Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2011, 17:24   #261
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Wspomnienia pchały się niechciane. Wszystkie. Jakby film pod tytułem „od zera do mordercy”. Krople krwi rozpijały się o posadzkę.




***


Impreza mająca uczcić dostanie się na studia. Typowa domówka z dużą ilości alkoholu. I on siedzący w kuchni i opowiadający kawał kumplom. Nieśmiałe spojrzenia na Emily i zachęty kumpli by do niej podszedł.
Dwa lata normalnego życia, próby udowodnienia całemu światu, że można sobie ułożyć życie po Fenomenie. Skuteczne próby, szczęśliwy związek, dobre wyniki na uczelni… Zdawało się, że cały świat przed nimi. A potem… Wpadka, problemy jak o tym powiedzieć rodzicom a potem uśmiech na ich twarzach. Planowanie ślubu, łapówka dla księdza by nie czekać z tym do narodzin dziecka. Normalne życie przyszłego państwa Caine. I wieczór kawalerski, trochę dla niego krępujący ale radosny. Ostatni dzień normalnego życia Russela.

Telefon od gliniarza, cały świat dosłownie przestał dla niego istnieć. Emily, jego światło przewodnie… Zginęła. Zginęła bo wyszła nie w porę na taksówkę. Akurat w tym samym czasie w którym jakiś łak postanowił sobie zapolować.
Potem było picie na umór. Zamiast wesela stypa. Powrót do domu i napaść dresów. A potem obudzenie się mocy. Chrzęst łamanych kości. Nie wiedział czy ktoś z nich to przeżył. Nie obchodziło go to. To był jego pierwszy krok oddalający od bycia człowiekiem a przybliżającym do bycia takim samym potworem jak Faerie.
Krótkie śledztwo, samobójstwo w postaci wizyty w barze wilkołaków. W sumie przeżył tylko dzięki temu, że po raz pierwszy widzieli kogoś takiego. Potwora, którego mocy nie znali. W pewnym sensie ich lustrzane odbicie.
Nalot na mieszkanie wilkołaka-mordercy. Przygniecenie go drzwiami a potem zgniecenie. Sprawienie, że z wielkiego łowcy stał się kawałkiem mięsa pełnym kościanych drzazg.
Dni pełne niepewności i picia. Próba samobójstwa, kupiony nielegalnie glock w dłoni. I brak zdecydowania, zamiast tego kolejne litry wódy.
Z trudem doszedł do siebie, praktycznie tylko dzięki siostrze. Delikatna sugestia by spróbował dostać się do MRu.

Morderczy trening i pierwsze zadanie. Znaleźć morderców kilkorga dziewczyn w tym panny młodej, zamordowanych podczas wieczoru panieńskiego. To było jak cios w twarz. Powrót jednej z dziewczyn, Emily i to jako kto? Łak, stworzenie, których Caine szczerze nie znosił. Rozpaczliwe próby odkupienia winy, ocalenia dziewczyny i dorwania winnych. Kolejne kroki i ostoja normalności w postaci Emmy, osoby, która przeżywała to samo. Która też co rano zadawała sobie mimowolnie pytanie „czym się staje”.

Potem wszystko potoczyło się już szybko. Jak bieg po równi pochyłej. Podstęp Toopera i walka z nim. Pierwsze zabójstwo człowieka mieszańca, kogoś takiego jak on. Śmierć Vordy z którą powoli zaczął się utożsamiać. Widział w niej mentorkę, kogoś kto też nie miał łatwo w życiu ale kto mimo to idzie do przodu. Zaginięcie Emmy, jedynej osoby po za jego siostrą z którą nawiązał kontakt.

Spotkanie z Lynch, krótka rozmowa, która uświadomiła mu jedno. Nie tylko on był sukinsynem, który za każdą cenę chciał wysłać Zdechlaki i Sithe z powrotem na tamten świat.
No i na koniec proste zadanie polegające na zdobyciu informacji, które zaprowadziło go do konfrontacji twarzą w twarz z Mythosem. Faerie chcącym zagłady świata, anihilacji ludzi. Muzykiem pragnącym wyrwania swego ludu z więzienia. Chcącym wolności, powrotu do swego miejsca na świecie. Mordercą, który okrutnie ukarał Andyego, włamywacza i zabójce. Który kosztem poświęcenie swoich podwładnych chciał odciągnąć takich raptusów jak Caine od śmierci. Który litując się nad nim i Emmą doprowadził do śmierci Xarafa i Carringtona.
I nastał finał, epilog tej całej upiornej sztuki. Russel Caine, niedoszły dziennikarz, zabójca na usługach Rady Bezpieczeństwa Londynu leżał i się wykrwawiał. Człowiek, który chciał zniszczyć marzenia istoty tak starej jak ludzkość dla wypaczonego poczucia zemsty. Jego jedyną motywacją była nienawiść, próba pomszczenia dziewczyny, której na dobrą sprawę nie znał i która zginęła przypadkiem. W pokręcony sposób utożsamiał to z własną tragedią. Z zdarzeniami o których Mythos nawet nie miał pojęcia. Co gorsza łowca zdawał sobie z tego sprawę. I nie tyle, że nie żałował tego co robił a wręcz się tym szczycił uważając ludzkość za rasę wyższą nad sithe.

Dlatego nawet umierając nie zaprzestał swojej krucjaty. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uwolnił wszystkie swoje moce, tak odkładane na tę chwilę. Dał ujścia całej swojej agresji. To nie była już drobna ingerencja w materię, Caine szykował się do wywołania odwrotności huragnu gdzie wszystkie siły będą skierowane do oka cyklonu. Miał zamiar zmiażdżyć Mythosa chociażby kosztem własnego życia. Połamać mu kości, rozgnieść ciało, posiekać to wszystko nożami, które trzymał na tę okazję. Zabić istotę, która była ucieleśnieniem wszystkich jego tragedii. Miał gdzieś konsekwencje tej walki, byle tylko utrzymać przytomność umysłu. Byle tylko zniszczyć Mythosa.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 24-03-2011, 21:46   #262
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Triskett już się nie wahał. Sekwencja zdarzeń z zastrzeleniem dziewczyny, atakiem Carringtona i strzelaniem z ich strony spowodowała, że już nie było odwrotu. Gary dostrzegł nóż wbity w ramię Mythosa, widział że Caine zbiera siły do ostatniego zrywu. Skuteczność Mythosa byłą przerażająca, widział rozmazujący się kształt sunący do Regulatora z taką szybkością, że nawet jego refleks nie pozwolił mu krzyknąć by ostrzec żagiew. Zauważył kątem oka że Lola za jego plecami zaczęła odkręcać kurek z voodoo. Da rady choć spowolnić tego sukinsyna? Jedyna nadzieja. Pokładał w niej pewnie więcej niż powinien, ale ocena sytuacji wypadała tak że nawet nie chciał myśleć. Byli w tak głębokiej dupie, że już czubka głowy z niej nie było widać. Mogli to rozegrać gorzej? Pewnie tak, w końcu nigdy nic nie jest spierdolone tak by nie można było tego spierdolić bardziej. Kurwa mać. Triskettowi nigdy nie uśmiechało się bohaterstwo w stylu Daniela Josepha Dale’a. Come on you apes, you wanna live forever?! To jest dobre jak człowiek ma dwadzieścia lat i roi mu się że jest nieśmiertelny... Zawsze jakoś myślał że jak już spotkają Mythosa, to Lola i CG zrobią akcję w stylu jak z tamtym pieprzonym czarnym wirem... A teraz, kurwa... No nie wyglądało to dobrze. Decyzję jednak podjął bez wahania. Nie było już nad czym się zastanawiać. Aż dziw ile może przelecieć przez łeb w ciągu chwili zanim egzekutor skierował armatę na faerie.



Podniósł broń do oka błyskawicznym ruchem i nacisnął spust raz za razem. Trzy kule wachlarzem popędziły do celu. Pierwsza na korpus druga metr z lewej, trzecia metr z prawej. Nawet nie czekał aż huk przebrzmi w kamiennej sali, Gary skoczył naprzód. Nie było czasu na przeładowanie, musiał kupić choć chwilę Loli. Wiedział że sam nic nie zdziała, jego moce były mizerne w porównaniu z krwawiącym niebieską posoką demonem. Jedno było pewne, ostrze żagwi zraniło skurwiela. Może uda się to wykorzystać. Zerwał się do skoku, wszystko zwalniało wokół, krew huczała w skroniach, hiperadrenalina buzowała w nim jak nigdy dotąd. Ostateczna rozgrywka, widział jaki jest szybki, ale był też ranny i pod oddziaływaniem żagwi i siostrzyczki. Chciał dopaść do niego i spróbować uderzyć w klingę, by rozorać ranę. Wiedział że marne ma szanse, że pewnie skończy jak Caine, ale może choć odwróci uwagę od Loli i jej czarnej magii.

Kości zostały rzucone.
Ruszyli do walki.
Mytshos był szybki. Szybszy niż myśl, mogło się wydawać. Huk strzałów zlał się w jedno. Obrzyn i pistolet zaśpiewały pieśń śmierci. Podczas gdy Caine dogorywał na posadce, próbując zrobić coś spektakularnego na sam koniec, dwaj jego koledzy z pracy walczyli o życie. Już nie o prawdę czy zadośćuczynienie, lecz zwyczajnie o życie. Czy Hartman trafił? Nie wiadomo. Jedne z kul Trisketta na pewno sięgnęła księcia Ukrytego Dworu. Ale chyba nieskutecznie. Chyba. Wszystko działo się tak szybko, że nie można było być pewnym niczego.
Mythos zaatakował Gary'ego. Ostrze, przeciwko sprytowi. Łowca zdołał sięgnąć rany Przybysza, ale ten nóż nie miał trzonka, za który dałby radę złapać. Udało się jednak wbić go odrobinę głębiej, tak ze zniknął w ranie. Cięcie przez twarz, od nosa po szczękę cisnęło Egzekutorem w bok. Poleciał do tyłu, czując, ze twarz mu płonie. W ten sposób umknął cięcia drugim ostrzem - po gardle. Mythos odskoczył, chyba nieco wolniej. Gary otrząsnął się - nie czuł bólu, dzięki Egzekutorskim mocom. Ale czul ciepłą krew lejącą się z rany.
Wskazówka zegara przesunęła się o kolejną sekundę.

Krew trysnęła z rozciętej twarzy, Gary zatoczył się do tyłu łapiąc się odruchowo ręką za ranę. Magia Loli najwyraźniej działała, zdołał się uchylić przed ciosem który rozciąłby mu gardło. Owszem instynktownie, ale zobaczył go, zdążył zareagować. Mythos nie był już niewidzialnie szybki. Może to że oberwał mocno od Caine’a nożem a Triskett poprawił miało z tym coś wspólnego. Któraś kula trafiła? Nie miał pojęcia, Gary wszedł na takie obroty, że wszystko wokół niego poruszało się jak muchy w smole. Wykorzystywał ostatnie rezerwy organizmu, wiedząc że odpuści na milimetr i zginie. Ona też.
Ból zniknął w chwilę potem jak eksplodował w czaszce egzekutora. Walka o życie ma swoje prawa, rozoraną gębę da się wytrzymać. Zataczając się wpadł na zbroję stojącą w zamkowym foyer. Zerknął szybko i porwał krótki miecz, zanim ten jeszcze upadł na ziemię. Koordynacja i refleks egzekutora znowu się przydała. Gary nawet nie miał czasu sprawdzić czy to nie pieprzona plastikowa replika. Instynktownie zastawił się ostrzem, a potem uderzył z krótkiego zamachu, płaskie cięcie na wysokości pępka. Nawet jak nie trafi, tamten będzie musiał odskoczyć, a wtedy Gary trzymanym w drugiej ręce coltem walnie jak kastetem mierząc znowu w ranę bydlaka na ramieniu.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 24-03-2011 o 21:57.
Harard jest offline  
Stary 24-03-2011, 22:26   #263
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=jxFpYPdZpNA[/MEDIA]

I stało się jasnym, że nie mają wyjścia.
Caine, wedle własnej prośby, padł na posadzkę hotelowego korytarza. Zakwitł purpurowo. Oberwał dwa głębokie pchnięcia. Jedno w płuca, prawie pod sercem, drugie w jamę brzuszną. Szybkie, finezyjne, brutalne, które przed zabiciem miały zadać ofierze jak najwięcej bólu. I widać było, że zadawało. Russel krztusił się krwią, a bezwład nóg, w stosunku do niemrawych, bezwiednych ruchów jego ciała upewniły Siostrzyczkę w jeszcze jednej kwestii. Pchniecie w brzuch musiało sięgnąć kręgosłupa i sparaliżowało łowcę od pasa w dół. Tuż obok nieświadomego rannego pojawiły się pierwsze kłącza upiornej rośliny. Fosforyzujące, falujące niby – macki, które zapewne niedługo oplotą Regulatora i pochłoną, jak wcześniej CG. Minęła sekunda. Widzieli się nawzajem. Kocie, żółte oczy Przybysza taksowały trójkę na schodach. I wtedy zobaczyli błękitną plamę rozlewającą się na jego szatach. To była krew. W lewym ramieniu Mythosa sterczał wbity nóż.
Czas zatrzymał się w miejscu. Mythos napiął mięśnie. Gościna już raczej nie wchodziła w rachubę.

Wytrząśnięty z fiolki na drżącą dłoń jasny włos połyskiwał oleiście. Powinna ratować Caine'a, ale to mogła być ich jedyna szansa. Prośba, którą wypuściła w świat duchów, była jak sygnał myśliwskiego rogu. Głośna i rozpaczliwa. Potrzebowała każdego loa. Każdego bytu, który mógł przecisnąć się przez zasłonę z pnączy.
Świat zwolnił. Widziała drobne, półprzezroczyste smugi. Łapała je z nadzieją zakrawająca na rozpacz i snuła wokół rdzenia wątku, który stanowił włos przybysza. I imię. Mythos Mormoroth Riquelmortis. Brzmiało jak z jakiegoś tandetnego podręcznika wielbiciela opowieści z krypty. Mało, cholernie mało prawdopodobne. Ale chwilowo nie miała na ręku nic innego.
To było niewyobrażalne zuchwalstwo. Szaleństwo w czystej postaci.
Rzucili się na oślep, z patykami w rękach na coś, co przerastało ich wielokrotnie, wyłącznie z powodu niezrozumiałego impulsu lojalności wobec człowieka, którego nawet nie znali. Gary oberwał i ludzkie serce Dolores Esperanzy Ruiz szarpnęło się w dzikim proteście.
Zginą tu wszyscy.

Zaczerpnęła powietrza i – w końcu – zobaczyła Zasłonę. Mistyczne miejsce. Symboliczną granicę światów. To tutaj pełnił swoja odwieczną wartę Wielki Strażnik, Papa Legba. Z tego miejsca rozsyłał swoje loa, by pomagały mambo segregować byty.
Obecność Mythosa po tej stronie zasłony była policzkiem dla Legby. Była oszczerstwem. Potwarzą. Skazą. Przybysz nie należał do świata, w którym Lola pełniła swoją doczesną służbę.
Wzywała bogów.
Legbę, by dał jej siły odesłać Mythosa tam, skąd przyszedł.
Oguna, by dodał im sił w nierównej i niesprawiedliwej walce.
Brigitte, by rany nie doskwierały tak strasznie. By krew krzepła szybciej. By mięśnie nie odmawiały posłuszeństwa.
Czuła, jak moc obmywa ją łagodnym falami. Delikatnie, zbyt delikatnie. Potrzebowała więcej! Z rozpaczą człowieka walczącego o wszystko wzywała duchy wciąż i wciąż.

Z mocy, którą obdarzyły ją Loa uplotła sznur. Jasna pętla zacisnęła się wokół celu, ze wszystkich starając się zdławić jego moc. Była jak Dawid, który wyszedł naprzeciw Goliatowi. Rzuciła swoje kruche ciało i wątłą duszę na szalę; chciała stać się przeciwwagą dla tego przekraczającego jej pojmowanie bytu. Widziała już niewyraźne zarysy korzeni, trzymających Mythosa w ich świecie. Chciała stać się boskim narzędziem.
Krew popłynęła jej z nosa strugą. Na czole sperlił się pot. Musiała dać z siebie więcej, docisnąć tyle, ile trzeba, nawet, jeśli kosztem miało być jej życie. Była to winna CG. Była to winna Gary'emu.
Zgrzytnęła zębami, jeszcze bardziej koncentrując się na celu. Przekroczyła granicę, zza której nie było powrotu. Jeśli odpuściłaby teraz, zdradziłaby wszystko, w co wierzyła przez cale swoje życie. Nie było odwrotu.
Albo on, albo Legba.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 25-03-2011, 23:14   #264
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mike gapił się bezmyślnie w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się Mythos. Jego szybkość była wprost niewiarygodna, patrząc na leżącego z rozprutymi wnętrznościami Caine’a, skuteczność także. Myśli krążyły szybciej niż ruch ręką przenoszący lufę za celem jakim był białowłosy.

Jaki sens jest strzelać do gościa, który za chwile po prostu zniknie? Krwawi, więc można go zranić. Może powinienem przewidzieć gdzie teraz się przemieści? Nie, bez sensu.

Odrzut był odczuwalny, ale Mike był przyzwyczajony do posługiwania się taką bronią. Kula opuściła lufę z prędkością przewyższającą tą jaką dysponował demon, oby.

Niech strzaska mu czaszkę, chce widzieć więcej błękitnej krwi – to była ostatnia myśl która stawiała go jeszcze na równi z przeciwnikiem. Chybił i to w sposób wprost haniebny, po tylu latach treningu. Mythos zniknął mu z pola widzenia zaraz po wystrzale. Po chwili Mike zorientował się, że starł się z Garym, który wyszedł mu na spotkanie. Efekt był niestety łatwy do przewidzenia. Egzekutor krwawił.

W przeciwieństwie do Mytosa czy nawet Gorzały, Mike był żałośnie wolny i nieskuteczny. Może gdyby miał więcej czasu porozczulałby się nad swoją niemocą, na razie jednak jedyne co czuł to gniew. Na siebie, białowłosego, nawet na Garyego, że nie dopadł sukurwysyna. Deski zaskrzypiały pod jego stopami kiedy się obrócił, ten dźwięk także go wkurwiał. Chwycił pierwszą nawijającą się rzecz jaką miał pod ręką.
Doniczka z kwiatami, pęknie.
Równie dobrze mógłby cisnąć straszliwym pluszowym misiem i pewnie efekt byłby ten sam. Słowo się rzekło, musiał jakoś zadziałać. Cisnął z głośnym rykiem przedmiotem celując w głowę popaprańca by za chwile rzucić się w jego kierunku wywijając obrzynem jak maczugą. Być może uda mu się uzyskać cenne sekund zanim tamten dokończy sprawę z egzekutorem, lub którymś z nich. Może zignorował Hartmana na tyle, że dopuści blisko siebie i… . Może po prostu Mike nie myślał już o konsekwencjach. Pragnął tylko zatłuc Mythosa , zrobić z niego miazgę, plamę atramentowej krwi. Nic tak nie motywuje do działania jak beznadzieja, przynajmniej dla Mike’a. Nie miał nic do stracenia poza tym ostatnim odczuciem, że zrobił wszystko co możliwe aby powstrzymać gnoja.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 25-03-2011, 23:14   #265
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Przylgnęłam do wilgotnej i śmierdzącej ściany starając się uniknąć dotykania pędów dziwnej rośliny. Usiłowałam stać się jak najmniej wygodnym celem popisów gobliniego łucznictwa. Rany po ich strzałach doskwierały mi mocniej niż byłabym się skłonna przyznać i wzbierał we mnie gniew, ale także i strach.

- Cholera te małe są jak wrzód na dupie. Niby takie nic, ale dokuczyć potrafią. Poza tym tracimy tu czas a Mythos może nadejść w każdej chwili! – Poskarżyłam się Audrey, swojemu ostrzu i ogólnie całemu światu.

Zlustrowałam korytarz kalkulując swoje szanse i dostępne opcje. Klatkę miałam chronioną kamizelką kevlarową, unosząc miecz na wysokość twarzy i ustawiając go poziomo ochroniłabym głowę a przede wszystkim twarz. W ten sposób tylko moje kończyny byłyby wystawione na ewentualny ostrzał.

- Zajmę się nimi – podjęłam decyzję - a ty leć z łomem uwolnić ministra i Maxa albo sprawdzić ten płacz.

- Sprawdzę ten płacz.. Musimy być już blisko... ok? – Odpowiedziała mi Masters nieco chaotycznie ruszając do biegu.

- Która pierwsza się uwinie dołączy do drugiej! - Wrzasnęłam za nią, chociaż nie odpowiadał mi jej wybór, bo odnoga prowadząca do MRowców była już przez nas sprawdzona a ta, którą wybrała mogła skrywać różne nieprzyjemne niespodzianki.

Ruszyłam do szarży na strzelające gobasy. Może powinnam wywijać młyńca mieczydłem jak jakiś heros z opowiadań fantasy dla pryszczatych nastolatków albo przynajmniej ryczeć niczym ranny łoś albo wywrzaskiwać obelgi, ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Zamiast tego zaciskałam nerwowo wargi mrużąc oczy i próbując dostrzec sylwetki strzelców. Jedyne światło stanowiła fluorescencyjna poświata korzeni i pędów okropnej rośliny. Wprawdzie zapewniała mi dzięki temu minimum widoczności, ale sprawiała jednocześnie, że czułam się bardziej nieswojo, bo wszystko w takim oświetleniu wyglądało upiornie.

Ruszyłam szybko, bo wiedziałam, że jak skrócę dystans to łuki staną się już bezużyteczne. Nim dobiegłam kilka strzał śmignęło w moją stronę, dwie wbiły się w kamizelkę, jedna dość niegroźnie rozorała dłoń. Na więcej nie dałam gobasom czasu wbiegając pomiędzy nie w pełnym pędzie i tnąc na lewo i prawo. Włączyłam do walki też nogi rozdając im kopniaki, nie skupiałam się na tym żeby je wykończyć a bardziej na tym by na razie połamać im łuki i pogruchotać paluchy czy ręce. Szybko jednak okazało się, że dużo prościej było kopnąć je w głowę czy brzuch albo ciąć na odlew po pysku niż celować w te ich małe paluszki i dłonie. Więc przestałam się bawić w finezję. Zresztą, kiedy powaliłam trzy reszta czmychnęła do ucieczki. Cała walka zajęła mi ledwie chwilkę. Rzuciłam okiem za siebie. Po Masters nie było już śladu. Wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl i pobiegłam za uciekającymi goblinami. Schwytałam za wszarz tego, który zwiewał jako ostatni. Mały diabeł próbował odwinąć się i ugryźć mnie w palce.

Walnęłam go z plaskacza kilka razy w twarz i zapytałam:

- Co to za cholerstwo?!!!!!! - Wskazując paluchem na tą dziwną oplątującą wszystko roślinę.

Goblin tylko zasyczał w odpowiedzi dalej próbując gryźć i drapać, do tego jeszcze pluł i jojczył.

- Gadaj ścierwojadzie, co to jest!!!! – Potrząsnęłam karzełkiem.

Jego pazury zahaczyły moje ubranie a plwocina zmoczyła mi kurtkę. Znowu zlałam go po twarzy i zapytałam jeszcze raz. Gobas nie zmienił swojego stanowiska, więc go zgłuszyłam i zostawiłam Jakoś wzdragałam się przed poderżnięciem mu gardła, mimo że mnie opluł i podrapał. W końcu był moim jakby nie patrzeć jeńcem i dobicie go wydało mi się ostatnim skurwysyństwem. Upewniłam się tylko, że połamałam wszystkie łuki i ruszyłam tam gdzie wcześniej pobiegła Wiedźma. Zbliżając się do miejsca naszego rozstania usłyszałam zamiast uprzednio słyszanego płaczu opętańcze wrzaski. Zawahałam się lekko, ale przyspieszyłam kroku. Może powinnam zwiewać w przeciwnym kierunku? Może właśnie popełniałam straszliwy błąd.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 26-03-2011, 22:20   #266
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Emmmaaaaaa!!!!!

Jej wrzask wzniósł się na najwyższe decybele dołączając do wszechobecnego jazgotu. Potrzebowała pomocy, jak diabli potrzebowała…

Emmaaaa…

Rozdzieliły się. Harcout została na polu walki dzielnie stawiając czoła armii goblinów, dając wiedźmie czas na jej własną trochę nienajlepiej przemyślaną działalność. Intencje miała dobre, ale wiadomo jak to zwykle z intencjami bywa. Zwłaszcza tymi dobrymi…

Kierowana płaczem dziecka ruszyła biegiem w dół korytarza. Nie było aż tak daleko. Dwa zakręty i znalazła się u wejścia do dużej sali. W jej centralnym miejscu, z kręgu wyrastała groteskowa łodyga puszczająca pnącza rozchodzące się wokół. „Te” pnącza. W upiorne badyle wplecione były ciała dzieci. Ośmioro, może dziewięcioro. Kilkuletnie, niektóre nawet chyba kilkumiesięczne. Horror. Żywe dzieci, niezdolne do wykonania jakiegokolwiek ruchu, spętane przez to cholerne żarłoczne zielsko.

Audrey poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła.

- Ty przeklęty skurwysynie…!

Odjęło jej rozum. To na pewno. Szarżując na przeklęte pnącze i dzierżąc w ręku dziarsko nóż do rytuałów, dowód zbrodni i jedyną broń jaka jej w tej chwili przyszła do głowy. Nieco naiwnie oceniła swoje szanse szacując że może przy wystarczającym samozaparciu, dużej dawce brawury i odrobinie szczęścia uda jej się uwolnić dzieci. Poprzecinać pnącza wyswabadzając je po kolei. Zaczynając od tego najbliżej. O głupoto ludzka! Może to przez ten widok przestała myśleć. Jakie to zresztą teraz miało znaczenie… musiała je uwolnić… albo chociaż spróbować!

W chwili gdy zaczęła ciąć pnącza wrzask dzieci stał się jeszcze potworniejszy, spotęgowany bólem i przerażeniem… jakby kalecząc roślinę zadawała cierpienie również jej więźniom

Niech to cholera, ty skurwysyńskie ścierwo! – wyładowała swoją wściekłość w skowycie bezsilności. Co robić… co do cholery robić…!?
Zareagowała za późno. Ułamek sekundy. Bicie serca. Dźgnięcie noża. Jej noga znalazła się żelaznym uścisku. Piekielne pnącze oplotło się wokół jej kostki unieruchamiając ją niczym imadło. Odskoczyła do tyłu próbując wydostać się spoza zasięgu krwiożerczych badyli lecz było już na to trochę za późno. Szarpnięta za nogę grzmotnęła całym impetem na glebę jakimś cudem unikając innych śpieszących ku niej pnączy. Z desperackim zapałem zaczęła dźgać więżącą ją roślinę usiłując uwolnić się i równocześnie uniknąć schwytania przez pozostałe. Mission Impossible. Delikatnie mówiąc. Wokół kiełkowały jak szalone kolejne pnącza sunąc ku niej w szybkim tempie. Czy jej się wydawało, czy z ust dzieci zaczęły wysypywać się robale, pająki albo skorpiony…? Zajmie się tym potem, ma ważniejszy kłopot na głowie.. na razie...

- Cholerny chwast, puszczaj skurwysynie!

Nóż przynosił niestety słabe efekty. Zbyt długo to trwało. Na jeden przecięty badyl wokół niej pojawiały się trzy następne. Jej nogi były już całkiem skrępowane, kolejne pnącza sunęły w kierunku jej ciała. Za chwilę będzie całkiem unieruchomiona… Pająko-skorpiony po pnączach torowały sobie drogę w jej stronę…
Jak nie urok to sraczka… mam przesrane jak ten koleś w Mumii…
- Zabij… - Rozglądając się wokół, szukając na oślep czegoś co mogłoby pomóc napotkała na wycieńczone spojrzenie jednego z dzieci.– Zabij nas…!

- Boże, nie…. – jęknęła nie hamując już nawet łez płynących z jej oczu. Rozpaczy, bezsilności, strachu.

Piekielny chwast… - zagryzła wargi sięgając do swojej torby w poszukiwaniu ostatnich zdobyczy. Po chwili wyciągnęła ją. Plastikową butelkę z przeźroczystym płynem w środku. Odkręciła nakrętkę spryskując cieczą otaczające ją pnącza – Wypalę cię skurwysynie, ciekawe jak to ci się spodoba…! - warknęła wpychając do butelki z resztą podpałki skrawek wydartego materiału, sięgając po zapalniczkę i przypalając go – Burn witch burn… - zaśmiała się obłąkańczo ciskając płonącą butelką w łodygę rośliny a następnie, błyskawicznie przypalając jedną z oblanych łodyg

- Emmmaaaaaa! – Wydarła się w niebogłosy próbując przekrzyczeć potworny jazgot – Emmaaaaa…!
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 26-03-2011 o 22:55.
Merigold jest offline  
Stary 26-03-2011, 22:56   #267
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

RUSSEL CAINE, MICHAEL HARTMAN, DOLORES ESPERANZA RUIZ i GARRY TRISKETT

Russel wiedział jedno. Że ten wysiłek go najpewniej zabije, jednak nie wahał się za długo. Był upartym twardzielem. Sukinsynem i idealistą. Lynch faktycznie miała rację Wredna ropucha. Żagiew słyszał, niczym przez mgłę, odgłosy toczonej obok niego walki. Szczęk stali, jęki i stęknięcia.

Hartman doskoczył dziko obierając za cel dwie rozmazane kształty, w jakie zmienili się Gary i Mythos. Słyszał szczęk stali i świst tnących powietrze ostrzy. Tylko Egzekutor mógł dotrzymać pola takiemu Przybyszowi, jak Mythos. Pozostało tylko pytanie, jak długo i jak skutecznie. Jak na razie każdy cios wyprowadzony przez Egzekutora był z łatwością parowany przez Mythosa, z kolei on sam ponownie dwa razy naznaczył ciało człowieka dwoma niegroźnymi szramami na piersi. Faktycznie starania Loli dawały chyba jakiś rezultat, bo kamienna twarz faerie zdawała się być odrobinę .... zdziwiona.
Dolores robiła, co mogła, aby spowolnić szalejącego Mythosa. Próbowała narzucić swoją wolę, wolę wzywanych na pomoc loa Przybyszowi, ale poza lekkim efektem nie była w stanie wskórać nic więcej.
Kiedy Hartman znalazł się przy walczących Mythosie i Garym w holu zaczęło się dziać coś dziwnego. Wszystkie luźno stojące przedmioty – zbroje, ozdobna broń, wazony z kwiatami, potłuczone fragmenty waz, odpryski ścian – dosłownie wszystko niespodziewanie uniosło się w powietrze i nabierając prędkości z wizgiem pomknęło w stronę Mythosa, niczym trąba powietrzna pełna nieczystości i niebezpiecznych kawałków. Gotowa tłuc i ranić wszystko na swej drodze.
Hartman uderzył z boku, trafiając kolbą w bark przeciwnika. Jednocześnie poczuł, jak coś ciężkiego wali go w plecy. Boleśnie obalając teorie o tym, że jest Bezcielesnym. Mythos stracił na ułamek sekundy balans, trafiony zarówno przez poruszane mocą telekinezy, szalejące przedmioty, jak i przez atak Hartmana. Gary wykorzystał to wyprowadzając celny atak. Miecz przejechał fearie po zebrach. I gdyby nie jakiś metalowy fragment zbroi, która w tym momencie walnęła Egzekutora w tył głowy mógłby dokończyć walkę na korzyść Łowców.
Niestety, wirujące tornado ostrzy, potłuczonej ceramiki, metalu i czego tam jeszcze przeszkadzało nie tylko Mythosowi. Zarówno Hartman jak i Trisskett odczuli wściekłość huraganu na własnej skórze. Pierwszy oberwał jeszcze raz czymś ostrym, drugi poczuł jak kawałek ceramiki rani mu wierzchnią część dłoni, a drugi uderza w pliczek. Pocieszające było to, że i Mythos nie pozostawał bez uszczerbku.

Wśród wirujących opętańczo przedmiotów taniec śmierci trwał dalej. Jeszcze dewa razy Garyemu udało się naznaczyć ciało Przybysza własnym ostrzem. Sam oberwał jednak groźne pchnięcie w lewe przedramię. Hartman był zbyt wolny do takiego zwarcia. Gdyby był jeszcze loup – garou, może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Kolejny cios zaimprowizowaną maczugą nie doszedł nigdy celu. Mythos był szybszy. I finezyjnie skuteczny, mimo, że hełm od jakiejś zbroi uderzył go ułamek chwili z taką siłą w głowę, że Przybysz zachwiał się. Pozwoliło to Gary’emu na szybki wypad i poważne trafienie. Władca Ukrytego Dworu szarpnął się. Gary poczuł, jak jakaś siła ciska nim w tył. Plecy walnęły z impetem w schody, prawie u stóp Dolores.

W tym samym momencie na ziemię z metalicznym łoskotem i przeraźliwym hałasem zwaliły się wszystkie wirujące przedmioty. I zaraz po nich Michael.

Gary odzyskał utracona na chwilę po zderzeniu jasność myśli.

Russel Caine już się nie ruszał. Z jego ust i nosa polała się krew.. Najwyraźniej ostatni wysiłek, jakiego Żagiew podjął się po tej stronie życia przyśpieszył agonię. Żagiew nie żył lub stracił przytomność.

Cały hol zaśmiecony był szczątkami zbroi, piaskiem z roztrzaskanych donic, kawałkami wazonów. Pośród tych szczątków leżał Hartman. Jego gardło było rozprute okrutnym cięciem miecza Mythosa. Szklisty wzrok wpatrywał się w żebrowy sufit. Jeśli nawet żył, to widać było, że stan ten nie potrwa już długo. Czyżby znalazł wyjście z pułapki, w jaką wpakował go Książe Ukrytego Dworu? Śmierć.

Mythosa nigdzie nie było widać. Ale wyraźnie widzieli smużkę krwi – błękitnej i jaśniejącej, niczym płynny fosfor. Ślad prowadził w boczny korytarz. Ten sam, z którego wyszedł Caine nim zaczęła się cała rozpierducha.

Mythos na pewno był ranny. I sądząc po ilości pozostawionej krwi – dość poważnie. A ich została dwójka. W tym Gary, który tracił z wolna krew z kilku otrzymanych cięć. Najpoważniejsze było to na twarzy i na przedramieniu.

Pędy piekielnej rośliny pleniły się na korytarzu coraz bardziej. Zdawała się stawać coraz bardziej ... rzeczywista. A to chyba był zły znak.



AUDREY MASTERS

Piekielna roślina nie dawała za wygraną. Wrzeszczałaś, wołając Emmę, rozchlapując jednocześnie ciecz na oplatające cię pnącza i na własne nogi. Niestety nie było innego wyjścia, bo demoniczny chwast poczynał sobie coraz śmielej. Któreś z kłączy szarpnęło nogawkę spodni i urwało ci ją. Chwilę później twoją nagą łydkę oplotła lepka i mięsista macka, przyprawiając cię o nagły przypływ paniki.

Nie miałaś wyjścia. Sięgnęłaś po zapalniczkę i odpaliłaś ją rzucając w stronę schlapanych płynem kłączy. Miałaś nadzieję, że płomień nie zgaśnie, zanim doleci do celu.

Nie zgasł!

Buchnęły w górę płomienie. Zielsko było wilgotne i mięsiste i raczej nie groziło mu sfajczenie, ale ogień musiał je jakoś zaboleć czy coś, bo macki puściły cię natychmiast. Niestety – tam gdzie na twoje ubranie spadła łatwopalna ciecz, też pojawiły się płomienie. Nogi zapłonęły bólem. Zapłonęły dosłownie!

- Zabij nas! – słyszałaś w uszach czy może nawet w samej głowie miotając się jak dzika z bólu.

Nie było to mądre, bo płomienie strzeliły wyżej. Ale ból zagłuszał rozsądek.

- Zabij nas! Zabij! Zabij! Zabij!

Wycia zdawały się rozbrzmiewać głośniej, podobnie jak płomienie na twoich nogach płonęły coraz silniej.

I wtedy poczułaś coś jeszcze. Duchy! Kilka duchów! Wzywały cię. Wołały. Oferowały wsparcie, jeśli tylko wydasz im polecenie.

Chociaż było to niezwykle trudne, zważywszy na to, że twoja skóra właśnie się paliła.



EMMA HARCOURT

Wrzaski Audrey stanowiły doskonały drogowskaz. Najpierw Wiedźma wykrzykiwała twoje imię, ale potem okrzyki zmieniły się w serię nieartykułowanych krzyków.

Dwa zakręty korytarza, wyglądającego jak wykuty w litej skale. I wejście do pomieszczenia, skąd docierały do ciebie krzyki. Zajrzałaś tam ostrożnie i zobaczyłaś kilka rzeczy jednocześnie.

Podrygującą dziko Audrey, jak w tańcu świętego Witta. Jej nogi płonęły od stóp prawie po kolana. Nic dziwnego, że Masters tak wrzeszczała.
Widziałaś też tą roślinę. I dziecięce twarze uwięzione w demonicznych splotach. Małe usteczka wykrzywione w dzikim cierpieniu. Oczy rozwarte w bezgranicznym obłędzie. Chyba coś wykrzykiwały, lecz ty nie słyszałaś niczego poza krzykami bólu wiedźmy.
Widziałaś też robaki – niby pająki z odwłokami skorpionów, rozpełzające się po jaskini – bo roślina rosła w niewielkiej jaskini.

I zobaczyłaś też drugie wejście – dokładnie naprzeciw tego, w którym ty stałaś. I białowłosą postać wchodzącą przez nie z dwoma mieczami w dłoniach. Tej sylwetki nie można było pomylić z nikim innym.

Mythos wrócił i spojrzał wprost na podrygującą przed rośliną Audrey. Chyba ciebie nie widział. Jeszcze.
 
Armiel jest offline  
Stary 27-03-2011, 17:48   #268
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Triskett zwalił się niemal u jej stóp. Krzyknęła. Bez mrugnięcia okiem położyła na szali własne życie, ale myśl o tym, że przecież on także mógłby umrzeć, napełniła jej serce strachem. Mythos zniknął, zostawiając za sobą szlaczek z błękitnej krwi.

- Garrry! - mało brakowało, a zjechałaby ze schodów na tyłku, potknąwszy się o własne nogi. Gdy dopadla doń, próbował otworzyć oczy. - Nie, cicho! - Przytuliła do siebie jego głowę, uważnie przyglądając się rozoranej twarzy. Położyła dłonie po obu stronach rany, dociskając do siebie jej brzegi. Uwolniła łaskę Maman Brigitte, zaciskając zęby, gdy echo bólu rozniosło się po jej ciele. Zaklęła pod nosem. Do pewnych rzeczy nie przyzwyczai się nigdy. Brzegi rany zrosły się w mgnieniu oka. Znała już Trisketta, jego indywidualny wzór; rytm jego serca, smak i zapach krwi - to pozwoliło zaoszczędzić jej trochę czasu. Choć cięcie było dość głębokie, nie sięgnęło żadnego z nerwów. Mieli pieprzone szczęście.

Zamroczyło go i myślał że to już koniec. Rąbnął plecami o schody, miecz wypadł z przeciętej ręki, ale Mythos nie nadchodził. Tornado wirujące w foyer uciszyło się. Gary poczuł jak Lola przypada do niego a ręce dotykają rany na twarzy. Poczuł wsączające się w przeciętą skórę fale ciepła i mrożące zimno naprzemiennie. Ból wyłączony przez egzekutorski organizm nie przeszkadzał mu w walce, ale teraz uderzył ze zdwojoną siłą. Triskett naprężył mięśnie i zacisnął pięści z całej siły. Nie ruszał głową, starając się nie przeszkadzać Loli. Nie mógł nawet krzyczeć z bólu, zaciskanie pięści pomagało. W końcu wzrok się rozjaśnił mu się na tyle, że zobaczył dwie postaci leżące bez ruchu na kamiennej posadzce.
- Kurwa... - ból powoli mijał razem z siłą którą pompowała w niego latynoska. Rany nie były poważne na tyle aby nie mógł powstać. Najgorsza była ta na przedramieniu, ale na szczęście lewym. Zrosła się już, pozostawiając różową szramę i sztywność w dłoni.
Popatrzył na nią i dotknął delikatnie policzka. Przeżyli. Wiedział że to nie koniec jeszcze, póki ten skurwysyn żył. Ślady krwi prowadziły gdzieś wgłąb zamczyska.
- Lola, ja muszę iść za nim. Trzeba dokończyć... - patrzył na Mike’a leżącego kilka kroków dalej i na Caine’a - Muszę spróbować...

- Zamknij się. Wiem - podała mu rękę, uśmiechając się smutno. - Powinnam im pomóc, wiesz? Umierają i beze mnie...
Przyglądała się przez moment leżącym, wykonując w pamięci wszystkie możliwe działania - rachunek rumienia podparty obrachunkiem zysków i strat. Jakiś ośrodek w jej mózgu odpowiedzialny za współczucie i miłosierdzie naciskał, by została im pomóc. Wyjątkowe zdolności nie były jej własnością, winna była bliźnim pomoc - nawet, jeśli kosztem miało być własne zdrowie. Przeczył temu rozsądek. Nie miała siły. Była coraz słabsza i ustabilizowanie obu mężczyzn leżało poza granicami jej wytrzymałości. Poza tym był Mythos, silny jak pieprzona ciężarówka z pełną przyczepą. Nałożony nań przez loa efekt nie był stały, musiała się postarać, by znów go spowolnić na tyle, by mieli jakiekolwiek szanse.
- Idziemy - podjęła decyzję. - Musimy go zniszczyć za wszelką cenę. Wrócimy do nich, jeśli...
Ugryzła się w język i to było najlepsze wyjście. Ruszyli wzdłuż tropu jak psy gończe. No, może połowę wolniej niż one - byli już przecież zmęczeni. Zatrzymała go jeszcze zanim zanurkowali w głąb korytarza i pocałowała mocno. Może po raz ostatni.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 27-03-2011, 17:59   #269
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Skinął tylko głową, patrząc pod nogi. Sam nie mógł nic pomóc. Nie znał się nawet na pierwszej pomocy, choć obwiązanie rozciętego gardła czy rany kłutej i tak byłoby głupotą i stratą czasu. Prawda była taka, że bez Loli Mythos go rozjedzie w parę sekund. Nawet połatany teraz nie był dla niego równoważnym przeciwnikiem. Rozglądnął się tylko i zobaczył dwa ostrza podobne do tego które wbił w ramie fearie Caine. Szybko podniósł je i miecz, który spisał się nawet całkiem nieźle. Dwa razy udało mu się przecież mocno trafić sukinsyna. W biegu wysypał łuski z bębenka colta i wcisnął speedloadera ze srebrną amunicją hollow point na swoje miejsce. Kule niezbyt się sprawdzały do tej pory, ale bez nabitego Pythona czuł się prawie nagi. Przyzwyczajenie drugą naturą. Po pocałunku, przyspieszył i wyminął Lolę biegnąć po śladach niebieskich kropel krwi.

Pnącza ożyły. Ich nagły entuzjazm był, gdyby ktoś miał czas się nad tym zastanowić, lekko przerażający. Korytarz nie był długi, ale wywołał u Loli delikatny napad klaustrofobii. Wyczuła Mythosa z pewnej odległości. Złapała Gary’ego za łokieć, dając mu znać, ze to już. Sama przykucnęła niemal u wylotu korytarza. Wyjęła z kieszeni kilka drobiazgów i zaczęła rysować na ziemi znane tylko sobie symbole. Musieli go wykończyć, do cholery. Ganianie się z nim po całym zasranym hotelu nie było opcją. Zamierzała złapać go w krzyżowy ogień. Skończywszy, skinęła Gary’emu głową. Czas się zabrać za robotę.

Podążali wśród wijęcych się łodyg, pnączy i lian przeklętej rośliny. Gary w przypływie wkurwienia kopnął raz czy dwa w fasolkowe odrosty, rozgniatając je na posadzkę. Przystanął gdy Lola zaczęła kreślić krąg, przygotowując swoją magię. Wkroczył przez przejście i zobaczył go. Białowłosy szedł w stronę środka jaskini. Gary rozglądnął się i zobaczył widok od którego rzygać mu się chciało. Plątanina roślinna, wrzeszczące dzieci, połączone z nią zielonkawymi pędami. Zdaje się, że ta kobieta po drugiej stronie sali to Emma. Ta druga, próbująca ugasić płomienie na swoich nogach też wydała się znajoma. Nie miał czasu nawet się zdziwić. Zacisnął dłoń na kolbie po czym wystrzelił wszystkie kule w biegu, z taką prędkością, ze huk kolejnych wystrzałów zlał się w jeden grzmot potęgowany przez ściany jaskini. Mierzył tak by nie trafić kobiet po przeciwnej stronie. Bardziej chciał zwrócić na siebie uwagę Mythosa. Wiedział, że jeśli ktokolwiek z nich wszystkich ma zatrzymać i związać walką tego skurwiela, to on. Lola zaczynała włączać swoją brujerię a Gary skoczył do ataku, w jednej ręce ściskając miecz, a w drugiej żelazny, kuty na zimno nóż Caine’a. Ostrze nie miało rękojeści, ale egzekutor nie zwracał na to uwagi. Krew z przeciętych palców zaczęła się sączyć. Poruszał się najszybciej jak potrafił, byle tylko doskoczyć do niego i spróbować rozerwać gnoja na strzępy.

Loa, choć było ich w Zamku Plum naprawdę mało, garnęły się do pomocy. Spuściła je ze smyczy wraz z falą oczyszczającej mocy Legby na chwilę przed tym, gdy Triskett wystartował. Złowi tego skurwiela, choćby miał jej eksplodować mózg. Odczekała, aż walka rozgorzeje na nowo i bodaj najszybszym w życiu sprintem wyprysnęła w głąb pomieszczenia. Źle, źle, bardzo źle! Zawirowania o śmiertelnej częstotliwości unosiły się w pomieszczeniu jak gaz. Zachwiała się, ale żelazna siła woli utrzymała ją w ruchu. Nie osłabiła koncentracji zogniskowanej wokół postaci Przybysza. Krew poszła jej z nosa, unaoczniając włożony w walkę na dusze wysiłek. Sploty korzeni, twarze, odór zepsucia. Dwie żywe postacie stanowiły jaskrawy kontrapunkt dla wszechogarniającego rozkładu. W locie dopasowała twarze kobiet do nazwisk, Ministerstwo Regulacji. Dobrze, nie byli sami. Gary kątem oka zauważył, jak Lola w zwolnionym tempie rusza biegiem w kierunku drugiego wyjścia. Przesunął się tak by zasłonić ją przed Mythosem, stawiając zastawę i łapiąc z trudem jeden z jego błyskawicznych ciosów. Omijając szerokim łukiem walczących, podążała do drugiego wyjścia z jaskini, tam także zamierzała wymalować veve, które - jak sądziła - pomoże jej ustabilizować wpływ, jaki wywierały na Mythosa loa.
 
Harard jest offline  
Stary 01-04-2011, 00:17   #270
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
Przed Fenomenem Noworocznym nikt tak naprawdę nie mógł nic powiedzieć o umieraniu. Jak to się robi, co się wtedy czuje, widzi, myśli? Nic. Oczywiście były jakieś niejasne, pojedyncze relacje tych którzy powrócili, rozmawiali z duchami i inne tego typu brednie o świetlistych tunelach i oglądaniu wszystkiego z góry.
Potem nastały czasy umarlaków i wydawało się, że tabu zostało przełamane, czy naprawdę?

Śmierć Mike’a była zwyczajna. Jak w tego typu przypadkach przyszła niespodziewanie i brutalnie, zakłóciła kluczowe funkcję organizmu. Na początku chwytał się za gardło krztusząc się krwią próbując złapać oddech. Mimo, że to był już trzeci raz trudno było się spodziewać, że się przyzwyczaił, do tego nie można przywyknąć. Zdrętwiałe dłonie szybko opadły wzdłuż tułowia a krew płynęła nieprzerwanym strumieniem rozlewając się kałużą wokół jego głowy. Blask życia gasł powoli w oczach przy akompaniamencie drgawek dolnych kończyn. Chyba puściły zwieracze, ale dla tego faktu nie było już świadków, oddalili się szybkim krokiem pozostawiając zgłuszony odgłos stukotu obcasów o drewnianą podłogę. Sufit w który wpatrywał się niezdolny do świadomych ruchów Mike zamieniał się rozmazaną plamę o kolorze brudnej zieleni. Unosił się, czy to tylko efekty specjalne, ostatnie podrygi mózgu?

Otoczyły go macki piekielnej rośliny, były wszędzie. Ze zdumieniem zauważył że tworzą coś na kształt labiryntu bez wyjścia i że może się w tym otoczenie swobodnie przemieszczać. Dziwna świadomość, spokój w uwięzieniu, poczucie braku sensu skoro nic się więcej nie wydarzy ponad to, że będzie tu tkwił pośród mroku i zapachu stęchlizny, gnijącej ściółki, zbutwiałych korzeni i robactwa. Wokół niego zaroiło się od innych duchów, każdy na swój sposób przeżywał w śmierci swoja rozpacz. Nie drażniło go zawodzenie, jęki i skargi wyszeptywane czy wykrzykiwane. Nie męczyło go to, był tu za krótko aby od tego zwariować. Posmak goryczy, cierpki smak jaki pojawia się w chwilach gdy ma się pewność swojego losu a sądzi się zupełnie inaczej. Samooszukiwanie, najlepsze lekarstwo o ograniczonym terminie ważności, w jego przypadku jeszcze nieprzeterminowane.

Poszukać, może jednak?

Właściwie dlaczego? Skąd? Znikąd jak sądził, ot zdarzają się widać i w nieżyciu cuda. Znalazł wyjście, właściwie wyjścia dwa, otworzyły się tylko dla niego, chociaż czuł, że za chwile pojawią się męczennicy gotowi wybrać jedną z ścieżek jeśli się nie pospieszy. Podążyć drogą krwi, ledwo zauważalnych śladów czy namiastką świetlistego tunelu objawioną jako migocący blask gdzieś w oddali. Znajomy blask, jak bratnia dusza wyczekująca być może nieświadomie. Ruszył, być może powróci jak to się już zdarzało i może właśnie w sposób zupełnie nie odbiegający od poprzednich. Jesteś tam, czekasz piesku, zgadzasz się? Czy to w ogóle możliwe?
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!

Ostatnio edytowane przez Hesus : 01-04-2011 o 00:23.
Hesus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172