Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-03-2011, 20:11   #51
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Pożółkłe stronice starej księgi przedstawiały obraz orka dosiadającego ogromnego wilka, zarazy siejącej śmierć i zniszczenie wszędzie gdzie się pojawi. Siedząc w bibliotece w Minas Tirith Endymion myślał jak bardzo musieli się bać ci wszyscy, którym przyszło się zmierzyć z takim przeciwnikiem. Przy czym większym zagrożeniem był tu ogromny wilk, silny i szybki, śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik. Jak dobrze było sobie wygodnie siedzieć i tylko czytać o takich stworzeniach dawno już wytępionych.

Stojąc pośród drzew na skraju ciemnego i ponurego lasu Endymion wspomniał stare dzieje i dobre czasy w Minas Tirith. Wrócił pamięcią do księgi, w której widział rycinę przedstawiającą orka i wilka. Był przeciwny woli swojego towarzysza, uważał, że jeżeli natkną się na te bestie to może być bardzo niewesoło. Ale Andaras był uparty. Wiec Endymion podiął trop prowadzący w głąb lasu. Szukając jednocześnie punktów orientacyjnych, mozolnie parł na przód prowadząc towarzyszy coraz bardziej w las. Czasami trop się urywał przy strumieniu lub na skalistym podłożu lecz strażnik wiedział gdzie wtedy szukać by znaleźć to co chciał. Przemknęła mu przez myśl idea zgubienia tropu i powrotu na farmę ale póki co szedł nadal tropem. Były to wyraźnie ślady ogromnego wilka, perspektywa spotkania była bardzo możliwa. Endymion coraz bardziej się niepokoił, pozostał w tyle walcząc z myślami, co czynić dalej iść czy zgubić trop i wracać. Wpatrując się w ślady zdecydował, gdy tylko trop się urwie celowo zgubi go.
Za późno, znalazły nas, była to jedyna myśl, która rozbrzmiewała echem w głowie strażnika na widok niebieskiej poświaty u boku Andarasa. Dawno temu kowale elfach rodów wykonali kawał dobrej roboty kładąc magiczne zaklęcia na kutą przez siebie broń, Endymion wiedział co ten blask oznacza. Kawałek ostrza znaleźny przy impresario trupy aktorskiej żarzył się niebieską poświatą informując o zbliżających się orkach.
Mrożący krew w żyłach ryk rozdarł ciszę. Na skalnym rumowisku u podnóża, którego znajdowali się teraz stał ogromny wilk. Dosiadała go szkaradna postać w nieskładnej zbroi i z mieczem w ręku, wielkimi wyłupiastymi oczami i długimi uszami niczym elf.
Wilk ruszył, był piekielnie szybki kilkoma susami dopadał do elfa i nim ten się zorientował znalazł się na ziemi z wilczą bestią i jego jeźdźcem na plecach. W tym czasie z za rumowiska wyskoczył drugi gnał prosto na Kh`aadza. Endymion już biegł w stronę towarzyszy, dłonie same odnalazły głownie zakrzywionego noża i miecza. Unosząc nóż za głowę instynktownie już wyczekał moment aż całe ciało ułoży się do oddania idealnego rzutu. Jednak pysk wilka najeżony kłami dopadła broń krasnoluda. Jednakże sam Kh`aadz został obalony przez drugiego wilka, który teraz wgryzał się w jego szyję. Jakby tego było mało ork dosiadający wilka, próbującego rozszarpać teraz krasnoluda już się pozbierał i wymierzając włócznię w Kh`aadza przymierzał się do ciosu. Endymion biegł w kierunku orka, który zgramolił się z już chyba martwego wilka a pędzącego teraz pokracznie na strażnika z uniesionym mieczem. Nie mając czasu ani sposobności celować oddał rzut w kierunku głowy orka z włócznią. Jednak nóż miął głowę odrywając wzrok szkaradnej kreatury od krasnoluda a tym samym przyczyniając się do niecelnego pchnięcia włócznią.
Była to ostatnia rzecz jaką widział strażnik nim w ostatniej chwila zacisnął prawą rękę na rękojeści miecza zwierając się z orkiem uzbrojonym w zakrzywiony miecz w walce. Pierwszy cios przeciwnika był bardzo mocny, kolejne zresztą nie lżejsze. Szczęk ścierającego się oręża i okrzyków bojowych orka niósł się po lesie. Odpierając rąbańce orka Endymion musiał nadrabiać umiejętnościami, trafić w nie zasłonięty pancerzem fragment ciała było bardzo ciężko. Jednak po jednym z wielu siarczystych zamachów orka udało się ugodzić go mieczem. Zdziwiona mina poczwarnej istoty mówiła sama za siebie, miał już dość, postanowił się wycofać, jednak odwracając się od strażnika nie docenił jego szybkości i długości miecza. Tym razem ostrze bardzo głęboko wbiło się we wnętrzności orka. Czarna krew skalała zimne stalowe ostrze. Endymion natychmiast rozejrzał się dookoła. Nie dostrzegł drugiego orka i wilka, nie było ich. Andaras i Kh`aadz byli cali a przynajmniej stali o własnych siłach.
Endymion pomyślał, że nie jest tak źle skoro krasnolud zaczął od marudzenia. Andaras potrzebował pomocy, miał wiele ran na plecach. Przygotował pospiesznie miksturę z ziół, które były Endymionowi nieznane, poza kilkoma, które można było spotkać w Dalekim Haradzie. Po krótkiej wymianie uwag na temat ziół i i ziołolecznictwa Endymion przystąpił do zszywania ran elfa. Po ukończeniu udzielania pomocy medycznej pospiesznie zaczął szukać noży porozrzucanych w walce. W jego sercu zaczął narastać lęk.

- Proponuję wynosić się z stąd, możemy tu wrócić .......z większą ilością ludzi i psami. Niewiadomo czy nie ma ich tu więcej. Teraz mieliśmy masę szczęścia.

-Czekajcie pójdę się upewnić jak mi poszedł strzał – odparł Andaras - I możemy się ulatniać. Trzeba by coś wziąć na dowód że prawdę mówimy. Tych paskudztw na powierzchni dawno nie widziano. Ostrzeżmy farmera potem ostatni most i strażnica. Gdy to zrobimy to prosto do Tharbardu musimy się udać. Ostrzec miejscowe siły by wysłały tu odpowiednią grupę. Endymion może choć częściowo łaski u królewskich odzyska dzięki temu. A i tobie krasnoludzki przyjacielu, łatwiej przez góry przejść będzie. Jak ktoś zacznie tu działać z tymi goblinoidami.

- Chcesz tu zwoływać pół armii, z powodu dwóch paskudnych ryjów na dużych wilkach? Fakt, od lat się nie słyszało, żeby ktoś je spotkał, ale czy to aby niezbyt przesadzona reakcja – zdziwił się Kh`aadz

Endymion stwierdziwszy iż elf ma rację co do dowodów orkowym mieczem odrąbał głowę martwego orka. Łapiąc za rzadkie kudły podniósł z nieukrywanym obrzydzeniem.

-To będzie w sam raz, tylko żeby tak nie śmierdziało.

-Głowa? Wiesz w sumie myślałem o czymś mniejszym palcu na przykład. Można by z ziół zrobić roztwór. Tylko trzeba by ogromnego słoja i wtedy by tak nie psuło się i pewno nie śmierdziało. Ale ja tego nie tknę. Chcesz głowę to bierz sam.

- Łeb szybciej przemówi do wyobraźni niż paluch, wezmę też miecz.

Orkowy miecz już dawno zwrócił uwagę człowieka. Prosty, ale nie prostacki, to kawał dobrej roboty. Bardzo praktyczny, dobrze wyważony, ale bez żadnych ozdób. Widocznie orkowie stawiają na skuteczność a nie na sztukę.

- Endymion ma rację. - krasnolud znowu użył poprawnego imienia Strażnika, chyba niedawna walka zrehabilitowała go w oczach Kh’aadza. Przynajmniej odrobinę.

- Twój paluch wyglądał by dokładnie tak samo, jakby poleżał tydzień na bagnach... Głowa to już twardy dowód.

Jak tylko Andaras wrócił z poszukiwań wystrzelonej przez siebie strzały pośpiesznie ruszyli w drogę powrotną na farmę. Szli szybko, nie zatrzymując się, nie rozmawiając. W skupieniu i milczeniu, nasłuchując co jakiś czas, parli na przód byle jak najszybciej wydostać się z lasu.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 27-03-2011 o 18:51.
ThRIAU jest offline  
Stary 26-03-2011, 18:03   #52
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Zaułek dzielnicy portowej w Tharbadzie

Zaułek był wąskim kilkumetrowym przejściem pomiędzy wysokimi kamiennymi budynkami, zakończonym ponad 3 metrowym murem. Po prawej stronie, pośrodku zaułka Perła zauważył drewniane drzwi, choć pewnie tylko głupiec pozostawił by je otwarte. Nigdzie nie było okien. Na przeciw drzwi stało kilka beczek z kompostem lub śmieciami. Migotliwa poświata dobywająca się z kaganka zza muru dawała raczej sugestię światła niż faktyczne oświetlenie.
Od strony morza wiała lekka bryza...gdy docierała do zaułka w którym stał Valamir, jej zapach łączył się ze smrodem odchodów, ryb i słodkawą wonią jakiejś padliny. Idealne miejsce, żeby umrzeć, uśmiechnął się do siebie w myślach Perła. Niedocenił ich! Cholera, już tak dawno nie spotkał się z poważnym wyzwaniem dla swoich umiejętności, że zapomniał, jak niebezpieczny może być brak szacunku dla przeciwnika. Zawsze był ostrożny, lekcje wpojone na ulicach Umbaru sprawiły, że była to jego druga natura, ale nie wziął pod uwagę, że inni też mogą być przezorni. Cóż...mam nadzieję, że pożyję na tyle długo, żeby wyciągnąć wnioski z tego zajścia, pomyślał. Teraz jednak był czas na działanie. Perła oczami wyobraźni widział swojego starego mentora, nauczyciela walki, człowieka, dzięki naukom którego chodził do tej pory po świecie.

- Pamiętaj - Mawiał. W chwili, kiedy Twoje życie jest zagrożone nie ma miejsca na pogaduszki czy wachanie. To nie jest gra o to czy jesteś sprytniejszy od przeciwnika, to jest gra o życie, nie ma tutaj czasu na myślenie. Każda sekunda zastanowienia przybliża cię do śmierci. Nie myśl, nie wachaj się, uderzaj od razu tak żeby zabić. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, kiedy wiesz, że nie masz szans, wtedy zagaduj i rób wszystko, żeby zyskać na czasie, nigdy nie wiadomo co się wydarzy w kolejnej sekundzie...

To jednak nie była taka sytuacja, Perła przeprosił w myślach swojego mistrza, gdyż już wiedział, że będzie musiał złamać tą regułę. Ryzyko było spore, jednak poruszanie się po omacku również nie dawało poczucia bezpieczeństwa. Warto było spróbować dowiedzieć się czegoś nowego o swojej sytuacji...

Perła wycofał się w głąb zaułka, zatrzymał zaraz za beczkami i powiedział:

- Na początku chcę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Cieszę, się, że nie wysłali za mną prostaków, to prawie komplement. A teraz powiedzcie chłopaki, czego chcą ode mnie Południowcy? Harad...mam rację? - Uśmiechnął się ironicznie.

Niestety, zgodnie z przypuszczeniami, nie przybyli tu, żeby rozmawiać, to dawało mniejsze pole manewru, ale przynajmniej wiedział na czym stoi. No dobra, pomyślał, sprawdźmy na co was stać. Wiedział, że w całym śródziemiu jedynie kilku ludzi dorównuje mu umiejętnościami walki, ale raz już niedocenił tych ludzi. Tym razem da z siebie wszystko.

Gdy się zbliżali kopnął jedną ze stojących beczek, ta pod kopnięciem upadła z hukiem na bruk i potoczyła się w kierunku mniejszego z agresorów, uskoczył, ale na chwilę wytrąciło go to z równowagi, przez co nie był wstanie zbić rzuconego przez Valamira sztyletu, gdy ten ugodził go w obojczyk. Na twarzy Valamira pojawił się wyraz triumfu, który jednak nie trwał długo, drugi z napastników też umiał rzucać nożami...Perła ostatkiem sił odbił rzuconą broń, tylko po to, by ze sztyletami w dłoniach przyjąć szarżę skrytobójcy. Cholera! Jest naprawdę dobry, pomyślał Perła... Parował jeden atak po drugim, w nieprzerwanym tańcu, lecz nie potrafił zdobyć przewagi. Tamten wyraźne się nie śpieszył, wiedział, że czas działa na jego korzyść, Perła nie miał tego komfortu, kątem oka zauważył, że ten, który otrzymał już ranę właśnie się podnosi. Jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, zginie, ta myśl wypełniła mu cały świat, a on nadal nie mógł znaleźć luki w obronie przeciwnika. Ranny skrytobójca zdołał już wyjąć rzucony nóż i teraz szedł powoli w jego kierunku. Nie ma innego wyjścia, pomyślał Perła i odsłonił swój lewy bok, jego przeciwnik od razu wykorzystał moment i szerokim cięciem trafił go w żebra. Bół był potworny, siła uderzenia pewnie złamała żebro, ale to wystarczyło. Zanim przeciwnik zdołał cofnąć broń, Perła wbił sztylet pod pachę skrytobójcy tak mocno jak tylko umiał. Przez krótką chwilę ujrzał w oczach wroga zrozumiemie, ale po chwili ustąpiło ono matowemu i zimnemu spojrzeniu śmierci.

Niestety, podstęp spowodował zbyt wielkie obrażenia, Perle zaczęło kręcić się w głowie i zaczął tracić czucie, desperackimi ruchami odbijał kolejne uderzenia drugiego z napastników, który zdążył już włączyć się do walki. Rozumiał, że to już koniec, kiedy tylko cudem wykonana parada odbiła wrogi sztylet. Wydawało mu się, że świat zwolnił kiedy widział jak drugie ostrze skrytobójcy przeszywa powietrze kierując się wprost w jego szyję, jednak cios nie doszedł do celu, skrytobójca zatrzymał się z uniesioną bronią i wyrazem niedowierzania na twarzy, by po chwili osunąć się Valamirowi do stóp. Zanim zdążył zrozumieć co się właściwie wydarzyło, mocny cios w głowę spowodował utratę przytomności, ostatnie co zobaczył to zbliżającą się do niego kolejną zakaputrzoną sylwetkę.

Nieznane pomieszczenie...

Obudził się z silnym bólem głowy, ktoś jednak opatrzył ranne żebra. Leżał na niewielkiej kozetce w ciemnym salonie pełnym regałów z księgami, oświetlonej tylko ogniem z kominka. Broń miał przy sobie o ile potrafił stwierdzić, chociaż korzystanie z niej w takim stanie było by bardziej śmiercionośne niż wrogie ostrza. Próbował wstać, zroumieć co się stało, ale ponownie stracił przytomość.

Kiedyponownie ją odzyskał, czuł się już znacznie lepiej, teraz mógł spokojnie rozeznać się w sytuacji. Był bezpieczny, gdyby ktoś chciał go zabić, miał ku temu wiele okazji. Jeśli ktoś włożył tyle wysiłku w opiekę nad nim, nie było zagrożenia, ból jednak nadal był na tyle duży, aby uniemożliwić mu swobodne poruszanie. Teraz przynajmniej mógł dokładnie obejrzeć pokój, w którym się znajdował. Wystrój pomieszczenia, które spokojnie mozna nazwać biblioteką był gustowny lecz oszczędny i prosty, a raczej praktyczny. Nie było w nim zbyt wielu rzeczy, ktore nie byłyby funkcjnalne. Regały z woluminami i papierami zajmowały większą część pomieszczenia. Brak okien utrudniał rozeznanie czy jest dzien czy noc. Blask z płonącego drewna w palenisku rzucał cienie na cały pokój, powodując, ze tonął on w delikatnym półmroku. Przed kominkiem stało solidne, masywne biurko na którym stał zgaszony trójramienny swiecznik i kryształowa karafka i takież tyle, że puste kielichy. Oprócz jego kozetki w pokoju stało jeszcze tylko kilka foteli.

Kiedy znalazł dość siły by usiąć z zacienionego kąta pomieszczenia dobiegł go głos:

- Dobrze że się wreszcie obudziłeś. Wiadać za mocno cię ogłuszyliśmy, ale trzeba było działać szybko i skutecznie. Nic ci tu nie grozi. Nie jesteś więźniem, chciałbym abyś nie opuszczał jeszcze tego miejsca. Muisz wrócic do zdrowia. Na dowód dobrej woli masz swoją broń, a ubranie będzie naprawione i wyczyszczone. - wydaje ci sie, że już gdzieś slyszałeś ten pewny siebie, mocny, doswiadczony głos, z pewnoscia nie żadnego młokosa. Tamten ciągnał dalej - Uprzedzając pytania, powiem krótko. Wplątałeś się w sytuację, która jest bardzo delikatna i każdy błąd może spowodować daleko idące konsekwencje. Jeśli czujesz się siłach usiądź i posłuchaj....


Bibioteka, kilka dni później.

Kilka kolejnych dni zajęło Valamirowi dojście do siebie na tyle, aby mógł zająć się swoimi zadaniami...Bardzo sobie chwalił opiekę, którą go otoczono, ale nie mógł już znieść bezczynności. Teraz kiedy znał i rozumiał sytuację w której się znalazł czuł się jak ryba w wodzie. Zadanie, które otrzymał nie było skomplikowane, co nie znaczyło, że będzie łatwe. W zasadzie mogło się okazać, że jego trudność przyćmi te które wykonywał do tej pory...Tym razem będę przygotowany, pomyślał Perła i uśmiechnął się myślach. Szczęście nadal się go trzymało...
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 26-03-2011 o 18:29.
Fenris jest offline  
Stary 26-03-2011, 19:40   #53
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Kh’aadz dobrze wiedział, że ten spacer niczym dobrym się nie skończy, ale poniekąd zmuszony złożoną przysięgą parł nadal do przodu za Andarasem. Przeżuwał powoli kolejny kęs dobrego wędzonego boczku, gdy zaczęły się dziać niepokojące rzeczy. Kh’aadz po raz kolejny lustrował otoczenie, chłonąc wzrokiem ponury las jeszcze gołych drzew straszących jedynie powykręcanymi konarami, gdy nagle dosłownie tuż pod jego nosem z pod ubioru Andarasa idącego przodem zaczęło emanować przytłumione, pastelowo błękitne światło. Żadna naturalna substancje tak nie świeci, to musiała być jakaś przeklęta magiczna sztuczka. Na tą myśl krasnolud zatrzymał się w miejscu i podświadomie ugiął lekko kolana w gotowości do działania, jednocześnie unosząc przed sobą trzymany w ręce nadziak, jakby obuch znajdujący się pomiędzy nim a elfem, mógł ochronić go przed czarnymi mocami. Andaras wyczuł poruszenie za plecami i odwrócił się nie do końca zdając sobie sprawę z faktu, iż to on jest jego przyczyną. Nie mógł wybrać gorszego momentu, w tej chwili, na szycie odległego może o sześć, siedem metrów skalnego rumowiska pojawiła się postać ogromnej, wilkopodobnej bestii o czarnej zmierzwionej sierści i wściekłych czerwonych ślepiach. Na widok jej upiornego jeźdźca krasnolud rozchylił usta w zdziwieniu, jota w jotę, jak opowiadali starsi, może nieco większy niż ten, którego lata temu jego patrol dopadł w głębokich sztolniach Khazad Dum, ale to bez cienia wątpliwości, to był ork. Paskudny, brzydki i wściekły. W pół sekundy później do jednego jeźdźca dołączył i drugi, na równie potężnym wilku, nie czekając ani chwili dłużej, obaj rzucili się na pechowych podróżników. Pierwszy dopadł elfa, zanim ten w ogóle zorientował się co się dzieje, ogromny basior doskoczył do Andarasa i potężnym uderzeniem swojego cielska obalił elfa na ziemię, wyszczerzając pełną ostrych kłów paszczę i z gardłowym warknięciem zamierzający się do rozszarpania gardła przygniecionej ofiary.

Krasnolud doskonale widział, jak drugi wilk rzuca się na niego, ale powinność wytyczona jego własnym słowem okazała się silniejsza, Kh’aadz rzucił się na jeźdźca, który za moment miał uśmiercić leżącego na brzuchu i widocznie oszołomionego Andarasa, z potężnego zamachu krasnolud wyrżnął obuchem w czaszkę szykującego się do zaciśnięcia szczęk na elfiej szyji wilka. Cios był czysty, wściekły i potężny, głuche łupnięcie jakie towarzyszyło gruchotanej czaszce wilka, zostało zagłuszone ujadaniem drugiego wierzchowca, który właśnie rzucał się na stojącego nieco bokiem do niego krasnoluda.

Impet uderzenia przewrócił Kh’aadza na ziemię, krasnolud próbował się odturlikać, ale tak ciężki plecak jak i przytroczona do niego tarcza utrudniały cały manewr, krótko potem Kh’aadz warknął z bólu, gdy warg zacisnął swoje szczęki na jego obojczyku, pomimo, że zęby wilka ślizgały się po krasnoludzkiej kolczudze, ból i nacisk były ogromne, a szarpiący wściekle łbem przeciwnik, wcale nie pomagał… Kh’aadz postanowił stawiać mniejszy opór, aby nie pogłębiać niewiadomo jakich ran na jego plecach, przez co kolejne szarpnięcie worga przesunęło go o pół metra po pokrytej śniegiem ściółce, kątem oka dostrzegł wykrzywioną w okrutnym grymasie gębę jeźdźca, dosiadającego paskudnej bestii. Ork zamierzył się trzymaną w ręku włócznią do pchnięcia w przytrzymywanego przez szczęki worga krasnoluda, jednak na tą chwilę wilk poluźnił nieco uchwyt, aby za pewne za chwilę ukąsić bardziej dotkliwie, Kh’aadz nie czekał, szarpnął mocno przetaczając się na bok na tyle na ile pozwalały mu szczęki bestii, coś świsnęło w powietrzu, po czym krasnolud poczuł jak uderzenie orkowej włóczni w plecy dociska go do ziemi, nagle tak bestia jak i jej paskudny jeździec zniknęli w chaszczach, a Kh’aadz z ulgą stwierdził, że włócznia zatrzymała się na przytroczonej do pleców tarczy… Wstał z ziemi, nadal w gotowości do walki…

-Czy ktoś jest ranny? - zapytał elf gramoląc się na nogi spod nieżywego już wilka.

- Trudno powiedzieć... Kundel mocną mną poszarpał... - krasnolud odparł posykując z bólu przez zęby, jednocześnie profilaktycznie wbijając szpic nadziaka w czaszkę worga, pod którym do niedawna uwięziony był jego elfi towarzysz.

- Słyszałem, że długouchy mają wyczulone zmysły... A podprowadziłeś nas prosto pod ich cholerne włócznie. - tutaj krasnolud uderzeniem obucha uwolnił swoją tarczę od dodatkowego ciężaru, wbitego w nią grotu i drzewca orkowego oręża. W jego głosie dało się wyczuć wyrzuty.

- I nie będę mówił, że ‘a nie mówiłem’, bo mówiłem, że ten spacer niczym dobrym się nie skończy. Teraz lepiej, żeby nie było więcej tych paskudztw w okolicy, bo jak spadnie nam na głowę całe stado, to nawet z Endymionem - po raz pierwszy od dłuższego czasu wypowiedział właściwe imię strażnika bez przekąsów ani złośliwości - nie damy rady ocalić Twojego czarnoksięskiego kościstego tyłka.

- Z tego co pamiętam to mówiłeś że nic nie znajdziemy a tu proszę... Co do moich zmysłów sam jestem zdziwiony że tak nas zaskoczyli. To niemal nie możliwe choć moją uwagę w ostatniej chwili odwróciła ta poświata od ostrza. – odrzekł Andaras, na samą wzmiankę o świecącym ułomku ostrza krasnolud jakby na nowo zrobił się jeszcze bardziej czujny.
- Wiedziałem że może być w tym jakaś magia. Ale że działa a w dodatku wykrywa orki. Kto by przypuszczał. Drugi raz nas nie zaskoczą bądź pewien. - zapewnił na koniec ponownie przyglądając się, teraz już wyglądającemu normalnie kawałkowi ostrza.

- Wykrywa jak już siedzą Ci na grzbiecie i dobierają się do karku, też mi pomoc. Tfu - krasnolud splunął na ziemię.
- Tyle to i ja potrafię bez tych waszych piekielnych sztuczek.
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 26-03-2011, 22:22   #54
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Podróż to było to, czego brakowało i Hazelhoofowi i Dearbhail. Gdy tylko wyjechali na trakt, dziewczyna poczuła, jakby wstąpiło w nią nowe życie. Przykre sprawy zostawiła za sobą. Wyrzuciła ze swoich myśli Ginara, dziwny pierścień i inne dręczące ją w mieście rzeczy. Teraz liczył się tylko trakt, wiatr we włosach i siodło, w którym siedziała.

Ściągnęła wodze, zatrzymując konia. Hazelhoof rzucił łbem. Nachyliła się do jego łba, przytuliła twarz do ciemnej grzywy. Pogłaskała zwierzaka po szyi.

- Tobie też sprzykrzyło się siedzenie w mieście, prawda? – wyszeptała do niego czule. Szybko wyprostowała się w siodle, zacmokała na Hazelhoofa. Bez chwili zwłoki zerwał się do galopu. Pędzili poprzez pusty Gościniec i Dearbhail nie mogła powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. Wiatr we włosach i galopujący koń to było wszystko, czego potrzebowała do szczęścia. Nie licząc się z tym, że na trakcie mogą przecież być i inni podróżni, odgięła głowę do tyłu i zawyła ze szczęścia.


Bree

Bree było miastem, które szczególnie podobało się Dearbhail. Lubiła jego różnorodność i to, że za dnia było zupełnie inne niż nocą. Było też dla niej źródłem ciekawych wspomnień. To tu po raz pierwszy zobaczyła hobbitów. Słyszała co prawda opowieści o tym spokojnym, niewysokim narodzie ale opowieści a spotkanie ich na żywo... to dwie różne rzeczy. Gdy pierwszy raz zobaczyła niziołka, serce jej stanęło. Przeraziła się, że po trakcie idzie dziecko – samotne i do tego bez butów! Oczywiście od razu rzuciła się na ‘pomoc’ zasypując pytaniami, gdzie są jego rodzice, czy niczego nie potrzebuje. Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała, że rodzice mają się dobrze, jak na starszych ludzi i w tym właśnie momencie bawią jego dzieci, czyli swoje wnuki a on wraca do domu. Dopiero po dłuższej dyskusji Dearbhail odkryła, że ma do czynienia z hobbitem, który co prawda na początku wydawał się być wielce oburzony jej zachowaniem ale później zaśmiewał się z niej wniebogłosy.

Gdy przekraczała mury miasta, Dearbhail przypomniała sobie właśnie tę historię. Od razu skierowała się do gospody „Pod Wierzgającym Kucykiem”. Co prawda zatrzymywała się tu ostatnio i jeśli kiedyś musiała nocować dwa razy w tym samym mieście to nigdy w tych samych karczmach to tego dnia złamała swój zwyczaj. Karczma była cudowna, oferowała świetne jadło a wieczorami można było pośpiewać, potańczyć i wypić dobrego piwa.

Następnego dnia rano wypoczęta, najedzona przepysznym hobbickim jedzeniem odebrała resztę pieniędzy. Wszystko poszło gładko. Na słowa jubilera uśmiechnęła się tylko. Co to dla niej? Nigdy nie przejmowała się takimi sprawami. Zadowolona z siebie opuściła sklep.

Od razu skierowała się do gospody, gdzie w swoim pokoju zaczęła rozdzielać pieniądze, tak jak ostatnio, żeby nie nosić wszystkich w jednym miejscu. Gdy jednak porozkładała je na łóżku w kupki po kilkanaście monet poczuła zimny dreszcze wzdłuż kręgosłupa. W życiu nie posiadała tyle pieniędzy. Ba! Nawet tylu nie widziała. Zaczęła gorączkowo myśleć. Może porozdzielać je na drobniejsze partie? Nie, przez to będzie ich więcej, nie będzie miała gdzie ich pochować. A mniej partii oznaczało większe kwoty.

Im dłużej wpatrywała się w pieniądze tym bardziej ogarniał ją dziwny lęk. Co zrobić z takim bogactwem? Wiedziała jedno – noszenie tego ze sobą to szaleństwo. Słyszała, że czasem ludzie zakopują swój majątek w ogródku. Ale biorąc poprawkę na to, że jej ogródek znajdował się setki kilometrów stąd nie wiele jej to pomagało. Chociaż? Przecież nie musiała tego zakopywać w ogródku? Może by tak w lesie poza granicami miasta?

Ponownie czując ogromne zadowolenie z samej siebie zebrała pieniądze do dwóch sakiewek, zostawiając sobie tylko kilkanaście monet na najbliższe wydatki. Podeszła do okna, rozsunąć zasłonki, które zasunęła na czas liczenia pieniędzy i wyjrzała na podwórze. Jej wzrok przykuł pies, ogromny brytan, kopiący zawzięcie w śniegu. Po chwili dokopał się do ziemi i zaczął bawić się w ogrodnika. Już w jego stronę leciała jakaś babinka, wywijając ścierą. Pies w ostatnim momencie wyrwał z ziemi jakiegoś badyla, który okazał się być korzeniem niewielkiego krzaczka. Bydle bez trudu czmychnęło ciągnąc za sobą zdezelowaną roślinę a kobieta goniła go przez chwilę wrzeszcząc i złorzecząc na zwierzaka. To uzmysłowiło Dearbhail, że koleje losu nie zawsze mogą być dla niej łaskawe.

Ale gdzie bezpiecznie przechować pieniądze? Myślała o tym gapiąc się bezmyślnie w okno. A im dłużej wlepiała wzrok w scenerię za szybą tym bardziej zdawała sobie sprawę z tego, że odpowiedź ma przed nosem. Jeśli przypatrzyła się uważnie, z jej okna widziała fragment rynku. A przecież podczas spacerów po nim widziała budynek od razu rzucający się w oczy – niski, parterowy, z grubymi, masywnymi drzwiami i solidnymi okiennicami. Skarbiec. Nie zastanawiając się dłużej, Dearbhail złapała sakiewki, ukryła je pod płaszczem i żwawo skierowała się do skarbca.

Skarbiec

Przy drzwiach zatrzymał ją ochroniarz i zażądał broni. Nie dziwiąc się niczemu, oddała ją bez najmniejszego protestu. Od razu też usłyszała donośny, wyraźny głos.

-Witam! Moje imię Romil, czym mogę pani pomóc?

Podszedł do niej hobbit, ale inny, niż te, które do tej pory spotykała. Był jakby bardziej masywny i chyba wyższy. Ale tak jak jego pobratymcy był kędzierzawy, miał szczerą, miłą twarz i chodził bez butów. Dearbhail zrobiło się zimno w stopy.

- Witam. Chciałabym zostawić u was pieniądze...

- Ależ oczywiście, oczywiście! – nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo hobbit zaprosił ją gestem do jednego z pomieszczeń. Dearbhail krótko rozejrzała się po wnętrzu budynku. Parter składał się z kilku pomieszczeń, a przynajmniej tak się jej wydawało, sądząc po licznych drzwiach, jakie odchodziły z korytarza.

Znaleźli się w małym, przytulnym pomieszczeniu, gdzie siedział już inny hobbit. Zajmował miejsce przy dziwnym, pochyłym stoliku na którym leżał pergamin i mnóstwo kawałków węgla, piór oraz butelek z atramentem. Romil wskazał Rohirce miejsce przy stole i gdy zasiadła, zajął drugie krzesło.

- Dobrze, tak więc zabieramy się do pracy. Ile chciałabym pani zdeponować? – Przyciągnął do siebie kawałek pergaminu, na którym zaczął coś notować.

- Sto osiemdziesiąt złotych monet. – Hobbit zmierzył ją długim spojrzeniem. W końcu dopisał kwotę na pergaminie.

- Pani imię?

- Dearbhail.

- Imię ojca?

- Eoghan... – dziewczyna poczuła się dosyć niezwykle. W takim przesłuchaniu to jeszcze nie brała udziału! Chociaż, będąc precyzyjnym, nigdy nie była przesłuchiwana.

Rozmowa dalej toczyła się w tym kierunku i Dearbhail zauważyła, że drugi z hobbitów bazgrze coś z zapałem na swoim pergaminie, co chwila spoglądając na Rohirkę. Romil tymczasem skwapliwie wypełniał swoją kartkę drobnym, aczkolwiek bardzo starannym i wyraźnym pismem.

Po zdecydowanie długim czasie wydawało się, że wszystko jest gotowe. Dearbhail otrzymała dokumenty do przeczytania i podpisania. To pierwsze zajęło jej chwilę czasu ale gdy była mniej więcej pewna, co zostało zanotowane na pergaminie, podpisała się pod nim. Dostała też kwit, na odbiór pieniędzy. Gdy Romil zbierał wszystkie dokumenty w jedną teczkę podejrzała, że na pergaminie drugiego z hobbitów znajdował się teraz jej bardzo dokładny i realistyczny portret. Nie mogła powstrzymać się od komentarza.

- Niesamowite! Co za dokładność!

Romil uśmiechnął się, ukazując szereg zębów, w którym znalazł się też jeden złoty.

- Oczywiście! Musimy być pewni, że pieniądze naszych klientów są bezpieczne i trafią z powrotem do ich rąk a nie do rąk kogoś niepowołanego!

Dearbhail pokiwała głową, nie mogąc wykrztusić lecz przede wszystkim oderwać wzroku od rysunku. W końcu hobbit zabrał go jej sprzed nosa, chowając wraz z innymi dokumentami i zabierając sakiewki.

- Cóż, ja panią opuszczam ale jeśli spodobały się pani zdolności naszego malarza mogę go pani na chwilkę udostępnić – uśmiechnął się do niej zawadiacko. Dziewczyna parsknęła śmiechem w którym zresztą zawtórował jej Romil. Jedynie rzeczony malarz nie wydawał się być zadowolony z takiego obrotu spraw.

Gospoda

Było już grubo po południu, gdy Dearbhail wróciła do gospody. Resztę dnia spędziła na zajmowaniu się Hazelhoofem. Oporządziła go dokładnie, obejrzała siodło i resztę rzędu sprawdzając, czy czegoś nie trzeba naprawić. Wieczór zaś postanowiła, jak zwykle, poświęcić na zabawę w głównej sali karczmy. Siedziała właśnie z kuflem tutejszego ale, gdy w tłumie dostrzegła znajomą twarz. Cóż, może to zbyt szumnie powiedziane, ale gdy patrzyła na wysokiego, łysego osiłka wiedziała, że skądś go zna. I gdy facet przemówił, jego słowa uderzyły ją niczym obuch.

- Robotę w Fornost straciłem przez przeklętą smarkulę z pierścionkiem! - ryknął zamawiając drugi dzban. - Stary polazł rozpytywać o towar, który sprzedała dziewka w gaciach. Pierw przyszli po niego strażniki miejskie, później przyszli znowu te same strażniki, żeby mnie powiedzieć, żem już nie pracuje tam. Cholera! - wyjaśniał komuś gromkim basem. - Bo staremu zmarło się na serce! O tak nas urządziła dziewka we zbroi!

Teraz już gapiła się na niego wprost, zszokowana jego słowami. I zupełnie, jakby ściągnęła go wzrokiem, mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę i po jego minie wiedziała, że i on ją rozpoznał. Zaczął przeciskać się do niej poprzez tłum.

- Podziękować! - ryknął przez gwar muzyki. - Nie wiesz dziewucho, ale przez ciebie stary wyciągnął nogi a ja robotę straciłem! No doprawdy... Podziękowć!

Dearbhail poczuła coś pomiędzy wściekłością a strachem. Żal się jej zrobiło starego jubilera, który w sumie potraktował ją serdecznie. A oskarżanie jej o jego śmierć?
- Słuchaj! - odparła ostrym tonem, marszcząc brwi. - To przecież nie moja wina! Nie wiem, o co masz do mnie pretensje!

- Jasne! Nie twoja! Pierścionka! A gdzie ja teraz taką dobrą robotę znajdę!? A.....? Wspólnik starego nie chce mnie nająć, bom zbyt wybuchowy i halflingi ponoć strasze... - bąknął. - Tera to się włóczyć pewnie po trakach będę z kupcami... - machnął z rezygnacją ręką, odwrócił się na pięcie i smutny poszedł na swoje miejsce.

- Jeszcze jeden dzban, karczarzu! - krzyknął.

W czasie jego przemowy prychała rozeźlona i już szykowała się do jakiejś riposty, gdy odwrócił się od niej. Ta zmiana nastroju zbiła Dearbhail z tropu. Najpierw się na niej wyżywał, wrzeszczał na nią, oskarżał a teraz nagle koniec tematu.
- Świata trochę zwiedzisz - mruknęła na jego ostatnie słowa, po czym wróciła do swojego kufla, nadal jednak obserwując ochroniarza spode łba.

Ledwo ochroniarz oddalił się od niej poczuła, jak ktoś zdecydowanie wciska dłoń tam, gdzie nie powinien. Odwróciła się do niego szybko, ale ‘złoczyńca’ wycofał się, zamawiając piwo. Dziewczyna sprawdziła tylko, czy aby nic jej nie zginęło, po czym wróciła do swojego kufla.

Nie minęła chwila i Dearbhail siedząc przy barze poczuła na rameniu czyjąś rękę i usłyszała wyraźne lecz wypowiedziane półgłosem słowa:

- Przyjdź do mojego stolika. Trzeba coś wyjaśnić. - głos był stalowy, tak bardzo pewny siebie jakby dziewczyna nie miała nic do gadania.

Już miała strącić dłoń z ramienia, ale ton nieznajomego ja od tego powstrzymał. Rzuciła mu krótkie spojrzenie. Z niejakim zdziwieniem odkryła, że był to osobnik w kapturze, który do tej pory siedział w kącie sali i... teraz zdała sobie z tego sprawę, obserwował ją bacznie. Wstała ze swojego miejsca i bez słowa poszła za nim do stolika. Dopiero, gdy zasiadła przy wskazanym miejscu odezwała się szybko, nie dając nieznajomemu dojść do słowa:
- To o co chodzi?
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 31-03-2011, 11:27   #55
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Bree, Marzec 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=8eOIU9ekSMk[/MEDIA]


Mężczyzna po trzydziestce nosił kilkudniowy zarost, który teraz z bliska dało się dojrzeć w cieniu kaptura. Sprawiał wrażenie kolejnego wędrowca jakich wielu na szlakach Śródziemia. Z lekka zaniedbanego i w przybrudzonych ubraniach. Pod ciemno-zieloną peleryną nosił skórzaną kolczugę i pas. Na nogach wysokie buty. Wyraz twarzy miał jak z kamienia. Surowy raczej jeśli już, choć ciężko z niej było doprawdy odgadnąć jakiekolwiek emocje. Był wysoki, nawet bardzo i dobrze zbudowany.

- To o co chodzi? - zapytała prosto z mostu Rohirimka.

- O to - odpowiedział.

Otworzył dłoń na której spoczywał pierścień. Tak dobrze wyryty w jej pamięci. Nie czekając na werbalną reakcję dziewczyny, której oczy otworzyły się szeroko ciągnął stalowym głosem.

- No właśnie. Skąd go mam? Od jubilera, któremu go sprzedałaś. – powiedział uprzedzając pytania. – Tylko spokojnie. On żyje. Na pewien czas musiał zniknąć. Zanim do niego dotarłem, zdążył rozpytać pół Fornostu o ten sygnet. Rodzina książęca Dol Amroth jest ci bardzo wdzięczna i życzy ci dobrze. Dearbhail. Twoje życie jednak jest w niebezpieczeństwie. Nic ci nie grozi póki jesteś przy mnie. - po czym tonem, jakgdyby oznajmiał cos co już się wydarzyło powiedział - Jedziemy do Tharbadu. Pakuj manatki. Po drodze opowiesz historię krasnoluda.

Dearbhail już chciała wypalić ułożoną w naprędce ripostę, gdy przez karczmę dał się słyszeć nad śmiech i śpiewy tańczących na stole hobbitów, złowrogi ryk rozeźlenia.

- Osz ty kurduplu! – ryknął wstając od stołu znajomy ochroniarz ze „Złotej Rybki”. – Ostatni! Za ostatnie miedziaki!

Dookoła ludzie rechotali, bo halflingi pląsające na deskach ławy, przy której dosiadł się olbrzym, nogą wytrąciły mu z ręki dzban. Górując nad otoczeniem był równy z obracającymi się na wysokim stole, trzymającymi się nawzajem pod ramiona młodymi hobbitami. Najgłośniej śmiał się człowiek, który stał na własne nieszczęście zaraz obok kwadratowej klaty poczerwieniałego ochroniarza. To właśnie on w locie stracił przytomność szybując na sąsiedni stół, po otrzymaniu siarczystego uderzenia z otwartej ręki, wywracając kielichy i półmiski siedzących przy nim ludzi. Widać wszystkim jakby tego brakowało, bo większosć nie dała się długo prosić i po chwili pofrunął dzban z trzaskiem rozbijając się na ścianie chybiwszy ruchomego celu.

Później poleciały pieści, kopniaki, naczynia i wkrótce wnętrze karczmy ogarnęła burzliwa bitwa w centrum której potężnymi ciosami zamaszystych ramion, niczym skrzydeł wiatraka, sylwetka olbrzyma z Fornostu młóciła każdego kto nawinął się pod rękę. Na głowach gosci i deskach podłogi pękały gliniane dzbanki. Halflingi zazwyczaj czmychały pod stoły skąd niektórzy młodzianie śmiejąc sie podstawiali nogi walczącym. Kilku hobbitów, nazywanych jak Dearbhail zdążyła się dowiedzieć podczas pobytu w Bree, Stoorami, którzy ze wszystkich szczepów wyglądem najbardziej przypominali ludzi brało czynny udział w bijatyce.

Rohimirka w ostatniej chwili zdołała wstać od stołu, kiedy przejechał po nim na plecach pijany jegomość z rozbitym nosem, nim z hukiem zwalił się na deski podłogi. Tajemniczy rozmówca wyciągnął ku niej rękę, chcąc najwyraźniej pociągnąć ją ku sobie, bo w tłumie za plecami Dearbhail wszystko fruwało w powietrzu niebezpiecznie przesuwając się w stronę dziewczyny lecz musiał ją cofnąć, aby zdzielić jednego, dwóch, trzech nacierających kolejno na niego napastników. Muzykanci chowając się za wywróconymi stołami grali dalej a nawet jakby głośniej. Widziała karczmarza, który z drewnianą pałą czaił się za szynkwasem i każdego awanturnika, który korzystając z zamieszania sięgał po ustawione za ladą pełne dzbany, częstował w łapach lub głowie uderzeniami, nie szczędząc razów. Kiedy odwróciła się w drugą stronę zobaczyła lecącą w jej stronę pieść wysokiego, szczerbatego chudzielca.

Tego samego, który wcześniej wpychał łapy przy barze tam gdzie nie trzeba.












Rhudaur, Kwiecień 251 roku



Nim przeprawili się przez rzekę w lesie zastała ich noc i po szybkim marszu w milczącym, ponurym lesie z ulgą ujrzeli dym Umbathowego komina.Gospodarz na wieść o przegonieniu orków ucieszył się jak dziecko. Po chwili zastanowienia i wyrazie twarzy wędrowców zrozumiał, że radość jest przedwczesna. Zagrożenie okazało się być realnym i namacalnym, na dowód czego po ujrzeniu wyciągniętej z wora wykrzywionej gęby orka aż przysiadł blady ze strachu. Później nabrał animuszu i o opuszczeniu farmy, za nic nie chciał słyszeć. Stada ze sobą do Ostatniego Mostu nie powlecze marudził, więc będą ostrożni.

- Niech no tylko wróci! To my go urządzim! – odgrażał się. – Starej mojej powiedźcie, że do domu wracać może. Dziad mawiał, że orcze pomioty śmierdzą tchórzem. Takiegoscie mu strachanapędzili, że jeszcze teraz pewnie daje dyla na tym swoim wilczku z podkulonymogonem, za siebie bojąc się spozierać!

Z podziwu nie mógł wyjść i samouwielbienia, że miał taki dobry pomysł, żeby właśnie u nich „Pod Mostem” szukać pomocy. Proponował gościnę i ze smutną miną odprowadzał wracających do Ostatniego Mostu wędrowców. Tych, którzy po przesiedzeniu nocy w jamie, dniu tropienia uwieńczonym walką w Trollashaws, do świtu zamierzali iść dalej.

Endymionowi otworzyła się rana w połowie drogi do karczmy. Potyczka w lesie i forsowny marsz zdecydowanie nie służyły gojeniu się obrażeń. Zasklepiająca się pomyślnie pamiątka po Thurgu zaczęła krwawić na nowo a Strażnik czuł, że zaczyna go rozpalać gorączka. Wiedział, że nie jest to najlepszy czas na osłabienie. Nie wtedy, kiedy czeka ich długa podróż do Tharbad. Łeb orka w worku zarzuconym przez ramię, dyndając się w marszu, swoim obijaniem ponaglał i przypominał jak kruche bywa życie. Pojawienie się goblina zwiastowało rozświetlone ostrze. Jego śmierci towarzyszyło całkiem zgoła inne widowisko, które teraz wracając mógł kontemplować do woli, bo czasu było pod dostatkiem, żadnemu z nich nie paliło się do rozmowy. Endymion widział, że skonaniu orka wtórowało zjawisko nienaturalne. Oczy Andarasa rozbłysły matowym szkarłatem, jakby na chwilę zaszły wypełniającą szczelnie gałki oczne krwią. Wstający z ziemi Kh’aadz nie dostrzegł tego czego człowiek był świadkiem.

Za to obrażenia Kh’aadza, niby podobne, były jednak jak świeże nacięcia kozikiem na korze wiekowego dębu. Irytujące na wspomnienie, lecz prawie wcale niezauważalne przez krasnoluda, który bardziej martwił się o kondycję listu, który skrywał skórzany pojemnik, jak o własne zdrowie.

Andaras ocierając się o śmierć, z której szponów wyrwał go Kh’aadz ryzykując własną głową, wyszedł ze starcia poturbowany. Zacerowany przez rangera, który okazał się całkiem znośnie kompetentnym zielarzem i osobnikiem operującym igłą i nicią niemal tak zręcznie jak swoim półtorakiem, pół-elf-pół-człowiek kroczył przed siebie objuczony myślami i znaleziskami ostatnich kilku dni. Amulet pulsował dodając sił lub przynajmniej podnosząc ciśnienie i stał się lekkim, jak to zwykle bywało zaraz po tym jak oczy jego nosiciela przechodziły w karmazynową poświatę. Tajemnicze ostrze ostrzegające przed orkami odkryło swoją zagadkę i teraz, jako prezent od strażnika z okazji pamiątki dziedzictwa elfów tkwiło zatknięte u Andarasowego pasa. Kto, może gdyby człowiek wiedział z czym ma do czynienia, nie rozstałby się tak szybko z jakże funkcjonalnym i przydatnym kawałkiem niezwykłej stali. Z kolei krasnoludzkie znalezisko z ruin Minas Aren milcząco spoczywało bezpieczne w fałdach ubrania przyćmione starciem z goblinami. Pomimo nowych wrażeń i przedmiotów czegos również brakowało. Strzały której na próżno szukał w lesie.

Karczma „Pod Mostem” przywitała ich świtaniem. Nim Gybon zdążył postawić na stole dymiące śniadanie wieść o orkach rozeszła się lotem błyskawicy po osadzie. Jako pierwsi przebiegli zbrojni ze strażnicy. Dopiero pokazana ucięta orcza głowa zmyła z twarzy niedowiarków resztki wątpliwości. Strażnicy i miejscowi napaleni na polowanie w Trollshaws dopiero po stanowczym przemówieniu do rozsądku ostygli nieco w swoich zapędach. Na farmę Umbartha wraz z żoną farmera i jego dziećmi wyruszyło trzech zbrojnych. Dwóch konnych wyjechało na Gościniec do Bree. Wkrótce i oni pokrzepiwszy się ciepłą strawą w rytmie Andarasowych ponagleń szykowali się do dalszej podróży.

Przed południem Andaras i mruczący pod nosem Kh’aadz dosiadając Bestię ruszyli z kopyta na przełaj ku Tharbad. W ślad za nimi ruszył Endymion, któremu pod stajnią zeszła jeszcze chwila, której elf z krasnoludem nie chcieli mu odbierać, zostawiając go samym z Ameą. Dziewczyna w ubraniu podróżnym gotowa do drogi całkiem zaskoczyła Strażnika, który szykował się do odjazdu na koniu Dunlandczyków, odkupionym od karczmarza za pożyczone od Andarasa trzy złote monety i resztę srebrników rangera jakie zostały po opłaceniu rachunku w karczmie.

Jechali wzdłuż występującej z brzegów Mitheithel, na przełaj, zaśnieżonym brzegiem doliny, licząc trzy tygodnie długich dni podróży oraz wioski rybackie, w których mogliby zatrzymać się na noc.












Tharbad, Kwiecień 251 roku



Pewnego dżdżystego poranka boczną drogą , wijącą się przez zamglone rozlewiska, trójka wędrowców na dwóch koniach wjechała na Trakt Północno-Południowy. Ich oczom po krótkim czasie ukazało się miasto rozciągnięte po obu stronach rzeki. Nad nim wisiały czarne chmury. Spowite w gęstej mgle senne dzielnice przywitały ich pustymi, brukowanymi ulicami. Dzień zaczynał się pochmurnie i na tle szarych budynków tylko oko estety dostrzegłoby kwitnące pęki krzewów i drzew sadzonych gęsto w parkach, skwerach, przy basenach i fontannach.





Mimo zmęczenia, brudni trudami podróży kierowali się w stronę Mostu Tharbadu. Wszystkich łączył ten sam kierunek. Andaras miał do załatwienia wspomnianą krasnoludowi sprawę. Kh’aadz podążał za elfem, a Endymion zanim podejmie decyzję czy udać się do zamku Lorda Tharbadu, który górował na wzniesieniu wyspy na rzece, czy jechać dalej do Minas Tirith. Jako, że elf kierował się do sklepu zielarza, ranger nim podjął decyzję, a że było to po drodze, towarzyszył im chętnie. Wjeżdżając do dzielnicy portowej widzieli liczne plakaty rozwieszone na słupach rynkowych i ścianach kamienic. Co kilka budynków rzucił się im w oczy kolorowy plakat „Wesołe Bractwo w Teatrze Lampas”.

Sklep zielarza znajdował się w dzielnicy haradzkiej. W zakładzie pachniało aromatem kadzideł, roślin i sadzonych ziół. Nie było jeszcze żadnych gościa a i sam właściciel sklepiku, który wyszedł z zaplecza słysząc dzwonek który uderzył w otwierane drzwi, był zaspany. Mężczyzna w sile wieku wyglądał niczym zaprawiony surowym słońcem marynarz. W jego ogorzałej twarzy, przecinanej siatką zmarszczek, były głęboko osadzone niebieskie oczy. Długie włosy opadały na ramiona a luźne szaty sugerowały człowieka, który cenił sobie swobodę i funkcjonalność ubioru. Na widok Andarasa uśmiechął sie szeroko ukazując dwa rzędy zdrowych, mocnych zębów.

- Witaj Andarasie! - przemówił pierwszy okazując zdziwienie niecodziennego widoku, który towarzyszył pojawieniu się animisty. Z nie tęgą miną krasnolud i równie brudny jak jego towarzysze człowiek, którego twarz kryła się w cieniu resztek czegos, co kiedys mogło byc płaszczem. - Mam dla ciebie przednie ziółka, które specjalnie trzymam na zapleczu dla wyjątkowych klientów. Zapraszam. - powiedział odsuwając kotarę wiodącą na tyły sklepu.












Tharbad, Kwiecień 251 roku



Perła dochodził do siebie w zaciszu pokoju, który stał się na okres kilku tygodni jego nowym domem. Gospodarz dbał o zdrowie Valamira i rana goiły się bez komplikacji. Dostępne w skrzydle w którym przebywał pomieszczenia do ćwiczeń były nieocenioną odskocznią od monotonni i bezczynności. Wieczorami przesiadywał w bibliotece pierwszy raz w życiu mając tak wiele czasu na czytanie.

Kiedy czuł już się niemal w pełni sił wyruszał na miasto zamieniając kolorowy kaftan na zwykły, szary płaszcz z kapturem, który na wiosenne deszcze wtapiał Talasaara w bury krajobraz przechodniów Tharbadu jak ulał.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=FVs6ucD5dVA[/MEDIA]


Pewnego kwietniowego poranka do obserwowanego od kilku dni sklepu w dzielnicy haradzkiej uwiązawszy dwa czarne konie u parkuru zawitało trzech niecodziennych gości. Czarnowłosy elf z tarczą na plecach, która mimo misternego wykonania nie nosiła żadnych symboli, krótko ostrzyżony krasnolud w pasiastym kaftanie, którego kolorów ciężko było zgadnąć pod brudem podróży oraz owinięty na szyji i głowie szmata opadającą na ramiona mężczyna o szemarnym wyglądzie i czujnym spojrzeniu z półtoraręcznym mieczem.

Konie były piękne. Oba zdradzały gorącą i szlachetną krew wspaniałych rumaków. Ten, na którym przyjechał człowiek miał siodło i uprzęż charakterystyczną dla dunlandzkich jeźdźców, którzy od dłuższego czasu coraz liczniej pojawiali się w okolicy. Nie sposób było ich nie zauważyć, bo atmosfera w mieście jak szybko zdążył się dowiedzieć była napięta. Przy Ostatnim Moście zginął wódz Dunlandu wraz z dwoma synami, co doprowadziło do nerwowej atmosfery w Tharbadzie. Cos wisiało ciężkiego wisiało nad miastem i nie była to bynajmniej mgła.

Siedząc pod murem budynku obserwował ulicę i wśród pierwszych przechodniów zauważył grupkę głośnych drabów. Krępi, czarnowłosi mężczyźni byli o poranku już, lub jeszcze wstawieni. Nie zostawiało cienia wątpliwości, że piątka maruderów na rauszu była Dunlandczykami.

- Patrz! Koń Zarisa! – zagrzmiał jeden podbiegając do czarnego rumaka.

- Ha, ha! Tą pechową szkapę poznam wszędzie! – ryknął drugi.

- Co on tu robi? Kwiatki kupuje? – parsknął trzeci.

- Durniu! – klepnął go przedmówca z taką siłą w plecy, że tamten, żeby nie ściana budynku, upadłby na bruk. – Zaris pewnie długo na konia nie wsiądzie. Albo wcale! I bez konia wrócił! – dało się słyszeć złowrogie oprzytomnienie i zmianę nastroju w głosie dryblasa.

- Idziemy! – rzucił krótko jednen z Dunledingów kierując się wprost do sklepu zielarza.

Reszta bez namysłu podążyła za nim.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 31-03-2011 o 11:46. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 04-04-2011, 14:15   #56
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
- To o co chodzi? – Dearbhail zapytała prosto z mostu. Starała się, żeby głos jej nie drżał. Spotkanie z ochroniarzem wyprowadziło ją trochę z równowagi a nawet przestraszyło. Jubiler nie żyje? Przecież ten pierścień, o który wszystko się rozbija był bardzo ważny. No i teraz jeszcze ten człowiek... Rohirka patrzyła na niego hardo, bo nie mogła się pozbyć chorobliwej wręcz ciekawości. Liczyła, że starszy człowiek ze „Złotej rybki” opowie jej co nie co o pierścieniu a tymczasem...

Wszystko wskazywało na to, że właśnie się w coś wpakowała. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy mężczyzna siedzący naprzeciwko pokazał jej pierścień. Była tak zaskoczona, że nawet gdyby chciała to pewnie nie potrafiła by czegokolwiek powiedzieć. Ale słowa mężczyzny wprawiły ją w jeszcze większe zdumienie.

Jubiler żyje! Poczuła ulgę przemieszaną z radością. Tak dużą, że dopiero po chwili dotarł do niej sens słów nieznajomego. Rodzina książęca jest jej wdzięczna? pomyślała. Jej? Parsknęła by śmiechem gdyby nie to, że mężczyzna zdecydowanie mówił poważnie.

Chaos, który rozpętał się chwilę potem skutecznie uniemożliwił jakąkolwiek konwersację. Dearbhail zerwała się ze swojego miejsca w ostatnim momencie, cofnęła się od stołu, przez który przeleciał jakiś uczestnik bójki. Łapiąc równowagę spojrzała po sali z nieukrywanym niesmakiem. Matka kiedyś jej mówiła, że mężczyźni to osobny gatunek i ciężko go zrozumieć. Dziewczynie natomiast ciężko było zrozumieć słowa matki – Dearbhail zawsze dobrze dogadywała się z chłopakami i wolała spędzać czas z nimi niż z dziewczynami. Ale teraz stwierdziła, że matula miała jednak trochę racji – patrząc na walczących mężczyzn, widząc, że muzycy nie przestali grać, ba! zaczęli nawet grać szybciej i żwawiej, widząc, że wielu z uczestników bójki śmieje się i wyje z radości dziewczyna trochę zwątpiła w rozumność narodu męskiego.

Dlatego z radością przyjęła wyciągniętą w jej stronę dłoń. Już chciała złapać nieznajomego, ale zostali rozdzieleni. Mężczyzna nie rzucił się w wir walki ale mimo to rozdawał celne i liczne ciosy, odganiając się od napastników. Nad głową Dearbhail świsnął jakiś kufel, dziewczyna zdziwiła się, że ostał się jeszcze jakiś cały w tym rozgardiaszu. Odwróciła się i zobaczyła lecąca w jej stronę pięść wysokiego, szczerbatego chudzielca.

Tego samego, który wcześniej wpychał łapy przy barze tam gdzie nie trzeba.

Szybko dała nurka w dół, unikając ciosu i wymijając napastnika pod jego wyciągniętą ręką. Gdy znalazła się za nim odepchnęła się od niego, żeby wrzucić go w kąt, gdzie jeszcze przed chwilą stała.

Facet poleciał w kąt gdzie jej rozmówca zdzielił go tak ze tamten już nie wstał, osuwając się po ścianie do pozycji siedzącej.

Widziała, że bijatyka wrze na całego. Kilka razy musiała uchylić się przed lecącymi kuflami. Ochroniarze zaczynali brać górę pacyfikując wszystkich wokół siebie i przesuwali się w stronę środka gdzie dwoił się i troił ochroniarz z Fornostu potężnymi ciosami opędzając się od namolnych ludzi jak od much. Widziała, jak dostał ławą przez plecy, dzban rozbił się na głowie a on zalany grzańcem wymieszanym z krwią rycząc walczył dalej. Przeciwników było wielu. Chyba zbyt wielu.

Posiadacz pierścienia krzyknął:

- Na górę! Po twoje rzeczy!

- Dobra! – odkrzyknęła bez zastanowienia. – Spotkajmy się w stajni! – dodała, po czym rzuciła się przez tłum w stronę schodów. Lawirowała między ludźmi, unikając ciosów, a jeśli ktoś się do niej zbliżał to po prostu usuwała się mu z drogi.

Dopadła schodów i wbiegła na górę po kilka stopni. Wpadła jak burza do pokoju i szybko zebrała swoje manatki. Broń, zbroja, ubrania, które szybko wcisnęła do plecaka, którego wcześniej nie rozpakowywała. Rozejrzała się jeszcze szybko po pokoju. Dopiero, gdy była pewna, że ma wszystko wybiegła z niego i nadal uważając na walczących, pobiegła w stronę stajni.

Nieznajomy czekał pod stajnią z osiodłanym koniem dla siebie. Widziała jak wielu strażników miejskich ciągnęło licznych awanturników przez rynek w tym wlekąc nieprzytomnego ochroniarza.

- Może na jakiś czas zamknie mu się gęba jak posiedzi w dybach... - mruknął jaj towarzysz pod nosem odprowadzając wzrokiem olbrzyma. - Co wiesz o krasnoludzkim majątku z którego został z kuzynem ograbiony? - zapytał.

Prychnęła w odpowiedzi.

- Może i ród książęcy jest mi wdzięczny ale dobrych manier to nie uczą, co? – Spojrzała mu hardo w oczy po czym odwróciła się i wparowała do stajni, siodłać Hazelhoof’a. Koń widząc ją podniósł łeb znad koryta z wodą i zastrzygł uszami. – Może byś się przedstawił, mój ty wybawco, skoro chcesz, bym ci opowiedziała o krasnoludzie. – W jej głosie ewidentnie znać było złość ale nie mogła jej pohamować. Ten człowiek zaczynał ją irytować – nie przedstawia się, zadaje pytania, traktuje ją jak słabą i tępą dziewuchę.

- Możesz mówić mi Golin. Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej dla nas obojga. - opowiedział beznamiętnie jakby oburzenie wojowniczki spłynęło po nim niezauważone. Musisz mi po prostu zaufać. - dodał już z bardziej życzliwą nutą w głosie.

- Ach, więc ty chcesz wiedzieć o mnie wszystko a ja mam wiedzieć o tobie jak najmniej? - odparła. Hazelhoof był już osiodłany, wszystkie jej bagaże zostały ukryte w jukach.
Wyprowadziła konia ze stajni i zwinnie wskoczyła na jego grzbiet.

- A więc dobrze, Panie Golin, prowadź! Zaś co do Ginara, bo tak nazywał się krasnolud - chyba, że i o tym już wiesz?! Ginar zeszłej jesieni wraz z kuzynem Bofurem weszli w posiadanie jakiejś ważnej i jak sam określił cennej przesyłki. Uprzedzę od razu twoje pytanie - nie wiem, jaka była to przesyłka! Ginar powiedział mi tylko, że ważna. Spotkali jakiegoś mężczyznę, określał go jako fircyka, który podobno ich oszukał i zabrał nie tylko ich własne dobra ale i tę właśnie przesyłkę. Otruł ich, Bofur zmarł bardzo szybko a Ginar... - odchrząknęła - Ginar był na tyle silny, że przetrwał zimę. Opowiedział mi całą tę historię, poprosił, żebym spłaciła dług w "Siedmiu Flaszkach" karczmie, której mieszkał, bo karczmarz pozwalał mu tam mieszkać i nawet lekarza dla niego sprowadzał, ale Ginar nie miał możliwości jak zapłacić. Więc dał mi pierścień, tak właśnie ten, który mi dziś pokazałeś ale zanim cokolwiek powiedział, zmarł. Myślałam, że pierścień jest srebrny i dostanę za niego góra kilka złotych monet ale, że wystarczy to na pokrycie długu u karczmarza. Dopiero u jubilera ze "Złotej Rybki" dowiedziałam się, że pierścień ten jest tak ważny. Ale dziwi mnie, że skoro już tak wiele wiesz - pewnie rozmawiałeś z jubilerem - to jeszcze zadajesz pytania? Ja nic więcej powiedzieć nie mogę, to wszystko, co wiem.

- Zadaję pytania, bo to ty rozmawiałaś z Ginarem, nie jubiler. - odpowiedział. - Zastanów się czy to jest wszystko co możesz sobie przypomnieć? Żadnych szczegółów o trucicielu krasnolud nie mówił, jak ten fircyk wyglądał? Jeśli krasnolud wszedł posiadanie tego co podejrzewam, to teraz jest w niepowołanych rękach... Jeśli zabójca był pospolitym złodziejem i oportunistą to pół biedy, ale jeśli za tym stoją ci, którzy byli na tropie tego to... – nie dokończył. - Będą szukać ciebie, myśląc, że krasnolud przekazał ci wszystko. Czekaj na mnie w tym zaułku - Golin zmienił temat skręcając konia w ciemną uliczkę. Zaraz wracam.

To powiedziawszy cofnął konia i zniknął w ciemnościach.

Słuchała go z uwagą, irytacja powoli zaczynała z niej ustępować. Miał rację - były pytania na które tylko ona mogła jakoś zadowalająco odpowiedzieć. Na zmianę tematu zareagowała szybko.

- Hej! O co chodzi, gdzie jedziesz? - syknęła za nim i, oczywiście, zawróciła Hazelhoofa, podążając za oddalającym się mężczyzną.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 04-04-2011, 18:15   #57
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
W końcu dotarli do miasta, Tharbad roztaczał przed nimi cały swój czar niczym jeden z klejnotów w koronie królewskiej. Endymion nie lubił miast, było tu dla niego zbyt tłoczno, gwarno i w ogóle czuł się nieswojo. Zdecydowanie bardziej wolał przebywać na otwartych przestrzeniach, gościńców i traktów, upodobania te mogły mieć podłoże gdzieś głęboko w sercu człowieka, który od dziecka większość czasu spędzał obcując z naturą. Zatrzymali się przy niewielkim sklepie zielarskim, którego właściciel był znajomym Andarasa.
Gdy weszli do środka Endymion poczuł woń ziół, tworzących jedyny w swoim rodzaju bukiet zapachowy, który i martwego by na nogi postawił. Były tu chyba wszystkie zioła jakie można spotkać, wiele z nich było znanych człowiekowi ale i trafiały się rośliny, które pierwszy raz widział na oczy, nie mając pojęcia jakie jest ich przeznaczenie i pochodzenie. Była też cała masa eliksirów, napojów w przeciwnych kolorowych szkiełkach o przeróżnym przeznaczeniu, nawet trucizny.
Andaras przywitał się z zielarzem, widząc zainteresowanie Endymiona asortymentem sklepu zaproponował aby uzupełnić braki w zaopatrzeniu w ziele. Propozycja elfa była wręcz nie do odrzucenia, przy tak zaopatrzonym sklepie.

- Zobaczymy, zobaczymy co my tu mamy – odparł Endymion mając świadomość pustej kiesy, i długu u Andarasa, który tymczasem zniknął z zielarzem gdzieś na zapleczu.

Wtem, zakłócając niezmącony do tej pory spokój tego miejsca, do sklepu weszło a raczej wtargnęło po kolei pięciu barczystych, krępych podchmielonych facetów z czarnymi długimi włosami i takim też brodami. Dunlandczycy

- Kto przyjechał na tym koniu?! - domagał się podniesionym głosem ten który wszedł pierwszy idąc stronę Endymiona. Reszta kiwała głowami przytakując i wzrokiem domagając się wyjaśnień.

Endymion wiedział ze te kilka chwil które teraz nastaną mogą być bardzo brzemienne w skutkach, za wszelką cenę trzeba ukryć na twarzy zdziwienie, niepokój i wszelkie inne emocje. Wiedział że musi kłamać, toteż odwrócił się na pięcie w stronę dunlandczyków, odłożył zioła na półkę i energicznie odparł z nutką zaciekawienia w głosie.

-Ja przyjechałem, o co chodzi?... zapewne chcecie go kupić od razu uprzedzam nie jest na sprzedaż.

- A to ciekawe! Gdzie go kupiłeś!? Od kogo!? Kiedy!? - pytania sypały się jedno po drugim.

- Te, a Zaris nie mówił, że go pokiereszował krasnolud do spółki z człowiekiem!? - powiedział drugi patrząc na charakterystyczną i rzadko spotykaną wsród Khaazadów preferujących topory, broń.

- Jakiś czas temu, od dwu spotkanych na szlaku - chwila sztucznego zawahania - jeden był ranny w nogę, nieprzytomny majaczył coś, mdlał i budził się ciągle, nie powinien ruszać w drogę z taką nogą, mam nadzieje że okład z ziół pomógł biedakowi. Właściwie to wszystkie zioła mu zostawiłem, nie było tego wiele ale to były silne roślinki nie takich jak on stawiały na nogi, chciałem tu uzupełnić braki ziela......

Mówiąc do tej pory spokojnie i miarowo teraz ściszył ton wplatając nutę niepewności.

- Hmmmyyy to daleko wysunięta myśl ale może nadział się na tych samych co my......tak....bardzo możliwe...... i bojąc się że nikt mu nie uwierzy coś tam sobie wymyślił. Jego towarzysz nic nie chciał mówić, to by wiele wyjaśniało. Bo musicie wiedzieć że tamta okolica zrobiła się ostatnio bardzo niebezpieczna.

- Taaaaaak... - powiedział Dunlandczyk cofając się do wyjścia. - Dobre uczynki wracają czasami. Złe zawsze... - wykrzywił się w obleśnym uśmiechu dając znak reszcie, żeby wyszła ze sklepu.

Endymion odprowadzając ich wzrokiem miał ochotę udusić Andarasa, gdyby Zaris był martwy, nie doszło by do tego spotkania. Chociaż rozumując tym tokiem gdyby nie doszło do burdy Pod Mostem nie było by całej sprawy. Endymion będąc wdzięcznym elfowi za pożyczkę, której ten mu udzielił ugryzł się w język nic nie mówił. Tym bardziej, że za zioła do okładania ran, które Endymion sobie upatrzył i wybrał też płacił elf.
Nadszedł czas rozstania, zielarz odprowadził trójkę podróżnych do drzwi. Nikt nie zdawał sobie sprawy, iż będzie to rozstanie w zupełnie innym znaczeniu. Od tego momentu wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Brzęk tłuczonej szyby, świst strzały. Endymion zorientował się w sytuacji gdy zielarz z przebitą strzałą krtanią upadł na ziemię. Błyskawicznie znalazł się przy nim Andaras odciągając rannego od okna, poprosił Endymiona o pomoc przy konającym zielarzu. Endymion nie odmówił, znalazł się przy rannym, wsłuchując się w wymianę zdań Andarasa z rannym w języku, którego nie mógł zrozumieć, a wydawało się mu, że był to haradzki.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 04-04-2011 o 18:17.
ThRIAU jest offline  
Stary 06-04-2011, 12:12   #58
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Andaras jechał z towarzyszami wprost do Tharbardu. Liczył tam na otrzymanie listów od rodziny. Tak bardzo tęsknił za Xante i ojcem. Gdy to wszystko się trochę uspokoi w końcu ich zobaczy. Może już niedługo? Animista wiedział że zostaje jeszcze sprawa otworzenia pudełka. A później krasnoludzkiej tuby i będzie już z głowy. Cały czas zastanawiał go amulet. Od niedawna dość intensywnie dokarmiany. Pięć osób w samej tylko karczmie. Niedługo potem ork. W nocy na jednym z nielicznych postoi na drodze zdecydował się na ponowny kontakt. Jednak przypominając sobie gwałtowność poprzedniego, tym razem on zaczął od nieprzyjemnych wizji. Nawiązując połączenie, wyobrażał sobie siebie używającego magicznego ostrza do zniszczenia amuletu. Potem rzucającego go w przepaść, wulkan, morze. Odpowiedziały mu wizje w tym samym tonie. Umierający Andaras gdy tylko amuletu zabraknie... To było dość niepokojące. Mogło być kłamstwem. Jednak wielokrotnie się już go próbował pozbyć w dzieciństwie. Skutek zawsze był taki sam osłabienie, mdłości kto wie co by było dalej. Nigdy nie posunął aż tak daleko. Kto wie może kiedyś będzie musiał. Amulet nie podobał mu się w najmniejszym stopniu. Był złym przedmiotem czarnoksięskim. I sądząc po procederze jaki się odbywał, mógł mieć związek z nekromancją. A nawet najprawdopodobniej miał. Bo jak inaczej wytłumaczyć tego rodzaju magię? Elf niewiele wiedział o tego typu czarach. Po prawdzie słyszał gdzieś tylko jedną teorię. Nekromanci to animiści którzy w poszukiwaniu lepszych dróg leczenia, zeszli na mroczną stronę. Ponoć chcą odnaleźć drogę ku nieśmiertelności czy nawet wskrzeszania.
Wtem amulet ukazał mu jeszcze coś. Obraz Andarasa, zaglądającego do owego tajemniczego pudełka. Lecz gdy już miał do niego zajrzeć wizja się rozmywała. Przekaz jednak był jasny. Trzeba je otworzyć. Tyle elf wiedział sam, jednak to że amulet tego też chce było intrygujące. Zadziewające wręcz znaczy że wie co tam jest i też go to interesuje. Zatem rozwiązanie obu zagadek będzie ze sobą powiązane. Choć tyle optymistyczny umysł elfa wykrzesał z tego.

Niedługo potem dojechali do Tharbardu. Skierowali się wprost do Panoramusa. Andaras liczył że uzupełni tam przy okazji zapas ziół Endymiona. W końcu nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać. A zaprzyjaźniony zielarz ma z pewnością kilka rzeczy o których strażnik pewnie nawet nie słyszał. Po krótkim przywitaniu udał się z właścicielem na zaplecze. Jego krasnoludzki przyjaciel wraz z Endymionem zostali w głównej części sklepu. Elf otrzymał od swojego łącznika spodziewane listy. I to zarówno od ukochanej jak i ojca! Nie posiadał się z radości. Euforia trwała jednak jedynie do momentu ich przeczytania.

5 Marca 251 roku

Synu!

N. zginął otruty. Jestem na tropie spisku. M. zniknęła z wiesz kim. Podejrzewam, że jest w drodze do Harondoru. Jeszcze nic nie wiem. Sytuacja jest napięta, bo do władzy nad plemieniem już wyrywa się kilku konkurentów. Nie możemy dopuścić do rozbicia wewnętrznego. S. ma mocną pozycję wśród licznych klanów lecz bez obecności M. którą wszyscy kochają nie wiadomo czy nie będzie buntu i rozpadu tego co było już do tej pory osiągnięte. Obawiam się, że sytuację mogą wykorzystać nasi bracia z południa i jeśli oni bezpośrednio za śmiercią N. nie stoją teraz czując nasze chwilowe osłabienie mogą uderzyć. Jestem z X. w Umbarze. S. w ojczyźnie póki co ogarnia wszystko robiąc co może żeby uniknąć podziałów. Opornych likwiduje, resztę przekupuje, przekonuje i obiecuje. Nie wiadomo jak to się skończy bez M.
List ten wysyłam do Minas Tirith, Tharbadu i Annuminas. Będzie czekał na Ciebie i w chwili gdy będziesz go czytał, może wyjaśni się już porwanie M. i śmierć jej ojca. Uważaj na siebie. Nasi wrogowie nie śpią. Nie jest bezpiecznie w Umbarze. Nie wracaj też do domu nie wzywany dopóki sprawa się nie wyjaśni. Teraz będziesz potrzebny na szlakach jak nigdy. H. uderza wkrótce. Do tego czasu trzeba połączyć wszystkie nasze siły w jedna pieść.

Ojciec

To był wstrząs. Nizar był wieloletnim przyjacielem rodziny. Andaras pamiętał jak Nizar uczył jego jako młodzieńca zaledwie i Sufyana różnych sztuczek. Głównie z zakresu walki, taktyki i wybiegów. Elf nie miał do tego smykałki, ale jego brat krwi jakim był Sufyan był prawdziwą perełką. Która już wtedy zdaniem Nizara przerośnie mistrza. Było w tym wiele prawdy bo obecnie jego brat był bodaj najlepszym Haradzim dowódcą. Tak to właśnie wtedy zakochał się Xante w gościnie u przyjaciela ich ojca. Samego Nizara wspominał jako twardego człowieka. Potrafiącego jednak okazać uczucia bliskim. Jego śmierć była bolesną stratą dla Elfa. A co dopiero dla Munthanna! Mijając fakt że był to jego najwierniejszy druh i przyjaciel... Był też częścią ich wspólnych planów. Zjednoczenia rozbitych klanów w jeden wielki organizm. Tak jak zrobiono to tu na północy. Ojciec jednak był mistrzem zakulisowych intryg. Z pewnością dopadnie morderce i rozwiąże spisek... Wieści były niepokojące ale poradzą sobie, muszą sobie poradzić. On da z siebie wszystko tutaj. Kto wie może pudełko zawiera coś co w pośredni lub bezpośredni sposób pomoże jego rodzinie. Tam w dalekich piaskach południa. Jego głowę ogarnął mętlik. Dał Paronamusowi kopię raportu, zdobytą od Impresaria. Resztę listów da mu nim wyjdą teraz musi chwilę ochłonąć...

Zamienił z zielarzem kilka zdań. Potem ich uwagę odwróciły głosy ze sklepu. Paronamus wyszedł. Andaras widział Dunladczyków i wiedząc czego dotyczy kłótnia wolał się nie pokazywać. Obecność jego efickiej buzi, mogłaby sprawić że dodadzą dwa do dwóch. Zresztą sądząc po nich na pewno to zrobili. Nikt nie dałby się nabrać na te tłumaczenia. A ich grupa była tak rażąco charakterystyczna. Cóż na szczęście uderzą dopiero za sklepem. Wyszli.... Chwilę później jednak bełt który wpadł przez okna trafił Paronamusa w gardło. Zielarz padł było wiadomo że skona... Andaras odciągnął go oddał w ręce Endymiona. W międzyczasie wyszeptał tylko w Haradzkim pytanie... Nie otrzymał jednak odpowiedzi, strzała uniemożliwiała jakąkolwiek mowę. Oddalił się na zaplecze. Wcześniej obiecując towarzyszom wyjaśnienia, w wolnej chwili. Dokładne przeszukanie zaplecza i domu nie było możliwe. Trwałoby za długo i było zbyt ryzykowne. Rozejrzał się tylko po zapleczu nie znalazł niczego godnego uwagi. Zabrał tylko zestaw co rzadszych ziół dla Endymiona. Potem pozostało już tylko zatrzeć ślady. Rozbita lampa, podpalona szmata. Liczył że Panoramus jest na tyle mądry że raporty przekazuje od razu dalej a jeśli jakieś muszą poczekać dłużej nie trzyma ich w domu. Jednak trzeba było eliminować trudności.... Elf pobiegł po towarzyszy. Wyprowadził ich tylnymi drzwiami. Na zewnątrz zaczynało się już robić zbiegowisko, ogień szybko zajmował cały dom. Na to też liczył. Tłum ludzi utrudni robotę zamachowcowi, jak i Dunlandczykom. Wiedział już że będą musieli się rozdzielić, by nie wpaść w krzyżowy ogień nieprzyjemnych spotkań. Dobiegali do koni. Które jak na dzielne rumaki przystało, nad wyraz dobrze znosiły zaczynający się pożar. Świadków było mnóstwo. Liczył że uda mu się jeszcze wyjaśnić wszystko Endymionowi, nim stróże prawa do nich zawitają. A jeśli nawet nie, to że Endymion będzie na tyle zręczny że udzieli mądrych odpowiedzi. Które nie zaprowadzą biednego elfa wprost na przesłuchania.... Jego obawy się nasiliły. Przypomniał sobie karczmę.

W tym momencie kolejny cud. Przypadkowy zakapturzony przechodzień odepchnął Andarasa, dosłownie na moment nim miał przeszyć go bełt. Co ciekawe elf zamachowca nie wypatrzył, mimo iż wiedział że tam jest. Jakim cudem zrobił to człowiek? I to w kapturze.... Tego elf nie wiedział ale ponoć darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby... Czy jakoś tak brzmiało to powiedzenie z północy. Powiedział do Khazada by jechał wraz z Endymionem. Strażnikowi w obliczu przypuszczalnego spotkania z Dunladczykami przyda się pomoc. Zależało mu na bezpieczeństwie towarzyszy. Jemu wciąż zagrażał zamachowiec... Mieli się spotkać w karczmie Haradzkiej. Wyciągnął tylko rękę by zabrać człowieka w kapturze na koń. I uciekać czym prędzej nim kusznik znów uderzy.

-Podziękuje w odpowiednim miejscu. Zapraszam- zachęcił elf wyciągając rękę.

-Spotkajmy się w “Haradzkiej” Andarasie, tam się rozmówimy, teraz jednak spróbuję dopaść zamachowca....powiedziawszy to Perła zniknął w zaułku.

Zna moje imię. Skąd? Jak? Nie było czasu na myślenie udał się wprost do Haradzkiej. Tam wynajął pokój. Usiadł przepisał raport który miał dać Paronamusowi. Zaszyfrował go by tylko on sam wiedział o co chodzi. Liczby strażników i inne dane zwyczajnie pozamieniał na ilość rzeczy które trzeba kupić na ślub. Czytał ten raport już wielokrotnie a z tą kartką zapamięta wszystko bez problemu. Oryginał oczywiście spalił... W kominku gdy akurat nikt nie patrzył. Dlaczego wszystko się tak komplikuje akurat teraz. I w dodatku skupia się na nim... Postanowił poczekać na nieznajomego. Niezależnie od dziwnych okoliczności ratunku wiedział jedno. Tamten nie chciał go zabić. A to już było coś. Zatem rozmowa mu nie zaszkodzi. Skoro wiedział o zamachu na elfa. (inaczej Andaras nie mógł sobie wytłumaczyć sytuacji z bełtem). To wie kto a może i więcej. Gra warta świeczki. Zabezpieczył w sobie tylko znany sposób również to spotkanie. Tak na wszelki wypadek gdyby były problemy.

Zakapturzony pokazał się niecałą godzinę później.

Andaras siedział przy samotnym stoliku w rogu, było południe zatem ruch był jeszcze niewielki. Czekał na nieznajomego. Gdy ten do niego podszedł rzucił tylko

-Zamieniam się w słuch.

- Proponuje udać się w jakieś bardziej ustronne miejsce, wolałbym, żeby nikt nie słyszał tego co mam do powiedzenia. Zdaje się, że wynająłeś tu pokój? Tam chyba będziesz czuł się dość swobodnie.- zaczął zakapturzony

-Tak zapraszam na górę.- propozycja sensowna. I tak by tam poszli...

- Możesz do mnie mówić Perła, ja, jak już zauważyłeś znam Twoje imię, w zasadzie wiem o Tobie dość dużo. - Powiedział Perła trzymając ręce założone na piersi, żeby nie denerwować rozmówcy trzymaniem ich w pobliżu broni. - Jak zapewne rozumiesz, nie uratowałem Ci życia przypadkiem, bo tak, to Ciebie chciał ustrzelić zabójca. Dopadłem go kiedy zszedł z dachów, w tej chwili leży ogłuszony i związany w alejce kilka ulic dalej. Jeśli chcesz go przesłuchać, możemy udać się tam choćby zaraz...choć nie sądze, że coś z niego wyciągniemy. Nie będzie to zresztą potrzebne...wiem, kto próbował to zrobić - Perła rzucił w kierunku Andarasa świstek papieru. - Znalazłem to przy strzelcu.

Animista przyjrzał się karce. W notatce była informacja opisująca wygląd Andarasa. Napisana we wspólnym, bez żadnych charakterystycznych znaków.

-Z chęcią zapoznam się z twoją zdobyczą. Ale to już może po rozmowie. Ponadto nie wierzę w przypadki.

- Jak sądze w mieście nie ma wielu pół-elfów które odpowiadały by takiemu opisowi? - Poczekał, aż Andaras zapozna się informajcą po czym kontynuował.

- W mieście? Podejrzewam że w całym śródziemiu jest ich garstka. Ale mniejsza oto mów dalej.- był ciekawy, bardzo ciekawy.

- Zanim jednak zacznę, proszę powiedz mi czego dowiedziałeś się od Panoramusa, wiem, że nie masz powodu, żeby mi ufać, ale wierzę, że na kredyt zaufania zasłużyłem. Tak czy inaczej wiem kim jesteś Ty i Twoja rodzina, wiem też po co byłeś u Panoramusa. Informacje, które Ci przekazał mogą być kluczowe dla dalszego działania.

- Dużo wiesz, za dużo moim zdaniem. Panoramus zależy o co ci chodzi.... Zamach uniemożliwił mi rozmowę z nim. A to oznacza że ktoś tego bardzo nie chciał, być może zabójcy. Wiem że Nizar nie żyje. Tyle zdążyłem się dowiedzieć. W jakimś konkretnym temacie wiedza cię interesuje? Wyczekuje też tych informacji z wielkim zaciekawieniem.- uśmiechnął się unosząc jednocześnie brew.- zaczyna od pytań zatem i on czegoś nie wie lub czegoś się obawia.

- Właśnie w tym, o którym wspomniałeś, ciekaw jestem jak śmierć Nizara wpłynęła na wasz klan i jakie są wasze dalsze kroki, chociaż może lepiej będzie jak najpierw dam Ci coś od siebie...Z zamyśleniem pokiwał głową. Dobrze więc...chce jednak, żebyś wiedział, że usługi, które chce Ci zaoferować nie są tanie, lecz zapewniam, że warte swojej ceny. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będziesz osoba, która będzie miała bardzo dużo do powiedzenia w kwestii przyszłego kształtu Haradu...Pomogę ci w tym. W zamian, chce abyś zagwarantował mi swoim słowem, że kiedy będziesz miał realny wpływ na władzę, postawisz mnie na szczycie, bądź pomożesz mi osiągnąć szczyt ,gildii skrytobójców w Haradzie, jednocześnie zostawiając Umbar w stanie nienaruszonym jeśli przyjdzie do wojny na południu...w tym też, mam nadzieję, będę w stanie Ci pomóc. Jeśli moje warunki są do przyjęcia, opowiem Ci wiem o Twojej sytuacji...


-Hmm to trochę kot w worku nie sądzisz? Zacząłeś od ceny, cóż może to dobrze, lubię wiedzieć jaką przyjdzie mi zapłacić. Jednak nadal nie powiedziałeś co dostanę w zamian za te zaszczyty, zakładając hipotetycznie, że będę je w stanie załatwić w bliżej nie określonej przyszłości. Jesteś zabójcą to już wiem. Zatem mogę ci obiecać że jeśli usługi jakie oddasz mojemu klanowi ,będą równie wielkie jak cena której żądasz. Z pewnością dojdziemy do porozumienia. Zatem zacznijmy od informacji później będę miał jeszcze kilka pytań.- cholerny zabójca no pięknie pomyślał. Idealne towarzystwo... A jaki ambitny! Dobrze że nie zażądał połowy królestwa i ręki księżniczki. Księżniczka była w końcu zajęta, zaśmiał się w duchu. Może i nie normalny jakiś. Dobra na tym etapie słowa nic nie kosztują. Wiadomo już czego chce i od tego co mu obiecam zależy dalsza współpraca. Jak zapewne również ocena mojej przydatności dla jego planów. Pora się dowiedzieć...

- To kim jestem nie ma większego znaczenia, mam wiele talentów, które mogą się przydać... Oczywiście rozumiem twą niepewność Andarasie, ja jednak, przychodząc do Ciebie ryzykuje jeszcze bardziej. To co teraz robię, robię na własny rachunek, a głowa gildii Haradzkich zabójców jest moją prywatną ambicją...więc? Czy mam Twoje słowo honoru? - Zapytał Perła

Zdecydowanie szaleniec. Już teraz natychmiast obiecaj mu gruszki na wierzbie. Ale skoro nalega.
- W granicach rozsądku tak. Znaczy to, że zgadzam się na cenę,
ale jeśli będzie to tego warte... Co jak sam rozumiesz nie jest obecnie pewne. Nie wiadomo też czy kiedy i w jakim stopniu będę miał na to wpływ. Sądzę jednak że jest to w moim zasięgu. Nadal drepczemy w miejscu niczego jeszcze nie powiedziałeś.- ostatecznie jeśli to co da będzie aż takie ważne to kto wie...

- To mi wystarczy...a więc zamach. Panoramus, zginął przez przypadek, to moje przypuszczenie, bełt miał być przeznaczony dla Ciebie, co napastnik chciał naprawić chwilę później. To co powinno zainteresować Twoją osobę, to informacja kto za tym stoi. Zapewne znasz osobę o imieniu Maya?
- Zapytał z ironicznym uśmiechem Perła.

Hmm Andaras i Paronamus różnili się wyglądem. Co dawało elfowi do myślenia. Strzelec był na tyle dobry że trafił go i to w szyje. Więc wiedział do kogo strzela. Raz chciał zabić na pewno zielarza. Dwa tak żeby nic mi nie powiedział. Zatem nie wiem o czymś, oraz Perła nie wie wszystkiego albo nie mówi wszystkiego.

-Tak to córka Nizara przecież. Ona chciała by nas wszystkich wykończyć? Mnie?-przecież Xante zna ją od dziecka.
-Ba mnie, własnego ojca życia pozbawiła! Masz na to jakieś dowody i jej motywy? Czy wszystko to ma być na słowo. Nie żebym to bagatelizował w końcu uratowałeś mnie na ulicy. Ale to dość nieprawdopodobne. To kobieta, śmierć jej ojca, jej jedynego opiekuna, nic jej nie da. Niczego nie dziedziczy jak męski potomek. Jedynie naraża ją na problemy.- no może nie do końca. Zgodnie z tradycją ktoś musi przejąć nad nią opiekę. W tym przypadku zapewne Muthan. Jako brak krwi Nizara i jego najwierniejszy druh.

- Nie, jeśli pozostanie poza podejrzeniem, a popraw mnie jeśli się mylę, ale na tą chwilę nikt jej o nic nie oskarża, to dość dziwne, że zniknęła akurat w tym momencie prawda? Zapytał retorycznie Perła...
Ale chciałeś dowodów...to ja zabiłem Nizara, zlecenie trafiło do moich rąk. Wtedy oczywiście nie wiedziałem w co się wpakowałem...z zakłopotaniem na twarzy popatrzył na Andarasa.
- Teraz nie pozostaje mi nic innego jak obrócić sytuację na moją korzyść, stąd propozycja współpracy, która jednak musi pozostać między nami. Z oczywistych powodów.

- A wspominałem że musisz dożyć do momentu zapłaty.- tym razem uśmiechnął się szczerze rozbawiony sytuacją. Ironia jakiej się nie spodziewał. Człowiek jakiego powinien zabić z miejsca. Którego zabiłby bez wahania uratował mu życie. Co jednocześnie blokowało jakąkolwiek wendettę w wykonaniu elfa.
-Nie żeby ja...ale Khas Nizara ma w świętym obowiązku cie zabić. I jest ich to już ich jedyny cel przed pójściem w objęcia pana. A człowiek pokroju Nizara ma w Khas przynajmniej klikunatu ludzi. Czeka cię cieżka przeprawa... I uprzedzając twoje pytanie. Nie nie da się ich odwołać, można jedynie zabić. Co prawda muszą cię jeszcze znaleźć i w tym nadzieja. To że zabiłeś Nizara nie jest dowodem na winę May. W zasadzie nadal nie ma ani motywu ani dowodu... A bez tego cała informacja jest jedynie poszlaką. Ale skoro jesteś profesjonalistą masz go z pewnością.- w sumie szansa na dowód w gildii zajmującej się profesjonalnym zabijaniem? Dobra pomyślał na chłodno Andaras uratował mnie. Może wie coś więcej... Z drugiej strony możliwe że zrobił to dlatego by teraz użyć mnie do skomplikowania sytuacji w Haradzie.

- Jeśli spodziewasz się, że prowadzę archiwum z pełną dokumentacją odnośnie motywów i zleceniodawców to musisz zrewidować swój pogląd na temat zabójców. Namacalnych dowodów nie ma, bo i nie może ich być w sytuacji, kiedy ktoś chce rozwiązać swój problem subtelnie. - Popatrzył pobłażliwie na pół-elfa. Moim dowodem jest zimna logika, wierzę, że nie jest to dla Ciebie obca sztuka.

- Nie jest. Zimna logika mówi że należy patrzeć na twarde fakty i dowody. Tych nie mamy poza twoim słowem póki co. Urealnia to jedynie fakt że zabiłeś Nizara i uratowałeś mnie. Czy ty i twoi towarzysze wiecie gdzie jej szukać?- czyli nie ma. Dobrze Andaras przekaże tą informację dalej w pierwszy możliwy sposób. W zasadzie nie widzi dużego problemu Muthan po informacji od syna sprawdzi ją. I to już od jego oceny będą zależały dalsze ich ruchy. On dostarczy tylko ojcu potencjalną możliwość z domysłem że nie należy tego tropu lekceważyć.

- Moi towarzysze...jak już mówiłem, ta sprawa jest moim prywatnym przedsięwzięciem, postanowiłem Ci pomóc, gdyż mogę na tym zyskać, podczas gdy Twoja śmierć, w najlepszym razie, nie będzie mnie dotyczyła. To, że tu jestem, jak sam rozumiesz, jest dla mnie zagrywką równie ryzykowną, jak położenie głowy pod topór i nadzieja, że ten zardzewieje przed uderzeniem. Po prostu...nie mam powodu, żeby kłamać. Ale rozumiem Twoją niepewność...sprawdź więc moje informacje, jestem pewien, że wasz wywiad ma więcej pojęcia gdzie można szukać May? Osobiście zacząłbym od południowego Gondoru, ale wybacz...ratowanie Twojego życia w Tharbadzie skutecznie mnie odciągnęło od namierzenia tej kobiety...

Tej kobiety teraz pomyślał w końcu o samej May. Andaras wiedział że jest twardą córką swego ojca. Jedyny powód jaki potrafił znaleźć to miłość. Ona i ten książę niedorzeczność... Jednak widać możliwa. Ale May była jak siostra dla Xante z pewnością zwierzyła jej się ze wszystkiego. Albo chociaż z owego uczucia. Po tych wydarzeniach pewnie wiedział o tym i Muthann. Nadal jednak coś mu się nie zgadzało. May w dworskich intrygach uczestniczyła od zawsze. Rozpoznałaby zarówno próbę manipulacji jak i udawaną miłość. Zwłaszcza w wykonaniu zakładnika który na uwiedzeniu jej mógł tylko zyskać. Zatem stał za tym może ktoś trzeci. Kto chciał wykorzystać uczucie zarówno młodzieniaszka, którego Andaras znał osobiście. Honorowy młodziak. Niczym książę z bajek. Może jednak ta miłość była możliwa, doszedł do wniosku dogłębnie się zastanawiając.

- Czy zatem twoi towarzysze nie będą zdziwieni że zacząłeś się zemną kontaktować? Chyba się dowiedzą prawda?- kontynuował dalej Andaras.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 06-04-2011 o 12:15.
Icarius jest offline  
Stary 06-04-2011, 14:08   #59
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Karczma "Haradzka" pokój Andarasa

Jak do tej pory plany Valamira szły odpowiednim torem, choć wszystko potoczyło się szybciej niż zamierzał, w końcu, któż mógł się spodziewać, że osoba z którą miał nawiązać kontakt pojawi się tuż pod jego nosem? Zakrawało to wręcz na cud, chociaż wymagało sporej improwizacji. Pod wpływem chwili wyeliminował zagrożenie ze strony Zielarza, co jednak okazało się nieprzemyślanym, posunięciem. Nie to, żeby żałował, ale kiedy zobaczył pół -elfa, w głowie zaczął krystalizować się zupełnie nowy plan, plan, który swym rozmachem zadziwił nawet samego Valamira. Gdyby tylko udało się go zrealizować, zyskałby sławę o jakiej nigdy nie śnił! Nowy plan nie uwzględniał śmierci Panoramusa, bo nie była ona potrzebna, ba, nawet mógłby sie jeszcze do czegoś przydać! Tak czy inaczej stało się...kto jak kto, ale Valamir na pewno nie będzie płakał na rozlanym mlekiem, przynajmniej nie wyda jego ugrupowania. Nawiązał kontakt z pół-elfem i wyglądało na to, że uda mu się zrealizować to co sobie zamierzył. Musiał przyznać, że ostatnie tygodnie wyrwały go wreszcie z nudnej egzystencji i rzuciły w wir prawdziwych wyzwań. Dawno nie czuł się tak dobrze.

Z Andarasem spotkali się w “Hardzkiej”, tam pośród zgiełku pijących marynarzy mieli wystarczająco dobre warunki do rozmowy. Był sam, jego towarzysze musieli udać się gdzieś indziej, bądź ukrywali się w pobliżu oczekując ewentualnego zagrożenia ze strony Valamira, na wszelki wypadek zaproponował więc ustronne pomieszczenie. Nawet jeśli Andaras przygotował jakąś pułapkę powinien sobie jakoś poradzić, choć obawiał się trochę całej tej cholernej magicznej otoczki, która aż biła od jego przyszłego towarzysza, jednak nie mógł z tym nic na tą chwilę zrobić.

Rozmowa nie do końca szła po myśli Valamira, nie wiedział, czego się spodziewać po kontakcie z Andarasem, ale kiedy tamten wziął go w krzyżowy ognień pytań, nie mógł nie czuć się nieswojo. Na ognie Mordoru! W końcu był przyzwyczajony do kłamstwa, a nie do tego...Długo zastanawiał się co powiedzieć pół-elfowi, rozważał wręcz czy dać mu chociaż cień prawdy. Koniec końców, zdecydował się wyjawić mu więcej niż początkowo planował. Owszem ryzyko było olbrzmie, ale po tych kilku wymienionych zdaniach cieszył się, że nie popełnił błędu polegającego na niedocenieniu pół – elfa. Andaras potrafił używać mózgu, kto wie, gdyby zdecydował się na ukrycie prawdy, jego przygoda z polityką mogłaby pewnie skończyć się równie szybko jak się zaczęła. Z drugiej strony, gdyby zrobił tak jak mu powiedziano, cała sprawa byłaby dużo łatwiejsza, ale też nie dawałaby szans, na zdobycie takiej potęgi...przez chwilę nie mógł uwierzyć, że głowa jego organizacji tego nie widzi, rozumiał jednak obawy, które nim kierowały...Po prostu nie mógł pozwolić sobie na takie ryzyko...
Gra jednak była warta świeczki. O tym Valamir był przekonany, jeśli tylko ugruntuje sobie pozycję u boku Andarasa...tym czasem kontynuował rozmowę.

- Nie sądze - Perła uśmiechnął się, tu również postanowił powiedzieć jak było, skoro powiedział już tyle, lepiej, żeby się nie okazało, że drobny fałsz stanie się kością niezgody między nimi. Kazali mi Cię obserwować...powiedzmy natomiast, że moja wizja przyszłości jest bardziej sensowna.

- A jakie są ich cele? Może uda się ułożyć to tak by wszystkim to odpowiadało.

- Cholerny elf nie odpuszcza...a mogłem kłamać!!! Pomyślał Valamir.
- Niestety, w tej sprawie mogę liczyć tylko na siebie i swój spryt, to co mogę Ci powiedzieć, to że ich cele stoją w sprzeczności z moimi, wierzę, że to ja mam rację, więc postawiłem wszystko na jedną kartę. I proszę doceń moją szczerość, nie zdarza mi się to często w tym zawodzie - Uśmiechnął się mając nadzieję, że tamtem w końcu odpuści.

- Skoro powiedziałeś mi już tak wiele... Może jesteś mi w stanie powiedzieć o co im chodzi? Jesteście organizacją płatnych zabójców. Pieniądze można załatwić.

- Nie mówiłem dla kogo pracuje - Perła przerwał wywód Andarasa.

Zduszony śmiech. A kto przyjmuje płatne kontrakty na zabójstwa... Chce być głową gildi w Haradzie. I wspomina o towarzyszach i różnych celach. Czasem nie hmmm pomyślmy skrytobójca. Oczywiście poruszyłeś ważną kwestie czy pracujesz dla kogoś jeszcze?

- Powiedzmy, że czasem pracuje na własny rachunek...nie zaprzeczałem przecież, że jestem zabójcą? Wspomniałem o organizacji, która na tą chwilę chce zachować neutralność...to mogę Ci powiedzieć, zamyślił się przez chwilę Valamir - nie chcą żebyście się zjednoczyli pod wspólnym sztandarem, ja się z nimi nie zgadzam. Uważam, że moja pomoc może rozwiązać drobne problemy związane z ewentualną wojną.
- Mimo narastającej irytacji Perła postanowił zachować kamienną twarz.

- Ciekawe co im do naszego zjednoczenia.- pomyślał na głos. Dobrze, informacja może okazać się cenna. Masz mi coś jeszcze do zaoferowania? Lepiej wiedzieć od razu na co cię stać.

- Cóż, na tą chwilę jestem w całą sprawę wplątany na tyle, że nie warto próbować się z niej wykaraskać i czekać na finał. Może to zabrzmi banalnie, ale chciałbym z wami podróżować, chociaż towarzystwo masz dość rzucające się w oczy, co mnie martwi...szczególnie ten strażnik, Perła pokiwał głową z niedowierzaniem...on naprawdę służy Gondorowi? Czy masz talent do spotkań z ludźmi, którzy działają na dwa fronty? Nie ważne..., Perła zakończył dygresję lekceważącym tonem. Tak czy inaczej, proponuje Ci wykorzystanie moich umiejętności i wiedzy do dalszego ukierunkowania kształtu świata. Nie ukrywam, że jest to dla mnie szansa, z której tylko głupiec by nie wykorzystał... - Była to cała prawda, Valamir miał więc nadzieję, że uda mu się przekonać Andarasa do swojej osoby.

- W porządku twoja osoba w charakterze, póki co ochroniarza. Zdajesz sobie sprawę że póki co moja osoba od władzy i wpływów będzie raczej oddalona? Ojciec zakazał mi powrotu do Haradu czy Umbaru. Mam być na szlaku do póki sytuacja się nie zmieni. Czy masz jakieś środki które można wykorzystać do naszych wspólnych celów? Podległych ludzi informatorów cokolwiek użytecznego?

- Czego on jeszcze chce?!? Dałem mu już swoją głowę na srebrnej tacy, chyba naprawdę nie oczekuje, że oddam mu tez wszystkich ludzi, którzy są ze mną w jakiś sposób powiązani?!? Pomyślał mocno już zirytowany Perła.
- Zrozum, zdradziłem już zbyt wiele, jak na spotkanie z kimś, co do kogo nie mam nawet pewności. Moje działania w tej chwili są w zupełności przeciwne do tych do których zostałem nauczony. Nie odsłonię się z każdej strony. I tak informacje które posiadasz mogą sprowadzić na mnie śmierć. Powiedzmy, że mam dostęp do pewnych informacji inne mogę spróbować zdobyć. Zależy o czym konkretnie mówimy....Z wyraźną niechęcią odpowiedział Perła.


To musiało być w Haradzie lub blisko naszych granic tylko tam mógłbyś dorwać Nizara. A zatem jeśli masz jakiś swoich ludzi czy wpływy można by ich użyć do naszych celów. Nie powiem Muthannowi o tym że jesteś zabójcą jego przyjaciela. On też by cie zabił bez wahania podejrzewam. Mam nadzieję że to nie wypłynie w żaden sposób. Jednak można by mu podsunąć jakieś narzędzia których można by użyć do naszych spraw.

- Dobrze myślisz. Potwierdził skinieniem głowy Valamir. Wolałbym, żebyś nie mówił o mnie wcale, to w niczym nie pomoże a może jedynie zaszkodzić. Niech nasza współpraca przebiega w taki sposób, że jeśli będziesz czegoś potrzebował, aby osiągnąć swoje cele, powiedz mi o tym, a ja spróbuję Ci w tym pomóc. Więc...teraz chyba jedynym sensownym krokiem powinno być znalezienie zleceniodawczyni. A jedynym miejscem które możemy sprawdzić jest południowy Gondor i ziemie tego jej...przypomnij mi, jak się nazywał? - Zapytał, próbując sobie przypominieć imię kochanka May...Perła postanowił skierować rozmowę na inne tory, jeśli jeszcze choćby sekundę będzie musiał spowiadać się jakiemuś szlachciórkowi z Haradu, jak jakiś podrzędny pachołek to, na drugie oko Saurona!, w końcu eksploduje!!!

- Tego jej? Jej? Owszem mamy zakładnika z południowego Gondoru ale on nie ma nic wspólnego z May. Przynajmniej z tego co wiem. A pojmano go już po moim wyjeździe.

- O nim mówię...z tego co ja wiem, jest zupełnie inaczej. - Może to zajmie jego myśli na jakiś czas, pomyślał.

- Kobiety.... Jeśli faktycznie ona z nim coś zaczeła Nizar napewno to zablokował. Zatem go usunięto... Pytanie tylko kto kim i w jakim stopniu manilpuluje. May to ciało i krew Nizara znam ją od małego. To nie głupia panna, krewka, charakter tatusia. Nie wydałaby swoich na łaskę Gondorczyków. Cóż nie moja rzecz. Przekażę to gdzie trzeba.

- Nie wiemy czy ten wasz zakładnik, nie maczał w tym palców. Gdybym ja był na jego miejscu, wykorzystanie córki głowy klanu, było by dla mnie najbardziej oczywistym rozwiązaniem. Dla miłości ludzie potrafią robić głupsze rzeczy. Z tego co wiem, to właśnie w nim była zakochana, dlatego proponuje zacząć poszukiwania od ziem tego człowieka, jakkolwiek się nazywa....Stwierdził Perła.

-To nie głupia dziewucha ze wsi. Wychowana na dworze, wie co to intrygi... Zresztą własnego ojca? nawet dla miłości? Nie mogę uwierzyć! Zresztą może to ma jeszcze jedno ukryte dno o którym nie wiemy? Munthann jest specjalistą od tego typu gierek. Rozwiąże to.... Nizar i Skała zawsze byli pierwsi w polu. On jednak ma inny talent. Jeśli komuś ma się udać to właśnie jemu...

- Mimo, że nie mam na to dowodów, zlecenie trafiło do mnie właśnie od niej...a jeśli chcesz dotrzeć do władzy, też musisz się stać specjalistą w tej dziedzinie. - I to szybko jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli...uśmiechnął się do siebie w myślach.

- Staram się jak mogę choć powiem ci że ostatnie wydarzenia są niezwykłe. Na szczęście mam wiele lat nim przejmę schedę po Munthannie. Zdążę się wdrożyć- szczery uśmiech. Pokaż mi zatem swojego jeńca. Potem muszę złożyć jeszcze jedną wizytę i będziemy mogli wieczorem usiąść i zjeść w spokoju. Moi towarzysze będą tu pewnie przede mną będziesz miał okazję ich poznać.

- Chodźmy więc...powiedział Valamir wskazując drzwi..Ja zatem przywitam się z resztą, skoro mamy razem podróżować. Nie wspomnę im kim i po co tu jestem. Wystarczy im informacja, że Ci pomagam. - Jeszcze tego by brakowało, żeby ten nieszczęsny strażnik z właściwą sobie subtelnością opowiadał o nowym towarzyszu, pomyślał lekko rozbawiony.

- Będzie im to jednak trzeba trochę wytłumaczyć.... Tym jednak postaram się zająć

Zaułek dzielnicy portowej

Perła wraz z Andarasem dotarli do zaułka w którym ten pierwszy zostawił ogłuszonego zabójcę kilkanaście minut wcześniej. Jeniec leżał związany i ukryty pod górą kompostu, która leżała tu już przynajmniej kilka dni. Po wyciągnięciu go spod śmieci oczom dwóch towarzyszy ukazała się głowa niedoszłego zabójcy z wyraźnie niedawno nabitym guzem w okolicy skroni. Nie to jednak przykulo ich uwagę. Z ust związanego toczyła się piana, a jego oczy wyglądały jakby posiadał tylko białka bez tęczówki.

- Cóż...mówiłem, że nic z niego nie wyciągniemy, stwierdził z rezygnacją Valamir. Mogłem to przewidzieć..., pokiwał z niedowierzaniem głową. Oddalmy się stąd zanim ktoś nas zauważy...

Postanowili razem wrócić do karczmy aby przedstawić nową sytuację pozostałym członkom tej jakże nietypowej kompanii.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 06-04-2011 o 16:18.
Fenris jest offline  
Stary 07-04-2011, 11:30   #60
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Bree, Marzec 251 roku








Golin zmełł z ustach siarczyste przekleństwo słysząc podążającą za nim Deabrhail.

Po chwili było juz jednak za późno. Drogę zagrodziło im czterech groźnie wyglądających oprychów, którzy zastawili przejście dwukołowym wozem.

- A dokąd tak się spieszymy? – zapytał z szyderczym uśmiechem obijając o dłoń drewnianą pałkę ubrany najczyściej z bandy pozostałych oprychów w rękach których błyszczały noże.

- Odejdź. I zabierz ze sobą tę zgraję. – Golin powiedział cicho lecz bardzo wyraźnie.

- Ty odejdź przybłędo! No bo odejdziem jak załatwim co trzeba! Ale wpierw niech młoda wyskakuje ze złota! – zarechotał rzezimieszek. – Po dobroci grzeczniutko! Bo inaczej wyskoczy tez z tych zakutych cycek! – zbir szczerzył się odsłaniając zgniłe resztki uzębienia i poczerniałych dziąseł, zadowolony w własnego poczucia humoru pośród wtórującego śmiechu pozostałych drabów.

Golin zeskoczył z konia. To co stało się później trwało krótko. Nim pierwszy, najbardziej elokwentny z oprychów upadł twarz na bruk, dwóch pozostałych osuwało się po ścianach budynków zostawiając po sobie czerwone pasy krwi na szarych kamieniach. Z brzdękiem wypadły z wiotczejących uścisków noże. Czwarty z napastników rzucił się w stronę Dearbhail. Potężne kopnięcie Haselhoofa z tylnych nóg, który obrócił się zadem na nadbiegającego człowieka, wyrzuciło trafionego w pierś bandytę na kilkanaście stóp w powietrze. Upadł nieprzytomny wpadając na beczki ze śmieciami szybując ponad blokującym przejazd wozem jeden dom dalej.

Golin upewniwszy się, że czwórka napastników już nigdy nikogo nie napadnie, wycierając nóż w połę płaszcza jednego z martwych złodziei dosiadł konia i bez słowa przeskoczył przez przeszkodę. Ubodzony delikatnie łydkami Dearbhail Haelhoof podążył.










Tharbad, Kwiecień 251 roku





[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=biGP2BXVsYI&feature=related[/MEDIA]



Endymion z Kh’aadzem odjeżdżając spod domu zielarza na koniu Zarisa pędzili przed odskakujący na boki tłum. Ludzie tłoczyli się by zobaczyć co się stało. Jedni biegli z wiadrami wody, inni z kocami. Niektórzy przeklinali na wiatr, że rozniesie ogień, który zajmie okoliczne dachy. Byli i tacy, co cieszyli się, że sklep Gondorczyka poszedł z dymem. Strażnik z Khazadem zobaczyli przed sobą dwóch Dunlandczyków ze sklepu, którzy teraz przeciskali się przez gawiedź w ich stron. Jeden nie zdołał zbliżyć się biegnącego konia, powstrzymany przez biegnących ludzi w zamieszaniu ulicznym, lecz drugi z nich a jakże – doskoczył do uciekających z boku a w jego ręku błysnęło ostrze. Nim Endymion zdążył opanować niespokojnego, rozdrażnionego konia na tyle by ująć wodze w jedną dłoń a drugą sięgnąć po broń, krasnolud solidnym kopniakiem zdzielił napastnika prosto w twarz łamiąc mu nos. Poleciały za nimi śmiechy, gwizdy ale również i obelgi i kamienie oraz wściekły ponad wrzawą tłumu krzyk Dunlandczyków.
Z dyndającym się w worku orczym łbie zarzuconym przez Endymionowe ramię i walczącym o utrzymanie równowagi podczas szalonego galopu krasnoludem, koń Zarisa gnał na Zamek Tharbad.






Kiedy dotarli na wyspę minęło sporo czasu zanim zostali wpuszczeni na zamek, a i tam musieli dość długo czekać na konkretną odpowiedź w sprawie natychmiastowej audiencji z lordem Marroc, mimo potwierdzenia tożsamości profesji jeźdźca. Cóż mogło być pilniejsze od raportu Strażnika Królewskiego? Ich trwające w nieskończoność oczekiwanie przerwało pojawienie się w pomieszczeniu komnaty przeznaczonej im na tymczasowy odpoczynek młodego mężczyzny, w którym Endymion rozpoznał siostrzeńca Eldariona.

- Zostawcie tutaj oręż. – powiedział – Jesteście wezwani przed oblicze króla.

Jakby ich zdziwieniu było mało pod wielkimi wrotami czekał na nich Golin, równie zaskoczony widokiem Endymiona, w towarzystwie młodego Jeźdźca Rohanu. Nie zatrzymując się przekroczyli otwierające się podwójne drzwi do okazałej sali zamkowej o wysokim sklepieniu i zdobionych witrażami kolorowych oknach.










Byli w Tharbadzie juz kilka dni podczas których Dearbhail miała okazję nico bliżej poznać tajemniczego i małomównego Golina. W drodze zauważyła, że okazał się świetnym jeźdźcem. Zapytany przyznał się, że w siodle zarabiał kiedyś na chleb, cokolwiek to miało znaczyć. Miała również nadzieję zaspokoić palącą ciekawość w sprawie pierścienia, lecz jedyne co usłyszała za każdym razem, to że dowie się tego co ma sie dowiedzieć we właściwym czasie. Wdać czas nie nadchodził podczas tygodnia podróży, ani podczas niemal takiego samego czasu pobytu w pięknym choć smutnym tej wiosny Tharbadzie, mimo, że dziewczyna nie omieszkała upewniać się tego co jakiś czas. Kilkakrotnie do głowy przychodziło jej nawet aby dać sobie z tym spokój i opuścić towarzystwo Golina, lecz ciekawość ostudziła gorące zapędy decyzji rodzącej się z frustracji. Mężczyzna, który jak się Rohirimka domyślała pracował dla księcia Dol Amroth nie przejawiał zainteresowania rozmową i po kilku próbach wiedziała, że niewiele z niego wyciągnie, chyba, że tamten sam tego zapragnie. Niemniej być może jako kobieta mogła dostrzec w zachowaniu oziębłego towarzysza elementy żywej troski jaką przejawiał pod jej adresem. Pod kamienną maską jak jej się wydawało drzemało inne oblicze tajemniczego wybawiciela, którą tamten w wyuczony sposób nosił w życiu nie przyznawszy się do niczego takiego.

Pewnego poranka wracając z miasta stwierdził, że muszą natychmiast opuścić zajazd. Dearbhail, która już zdążyła przekonać się, że skoro tak powiedział, to tak się stanie, mimo wszystko zażądała wyjaśnień.

- Jedziemy na wyspę. Na lordowski zamek. Może dzisiaj jest dzień, w którym twoja cnotliwa cierpliwość sie skończy nagrodzona odpowiedziami. – odpowiedział pełnym, dość długim jak na jego gadatliwość zdaniem, a w kącikach ust mężczyzny zauważyła rozbawienie kiedy z życzliwością podawał jej czarny, obszerny płaszcz z kapturem.

O ile miasto było odkąd przybyli podenerwowane wydarzeniami, które miały miejsce w Rhuduarze a dotyczyły śmierci wodza Dunlandu, tego dnia na ulicach było wręcz gorąco. Wcześniej na własnej skórze poczuła rzucane pod jej adresem otwarte obelgi licznych Dnlandczyków, którzy wałęsali się po mieście. Nie czuła się jednak niebezpiecznie. Ze zdziwieniem stwierdziła tegoż poranka, że miasto podgrzewane żalem i nienawiścią tego dnia zagotowało się. Wdziała jak gromady ludzi wrzucały płonące pochodnie do domów. Jak bijący się na schodach sklepów ludzie sięgali po broń.




Krew spłynęła tego dnia rynsztokami, a Golin zręcznie lawirował pomiędzy budynkami przedzierając się w stronę wyspy. Widziała kupców z Rohanu ograbianych w biały dzień na głównej ulicy przy straży odwracającej głowy lub czmychającej jak najdalej z miejsca przestępstwa. Gdzieniegdzie strażnicy stawali na wysokości zadania, przeganiając tłumy, rozbrajając młodzież, aresztując winnych. Miasto jednak było bardzo daleko od bycia bezpiecznym. Wiatr rozwiewał kłęby dymów, jakie unosiły się nad dachami na tle czarnych chmur.










Zamek Tharbad



W długim stole suto zastawionym potrawami i dekoracjami naprędce przygotowanymi na cześć niezapowiedzianego przyjazdu Eldariona, na zamku w Tharbadzie siedziało kilku dostojnie odzianych lordów oraz dwóch podróżnych w ubraniach raczej skromnych.

- Jak to się stało? – zapytał spokojnie wysoki, długowłosy mężczyzna o szlachetnych rysach twarzy.

- Królu, Dunledingowie trąbią po mieście, że ich wódz Thurg zginął z ręki strażnika królewskiego. Takie też wieści doszły o mych uszu z Bree i Rhunduaru. – zaczął Marroc, lord Tharbad. – Jakby tego było mało, ten sam los podzieliło jego dwóch synów...

- Tak. Tyle to juz wiem Jak to się stało, że dopuściłeś lordzie do tego! – powiedział Eldarion w skromnym płaszczu podróżnym wskazując ręką w stronę okna od którego dochodziły odgłosy walki, szczęku oręża, jęków cierpienia, krzyków wściekłości, rozpaczy i triumfu.

- Panie... Lud podburzany był od lat przez Dunledingów, których krew płynie w żyłach większości mieszczan. Tego, że miłością do Gondoru i Minas Tirith nie pałają to lekko powiedziane... Na znak widocznie oczekiwali wszyscy, bo panie nikt nie wie o twej obecności. – tłumaczył lord Tharbad odstawiając kielich. - Podobno wszystko zaczęło się dzisiaj od podpalenia sklepu pewnego zielarza.

- Co o nim wiemy? – zapytał Derufin. – Dlaczego od niego?

- Wiemy tylko, że był specyficznym człowiekiem z Gondoru, który wiele lat życia spędził poza granicami naszego królestwa na ziemiach na południe od Mordoru. – wyjaśniał Marroc.

- W Dalekim Haradzie? – zdumiał sie Adrahilas.

- Tak. Dlatego ciężko określić jeszcze czy podgrzana atmosfera śmierci rodu Thurga wybuchła w mieście przez Godorczyków palących sklep zielarza z nienawiści i odwecie na Haradrimach i Eastelingach, z którymi zielarz handlował od lat, czy raczej z ręki wszystkich, którzy urazę mają do Gonodru. – ciągnął lord Tharbad. – Podobno widziano na ulicy przed sklepem zabójców Thurga. Podobno jeden z Dunledingów miał zostać pobitym przez krasnoluda. Za wcześnie by móc oddzielić prawdę od plotki. To sie stało kilka godzin temu. Wszystko jednak wskazuje, że poranny pożar wywołał lawinę innych pożarów, zamieszek, pobić, często śmiertelnych i napaści na sklepy i domy gondorskie. Cześć straży juz w pierwszych minutach zdezerterowała Panie. To nie jest tajemnica, że wielu Tharbadian podziela niechęć do Minas Tirith oraz Long Daer. Stąd pogromy. Z godziny na godzinę coraz więcej ludzi wychodzi na ulice. Miasto jest zamknięte, ale jak donoszą zwiadowcy, z południa nadciągają Dunledingowie w wielkiej sile. Musieli być w drodze od dłuższego czasu, bo nie są daleko. Trzeba podjąć decyzję.

- I dopiero teraz tego się dowiadujemy?! Myślicie, że odważą się otwarcie zaatakować miasto? – wtrącił Derufin.

- Pasowałoby ci to niechybnie! – powiedział głośniej jakby może tego sobie życzył Marroc.

- Zamiast walki w czym innym widzę Tharbad u boku Cadoca! – odgryzł się lor Lond Daer.

- Spokój! – Eldarion uciął podniesione głosy. – Do ich przyjazdu spokój w mieście ma być zaprowadzony! – rozkazał. – A do Bree, Fornostu i Lond Dear wysłać konnych o posiłki do wzmocnienia załogi w Tharbadzie.

- To nie jest konieczne... – zaczął Marroc lecz umilkł pod spojrzeniem króla.

- Panie, strażnicy królewscy przybyli. Proszą o wysłuchanie. – zakomunikował Argar, młody siostrzeniec Eldariona, dotychczas stojący w milczeniu pod kolumną obok olbrzymich wrót do sali.

- Niech wejdą teraz – odpowiedział król ręką odsyłając obecnych w kątach gwardzistów tharbadzkich, którzy w pospiechu opuścili pomieszczenie. – Harad stoi na ostrzu wojny domowej a teraz okazuje się, że Dunlandczykom zachciewa się własnej ojczyzny... Tharbad lada dzień może chwycić za broń i jeszcze wzmożona aktywność okultystów! – król nerwowo chodził po sali spoglądając na potężne drzwi. – I jeszcze niezałatwiona sprawa Belega! Zdajecie sobie sprawę co się stanie jak to wpadnie w ręce Herumora? – mimo wewnętrznego wzburzenia Eldarion zadał pytanie retoryczne nad wyraz spokojnie.

Chwilę później wrota otwarły się na nowo i do sali weszły cztery postacie. Dwóch strażników jak się domyślili zgromadzeni i których poznał od razu Eldarion oraz krasnolud i młody Rohirim.

- Golin, Endymion! Z czym do mnie przychodzicie? Jakie wieści? – król przemówił pospiesznie niemal dosłownie podnosząc z klęczek strażników.

- Panie natrafiłem na trop w sprawie Belega. - zaczął Golin podając Eldarionowi pierścień.

- On żyje? – doskoczył do nich wysoki Adrahilas, który odebrał z rąk króla sygnet rodowy dol Amroth i oglądając go z zdumieniu pytał. – Gdzie go znalazłeś?

- Nie wiem nic nowego o twoim synu panie – strażnik pochylił głowę. - Ta oto wojowniczka z Rohanu, Dearbhail, otrzymała tylko pierścień od umierającego krasnoluda w Fornoście. Ginara z Morii, którego z kuzynem Bofurem otruto. – wyjaśniał strażnik.

Słysząc to Kh’aadz poruszył się niezwykle, słuchając meldunku z szeroko otwartymi oczami, bo nie były mu obce imiona współbraci z Khazad-dum.

- Jestem na tropie zabójcy. Dzięki Dearbhail udało mi się jedynie ustalić, że morderca podróżuje jako wykwintnie ubrany fircyk i co dziwne nie skąpi na perfumy i aromaty. Podejrzewam, że udał się na południe wczesną zimą, która mogła odciąć go na szlaku swoją niespodziewaną gwałtownością. Ograbił krasnoludy jak podejrzewam z tego czego szukamy. Życie Rohirimki jest w niebezpieczeństwie.

- Dobrze zrobiłeś Golinie. – powiedział lord Long Daer. – Im mniej niepożądanych uszu wie o tym, że artefakt został odkryty i jest w Śródziemiu tym lepiej. Obawiam się, że nie masz większego wyjścia Dearbhail jak włączyć się do poszukiwań.

- A ty Endymionie z czym przybywasz? – zapytał król przenosząc wzrok na zapytanego, za którym stał krasnolud.










Perła z Andarasem opuścili zaułek kierując się w stronę karczmy. Wokół nich miasto o świcie tak senne i leniwe teraz wrzało. Przeciskając się przez tłumy biegających, wrzeszczących ludzi poruszali się dość sprawnie. Czasami musieli używać łokci. Nie jeden raz poczęstowali zapędy kogoś pięścią. Wielokrotnie musieli obchodzić ulice, które nie były przejezdne. Z niektórych okien leciały meble i przedmioty. Gdzieniegdzie płonęły domy i sklepy. Bijący się na ulicy ludzie pomiędzy tymi którzy uciekali lub próbowali ratować dobytek wraz z tymi co wodą polewali płomienie dopełniali chaosu, z którym straż miejska zdawała się jakoś słabo radzić.

O ile na ulicach było tłoczno, to w "Haradzkiej" było pustawo. Hasshim nie był zachwycony na widok elfa. Jeszcze mniej się ucieszył, gdy gość, który kilka godzin wcześniej wynajął pokój teraz zamiast spodziewanego wymeldowania się z przyczyn paniki jaka zaczęła ogarniać miasto, w pospiechu zamówił dwie kolejne izby. Widocznie karczmarz obawiał się, kolejnych nietuzinkowych towarzyszy elfa, a tego dnia w tolerancyjnym mieście Tharbad nie było dobrze otaczać się cudzoziemcami. Dopiero dość wysoki napiwek wymusił na ustach Hassima wesoły, zapewne wyuczony uśmiech. Po zamówieniu sporej ilości jedzenia i picia na okoliczność przybycia jego towarzyszy Andaras opisawszy markotnemu karczmarzowi wygląd tych, których miał się spodziewać wraz z Valamirem, milczącym podczas rozmowy półelfa z właścicielem karczmy, udali się w stronę portu.







 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 07-04-2011 o 11:36. Powód: literówki
Campo Viejo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172