Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 13:47   #66
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację

W świetle zachodzącego słońca zamek prezentował się bardzo romantycznie.
Takie przynajmniej określenia padłyby z ust ludzi związanych z kręgami wierszokletów, bardów i innego tego typu tałatajstwa. Tudzież młodych panienek, pozostających pod wpływem różnorakich utworów, mających zły wpływ na owe młode, dziewicze umysły, niekiedy nietknięte żadną poważniejszą myślą.
Leżący w krzakach niedaleko zamku Celryn miał nieco inne odczucia. Krwawe błyski, jakie słońce krzesało w kamieniach, wywoływały niezbyt przyjemne skojarzenia. Wyraz pyszczka Tree sugerował, że wrażenia treecata są podobne do odczuć Celryna.
Zewnętrzne mury zamkowe nie istniały, ale i tak odnosiło się wrażenie, że do zdobycia ruin byłby potrzebny porządny oddział najemników, a nie ratownicy w oszałamiającej liczbie dwóch. Jako że o wdarciu się siłą nie mogło być mowy, zatem pozostawał podstęp.
Na początek niewidzialność.

Wnętrze jednakże, o ile można było użyć takiego określenia dla resztek ścian i dość niepewnie wyglądających fragmentów sufitu, o romantyzm ciężko było posądzić. No chyba że ktoś lubował się w ponurych resztkach niegdysiejszego bogactwa. Popękana posadzka i licznie rozrzucone głazy bynajmniej nie ułatwiały poruszania się po owej budowli. Fakt, iż wewnątrz było ciemniej niż poza murami, również spaceru nie umilał. Jednak śladów czyjejś bytności nie brakowało. Mdłe światło wydobywające się zza całkiem nowo wyglądających drzwi dobitnie świadczyło o tym, że budowla ta posiada jednak jakiś lokatorów, bowiem próchno czy świetliki aż tak nie błyszczały. Również droga do owych drzwi, mieszczących się u podnóża resztek wieży zamkowej, pozbawiona była przeszkód, jakich nie brakowało wokoło. Celryn mógłby również przysiąc, że gdzieś niedaleko rozległo się rżenie wierzchowca. Według słów stajennego, mężczyzna, który uprowadził Aurayę, oddalił się wierzchem.

Tree skręcił nagle pod ścianę, zatrzymując się w miejscu, gdzie niegdyś zapewne stała jakaś rzeźba, dziś już ukradziona lub zamieniona w pył. Dopiero po chwili Celryn usłyszał czyjeś kroki. Dwaj służący, jeden z tacą, a drugi z zapalonymi świecami, wyszli zza rogu idąc w stronę nieproszonych gości. Na szczęście przeszli dalej.
Jako że obaj nie po to spędzili dobrych parę chwil w krzakach, by podziwiać panoramę zamku na tle rozświetlonego zachodzącym słońcem nieba, zatem mniej więcej wiedzieli, gdzie może znajdować się wejście do wieży.
Wnet jednak się okazało, że wiedzieć a znaleźć to niekiedy dwie różne rzeczy. Niby kierunek słuszny, a droga oczywista... a trafili pod solidne drzwi, niedomknięte najwyraźniej po wyjściu służących, za którymi widać było kawałek kominka.
Na wieżę to nie wyglądało. Wypadało raczej zrobić w tył zwrot...

Pierwszy etap poszedł całkiem dobrze, ale im dalej szli, tym większe przeszkody rzucał im pod nogi los. I żywe (w postaci służby, która kręciła się w te i wewte, jakby nie miała nic lepszego do roboty - na przykład zabrać się za sprzątanie), i te martwe. Nie w znaczeniu stosów trupów, lecz stosów kamieni, które kiedyś spadły z sufitu lub wypadły ze ścian, a teraz zostały dość niedbale odsunięte na bok. Co mogło źle świadczyć o zamiłowaniu gospodarza do porządku, dalszych planach remontu lub też planach szybkiego opuszczenia tej okolicy.
Babka, jak widać, na troje wróżyła...

Pierwszy strażnik udawał starą zbroję. Stał niczym słup na środku korytarza i każdy, kto chciał przejść, musiał się koło niego przeciskać. Nie był jednak zbroją, gdyż od czasu do czasy poruszał się, a nawet burknął coś niechętnie do jednego z przechodzących.
Przemknięcie się obok niego nie stanowiłoby dla Celryna żadnego problemu, ale warto było sprawdzić najpierw, co kryje się dalej. Dla Tree było to zadanie proste, jak wylizanie śmietany ze spodeczka.
Treecat wrócił po chwili. Obraz przekazany Celrynowi był jednoznaczny - schody wiodące w dół. Wieże miały zwykle to do siebie, że wyrastały nad poziomy. W przeciwieństwie do piwnic. Pozostawało zatem wrócić.

W połowie drogi Tree skręcił nagle w wąski, niewidoczny dla idących z drugiej strony korytarzyk, prowadzący zakosami na wewnętrzny dziedziniec.
Tu jeszcze mroczniej, niż na zewnątrz. I było więcej zwalonych kamieni i cegieł. Jakby do ścian dołączyła jedna z wież. Druga, chociaż pozbawiona zwieńczenia, stale spoglądała z góry na okolicę. Gdzieś na wysokości drugiego pietra mrugało, ujęte w niewielki prostokąt, blade światełko.
Tree pisnął cichutko.
Celryn doskonale go rozumiał. Przez okienko na drugim piętrze treecat dostałby się bez problemu. Mag z drugim pietrem też nie miałby problemów, natomiast z wejściem do środka byłoby dużo gorzej. Ładnych parę lat minęło od czasu gdy przechodził przez takie niewielkie okienka, a używać zbyt wiele magii nie chciał. Przynajmniej przed znalezieniem Aurayi. Potem nie miał zamiaru niczym się przejmować.
Nagle z lewej strony przez ścianę mroku przebił się wąziutki pasek światła. Podkradli się ostrożnie.

Znajdowali się na innym progu tej samej sali, którą widzieli poprzednio, chociaż teraz patrzyli na nią z innej strony. Kominek, fotele, stół, krzesła. Gobeliny na ścianach. I wiodące do góry kamienne schody.
Tree trącił Celryna na znak, że wyczuł silniejszy niż poprzednio zapach Aurayi. Wystarczyło zatem przejść przez pokój, wejść po schodach... Jednak po drodze znajdował się pewien problem, który siedział sobie w fotelu i wpatrywał się w płomienie.
Problemy mają to do siebie, że można je obchodzić, albo też usuwać. Ten akurat, jeśli obraz w lustrze nie kłamał, był odpowiedzialny za porwanie Aurayi. I, zdaje się, miał coś wspólnego z pogróżkami pod adresem jednego z braci, co mogło dotyczyć Celryna jeszcze bardziej bezpośrednio...

Zwykle nie stosował takich metod.
Raz, dwa, trzy... i już jesteś przekąską głodnych jaszczurów. Albo cios sztyletu... i po krzyku. Tym razem wolał, aby sprawca zszedł z tego świata w sposób odrobinę mniej przyjemny. Z pełną świadomością upływających ostatnich chwil. I z taką samą świadomością całkowitej bezradności.
Celryn cicho jak duch przemknął się przez salę i uniósł dłoń. Pocałunek śmierci był równie słaby, jak ugryzienie komara. Lecz zdecydowanie odmienny w skutkach.
Na twarzy mężczyzny zagościło zdziwienie. Uniósł dłoń by dotknąć miejsca, w którym poczuł ukłucie lecz nie dane jej było dotrzeć do celu. Otworzył usta by zapewne rzec coś gniewnie, lecz nie wydobył się z nich głos, a jedynie pełne bólu rzężenie. Z przerażeniem w oczach uniósł się z fotela lecz w pozycji pionowej trwał jedynie chwilę. Ciało jego zgięte w spazmie bólu pochyliło się ku kamiennej podłodze. Kolana tracąc moc utrzymywania go, poddały się posyłając mężczyznę na chłodną posadzkę. Próbował jeszcze ochronić się, dłonie kierując na jej spotkanie, jednak na niewiele się to zdało. Odgłos upadającego ciała zlał się w jedno z tym, który pierwszej fali torsji towarzyszył. Skulony, walcząc o oddech i powstrzymanie buntów żołądka, nie wyglądał już na takiego, za którym niewiasty sznurem podążają. Nabiegłe krwią oczy, szaleństwem doprawione przeczesywać poczęły najbliższą mu przestrzeń. Świadomość śmierci, która w progi jego domostwa zawitała nakazywała widać poszukiwanie jej posłańca. Nie znajdując go oddał się próbom powstrzymania jej władzy. Próżne to jednak były starania, co wkrótce jasnym się stało gdy ostatni spazm targnął jego ciałem, a członki rozluźniły wraz z ostatnim oddechem duszę zaświatom oddając.

Celryn poczekał cierpliwie, aż całun śmierci okryje nieszczęśnika, po czym ruszył ostrożnie po schodach do góry. A nawet podwójnie ostrożnie, bowiem trzeba było uważać i na schody, nadwyrężone zębem czasu, i na strażników, których wykrył czujny nos treecata.
Stojąca przed dębowymi drzwiami dwójka sprawiała wrażenie znudzonych może nie życiem, ale w każdym razie wartą, wojaków. Ziewali jeden przez drugiego, co zważywszy styl życia prowadzony zwykle przez przedstawicieli tego fachu, mogło nieco dziwić. Który z żołnierzy chadza spać przed północą, zwłaszcza gdy walki nie ma w perspektywie?
Może ci dwaj należeli do wyjątków, a może poprzedniej nocy nadużyli rozrywek? Tego Celryn nie wiedział, a wypytywać też nie zamierzał. Chciał ich po prostu unieszkodliwić, a jedną z metod było udzielenie pomocy w spełnieniu ich aktualnych pragnień. Szybki czar...
Jeden z wojaków, akurat oparty o ścianę, zsunął się po niej i usiadł, przechylając głowę. Z półotwartych ust zaczęło się wydobywać chrapanie.
Drugi strażnik chciał najwyraźniej iść w ślady kompana. Usiadł jednak tak nieszczęśliwie, że zsunął się z najwyższego stopnia, przy którym stał. Dalej poszło już samo, jako że wszystko, co na górze ma dziwną tendencję do jak najszybszego przemieszczania się w dół. Podążający za ogólnoświatowymi trendami strażnik staczał się coraz niżej i niżej, aż w końcu zdołał się przekonać, że granica między snem a śmiercią jest bardzo wąska.

Wartownicy przed drzwiami oznaczali, iż w środku jest ktoś ważny. Zasuwy i skoble znajdujące się po zewnętrznej stronie sugerowały, że gospodarze za wszelką cenę starają się zatrzymać owego kogoś w środku...
Zamki, niemożliwe do otwarcia od środka, z zewnątrz dały się otworzyć bez problemów. Drzwi nawet nie skrzypnęły i Tree, a potem Celryn, wślizgnęli się do środka.
Oświetlone pojedynczą lampą owalne pomieszczenie było niemal puste. Jedyne umeblowanie stanowiło łoże z baldachimem i krzesło. Z pewnym zaskoczeniem Celryn zauważył, że zajęte było i jedno, i drugie.
Jasnowłosa, ubrana na czarno niewiasta, siedząca na krześle, raczej nie wyglądała na pielęgniarkę. Prędzej była to kolejna strażniczka, która miała dopilnować, by zamknięta w wieży kobieta w żaden sposób nie wyrwała się z rąk tych, którzy ją tu uwięzili.
Auraja, leżała na łożu i spała. Blada twarz i płytki oddech sugerowały, że nie do końca doszła do siebie o owej ‘śmierci’. I widać też było, że poprzednio nieźle narozrabiała, bowiem ktoś wpadł na pomysł, by starannie przywiązać ją do łóżka. Z pewnością nie chodziło o to, by czasem nie wypadła...
Strażniczka otworzyła naraz oczy, tknięta nie wiedzieć jakim przeczuciem. I, zerwawszy się z krzesła, zaatakowała z pasją wściekłej kocicy. Widać, jakimś cudem, potrafiła przejrzeć niewidzialność...
Celryn uchylił się, dzięki czemu ostrze noża przecięło powietrze. Kolejny cios z brzękiem wylądował na wzmocnionym mithrilem karwaszu. Napastniczka atakowała, najwyraźniej chcąc jak najszybciej zakończyć starcie.
Niekiedy pospiech jest nienajlepszym doradcą. Kolejny niedokładnie wyprowadzony cios minął Celryna, natomiast but maga wylądował na kolanie strażniczki, która zachwiała się, zatrzymana w połowie kroku.
Celryn wyciągnął rapier.
Dla odmiany strażniczka cofnęła się o krok, uznając wyższość długiego ostrza, nad krótkim. Pozornie uznając, gdyż w ułamku sekundy skuliła się i zaatakowała, usiłując przemknąć się pod ostrzem rapiera.
Celryn zawsze był miłośnikiem kobiecej urody i wysyłanie kobiet na tamten świat przychodziło mu zawsze z większymi oporami, niż w przypadku przedstawicieli płci brzydkiej, jednak w razie konieczności nie miał zwyczaju się wahać. Wybór ‘ona’ czy ‘ja’ był prosty. Lekkie cofnięcie ręki, ruch nadgarstka... Niemal sama się nadziała...
Wrzask, jaki wydobył się z jej gardła słychać było na milę dookoła. A to znaczyło, że trzeba się spieszyć, i to bardzo.
Sztych, odbity z trudem ostrzem sztyletu, drugi, trzeci... Ten doszedł celu i umożliwił zadanie kolejnego, ostatecznego, po którym ubrana na czarno kobieta zwaliła się na kamienną posadzkę.
- Menetup!
Wystarczył krótki rozkaz, by drzwi się zamknęły. Choć nie było zamków ni zasuw, to trzeba by topora, by je otworzyć. Albo maga...
Celryn rozciął więzy Aurayi, a potem rozejrzał się dokoła. Nigdzie nie było widać rzeczy, w których jego kochana siostrzyczka opuściła gospodę, a zabierać ją w takich zwiewnych szatkach... Ściąganie spodni z zabitej strażniczki raczej nie wchodziło w grę.
Z drugiej strony... nikt jeszcze się nie przeziębił podczas podróży teleportem. A rzeczy Aurayi, wraz z lutnią, wisiały przy siodle wierzchowca, który czekał cierpliwie pół mili od wieży.

Lśniący owal wyrósł w rogu wieży.
Tree skoczył pierwszy, a Celryn, z Aurayą w ramionach poszedł za nim. Nim przekroczył granicę między komnatą a czarnym korytarzem portalu rzucił za siebie kilka niewielkich fiolek. Zniknął w przejściu, nim wybuch rozniósł całe pomieszczenie, posyłając na ziemię stos gruzów i grzebiąc pod zwałami cegieł zwęglone zwłoki strażniczki.
 
Kerm jest offline