Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 14:39   #146
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Ludonia

"Pod Siedmioma Piekłami"



Szajel siedział na brzegu ławy obok Chichiro. Wciąż był obrażony na generała, niczym małe dziecko, które nie umie pójść na kompromis. Bo jak by na to nie spojrzeć tancerz miał w sobie wiele z dziecka, tak jak gdyby jego umysł chciał nadrobić stracone dzieciństwo. Ułożył skrzyżowane ręce na stole i położył na nich głowę jak na poduszce. Patrząc gdzieś w głąb sali mruknął głośno.
- Po co mamy dyskutować, skoro i tak Pan decyduje za wszystko co robimy?- tancerz naburmuszonym głosem mówił dalej nie patrząc na przełożonego. - A po za tym po co mam mówić cokolwiek, nikt nie posłucha kogoś kto nie jest prawdziwym mężczyzną, prawda?- Szajel uniósł się lekko pociągnął ze swojego pucharu po czym ponownie opadł na stół, już milcząc, jego oczy jednak wciąż były obrazem zaciętości i złości na cały świat.
Thornhead spojrzał na tancerza z dziwnym wyrazem twarzy, na której prawdopodobnie odmalowało się poczucie winy i wyrzuty sumienia.
- W obliczu ostatnich wydarzeń... ciężko jest zachować zdrowy rozsądek, a tym bardziej pozostać spokojnym i skupionym na zadaniu. Musimy uporządkować zdobyte informacje, a przede wszystkim chciałbym usłyszeć wasze opinie na temat zaistniałej sytuacji... - westchnął, splatając ze sobą palce obu dłoni, opartych na drewnianej ławie.
- On chce zbudować nowy świat. Bez miłości.- burknął Szajel do generała. - Powiedział mi gdy byliśmy tam, chciał żebym mu pomagał. - tancerz poprawił włosy i dalej gapił się w ścianę.
- Moje zdanie jest takie, że nie ma się gdzie śpieszyć. Jednak nie powinniśmy tu zostawać. Najlepiej gdybyśmy zniknęli gdzieś w okolicy na jakiś czas. Da nam to czas na odpoczęcie i przygotowanie się. Potem udamy się do większego miasta gdzie znajduje się brama.- Ao przyglądał się kompanom. Bawił się swoim kubkiem i uśmiechał się w duchu jak i do nich. Po chwili w tym uśmiechu pojawiła się ledwo wyczuwalna nuta złośliwości.
- Znam nawet dobre miejsce. I mam jeszcze jedną sugestię. Myślę, że potrzebujemy treningu.
- Trzeba się spieszyć, bo on nie będzie czekał. Trzeba go znaleźć jak najszybciej.- mruknął krótko Szajel.
- Liczy się wykonane zadanie. Trzeba pamiętać po co tu jesteśmy. Nie możemy się cofnąć. Jestem za tym by kontynuować w normalnym tempie, takim jak szliśmy. - wtrącił swoje zdanie Springwater.
Generał oparł swą brodę na złączonych dłoniach, zamyślonym wzrokiem błądząc wśród tłumu głośnych ludzi. Jego twarz zastygła w wyrazie zamyślenia.
- Ao ma rację. - odezwał się. Przybywając do Ludonii, zamiast do Neverendaaru, zyskaliśmy na czasie. Nie możemy też narażać się na zmarnowanie tej przewagi. Po drugie... Brightfeather mówił, że można się jeszcze wycofać. Ja nie zamierzam rezygnować z misji, ale jeżeli któreś z was, po ostatnich wydarzeniach ma wątpliwości, co do wyprawy... cóż, zrozumiem jeżeli ktoś zechce wrócić do domu. - spojrzał na Chichiro.
Chichiro odwzajemniła spojrzenie. Cóż, to była jedyna okazja, by móc się z tego wszystkiego wycofać. Jedyna okazja, by wrócić spokojnie do domu w jednym kawałku. Żywa. Ale... Nie mogła tego zrobić. Nie mogła zostawić przyjaciół. Przyłączyła się do nich i powinna ponieść teraz tego konsekwencje, jakiekolwiek by one nie były.
- Jeśli o mnie chodzi, zamierzam z wami zostać. - powiedziała, uśmiechając się delikatnie. - To w nas teraz leży nadzieja i nie możemy się teraz poddać, kiedy zaszliśmy już tak daleko.
- Szajel, mogę spytać na co on ma niby czekać? Jeśli chcesz się z nim tak szybko spotkać, przemyśl proszę tylko kwestie co wtedy zrobisz?-Ao patrzył się niemo w stół.
Po chwili spojrzał najpierw na tancerza a potem znów na wszystkich, kończąc na generale.
- Bo jest mała, ale ważna rzecz do zauważenia. Dostaliśmy po dupie. Zrobił z nami co chciał. Zamiótł nami podłogę. Wszyscy naraz ledwo daliśmy mu rade, a i tylko dlatego że nas nie docenił. Pewnie teraz oglądali byśmy kwiatki od spodu gdyby nie interwencja pana Spellsound. Jeżeli mamy wybrać się na poszukiwanie naszego celu, musimy być silniejsi.
Szajel prychnął wyrażając swoje niezadowolenie.
- I co myślisz, że staniesz się silniejszy w tydzień, dwa, miesiąc? Trening który znacznie poprawił by nasze zdolności bojowe trwałby o wiele dłużej, a nie sądzę by on w tym czasie pił herbatę czekając aż urośniemy w siłę. - Szajel spojrzał w oczy Ao i mówił dalej.
- Można go pokonać, tylko trzeba działać jak jeden mechanizm, współpracować w każdym momencie. - Szajel zamyślił się przypominając coś sobie.- Słyszałeś co powiedział, gdy przełamał moją broń, był na skraju wyczerpania. Jeżeli wcześniej byśmy zmęczyli go bardziej, a ja nie dałbym się nabrać na jego sztuczkę możliwe że już byłby martwy. To nie kwestia siły. To kwestia strategi. - tancerz ułożył się na stole ponownie wracając do świata zbłąkanych myśli.
- Ja zostaje na wyprawie. Bo mam zamiar dokończyć sprawy z tym osobnikiem, choćby sam. - skwitował tancerz.
- Za dużo w was emocji. - wtrącił po chwili ciszy Springwater.
Pomału wstał od stołu i spojrzał po towarzyszach.
- Narzekacie jak stare baby. Ogarnijcie się do cholery. - nie krzyczał. Jego ton był umiarkowany, a jednak przekonywujący.
- Dostaliście w dupę z tego co słyszę. I dobrze wam tak. - wiedział co mówi.
Teraz zbezcześcił po części honor po Shakti. Ale tego wymagała sytuacja.
- Jako przedstawiciel arystokracji i Kasty Wody zostałem wysłany z wami tutaj. Akademię skończyłem 2 tygodnie temu. I co widzę? Obłąkanych ludzi, którzy zamiast wierzyć w to co potrafią szukają czegoś o czym nie mają pojęcia. Szajel dobrze powiedział. Dwa tygodnie i jesteście niebo lepsi? DOŚWIADCZENIE bojowe a nie trening. Umiecie wystarczająco by być niepokonanymi. Każdy z was. Tylko, że nikt w to nie wierzy. Zamiast pieprzyć i narzekać, ogarnijcie się i przemyślcie wszystko od początku. W czym was przeciwnicy zaskakiwali. Ja wam powiem czemu. - przerwał na chwilę i popatrzył na ich twarze. Następnie wskazał palcem na siebie.
- To ja wam ratowałem dupy za każdym razem. Pieczęci, sręci, tarcze i inne podobne gówna. Przyzwyczailiście się, że zawsze stoję za waszymi plecami, że zawsze macie w razie czego moją pomoc. Jednak ruszyliście na wroga, nie było czasu na reakcję by mnie odnaleźć. W porządku. Jednak przeciwnik wasz przewyższył. Ponieważ. Za. Bardzo. Ufacie. Że. Ktoś. Was. U-R-A-T-U-J-E. - Starał się by każde słowo było odpowiednio wymówione.
Na końcu zerknął gniewnym wzrokiem na Chi i skierował twarz na Generała.
- Sugeruje jutro wyruszyć. Im szybciej tym lepiej. - Na koniec jeszcze spojrzał na nich. - Po zakończeniu będę musiał napisać raport misji. A chyba nie chcecie zasłynąć jako banda niewierzących w siebie przypadkowych mieszańców, hę? Tak myślałem. A teraz przepraszam, lecz muszę się przejść. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia.

Chichiro wstała chwilę później od stołu i ruszyła szybkim krokiem za Yue. Gdy go w końcu dogoniła, chwyciła go za rękę i pociągnęła w swoją stronę, by stanąć z nim twarzą w twarz.
- O co ci chodzi?! - wycedziła niemalże przez zęby, patrząc mu prosto w oczy.
Miała już serdecznie dość napięcia, jakie narastało pomiędzy nią a nim, odkąd tylko się spotkali.
- Nie tutaj jest Twoje miejsce. - odparł krótko.
Nie miał na twarzy wypisanych żadnych emocji. Zostawał neutralny.
- Powiedziałem Ci to na początku.
- A kim ty jesteś, żeby decydować, gdzie jest moje miejsce?! - warknęła w odpowiedzi, obrzucając go lodowatym spojrzeniem.
- Twoim przyjacielem? Ah zapomniałem. Tydzień mnie raptem nie było. Moje miejsce zajął już dawno Bastian? A może zawsze tam był? Czy może jakiś nowy romans z kij wie kim? - umilkł na chwilę patrząc na jej reakcję.
- Bastian od zawsze był moim przyjacielem... Na równi z tobą - odparła ciszej, zbita nieco z tropu. - I co z tym wspólnego ma jakikolwiek romans?!
- To, że odsunęłaś się ode mnie. Gdy zmieniłaś klasę. Ale nie o to chodzi. Oni nie są w stanie Cie chronić tak jak ja sobie życzę. - pokazał palcem na budynek. - Dlatego nie chcę byś tu była.
- Nie odsunęłam się od ciebie - powiedziała już niemalże szeptem, spuszczając wzrok. - Pamiętasz spinkę, którą dla mnie zrobiłeś? Założyłam ją na bal... Ach, nieważne. - Po chwili milczenia spojrzała w kierunku, który wskazywał Nieskończony. - Przed chwilą sam mówiłeś, że jesteśmy dostatecznie silni, tylko sami w to nie wierzymy... Ty wcale mi w tym nie pomagasz - stwierdziła.
- Spinkę? - był wtedy zbyt zajęty, by ją dostrzec, lecz nie chciał się przyznawać. Nie przy niej.
- W czym Ci wcale nie pomagam? - zapytał.
- W uwierzeniu we własne możliwości, o których nie tak dawno wygłosiłeś monolog. A co do ochrony... - Tutaj spojrzała mu ponownie prosto w oczy. - Obiecałeś mi, że zawsze będziesz mnie chronił, więc... czemu nagle zmieniłeś zdanie?
Nagle cały zbladniał. Jego oczy spojrzały na ziemię. Odwrócił się na pięcie i podszedł do ściany a następnie uderzył w nią z całym impetem pięścią.
- Jak...Jak ja mam Cie chronić...skoro...- nagle odwrócił się do niej.
Wyglądało to prawie jak płacz, lecz można było dostrzec, że wszystkimi siłami się powstrzymuje od tego.
- JAK JA NAWET UWOLNIENIA NIE MAM? - to był już krzyk. A teraz prawie umarłaś na walce!? Dlatego nie chce byś tu była! Tu jest dla Ciebie zbyt niebezpiecznie! A Ty igrasz z życiem! To już nie są walki na bokkeny jak w akademii, tutaj nie pilnują Cię Profesorowie! Sama widziałaś... więc... czemu... Czemu Ty tu jeszcze jesteś? - zapytał.
- Jakiś czas temu odpowiedziałabym ci, że dla przygody - powiedziała powoli, jakby zastanawiała się nad każdym słowem z osobna. - Ale teraz... Teraz jestem tutaj dla przyjaciół. Nie mogłabym się wycofać, jakiekolwiek niebezpieczeństwo na nas tam czeka. Nikomu z nas nie wolno się wycofać, bo potrzebujemy siebie nawzajem, żeby zwyciężyć. Poza tym... - tutaj znowu powróciła do prawie że szeptu. - Gdybym wróciła do Minas'Drill także bym umarła... zamartwiłabym się na śmierć o was, o Szajela... i o ciebie, Yue - ostatnich słów prawie nie dało się już usłyszeć.
- Jak chcesz. Tylko nadal nie wiem jak Ty to widzisz. Bo chyba zauważyłaś, że to nie przypadek, że co chwile ktoś nas atakuje? Ktoś naprawdę nie chce byśmy się spotkali z Tańczącą Błyskawicą. - popatrzył chwilę na jej twarz i... - Dobra zresztą i tak nic u Ciebie nie zdziałam. Jak chcesz zostać to zostaniesz... - powiedział bardziej przegranym tonem.
- Yue... - powiedziała, podnosząc wzrok i spoglądając na jego twarz. Przez moment bardzo chciała coś powiedzieć, coś, co może już dawno powinna, ale w końcu się jedynie uśmiechnęła. - Dobrze, że z nami jesteś - dodała, choć to wcale nie było to, co chciała powiedzieć.
- A tak naprawdę? - zapytał podstępnie, nadal przegranym głosem.
- Tak naprawdę to jesteś zadufanym w sobie głupkiem - zażartowała, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Podszedł do niej i położył na jej głowie rękę. Następnie lekko pociągnął palcami jak jakby ją drapał. To był jego rozpoznawczy gest.
- Nie odchodzisz na walce ode mnie na dalej niż 1,5 metra. Rozumiesz? To jest pierwszy punkt naszej współpracy. - dodał.
- Zastanowię się nad tym. - odparła, wzruszając ramionami.
- Dodatkowo, codziennie przynosisz mi picie i jedzenie do łóżka, pierzesz moje ubrania oraz gotujesz mi dobre jedzenie. To jest punkt drugi. - zrobił chwilę przerwy jakby zastanawiał się nad dalszymi.
- Jako punkt trzeci przyjmujemy to, że podczas rozmów nie odzywasz się nie pytana, nie opuszczasz lokalów po 22 oraz nie chodzisz nigdzie sama. To chyba będzie póki co wystarczało...
- Coś jeszcze, zanim znowu ci przyłożę?
- Tym razem nie dasz rady. - odparł wyzywająco.
- Po prostu boisz się o swoją Springwaterowską buźkę - wzruszyła ramionami i odwróciła się na piętach. - Wracam do reszty!
- Dobra, Ty tam Hope uważaj na tyły. - odparł jej i ruszył za nią.
Miał zamiar ogarnąć resztę drużyny, nim stanie się coś naprawdę niedobrego.

Szajel był zły. Pierw Ao wygłaszał swe tezy, potem ten mag, a na końcu Chichi poszła za nim, zostawiając go samego. Skrzydlaty wstał od stołu i chwiejnie ruszył do wyjścia rzucając przez ramię.
- Poradzicie sobie w dyskusji beze mnie. Zresztą kto by chciał słuchać "różowego ignoranta". Ja idę się przejść. - stwierdził cytując pewne słowa pokutnika.
Następnie kuśtykając ruszył do wyjścia. Pieczęć Yuego odnowiła część jego sił, jednak zmęczenie po użyciu broni i dużej ilości tanecznych mocy dawało mu się we znaki. W drzwiach minął maga wody i Chichiro, nie odezwał się słowem, szedł powoli przed siebie z zacięciem wypisanym na twarzy. Jednak w jego oczach było widać to co dla niego było naturalne, zaś dla innych było powodem do najgłębszych lęków. Szaleństwo, smutek,żal i groza, gama uczuć tańczyła w jego oczach, zwierciadłach które widziały już za wiele w tak młodym wieku. Bo co oni wiedzieli o tancerzu? Nic. Jedynie to, że jest dziwny, może pomylony? No i oczywiście ostatnio dowiedzieli się o jego ojcu. Ale czy zdawali sobie sprawę o jego młodości? O tym co sprawiło, że jego umysł zbłądził w mroku? Nie, nie wiedzieli. Harl zaś zawsze powtarzał, że przyjaciele starają się nas zrozumieć bez względu na wszystko. Tak więc czyżby oni nie byli jego przyjaciółmi?
Szaleństwo prowadzi do upadku, mag powinien o tym wiedzieć. Więc czemu Szajel nie upadł? Czemu wciąż trwał po stronie światła? Tego też nikt z tu obecnych nie wiedział, po za samym arlekinem rzecz jasna.
Tancerz chwiejnym krokiem wyszedł na śnieg, a płatki opadały na jego poszarpany strój roztapiając się od razu. Szedł przed siebie, bez celu. Nogi prowadziły go dalej, lecz umysł był zupełnie gdzie indziej.

- Trening... każdy z was ma swój trening za plecami, a ja... wątpię bym zdołał czegoś was nauczyć. - spojrzał na Ao. Tak jak ty jestem wojownikiem, i jedyne, co mogę zaoferować, to podzielić się moim doświadczeniem. - stwierdził patrząc po twarzach siedzących przy stole. Aczkolwiek uważam, że jest jedna rzecz, której mógłbym was nauczyć...
- Pierwsze czego oni się muszą wreszcie nauczyć to pokora... a jeżeli ostatnie wydarzenia ich tego nie nauczyły, to ja nie wiem co może.
Urizjel nie brał udziału w rozmowie. Był bo był, ale nieobecny. Gdy zaczęli się rozchodzić on zaczął się budzić z odrętiwenia. Zobaczył, że połowa już sobie poszła.
- Przepraszam
I wyszedł.

Generał Zheng westchnął głęboko i spojrzał zmęczonymi oczyma na twarze swych młodych towarzyszy.
- Wygląda na to, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy. Potrzebujemy odpoczynku. Ao... - zwrócił się do Mistrza Walki. Tubylcy słabo znają Wspólny język Neverendaaru. Bylbym wdzięczny, gdybyś zapytał karczmarza o wolne pokoje. Masz do tego dar. - uśmiechnął się lekko, podając podróżnikowi na wpół opróżnioną sakiewkę złota. Przydałyby się również jakieś informacje o okolicy. W tej kwestii również liczę na twoją pomoc. Yue i Chichiro... chciałbym, żeby wasza dwójka zrobiła coś z Urizjelem i tancerzem. Oboje są w kiepskiej kondycji psychicznej, myślę, że potrzebują w tej chwili przyjaciół, szczerej rozmowy i współczucia. Mogę na was liczyć...? - spojrzał wymownie na parę skrzydlatych, po czym machnięciem nakazał im ruszyć się, samemu przebijając się przez tłum bywalców karczmy, aby dojść do szynkwasu i zamówić trunek.

Szajel Gentz:


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9pY0-NcUuNA[/MEDIA]

Kiedy umysł błądzi, ciało próbuje za nim podążyć by ponownie się zjednać. Myśli uciekające w przestworza wypuszczają kończyny ze swej bezwzględnej kontroli, a te nieświadomie kontynuują swoje zadanie. Nogi prowadzą swój pozbawiony sensu marsz - wędrówkę ku zagubionemu umysłowi, a ręce rozpaczliwie przeczesują powietrze, jak gdyby mogły uchwycić uciekające strumienie myśli...

Szajel nieświadomie oddalał się od wioski, w kierunku, z którego niedawno przybył wraz ze swoimi towarzyszami. Lecz nie wiedział o tym, jego dusza i serce znajdywały się w zupełnie innym miejscu, niż ciało. W jego sercu zagnieździły się strach i zwątpienie, powoli wbijając swe korzenie głębiej we wrażliwe miejsce. Tancerz ocknął się dopiero, gdy otworzył się przed nim widok na bezkresną, białą równinę, delikatnie otulaną przez wciąż padające z nieba okruchy śniegu. Szajel stał na skraju lasu, oddalony o kilka kroków od stromego zbocza wzniesienia. Wiatr zdawał się magicznie wyciszyć i uspokoić, uciszając szumiące drzewa za plecami tancerza. Równina rozciągająca się od końca zbocza, daleko po horyzont, była idealnie równa, przykryta śniegiem w takim samym stopniu w każdym miejscu. Śnieżna pustynia, choć pozbawiona życia, próbowała uwieść każdego, kto na nią spojrzał, zapraszając do wędrówki po swej nieograniczonej przestrzeni. Zapatrzonego w nieskończoną biel tancerza ocuciło poruszenie wewnątrz torby, z której wychyliła się główka Rozi, roślinnej towarzyszki Szajela. Istotka trząsła się i pocierała rękoma swoje małe ramionka, próbując je rozgrzać. Uniosła główkę do góry, pisnęła przenikliwie parę razy, po czym szybko wspięła się po kocu otulającym Szajela, aby stanąć na jego ramieniu. Rozi chwyciła kosmyk włosów tancerza i ciągnęła za niego, dając przyjacielowi do zrozumienia, że powinien wracać do wioski...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline