Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 16:58   #231
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nie, te tunele wykończa Moirę. Jak nic. Będzie miała dość podróżowania z użyciem Porte na całe życie. Ileż można? Tym razem wypadły na jakąś polankę w środku lasu. Stał sobie tam domek z obrazka zamieszczonego w książkach z bajkami - taka mała chatynka dobrej wróżki. Tuz obok znajdowało się poletko, na którym pod wpływem wiaterku kiwał się w tę i we wte owiesek. 'po drugiej stronie zabudowanek wyrastał zieloniutki ogródeczek z warzywkami i dużutkimi drzewami. Chatynkę ogrodzono płocikiem.

Po prostu cud miód i orzeszki. Aż same na myśl cisną się zdrobnienia. Bliźniaki okręciły się na pięcie i ruszyły przed siebie na czworaka gnając gdzieś w kierunku pola, gdzie jakaś sylwetka pracowała w upale nad zbiorami.

- Elena!! Elena!! - Darły się w niebogłosy.
- Na Theusa, czy oni zawsze muszą robić tyle hałasu? - Żachnęła się Margot.

Zrobiło się chłodniej. Niebo pokryło się pociągłymi chmurami o szarawym zabarwieniu. Czyżby zbierało się na deszcz?
Bliźniaki zamachały w kierunku dziewczyn, aby ruszyły swoje cztery litery i przyszły do nich - można to było wywnioskować z intensywności ich wygibasów.

Białowłosa tylko zmęła przekleństwo pod nosem. Ruszyły w kierunku trzech postaci otoczonych złotymi kłosami, a chmur pojawiło się więcej. I ciemniejsze.

<obrazek>

- Witam! - Elena wyciągnęła dłoń jako pierwsza, a w drugiej trzymała jakiś rodzaj pochodni.
- Chodźmy do środka, zanim nas deszcz złapie. Że też ta pochodnia musi zawsze zepsuć tak dobrą pogodę. - Szła przodem prowadząc gości przez pole, potem przez sień do głównego pokoju na parterze połączonego z kuchnią. - Ale dzięki niej mamy niebywałe plony. A czego nie zjemy idzie na handel. - Wyjaśniała dalej. - Herbatki?
- Nie ma czasu - zmroziła dyskusję w zarodku Margot. - Musimy szybko, a nawet szybciej dostać się do Kirk.
Elena złożyła dłonie przed sobą i zrobiła zmartwioną minkę.
- Ale to strasznie daleko! - Podrapała się po policzku. - Rozumiem, że chcecie to zrobić z pomocą Pavla? - pokręciła głową ze smutkiem - Ale on teraz jest na polowaniu. Wróci najszybciej za tydzień.



W tym momencie poczułam jakby ktoś dał mi w twarz. Słowa Elany nie chciały do mnie dotrzeć. Każda możliwa przeszkoda, niczym kłoda, kładła nam się pod nogi. Powoli zaczynałam wierzyć, że Theus chyba naprawdę się na mnie zawziął. Istniała też możliwość, że coś mi po prostu przynosiło pecha, chociaż w tym przypadku nie mogłam wykluczyć podejrzenia, że tym czymś byłam w istocie ja sama... tak, to by było całkiem możliwe.
- niemożliwe... - Zaczęłam z niedowierzaniem - Tyle zachodu na nic? A myślałam, że wreszcie nastąpi koniec naszych problemów motorycznych - zwróciłam się oskarżycielskim tonem do wszechświata.
- Nie ma jakiegoś sposobu żeby go tu sprowadzić wcześniej?
Elena zastanawiając się, zmarszczyła brwi.
-Hmm.. Nie sądzę żeby dało się coś takiego zaaranżować – zaczęła zatroskanym głosem
- to może, chociaż jakoś go namierzyć? – Spytałam, z sekundy na sekundę czując się coraz bardziej zdesperowana i bezradna – wskaż nam, chociaż kierunek, poszukamy go.

Dziewczyna przestała odpowiadać. Koty natomiast zaczęły się jej z zaciekawieniem przyglądać. Elena tak pogrążyła się we własnych myślach, że nie zauważyła nawet, kiedy Baska pomachała jej ręką przed samym nosem. Margot zaczynała się denerwować. Ba denerwować to mało powiedziane. Wrzało w niej. Trzeba przyznać, dziewczyna za grosz cierpliwości nie miała. Białowłosa już otworzyła usta żeby znowu zaszczycić nas jakimś jadowitym komentarzem, kiedy Elena oprzytomniała. Twarz nagle jej się rozpromieniła. Niewiele mówiąc zerwała się miejsca. Bąknęła tylko „zaraz wracam” i pognała do domu. Zdezorientowane ruszyłyśmy w kierunku budynku. Kocie rodzeństwo podążyło za nami.
Zbliżając się do chatki usłyszałam krzątaninę, może nawet ciche „gdzie ja to położyłam?”.
Postanowiłyśmy zaczekać na zewnątrz. To znaczy ja postanowiłam, Margot bez ogródek stanęła w progu domku.

-Czego ty właściwie szukasz?- Rzuciła podirytowanym głosem. Nie doczekała się odpowiedzi – Halo! Słyszysz mnie?! Zadałam ci pytanie! – Tak, Margot nie posiadała również żadnego daru negocjacji.
- zaraz zobaczysz – otrzymała krótką odpowiedź. Elena najwidoczniej liczyła, że białowłosej oto wystarczy. Myliła się, na szczęście Margot nie zdążyła wypowiedzieć się „dogłębniej” (I chwała za to Theusowi, inaczej kobieta prawdopodobnie zaprzestałaby próby pomocy dwóm niepociumanym panienkom) gdyż Elana najwidoczniej znalazła to, czego szukała. Tak w każdym razie wnioskowałam po okrzyku radości i jej rozentuzjazmowanym „HA! Znalazłam!”

Nieco zmierzwiona, ale bardzo zadowolona z siebie gospodyni wyszła przed swój śliczniusi domeczek. W rękach trzymała jakiś dziwny jasno-niebieski przedmiot. Wyglądało to jak mała szkatułka Na wieczku od wewnątrz przymocowane było białe szkiełko nie wiadomo, komu i na co. Ja w każdym razie nie wiedziałam.
- Co to jest? – Wkurzona białowłosa najwidoczniej również nie wiedziała.
- To …- Kobieta uniosła wyżej błękitne ustrojstwo, niejako dokonując prezentacji - służy, jak to powiedziałaś – Tu zwróciła się do mnie – do „namierzania”. Wystarczy włożyć jakąś część ciała osoby, której szukamy i to cudo wskaże nam drogę.
- Część ciała? – Spytałam nieco zszokowana i lekko przerażona.
- Nie, nie - Elena uspokajająco zamachała ręką – nie bójcie się, nawet jeden włos wystarczy.
Te słowa sprawiły mi lekką ulgę, chociaż lekkie podenerwowanie pozostało.
Gospodyni natomiast, zaprezentowała nam włos, po czym włożyła go do wnętrza pudełeczka. Jasne światło rozbłysło i zaświeciło... prosto w jej oczy.
Elena zacisnęła powieki – Ała… - po omacku wyciągnęła włos ze szkatułki i wyrzuciła – to on był mój? - Przetarła oczy. - Dziwne, co taki krótki? – Zapytała sama siebie - Zaraz wracam – Rzuciła i zniknęła we wnętrzu chatki.

Nie minęła minuta jak pojawiła się znowu. – Tym razem powinno działać – uśmiechnęła się uroczo.
- oby – Margot zwyczajowo się złościła.
Kobieta zignorowała białowłosą i wrzuciła kolejny włos. Tym razem jasne światło skierowało się w kierunku pobliskiego lasku. Dopiero teraz, kiedy wskazywało osobę znajdującą się w większym oddaleniu dało się zauważyć, że promień ma długość 2-3 stóp.
Elena podała mi szkatułkę. Podziękowałam i nieco nieufnie, obejrzałam ją ze wszystkich stron. Niezależnie od tego jak jej nie okręciłam, światło zawsze wskazywało jeden kierunek. Działało to to niby kompas, tyle zamiast wskazywać północ, kierowało nas na jakąś określoną osobę. Ciekawy przedmiot.
- Tylko go nie zgubcie. Szkoda by było oddać naturze taki artefakt – zażartowała radosna gospodyni.
Artefakt. Aż ciarki mnie przeszły po plecach. No tak, ale czego się spodziewałam. Przedmiot o magicznej mocy może być tylko artefaktem. Westchnęłam.
Spojrzałam w dal, tam gdzie wskazywał promień.
-To teraz musimy się tam tylko jakoś dostać. I to szybko – Rzuciłam w powietrze. - Jakieś pomysły? – To pytanie zadedykowałam Margot.

- No ja cię nieść na plecach nie będę! - Żachnęła się montenka i rzuciła się w kierunku szkatułki. Moira bez większych problemów zrobiła unik, przecież białowłosa nie pierwszy raz chciała jej coś zabrać. Można się było przyzwyczaić.

- Radzę iść pieszo. - Wtrąciła się Elena machając drugim artefaktem niczym wałkiem do ciasta. - Gęsty las to i na grzbiecie jakiegoś zwierza cieżej będzie. Ale to tylko moja rada. A wy koty - złapała Baskę za ucho i pociągnęła nieznacznie - chodźcie, dam wam koziego mleka, prawdziwy rarytas.

Zbierało się na deszcz. Ba! Na niebie utworzyła się granatowa granica, która wyglądała niczym zbocze rozpadliny. Co jakiś czas rozjaśniały ją drobne, jasne kreseczki - grzmoty, jeszcze bezdźwięczne. Dziewczyny tego nie widziały, gdyż ruszyły pospiesznie przez zarośnięte chaszcze, które raczej przypominały puszczę niż las. Margot szła przodem i swoimi szabelkami wyciosywała przejście między wielgachnymi liśćmi, jakimiś zielonymi grubymi niczym ramię marynarza łodygami i krzakami z odrobiną mchu ściśle zasłaniającymi runo leśne. Pod butami zgrzytało, zapewne kolejna mrówka. Promień wyraźnie wyznaczał drogę. Do czasu. Zerwał się mocny wiatr, aż trzeba się było uchylić przed zbłąkanymi liśćmi, które siekały prosto w twarz. A chwile później zaczęło padać. Nie żeby jakoś drobnymi kroplami zaczęło z góry, a gdzie! Waliło wodą jakby ktoś z wiadra bez dna im na łeb chlusnął. Drzewa nie dawały żadnej ochrony, przemokły zupełnie. Przez to, że roślinność pod wpływem wiatru przesuwała się w tę i na zad, to i promień się chybotał, prawie niknął pod zalewem deszczu. Kto by pomyślał, że magia jest zależna od pogody?

W końcu wypadły na małe przejaśnienie, polanką raczej tego nazwać nie można było. Chociaż w oczach się mieniło od nadmiaru płynu. Na środku stał szałas z bali. Promień ginął gdzieś w środku. Margot nie czekając na Moirę wpadła do środka, po czym szpetnie zaklęła.
- TU GO NIE MA!! – Wybiegła, wpadła w avalonkę, wyszarpnęła jej szkatułkę i rzuciła nią o ziemię.

No chyba sobie żartujecie!
- Margot! - Warknęłam - czy tobie całkowicie już odwaliło?
Rzuciłam się na ziemię żeby pozbierać nieszczęsny artefakt.
- Przecież widziałaś, że nie działa! - Zaczęła krzyczeć niecierpliwa białowłosa.
Przewróciłam oczami.
- A skąd wiesz, że wskazywał na tą chatkę? Co?! Może wskazywał D A L E J? Na to nie wpadłaś? - Syknęłam przez zęby. Podnosząc szkatułkę i modląc się w duchu to Theusa, co do którego istnienia miałam poważne wątpliwości, żeby pudełeczko nie okazało się uszkodzone.
Na Margot moja złość nie zrobiła najmniejszego wrażenia. Co prawda przez sekundę wyglądała na zmieszaną, tak w każdym razie wnioskowałam z dziwnego gestu otwarcia i zamknięcia ust bez wypowiedzenia przy tym żadnego słowa, jednak szybko wróciła do swojej zirytowanej ekspresji twarzy.

- A skąd mogłam wiedzieć? - Rzuciła jak zwykle rozdrażnionym tonem.
- Nie mogłaś! Ale to nie znaczy, że masz od razu rozwalać artefakt! Zwłaszcza, że nie należy on do ciebie - Byłam naprawdę wkurzona. I MOGŁAM na nią krzyczeć. Miałam do tego wszelkie prawo. Głupia smarkula, która nie potrafi panować nad emocjami. Nawet ja nigdy nie byłam tak wkurzająca! A miewałam, ba dalej miewam, swoje humory.
Uniosłam wieko szkatułki.
- I co działa? - Burknęła białowłosa pod nosem.
Z pudełeczka wydobywało się światło. Nie tak intensywne jak wcześniej i czasami lekko przerywało, ale świeciło.
- Działa, ledwo, możesz być z siebie dumna, omal nie zaprzepaściłaś jedynej szansy na pomoc swojemu bratu.
Tym razem Margot spuściła wzrok.
- Dobra chodź - Rzuciłam, kiedy trochę opadły moje emocje. Wskazałam gestem obszar za chatką.
- Daj mi tą szkatułkę - Zażądała nieprzyjemnie montenka
- O, co to, to nie. Ty już jej więcej nie dotkniesz. Najlepiej nawet na nią nie patrz, jeszcze się rozleci pod wpływem twojego łaskawego wzroku - Skomentowałam uszczypliwie - Tamtędy - Wskazałam drobną i lekko zarośniętą leśną ścieżkę.

Włosy przyklejały im się do twarzy, wycieranie rękawem nie pomagało - kolejna fala wody z góry zalewała im oczy. Powoli jednak deszcz ustawał. Łatwiej było przemieszczać się do przodu. Nagle Szabla Margot utknęła w drzewie przed nimi. Pod ogarnięciu gałęzi i liści okazało się, ze stoją przed wielkim drzewem. Chociaż nie, przed wielgachnym drzewem, którego pień grubością przypominał pięć związanych ze sobą armat. Promień zniknął w drzewie. Margot upadła siłując się z szablą. Potem rzuciła się do góry, żeby przejść po drzewie po gałęziach nieco bokiem.

- JEST! CHODŹ! SZYBKO!
Obejście drzewa zajęło nieco czasu. Najpierw w oczy rzucał się powalony dorodny łoś. Gdzieś zza poroża wyłoniła się twarz mężczyzny, który oprawiał zwierzynę.

<obrazek>

W jego pierś trafiał promień, kiedy wstał z kucek.
- Skąd to macie? - Ruchem głowy wskazał na szkatułkę. - Po co was przyniosło?

Dużo pytań.
- To tak, po pierwsze nazywam się Moira a to jest, jak zapewne wiesz, - o tak, któż dzisiaj nie zna sławetnej… - Margot, a szkatułkę dostałyśmy od Ele..
- Musimy się dostać do Kirk - Rzuciła bezceremonialnie białowłosa.
No tak i całą dyplomację szlag trafił.
Mężczyzna uniósł jedną brew. Oparł się wygodniej na rogach.
- Zamknij ryj dzieciaku, nie z Tobą rozmawiam. – Odwrócił się do Moiry - Tak? Dostałyście od Eleny i...?

Aż chciałam klasnąć w dłonie i rzucić się mężczyźnie na szyję. Wreszcie ktoś uciszył rozdartą montenkę. Jak widać ta nie miała najlepszych kontaktów TAKŻE i z nim. Właściwie, czy ona z kimkolwiek miała dobry kontakt? Wzruszyłam mentalnymi ramionami.

- A więc - kontynuowałam bezczelnie przerwaną mi wcześniej wypowiedź - Dostałyśmy tą szkatułkę od Eleny żeby móc Cię znaleźć, ponieważ bardzo, potwornie i straszliwie potrzebujemy twojej pomocy żeby dostać się na Kirk, a ty jesteś naszą jedyną deską ratunku na bardzo burzliwym morzu.
Zrobiłam najbardziej błagalną minkę, na jaką tylko było mnie stać i wielkie maślane oczy mówiące, och proszę proszę proszę proszę proszę, uwolnij mnie z tej niedoli.

- Lepsze wrażenie robiłabyś na postronnych bez niej. - Ruchem głowy wskazał na montenkę, która już zaciskała dłonie w pięści.
- Mnie to mówisz? – Bardziej stwierdziłam niż spytałam
- A po co chcecie się dostać na Kirk? Tam nawet mewy zawracają. – Spytał z ciekawością.

- Musimy pomóc Celestinowi wydostać się z pewnego okropnego miejsca i tylko wiedźma z Kirk może nam w tym pomóc. To długa historia.

Westchnął głucho. Zamknął oczy i rozmasował skronie.
- Nie pasuje mi to. Stracę potem celność w dłoniach. Ale nie robię tego dla Celestina czy dla ciebie. Pewnie przysyła was Orf, co? - Kiwnął sobie głową potakująco - Wiszę mu jedną przysługę. Dobra chodźcie.


***


O rzesz. Moja głowa.
Musiałam przez chwilę posiedzieć na ziemi. Podróżowanie tyle razy przy pomocy porte w ciągu jednego dnia było niezbyt przyjemne. Odbiło się to szczególnie mocno na moim żołądku, który domagał się opróżnienia. Och jakże tęskniłam do spokojnego rejsu na „Mandragorze”. Cichy szum fal rozbijających się o dziób statku. Delikatne kołysanie. Niemalże czułam zapach morza.
Uspokoiła mnie ta myśl. Powoli otworzyłam oczy. Narzeczonego Eleny już nie było. Niemalże wypchnął nas z "tunelu" i zamknął za sobą bramę.
Przede mną rozciągał się widok niezwykle ożywionego portu.

Przy nabrzeżu odbywał się załadunek dwóch statków - jednej pod banderą Eisen i drugą Montaigne. Nieco dalej na kotwicy stały trzy wielkie fregaty, rozładowywano jedną z nich. Głosy, nawoływanie i hałas. Gdzieś w tle słychać było rzępolenie na skrzypeczkach. Stały na głównej zatłoczonej ulicy, równo wybrukowanej kocimi łbami. Cień dawały żółte, wysokie kamienice skromnie ozdobione runami i szyldami. Zapewne gospody. Wozy w kolejce toczyły się pod górę i znikały gdzieś zaraz pod nasypem górskim, który wyrastał kilkaset metrów dalej. Słońce powoli zachodziło nadając wszystkim okno rdzawej barwy. Z tego miejsca już było widać, że budynki już na nasypie skalnym są wielkie i luksusowe. Zresztą pasowały jak ulał do wytwornych przechodniów.

No to teraz trzeba znaleźć wiedźmę. Rozejrzałam się dookoła po olbrzymim mieście. Cóż przynajmniej jesteśmy bliżej niż dalej. Obejrzałam się za siebie w poszukiwaniu Margot. Najwidoczniej tą podróż i ona zniosła nienajlepiej gdyż moje oczy ujrzały białowłosą w czynności, której wolałabym nie opisywać.
Wiedźma! Tak, na niej się skupmy.
Czarownica miała mieszkać gdzieś w górach. To fantastycznie, przecież te góry były takie malutkie. Już cieszyłam się na samą myśl o tym ile razy uda nam się zgubić drogę. Na dobrą sprawę nawet nie wiedziałyśmy gdzie zacząć szukać.
Przydałoby się znaleźć jakiegoś miłego osobnika, który byłby na tyle uprzejmy by wskazać nam kierunek.
Ale najpierw, przydałby się sprawdzić, co u Celestina.

Wygrzebała z torby lustro i przetarła rękawem. Z drugiej strony wiało ciszą. I szarością. Nikogo z tamtej strony, jakby coś zakłócało przekaz.

To był dość niepokojący objaw. Postanowiłam nie wspominać o nim, Margot która właśnie teraz postanowiła pojawić się za moimi plecami.
- To, co idziemy? - Rzuciła lekko zmęczonym tonem, w którym zabraknąć oczywiście nie mogło nuty irytacji.
- Och, oczywiście. Skoro wiesz gdzie.. Prowadź - Wykonałam teatralny gest sugerujący ustępowanie pierwszeństwa.

Margot wyminęła mnie kierując się prosto do tunelu prowadzącego w górę miasta. Podążyłam za nią. Białowłosa szła z kroku na krok coraz bardziej wkurzona. Sadziła wielkie kroki jakby nie chciała, bym ją dogoniła. Jednak dla mnie nie było to żadnym problemem. Byłam wyższa, miałam dłuższe nogi, a co za tym idzie, bez problemu dotrzymywałam jej kroku.
- A mogę wiedzieć gdzie się kierujesz? - Zaczęłam z przekorą
- Nie - rzuciła krótko
- Och, ok. Mam tylko nadzieję, że nie jesteś na tyle głupia by próbować zdobywać góry nie znając nawet kierunku, w którym powinnaś iść. W końcu te góry są takie niewielkie. Z pewnością uda ci się znaleźć wiedźmę. Bez najmniejszego problemu.
Margot się zatrzymała. Aż z niej kipiało. Jak się okazało, nie znosiła zbyt dobrze kpiącego tonu którym, o ironio, sama się posługiwała

Nie przejęłam się jej humorami. Właściwie zaczynałam powoli przyzwyczajać się do tego jakże „zróżnicowanego” zachowania białowłosej. Opatentowałam nawet fantastyczną metodę ignorowania fochów montenki.

- Wydaje mi się, że najpierw powinnyśmy znaleźć jakąś przychylną duszę która wskaże nam drogę. To nie powinno być zbyt trudne, skoro to tak potężna wiedźma to powinna być owiana jakąś sławą - Nie dodałam już czy pozytywną czy też zupełnie odwrotną.
Zaczepiłam, więc pierwszego napotkanego, sympatycznie wyglądającego przechodnia i zagadnęłam po vendelsku. Tak po vendelsku gdyż razem z moim rodzinnym avalońskim, a także vodaccianskim oraz eiseńskim, posługiwałam się nim całkiem płynnie.
- Przepraszam, czy byłby pan tak uprzejmy wskazać nam drogę do wiedźmy z gór? - Spytałam tak uprzejmie i słodko jak tylko potrafiłam.
Jak się okazało używanie vendelskiego miało jeszcze jeden plus. Margot najwidoczniej go nie znała i po raz pierwszy nie mogła się WTRĄCAĆ. Hura!
Uśmiechnęłam się do przechodnia potulnie.

Przechodzień, młodzieniec ubrany w nienagannie ułożony mundur z pejczem w dłoni.
- Proszę wybaczyć, ale panienka chwilę poczeka. - Uśmiechnął się. - Bo teraz Panicz jedzie.
W tej chwili na uliczce pojawiła się karoca. Zatrzymała się zaraz przy nich, mężczyzna się skłonił, a w oknie pojawił się panicz.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline