Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 17:49   #235
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
- Myślę, że na was już czas.
- Tak, też już mam dość twojego towarzystwa. - Cel uśmiechnął się półgębkiem. - Ale obu pań nie uniosę na raz.
- Mogę ci pożyczyć kamyk. - Błazen kopnął kawałek skały w stronę syna.
Monteńczyk opadł na nią i postawił koło siebie Moirę, po czym na ramiona przejął siostrę.
- Miło cię było zobaczyć, stary skurczybyku. Matka miała rację, nie trzeba cię było szukać.
Błazen wzruszył ramionami i poklepał syna po plecach.
- Musisz sobie znaleźć nowy cel w życiu. Nie słonko? - Puścił oko, do avalonki. - Dobra ja, lecę bo Książę Ciemności się zaraz rozbryka i z chłopakami będziemy mieć problem z utrzymaniem go w ryzach. Zresztą bruździcie nam tutaj tymi ciałami. Spadajcie, co? - Pomachał im i rozpłynął się w powietrzu.
- Stary..
- Wszystko słyszę! - Głos Ojca odbił się echem zagłuszając słowa Celestina.
- Ta, ta. - Prychnął w odpowiedzi. - Jakbyś mogła z mojej kieszeni wyciągnąć zegarek. - Zwrócił się do Moiry.

Ostrożnie, bez słowa, wyciągnęłam z kieszeni kamizelki, kieszonkowy zegarek.
Wciąż bez słowa podałam go blondynowi.
- Nie, nie. Ustaw na nim 12.15 i przyłóż do swojej bransoletki. - Westchnął. - Dopiero teraz mi powiedział, jak to ma funkcjonować, stary cap.
Nie skomentowałam. Jakoś odebrało mi głos, a w gardle zaschło. Posłusznie zrobiłam, o co mnie prosił.

Przed nimi pojawiło się, gdzieś w przestrzeni światełko, które szybko się powiększało, zmieniając się w kawałek ziemi z Bramą.
- No to jesteśmy. - Celstin poczekał aż Moira zejdzie z kamienia i ruszył za nią w kierunku światła.

<obrazek>

- Dobrze zostaw tutaj zegarek i bransoletkę. - Podrzucił na ramionach siostrę - POWDZENIA STARY CAPIE! - Krzyknął wesoło.
Bransoletka, kiedy dotknęła ziemi, rozsypała się w pył. Światło w bramie stało się jaśniejsze, a na końcu długiego korytarza zobaczyli jakiś krajobraz.
Celestin nabrał powietrza w płuca.
- No to chodźmy. - I pchnął łokciem Moirę do przodu, aby weszli w Bramę wspólnie.

+=========================================+


*LAST BUT NOT LEAST*

Trzy dni później nadal przebywali w Kirk, mimo że środków transportu mieli do wyboru masę. Celestin lub Margot mogli przenieść ich z powrotem do domu (choć wspomnienia o tunelach obie kobiety przyprawiało o zielony odcień twarzy i chwilową niedyspozycję jedzeniową). Oczywiście też mogli się zaokrętować w porcie i płynąć - podróż dłuższa, ale przyjemniejsza. Tutaj problem stanowiły pieniądze, ale od czego mieli Jorga...

Ale zacznijmy od względnego początku.

Trzy dni wcześniej Celestin niosąc swoją dawno niewidzianą siostrę wraz z nowo poznaną Damą jego... znaczy panią sternik Moirą przekroczyli Bramę. Z ciepłego wnętrza artefaktu, wpadli w środek burzy śnieżnej w bliżej nieokreślonym miejscu w górach. Dzięki szybkiej akcji ratowniczej Rudzielca i Przewodnika cała wycieczka zabunkrowała się w chatce wiedźmy, która częstowała ich gulaszem o kolorze świeżej trawy.

Półtora dnia później głodni, zmarznięci i zmęczeni znaleźli się ponownie w Kirk, gdzie momentalnie zgarnął ich Morris. Kobiety ponownie znalazły się na garnuszku Jorga Torwaldsena, którzy przyjął ich powrót z ulgą i zaofiarował gościnę. Wbrew podejrzeniom, nie oczekiwał żadnej przysługi, a i do poprzedniej rozmowy z Moirą nie wrócił ani razu.

Jedyne czego chciał to opowieści, długiej opowieści, która wypełniłaby mu czas. Chcą nie chcąc, na zmianę ciągnęli historię swoich losów od momentu spotkania w Voddacce. Okazało się, że Jorg zna voddacciański w stopniu wystarczającym, aby prowadzić rozmowę.

Okazało się, że kiedy Celestin spotkał się z Władcą, ten podczas rozmowy zrobił mu pranie mózgu, otępił sztuczkami i zajął jego miejsce w ciele monteńczyka. Jedynym plusem okazało się to, że w ten sposób uzdrowił wszelkie dolegliwości ciała Cela. Chociaż nie, był jeszcze jeden. Mężczyzna jako duch podzielił się na tysiące cząsteczek i przez moment należał do formy ducha lustra, który zamieszkuje wszystkie lustra. W nagromadzeniu chaotycznych informacji ustalił kilka interesujących faktów.

Na przykład willa Róży stoi pusta i wszyscy ją obchodzą szerokim łukiem. Drzwi i oka zabito deskami. Niczego wartościowego nie wyniesiono. Czyli służba a nawet złodzieje nie ważą się zbliżyć do budynku. Siostra Róży mieszka u Lucianich - chyba że można brać beztrosko kąpiel w czyimś domu zdzierając sobie gardło w kociej melodii. Knajpa nad kanałem, która należała do Fryderyka przestała istnieć - budynek zniknął. No i najważniejsza informacja - Mandragora nadal stała w porcie w Voddacce.

Margot przy bracie nieco spokorniała, choć ich kłótnie słyszał cały dom. Dała się przebrać w sukienkę i nauczyć kilka zasad savoir-vivru. Celestin ubrany w strój łowiecki, dalej nie do końca wierzył, że wyzwolił się z Artefaktu. Twierdził też, że nie zamierza mścić się na Róży, co już brzmiało nieco fałszywie, choć to może dobry wpływ Jorga?

Zbity kawałek lustra-artefaktu najlepszy jubiler w mieście przekształcił w piękną biżuterię - kolię, dwie bransoletki, papierośnicę, trzy pamiątkowe amulety i dla Margot w rękojeści jej szabelek wprawiono kilkanaście lśniących fragmentów.

Rudzielec, *Bernt Evensen*, od momentu pogaduszek z Wiedźmą nie spuszczał trójki obcokrajowców z oka. Nie zmieniło to jednak jego zachowania. Chodził za nimi w oddaleniu kilku kroków, szeptał do siebie, a odpowiedź na najprostsze pytania męczyła go nieziemsko. Rozgadywał się jedynie w cztery oczy z Celestinem, kiedy to wieczorami siadywali w jednym z pustych pokoi. Wtedy jego głos niósł się pogłosem po korytarzu. Jeśli ktoś im przeszkodził, od razu milknął i siadał w najdalszym kącie niechętny żadnym dyskusjom.

Trzeciego dnia Celestin zniknął na całe popołudnie. Wrócił razem z Jorgiem przynosząc dla Margot komplet noży. Zaprosił na spacer Moirę, a gdy weszli już głęboko w ogród, gdzie ciekawski oczy siostry ich nie mogły dostrzec, ofiarował jej... ciężki płaszcz skórzany z kapturem sięgający jej kolan, który nie przemakał i nigdy nie nabierał wody. W kieszeni znalazła kunsztowną bransoletkę z detalami przypominającą tą, którą musiała poświęcić podczas wizyty w lustrze. Co prawda, z artefaktem Sidhe miała niewiele wspólnego, ale Celestin znalazł maga, który natchnął biżuterię runami i teraz miała przyciągać wspaniałą pogodę. Moirze stanęło przed oczami wspaniała pogoda dla laika to piekące słońce, brak chmur, płaska woda = flauta. Monteńczyk zapewnił, że wyjaśnił magowi dokładnie wyrażenie "wspaniała pogoda do żeglugi" nie zapominając o takim szczególe jak wiatr.

Zresztą Moira nigdy do tej pory nie widziała, żeby ktoś się zachowywał w stosunku do niej jak Celestin. W jej pokoju co rano stały kwiaty z polecenia monteńczyka. Kiedy wchodziła do pokoju, zawsze wstawał i przysuwał jej krzesło do stołu. Słuchał jej nie przerywając i dopytywał o szczegóły (choćby życia na statku). Jako jedyny w towarzystwie (Margot szybko zostawała spacyfikowana przez brata) nie zgadzał się z nią otwarcie i rozpoczynał dyskusje. Ciągle natykała się na jakieś drobne gesty z jego strony (kwiatek, słodkość w kieszeni), jednocześnie nie zachowywał się nachalnie. Szybko powrócił do formy i zaczął ćwiczyć z siostrą.

Minął tydzień.

Zebrali się w saloniku po obiedzie. Wszyscy. Jorg siedział w wielkim fotelu u głowy stołu. Rudzielec i Celestin ubrani po podróżnemu podpierali ściany po bokach vendela. Kobiety posadzono na szerokiej, miękkiej kanapie, monteńczyk nalał im wina do kieliszków.
- Sytuacja wygląda tak... - zaczął gospodarz układając dłonie w piramidkę. - ... Bernt i Celestin zdecydowali się wyruszyć w okolice wybrzeży Montaigne, aby sprawdzić jak się miewają znajomi rodziny du Pount.
Margot chciała coś powiedzieć, ale monteńczyk machnął groźnie ręką.
- Bernt chce odwiedzić niejakiego Caspiana. Celestin poszuka szajki złodziei i dowie się, co dzieje się z jego kuzynem, Orfeuszem. - Moira dostrzegła błysk w oku Jorga.
- Jadę z tobą! - wrzasnęła białowłosa smarkula stając na równe nogi. Przy okazji rozlała wino, zabrudziła swoją suknię i dywan.
- Z tego, co mi wiadomo to w Mointagne jesteś poszukiwana listem gończym. - jad w głosie Celestina, który zaplótł ręce na piersi i patrzył na siostrę spod zmrużonych powiek, podziałał jak bicz na dziewczynkę. Na poliki wypłynął jej gorący rumieniec. - Nie protestujesz, więc zdaje sobie sprawę z wagi oskarżeń, jakie wytoczy ci straż miejsca.
- Jak mnie złapią! - palnęła wściekle.
Celestin westchnął.
- W końcu cię złapią. Każdego w końcu łapią. - wzruszył ramionami. - Zaczekaj tu na mnie, co? Za tydzień wrócę i przeniesiemy się do domu. W tym czasie Jorg wdroży cię nieco w życie towarzyskie stolicy... - podszedł bliżej i chciał pogładzić siostrę po głowie, ale odtrąciła jego dłoń.
- Znów chcesz mnie zostawić!! - ze łzami w oczach wybiegła z pokoju trzaskają drzwiami.
Monteńczyk zahaczył kciuki za pas.
- No i tyle jeśli chodzi o przedyskutowanie racji. - kwaśno rzucił w powietrze. - Moiro, przeciągnęliśmy cię przez wszystkie możliwe kraje, bardzo mi pomogłaś z własnej woli. - Przekrzywił głowę i z półuśmiechem na wargach przyglądał się jej z odległości dwóch dłoni. - Proponuję w trójkę wybrać się do Orfeusza, z pewnością będzie chciał się z tobą pożegnać, a potem przeniosę cię na Mandragorę. Łatwiej mi przenieść trzy osoby, a potem dwie niż ciągle łazić w tę i we wte.

I w ten prosty sposób zobowiązanie wobec Jorga zostanie wypełnione, poza tym wycieczka gwarantowała szybki powrót do Domu - w końcu na pokład Mandragory! Lekko pirackiej łajby.


Ale to już zupełnie inna historia.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline