Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 22:22   #54
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Podróż to było to, czego brakowało i Hazelhoofowi i Dearbhail. Gdy tylko wyjechali na trakt, dziewczyna poczuła, jakby wstąpiło w nią nowe życie. Przykre sprawy zostawiła za sobą. Wyrzuciła ze swoich myśli Ginara, dziwny pierścień i inne dręczące ją w mieście rzeczy. Teraz liczył się tylko trakt, wiatr we włosach i siodło, w którym siedziała.

Ściągnęła wodze, zatrzymując konia. Hazelhoof rzucił łbem. Nachyliła się do jego łba, przytuliła twarz do ciemnej grzywy. Pogłaskała zwierzaka po szyi.

- Tobie też sprzykrzyło się siedzenie w mieście, prawda? – wyszeptała do niego czule. Szybko wyprostowała się w siodle, zacmokała na Hazelhoofa. Bez chwili zwłoki zerwał się do galopu. Pędzili poprzez pusty Gościniec i Dearbhail nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. Wiatr we włosach i galopujący koń to było wszystko, czego potrzebowała do szczęścia. Nie licząc się z tym, że na trakcie mogą przecież być i inni podróżni, odgięła głowę do tyłu i zawyła ze szczęścia.


Bree

Bree było miastem, które szczególnie podobało się Dearbhail. Lubiła jego różnorodność i to, że za dnia było zupełnie inne niż nocą. Było też dla niej źródłem ciekawych wspomnień. To tu po raz pierwszy zobaczyła hobbitów. Słyszała co prawda opowieści o tym spokojnym, niewysokim narodzie ale opowieści a spotkanie ich na żywo... to dwie różne rzeczy. Gdy pierwszy raz zobaczyła niziołka, serce jej stanęło. Przeraziła się, że po trakcie idzie dziecko – samotne i do tego bez butów! Oczywiście od razu rzuciła się na ‘pomoc’ zasypując pytaniami, gdzie są jego rodzice, czy niczego nie potrzebuje. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała, że rodzice mają się dobrze, jak na starszych ludzi i w tym właśnie momencie bawią jego dzieci, czyli swoje wnuki a on wraca do domu. Dopiero po dłuższej dyskusji Dearbhail odkryła, że ma do czynienia z hobbitem, który co prawda na początku wydawał się być wielce oburzony jej zachowaniem ale później zaśmiewał się z niej wniebogłosy.

Gdy przekraczała mury miasta, Dearbhail przypomniała sobie właśnie tę historię. Od razu skierowała się do gospody „Pod Wierzgającym Kucykiem”. Co prawda zatrzymywała się tu ostatnio i jeśli kiedyś musiała nocować dwa razy w tym samym mieście to nigdy w tych samych karczmach to tego dnia złamała swój zwyczaj. Karczma była cudowna, oferowała świetne jadło a wieczorami można było pośpiewać, potańczyć i wypić dobrego piwa.

Następnego dnia rano wypoczęta, najedzona przepysznym hobbickim jedzeniem odebrała resztę pieniędzy. Wszystko poszło gładko. Na słowa jubilera uśmiechnęła się tylko. Co to dla niej? Nigdy nie przejmowała się takimi sprawami. Zadowolona z siebie opuściła sklep.

Od razu skierowała się do gospody, gdzie w swoim pokoju zaczęła rozdzielać pieniądze, tak jak ostatnio, żeby nie nosić wszystkich w jednym miejscu. Gdy jednak porozkładała je na łóżku w kupki po kilkanaście monet poczuła zimny dreszcze wzdłuż kręgosłupa. W życiu nie posiadała tyle pieniędzy. Ba! Nawet tylu nie widziała. Zaczęła gorączkowo myśleć. Może porozdzielać je na drobniejsze partie? Nie, przez to będzie ich więcej, nie będzie miała gdzie ich pochować. A mniej partii oznaczało większe kwoty.

Im dłużej wpatrywała się w pieniądze tym bardziej ogarniał ją dziwny lęk. Co zrobić z takim bogactwem? Wiedziała jedno – noszenie tego ze sobą to szaleństwo. Słyszała, że czasem ludzie zakopują swój majątek w ogródku. Ale biorąc poprawkę na to, że jej ogródek znajdował się setki kilometrów stąd nie wiele jej to pomagało. Chociaż? Przecież nie musiała tego zakopywać w ogródku? Może by tak w lesie poza granicami miasta?

Ponownie czując ogromne zadowolenie z samej siebie zebrała pieniądze do dwóch sakiewek, zostawiając sobie tylko kilkanaście monet na najbliższe wydatki. Podeszła do okna, rozsunąć zasłonki, które zasunęła na czas liczenia pieniędzy i wyjrzała na podwórze. Jej wzrok przykuł pies, ogromny brytan, kopiący zawzięcie w śniegu. Po chwili dokopał się do ziemi i zaczął bawić się w ogrodnika. Już w jego stronę leciała jakaś babinka, wywijając ścierą. Pies w ostatnim momencie wyrwał z ziemi jakiegoś badyla, który okazał się być korzeniem niewielkiego krzaczka. Bydle bez trudu czmychnęło ciągnąc za sobą zdezelowaną roślinę a kobieta goniła go przez chwilę wrzeszcząc i złorzecząc na zwierzaka. To uzmysłowiło Dearbhail, że koleje losu nie zawsze mogą być dla niej łaskawe.

Ale gdzie bezpiecznie przechować pieniądze? Myślała o tym gapiąc się bezmyślnie w okno. A im dłużej wlepiała wzrok w scenerię za szybą tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że odpowiedź ma przed nosem. Jeśli przypatrzyła się uważnie, z jej okna widziała fragment rynku. A przecież podczas spacerów po nim widziała budynek od razu rzucający się w oczy – niski, parterowy, z grubymi, masywnymi drzwiami i solidnymi okiennicami. Skarbiec. Nie zastanawiając się dłużej, Dearbhail złapała sakiewki, ukryła je pod płaszczem i żwawo skierowała się do skarbca.

Skarbiec

Przy drzwiach zatrzymał ją ochroniarz i zażądał broni. Nie dziwiąc się niczemu, oddała ją bez najmniejszego protestu. Od razu też usłyszała donośny, wyraźny głos.

-Witam! Moje imię Romil, czym mogę pani pomóc?

Podszedł do niej hobbit, ale inny, niż te, które do tej pory spotykała. Był jakby bardziej masywny i chyba wyższy. Ale tak jak jego pobratymcy był kędzierzawy, miał szczerą, miłą twarz i chodził bez butów. Dearbhail zrobiło się zimno w stopy.

- Witam. Chciałabym zostawić u was pieniądze...

- Ależ oczywiście, oczywiście! – nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo hobbit zaprosił ją gestem do jednego z pomieszczeń. Dearbhail krótko rozejrzała się po wnętrzu budynku. Parter składał się z kilku pomieszczeń, a przynajmniej tak się jej wydawało, sądząc po licznych drzwiach, jakie odchodziły z korytarza.

Znaleźli się w małym, przytulnym pomieszczeniu, gdzie siedział już inny hobbit. Zajmował miejsce przy dziwnym, pochyłym stoliku na którym leżał pergamin i mnóstwo kawałków węgla, piór oraz butelek z atramentem. Romil wskazał Rohirce miejsce przy stole i gdy zasiadła, zajął drugie krzesło.

- Dobrze, tak więc zabieramy się do pracy. Ile chciałabym pani zdeponować? – Przyciągnął do siebie kawałek pergaminu, na którym zaczął coś notować.

- Sto osiemdziesiąt złotych monet. – Hobbit zmierzył ją długim spojrzeniem. W końcu dopisał kwotę na pergaminie.

- Pani imię?

- Dearbhail.

- Imię ojca?

- Eoghan... – dziewczyna poczuła się dosyć niezwykle. W takim przesłuchaniu to jeszcze nie brała udziału! Chociaż, będąc precyzyjnym, nigdy nie była przesłuchiwana.

Rozmowa dalej toczyła się w tym kierunku i Dearbhail zauważyła, że drugi z hobbitów bazgrze coś z zapałem na swoim pergaminie, co chwila spoglądając na Rohirkę. Romil tymczasem skwapliwie wypełniał swoją kartkę drobnym, aczkolwiek bardzo starannym i wyraźnym pismem.

Po zdecydowanie długim czasie wydawało się, że wszystko jest gotowe. Dearbhail otrzymała dokumenty do przeczytania i podpisania. To pierwsze zajęło jej chwilę czasu ale gdy była mniej więcej pewna, co zostało zanotowane na pergaminie, podpisała się pod nim. Dostała też kwit, na odbiór pieniędzy. Gdy Romil zbierał wszystkie dokumenty w jedną teczkę podejrzała, że na pergaminie drugiego z hobbitów znajdował się teraz jej bardzo dokładny i realistyczny portret. Nie mogła powstrzymać się od komentarza.

- Niesamowite! Co za dokładność!

Romil uśmiechnął się, ukazując szereg zębów, w którym znalazł się też jeden złoty.

- Oczywiście! Musimy być pewni, że pieniądze naszych klientów są bezpieczne i trafią z powrotem do ich rąk a nie do rąk kogoś niepowołanego!

Dearbhail pokiwała głową, nie mogąc wykrztusić lecz przede wszystkim oderwać wzroku od rysunku. W końcu hobbit zabrał go jej sprzed nosa, chowając wraz z innymi dokumentami i zabierając sakiewki.

- Cóż, ja panią opuszczam ale jeśli spodobały się pani zdolności naszego malarza mogę go pani na chwilkę udostępnić – uśmiechnął się do niej zawadiacko. Dziewczyna parsknęła śmiechem w którym zresztą zawtórował jej Romil. Jedynie rzeczony malarz nie wydawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw.

Gospoda

Było już grubo po południu, gdy Dearbhail wróciła do gospody. Resztę dnia spędziła na zajmowaniu się Hazelhoofem. Oporządziła go dokładnie, obejrzała siodło i resztę rzędu sprawdzając, czy czegoś nie trzeba naprawić. Wieczór zaś postanowiła, jak zwykle, poświęcić na zabawę w głównej sali karczmy. Siedziała właśnie z kuflem tutejszego ale, gdy w tłumie dostrzegła znajomą twarz. Cóż, może to zbyt szumnie powiedziane, ale gdy patrzyła na wysokiego, łysego osiłka wiedziała, że skądś go zna. I gdy facet przemówił, jego słowa uderzyły ją niczym obuch.

- Robotę w Fornost straciłem przez przeklętą smarkulę z pierścionkiem! - ryknął zamawiając drugi dzban. - Stary polazł rozpytywać o towar, który sprzedała dziewka w gaciach. Pierw przyszli po niego strażniki miejskie, później przyszli znowu te same strażniki, żeby mnie powiedzieć, żem już nie pracuje tam. Cholera! - wyjaśniał komuś gromkim basem. - Bo staremu zmarło się na serce! O tak nas urządziła dziewka we zbroi!

Teraz już gapiła się na niego wprost, zszokowana jego słowami. I zupełnie, jakby ściągnęła go wzrokiem, mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę i po jego minie wiedziała, że i on ją rozpoznał. Zaczął przeciskać się do niej poprzez tłum.

- Podziękować! - ryknął przez gwar muzyki. - Nie wiesz dziewucho, ale przez ciebie stary wyciągnął nogi a ja robotę straciłem! No doprawdy... Podziękowć!

Dearbhail poczuła coś pomiędzy wściekłością a strachem. Żal się jej zrobiło starego jubilera, który w sumie potraktował ją serdecznie. A oskarżanie jej o jego śmierć?
- Słuchaj! - odparła ostrym tonem, marszcząc brwi. - To przecież nie moja wina! Nie wiem, o co masz do mnie pretensje!

- Jasne! Nie twoja! Pierścionka! A gdzie ja teraz taką dobrą robotę znajdę!? A.....? Wspólnik starego nie chce mnie nająć, bom zbyt wybuchowy i halflingi ponoć strasze... - bąknął. - Tera to się włóczyć pewnie po trakach będę z kupcami... - machnął z rezygnacją ręką, odwrócił się na pięcie i smutny poszedł na swoje miejsce.

- Jeszcze jeden dzban, karczarzu! - krzyknął.

W czasie jego przemowy prychała rozeźlona i już szykowała się do jakiejś riposty, gdy odwrócił się od niej. Ta zmiana nastroju zbiła Dearbhail z tropu. Najpierw się na niej wyżywał, wrzeszczał na nią, oskarżał a teraz nagle koniec tematu.
- Świata trochę zwiedzisz - mruknęła na jego ostatnie słowa, po czym wróciła do swojego kufla, nadal jednak obserwując ochroniarza spode łba.

Ledwo ochroniarz oddalił się od niej poczuła, jak ktoś zdecydowanie wciska dłoń tam, gdzie nie powinien. Odwróciła się do niego szybko, ale ‘złoczyńca’ wycofał się, zamawiając piwo. Dziewczyna sprawdziła tylko, czy aby nic jej nie zginęło, po czym wróciła do swojego kufla.

Nie minęła chwila i Dearbhail siedząc przy barze poczuła na rameniu czyjąś rękę i usłyszała wyraźne lecz wypowiedziane półgłosem słowa:

- Przyjdź do mojego stolika. Trzeba coś wyjaśnić. - głos był stalowy, tak bardzo pewny siebie jakby dziewczyna nie miała nic do gadania.

Już miała strącić dłoń z ramienia, ale ton nieznajomego ja od tego powstrzymał. Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Z niejakim zdziwieniem odkryła, że był to osobnik w kapturze, który do tej pory siedział w kącie sali i... teraz zdała sobie z tego sprawę, obserwował ją bacznie. Wstała ze swojego miejsca i bez słowa poszła za nim do stolika. Dopiero, gdy zasiadła przy wskazanym miejscu odezwała się szybko, nie dając nieznajomemu dojść do słowa:
- To o co chodzi?
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline