Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2011, 13:52   #31
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Nie było sensu siedzieć w kaplicy z martwym ciałem. Argena nie tracąc czasu udała się do karczmy i zamówiła dla wszystkich gorący posiłek. Siedem porcji było odpowiednią dla ich grupy ilością - trzy dla niej, dwie dla Dergo i po pół dla maluchów. Chochliki nie siedziały przy stole, ale pod nim. Gdy porcja gulaszu z warzywami zaczynała stygnąć, Argena dawała talerz siedzącym na podłodze maluchom. Nie lubiła zimnego jedzenia, zwłaszcza w taką pogodę.
- I co teraz? - spytał Dergo, gdy oboje siedzieli przy stole.
Argena zastanowiła się chwilę.
- Jeszcze nie wiem. Daj mi pomyśleć - odpowiedziała.
Młodzieniec nie znał jej jeszcze tak dobrze, ale wiedział już co to oznacza - miał siedzieć cicho.
Argena jedząc gorący gulasz zastanawiała się nad swoją sytuacją. Sądziła, że znajdzie przy zabitym człowieku jakieś informacje. Zapisany notes, mapę, cokolwiek. Niestety nic takiego nie miał. Znowu wszystko na nic.
Kobieta dokładnie przeanalizowała fakty. Musiała zebrać posiadane informacje - co właściwie wiedziała i co się stało?
Silo wiedział, gdzie można znaleść potrzebny jej talizman. Pewien Kult, który zapewne też się o tym dowiedział, wysłał do niego jednego ze swoich czarno-odzianych żałobników, aby przejąć tę informację i zlikwidować Silo. Udało mu się, ale zanim przekazał informacje swoim, sam zginął. Nigdzie jej też nie zapisał... zapewne dlatego, że nie umiał pisać - pomyślała z pogardą o człowieku, który dwukrotnie pokrzyżował jej plany - najpierw zabijając, a potem dając się zabić.
Co się teraz stanie? Informacja o pierwszej śmierci, na pewno dotrze do wyznawców kultu, ale o tej tutaj... to już zależy od niej. Tak czy inaczej, nie dowiedzą się, gdzie szukać talizmanu, gdyż informacja ta właśnie przepadła. Jednak jeśli nie będą mogli znaleść swojego zamachowca, który ją posiadał, to zaczną go szukać. To podsunęło Argenie pewien plan. Mogła przecież zastawić na nich zasadzkę... Tylko czy pomoże jej to odnaleźć talizman? Nie! Jedynie spowolni działania kultu, który najwidoczniej dążył do tego samego. Szybko uznała jednak, że średnio jej sie to opłacało.
Innym pomysłem, jaki wpadł jej do głowy, było przebranie Dergo w szaty zabitego, aby udawał zamachowcę... było to o tyle beznadziejne, że pierwsza osoba znająca kultystę od razu rozpozna podstęp, a i samo udawanie nie przynosiło kożyści. Owszem, gdyby miał odebrać informacje, ale po co jej szpieg, który miał je dostarczyć... A może by tak dostarczyć im fałszywe?
Kończąc rozmyślania, Argenie wydało się jednak podejrzane, że przy ciele nie było nic cennego i nie znalazła żadnej notatki. Do tego ani ciało człowieka, ani konia nie zostało zjedzone. Czy naprawdę była to jakaś bestja, czy tylko ktoś tak to upozorował? Postanowiła to sprawdzić.

- Zaniesiecie nasze rzeczy do pokoju, a ja coś sprawdę. Wrócę przed zmrokiem, a nawet jeśli nie, to czekajcie w pokoju - oznajmiła pod koniec posiłku.
- Mogę jakoś pomóc? - spytał Dergo znad pustego już talerza.
- Tak, napal w kominku, przygotój gorącą kąpiel i zagrzej mi łóżko. I zrób gorącego drinka. Jak wrócę będę się chciała ogrzać.
- Tak jest - odpowiedział Dergo z entuzjazmem i szczerym uśmiechem na twarzy. Już on miał swój plan jak tu ogrzać ukochaną, zaczynając od porcji grzanego wina.
- Tylko nie rób mi znowu jakichś podchodów. Na TO, nie mam dzisiaj ochoty - Argena dwoma zdaniami zgasiła jego entuzjazm.
- Aha... No dobrze - mruknął mężczyzna.

Po posiłku Argena podeszła do karczmarza i zamówiła duży pokój z podwójnym łóżkiem. Dopytała się też o pewne szczegóły dotyczące okolicy. Karczmarz był jak najbardziej skory do rozmowy, bo jaki mężczyzna by nie był, przy takiej kobiecie jak ona?
Argena dowiedziała się, że u wylotu doliny leży miasto "Piores", do którego wiedzie trakt. Jest też ścieżka prowadząca ze wsi do Skalnych Wrót, do przełęczy w górach, ale nie była to ta, którą Argena przyjechała.
Kobieta skinieniem głowy podziękowała za uzyskane wiadomości.
Droga od miejsca gdzie zabito kultystę, do karczmy zajęła im parę godzin, więc jej samej - bez obciążenia, powinna zabrać najwyżej trzy kwadranse.
Krótko potem, Argena opuściła karczmę zaostawiając w niej swych towarzyszy.

Uda się do lasu, aczkolwiek poszła pieszo. Nie zabrała ze sobą konia, gdyż wiedziała, że tylko by ją spowalniał.
Po kilku minutach drogi, wioska znalazła się poza zasięgiem jej wzroku. Wtedy mogła wreszcie być w pełni sobą, a co za tym idzie przemieszczać się ze swoją maksymalną szybkością. Latanie, jeden z najbardziej przyjemnych i efektownych sposobów przemieszczania się. W swej unikalnej formie, sam w sobie potrafił dostarczyć Argenie radości, bez względu na to od ilu lat był on dla niej na porządku dziennym.
Szybki lot wzdłóż trasy jaką przebyli do wioski zaprowadził ją z powrotem do miejsca w którym zabito wyznawcę Sihoi. Przy takim tempie poruszania się, jazda konna wydawała się nieomal czołganiem, gdyż na dłuższej trasie niewiele się różniła od marszu - tylko tyle, że nie czuło się zmęczenia.

Gdy była tam wcześniej, skupiła się na tym co zostało przy koniu, ewentualnie na tym co mogło upaść na ziemię podczas walki. Nic wówczas nie znalazła i nie zamierzała powtarzać tych że poszukiwań. Teraz postanowiła skoncentrować się na czymś innym i zainteresowała się pozostawionymi śladami masywnych ptasich nóg.
Nie tracąc czasu udała się ich tropem. Może nie była najlepszym tropicielem, ani nawet średnim, ale pozostawione przez tajemniczego ptaka ślady były naprawdę wyraźne. Mogła to być bestia, ale równie dobrze mógł to być czyiś wierzchowiec i właśnie to Argena chciała sprawdzić.
Idąc tropem po prawie pół godziny drogi, dostrzegła między zaroślami znacznie przerośniętego ptaka.


Miał około dwa i pół metra wysokości, wielki dziób oraz pokaźne szpony pasujące do śladów, a do tego zdecydowanie niewyrośnięte, wręcz symboliczne skrzydła. Brak jakiejkolwiek uprzęży, oraz fakt że szybkim krokiem zmierzał w stronę ułożonego na ziemi gniazda z grubych patyków, świadczyły o tym, że nie mógł to być niczyji wierzchowiec.
Gdy tylko dotarł do gniazda, odwrócił się przodem do Argeny i wydał z siebie donośny skrzek. Wiedział o jej obecności, tylko najpierw osłonił trzymane w gnieździe jaja. Zdecydowanie ruszył w jej kierunku, skrzecząc przy tym głośno.
- Ty wstrętna przerośnięta papugo! - powiedziała głośno Argena i w korpus ptaka cisnęła pokaźną kulę ognia. Zwierzęta, ba nawet potwory i istoty magiczne, miały to do siebie, że naprawdę bały się ognia. Uciekały od niego, zwłaszcza gdy raniło je ono bezpośrednio, a w tym przypadku tak właśnie było. Szarża ptaka została powstrzymana, zaś on sam miał na przedzie pokaźne koło wypalonych piór.
- Najpierw zabijasz moje źródło informacji, a potem jeszcze mi tu kwękasz?! - rzekła Argena i przeszła do ataku ciskając kolejną kulę ognia. Tym razem mniejszą, ale wycelowaną dokładnie w pokaźny dziób przeciwnika. Ptaszysko zawyło krótko i rzuciło się do ucieczki.
Argena była zadowolona, że zwierze zrozumiało kto tu rządzi, ale nie odpuściła mu jeszcze. Posłała dwie dobrze wycelowane kule ognia, wypalając uciekającemu nielotowi pióra i poważnie przypiekając mu jego ptasi kuper. Rozległ się głośny skowyt ptaka, a on sam w momencie trafienia bardzo zabawnie podskoczył do góry.
"Niech się cieszy chwilą ciepła, od dziś będzie tam strasznie marznąć" - pomyślała Argena, niezwykle rozbawiona i podbudowana swoim sukcesem.
Gniazdo ptaszyska stało teraz niestrzeżone i choć nie po to Argena śledziła jego trop, to postanowiła zabrać jedno jajo ze sobą. Myśl powrotu z pustymi rękami niespecjalnie przypadła jej do gustu, a tak wszyscy najedzą się jajecznicą, inną niż z typowych, kurzych jajek.
Chwyciła jajo w ręce i po chwili oględzin stwierdziła z zadowoleniem, że w środku znajduje się żółdko i białko, tak jak chciała.
Zaraz potem, wzbiła się w powietrze i odleciała. Zanim odleciała dalej usłyszała jeszcze żałosny skowyt i mogła się domyślać, że wielki ptak wrócił do gniazda i stwierdził, że zabrano mu jedno jajo.



Argena leciała dość nisko - tuż nad linią drzew, a gdy dotarła do szlaku leciała jeszcze niżej, lecąc wzdłóż niego miała taką możliwość. Gdy docierała do celu, słońce chyliło się już ku zachodowi - w górach następowało to dość późno, ale zapewniało naprawdę wspaniały widok.
Gdy tylko w zasięgu wzroku pojawiły się oznaki krańca lasu, kobieta wylądowała na ziemi i ruszyła dalej pieszo. Tradycyjny, choć nie do końca lubiany sposób, był tutaj znacznie bezpieczniejszy. Nie mogła być już w pełni sobą.

Dergo i chochliki czekały na nią w wynajętym pokoju. Pokój był dobrze nagrzany, tak jak sobie tego życzyła, balia była przygotowana zaś na ogniu gotował się pokaźny kocioł pełen delikatnie wrzącej wody. Maluchy zajęły się swoimi zabawami i rucały miedziakami na podłogę, grając na określonych regółach. Dergo zaś leżał w łóżku.
- Cieszę się, że już jesteś Pani Argeno. Jak się udało? - spytał Dergo, choć nie wiedział gdzie i po co Argena zniknęła.
- Nie zdobyłam informacji, ale nie poszło tak źle. Mam dla wszystkich jajko na śniadanie - powiedziała.
- Jedno? - zdziwił się młodzieniec.
Kobieta nic nie odpowiedziała, a jedynie pokazała mu jajo wielkości pięści potężnego marynarza. Dergo uniósł brwi ze zdumienia i podziwu. Nie dopytywał się jednak skąd jego ukochana pani wzięła takie jajo.
- No tak... pokój i łóżko są nagrzane. Dodatkowo mogę nalać wrzącej wody do butelki, aby ogrzewała twe urocze stopy. Kąpiel zaraz będzie gotowa i grzańca też zaraz zrobię - oznajmił Dergo. Wstał i szybko podszedł do kominka, aby glinianym dzbankiem zacząć przelewać wodę z kociołka do bali, a zaraz potem postawić na ogniu wino. Argena uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
- Spisałes się. W nagrodę możesz spać ze mną w łóżku - powiedziała gdy kąpiel była już gotowa.
- Dziękuję Pani Argeno - odpowiedział młodzieniec z nieukrywaną radością i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Będziemy tylko spać! - zastrzegła kobieta. - Jeśli zrobisz coś co mi się nie spodoba, to zrzucę cię na podłogę i już na niej zostaniesz aż do rana - Argena postawiła sprawę jasno i powoli zaczęła się rozbierać z butów i reszty odzienia.
- Oczywiście, rozumiem - odpowiedział Dergo, a uśmiech nieco zaniknął na jego twarzy. Już miał nadzieję, że noc będzie tą kolejną niezapomnianą nocą.
- Nie smuć się. Po prostu nie chcę, abyś się pomylił kiedy mam ochotę, a kiedy nie - wyjaśniła wchodząc do gorącej wody.
- Ależ nie pomylił bym się - powiedział młodzieniec znad kominka. Wino już dochodziło.
Argena nic nie odpowiedziała, zarzywała gorącej kąpieli, czekając na rozgrzewającego ją drinka. Mimo dobrej zabawy zmarzła tam na dworze.
Gdy wino było już gorące, Dergo przelał część do kielicha i odwrócił się, aby podać je Argenie. Dostrzegł ją w kąpieli - nagą i niczym się nie krępującą. Podszedł bliżej i przypatrując się jej z otwartymi lekko ustami podał jej wino.
- Uprzedzałam, bo mógłbyś się pomylić. Jeszcze nie wiesz, że zazwyczaj sypiam bez ubrania - powiedziała z uśmiechem i odebrała swoje wino.
Uśmiech ponownie pojawił się na twarzy młodzieńca, a tym razem towarzyszył mu pokaźny rumieniec. Nie będzie mu dzisiaj dane kochać się z jego ukochaną pięknością, ale noc i tak zapowiadała się bardzo ciekawie.


W nocy nie przytrafiło się nic nadzwyczajnego. Argena przytuliła do siebie Dergo i oboje zasneli... ona znacznie wcześniej, niż on, gdyż różne myśli nie dawały mu spać. Były to bardzo przyjemne myśli, gdyż po prostu rozkoszował się sytuacją w jakiej był. Cieszył się, że postanowił wyruszyć razem z nią i że ona mu na to pozwoliła.

Następnego ranka, po smacznej jajecznicy, orszak Argeny ruszył do Piores. Wszelki trop się urwał i Argena musiała zacząć od początku... A może w tamtejszej, miejskiej bibliotece będzie coś ciekawego? Może ktoś będzie coś wiedział, albo znajdzie się tam placówka gildi magów? Miasto było pierwszą lokalizacją na ich nowej drodze poszukiwań Korony Władzy.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 14-03-2011 o 14:05. Powód: Drobna kosmetyka ;)
Mekow jest offline  
Stary 13-03-2011, 15:45   #32
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Grad strzał był dla najemników totalnym zaskoczeniem. I to właśnie był powód tego, że pomimo prymitywności pocisków, rozbiły one silną grupę wojaków. W jednej chwili miejsce wydarzeń przeniosło się w głąb lasu, gdzie uciekli ci, którzy przeżyli. Irg został sam z umierającym Bolem. Krasnolud schylił się aby zobaczyć jak bardzo z nim źle. Osiłek już praktycznie był w agonii, nie potrafił nic powiedzieć, krztusił się krwią. Irg nawet nie chciał liczyć strzał, które go ugodziły, wiedział, że nie ma już ratunku.

W milczeniu czekał aż Bolo wyda ostatnie tchnienie. Mimo, że praktycznie się nie znali, Irg czuł jakąś sympatię do tego osiłka. Po chwili Bolo złapał głęboki oddech, który okazał się być ostatnim. Irg polecił go krasnoludzkim bogom i zamknął mu powieki.

Wstał i rozejrzał się dookoła, poprzez gęsty las nie widział nic. Słyszał tylko dookoła siebie krzyki zabijanych przez troglodytów najemników. Ta bezsensowna śmierć, Bola i innych wzbudziła w krasnoludzie niebezpieczną agresję. Przypomniała mu się jego drużyna. Irg zagryzł zęby i starał się określić skąd krzyki nadbiegają najgłośniej. Oczywiście nie dało się tego ustalić w takich warunkach. Jeszcze bardziej rozwścieczony krasnolud zaczął przeraźliwie krzyczeć i w nagłym ataku furii złapał młot w dwie ręce i ruszył przed siebie na oślep.

Nie miał pojęcia jak długo tak biegł. Nie przeszkadzały mu gałęzie, czy krzaki. Po prostu je taranował. Na swojej drodze nie spotkał żadnego troglodyty, a tym bardziej żadnego najemnika. Gdy już opadał z sił, zauważył, że las zaczyna się jakby przerzedzać. W końcu wybiegł na małą, porośniętą, gęstą, zieloną trawą polankę. Na jej środku Irg zauważył wystający z ziemi dziwny posąg. Był to prosty słup, na którego wierzchu, leżał kolejny. Przypominało to kształtem literę „T”. Krasnolud podszedł bliżej. Wokół posągu, ziemia była wydeptana, co oznaczało, że nie było to zapomniane miejsce. Co więcej okazało się, że Irg widział posąg, a raczej ołtarz od tyłu. Gdy go obszedł wyraźnie zobaczył, że ołtarz jest pochlapany, a raczej pomalowany krwią. Irg złapał mocniej młot i rozglądnął się. Zauważył ledwie widoczną ścieżkę, prowadzącą w głąb lasu. Zastanawiał się co robić dalej.
 
Aronix jest offline  
Stary 16-03-2011, 11:56   #33
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Argena

Droga do Piores zajęła orszakowi Argeny cztery dni. Cztery dni jazdy malowniczymi górskimi dolinami i pofalowanymi wzgórzami. W końcu dotarli do miasta, wzniesionego na dwóch bliźniaczych wzgórzach. Brukowane uliczki były wąskie, a domy stały blisko siebie. Na ulicach nie było wielu mieszkańców. Argena poczuła się dziwnie przygnębiona, przybita smutną atmosferą miasta.

Znaleźli w miarę tanią i przyzwoitą gospodę, położoną w zaciszu jakiegoś zaułka. Po koniecznym odpoczynku i odświeżeniu się po podróży, Argena postanowiła dowiedzieć się czegoś na temat Korony Władzy. W tym celu udała się do miejskiej biblioteki. Wielkiego, szarego budynku sąsiadującego z równie ponurym urzędem miasta i nieco ładniejszym pałacem. Nie uszło jej uwadze, że kolorowe sztandary na wieżach, opuszczone są do połowy masztów.

Na spotkanie wyszedł jej bibliotekarz. Stary, zakurzony mężczyzna, o cerze podobnej do pożółkłych stronic ksiąg, jakimi otaczał się całe życie.
- A więc Pani, chcesz zapoznać się z wiedzą na temat owego mitycznego artefaktu? Cóż, nie jesteś jedyną jaka o to pyta. Wielu już szukało informacji na temat Korony, ale żaden nie odwiedził naszej biblioteki po raz wtóry. Moim zdaniem to mrzonka, bajka albo legenda, ale cóż znaczy moje zdanie w tej kwestii... Oczywiście skieruję Cię, Pani do właściwej pozycji w naszym księgozbiorze. Zapoznać się powinnaś z „Opisem Artefaktów Starożytności” Artzeleggia i „Mitami Zebranymi” deBoera... Innych ksiąg o tym temacie nie mamy, ale gdybyś chętna była Pani, to zalecałbym udanie się do Klaas, stolicy naszego królestwa i poszperania w tamtejszej Stołecznej Bibliotece...

- Flagi są opuszczone gdyż nieszczęście spotkało księcia Fidelusa - odpowiedział bibliotekarz, zapytany o przyczynę opuszczenia sztandarów. - Jego córka, Adrianna zaginęła. Już od trzech tygodni trwają poszukiwania.

Księgi jakie wskazał jej bibliotekarz, niosły ze sobą garść informacji. Po pierwsze mówiły coś o Talizmanie, magicznym klejnocie, pozwalającym otworzyć Tajemne Wrota, wiodące na Równiny Grozy w Wewnętrznej Krainie. Księgi mówiły, że Talizman jest konieczny, gdyż innego sposobu przekroczenia Tajemnych Wrót nie ma. Sama Korona ponoć znajdowała się w centrum Krainy, otoczona niebezpieczeństwami jakie pokonać jest w stanie tylko niezwykle mężny i doświadczony śmiałek. Talizmanów było kilka, jeśli nie kilkanaście. Jednak nikt dokładnie nie mógł wskazać dokładnego ich położenia. Domniemywano, że niektóre z nich wciąż znajdują się przy zwłokach śmiałków, którzy polegli szukając Korony. Inne były w posiadaniu potężnych istot, jak smoki czy demony. Niejasna wzmianka wspominała coś o Czarnoksiężniku Vrizo, który ponoć dysponował Talizmanami i przyznawał je w nagrodę za wykonane dla niego zadania.

Irg


Krasnolud przez długą chwilę stał i odpoczywał po wyczerpującym biegu przez las. Teraz znalazł się w miejscu, w którym było cicho i bezpiecznie. Niepokojący był tylko pokryty krwią ołtarz. Irg zastanawiał się, kto składa tu ofiary. Najbardziej prawdopodobną możliwością byli troglodyci, ale równie dobrze mogli to być wyznawcy jakiegoś krwawego kultu. Nie było żadnych symboli ani wyrytych w kamieniu napisów, które mogłyby rzucać jakieś światło na tą kwestię.

Ścieżka, jaką dostrzegł prowadziła wgłąb lasu, nieco w górę, w kierunku szczytu wzgórza. Irg postanowił tam pójść i sprawdzić dokąd go zawiedzie. Nim jednak zrobił pięć kroków w stronę drzew, usłyszał kroki. Ktoś nadciągał w kierunku ołtarza.

Na polance pojawił się korowód troglodytów. Było ich pięciu, prowadzonych przez osobnika przewyższającego pozostałych o głowę, przystrojonego w szatę, ozdobioną piórami i błyskotkami. Potwory prowadziły ze sobą związaną kobietę, w zakrwawionej sukience. Była strasznie wymizerowana, poraniona i brudna.

Korowód zatrzymał się w pobliżu ołtarza i na znak kapłana, troglodyci zaciągnęli kobietę przed ołtarz. Przywiązali jej ręce i nogi do kamienia, a w ręku kapłana pojawił się długi, kamienny nóż.



Viroth


Znalazł się w dużym, długim holu. Po obu stronach znajdowały się masywne, drewniane drzwi. Pięć drzwi po lewej stronie i cztery po prawej. Na wprost, na końcu korytarza, schody wiodły ku górnemu piętru. Nad schodami zwieszała się granatowa chorągiew ze złotymi symbolami. Właśnie z górnego piętra dobiegały jakieś głosy. Rozmawiało dwóch mężczyzn, jednak Viroth nie był w stanie zrozumieć słów. Co gorsza, rozmowa stawała się głośniejsza.

Rozmówcy schodzili po schodach. Tancerz mocniej ścisnął miecz i rozglądnął się za drogą ucieczki. Doskoczył do najbliższych drzwi i przekręcił gałkę. Na szczęście były otwarte i Viroth schował się w środku. Mężczyźni byli już niemal na dole. Obaj odziani byli w ciemnoszare mundury, a przy paskach mieli zakrzywione szable. Zażarcie o czymś dyskutowali, gestykulując i wytykając się palcami.

Viroth rozejrzał się po swojej kryjówce. Był to niewielki pokój, pozbawiony okien, cały zastawiony regałami i szafkami. Pod ścianą stało niewielkie biurko i pulpit. Wszędzie pełno było powiązanych białym sznurkiem teczek, ksiąg, zwiniętych w rulony pergaminów i map przeróżnej wielkości. Na biurku stały flakony z kolorowymi atramentami i stojak pełen gęsich piór. Prawdopodobnie była to garnizonowa kancelaria. Viroth poczekał kilka minut i ostrożnie wychylił się na korytarz. Nikogo nie było.

Zaczął przeszukiwać budynek, pokój po pokoju. Zadanie miał utrudnione, gdyż nie wiedział za bardzo czego szukać. Cały czas musiał też uważać na śpiących domowników i wciąż pojawiających się żołnierzy.
 
xeper jest offline  
Stary 27-03-2011, 22:02   #34
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Irg przyglądał się tym kreaturom przywiązującym kobietę do ołtarza. Nienawiść do troglodytów jeszcze się w nim wzmogła. Pamiętał jak te bestie rozbiły ich grupę i zabiły Bola. Biorąc pod uwagę te wspomnienia, Irg poczuł nagłą sympatię do tej zupełnie nieznanej sobie kobiety. Uwolniły się w nim, głęboko zakorzenione pokłady heroizmu. Zapragnął uwolnić ją od śmierci i rozprawić się z troglodytami.

Za cel obrał sobie przywódcę, najprawdopodobniej kapłana troglodytów. Wyróżniał się on szczególnie, był wyższy i wyglądał na znacznie bardziej cywilizowanego, niż jego podwładni.

Teraz pozostało tylko Irgowi obrać odpowiednią taktykę. Nie miał daleko do grupy troglodytów, jednak mógł spróbować podkraść się bliżej. Jednak ten pomysł upadł od razu, ponieważ krasnolud był świadom swojej budowy i dobrze wiedział, że podkradanie się by mu raczej nie wyszło. Wybrał więc najprostszy, a zarazem najbardziej mu odpowiadający sposób, czyli frontalny atak, bez zbędnego ukrywania się i ostrożności.

Podczas rozmyślań Irga kapłan zaczął dziwnie charczeć. Najpierw w stronę troglodytów, potem w stronę przywiązanej kobiety i znowu w stronę troglodytów. Naglę uniósł wysoko obie ręce i zaczął charczeć w stronę niebios. Następnie uklęknął, po czym wstał i uniósł nóż aby zadać kobiecie ostateczny cios. Wtedy zza krzaków po prawej cała grupa usłyszała głośny i przeraźliwy okrzyk
-STÓJ!- kapłan, jego kompania oraz kobieta zamarli w bezruchu wpatrując się z przerażeniem w krzaki, z których dobiegł ten okrzyk. Nagle rozległ się jeszcze głośniejszy ryk i cała grupa zobaczyła wyskakującego z krzaków krasnoluda, dzierżącego w rękach potężny młot i pędzącego prosto na nich. Nim zdążyli się otrząsnąć Irg już dobiegało kapłana. Gdy uznał, że odległość jest odpowiednia zatrzymał się nagle i obrócił wokół własnej osi, po czym uderzył kapłana z całym impetem prosto w brzuch. Tryglodytę odrzuciło, jego podwładni patrzyli z przerażeniem jak łapie ostatni oddech i umiera. Następnie ich wzrok przeniósł się na wściekle dyszącego krasnoluda, który też patrzył prosto na nich. Irg zawył z triumfem, gotów do kolejnego ataku, jednak nie było to konieczne, bo troglodyci zaczęli uciekać w panice rzucając swoją broń i kierując się w stronę lasu.

Gdy zniknęli w zaroślach Irg podszedł do kapłana, sprawdził czy faktycznie nie żyje, po czym podniósł kamienny nóż i szybkimi ruchami przeciął więzy krępujące kobietę, która upadła na kolana dysząc ciężko. Po chwili podniosła wzrok przyglądając się Irgowi. Miała czarne włosy i zielone oczy. Była całkiem ładna jak na człowieka.
-Nie ma co, jeszcze trochę i by cię ukatrupili!- rzekł ze zwykłą sobie uprzejmością Irg
-Jak ci na imię? Znasz tą okolicę? Mogła byś nas stąd wyprowadzić, lub pokazać mi gdzie znajduje się gniazdo tych kreatur?- zapytał wciąż jeszcze dyszącą i przerażoną kobietę
 
Aronix jest offline  
Stary 01-04-2011, 17:50   #35
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Argena nie była typem mola książkowego, ale zdawała sobie sprawę, że każda informacja może być przydatną wskazówką. Wszak obecnie nie miała już innych... ptak jej zjadł.
Kobieta uznała, że warto zacząć notować wszelkie poszlaki. Zbierać wszystkie informacje, pogłoski, oraz najważniejsze fragmenty legend. Potrzebowała do tego odpowiedniego dziennika, oraz przyborów do pisania. Aby nie tracić czasu, opisała swemu chłopcu co dokładnie chce i po wręczeniu mu kilku monet, wysłała go na małe zakupy.
Zaczęła szykować, wskazane przez bibliotekarza księgi. Miała już wszystkie naszykowane, gdy zjawił się Dergo i wręczył jej zakupione przedmioty. Był zadowolony, że mógł zrobić coś dla swej ukochanej i na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.
Argena spojrzała na podane jej przedmioty. Pióro i flakonik atramentu nie były niczym szczególnym, ot jak każde inne. Gotowa do zapisania księga, miała jednak w sobie nutę oryginalności. Zupełnie nowa, czysta, oprawiona w czerwoną skórę i po prostu dobrze wykonana, była dokładnie taka jaką Argena sobie zażyczyła.


- Znakomicie - powiedziała odbierając zakupy. Natychmiast przyciągnęła go do siebie i wycisnęła takiego całusa, że chłopak z wrażenia ledwo utrzymał się na nogach.
- Amayyywee - mruknął niewyraźnie, wciąż zamroczony otrzymaną nagrodą.
- Dobrze się spisałeś, ale teraz potrzebuję spokoju. Resztę dnia macie wolną, ale przypilnuj chochliki, aby zbytnio nie rozrabiały - powiedziała, uśmiechając się do niego szczerze. Miała niezły ubaw, a i sama mina młodzieńca była bezcenna.
- Tak Pani Argeno - odpowiedział Dergo, po dłuższej chwili. Następnie kłaniając się lekko oddalił się zostawiając ją w towarzystwie sterty ksiąg i pergaminów.

Argena spędziła całe popołudnie szperając w księgach.
Po pierwszej rundzie, ksiąg odnoszących się do Korony Władzy, zabrała się za nowe, odnoszące się do kolejnych kwestii, które ją zaciekawiły. Dodatkowych ksiąg może i nie było za dużo, ale wystarczyło, aby dowiedzieć się o pustynno-piekielnym charakterze Krainy Wewnętrznej, oraz o wyglądzie wielkiej bramy z niepodobnego do niczego materiału, znanej jako Tajemne Wrota.
Czytała co się dało i notowała najważniejsze informacje. Dla bezpieczeństwa i ogólnej wygody notatki sporządzała w swoim ojczystym języku. Uznała, że będzie najlepiej jeśli oprócz niej naprawdę mało kto potrafiłby to odczytać.

Wieczorem, gdy już miała dość, udała się do ich pokoju. Zastanawiała się, czy nie było by lepiej spalić biblioteki, aby ewentualna konkurencja nie znalazła tam niczego dla siebie, ale uznała, że nie było to konieczne, wszak nie była to jedyna istniejąca biblioteka, a mogło by tylko spowodować trudności ze stróżami prawa.
Kobieta zabrała swoje rzeczy i wróciła do ich pokoju. Chochliki bawiły się grając na podłodze w karty, a miedziane monety świadczyły o rodzaju ich rozrywki. Dergo zaś siedział w fotelu czytając jakąś książkę, a natychmiast gdy zobaczył Argenę, podał jej kielich wybornego wina.
Nie trwało długo, zanim Argena postanowiła kłaść się spać. Wówczas Dergo oczywiście nie omieszkał spytać:
- Czy możemy się dzisiaj pokochać? - rzekł delikatnie i uprzejmie, z miną głodnego psa proszącego o kawałek mięsa.
- Nie mam ochoty - odparła kobieta, kończąc podjęty przez młodzieńca temat. On sam wiedział, że nie ma co dyskutować z decyzją swej Pani i nie śmiał kontynuować rozmowy. Przytulił się do niej i krótko potem oboje zasnęli.

Następnego ranka, Argena postąpiła jak doradził jej bibliotekarz i wraz z pomocnikami udała się do Klaas, aby zebrać więcej informacji z tamtejszej biblioteki.

Droga trwała kilka dni i była dość nudna... Nawet historie opowiadane przez Dergo i wygłupy w wykonaniu chochlików, nie dostarczały jej aż takiej rozrywki jak kiedyś.

W końcu jednak dotarli na miejsce i choć w Klaas panował nieco żałobny nastrój, to Argena była zadowolona z ukończonej wędrówki. Po obfitym posiłku w jednej z miejskich karczm, zostawiła Dergo z przyziemnymi sprawami, takimi jak pokój, bagaże i dopilnowanie chochlików.
Sama zaś udała się do Wielkiej Stołecznej Biblioteki, na dalsze poszukiwania wiedzy. Niestety po ponad dwóch godzinach przewracania ksiąg, jedyną dodatkową informacją jaką uzyskała, była wzmianka o twórcy Korony, arcymagu Neskerethcie, który podobno tylko raz założył Koronę na głowę i od tego czasu jego losy pozostały nieznane.
Wertowanie książek zdecydowanie nie było jej hobby, więc Argena była niezadowolona z takiego wyniku pracy.

Przyjazd do stolicy mógł jej się jednak opłacić. Argena, na nieomal każdym kroku widziała efekty jakie wywoływało zaginięcie księżniczki. Postanowiła skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś odnośnie tej sprawy.
Aby uzyskać więcej informacji udała się do Królewskiego Pałacu. Tam, nie czekając nawet w żadnej z kolejek, dowiedziała się, że córka księcia zaginęła podczas przejażdżki konnej na okolicznych łąkach, a za jej odnalezienie wyznaczona została nagroda w wysokości dwustu sztuk złota.
Zdając sobie sprawę, że uczciwy pieniądz także nie śmierdzi i nie zawsze trzeba obrabowywać innych, aby dobrze zarobić. Postanowiła zająć się tą sprawą.
Osobiście podejrzewała poranie albo samowolną ucieczkę, bo kto by się samemu zgubił i zniknął na trzy tygodnie? Nikt nie mógł być aż tak głupi, nawet księżniczka.
Nie chcąc tracić za dużo czasu, Argena udała się do karczmy w której się zatrzymali i oznajmiła pachołkom oraz Dergo, aby na nią czekali, podczas gdy ona zajmie się czymś ważnym. Nie chciała brać ich ze sobą na coś co mogło okazać się niebezpieczne. Zawsze tak robiła, gdy jej podopiecznym sługom mogło coś zagrozić.

Argena darowała sobie obiad i zaraz po rozmówieniu się z pozostałymi, wsiadła na konia i udała się na poszukiwania. Okoliczne łąki były bardzo rozległe, zatem ich przeszukiwanie zajęło by mnóstwo czasu. Zresztą trzy tygodnie powinny wystarczyć na ich przeszukanie, więc Argena mogła śmiało przypuszczać, że tam jej nie było, a i ewentualne ślady zostały już znalezione albo zatarte przez ekipy szukające księżniczki.
Gdy kobieta opuściła już miasto, rozejrzała się dookoła. Za sobą miała miasto, po prawej łąki rozciągały się po horyzont, zaś na wprost i po lewej w oddali znajdował się las.


Tam postanowiła poszukać. Niestety tym razem nie mogła być sobą, gdyż za dużo ludzi kręciło się dookoła, a i mogła kogoś spotkać po drodze. Pogoniła więc konia i pojechała zbadać obrzeża lasu.
Gdy była już na miejscu, zsiadła z konia i poszukiwania zaczęła od pewnego konkretnego punktu jakim był dość duży dąb. Następnie przemieszczała się na północ, po krawędzi lasu. Szukając śladów na ziemi i leśnej ściółce szła dość spokojnym krokiem, prowadząc za sobą konia. Dbała przy tym jednocześnie o to, aby mieć łąki na granicy swego wzroku.
Osobiście była zdania, że ktoś mógł po nią podjechać, a potem wrócić z powrotem, więc ten sposób badania sprawy wydawał się jej dość dobry. Ciekawiło ją tylko co się stało z eskortą, czy też przyzwoitką księżniczki, bo nikt nie powiedział żeby znaleziono jakieś ciało, a sama raczej nie była. Musieli więc być teraz razem... Tylko gdzie?
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 02-04-2011 o 18:19.
Mekow jest offline  
Stary 01-04-2011, 20:31   #36
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Poszukiwania dokumentu trwały już od dłuższej chwili, ale nic co Viroth pochwycił w swe dłonie nie wspominało o Srigsie, ale raczej o stanie wojska, przebytym dniu i tym podobne. Dodatkowo sprawę utrudniali strażnicy, którzy jakby sterowane magią drewniane kloce chadzali tam i z powrotem, jakby tego było mało, panowała noc, a co z nią idzie – sen, który spowił mieszkańców budynku, w którym przebywał tancerz.

Viroth starał się stąpać jak najciszej, ale to przypadkiem zahaczył zbroją o kant jakiegoś przedmiotu, a to drzwi, jakby świadome tego, że jest on tutaj niezbyt mile widziany, skrzypiały i strzelały przeraźliwe i najgłośniej jak potrafiły. Złośliwość rzeczy martwych nasilała się z każdą sekundą, z każdą minutą potęgowały się niechciane dźwięki, aby w końcu osiągnąć kulminacyjny punkt swego występu.

Orkiestra przeróżnych, czasami dziwacznych odgłosów, maszerowała razem z tancerzem, a Viroth z każdym dotknięciem posadzki, ożywiał coraz to nowe dźwięki, jakby dyrygent machający dynamicznie ręką, wprawiał w ruch i drganie a to struny skrzypiec, to harfy. Ale w końcu zaszył się w jednym z pokoi.

A w nim… kontrast, zupełna odmienność – cisza, spokój, harmonia. Ale to również przerażało tancerza. Zaczął rozglądać się po pokoju, szukał coś, co mogłoby przypominać ważny dokument. Znalazł kilka papierów ale tak jak wcześniej, w nich również nie było wzmianki o zleceniodawcy zadania. Znużony i znudzony już poszukiwaniami Viroth, poszedł szukać dalej. Już miał wychodzić, ale zainteresował się wystającym kantem kawałka papieru spod ogromnej drewnianej szafy. Podszedł po cichu do mebla, przykucnął, zbroja zaszeleściła cicho. Tancerz wziął w swe dłonie, jak się okazało, jakiś dokument. Zaczął czytać i z każdą literą, z każdym słowem i zdaniem uświadamiał sobie, że trzyma w ręku to po co przyszedł. Czytając tekst, natrafił w końcu na imię – Srigs. Teraz był pewien, że zdobył odpowiedni papier. Pismo było obszerne, a Viroth nie miał zbyt dużo czasu. Szybko zatem schował dokument do plecaka, zwijając go w rulon…


..Wyszedł z pokoju, oczekiwał powrotu niezwykłych i hucznych tonów, ale o dziwo panowała błoga cisza. Ale na nieszczęście zbliżali się strażnicy, z każdym krokiem byli coraz bliżej. Ten z przyczyny braku odpowiedniej kryjówki, wskoczył z powrotem do poprzedniego pokoju. Słyszał szmery przechodzących obok strażników, nie rozumiał o czym gawędzą. Ale nie na tym się skupiał, starał się zachować idealne milczenie. Chyba się udało – pomyślał Viroth.

Chyba… a może jednak nie… Viroth wychodząc z pokoju stanął oko w oko z jednym ze strażników. Ten również zdziwiony nie sięgnął jeszcze po swój miecz. Stali tak chwile w pauzie… którą przerwały dźwięk wyciąganego z pochwy miecza. Strażnik przyłożył ostrze tancerzowi do gardła, jednocześnie mówiąc:

- Kim jesteś ? i co tu robisz? – powiedział bez namysłu. Viroth milczał, co nie spodobało się wartownikowi. Uderzył tancerza w twarz, mocno i sprawnie. Krew potoczył się lekkim ciurkiem z ust Virotha. Krwawy szał kumulował się we mięśniach, tkankach i krwi tancerza. Tancerz czuł jak jego ciało i umysł pragnie uwolnić pobudzoną moc mężczyzny, szał pomału opanowywał jego członki, a w końcu całe ciało. Myśli Virotha zaczęły szaleć, zmysły stawały się coraz to bardziej wyostrzone. Tancerz milczał, czekał na kluczowy punkt swej umiejętności, jego ciało nie było jeszcze gotowe do przyjęcia tak wielkiego ciężaru, jakim był krwawy szał. Krew wrzała w żyłach i tętnicach Virotha. W końcu dotarła do głowy tancerza, do ośrodka kierującego całą akcją, wpłynęła i wypełniła każdą wolną, mikroskopijną przestrzeń.

- Kim jesteś do cholery!? – krzyknął po raz kolejny. Tancerz uśmiechnął się tylko:

- Jestem tym, który pozbawi Cię życia – odpowiedział powoli Viroth i w momencie, gdy tancerz zakończył mówić, jego oczy zapłonęły czerwienią. Kolor krwi rozpłynął się po źrenicy, opanował cały narząd wzroku. Strażnik nie wiedział co się dzieje, co nie było dziwne, gdyż mało kto miał pojęcie na tym świecie, jaką moc posiada tancerz krwi. Stróż odsunął się o krok od tancerza. Ten wyciągnął jednym ruchem ręki swój miecz, a zaraz po nim drugi. Dwa ostrza odbijały w swej klindze światło pochodni. Viroth zdawał sobie sprawę, że zapewne walka przyciągnie innych strażników, ale opętany furią nie mógł nic zrobić.

Miecze poszły w ruchy. Przedstawienie rozpoczął tancerz wirując ze swymi ostrzami, przecinając powietrze. Strażnik ledwo uchylił się od ciosu. Viroth nie czekał długo z następnym ciosem, który tym razem poszedł w stronę gardła przeciwnika. Uderzenie lekko zarysowało zbroję wartownika, pozostawiając czerwony ślad. Następny cios wyprowadził przeciwnik Virotha, celował w nogi tancerza, w ścięgna. Nie udało się mu to jednak – Viroth uskoczył w bok, kierując równocześnie swój miecz, znowu w gardło przeciwnika. I znowu pudło, strażnik sparował cios swoją bronią, odpychając miecz Virotha w inną stronę, daleko od siebie. Siły tancerza parowały z jego ciała z każdym najmniejszym ruchem, szał krwi to męczący zabieg, ale przeważnie skuteczny.

Przeważnie… gdyż w tej walce nie było wygranych i przegranych, szalka zwycięstwa stałą na równi. Starcie toczyło się dalej, nie było jeszcze zwycięscy, obaj byli równie dobrzy w boju. Ale uruchomiony szał krwi z czasem potęgował swoją moc i jeszcze bardziej był wyczerpujący. Czubek miecza strażnika drasnął policzek tancerza, pozostawiając krwawiącą szramę, Viroth dotknął rany, aby jednocześnie unieść jeden z jego mieczy i uderzyć w stronę przeciwnika, cios został po raz wtóry sparowany, ale tym razem musiał być silniejszy gdyż ostrze wartownika wypadło mu z dłoni i upadło na kamienną posadzkę kilka kroków dalej. W momencie zetknięcia zimnej stali z podłogą, Viroth przyłożył drugi miecz stróżowi do gardła. Ten uniósł ręce do góry na znak uległości, zrezygnowania z walki. Ale tancerz był owładnięty szałem, nie mógł nic zrobić. Odezwał się tylko po cichu:

- Mówiłem przecież, że jestem tym, który odbierze ci życie – I wbił przeciwnikowi miecz w gardło. Krew wypłynęła na zewnątrz, zalewając tors strażnika. Pokonany upadł na ziemię, z jego gardła cały czas toczyła się posoka, zatapiająca pomału pokój w kałuży krwi. Tancerz był pewny, że zaraz ktoś się tu zjawi, walka przecież nie należała do najcichszych. Szybko więc podniósł upuszczony plecak i ruszył w stronę drzwi. Na górnym piętrze można było usłyszeć czyjeś głosy, Viroth bez zastanowienia więc otworzył lekko wrota i dowiedziawszy się, że plac jest opustoszały wyszedł na zewnątrz. Zapomniał jednak o wartowniku na murze, a ten właśnie stał na wprost tancerza, ale odwrócony doń tyłem. Viroth odskoczył szybko na bok, chowając się za pobliskimi masywnymi beczkami i wiklinowymi koszami. Udało się, strażnik ruszył dalej… gapiąc się w stronę lasu.

Viroth nie widząc przeszkód do tego aby wydostać się z tego miejsca tą samą drogą jaką tu wszedł, ruszył się z miejsca, mocno stąpając, gdyż nadal był pod wpływem szału; aczkolwiek dużo słabszego. Powoli przesuwając się z sekundy na sekundę do dużych, kamiennych schodów, usłyszał za drzwiami, za którymi rozegrała się draka, że ktoś wzywa pomocy, po chwili zaś został ogłoszony alarm… intruz w mieście.

Tym razem nie było beczki czy kosza do ukrycia… tancerz miał niemały problem. Szukał desperacko miejsca ukrycia… znalazł. Schował się w wnęce, ciemnej i pełnej szczurów. Gryzonie wydały przeraźliwe piski, kiedy Viroth nastąpił na jednego z nich. Uciekły w popłochu.

Zza drzwi rozległ się kolejny wrzask, tym razem nie wyraźny. Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, z ciemnego korytarza wyłoniły się trzy postacie, okute w ciężkie zbroje, a na ich plecach kusze, w ręku zaś ostrza, miecze dwuręczne. Rozeszli się, każdy w inną stronę, powiadamiając przy okazji strażnika na murze, aby pomógł w poszukiwaniach zbrodniarza. Wartownik szybko więc zlazł z muru, udając się za jednym z rycerzy. Na placu pozostał tylko jeden z nich. Obserwował każdy ruch, poczynając od poruszanych przez wiatr chorągwi do chadzających w kątach szczurach.

Wojak stał jak kamienny posąg, nieruszający się z miejsca. Nie było ucieczki, pozostała tylko walka – pomyślał tancerz. Ale okazało się, że jest jeszcze inne wyjście. We wnęce, w której przebywał Viroth był mały kamień. To on mógł uratować mężczyźnie życie. Tancerz podniósł go powoli, zastanawiając się gdzie go rzucić, aby mieć wystarczająco czasu na ucieczkę. W końcu wymyślił.

Kamień z świstem powędrował w oddalone o kilka kroków od rycerza skrzynie. Strażnik zareagował natychmiast, z mieczem w ręce podszedł do tegoż miejsca. Viroth także nie siedział bezczynnie, od razu gdy rycerz podbiegł do skrzyń, ruszył w stronę schodów. Nie było dziwne, że został zauważony, niemal momentalnie.

Na szczęście tancerz był dobrym biegaczem i już w kilka sekund był na schodach. Rycerz sięgał po kuszę, chwytając drugą ręką bełt. Viroth biegł na murze, nagle przykucnął. Słychać było, że ciężka zbroja rycerza wykonuje szybkie ruchy. To dodało sił czarnowłosemu mężczyźnie, ruszył dalej, spoglądając się w tył, rycerz był już na schodach, poruszając się w przód. Viroth nie mógł dłużej czekać, musiał zejść po murze na dół. Zabrał się za to szybko, niemalże spadając. Tancerz wisząc na kamiennej ścianie, zrobił kilka kroków w dół i zeskoczył. Upadek był bolesny ale konieczny. Szybko się pozbierał, odczuwając ból w lewej nodze i prawym ramieniu. Ale biegł ile sił…

…Rycerz wypuścił bełt z objęć kuszy, ale do uciekającego tancerza, który nie biegł prosto lecz zygzakiem, było ciężko trafić. Po kilku chwilach tancerz znalazł się w pobliskim lesie… ale biegł dalej… spodziewał się pościgu…
 
Olian jest offline  
Stary 04-04-2011, 21:26   #37
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Argena

Wielki dąb zostawiła daleko za sobą, a żadna wskazówka ani poszlaka nie pojawiła się. Dotarła do miejsca, w którym z lasu wypływał niewielki strumień, który niknął w porośniętym wysoką trzciną trzęsawisku. Argena miała do wyboru wjechanie w las, lub ominięcie moczaru. Zdecydowała się na to pierwsze rozwiązanie. Zaraz po wjechaniu między wysokie, omszałe pnie poczuła ucisk na nadgarstku. Zaniepokojona spojrzała na przedramię. Jej bransoleta jarzyła się złocistym światłem. Zastanawiała się, co też owe sygnały wysyłane jej przez część jej biżuterii, mogą oznaczać. Do tej pory nie znała zastosowania dla bransolety ani berła. Widocznie teraz bransoleta ujawniała swoją magię.

Argena zaczęła bacznie lustrować otoczenie, w poszukiwaniu wskazówek. Nie natrafiła na nic, poza ledwo widoczną ścieżką niknącą między drzewami. Nie miała chyba wyboru - musiała nią iść. Kilkadziesiąt metrów dalej natrafiła na kolejne bagnisko, większe i mroczniejsze od tego na skraju lasu. Poskręcane drzewa, obrośnięte brodami zgniłozielonych porostów wyrastały z czarnej, nieruchomej wody. Bransoleta wyraźnie ciągnęła Argenę w stronę bagna...


Irg

- Jestem Cassandra - odparła dziewczyna, gdy doszła już nieco do siebie. - Dziękuję Ci mężny wojowniku za ratunek. Te kreatury porwały mnie z mojego domu i chciały złożyć w ofierze swojemu bogu, Kukulowi. Przybyłeś w ostatniej chwili. Dziękuję raz jeszcze. Jestem tutejsza, mniej więcej wiem gdzie się znajdujemy. Mój dom, który spaliły te potwory stał kilka mil stąd. O w tamtą stronę...
Wskazała jakiś kierunek, który Irgowi wydał się całkiem dobry. Byleby wydostać się z tego przeklętego lasu i znaleźć majora Wlinza. Niestety Cassandra nie wiedziała skąd biorą się troglodyci, ani gdzie mają swoje kryjówki. W czasie drogi opowiedziała krasnoludowi o sobie. Okazało się, że była magiczką mieszkającą na wzgórzach i służącą pomocą okolicznym mieszkańcom. Jej domek stał w dużym oddaleniu od wsi i dlatego padła łupem potworów. Uprowadzili ją a jej zagrodę spalili. Teraz nie miała co ze sobą począć, gdyż uważała, że zawiodła ludzi, nie zapewniając im ochrony przed troglodytami.
- Pozwól mi przyłączyć się do Ciebie. Jestem Ci to winna - prosiła krasnoluda.

Prowadziła Irga przez las, w kierunku widniejącego między drzewami wzgórza. Gdy już na nie dotarli, ukazał się im szeroki widok na okolicę. W oddali, na zachodzie krasnolud zobaczył wznoszące się w niebo słupy dymu. Pytająco spojrzał na Cassandrę.
- To chyba wieś Purkhett - odpowiedziała z niepokojem w głosie. - Ale co się tam dzieje? Może to Twoi towarzysze walczą z troglodytami? Sprawdźmy to!

Nie czekając na reakcję Irga, szybkim krokiem ruszyła w dół zbocza, w kierunku widocznej w dole, między drzewami drogi. Szli tą drogę może z godzinę, a krasnolud miał problemy z nadążeniem za szybko poruszającą się kobietą. W końcu poczuli swąd spalenizny i zobaczyli stojącą między spalonymi chatami, grupę najemników. Wśród wojowników Irg dostrzegł majora Wlinza.
- O! Irg! - zakrzyknął dowódca. Major miał bandaż na głowie i rękę na temblaku. Pozostali najemnicy również byli poranieni. - Ty żyjesz! Co z resztą?
- Potrzebujemy posiłków. - Wysłuchał relacji krasnoluda ze skupieniem na twarzy. - Tutaj daliśmy im nieźle popalić, ale ponieśliśmy również dotkliwe straty. Teraz wracamy do Hilzenbergu...



Viroth

Viroth zniknął w lesie otaczającym strażnicę. Słyszał harmider panujący wewnątrz fortu. Wojsko szykowało się do pościgu. Ciszę nocy przerywały wykrzykiwane rozkazy, tupot ciężkich wojskowych butów i rżenie koni. Tancerz nie czekał, odwrócił się i pognał przez las. Byle dalej od goniących go ludzi...

Ucieczka przez ciemny las nie była łatwą sprawą. Co chwila wpadał w jakieś wykroty, potykał się na leżących pniach i pnączach, targał ubranie i ranił twarz na przegradzających mu drogę gałęziach. Co gorsza, cały czas słyszał za sobą głosy ludzi i szczekanie psów. Zbliżali się...

Nie zauważył, że jego drogę ucieczki przegradza głęboki jar o stromych zboczach. Nogi straciły podparcie i runął w dół, turlając się i obijając o wystające z ziemi kamienie i pniaki. Z jękiem zatrzymał się na samym dole, tuż na brzegu płynącego w jarze potoku. Cały był obolały i zaplątany w niezliczoną ilość przyczepionych do ubrania kolczastych pnączy. Wysoko nad sobą słyszał ujadanie psów. Leżał bez ruchu, starając się nie zdradzić swojej pozycji. Bo trwającej w nieskończoność chwili, głosy pościgu oddaliły się.

Ostrożnie podniósł się na nogi, równocześnie ściągając z siebie kolczastą zieleninę. Panowały niemal całkowite ciemności, tylko wysoko w górze, między drzewami dostrzegł kilka rozjaśniających niebo srebrnych punkcików gwiazd. Przez chwilę stał i zastanawiał się, w którą stronę pójść. Wybrał kierunek zgodny z prądem rzeczki. Wszedł do wody, aby uniemożliwić psom odnalezienie tropu i ruszył w drogę. Szedł tak, aż do momentu, w którym poczuł, że nie da rady zrobić następnego kroku. Zmęczony wyszedł ze strumienia i położył się spać pod jakimś krzakiem. Nawet dający się wyczuć w powietrzu ostry zapach nie przeszkodził Virothowi w zapadnięciu w sen.

Obudził się, gdy zapach nasilił się. Nieco zaspany usłyszał odgłosy przedzierania się czegoś przez zarośla po drugiej stronie potoku. Spomiędzy krzaków wychynął pokryty pomarszczoną, pełną wrzodów skórą człekokształtny stwór. Jego łysa głowa była nieproporcjonalnie duża, zaopatrzona w szerokie szczęki pełne ostrych zębów. Długie łapska kończyły się ubrudzonymi ziemią, tępymi pazurami. Potwór stał przez chwilę na brzegu i węszył, po czym mlasnął głośno i wskoczył do potoku, zmierzając w stronę Virotha.
 
xeper jest offline  
Stary 07-04-2011, 15:32   #38
 
Aronix's Avatar
 
Reputacja: 1 Aronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputacjęAronix ma wspaniałą reputację
Irg ożywił się na wieść, że wracają
-Kiedy wyruszamy?- zapytał majora
- Za jakieś dwadzieścia minut… może więcej...- odpowiedział z lekkim roztargnieniem Wlinz
- Wybacz ale mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia, dam ci znać kiedy będziemy się zbierać.- klepnął Irga po ramieniu
-Dobra robota!- powiedział i odszedł w głąb wioski.

Dwadzieścia minut to było dość czasu, żeby załatwić sprawę z tą dziewczyną. Krasnolud odwrócił się szukając jej wzrokiem. Siedziała nieopodal na ławce, przed, wciąż palącymi się, zgliszczami dużego domu. Wyglądała na zmęczoną i zasępioną. Irg podszedł do niej, ta podniosła wzrok
-To jak? Mogę wyruszyć z tobą?- zapytała
-Nie będę sprawiać problemów!- dodała szybko
Irg był przede wszystkim praktyczny. Nie miał zamiaru targać za sobą kogoś zupełnie bezużytecznego. Jednak Cassandra wspominała wcześniej, że jest magiem. I to, zwłaszcza w tej nieciekawej sytuacji, było dużym plusem.

Najpierw Irg chciał się jednak dowiedzieć, co kobieta potrafi
-Rozumie, że chcesz się do mnie przyłączyć. Jednak aby mi towarzyszyć musisz też być do czegoś przydatna.- zaczął bez ogródek krasnolud
-Więc, jako, że jesteś magiem musisz znać jakieś ciekawe zaklęcia.-dodał naprowadzając Cassandrę na właściwą odpowiedź
-Ach tak, oczywiście znam nieco przydatnych zaklęć- odpowiedziała kobieta
-Potrafię uzdrawiać wszelkiego rodzaju rany i zranienia. Myślę, że takiemu wojakowi jak ty się to bardzo przyda. Co więcej potrafię uśpić każdą dowolną istotę. Przydatna rzecz, uwierz mi.- Irg patrzył na nią z lekkim zawodem
-Żadnych zaklęć ofensywnych?- spytał z nutką nadziei w głosie
-Żyłam na odludziu, pomagałam wieśniakom. Nie potrzebne mi były zaklęcia, jak to ty nazywasz „ofensywne”.- Odpowiedziała z irytacją kobieta.
-Poza moimi umiejętnościami, potrafię przygotowywać strawę i kilka innych rzeczy, o których prawdopodobnie nie masz pojęcia- dodała wyprostowując się i patrząc gdzieś za krasnoluda. Irgowi spodobała się ta odpowiedź, widać, że kobieta miała charakter.

Pomijając lekki zawód brakiem jakiegokolwiek wsparcia w czynnej walce, Irg uznał, że Cassandra może być całkiem przydatną towarzyszką.
-Cóż, uznałem, że możesz mi towarzyszyć- odpowiedział uroczyście
-Jednak ostrzegam cię, że moja wyprawa może być niebezpieczna. Nie mam zamiaru zostać w Hilzenbergu na wieki. Mój cel póki co leży daleko na zachód za górami.- ostrzegł lojalnie towarzyszkę
-Rozumie cię. A co to za wyprawa?- zapytała z ciekawością Cassandra
-Dowiesz się w swoim czasie- odpowiedział Irg, po czym wyjął swoją beczułkę i pociągną spory łyk.
-Pijesz?- zapytał kobiety, podając jej beczułkę ale widząc obrzydzenie na jej twarzy zmieszał się lekko
-Chyba nie...- mruknął pod nosem i schował beczułkę.

-Więc jesteś pewna, że chcesz ze mną wyruszyć?- zapytał jeszcze dla pewności krasnolud
-Oczywiście. Jestem z tobą!- powiedziała Cassandra i wstała z miejsca
-O! Ktoś nadchodzi. To do ciebie?- zapytała widząc nadchodzącego, długowłosego blondyna z mieczem na plecach. Irg odwrócił się. Najemnik stanął przed nim i zmierzył krasnoluda wzrokiem, był co najmniej o głowę wyższy.
-Major, kazał przekazać, że wyruszamy!- rzucił, po czym odwrócił się i odszedł.

Irg patrzył jeszcze chwile na oddalającą się postać najemnika, po czym otrząsnął się. Spojrzał przez ramię na Cassandrę
-No to co? Ruszamy!- zakrzyknął uśmiechając się. Cassandra odwzajemniła uśmiech. Już mieli ruszać, gdy krasnolud coś sobie nagle przypomniał. Odwrócił się jeszcze raz do dziewczyny
-Jak by coś… to nazywam się Irg- rzucił lekko zakłopotany po czym odwrócił się i ruszył na miejsce zbiórki, za postacią najemnika. Cassandra uśmiechnęła się lekko zaskoczona, że dopiero teraz poznała imię swego wybawcy, jednak już po chwili dołączyła do krasnoluda.

Miejsce zbiórki znajdowało się za wioską. Wyglądało raczej jak szpital polowy, niż wyprawa wojskowa. Wszędzie widać było rannych, obandażowanych i poobijanych. Po środku stał major Wlinz, krzyczący na prawo i lewo. Irg podszedł do niego, aby się zameldować.
- O, świetnie, że już jesteś!- powitał go Wlinz
-A twoja przyjaciółka przyszła cię odprowadzić?- zapytał lekko zaskoczony, spoglądając na Cassandrę.
-Nie. Uratowałem ją przed śmiercią z rąk troglodytów. Od dziś będzie mi towarzyszyć- wyjaśnił krasnolud
-Oczywiście, jeśli to nie problem majorze- dodał spoglądając na dowódce
-Ależ oczywiście Irgu! Żaden problem.- odpowiedział Wlinz
-To co? W drogę!- krzyknął na całą grupę i ruszył przodem w stronę Hilzenbergu. Irg szedł obok niego, a Cassandra trzymała się nieco z tyłu. Cała grupa dość mozolnie wyruszyła w drogę do domu.

Sam powrót przebiegał dość spokojnie. Nie napotkali na żadnego troglodyty. Irg i major Wlinz rozprawiali o sztukach wojennych i swoich historiach. Cassandra lekko znużona poznawała po kolei każdego z najemników, jednym słowem robiła wszytko żeby się nie nudzić. Starała się też pomóc tym najbardziej cierpiącym, lecząc ich.

Gdy zbliżyli się dostatecznie blisko aby móc zobaczyć Hilzenberg, ukazał się im przepiękny widok majestatycznego miasta. Irgowi bardzo się ono spodobało. W pewnym sensie przypominało ono trochę te krasnoludzkie metropolie.




Cała grupa doszła przed budynek ratusza. Major odwrócił się do najemników
-Cóż, póki co jesteście wolni! Moi ludzie dadzą wam znać jak potoczy się dalsza sytuacja. Póki co odpocznijcie.- krzyknął do grupy, która po chwili zaczęła się powoli rozchodzić.
-Irgu!- zatrzymał odchodzącego krasnoluda Wlinz
-Ty też odpocznij ale jutro koło południa chciałbym cię widzieć u siebie- powiedział
-Swoją towarzyszkę też możesz przyprowadzić- dodał po chwili uśmiechając się do Cassandry. Ta uśmiech odwzajemniła
-Oczywiście. To do jutra- odpowiedział Irg i wyruszył razem z Cassandrą do gospody.
 
Aronix jest offline  
Stary 11-04-2011, 11:17   #39
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Z każdą sekundą potwór zbliżał się do Virotha. Tancerz postanowił się bronić, chociaż był wyczerpany, to nie zamierzał się poddawać – ucieczka jest dla tchórzy, a on do takich nie należy. Szybko wyciągnął oba miecze z pochwy i skierował je w stronę biegnącego monstrum, które już po chwili chciało zatopić swoje tępe pazury w ciele swej ofiary. Viroth uskoczył zwinnie w bok wymachując jednocześnie jednym z mieczy. Ostrze przecięło lekko skórę potwora, który warknął tylko i walczył dalej. Tym razem zamiast pazurów wykorzystał swoją szczękę zaopatrzoną w setki ostrych zębisk. Udało się mu dosięgnąć ciała Virotha, ale potwór użył zbyt mało siły do tego ciosu – zęby nie przebiły zbroi tancerza, pozostawiając tylko małe wgłębienia w miejscu ugryzienia. Viroth postanowił odegrać się za zarysowany pancerz. Podskoczył do góry i równocześnie zrobił obrót w lewą stronę. Pierwszy z mieczy szedł w stronę poczwary jeszcze kiedy Viroth był nad ziemią, potwór jednak ochronił się od ciosu, ale nie zauważył nadchodzącego drugiego ostrza, które wbiło się głęboko w jego tors. Stwór zaryczał głośno, próbował dosięgnąć Virotha swymi łapskami, ale wypłynęły z niego wszystkie siły. Zaskamlał jeszcze cicho i upadł na ziemię, wydając swój ostatni cichy krzyk śmierci. Tancerz upewniając się, że poczwara zdechła, wbij drugi miecz w szyję kreatury. To dało mu pewność, że bestię ogarnął sen wieczny.

Zmęczony Viroth upadł w pobliżu potwora na ziemię, nie chciał zasypiać po raz kolejny, takich czarnoskórych dziwactw może być więcej, wolał być czujny. Z plecaka wyciągnął prawie że pusty bukłak, mógł zrobić tylko dwa łyki wody, więcej nie było. Musiał czym prędzej wrócić do zleceniodawcy zadania. Ale po chwili stwierdził, że stwór może mieć w pobliżu swoje legowisko. Postanowił przeszukać pobliski teren. Po kilku minutach chciał zaprzestać poszukiwań, ale szukał dalej, wbrew sobie… i jak się później okazało wyszło to na dobre.

Dotarł do czegoś co wyglądało na legowisko. Upewnił się gdy potknął się o nadgryzionego martwego jelenia. To musiało być kryjówka tej poczwary. Nie oczekiwał , że znajdzie tu coś cennego, bo co niby miał znaleźć.. złoto, magiczne zwoje czy pierścienie, srebrny naszyjnik? Naszyjnik… okazało się, że monstrum, które teraz leżało zdechłe nieopodal, było w posiadaniu srebrnego wisiorka. Viroth chciał przyjrzeć się mu dokładnie, ale nie miał dużo czasu, wysłany za nim pościg może się tu zjawić w każdej chwili. Rzucił tylko okiem na nową zdobycz.


Srebrzysty wisior, nie wiedział czy magiczny czy nie, nigdy wcześniej nie widział podobnego symbolu, tylko tyle zdążył wywnioskować, gdyż usłyszał w oddali ryk jakiejś bestii. Nie miał najmniejszej ochoty staczać drugiej walki pod rząd. Wstał czym prędzej i podążał dalej w kierunku zgodnym z prądem rzeczki. Bolało go wszystko, od stóp zaczynając na czubku głowy kończąc, ale musiał iść… ile sił… Miał tylko nadzieję, że idzie w dobrym kierunku.
 
Olian jest offline  
Stary 11-04-2011, 23:31   #40
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Okolica nie wyglądała zbyt przyjaźnie i choć Argena nawet z pomocą kolczyków nic nie słyszała, to jednak czuła się dość nieswojo, jakby była obserwowana. Do tego było tu strasznie zimno a w powietrzu panowała duża wilgoć. Nie mniej jednak postanowiła jechać dalej. Miała jedyną okazję dowiedzieć się jak działa jej bransoleta i musiała z niej skorzystać. Biżuteria z pewnością coś wykrywała i prowadziła kobietę w określonym kierunku, ale Argena zastanawiała się usilnie, co takiego mogło się tam kryć.
Ona sama nic szczególnego nie słyszała, aczkolwiek jej koń zdawał się być niespokojny, a jej też nie opuszczało to dziwne uczucie, jakoby na terenie bagna był ktoś jeszcze. Należało się mieć na baczności, zatem ręka kobiety powędrowała na rękojeść miecza. Rozejrzała się dookoła, jednak nikogo nie dostrzegła.
Przez moment pomyślała, że bezpieczniej by było zostawić konia i dalej udać się samej. Mogła by przywiązać do jakiejś lichej gałęzi, aby mógł zarżeć zawiadamiając ją, że coś jest nie tak i w razie czego uciec przed zagrożeniem. Może wówczas było by bezpieczniej? Aczkolwiek po namyśle postanowiła jechać dalej na nim. Nie uśmiechało jej się chodzenie pieszo po bagnie. Ubłoconymi butami zajmie się oczywiście jej służba i to nie było problemem, ale co jeśli wdepnie za głęboko i zimna woda wleje jej się do buta, albo same jej przemokną? Nie powinny, zważywszy na ich jakość, ale lepiej było nie ryzykować. "Lepiej podgrzać gorące, niż wziąć do ust zimne".

Pojechała dalej na koniu, wgłąb mrocznego bagna. Przypomniało jej się, że szukała tu księżniczki, ale obecnie bransoleta była dla niej ważniejsza. Na logikę, żadna księżniczka nie weszła by na takie tereny jeśli nie została by do tego zmuszona.
Argena jechała powoli do przodu, tam gdzie kierowała ją bransoleta. Nasłuchiwała. Chlupot wody, plaskanie kopyt konia w błocie, oddech konia, piskliwe brzęczenie skrzydeł komarów. Oprócz tego nic nie słyszała.

Wtedy coś dostrzegła. Wśród moczarów i porośniętej mchem dżungli, dało się zauważyć jakieś stare, wyraźnie zaznaczone kamienie. Podjechała bliżej. Posągi humanoidalne, ludzkich rozmiarów, porozrzucane były po całej okolicy. Choć nie były one zbyt dokładne, a niektóre z nich nosiły na sobie ślady czasu, to jednak na nieomal każdym dawało się zauważyć wyraźny wyraz strachu i cierpienia. Żaden z nich nie wyglądał jednak na taki, który mógłby być zamienioną w kamień księżniczką. Dominowali raczej jacyś rycerze i poszukiwacze przygód.
Twarze posągów, jak i okolica mogły oznaczać, że mieszkały tu jakieś meduzy, albo bazyliszki... Oczywiście nadal mogło coś się tam kryć!
Było by to siedlisko zbyt blisko ludzkiego osiedla, jednak nigdy nie można było być pewnym i Argena miała się na baczności. Póki co nic nie słyszała, a na tym mogła polegać. Wolała skupić się na tym co słyszy i nie rozglądać się za bardzo - czyż to nie wzrok tych stworzeń zamieniał w kamień?
Osobiście Argena nie spotkała żadnego z nich i nie wiedziała czy jej także zagraża zamiana w kamień, aczkolwiek wolała by tego nie sprawdzać.

Tymczasem bransoleta dawała znać o sobie i ciągnęła ją dalej. To nie na to cmentarzysko posągów ją obudziło, lecz coś innego, znajdującego się głębiej na bagnach.
Zaintrygowana kobieta ruszyła powoli dalej, a jej koń, choć nadal wystraszony, zgrabnie wyminął stojące na "drodze" posągi.
Jechała w napięciu, ciekawa tego co zastanie dalej. Nie była pewna, ale wydawało jej się, że zaczynała coś słyszeć. Jakby coś poruszało się w oddali.
nie czuła się z tym najlepiej, ale nie była tchórzem. Ona przecież jest groźniejsza niż wszystko co mogła by tu spotkać!... tak przynajmniej uważała.
Wytrwałość i dążenie do celu w końcu się opłaciło, Argena wyjechała na niewielką polankę wyglądająca jak ogromna kałuża. Na jej drugim końcu, za niewielkim kamiennym podestem, znajdował się okrągły portal. Był on z innego, ciemnego kamienia i błyszczące elementy świadczyły, że jest aktywny. Do tego wyryte na nim były jakieś interesujące symbole, które mogły stanowić ostrzeżenie, albo instrukcję obsługi.


Argena nadal nikogo nie widziała i nie słyszała, więc zaintrygowana odkryciem podjechała bliżej i zsiadła z konia wchodząc na podest, aby lepiej się przyjrzeć tajemniczej bramie i znajdujących się na niej symbolach.
Kolejna rzecz do zanotowania w jej dzienniku.
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 11-04-2011 o 23:37.
Mekow jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172