Khaldinowi nie podobało się to, że wchodzą coraz głębiej w las. W końcu każda uprzejmość ma swoje granice, więc czemu rola krasnoluda nie miałaby się zakończyć na wręczeniu sztyletu Jorgenowi… i nic po za tym. Zamiast tego Khaldin działał zupełnie wbrew sobie. „Po kiego czorta ryzykuję życiem dla trupiaka i to do tego ludzkiego” pomyślał.
Polana wyglądała dokładnie tak, jak powinna wyglądać polana po ataku goblinów. Krew i bałagan, bałagan i krew, i jeszcze więcej krwi, i ślady, i smród. -Ha, nie ma zwlok, pewnie go zżarły, no to wracamy!- zakrzyknął krasnolud, trochę nawet zadowolony, że wpadł na taki dobry pomysł. Jednak Jorgen nie podzielił entuzjazmu Khazada, zamiast tego rzucił się w kierunku, w którym biegły ślady. -Wracaj tu! Głupcze, zabiją i Ciebie i mnie! – zakrzyknął Khaldin, ale człowiek nie słuchał. –Co za cep!- W złości przeklinał krasnolud. –Przecież nie zostawię tak tego głupca!- Krasnolud pobiegł za Kloebem. |