| - Myślę, że na was już czas.
- Tak, też już mam dość twojego towarzystwa. - Cel uśmiechnął się półgębkiem. - Ale obu pań nie uniosę na raz.
- Mogę ci pożyczyć kamyk. - Błazen kopnął kawałek skały w stronę syna.
Monteńczyk opadł na nią i postawił koło siebie Moirę, po czym na ramiona przejął siostrę.
- Miło cię było zobaczyć, stary skurczybyku. Matka miała rację, nie trzeba cię było szukać.
Błazen wzruszył ramionami i poklepał syna po plecach.
- Musisz sobie znaleźć nowy cel w życiu. Nie słonko? - Puścił oko, do avalonki. - Dobra ja, lecę bo Książę Ciemności się zaraz rozbryka i z chłopakami będziemy mieć problem z utrzymaniem go w ryzach. Zresztą bruździcie nam tutaj tymi ciałami. Spadajcie, co? - Pomachał im i rozpłynął się w powietrzu.
- Stary..
- Wszystko słyszę! - Głos Ojca odbił się echem zagłuszając słowa Celestina.
- Ta, ta. - Prychnął w odpowiedzi. - Jakbyś mogła z mojej kieszeni wyciągnąć zegarek. - Zwrócił się do Moiry.
Ostrożnie, bez słowa, wyciągnęłam z kieszeni kamizelki, kieszonkowy zegarek.
Wciąż bez słowa podałam go blondynowi.
- Nie, nie. Ustaw na nim 12.15 i przyłóż do swojej bransoletki. - Westchnął. - Dopiero teraz mi powiedział, jak to ma funkcjonować, stary cap.
Nie skomentowałam. Jakoś odebrało mi głos, a w gardle zaschło. Posłusznie zrobiłam, o co mnie prosił.
Przed nimi pojawiło się, gdzieś w przestrzeni światełko, które szybko się powiększało, zmieniając się w kawałek ziemi z Bramą.
- No to jesteśmy. - Celstin poczekał aż Moira zejdzie z kamienia i ruszył za nią w kierunku światła.
<obrazek>
- Dobrze zostaw tutaj zegarek i bransoletkę. - Podrzucił na ramionach siostrę - POWDZENIA STARY CAPIE! - Krzyknął wesoło.
Bransoletka, kiedy dotknęła ziemi, rozsypała się w pył. Światło w bramie stało się jaśniejsze, a na końcu długiego korytarza zobaczyli jakiś krajobraz.
Celestin nabrał powietrza w płuca.
- No to chodźmy. - I pchnął łokciem Moirę do przodu, aby weszli w Bramę wspólnie.
+=========================================+
*LAST BUT NOT LEAST*
Trzy dni później nadal przebywali w Kirk, mimo że środków transportu mieli do wyboru masę. Celestin lub Margot mogli przenieść ich z powrotem do domu (choć wspomnienia o tunelach obie kobiety przyprawiało o zielony odcień twarzy i chwilową niedyspozycję jedzeniową). Oczywiście też mogli się zaokrętować w porcie i płynąć - podróż dłuższa, ale przyjemniejsza. Tutaj problem stanowiły pieniądze, ale od czego mieli Jorga...
Ale zacznijmy od względnego początku.
Trzy dni wcześniej Celestin niosąc swoją dawno niewidzianą siostrę wraz z nowo poznaną Damą jego... znaczy panią sternik Moirą przekroczyli Bramę. Z ciepłego wnętrza artefaktu, wpadli w środek burzy śnieżnej w bliżej nieokreślonym miejscu w górach. Dzięki szybkiej akcji ratowniczej Rudzielca i Przewodnika cała wycieczka zabunkrowała się w chatce wiedźmy, która częstowała ich gulaszem o kolorze świeżej trawy.
Półtora dnia później głodni, zmarznięci i zmęczeni znaleźli się ponownie w Kirk, gdzie momentalnie zgarnął ich Morris. Kobiety ponownie znalazły się na garnuszku Jorga Torwaldsena, którzy przyjął ich powrót z ulgą i zaofiarował gościnę. Wbrew podejrzeniom, nie oczekiwał żadnej przysługi, a i do poprzedniej rozmowy z Moirą nie wrócił ani razu.
Jedyne czego chciał to opowieści, długiej opowieści, która wypełniłaby mu czas. Chcą nie chcąc, na zmianę ciągnęli historię swoich losów od momentu spotkania w Voddacce. Okazało się, że Jorg zna voddacciański w stopniu wystarczającym, aby prowadzić rozmowę.
Okazało się, że kiedy Celestin spotkał się z Władcą, ten podczas rozmowy zrobił mu pranie mózgu, otępił sztuczkami i zajął jego miejsce w ciele monteńczyka. Jedynym plusem okazało się to, że w ten sposób uzdrowił wszelkie dolegliwości ciała Cela. Chociaż nie, był jeszcze jeden. Mężczyzna jako duch podzielił się na tysiące cząsteczek i przez moment należał do formy ducha lustra, który zamieszkuje wszystkie lustra. W nagromadzeniu chaotycznych informacji ustalił kilka interesujących faktów.
Na przykład willa Róży stoi pusta i wszyscy ją obchodzą szerokim łukiem. Drzwi i oka zabito deskami. Niczego wartościowego nie wyniesiono. Czyli służba a nawet złodzieje nie ważą się zbliżyć do budynku. Siostra Róży mieszka u Lucianich - chyba że można brać beztrosko kąpiel w czyimś domu zdzierając sobie gardło w kociej melodii. Knajpa nad kanałem, która należała do Fryderyka przestała istnieć - budynek zniknął. No i najważniejsza informacja - Mandragora nadal stała w porcie w Voddacce.
Margot przy bracie nieco spokorniała, choć ich kłótnie słyszał cały dom. Dała się przebrać w sukienkę i nauczyć kilka zasad savoir-vivru. Celestin ubrany w strój łowiecki, dalej nie do końca wierzył, że wyzwolił się z Artefaktu. Twierdził też, że nie zamierza mścić się na Róży, co już brzmiało nieco fałszywie, choć to może dobry wpływ Jorga?
Zbity kawałek lustra-artefaktu najlepszy jubiler w mieście przekształcił w piękną biżuterię - kolię, dwie bransoletki, papierośnicę, trzy pamiątkowe amulety i dla Margot w rękojeści jej szabelek wprawiono kilkanaście lśniących fragmentów.
Rudzielec, *Bernt Evensen*, od momentu pogaduszek z Wiedźmą nie spuszczał trójki obcokrajowców z oka. Nie zmieniło to jednak jego zachowania. Chodził za nimi w oddaleniu kilku kroków, szeptał do siebie, a odpowiedź na najprostsze pytania męczyła go nieziemsko. Rozgadywał się jedynie w cztery oczy z Celestinem, kiedy to wieczorami siadywali w jednym z pustych pokoi. Wtedy jego głos niósł się pogłosem po korytarzu. Jeśli ktoś im przeszkodził, od razu milknął i siadał w najdalszym kącie niechętny żadnym dyskusjom.
Trzeciego dnia Celestin zniknął na całe popołudnie. Wrócił razem z Jorgiem przynosząc dla Margot komplet noży. Zaprosił na spacer Moirę, a gdy weszli już głęboko w ogród, gdzie ciekawski oczy siostry ich nie mogły dostrzec, ofiarował jej... ciężki płaszcz skórzany z kapturem sięgający jej kolan, który nie przemakał i nigdy nie nabierał wody. W kieszeni znalazła kunsztowną bransoletkę z detalami przypominającą tą, którą musiała poświęcić podczas wizyty w lustrze. Co prawda, z artefaktem Sidhe miała niewiele wspólnego, ale Celestin znalazł maga, który natchnął biżuterię runami i teraz miała przyciągać wspaniałą pogodę. Moirze stanęło przed oczami wspaniała pogoda dla laika to piekące słońce, brak chmur, płaska woda = flauta. Monteńczyk zapewnił, że wyjaśnił magowi dokładnie wyrażenie "wspaniała pogoda do żeglugi" nie zapominając o takim szczególe jak wiatr.
Zresztą Moira nigdy do tej pory nie widziała, żeby ktoś się zachowywał w stosunku do niej jak Celestin. W jej pokoju co rano stały kwiaty z polecenia monteńczyka. Kiedy wchodziła do pokoju, zawsze wstawał i przysuwał jej krzesło do stołu. Słuchał jej nie przerywając i dopytywał o szczegóły (choćby życia na statku). Jako jedyny w towarzystwie (Margot szybko zostawała spacyfikowana przez brata) nie zgadzał się z nią otwarcie i rozpoczynał dyskusje. Ciągle natykała się na jakieś drobne gesty z jego strony (kwiatek, słodkość w kieszeni), jednocześnie nie zachowywał się nachalnie. Szybko powrócił do formy i zaczął ćwiczyć z siostrą.
Minął tydzień.
Zebrali się w saloniku po obiedzie. Wszyscy. Jorg siedział w wielkim fotelu u głowy stołu. Rudzielec i Celestin ubrani po podróżnemu podpierali ściany po bokach vendela. Kobiety posadzono na szerokiej, miękkiej kanapie, monteńczyk nalał im wina do kieliszków.
- Sytuacja wygląda tak... - zaczął gospodarz układając dłonie w piramidkę. - ... Bernt i Celestin zdecydowali się wyruszyć w okolice wybrzeży Montaigne, aby sprawdzić jak się miewają znajomi rodziny du Pount.
Margot chciała coś powiedzieć, ale monteńczyk machnął groźnie ręką.
- Bernt chce odwiedzić niejakiego Caspiana. Celestin poszuka szajki złodziei i dowie się, co dzieje się z jego kuzynem, Orfeuszem. - Moira dostrzegła błysk w oku Jorga.
- Jadę z tobą! - wrzasnęła białowłosa smarkula stając na równe nogi. Przy okazji rozlała wino, zabrudziła swoją suknię i dywan.
- Z tego, co mi wiadomo to w Mointagne jesteś poszukiwana listem gończym. - jad w głosie Celestina, który zaplótł ręce na piersi i patrzył na siostrę spod zmrużonych powiek, podziałał jak bicz na dziewczynkę. Na poliki wypłynął jej gorący rumieniec. - Nie protestujesz, więc zdaje sobie sprawę z wagi oskarżeń, jakie wytoczy ci straż miejsca.
- Jak mnie złapią! - palnęła wściekle.
Celestin westchnął.
- W końcu cię złapią. Każdego w końcu łapią. - wzruszył ramionami. - Zaczekaj tu na mnie, co? Za tydzień wrócę i przeniesiemy się do domu. W tym czasie Jorg wdroży cię nieco w życie towarzyskie stolicy... - podszedł bliżej i chciał pogładzić siostrę po głowie, ale odtrąciła jego dłoń.
- Znów chcesz mnie zostawić!! - ze łzami w oczach wybiegła z pokoju trzaskają drzwiami.
Monteńczyk zahaczył kciuki za pas.
- No i tyle jeśli chodzi o przedyskutowanie racji. - kwaśno rzucił w powietrze. - Moiro, przeciągnęliśmy cię przez wszystkie możliwe kraje, bardzo mi pomogłaś z własnej woli. - Przekrzywił głowę i z półuśmiechem na wargach przyglądał się jej z odległości dwóch dłoni. - Proponuję w trójkę wybrać się do Orfeusza, z pewnością będzie chciał się z tobą pożegnać, a potem przeniosę cię na Mandragorę. Łatwiej mi przenieść trzy osoby, a potem dwie niż ciągle łazić w tę i we wte.
I w ten prosty sposób zobowiązanie wobec Jorga zostanie wypełnione, poza tym wycieczka gwarantowała szybki powrót do Domu - w końcu na pokład Mandragory! Lekko pirackiej łajby.
Ale to już zupełnie inna historia.
__________________ "Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein |