Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 17:40   #233
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Nad ranem, kiedy wstało już słońce w pokoju Moiry i Margot pojawiła się służba. Udało się znaleźć przewodnika, który po sowitej opłacie, zgodził się ruszyć z dwiema kobietami i jeszcze jednym podróżnym w góry pomimo złej pogody. Był to niski, stary Vestejmajer, mag pogody, co okazało się już podczas podróży. Owinięty w nieco przenoszony, ale dobrze chroniący skórzany płaszcz dziarsko wyrywał do przodu. Nawet Margot go nie doganiała na wąskiej ścieżce nad rozpadlinami.
Towarzyszył im jeszcze jeden rudy i zarośnięty mężczyzna, ubrany ledwo w jakieś obszarpane łachy. Na lewym oku miał przepaskę i coś tam ciągle gadał do siebie, ciągnąc się na szarym końcu. Po kilku godzinach ostrej podróży pod górę zboczyli z głównej ścieżki. Zapytany przewodnik, czemu zbaczają z wyraźnego (jak na warunki śniegowe) szlaku, nabił fajkę i wypuścił kilka kółek. Enigmatycznie stwierdził, że przecież chcą dotrzeć do Wiedźmy, on tylko robi, za co mu zapłacili.


Przedzierając się przez śnieg gdzieniegdzie sięgający pasa. Zaskakujące było jedynie to, że na pustych śniegowych przełęczach, które zaczęły się wysoko po 5 godzinach podróży, przewodnik odnajdywał się najlepiej. Przed nimi zza horyzontu pojawił się specyficzny nasyp skalny, a na nim chatka.

<obrazek>

- Ja tam nie idę. - Przewodnik opadł na najbliższy kamień i zaczął szukać krzesiwa w plecaku. - Zapłacili mnie za przyprowadzenie was tu, ale nikt mnie nie zmusi, żeby poszedł na górę. Poczekam.

Wolnym krokiem weszli na górę. W trójkę stanęli na progu chatki.
- Czekałam na was, nieco się spóźniliście. Ale ja już stara jestem, mam czas na czekanie. Siadajcie. - Wskazała miejsce przy kociołku, w którym gotowała się zielona, śmierdząca maź. - Słucham, mówicie. Może po kolei, kobiety mają pierwszeństwo. - Rzuciła garść jakiegoś zielska do kociołka. Kiedy nachyliła się nad płynem, światło z paleniska oświetliło jej twarz. Pomarszczona, zmęczona twarz, bezzębna szczęka i oczy w zupełności pokryte bielmem mogły nieco przerazić.

Nieco niepewnie wyciągnęłam odłamek lustra. Nie wiedziałam czy mam jej go pokazać czy co z nim zrobić. Kobieta zdawała się niewidoma, chociaż jednocześnie miało się przeczucie, że dostrzega wszystko nad wyraz wyraźnie.
Ponieważ staruszka nie zareagowała, postanowiłam podać jej odłamek. Jednak nie wyciągnęła dłoni do przodu. Cóż, najwidoczniej faktycznie nic nie widziała.
- Nasz ... - Tu się zawahałam. Przyjaciel? Znajomy? Towarzysz? Brat? Kompletnie nieznajomy facet, któremu z niewyjaśnionych powodów zawzięłam się pomóc? Postanowiłam pozostać przy -...Znajomy, został uwięziony w lustrze. Niestety został z niego tylko niewielki odłamek, chociaż wciąż.. działający. Musimy go stamtąd jak najszybciej wydostać.

Staruszka zaplotła palce.
- No cóż moje dziecko - zaskrzeczała wyraźnie - to bardzo trudne wyciągnąć kogoś z niematerialnego świata. A wpadł tam duchem czy ciałem?
- Ciałem i duchem. – odpowiedziałam natychmiast.

- Hmm, - Wyciągnęła dłonie przed siebie, a Moira podała jej lustro - no nie wiem, czy jestem w stanie cokolwiek dla was zrobić. - Kobieta wodziła dłońmi po pozostałości lustra. - Przebyłyście długą drogę, aby się tu znaleźć. Ale aby wyciągnąć waszego znajomego z lustra potrzebujemy czegoś więcej niż Śniącej. - Staruszka przymknęła oczy. - Przeżyłam wiele lat i potrafię rozmawiać z tymi, których już nie ma lub jeszcze nie ma. Widzę miejsca, które istnieją tylko w wyznaczonych godzinach słonecznych lub księżycowych. Ten świat jest nieprzyjazny. - Postukała palcem w taflę lustra, która dziwnie zafalowała - Nie mogę wam zagwarantować pomyślnego powrotu. Co jesteście gotowe oddać, aby się tam dostać?

- Dostać się? Zamiast się tam dostawać wolałabym, żeby Celestin się stamtąd wydostał.
- To tak nie działa moje dziecko. Aby kogoś stamtąd wydostać musicie najpierw go znaleźć. Aby go znaleźć musicie tam wejść.
- Kiedy my nie musimy go szukać. Dokładnie wiemy gdzie jest. Możemy się z nim komunikować – odparłam z przekonaniem.
- Widzicie go jedynie jako odbicie, a musicie go mieć w zasięgu ręki, aby go dotknąć. Zresztą, ja go nie widzę, czyli wy go nie możecie teraz dostrzec, prawda?
- Prawda. - Przyznałam smutnym tonem.

Staruszka uśmiechnęła się pokazując puste dziąsła.
- Mogę spróbować wam wyśnić Bramę, ale do tego potrzeba wam krwi. Krwi króla.
- Króla? - Skąd ja do stu piorunów nagle na tym wypierdkowie króla wytrzasnę?! - Jakiego króla?
- Króla Dusz. - Kobieta dalej zdawała się nie tracić rezonu.

- Proszę wybaczyć moja niewiedzę jednak, kim jest owy Król Dusz?
- Król Dusz to Król Dusz, prawda? - Pytanie tym razem skierowała do siedzącego w pobliżu mężczyzny. Ten jedynie wzruszył ramionami.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Ten się skulił w sobie i nie podnosił głowy.
Nie wiedziałam, co mam myśleć. Mężczyzna siedzący obok mnie nie mógł przecież być tym całym "Królem Dusz". AŻ TAKIE zbiegi okoliczności nie istnieją, a Thea nie może być AŻ TAK mała. Prawda?
- Czy nie ma innego sposobu? Kompletnie nie mam pojęcia, kim owy król dusz jest a na poszukiwanie go nie wystarczy nam już czasu.

- Moje dziecko nie istnieje coś takiego jak zbieg okoliczności.
Po plecach przebiegł mnie dreszcz. Czyżby czytała w moich myślach?
Staruszka spojrzała na mężczyznę, dalej milcząc.
Mężczyzna nagle wstał.
-Nie, wcale nie. Mylisz się - krzyknął płaczliwie. - Wychodzę.
Wyszedł a Moira tknięta przeczuciem wybiegła za nim. Nie zdążył jeszcze zacząć schodzić, kiedy złapała go za rękaw.
- Jeśli jesteś wspomnianym królem dusz - Zaczęła upraszającym tonem. Strzelała na ślepo.. - to błagam cię, pomóż nam ocalić naszego przyjaciela. - .. ale była pewna że trafiła.
Mężczyzna przez chwilę stał tyłem do dziewczyny. Nie obracał się jakby chciał uniknąć kontaktu wzrokowego jednak ciekawość połączona z uczuciem wbijającego się w jego plecy wzroku, zwyciężyła.
Spojrzał na proszący, niemalże płaczliwy wyraz twarzy avalonki.
- Proszę -Szepnęła błagalnie
Tego widoku mężczyzna najwidoczniej nie mógł znieść.
- No dobrze - rzucił cicho i wrócił do chatki.
- Królem nie jestem, ale skoro moja krew wystarczy...

Staruszka zaśmiała się skrzekliwie, charknęła i splunęła do gara.
- Daj no tu palec, kochaneczku. - Złapała za jego wyciągniętą dłoń i nacięła jego palec wskazujący. Kropla krwi skapnęła na tafle lustra.
- Dobrze a ty złotko - zwróciła się do Moiry - daj no tu nóżkę. - Zanim Moira wykonała jakikolwiek ruch - ale bez bucika bym prosiła. Drugi też zdejmij. A ty młoda damo - kiwnęła głową w stronę Margot - też lepiej zrzuć buciki. Dobrze, a teraz patrzcie.

Pociągnęła nosem, pomacała bransoletkę, coś tam poruczała pod nosem ze złośliwym uśmiechem, po czym jej głowa opadła niżej. Zdawało się, że zasnęła.
- Ty, jej się chyba nie zmarło zanim nam pomogła, co? - Margot w końcu odważyła się odezwać.

Ściana domku zaczęła migotać błękitnym światłem. Po chwili widoczne stały się drzwi, a za nimi majaczył interesujący krajobraz.
- Powodzenia. - Rzucił mężczyzna.

Margot westchnęła, odrzuciła buty w kąt i ruszyła przed siebie. Przeszła przez błękitnawa ścianę.
- Jah! To się klei do stóp! - Otarła stopę o łydkę drugiej nogi ruszyła dalej.

Opis nie brzmiał najlepiej, ale cóż było zrobić. Podążyłam za białowłosą. I faktycznie, coś paskudnie lepiło się do stóp. Oby było warto.

<obrazek>

Zeszły na długą zieloną ścieżkę, która ciągnęła się aż po horyzont wisząc w powietrzu. Jeziora jednocześnie zdawały się chmurami. Gdzieś w oddali na niebie wyrastały wieże jakiegoś zamku. Margot szła pewnym krokiem przed siebie. Po lewej stronie zamajaczył czerwony punkt, który z każdą chwilą rósł i nabierał ludzkich kształtów. Mężczyzna w czerwonym stroju błazna siedział na krawędzi majtając nogami, a na kolanach trzyma kamień przyczepiony do jego kostki za pomocą grubego łańcucha.
- Porzućcie nadzieję ci, którzy tu wchodzicie. - Powiedział z przekąsem patrząc na kobiety.
Moira kojarzyła skądś tę twarz. Mężczyzna wgryzł się w soczyste, zielone jabłko. Tak! Przecież to...

- Pan jest.. - Zaczęłam niepewnie mrużąc oczy - Ojcem Celestina? Prawda? - Dopiero teraz dotarła do mnie prawda, że skoro Margot jest siostrą blondyna to jest także i córką mężczyzny.
Margot zatkało, zbladła i nie za bardzo wiedziała jak się zachować.

- Mylisz się moja droga - z bezczelnym uśmiechem wyrzucił jabłko w dół. - Kiedyś byłem ojcem Celestina. Teraz jestem... hmm - zrobił przerysowaną minę zastanowienia - garstką wspomnień z domieszką ironii. Moja droga urosłaś. Z tego, co pamiętam, to taka malutka - Obrzucił Margot krytycznym wzrokiem pokazując ramionami około metra. - i milutka byłaś.

Margot zagryzła zęby i bezceremonialnie zepchnęła mężczyznę ze ścieżki w dół.
- No, co? - Warknęła, na Moirę. - W końcu to zlepek wspomnień, nie?! Idziemy!
- A gdzie wam się tak spieszy? - W powietrzu unosił się "błazen" stojąc na swoim kamieniu i leciał tuż obok nich.
- Spieszy nam się znaleźć Celetina. – Syknęła montenka.

- Hmmm. To nieco się spóźniłyście. - Zaplótł ręce za sobą. - Myślałem, że jednak pójdzie wam szybciej.
- Szybciej się nie dało. – Tym razem ja odpowiedziałam mężczyźnie.
- No to powodzenia. - Lot nieco się obniżył, po czym zniknął gdzieś w dole.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline