Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2011, 20:31   #36
Olian
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Poszukiwania dokumentu trwały już od dłuższej chwili, ale nic co Viroth pochwycił w swe dłonie nie wspominało o Srigsie, ale raczej o stanie wojska, przebytym dniu i tym podobne. Dodatkowo sprawę utrudniali strażnicy, którzy jakby sterowane magią drewniane kloce chadzali tam i z powrotem, jakby tego było mało, panowała noc, a co z nią idzie – sen, który spowił mieszkańców budynku, w którym przebywał tancerz.

Viroth starał się stąpać jak najciszej, ale to przypadkiem zahaczył zbroją o kant jakiegoś przedmiotu, a to drzwi, jakby świadome tego, że jest on tutaj niezbyt mile widziany, skrzypiały i strzelały przeraźliwe i najgłośniej jak potrafiły. Złośliwość rzeczy martwych nasilała się z każdą sekundą, z każdą minutą potęgowały się niechciane dźwięki, aby w końcu osiągnąć kulminacyjny punkt swego występu.

Orkiestra przeróżnych, czasami dziwacznych odgłosów, maszerowała razem z tancerzem, a Viroth z każdym dotknięciem posadzki, ożywiał coraz to nowe dźwięki, jakby dyrygent machający dynamicznie ręką, wprawiał w ruch i drganie a to struny skrzypiec, to harfy. Ale w końcu zaszył się w jednym z pokoi.

A w nim… kontrast, zupełna odmienność – cisza, spokój, harmonia. Ale to również przerażało tancerza. Zaczął rozglądać się po pokoju, szukał coś, co mogłoby przypominać ważny dokument. Znalazł kilka papierów ale tak jak wcześniej, w nich również nie było wzmianki o zleceniodawcy zadania. Znużony i znudzony już poszukiwaniami Viroth, poszedł szukać dalej. Już miał wychodzić, ale zainteresował się wystającym kantem kawałka papieru spod ogromnej drewnianej szafy. Podszedł po cichu do mebla, przykucnął, zbroja zaszeleściła cicho. Tancerz wziął w swe dłonie, jak się okazało, jakiś dokument. Zaczął czytać i z każdą literą, z każdym słowem i zdaniem uświadamiał sobie, że trzyma w ręku to po co przyszedł. Czytając tekst, natrafił w końcu na imię – Srigs. Teraz był pewien, że zdobył odpowiedni papier. Pismo było obszerne, a Viroth nie miał zbyt dużo czasu. Szybko zatem schował dokument do plecaka, zwijając go w rulon…


..Wyszedł z pokoju, oczekiwał powrotu niezwykłych i hucznych tonów, ale o dziwo panowała błoga cisza. Ale na nieszczęście zbliżali się strażnicy, z każdym krokiem byli coraz bliżej. Ten z przyczyny braku odpowiedniej kryjówki, wskoczył z powrotem do poprzedniego pokoju. Słyszał szmery przechodzących obok strażników, nie rozumiał o czym gawędzą. Ale nie na tym się skupiał, starał się zachować idealne milczenie. Chyba się udało – pomyślał Viroth.

Chyba… a może jednak nie… Viroth wychodząc z pokoju stanął oko w oko z jednym ze strażników. Ten również zdziwiony nie sięgnął jeszcze po swój miecz. Stali tak chwile w pauzie… którą przerwały dźwięk wyciąganego z pochwy miecza. Strażnik przyłożył ostrze tancerzowi do gardła, jednocześnie mówiąc:

- Kim jesteś ? i co tu robisz? – powiedział bez namysłu. Viroth milczał, co nie spodobało się wartownikowi. Uderzył tancerza w twarz, mocno i sprawnie. Krew potoczył się lekkim ciurkiem z ust Virotha. Krwawy szał kumulował się we mięśniach, tkankach i krwi tancerza. Tancerz czuł jak jego ciało i umysł pragnie uwolnić pobudzoną moc mężczyzny, szał pomału opanowywał jego członki, a w końcu całe ciało. Myśli Virotha zaczęły szaleć, zmysły stawały się coraz to bardziej wyostrzone. Tancerz milczał, czekał na kluczowy punkt swej umiejętności, jego ciało nie było jeszcze gotowe do przyjęcia tak wielkiego ciężaru, jakim był krwawy szał. Krew wrzała w żyłach i tętnicach Virotha. W końcu dotarła do głowy tancerza, do ośrodka kierującego całą akcją, wpłynęła i wypełniła każdą wolną, mikroskopijną przestrzeń.

- Kim jesteś do cholery!? – krzyknął po raz kolejny. Tancerz uśmiechnął się tylko:

- Jestem tym, który pozbawi Cię życia – odpowiedział powoli Viroth i w momencie, gdy tancerz zakończył mówić, jego oczy zapłonęły czerwienią. Kolor krwi rozpłynął się po źrenicy, opanował cały narząd wzroku. Strażnik nie wiedział co się dzieje, co nie było dziwne, gdyż mało kto miał pojęcie na tym świecie, jaką moc posiada tancerz krwi. Stróż odsunął się o krok od tancerza. Ten wyciągnął jednym ruchem ręki swój miecz, a zaraz po nim drugi. Dwa ostrza odbijały w swej klindze światło pochodni. Viroth zdawał sobie sprawę, że zapewne walka przyciągnie innych strażników, ale opętany furią nie mógł nic zrobić.

Miecze poszły w ruchy. Przedstawienie rozpoczął tancerz wirując ze swymi ostrzami, przecinając powietrze. Strażnik ledwo uchylił się od ciosu. Viroth nie czekał długo z następnym ciosem, który tym razem poszedł w stronę gardła przeciwnika. Uderzenie lekko zarysowało zbroję wartownika, pozostawiając czerwony ślad. Następny cios wyprowadził przeciwnik Virotha, celował w nogi tancerza, w ścięgna. Nie udało się mu to jednak – Viroth uskoczył w bok, kierując równocześnie swój miecz, znowu w gardło przeciwnika. I znowu pudło, strażnik sparował cios swoją bronią, odpychając miecz Virotha w inną stronę, daleko od siebie. Siły tancerza parowały z jego ciała z każdym najmniejszym ruchem, szał krwi to męczący zabieg, ale przeważnie skuteczny.

Przeważnie… gdyż w tej walce nie było wygranych i przegranych, szalka zwycięstwa stałą na równi. Starcie toczyło się dalej, nie było jeszcze zwycięscy, obaj byli równie dobrzy w boju. Ale uruchomiony szał krwi z czasem potęgował swoją moc i jeszcze bardziej był wyczerpujący. Czubek miecza strażnika drasnął policzek tancerza, pozostawiając krwawiącą szramę, Viroth dotknął rany, aby jednocześnie unieść jeden z jego mieczy i uderzyć w stronę przeciwnika, cios został po raz wtóry sparowany, ale tym razem musiał być silniejszy gdyż ostrze wartownika wypadło mu z dłoni i upadło na kamienną posadzkę kilka kroków dalej. W momencie zetknięcia zimnej stali z podłogą, Viroth przyłożył drugi miecz stróżowi do gardła. Ten uniósł ręce do góry na znak uległości, zrezygnowania z walki. Ale tancerz był owładnięty szałem, nie mógł nic zrobić. Odezwał się tylko po cichu:

- Mówiłem przecież, że jestem tym, który odbierze ci życie – I wbił przeciwnikowi miecz w gardło. Krew wypłynęła na zewnątrz, zalewając tors strażnika. Pokonany upadł na ziemię, z jego gardła cały czas toczyła się posoka, zatapiająca pomału pokój w kałuży krwi. Tancerz był pewny, że zaraz ktoś się tu zjawi, walka przecież nie należała do najcichszych. Szybko więc podniósł upuszczony plecak i ruszył w stronę drzwi. Na górnym piętrze można było usłyszeć czyjeś głosy, Viroth bez zastanowienia więc otworzył lekko wrota i dowiedziawszy się, że plac jest opustoszały wyszedł na zewnątrz. Zapomniał jednak o wartowniku na murze, a ten właśnie stał na wprost tancerza, ale odwrócony doń tyłem. Viroth odskoczył szybko na bok, chowając się za pobliskimi masywnymi beczkami i wiklinowymi koszami. Udało się, strażnik ruszył dalej… gapiąc się w stronę lasu.

Viroth nie widząc przeszkód do tego aby wydostać się z tego miejsca tą samą drogą jaką tu wszedł, ruszył się z miejsca, mocno stąpając, gdyż nadal był pod wpływem szału; aczkolwiek dużo słabszego. Powoli przesuwając się z sekundy na sekundę do dużych, kamiennych schodów, usłyszał za drzwiami, za którymi rozegrała się draka, że ktoś wzywa pomocy, po chwili zaś został ogłoszony alarm… intruz w mieście.

Tym razem nie było beczki czy kosza do ukrycia… tancerz miał niemały problem. Szukał desperacko miejsca ukrycia… znalazł. Schował się w wnęce, ciemnej i pełnej szczurów. Gryzonie wydały przeraźliwe piski, kiedy Viroth nastąpił na jednego z nich. Uciekły w popłochu.

Zza drzwi rozległ się kolejny wrzask, tym razem nie wyraźny. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, z ciemnego korytarza wyłoniły się trzy postacie, okute w ciężkie zbroje, a na ich plecach kusze, w ręku zaś ostrza, miecze dwuręczne. Rozeszli się, każdy w inną stronę, powiadamiając przy okazji strażnika na murze, aby pomógł w poszukiwaniach zbrodniarza. Wartownik szybko więc zlazł z muru, udając się za jednym z rycerzy. Na placu pozostał tylko jeden z nich. Obserwował każdy ruch, poczynając od poruszanych przez wiatr chorągwi do chadzających w kątach szczurach.

Wojak stał jak kamienny posąg, nieruszający się z miejsca. Nie było ucieczki, pozostała tylko walka – pomyślał tancerz. Ale okazało się, że jest jeszcze inne wyjście. We wnęce, w której przebywał Viroth był mały kamień. To on mógł uratować mężczyźnie życie. Tancerz podniósł go powoli, zastanawiając się gdzie go rzucić, aby mieć wystarczająco czasu na ucieczkę. W końcu wymyślił.

Kamień z świstem powędrował w oddalone o kilka kroków od rycerza skrzynie. Strażnik zareagował natychmiast, z mieczem w ręce podszedł do tegoż miejsca. Viroth także nie siedział bezczynnie, od razu gdy rycerz podbiegł do skrzyń, ruszył w stronę schodów. Nie było dziwne, że został zauważony, niemal momentalnie.

Na szczęście tancerz był dobrym biegaczem i już w kilka sekund był na schodach. Rycerz sięgał po kuszę, chwytając drugą ręką bełt. Viroth biegł na murze, nagle przykucnął. Słychać było, że ciężka zbroja rycerza wykonuje szybkie ruchy. To dodało sił czarnowłosemu mężczyźnie, ruszył dalej, spoglądając się w tył, rycerz był już na schodach, poruszając się w przód. Viroth nie mógł dłużej czekać, musiał zejść po murze na dół. Zabrał się za to szybko, niemalże spadając. Tancerz wisząc na kamiennej ścianie, zrobił kilka kroków w dół i zeskoczył. Upadek był bolesny ale konieczny. Szybko się pozbierał, odczuwając ból w lewej nodze i prawym ramieniu. Ale biegł ile sił…

…Rycerz wypuścił bełt z objęć kuszy, ale do uciekającego tancerza, który nie biegł prosto lecz zygzakiem, było ciężko trafić. Po kilku chwilach tancerz znalazł się w pobliskim lesie… ale biegł dalej… spodziewał się pościgu…
 
Olian jest offline