do Francesci de Riue lipiec, gdzieś w Rivii
Wampirzyca wiązała ze skarbcem pewne plany, a tu takie rozczarowanie. Doprawdy, elementarna przyzwoitość nakazywałaby, żeby żołnierze trzymali w nim chociaż jedną kupkę złota... no srebra przynajmniej. A tu nie- kolekcja kufrów, mchu i porastającego tu i ówdzie ściany grzyba. Lecz pułkownik, tak jak sobie tego życzyła wampirzyca przyprowadził ją na miejsce, a teraz stał przy niej jakby trochę zawstydzony tym, że nie może jej właściwie zaimponować.
No i tym samym skończyła się krótka wycieczka krajoznawcza. Nie było po co pozostawać dłużej w lochach, jak... jak wampir w swojej krypcie, rodem z ludzkich bajań. Jakże zabawne było to w jaki sposób ludzie oswajali to, czego nie rozumieli. Z wampirów, istot pokoniunkcyjnych, zrobili w swojej wyobraźni nieumarłe monstra, lęgnące się w cmentarnych kryptach i łaknące krwi. I już- jako istoty z bajek wampiry stawały się mniej straszne.
Aż do chwili, jak się jakiś pojawiał w okolicy. Z drugiej strony, wtedy i tak ich nie zauważano. Ludzie widzieli tylko to, co chcieli zobaczyć. A już szczególnie wtedy, gdy im się pomogło odpowiednim urokiem.
W drodze do wyjścia, strażnik pilnujący 'skarbca' wciąż się uśmiechał, mając pełną świadomość, że do jego roboty równie dobrze można by wykorzystać krzesło. Stał tam, żeby stać- nie było czego kraść.
-
Mam nadzieję, że się panienka za bardzo nie rozczarowała?- zagadał z nudów.-
Rivijskie skarbce maja to do siebie, że trzymają głównie powietrze.- Żart byłby zapewne śmieszniejszy, gdyby nie był aż tak prawdziwy.
Krótkie schodki później Francesca i Angus byli z powrotem w stołpie. Lisek doszła do wniosku, że jeżeli w twierdzy znajduje się cokolwiek wartego kradzieży, to tylko u wyższych oficerów, w prywatnych kwaterach. No kto jak kto, ale kapitanowie musieli dostawać przyzwoity żołd. Przecież musieli trzymać w ryzach tych wszystkich żołnierzy, którzy dostawali go za mało, a to niełatwa robota.
Na placu najwyraźniej rozpoczęto jakieś większe ćwiczenia, gdyż ogólny hałas dobiegający z zewnątrz wzrósł. Co to jednak de Riue obchodziło?
Niestety zaraz okazało się, że bardzo.
Kiedy bowiem wyszła ze stołpu na świeże powietrze, powitał ją widok sześciu żołnierzy w towarzystwie dwóch, wyraźnie wysoko postawionych mężczyzn. Kapitana Nikodema, w tym jego czarnym napierśniku już znała. Drugi wyglądał zaś jak zaprawiony w burdach zakapior. Blizna pod lewym okiem, kwadratowa szczęka na której kowale mogliby miecze wykuwać. I beznamiętny, zimny wzrok.
-
Podpułkowniku, spocznij- rozkazał nieznajomy, choć nie wiadomo do kogo bo nikt na to nie zareagował.
-
Powiedziałem spocznij- powtórzył podniesionym głosem do... Shewingtona? Tak, wyraźnie to do niego skierowany został rozkaz. Ale przecież Angus był pułkownikiem, a nie podpułkownikiem.-
I odstąpcie od tej kobiety.
-
Nie – odpowiedział spokojnym tonem zauroczony przez wampirzycę mężczyzna, co nie spotkało się u nieznajomego z radosną reakcją.
-
Co powiedzieliście Bardach?- kwadrato-szczęki jakby się przesłyszał.
-
Podpułkowniku Bardach, proszę być rozsądnym i wykonać rozkaz- uprzejmie próbował przemówić Nikodem, chociaż do objętego szarmem mężczyzny mógł gadać jak do ściany. Ale to był akurat w tym szczegół. Gorsze było to, że Francesca najwyraźniej została oszukana. A to przecież ona oszukiwała, a nie była takich wymysłów ofiarą.