Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 17:18   #232
alathriel
 
alathriel's Avatar
 
Reputacja: 1 alathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znanyalathriel nie jest za bardzo znany
- Tak? Czy mogę w czymś pomóc? - Uśmiechnął się widząc dziwnie ubraną i zagubioną kobietę w tłumie.
Nieco zdezorientowana, ale wciąż przytomna, dygnęłam lekko i uśmiechnęłam się wdzięcznie.
- Dzień dobry, próbujemy się dowiedzieć jak trafić do wiedźmy z gór - Uśmiechnęłam się jeszcze słodziej. No dosłownie miód po mnie spływał.
- Wiedźma z gór? Nie znam. Znasz może Morris? - Mówił i wychylił się w stronę mężczyzny, który stał obok Moiry. - Ale panienka chyba nie chce sama w góry iść? Podobno śnieżyca idzie.

- Naprawdę panowie nie wiecie o kim mówię? - Zapytałam zrezygnowanym tonem - szkoda - westchnęłam - W każdym razie dziękuję i do widzenia - ukłoniłam się uprzejmie.
- Ale śnieżyca.. - Zaczął Morris.
- To nic. Co tam śnieżyca. - Machnęłam ręką na odchodnym.

- Tak czy inaczej sama pani w góry iść nie może. - Odwrócił się za dziewczyną. - Przynajmniej proszę wziąć przewodnika.

- Sama nie, mam ją - wskazałam niezbyt zadowolonym gestem na wściekłą montenkę. Wyglądała jak wkurzony biały chomik. Jeszcze chwila i zaczęłaby gryźć - Ale przewodnik to całkiem niezły pomysł. Może on mi pomoże. - Zaczęłam mówić trochę sama do siebie zmęczonym tonem. Mój nieobecny wzrok spontanicznie wędrował po niebie. – Tak czy inaczej, dziękuję za poradę – Skłoniłam się grzecznie.

- Hm - Mężczyzna schował uśmiech w dłoni. - To może pozwoli się pani zaprosić na kolację, a Morris znajdzie pani przewodnika. - Otworzył drzwi do karocy - oczywiście znajdzie się też miejsce dla pani.... siostry?

- Nie! Nie siostry! Theusie broń. To raczej dość mocno przyczepiony ogon - skomentowałam z niezadowoleniem.
Spojrzałam nieufnie do wnętrza pojazdu. To było dość dziwne. Nieznajomi, od tak, raczej nigdy nie chcieli mi udzielić pomocy. Bezinteresowność nie leżała w ich naturze. Z drugiej strony robiło się ciemno. Iść w góry teraz byłoby głupotą, nawet jak na mnie. Również ciepły posiłek nęcił, w końcu nie licząc porannych ciasteczek Orfa, nic dzisiaj nie jadłyśmy.
- Jedną sekundę - uniosłam palec wskazujący do góry, uśmiechnęłam się potulnie i odwróciłam się do Margot.
- Zostałyśmy zaproszone na kolacje i zaoferowano nam pomoc w znalezieniu przewodnika - Zaczęłam po voddaciańsku - Jak myślisz?
- Nie
- Ale o tej porze i tak już w góry nie pójdziemy, a tak będziemy mieć przewodnika, a w razie czego zawsze możemy przecież wyjść.
Usta białowłosej zacisnęły się w wąską linijkę
- No chodź, nie marudź.
Odwróciłam się do jegomościa i posłałam mu promienny uśmiech - Bardzo chętnie skorzystamy – jeszcze nie skończyłam zdania, kiedy wyminęła mnie wściekła montenka, wpakowała się do karocy, usiadła ciężko zaplatając ręce na piersi i burcząc coś pod nosem.
Ja natomiast wsiadając rzuciłam skromne "przepraszam" (w domyśle: za tą hadrę).

- Ależ nic się nie stało. - Wychylił się jeszcze raz z karocy. - Morris znajdź mi zaraz przewodnika na jutro rano. Takiego, który pójdzie nawet w burzę śnieżną. Dobrze, - zwrócił się ponownie do Moiry. - Niestety to trochę potrwa. W Kirk można znaleźć wszystko, ale trzeba odpowiednio długo poszukać. - Uśmiechnął się uroczo półgębkiem. - Ale ja się jeszcze nie przedstawiłem. Nazywam się Jorg Torwaldsen.

- Moira O'Blacket. - odpowiedziałam się grzecznie.

- Miło mi poznać. - Pocałował mnie w rękę, przez co lekko się zaczerwieniłam. - A pani... przyjaciółka?
- Margot du Pount – odpowiedziałam za białowłosą.
Kiedy ujął jej dłoń, musiał się wykazać refleksem, żeby nie dostać w szczękę.

Iskierka złośliwości przemknęła mu przez usta.
- Tak. Pierwszy raz zawitały panie w Kirk? - Udał, że nic się nie stało i ciągnął dalej rozmowę.
- Tak. - Uśmiechnęłam się, przy czym spojrzałam na Margot i zmrużyłam wściekle oczy. - Chociaż nie wiem jak moja współtowarzyszka.
I znów się potulnie uśmiechnęłam się w jego kierunku.

- Jest wielce małomówna. - Nie dał się zbić z tropu. Gdzieś na dnie jego oczu czaiły się intrygujące ogniki, które świadczyły o tym, że nie mówił im wszystkiego.
- Zdaje się, że nie zna Vendeskiego. – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- O coż za szkoda. A skąd panie pochodzą? – Mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Ja pochodzę z Avalonu, a ona z Montaigne. – Starałam się odpowiadać na stawiane nam pytania, jednak błąkały się po mojej głowie złe przeczucia. Dlaczego nas tak wypytywał?
- To jak porozumiewają między sobą?
- Obie znamy Voddacciański.
- Dla Avalonki znajomość voddacciańskiego to rzadkość, gdzie się pani nauczyła tego języka?
– spytał z niejakim zaskoczeniem, chociaż czy szczerym, nie byłam w stanie powiedzieć.
- Postaw nauczono mnie w domu, a resztę doszlifowałam na statku. – No cóż, nie kłamałam, a na dobrą sprawę takie fakty i tak do niczego się mu nie przydadzą.

Pochylił się ku dziewczynie z zainteresowaniem.
- Statku?
- Byłam, znaczy jestem sternikiem na avalońskim statku.
- To doprawdy zaskakujący zawód dla kobiety.
- Zmarszczył czoło - Ale wydaje mi się, że żaden avaloński statek nie stoi w porcie.
- Mój statek został w Voddacce, a ponieważ to, czym się obecnie zajmuję, nijak ma się do pracy na statku, musiałam znaleźć inny środek transportu -
uśmiechnęłam się skromnie.
- A to ciekawe. W jaki inny sposób można się dostać na wyspy vendelskie niż statek? – Gospodarz zdecydowanie zbyt dogłębnie drążył temat. Czas na słodkie kłamstwo.
- Powiedziałam, że nie dostałam się na tamtym konkretnie statku.
- No tak, mój błąd
. - Pochylił się nieco, składając dłoń na sercu. - Pani wybaczy.

Karoca zatrzymała się przed wielką willą w kształcie prostokąta. Lokaj pomógł kobietom wysiąść, za co prawie dostał od Margot z buta pod żebra.
- Karl, zaprowadź panie do pokojów gościnnych. Niech pokojówki przygotują ciepłą kąpiel oraz stroje, jakie sobie zażyczą. Za dwie godziny, bo może być za dwie? - Zwrócił się, do Moiry, czekając aż potaknie. - Za dwie godziny zejdziemy na obiad do sali z kominkiem. Tam jest mniejszy stół, będzie wygodniej. - Ukłonił się kobietom i zaproponował gestem, że weźmie je pod rękę.
Margot, po wysłuchania tłumaczenia z ust drugiej kobiety, ruszyła szybkim krokiem za lokajem, prawie mu po piętach chodząc.
- przepraszam, ale pójdę za nią - uśmiechnęłam się z zakłopotaniem i pobiegłam za białowłosą.

Nasze pokoje znajdowały się na końcu przesadnie długiego, niezwykle bogato ozdobionego korytarza. Ileż ten gość miał pieniędzy? I przede wszystkim, czego tak niesamowicie bogaty człowiek mógł chcieć w zamian, bo chciał czegoś na pewno. Życie nauczyło mnie już, że nikt, absolutnie nikt, nie robi innym ludziom przysługi, jeśli nie ma w tym jakiegoś interesu. Tylko czekałam na objawienie się cud miód nowego zadania.
Aż mnie ciarki przeszły.

Nasze pokoje znajdowały się naprzeciw siebie. Lokaj, który nas odprowadzał ukłonił się i oddalił, można powiedzieć, czym prędzej. Może to Margot go odstraszyła? Kto to wiedział?
Kiedy otworzyły się przede mną drzwi do pomieszczenia mającego być moją dzisiejszą sypialnią, aż mnie zamurowało. Tak bogatych pokoi nie widziałam nawet u Luccianiego czy Róży. Choć powinnam być zachwycona, czułam się raczej zaniepokojona. W coś się znowu wplątałam, jak to tylko ja potrafiłam. Na domiar złego właśnie usłyszałam szczęk bitej porcelany dobiegający z pokoju obok.
Margot.
No wspaniale. Nawet nie chciałam myśleć na ten temat.

Wdech.
...
...
...
Wydech.

Trzeba było płynąć z prądem. Postanowiłam skorzystać z kąpieli, którą dla mnie przygotowano. Było to naprawdę przyjemne. W dodatku do wody dodano jakichś pachnideł, którymi po chwili również i ja przesiąknełam.
Pozwoliłam sobie na krótką chwilę relaksu, którego od dobrych kilku dni tak bardzo mi brakowało. W ciągu tego ostatniego tygodnia przeżyłam niemal tyle stresu, co przez ostatnie dwa lata. Czułam się naprawdę zmęczona psychicznie.
Po kojącej kąpieli, przeszłam z powrotem do sypialni. Rozczesałam włosy, założyłam czyste ubrania. Na moje życzenie dostałam przylegające czarne spodnie, gorset, białą koszulę i wysokie buty. A wszystko czyste i pachnące. Rozpusta. Uśmiechnęłam się w duchu do siebie. I tak się jutro z pewnością ubrudzę. Westchnęłam, spięłam włosy i usłyszałam pukanie do pokoju.
To był lokaj.
Razem z Margot, która, o dziwo, również wykąpana i przebrana, jednak wciąż niezadowolona, podążyła za nami.

Lokaj zaprowadził kobiety do drugiego skrzydła. Po czym ukłonił się i otworzył drzwi do przytulnego saloniku. W kominku palił się ogień rozświetlając półmrok. Stół nakryto na trzy osoby. Jorg stał w głębi przy regale z książkami zaczytany w jakimś grubym tomie. Kiedy drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem klamki, spojrzał na przybyłe. Podszedł bliżej.
- Mam nadzieję, że warunki was nie rozczarowały. Proszę siadajcie - Przysunął im krzesła wyłożone atłasem. Zaklaskał. Wniesiono misę z zupą oraz kilka talerzy z drugim daniem. Skromnie i smacznie, acz widać, iż kucharz się starał.
- Smacznego moje panie.
Margot coś mruknęła i rzuciła się na jedzenie. Upieczony ptak od razu stracił nogę, którą bezczelnie wzięła w ręce zatapiając w niej zęby. Wysmarowała się cała tłuszczem i popiła siorbiąc zupą z talerza. Może ona to robiła komuś na złość?

Tak, to musiało być specjalne zachowanie. Wnioskując po manierach Celestina, Margot także powinna jakąś ogładę posiadać. Choćby szczątkową do stu diabłów!
- Margot - Syknęłam przez zęby po voddaciańsku - Ty w ogóle chcesz pomóc swojemu bratu? Bo czasami się zastanawiam!
Uśmiechnęłam się przepraszająco do gospodarza i wbiłam wzrok w zupę. Powoli i niepewnie zaczęłam jeść. Przyzwoicie i jak człowiek! Jak to jest w ogóle możliwe, że ja, żeglarz od 7 lat, musiałam wykazywać się lepszymi manierami niż tzw. "dziewczyna z dobrego domu”?. Margot spojrzała spode łba na drugą kobietę, przełknęła wielki kęs mięsa. Popiła winem i nieco się opamiętała. Aczkolwiek jej maniery dalej pozostawiały wiele do życzenia.

- Sądząc po apetycie, jaki prezentuje pani towarzyszka, dawno nie jadłyście porządnego posiłku. - Uśmiechnął się pod nosem, Jorg - Gdybym wiedział, kazałbym przygotować więcej jedzenia.

- Ależ skąd, to spokojnie nam wystarczy. Wcześniej na jedzenie niestety nie było za bardzo czasu. – odparłam uprzejmie
- No tak.

Ciszę przerywał jedynie szczęk sztućców. Po głównym posiłku na stół wjechały owoce i jakiś różowy deser podawany w kryształowych kielichach.
- Smakowało?
Popatrzyła w dół i uśmiechnęła się przymilnie, po czym znów przeniosła wzrok na gospodarza.
- Tak, dziękujemy. Wszystko było bardzo smaczne.

- Bardzo się cieszę. - Jorg wstał, podniósł karafkę z winem i dolał obu paniom. - Morris mi przekazał, że do rana powinien odnaleźć przewodnika dla pań. O koszta proszę się nie kłopotać. - Uśmiechnął się przyjaźnie.

Wiedziałam, że czegoś będzie chciał. Nie ma tak łatwo.
- Ależ nie możemy narazić pana na ponoszenie żadnych kosztów. Wystarczy, że zapewnia nam pan gościnę - wyszczerzyłam się grzecznie aczkolwiek niepewnie.

Usiadł, złożył dłonie w piramidkę i spojrzał nieco od dołu na Moirę.
- Dla mnie to nie problem, jedyne, czego mi nie brakuje to pieniądze. Co z resztą z pewnością pani zauważyła. - Upił łyk wina - Obawiam się jednak, że nie dysponuje pani odpowiednią ilością pieniędzy, aby zatrudnić któregoś z przewodników w taką pogodę.

Spojrzała w bok, po czym wzięła głęboki oddech i zwróciła się do Jorga:
- To, czego chce pan w zamian za pomoc? - Obrzuciła go sceptycznym wzrokiem.
Westchnął.
- Chciałbym powiedzieć, że niczego. - Zamilkł przyglądając się ogniowi powoli dogasającemu w palenisku. - Kilka lat temu z posesji mojego ojca wyniesiono pewien przedmiot. Starą księgę, manuskrypt właściwie. Jedyna wersja starożytnego traktatu sławnego myśliciela Arystotla. - Spojrzał Moirze prosto w oczy, a gdzieś na dnie jego blado błękitnych oczu zapalił się ogień emocji przysłonięty nieco gorzką dawną przegraną. - Z moimi środkami dość łatwo ustaliłem zleceniodawcę, który nie otrzymał nigdy owego manuskryptu. Wiem też, kto dokonał kradzieży. Orfeusz Mesrine. Rozumiem, że przy stole siedzi z nami jego kuzynka, prawda? - Było to raczej pytanie retoryczne. - Mam doprawdy niewielką prośbę. Kiedy pani ponownie spotka Orfeusza, proszę go nakłonić do zwrotu mojej zguby. Chcę go po prostu przeczytać jeszcze kilka razy. - Pokręcił głową, widocznie zmęczony. - Nie wyciągnę żadnych konsekwencji wobec niego. Powiedźmy, że bardziej zależy mi na ponownym posiadaniu manuskryptu niż na zemście.

Tym razem to ja westchnęłam.
-Zawsze wydawało mi się, że Thea jest olbrzymia. Jednak w ciągu ostatnich kilku dni zdałam sobie sprawę, że się myliłam. Thea jest potwornie mała.

- Ludzie po prostu żyją w społeczeństwie, które zbudowane jest ze wzajemnych powiązań. - Wstał z miejsca, jego ruchy stały się powolne i mniej sprawne - Panie mi wybaczą, czuję się nieco zmęczony. - ukłonił się lekko. - Oczywiście mogą panie poruszać się po całej willi bez przeszkód. - Podszedł do Moiry, ujął jej dłoń i pocałował, szarmancko się uśmiechając - Było mi doprawdy miło poznać tak piękną i odważną kobietę. Mam nadzieję, ze uda nam się jeszcze kiedyś porozmawiać w nieco innych okolicznościach.
- Ja również. Dziękuje za pomoc i mile spędzony wieczór.
– Odpowiedziałam już do pleców oddalającego się mężczyzny.
 
__________________
Pióro mocniejsze jest od miecza (...) wyłącznie jeśli miecz jest bardzo mały, a pióro bardzo ostre. - Terry Pratchett
alathriel jest offline