Droga korytarzem dłużyła się niesamowicie. Każdy metr był jak mila, każda minuta jak rok. Po pół godzinie wszyscy mieli już dość. Klaustrofobiczne przejście zwężało się z każdą chwilą. Wszystkich pocieszał tylko naukowiec, mówiąc, że już niedaleko. Ale właściwie niedaleko do czego ? Tajne lotnisko w takiej odległości od miasta ? Niemożliwe. Takie myśli nie dawały milicjantom spokoju. Wreszcie jednak ujrzeli na końcu korytarza światło. Ucieszeni przyspieszyli, lecz jajogłowy powstrzymał ich.
- Tego nie powinno tu być - warknął i spojrzał na kapitana.
Żołnierz zabrał dwóch swoich ludzi i pierwsi podeszli do wyjścia. Za nimi Michał i Piotrek. Z bijącymi mocno sercami wyjrzeli i ... oniemieli. Tam, gdzie powinno być osiedle domków jednorodzinnych była postnuklearna pustynia. Nie ostało się nic, nawet zgliszcza budynków czy popiół. Był tutaj tylko piach, nic ponad to. W oddali rysowały się jakieś zabudowania, lecz bomba która spadła tutaj na pewno nie była nuklearną. Zasięg był zbyt mały, a zniszczenia zbyt duże. Poza tym nie było tu chyba promieniowania.
- Nie... nie.. niemożliwe - wymamrotał profesor i oparłszy się o ścianę osunął na betonową wylewkę.
Wszystkich naszła chwila załamania. To był koniec - ostatnia deska ratunku zatonęła, poszła na dno. Nikt nie miał pomysłu na to co robić. Wreszcie jednak jeden z żołnierzy wyszedł na zewnątrz.
- Zobaczcie to! Szybko! - krzycząc wskazał na niebo.
Przez nieboskłon sunęło kilkadziesiąt myśliwców, kierując się nad stołeczne zabudowania. Szybko znikły z pola widzenia, lecz pobudziły we wszystkich chęć do dalszej walki. Ich obecność oznaczała bowiem, że gdzieś tu musi być lotnisko, a tam ludzie gotowi podjąć walkę.
- Co robimy ? Idziemy dalej, zostajemy czy też wracamy ? - zapytał ożywiony jeden z żołnierzy.
__________________ Także tego |