Adam nieufnie zmrużył oczy. Ci Niemcy… stali w kompletnym bezruchu jak sparaliżowani bądź katatonicy. Z pozoru byli niegroźni, ale mijając ich należało zachować ostrożność. Kiwnął ręką na pozostałych i z gotową do strzału bronią poprowadził oddział w głąb korytarza.
Nie dane im było zajść daleko. Gdy tylko zbliżyli się do stojących, Ci jakby zbudzili się. - Kiiim jeeesteś? – siedmiu mężczyzn zakrzyknęło na raz. Ich chóralny głos nie był ludzki, brzmiał jak piskliwy szept, trochę jakby z tła. Nie, nie piskliwy. Ale szept. Nieregularny, raz cichszy raz głośniejszy. Niemcy poruszali przy tym ustami, ale wyglądali na nieświadomych.
Lambert wycelował peem: - Jestem Adam Lambert i nie mam zamiaru bać się żadnych sztuczek! – wrzasnął. - Czeeegoo tuu szuukaszz, Adaam Laambeert? – odpowiedział nienaturalny chór. - Zamierzam znaleźć wyjście z kompleksu. Albo je samemu wyrąbać!
Niemcy w dziwny, całkowicie sztuczny sposób zaśmiali się. Wszyscy identycznie.
- Odmowa.
Polarnik uznał, że czas, by on zadawał pytania: - Dobrze. Jakakolwiek siła kieruje ciałami przede mną... Kim ty jesteś i czego chcesz? - Nieee wymóóówisz imieeeniaa, Adaam Lambeert – zawyli tamci. - Czego chcesz? - Chcęęę wypeeełniiić miiisjęęęę – padła odpowiedź. - Jaką misję tu wypełniasz? - Miiisjaaa o kodzieee - Niemcy zaskrzeczeli w nieludzki sposób - znaaaleeeźćć przeeestrzeeeń życiowąąąą, znaleeeźćć ooosssssobnikiii o poodobnyyym ceeelu i podjąąć współpracę. - Kto ci ją zlecił? Skąd przybyłeś? Dlaczego jesteś właśnie tutaj? - Saaam jąą soobie zleecileem. Odmoowa odpoowiedzii na druugie pytaanie. Odnalezioonoo osobbbniiki oo poszuukiiwanyych preedyspoozycjaach. Jaak tuu przybyyłeś, Adaam Lambeert? - Przyszedłem duktem wentylacyjnym – wybrał najprostszą odpowiedź. - Dlaaczeegoo? - Jestem wrogiem ludzi, których kontrolujesz. Czy mam cię traktować jak wroga?
- Anaalizaa - odpowiedzieli Niemcy i po raz kolejny zaskrzeczeli - Szanse przeżycia Aadaam Laambeert - zaskrzeczeli - Dlaaczeegoo Adaam Laambeert jesttt ichh wroogiemm? - Ludzie, nad którymi przejąłeś kontrolę, rozpoczęli wojnę z ludźmi, do których należę.
- Waaszee woojnyy zwięęększająą mojee szaaansee ... Analiza - Niemcy zaskrzeczeli jeszcze raz, jakby mówili coś w dziwacznym języku. - Poowraacaa. - Niemcy zaskrzeczeli ostatni raz i jakby otrząsnęli się ze strasznego transu. Patrzyli się ze zdziwieniem na Lamberta, a on na nich.
Adam nie tracił rezonu – wymachując lufą przed ich twarzami, krzyczał: - Ręce do góry! Twarzami do ściany. Jesteście jeńcami. Baza jest pod kontrolą Royal Commando. Ha! Opanowaliśmy ją prawie bez wystrzału, dzięki zastosowaniu gazów psychotropowych. A teraz wszyscy marsz do szatni i żadnych sztuczek!
Jakież było zdziwienie Lamberta, kiedy Niemcy odpowiedzieli mu, już swoimi głosami ale nadal chórem:
-Bronić! Bronić! - Następnie zaatakowali. Gołymi rękami, jak dzikie zwierzęta zapędzone w róg.
Ściągnął spust. Automat zagrzmiał długą serią. Kaskada łusek zastukała o podłogę, krew trysnęła na ściany. Ogień położył mężczyzn jak rząd kostek domina. Martwi wierzgali w pośmiertnych skurczach, ranni krzyczeli w agonii. Lambert, opróżniwszy magazynek peemu, wyrwał z kabury pistolet i strzałami dobił wciąż żyjących. Twarz miał zastygłą, wargi zaciśnięte, skórę pobladłą jak pozbawioną krwi.
Lecz nie masakra tak go poruszyła – zabijanie było częścią wojny, a martwi jawili mu się jak marionetki o przeciętych sznurkach. Wstrząsnęła nim myśl, z czym mógł właśnie rozmawiać. Nie czas już było na racjonalizację i próby szukania bezpiecznych wytłumaczeń. Nie byli ofiarami środków psychotropowych, świadkami zbiorowego szaleństwa, ani pospolitej zbrodni. Nawiązali kontakt z czymś… ze świadomością… z nieludzką jaźnią… umysłem niezamkniętym w czaszce człowieka. Zdarzenie wykraczało poza dotychczasowe doświadczenie Lamberta. Prawdopodobnie wykraczało poza doświadczenie całej ludzkości. Do diabła, jeszcze wczoraj zaliczyłby je do grona scenariuszy z magazynu Weird Tales – bajek dla nastolatków lubiących czytać o fantastycznych barbarzyńcach i potworach z mackami (Adam nie poważał takiej literatury – preferował Hemingwaya). I choć w tej chwili mógłby wymyślić tuzin fantasmagoryjnych scenariuszy tłumaczących pochodzenie tego… głosu – bronił się przed fantazjowaniem. Nie tędy droga, obiecał sobie nie roić tłumaczeń i nie próbować zaklinać rzeczywistości czczymi wyobrażeniami. Jedyne, co się liczyło, to dwie rzeczy: co mógł zrobić i czego nie mógł.
Nie powstrzymał się tylko przed jednym. To… coś… istota… siła… Ten głos potrzebował imienia. „Nie wymówisz imienia.” Oj, nie, głosie – wymyślę ci własne. Lambertowi przypominał się widziany kiedyś film. Na obrazie Śmierć przyszła do bohatera pod postacią kobiety w sportowym samochodzie. I kusiła go puszczonym z radia zlepkiem absurdalnych, chaotycznych, szalonych, hipnotycznych słów. - Radio Śmierci – powiedział na głos ku zmieszaniu towarzyszy.
Będziesz się nazywać Radiem Śmierci.
Koniec! Czas było działać. Mężczyzna przeładował obie bronie i wygłosił lakoniczne: - Windą na poziom laboratoryjny. Za mną.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Ostatnio edytowane przez JanPolak : 30-03-2011 o 21:46.
|