to jej całkiem obce, to odnosiła wrażenie, że była to dziwna broń w ręku buddyjskiego mnicha. Broń zapewne zabójcza, jednak nijak niebędąca w stanie pomóc mu wyjść cało z opresji.

Po swych oględzinach mogła czekać na resztę, grzecznie, bezczynnie i względnie bezpiecznie pod dachem świątynnym. Mogła, ale..
Leiko różne rzeczy mogła, więc korzystała z wachlarza tych możliwości. Niekoniecznie w pełni zgodnych z ostrożnością o jakiej przestrzegał ją Yasuro, ale też nie miała w zamiarze całkowicie się narażać i odchodzić gdzieś daleko. W ogóle nie miała w swych planach odchodzenia od świątyni. Póki co. Dlatego skierowała się ku wyjściu z niej, opuszczając jedne mroki i zagłębiając się w kolejnych, tych nocnych. Odetchnęła głęboko, jednocześnie rozglądając się za mnichem. Przemykając pomiędzy domami może i byłaby w stanie go wyśledzić, a potem z ukrycia przyglądać się jego działaniom, jednak nie wiedziała co było odpowiedzialne za taki wygląd wioski.. ani co paskudnego skrywał Jin-Min. Aż tak pazerna na błyśnięcie w roli łowczyni to ona nie była. Nie widząc w pobliżu żadnej żywej duszy zbliżyła się do bocznej ściany niewielkiej, skromnej w swej architekturze świątyni i palcami odnalazła idealne nierówności. Wczepiła się w nie, po czym podciągnęła zręcznie swe smukłe ciałko. Trochę zapierania się nogami, trochę wyszukiwania kolejnych miejsc zaczepienia.. aż w końcu kobieca sylwetka znalazła się na dachu. Czy obrażała tym tutejszych Kami? Nie, wcale nie chciała ściągać na siebie ich gniewu i wierzyła, że każdy jeden z nich zrozumie jej sytuację i uśmiechnie się do niej z pomyślnością.
Z kimonem falującym od powiewów wiatru stanęła na szczycie i rozejrzała się na wszystkie strony oceniając widoczność z tego punktu, który obrała jako swój obserwacyjny. Następnie przeszła kawałeczek i przysiadła na samej krawędzi dachu ponad wejściem do budynku, nad którym zawisły jej założone jedna na drugą nogi. Delikatnym muśnięciem palców odgarnęła pasmo włosów ze swej twarzy i przymrużyła na chwilę oczy, przywołując do nich ich nienaturalnie zdolności. A potem w drapieżny, ptasi sposób przekrzywiała głowę, by móc lustrować pogrążoną w ciemnościach wioskę w poszukiwaniu wszelkich anomalii.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 19-04-2011, 16:55   #88
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wioska przyniosła tyle ciekawych zagadek do rozwiązania. Śmierć wieśniaków, śmierć mnicha, rytuał. Bo niewątpliwie rytuał został tu przeprowadzony. Jaki? Czemu? Na te pytania odpowiedzi dopiero zostaną udzielone.
Leiko siedząc na dachu świątyni rozglądała się dookoła. Wybrała sobie odpowiednie miejsce, na rozglądanie się. Nawet stąd widziała mnicha, nie mogąc zostać posądzona o śledzenie.
Szlachetny Jia-Min czegoś szukał, albo kogoś... tropił. Szedł bowiem z wisiorkiem w jednej dłoni wyciągniętej do przodu, przyglądając się raz amuletowi, raz śladom na ziemi. Nie próbował tego ukrywać, a może nie potrzebował?
Szkoda, że nie mówił po japońsku. Jia-Min miał wiele sekretów i odpowiedzi na niektóre pytania, krążące w myślach Leiko.
Widziała też Yasuro pospiesznie przemykającego przez pola ryżowe w kierunku towarzyszy czatujących na wzgórzu. Nie bez powodu tak czynił. To co wymordowało całą wioskę, mogło powróci. A Maruiken już miała nieraz okazję się przekonać, że ziemie Hachisuka są rzeczywiście tak groźne, jak jej mówiono. Ale też i pełne słodkich „owoców”, jakimi są intrygi.
Spojrzenie Leiko stało się inne. Zaczęło wychwytywać rzeczy, których nie było widać zwyczajnym spojrzeniem. Widziała doskonale tropiącego kogoś Jia-Mina i biegnącego samuraja. Ale wychwyciła coś jeszcze.

Oni!Całe setki.

Demony wielkości szczurów, kryły się wśród pól ryżowych, pod domami, w każdym zakamarku wioski. I były liczne.
A opuszczanie wioski przez Yasuro zmobilizowało je do działania. Zapewne nie chciały pozwolić, by ktokolwiek żywy opuścił wioskę. Wyskoczyły ze swoich kryjówek osaczając zarówno Jia-Mina, jak i Yasuro.
Były małe, wielkość co najwyżej kota. Ciało przypominające nieco oślizgłe szponiaste żaby, wieńczyła okrągła głowa zakończona okrągłą zębatą paszczą jak u pijawki.


Były małe i słabe. Ale nadrabiały ten fakt znaczną liczebnością i zaciekłymi atakami.
Yasuro sięgnął po katanę unikając skaczących stworów i rozcinając przynajmniej jednego każdym machnięciem oręża. Martwe bestie rozkładały się bardzo szybko zmieniając błoto. Nic więc dziwnego, że nie było po nich śladu w wiosce.
Równie ciekawym widok jak chmara małych oni, był Jia-Min. Widząc nacierające potworki odskoczył ciskając w nie kilkoma sztyletami. Każdy z nich trafił w jakiegoś oni.
Potem mężczyzna sięgnął po swój oręż... Bardzo nietypowy.
Był to rodzaj miecza o niezwykłej rękojeści i dziwnym ostrzu. Bowiem głownią miecza była długa stalowa wstęga. Owo ostrze zaczęło wirować w dłoni mnicha i błyskawicznie przecinać atakujące go stworzenia. Tak samo jak i mnich zaczął obracać się energicznie wokół osi czyniąc z elastycznej wstęgi ostrza, nieprzebijalną barierę.
Niemniej owe małe oni nie miały instynktu samozachowawczego i rzucały się chmarami na przeciwników.
Od czasu do czasu ramię Jia-Mina wysuwało się do przodu i taśma stalowa zataczała łuk po ziemi, przecinając napotkane oni na pół.
Był to fascynujący pokaz, tym bardziej,że Leiko nie spotkała się z takim orężem. Ani z takim stylem walki.
Był to też interesujący pokaz, także z innego powodu. Możliwe że w przyszłości przyszłoby się zmierzyć z przeciwnikiem władającym taką bronią. Warto więc było przyjrzeć się mnichowi by poznać jego styl. Jego zalety i wady. I ocenić umiejętności walki.

Jia-Min był dobrym wojownikiem. Martwy mnich, pewnie tak samo. Ten kto popełnił zbrodnię w świątyni, musiał więc być... silniejszy.
Na razie obserwację musiała przerwać. Ponad trzydzieści oni wdrapywało się na świąt, by dopaść ją. Potworki, może i były słabe, ale ich liczebność i drapieżność czyniła ich kłopotliwym przeciwnikiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-04-2011, 03:39   #89
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5bBUfLeBEmc[/MEDIA]


- Gomen, Yasuro-san..
Mruknięcie melancholijne opuściło usta kobiety obserwującej niewielkie, acz liczne demony wspinające się ku niej po ścianach budynku. A mimo to siedziała spokojnie, jak gdyby to było zaledwie jakieś godne oglądnięcia przedstawienia, a ona tylko niemającym w nim uczestnictwa widzem. Chociaż małe, to liczące nazbyt wiele kiełków w paszczach stworki swą pokracznością w pełni nadrabiały nieduże rozmiary. Oraz ilością, naturalnie. Spoglądając w dół, ku wejściu do świątyni, Leiko oceniła ją na mniej więcej kilkanaście krwiożerczych oni znajdujących się w tak niewielkiej odległości od jej nóg.

Poruszyła się.
Błyskawicznym ruchem wzniosła w bok wyprostowaną rękę, czemu towarzyszył głośny trzask rozkładanego na pełną szerokość wachlarza. A także, prawie w tej samej chwili, głuche uderzenie. Jeden z demonów z grupy, która z innej strony wlazła na dach, niechybnie chciał wypróbować swych sił jako ninja i skoczył w stronę Leiko. Zagłębiłby się swoimi zębami najpierw w materiale kimona, a potem z rozkoszą w jej ramieniu.. gdyby nie ten bibelocik, który nagle pojawił się na drodze jego lotu. Z rozcapierzonymi łapkami zderzył się z zaskakująco wytrzymałym przedmiotem. I nim zdołał oszołomiony opaść na dach, płynnym ruchem tej samej kobiecej ręki został przecięty na pół. Resztki stworzonka spłynęły po ostrej, półkolistej krawędzi wachlarza. Z odgłosem podobnym wcześniejszemu, został złożony kończąc pierwszy takt tańca.
Smukłe nogi machnęły w powietrzu wymykając się zbliżającym ku nim demonom, aż o dach zastukały zęby czarnych geta. Łowczyni zręcznie zerwała się ze swego miejsca i umknęła iście tanecznym piruetem, będącym nie tylko wdzięczną figurą, ale także niecnym unikiem. Oto bowiem, tam gdzie jeszcze przed sekundą zaledwie się znajdowała, przeleciała trójka kolejnych oni próbujących na niej ataku od tyłu. Zakończył się ich niepowodzeniem połączonym z majestatycznym przelotem ponad głowami ich współbraci, a także finalnym upadkiem na ziemię. A był to dopiero efektywny wstęp do dalszej harmonijnej i jakże przy tym zabójczej gry łowczyni, której następny akt rozpoczął się jako i pierwszy – ostrzegawczym trzaśnięciem rozkładanych skrzydeł wachlarza.
Z akompaniamentem stukotu swych własnych geta oraz dachem świątyni jako sceną, Leiko poddawała się tańcowi mając do niego partnerów licznych i nad wyraz zachłannie domagających się jej uwagi. Na każdy jeden takt tego zjawiska składał się zwiewny unik przed rzucającymi się na nią stadnie pokrakami, obrona subtelnymi uderzeniami wachlarza zmieniającymi tor lotu pojedynczych sztuk, a w końcu i z gracją wyprowadzane cięcia. Czasem rozcinała nimi tylko powietrze, innymi zaś razy miękkie ciałka oni ustępowały pod tą niepozorną bronią. Wirowała wprawnie w dłoni kobiety zamykając się tylko po to, by w kolejnej sekundzie ponownie rozewrzeć swe zdobione żebra i ukąsić straszliwie. Odcinała żabie kończyny, pozbawiała stworzonka głów, rozcinała wpół.. tworzone tymi skrytym ostrzem smugi, srebrzyły się w świetle księżycowym wirując naokoło tańczącej kobiety, tak jak i długie rękawy kimona wijące się wskutek ruchów jej ciała.




Nie nadała sobie nazbyt szybkiego tempa. Była cierpliwą przeciwniczką, wypatrującą otwarcia i słabych punktów. Falowała, kołysała się powoli, a cięcia swe wykonywała pojedynczymi, stanowczymi machnięciami wachlarza. Całość składało się na mozaikę kroków i ataków w ciemnościach bardziej przypominającą zapierające dech w piersiach przedstawienie teatralne, miast walkę toczącą się o przetrwanie.

Ale i chaos wdarł się w urokliwą sztukę Leiko. Zaburzył równowagę w czasie jednego z taktów, złośliwie narażając ją na możliwe udane ugryzienia ze strony pomiotów. Mimo to zdołała w porę zareagować. Chwilowo przynajmniej.
Wprawdzie te oni były słabe, jednak.. to właśnie nie w ich wątpliwej sile leżała ich przewaga nad łowczynią. Ilość demonów była ich najmocniejszą, przytłaczającą przeciwnika stroną. Bezustannie atakowały w kilka sztuk jednocześnie. Z różnych stron. Nie dawały ni momentu wytchnienia i chociaż Leiko zdołała nieco przetrzebić ich szeregi, to ciągle pozostawało ich zbyt dużo. Próbowały ją zmęczyć, zachwiać jej harmonię.. i prawie im się to udało. Znalazła siebie zagonioną ponownie na krawędź dachu, z hordą wpatrzonych w siebie czerwonych oczu z jednej strony i brakiem podłoża z drugiej. Walka z nimi była męcząca. Na każdego zabitego przez kobietę oni, w kolejnym takcie rzucała się na nią grupka złożona przynajmniej z trzech. Taka była ich taktyka – zmęczyć swoją ofiarę. Taktyka prosta, łatwa i skuteczna.
Łowczyni rzuciła krótkie spojrzenie w dół. I w trakcie jego trwania podjęła decyzję, póki miała ku temu okazję. Wachlarz ustąpił swego miejsca dobytej w dłoń parasolce, która rozłożyła się na swą pełną, dumną szerokość. Częściowo schowała za sobą sylwetkę kobiety i prowadzona jej ręką odparła zaborczo rzucające się na nią pomioty.
A potem Leiko zniknęła.

Wierzchowiec niespokojnie przestępował z nogi na nogę i potrząsał gwałtownie głową napinając więzy wiążące go przy wejściu do świątyni. Znać było, że choć omijało go całe zamieszanie i demony preferowały najpierw dopaść swe ludzkie ofiary, sama ich obecność wymieszana z ciągłym zapachem krwi wypełniających wioskę wystarczająco poruszały konia. Kiedy Leiko na ugiętych nogach opadła na ziemię, a potem zbliżyła się do niego, to zarżał głośno i uszy po sobie położył, jednocześnie odstępując od niej nerwowo na tyle na ile pozwalały mu pęta. Ale ona nie miała czasu na jakieś jego strachy i nieufności względem siebie. Podeszła i wolną dłonią klepnęła go kilkakrotnie po szyi pokazując, że przecież to nie ona jest tutaj od robienia krzywdy. Dodatkowym dowodem było błyśnięcie sztyletu, którym szybkim ruchem rozcięła więzy sięgające jego ogłowia. Nie czekając dłużej, z szelestem kimona wskoczyła na siodło, po drodze jeszcze złożoną parasolką odrzucając od siebie atakującego demona.

I.. to wszystko wystarczyło, aby koń przemienił się w diabelską bestię, może nie zewnętrznie, ale z całą pewnością wewnętrznie. Zaledwie poczuł puszczające go więzy i nie zważając na to filigranowe ciałko na swym grzbiecie, stanął na tylnych nogach wyrywając kobiecie wodze z i tak ledwo co ich trzymających dłoni. Zarżał gniewnie młócąc parą przednich kopyt powietrze, pod którymi z niemiłym plaśnięciem znalazło śmierć kilka demonów, gdy zwierzę wyrwało do przodu rozpoczynając swój szaleńczy galop.
On nie biegł. On pędził bez opamiętania. On gnał niby wiatr nieokiełznany, przy każdym kroku wzbijając w górę grudy ziemi. Strzygł uszami na każdy wyłapany w pędzie powietrza odgłos goniących go drapieżników. Lawirował pomiędzy chatkami, taranował stające mu na drodze mniejsze przeszkody, większe pokonywał ogromnymi susami.. Jak gdyby same pomioty piekielne go ścigały dodając mu sił do dalszego mknięcia na oślep. Acz.. czy nie tak właśnie było?




A sama Leiko..


Iiiiiii…..yeeeeeee…..


Nie była w swoim żywiole. Głos został jej wręcz wyrwany z krtani, dzięki wspólnemu działaniu zaskoczenia nagłym wyskokiem konia oraz przestrachu z braku kontroli nad sytuacją. Donośny sprzeciw wydobywający się z jej ust nawet nie miał możliwości zawiśnięcia na dłużej w powietrzu, bo wraz prędkimi uderzeniami kopyt o ziemię rozpłynął się pośród wioskowych chatek. Nierówne tempo biegu potęgowane jeszcze lękiem przed demonami oraz liczne, co gwałtowniejsze zwroty silnego ciała, rzucały łowczynią w siodle jak szmacianą laleczką…
Cóż, była kobietą wielu talentów, ale wszak nie wszystkich. W końcu konie były rzadkością, fanaberią, na którą tylko najbogatsi mogli sobie pozwolić.. albo ich szacowni goście, jak było w przypadku mnicha. Ona nigdy nie zaliczała się do grona tych pierwszych ani nawet ich najbliższego otoczenia, by móc samej odczuć luksusy płynące z pokaźnych majątków. Zaś fach łowcy oni też nie był na tyle poważany, aby nawet tacy zleceniodawcy jak sam daimyo Hachisuka miał użyczyć wierzchowców ze stajen klanowych. Dlatego, z braku możliwości, jej umiejętność jazdy konnej zdecydowanie odbiegała od zaawansowanego poziomu, ograniczając się zaledwie do zdrowej, pchanej instynktami improwizacji. Jakkolwiek w takim świetle lekkomyślną mogłaby się zdawać jej decyzja, to przecież.. uciekała, czyż nie? Wprawdzie było to jak wpadnięcie z jednego niebezpieczeństwa w inne, ale póki dzielnie zapierała się na końskim grzbiecie, póty uciekała. I to było teraz ważne.

Zagrożenie wynikające z pragnących jej śmierci demonów nie wpływało za dobrze na dworskie zwyczaje, dlatego w pośpiechu wskakując na zwierzę Leiko przyjęła pozycję zdecydowanie niepasującą do damy, czy choćby kobiety bardziej manifestującej czar swej płci. Zatem, wyjątkowo paskudnie mówiąc, siedziała w siodle z rozłożonymi nogami, czemu zawdzięczała tak długie utrzymywanie się w nim niebędące możliwym w bardziej niewieścim siadzie. Nie było w tym wiele wdzięku, choć..
W tych otulonych czarnymi pończoszkami łydkach eksponowanymi przez zadarte kimono. W lśniących bielą udach migających przy co bardziej porywistych momentach biegu konia. Tam właśnie krył się powab, przebijający się przez to dostrzegalne na pierwszy rzut oka brutalne obdarcie łowczyni z jej codziennego, nienagannego uroku. Aczkolwiek i za tak subtelnym, umykającym spojrzeniu pięknem kryły się przykrości odczuwalne tylko przez łowczynię. Wewnętrzne strony jej nóg cierpiały. Łydki z powodu uporczywego bycia przyciskanymi do boków konia, zaś uda przez odciskające się na nich przeróżne drobne elementy siodła oraz ocieranie ich o nieprzyjemny materiał z którego zostało ono zrobione.
Także i wodze źle układały się w dłoniach bardziej przywykłych do sprawiania bólu bądź przyjemności na wiele finezyjnych sposobów. Skórzane pasy w zamieszaniu to wyślizgiwały się spomiędzy smukłych palców, to ocierały boleśnie delikatną skórę kobiety próbującej je utrzymać, gdy koń szarpał niespokojnie głową. Czasem też przymykała oczy na ten uciekający jej szybko krajobraz. Z jednej strony z powodu łez do nich napływających przez drażniący je pęd powietrza, z drugiej zaś.. w tych konkretnych chwilach nagle stała się pokorną wyznawczynią zasady mówiącej o tym, że jeśli się czegoś nie widzi to to nie istnieje.
Jednak raz opłaciło się zerknięcie.

Kierowany kaprysem Kami, zwykłym zbiegiem okoliczności bądź pchany jakimś zwierzęcym instynktem przebijającym się przez przerażenie, koń wypadł z wioski na pola ryżowa i nie zwalniając kroku gnał w stronę walczącego Yasuro. To był moment tak krótki, jak równie mała była odległość pomiędzy stratowaniem pod kopytami zwierzęcia nie tylko demonów, ale także i młodego bushi. Nieszczęście było blisko, ale i ich przewodnik nie pokazał jeszcze wszystkich swoich umiejętności, a te nie były ograniczone tylko do talentu w posługiwaniu się kataną. Gdy ostrzem uśmiercił kolejną z atakujących go pokrak, gdy wierzchowiec prawie na niego wpadł, to wykonał rzecz dla Leiko niespodziewaną – zdołał wskoczyć tuż za nią na koński grzbiet pokazując, że nie tylko jest wyśmienitym wojownikiem, ale też i takim samym jeźdźcem. Z ulgą przekazała mu wodze i obolałe od kurczowego zaciskania dłonie wczepiła w grzywę konia dla większej szansy dla siebie na zachowanie równowagi. Mężczyzna to szarpnął, to pociągnął stanowczo, to zakrzyknął by głosem dotrzeć do spanikowanego rozumu zwierzęcia. Tak, te kopytne czworonogi nie były mu obce. Na pewno był z ich zachowaniem i językiem zaznajomiony lepiej niż na przykład z taką sztuką flirtowania, bo już po kilku chwilach łowczyni wyczuła zmianę w rytmie kroków wierzchowca. Zmianę na lepsze i na spokojniejsze, acz ciągle galopował przed siebie ku wzgórzom.
Leiko nawet poczuła się pewniej w siodle, kiedy została zamknięta pomiędzy ramionami samuraja chroniącymi ją przed upadkiem, a także panującymi nad jeszcze przed kilkoma chwilami spłoszoną bestią. Pewność ta i poczucie względnego bezpieczeństwa były tak silne, że zaryzykowała nawet puszczenie grzywy jedną dłonią, a potem wychylenie się ponad ręką Yasuro i spojrzenie do tyłu. Zobaczyła.. nie tylko nocne ciemności zasnuwające oddalające się budynki wioski. Zobaczyła dwie.. choć tak naprawdę to już tylko jedną, ale dużą chmarę żabich oni. Resztki z dwóch grup z którymi osobno walczyli, teraz połączyły się w jedną sforę i ścigały ich bez wytchnienia. W jakże nieoczekiwany sposób powiodły się ich zwiady.
Zerknęła na swego towarzysza zagarniając z twarzy włosy wzburzone i wyrwane z misternie upiętej fryzury. Zza tego chwilowego nieładu kosmyków posłała mu uśmiech blady, acz wyraźnie psotny w sposobie w jaki wygięła wargi.
Tak po prostu, jak gdyby nigdy nic.
Wszak była ostrożna.
 

Ostatnio edytowane przez Tyaestyra : 26-04-2011 o 03:50.
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-04-2011, 13:29   #90
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Pęd powietrza.
Wierzchowiec galopujący drogą.


Opiekuńcza obecność przystojnego mężczyzny, którego ciało ocierało się o Leiko.
W innym czasie i miejscu, byłoby to nawet ciekawe doświadczenie. Z inną osobą, byłoby to nawet ekscytujące doświadczenie. Kirisu śmielej by obłapiał dziewczynę, a Kojiro... Zachowanie “tylko ronina” byłoby z pewnością niespodzianką. Była jednak pewna, że w tej sytuacji Kojiro-san rozegrałby tak, by zyskać nią jak najwięcej w jej oczach. Pytanie tylko jak?
Oczywiście obecność młodego Yasuro miała swoje zalety podczas tej dzikiej przejażdżki, mimo że wrodzona grzeczność samuraja czasami odbierała tej sytuacji posmak zakazanego owocu. Niemniej trzymał pewną ręką cugle galopującego wierzchowca. Ciałem przylgnął do Leiko, by chronić ją przed atakami oni. W drugiej ściskał rękojeść katany.
Więc mimo, że jechała na galopującym koniu ścigana przez sforę małych paskudnych oni, to czuła się bezpiecznie. Na tyle bezpiecznie, by rozmarzyć się nieco.
Co bynajmniej nie stępiło jej czujności. Bowiem za prowadzonym pewną ręką Yasuro galopującym wierzchowcem, podążało całkiem liczne stado potworków.



Bestie były nieustępliwe w swej pogoni za łowczynią i samurajem. A z kierunku w którym zmierzali rozległo się... wycie. Najpierw pojedyncze. Potem w odpowiedzi rozległy się kolejne wycia. Cały las wypełnił się potępieńczymi wezwaniami, przypominającymi jedynie odrobinę odgłosy wilków.

Im bliżej byli lasu, tym bardziej nerwowy stawał się wierzchowiec Yasuro. A gdy dotarli na podnóże wzgórza, las “ożył”.


Dziesiątki stworzeń podobnych wilkom wyskoczyło z leśnych zarośli wyjąc potępieńczo. I Leiko i Yasuro znaleźli się nagle pomiędzy dwiema sforami oni. Niepewny co dalej czynić samuraj zatrzymał wierzchowca ściskając mocno dłonią katanę.
Wilki i pokraczne bestyjki uderzyły jedną falą. Uderzyły w siebie nawzajem. W ciągu kilku chwil wokół Maruiken i samuraja, zakotłowało się od ścierających się ze sobą nadnaturalnych bestii. O ile “wilki” były większe i wyposażone w długie pazury i mordercze kły, o tyle małe “ropuchy” przeważały liczebnością. I oba rodzaje bestii były nieustraszone w boju i bezlitosne. Walka oni była zaciekła. Trupy “wilków” i “ropuch” ścieliły się gęsto. Trawa poczerwieniała od ich posoki.
A w samym centrum “bitwy”, byli oni we dwoje na wierzchowcu. “Wilki” co prawda ignorowały ich, ale niektóre “ropuchy” nadal rzucały do ataku. Lecz te rozcinała na pół katana samuraja, gdy jeszcze znajdowały się powietrzu.

Niemniej... z lasu podążało wsparcie. Kazama biegł z wyciągniętym już tachi trzymanym w dłoniach. Nie był tak szybki jak “wilki”, więc pojawił się dopiero po kilku sekundach. i z krzykiem bojowym wkroczył do boju. Jego oręż zataczał kolejne łuki rozcinając na połówki atakujące go "ropuchy".
Z rykiem niemal zwierzęcym rzucał się w sam środek, rozcinając kolejne potworki na pół i nie przejmując się tymi które zdołały się ukąsić. Wpadł w niemal ekstatyczny trans szalejąc ze swym mieczem, pomiędzy “ropuchami”.


Pokryty krwią swoją i zabitych bestii, z niemal świecącymi oczami, wydawał się być niemalże takim samym potworem jak te które zwalczał. Im dłużej toczył bój tym mniej samokontroli było w jego działaniach. Z drugiej strony, czy była potrzebna. “Ropuchy” nie stanowiły wymagającego zagrożenia. Finezja ruchów nie była potrzebna. Tylko wytrzymałość.
Czarownik stał na wzgórzu i patrzył się na wojnę która toczyła się pomiędzy sługami kami lasu, a oni.
Jego magia mogłaby przechylić zwycięstwo na jedną ze stron. Była jednak zbyt niszczycielska i za mało precyzyjna. Mógł zabić zbyt wielu sojuszników podczas swych ataków. No i nie miał odpowiedniej kondycji do biegów. I wiele do przemyślenia, na temat tego co usłyszał, od Daikun-sama.

Walka z pól przeniosła się do wioski. “Wilki” ginęły często, ale nadal nieustępliwie parły dalej wyrzynając kolejne ropuchy. A na czele “wilków” szło wcielenie furii... Kazama Sogetsu.

A po walce...
Trupy zarówno wilków, jak i ropuch rozkładały się w całej wiosce w szybkim tempie. Słudzy Kami zatriumfowały, choć sporym kosztem.


Jia-Min przeżył, choć rany zadane mu przez potworki były poważne. Tylko cudem nie wykrwawił się na śmierć. Na szczęście youjutsusha znał się na tyle na medycynie, by opatrzyć rany. Także Sogetsu przetrwał swój dziki szał i atak na czele “wilków”. A posoka którą pokryte było jego ubranie i ciało, pochodziła głównie od "ropuch".
Z drugiej strony... czyż nie był łowcą oni. Nic dziwnego, że był dobry w swym fachu.
Takami Kohen wyjaśnił Leiko i Yasuro, czym były owe “wilki”. Powiedział, że stworzył je gniew Kami lasu wywołany naruszeniem równowagi natury przez te pokraczne oni.
Rozpoznał też znaleziony malunek. Były to brama do jednego z chińskich piekieł. Brama przez którą został wyzwany potężny oni do tego świata. Napisy na nim umieszczone, miały podporządkować ową bestię przywołującemu. I albo coś poszło nie tak, albo... w prost przeciwnie.
Niemniej potworem wezwanym nie były te pokraczne ropusze oni, ale coś pojedynczego i zapewne potężniejszego.
Tak samo sądziła zapewne szóstka ocalałych “wilków”.


Bestie przez chwilę tylko przyglądały się wędrowcom i wiosce. Po czym znów podjęły trop...

A łowcom i Yasuro pozostało podjąć decyzję. Stan Jian-Mina się ustabilizował, ale mnich stracił przytomność i dostał gorączki. Jeśli miał przeżyć, powinien zostać odwieziony do medyka bieglejszego od Kohena. Powinien dotrzeć do najbliższej wioski. Na wolności zaś pozostawał uwolniony oni, którym należało się zająć. I nie można było się zająć tymi dwoma sprawami na raz.
Kazama pierwszy wyjawił swoje stanowisko. Postanowił, po obmyciu się i szybkim posiłku ruszyć za “wilkami” i odesłać uwolnionego oni z powrotem do piekieł.- Zostałem zatrudniony by polować na oni, więc zamierzam wykonać ów obowiązek.
Yasuro zaś rzekł.- Moim obowiązkiem jest w tym przypadku odwiezienie Jia-Mina do medyka. W tym celu będę potrzebował konia.
Kohen się wahał póki co, ale widać było, że skłania się ku ruszeniu wraz Sogetsu tropem oni, ściganego przez wilki.
A Leiko...
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172