Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2011, 22:56   #267
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

RUSSEL CAINE, MICHAEL HARTMAN, DOLORES ESPERANZA RUIZ i GARRY TRISKETT

Russel wiedział jedno. Że ten wysiłek go najpewniej zabije, jednak nie wahał się za długo. Był upartym twardzielem. Sukinsynem i idealistą. Lynch faktycznie miała rację Wredna ropucha. Żagiew słyszał, niczym przez mgłę, odgłosy toczonej obok niego walki. Szczęk stali, jęki i stęknięcia.

Hartman doskoczył dziko obierając za cel dwie rozmazane kształty, w jakie zmienili się Gary i Mythos. Słyszał szczęk stali i świst tnących powietrze ostrzy. Tylko Egzekutor mógł dotrzymać pola takiemu Przybyszowi, jak Mythos. Pozostało tylko pytanie, jak długo i jak skutecznie. Jak na razie każdy cios wyprowadzony przez Egzekutora był z łatwością parowany przez Mythosa, z kolei on sam ponownie dwa razy naznaczył ciało człowieka dwoma niegroźnymi szramami na piersi. Faktycznie starania Loli dawały chyba jakiś rezultat, bo kamienna twarz faerie zdawała się być odrobinę .... zdziwiona.
Dolores robiła, co mogła, aby spowolnić szalejącego Mythosa. Próbowała narzucić swoją wolę, wolę wzywanych na pomoc loa Przybyszowi, ale poza lekkim efektem nie była w stanie wskórać nic więcej.
Kiedy Hartman znalazł się przy walczących Mythosie i Garym w holu zaczęło się dziać coś dziwnego. Wszystkie luźno stojące przedmioty – zbroje, ozdobna broń, wazony z kwiatami, potłuczone fragmenty waz, odpryski ścian – dosłownie wszystko niespodziewanie uniosło się w powietrze i nabierając prędkości z wizgiem pomknęło w stronę Mythosa, niczym trąba powietrzna pełna nieczystości i niebezpiecznych kawałków. Gotowa tłuc i ranić wszystko na swej drodze.
Hartman uderzył z boku, trafiając kolbą w bark przeciwnika. Jednocześnie poczuł, jak coś ciężkiego wali go w plecy. Boleśnie obalając teorie o tym, że jest Bezcielesnym. Mythos stracił na ułamek sekundy balans, trafiony zarówno przez poruszane mocą telekinezy, szalejące przedmioty, jak i przez atak Hartmana. Gary wykorzystał to wyprowadzając celny atak. Miecz przejechał fearie po zebrach. I gdyby nie jakiś metalowy fragment zbroi, która w tym momencie walnęła Egzekutora w tył głowy mógłby dokończyć walkę na korzyść Łowców.
Niestety, wirujące tornado ostrzy, potłuczonej ceramiki, metalu i czego tam jeszcze przeszkadzało nie tylko Mythosowi. Zarówno Hartman jak i Trisskett odczuli wściekłość huraganu na własnej skórze. Pierwszy oberwał jeszcze raz czymś ostrym, drugi poczuł jak kawałek ceramiki rani mu wierzchnią część dłoni, a drugi uderza w pliczek. Pocieszające było to, że i Mythos nie pozostawał bez uszczerbku.

Wśród wirujących opętańczo przedmiotów taniec śmierci trwał dalej. Jeszcze dewa razy Garyemu udało się naznaczyć ciało Przybysza własnym ostrzem. Sam oberwał jednak groźne pchnięcie w lewe przedramię. Hartman był zbyt wolny do takiego zwarcia. Gdyby był jeszcze loup – garou, może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Kolejny cios zaimprowizowaną maczugą nie doszedł nigdy celu. Mythos był szybszy. I finezyjnie skuteczny, mimo, że hełm od jakiejś zbroi uderzył go ułamek chwili z taką siłą w głowę, że Przybysz zachwiał się. Pozwoliło to Gary’emu na szybki wypad i poważne trafienie. Władca Ukrytego Dworu szarpnął się. Gary poczuł, jak jakaś siła ciska nim w tył. Plecy walnęły z impetem w schody, prawie u stóp Dolores.

W tym samym momencie na ziemię z metalicznym łoskotem i przeraźliwym hałasem zwaliły się wszystkie wirujące przedmioty. I zaraz po nich Michael.

Gary odzyskał utracona na chwilę po zderzeniu jasność myśli.

Russel Caine już się nie ruszał. Z jego ust i nosa polała się krew.. Najwyraźniej ostatni wysiłek, jakiego Żagiew podjął się po tej stronie życia przyśpieszył agonię. Żagiew nie żył lub stracił przytomność.

Cały hol zaśmiecony był szczątkami zbroi, piaskiem z roztrzaskanych donic, kawałkami wazonów. Pośród tych szczątków leżał Hartman. Jego gardło było rozprute okrutnym cięciem miecza Mythosa. Szklisty wzrok wpatrywał się w żebrowy sufit. Jeśli nawet żył, to widać było, że stan ten nie potrwa już długo. Czyżby znalazł wyjście z pułapki, w jaką wpakował go Książe Ukrytego Dworu? Śmierć.

Mythosa nigdzie nie było widać. Ale wyraźnie widzieli smużkę krwi – błękitnej i jaśniejącej, niczym płynny fosfor. Ślad prowadził w boczny korytarz. Ten sam, z którego wyszedł Caine nim zaczęła się cała rozpierducha.

Mythos na pewno był ranny. I sądząc po ilości pozostawionej krwi – dość poważnie. A ich została dwójka. W tym Gary, który tracił z wolna krew z kilku otrzymanych cięć. Najpoważniejsze było to na twarzy i na przedramieniu.

Pędy piekielnej rośliny pleniły się na korytarzu coraz bardziej. Zdawała się stawać coraz bardziej ... rzeczywista. A to chyba był zły znak.



AUDREY MASTERS

Piekielna roślina nie dawała za wygraną. Wrzeszczałaś, wołając Emmę, rozchlapując jednocześnie ciecz na oplatające cię pnącza i na własne nogi. Niestety nie było innego wyjścia, bo demoniczny chwast poczynał sobie coraz śmielej. Któreś z kłączy szarpnęło nogawkę spodni i urwało ci ją. Chwilę później twoją nagą łydkę oplotła lepka i mięsista macka, przyprawiając cię o nagły przypływ paniki.

Nie miałaś wyjścia. Sięgnęłaś po zapalniczkę i odpaliłaś ją rzucając w stronę schlapanych płynem kłączy. Miałaś nadzieję, że płomień nie zgaśnie, zanim doleci do celu.

Nie zgasł!

Buchnęły w górę płomienie. Zielsko było wilgotne i mięsiste i raczej nie groziło mu sfajczenie, ale ogień musiał je jakoś zaboleć czy coś, bo macki puściły cię natychmiast. Niestety – tam gdzie na twoje ubranie spadła łatwopalna ciecz, też pojawiły się płomienie. Nogi zapłonęły bólem. Zapłonęły dosłownie!

- Zabij nas! – słyszałaś w uszach czy może nawet w samej głowie miotając się jak dzika z bólu.

Nie było to mądre, bo płomienie strzeliły wyżej. Ale ból zagłuszał rozsądek.

- Zabij nas! Zabij! Zabij! Zabij!

Wycia zdawały się rozbrzmiewać głośniej, podobnie jak płomienie na twoich nogach płonęły coraz silniej.

I wtedy poczułaś coś jeszcze. Duchy! Kilka duchów! Wzywały cię. Wołały. Oferowały wsparcie, jeśli tylko wydasz im polecenie.

Chociaż było to niezwykle trudne, zważywszy na to, że twoja skóra właśnie się paliła.



EMMA HARCOURT

Wrzaski Audrey stanowiły doskonały drogowskaz. Najpierw Wiedźma wykrzykiwała twoje imię, ale potem okrzyki zmieniły się w serię nieartykułowanych krzyków.

Dwa zakręty korytarza, wyglądającego jak wykuty w litej skale. I wejście do pomieszczenia, skąd docierały do ciebie krzyki. Zajrzałaś tam ostrożnie i zobaczyłaś kilka rzeczy jednocześnie.

Podrygującą dziko Audrey, jak w tańcu świętego Witta. Jej nogi płonęły od stóp prawie po kolana. Nic dziwnego, że Masters tak wrzeszczała.
Widziałaś też tą roślinę. I dziecięce twarze uwięzione w demonicznych splotach. Małe usteczka wykrzywione w dzikim cierpieniu. Oczy rozwarte w bezgranicznym obłędzie. Chyba coś wykrzykiwały, lecz ty nie słyszałaś niczego poza krzykami bólu wiedźmy.
Widziałaś też robaki – niby pająki z odwłokami skorpionów, rozpełzające się po jaskini – bo roślina rosła w niewielkiej jaskini.

I zobaczyłaś też drugie wejście – dokładnie naprzeciw tego, w którym ty stałaś. I białowłosą postać wchodzącą przez nie z dwoma mieczami w dłoniach. Tej sylwetki nie można było pomylić z nikim innym.

Mythos wrócił i spojrzał wprost na podrygującą przed rośliną Audrey. Chyba ciebie nie widział. Jeszcze.
 
Armiel jest offline