Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 19:50   #15
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Bójka mijała nieśpiesznie. Vivar zdążył nawet przejść się powolnym krokiem do opustoszałej karczmy i zaopatrzyć się w jabłko. W zamian, rzucił w jakiś kąt miedziaka – mając nadzieję, że przynajmniej stamtąd nie wydobędą go czyjeś paluchy. Rok był ubogi i każdy miedziak miał mieć znaczenie... Choć oczywiście, znaczenie miedziaka było minimalne wobec całego ubytku rozgrabionych zapasów - niemniej, poza swym błogosławieństwem Castelar nic innego dać nie mógł, a plamić swego honoru kradzieżą nie zamierzał.

Siedząc pod drzewem i kontemplując smak owocu, usłyszał, że odgłosy batalii cichną. Wkrótce umilkły zupełnie. Młodzian jeszcze przez jakiś czas dumał pod drzewem, po czym odrzucił ogryzek, poprawił „kryjówkę”, w której umieścił relikwiarz i ruszył z powrotem w kierunku obozowiska.

***

- I jobłem mu tak, że aż dupę postradał... - prawił wyraźnie poturbowany dziadyga. Jego wątła budowa, przy braku ledwo trzydziestu zębów i jednego oka, pozwalała wydedukować prawdziwą wersję wydarzeń: starzec wyłączony został z rozrywki w bardzo wczesnej fazie bójki... kiedy jeszcze do użycia nie weszło żelazo – czyli własna słabość uratowała mu życie. Wniosku tego oddalić nie mogła nawet reakcja na vivarowe pytanie: A to jako się stało, żeś zęby postradał?, która mówiła Bom prawie tego diabła Cykora zagryzł, ale ów mi w zomby rombnął! Ale że dziwak jest, to mnie zostawił...

Normalnie Castelar przeszedłby obojętnie wobec takich pokazów maestrii gawędziarskiej. To jednak nie były normalne okoliczności – wokół zgromadziła się banda zbirów, która fragment I wyjebały mu się flaki przez te dupsko! uznała za szczyt humoru. Cóż, wlazło się między wrony, trzeba było krakać niczym one.

Na szczęście, przy okazji słuchania gawędy przegranego dowiedział się czegoś, czego się nie spodziewał. Otóż, okazało się bowiem, że jego sierżant wcale nie był brutalnym gburem, jakich pełno było dookoła. Ba, okazał się zgoła jedną z najjaśniejszych postaci w całym obozie – i zapewne głównym powodem, dla którego bójka pochłonęła tak mało ofiar śmiertelnych. Byłoby mu wręcz głupio, że wpatrywał się w uciekające ptaszyska, miast pomóc mu w zbożnym celu... Byłoby, gdyby nie miał ku temu nader dobrych powodów. W każdym razie, Cykor zasłużył sobie na solidną dawkę respektu.

To jednak był jedyny ważniejszy moment w opowieści. Szczęściem, od dłuższego słuchania wynurzeń ocaliła go postawa innych członków wyprawy – rozeszli się, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że gawędziarz używa zbyt dużą liczbę słów na znaki przestankowe. Odejść z nimi mógł i Vivar...

***

Zebrał się, aby wreszcie zameldować się przed swoim dowódcą i okazać należny mu respekt. Przeszedł koło reszty oddziału – szczególną uwagę poświęcając tylko babuni Miłce... Znaczy, uwaga poświęciła się sama. Ledwo przebiegł oczami po sędziwinie, a poczuł dziwne mrowieniee w palcach. Zignorowałby to, ale... babunia Miłka zupełnie nie pasowała do kolorytu lokalnego wyprawy – wniosek był jeden. Wiedźma! Nie na darmo mówiono mu, że prawdziwy sługa Najświętszej Panienki czciciela Szatana pozna, nawet jeśli doskonale się maskuje, jest miły... a nawet wcale nie czci Szatana! Lub jakoś tak – akurat wówczas zdarzyło mu się przysypiać.

Nierozwiązanym pytaniem było jednak – cóż z tą sprawą zrobić? Odpowiedź przyszła mniej więcej równocześnie z tym, że Miłka się odwróciła i wypalony na jej czole znak. Rozwiązanie brzmiało: nic nie zrobić. Jakkolwiek cynicznie nie brzmiałoby to dla młodego Vivara, wszyscy wokół doskonale zdawali sobie sprawę z profesji babuni Miłki. I najwyraźniej nic sobie z tego nie robili – on zaś nie zamierzał ani zostawać jedyną żabą w towarzystwie, ani ryzykować wykrycia.

Przede wszystkim musiał się jednak ruszyć – ostatnie trzy sekundy spędził wpatrując się w babunię, która w jego mniemaniu wyróżniała się jeszcze bardziej od stojącego obok barbarzyńcy. I odszedł, ówczesno odwróciwszy się...

„Corwin Crom, skaranie Panienki...” – pomyślał, prędko schodząc z drogi, którą najwyraźniej przejeżdżać zamierzał sam przywódca wyprawy. „I wyjątkowe szczęście, że rosłymi i barbarzyńcami nam obrodziło...” – dodał, gdy już stanął za pozostałych członków oddziału...
 
Velg jest offline