Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2011, 20:44   #531
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Był ciemny, ciemny las.
A w tym ciemnym, ciemnym lesie
Była ciemna, ciemna droga.
A...

Liliel nie dokończyła własnej wersji znanej wyliczanki. Jej klacz skręciła i wybiła półelfkę z rytmu.
- Aż taka ciemna ta twoja droga to raczej nie jest, serdeńko - powiedział Drunin. - Wszak blask tam widać.
- Ale na miasto to coś nie wygląda
- odezwał się zwykle milczący Gurd. - Małe to takie... Niewydarzone.
Poświata była, faktycznie, raczej niewielka. Nawet na zwykłym grobie, gdy kto światła zapalił z jakiejś okazji, blask bił większy.
- Chata za wsią? Kupiec jakiś? Myśliwi? Babuleńka, co w lesie zabłądziła? Chatka na kurzej nóżce? Skrzaty skarby liczące? Sierotka, co od złej macochy uciekła? - Liliel przeskakiwała z jednej fantazji w drugą.
- Sierotka? - powtórzył Drunin. - A słyszałem o takiej jednej. Zapraszała do ogniska... Ratuj, bohaterze, jam samotna, wilki dookoła... Ecie-pecie, trele morele... A jak już naiwniak, słowami zwiedzony, za... - spojrzał na Liliel - hm... tego... za ratowanie się brał, od razu braciszków trzech się zjawiało, co siostrę-uciekinierkę do strapionych rodziców odprowadzić chcieli. No i płacić trzeba było za dziewictwo i cześć siostry zszarganą, choć do niczego nie dochodziło. W końcu obwiesili ich na rynku, tych niby-braci. A ona uciekła. Ze strażnikiem jednym.
Jako że tajemnica sama z siebie rozwiązać się nie chciała, zatem musieli to sprawdzić sami. Trzymając konie tuż przy pyskach zrobili kilka kolejnych kroków, by znów się zatrzymać, gdy Liliel zatrzymała wszystkich i pokazała na palcach cztery sylwetki.
- Ja pójdę - szepnęła cicho i wcisnąwszy Derrikowi uzdę ruszyła jak cień do przodu, zanim ktokolwiek choćby pomyślał o zatrzymaniu jej.
Drunin zamachał coś rękami, na co jego kuc szarpnął niecierpliwie głową, ale cisza została zachowana.
Liliel nie trudniła się w swym życiu kradzieżą, ani szpiegowaniem, to i wolała nie ryzykować i nie podchodzić za blisko. Parę rzeczy zdołała jednak zauważyć zza krzaków i drzew. Po chwili wróciła i zdała relację.
- Czterech mężczyzn, z latarnią. Na pewno nie mają mieczy czy łuków. Kopią jakiś dół. Ale nie mogłam zobaczyć, jak duży.
W tym momencie należało się zastanowić. Kto kopie, po co kopie, zakopuje czy wykopuje. Skarb to czy trumna? Nim jednak Derrick zdążył zaproponować, by poczekać cierpliwie i sprawdzić wszystko, jak tamci sobie pójdą, Drunin, zapalczywy jak zawsze, rzucił się do przodu.
- Hola, panowie! - krzyknął. - Co się tu dzieje?
Reszta kompanii, wyciągając broń, chcąc nie chcąc ruszyła za nim.
 
Kerm jest offline  
Stary 02-04-2011, 18:25   #532
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Wampirzyca wiązała ze skarbcem pewne plany, a tu takie rozczarowanie. Doprawdy, elementarna przyzwoitość nakazywałaby, żeby żołnierze trzymali w nim chociaż jedną kupkę złota... no srebra przynajmniej. A tu nie- kolekcja kufrów, mchu i porastającego tu i ówdzie ściany grzyba. Lecz pułkownik, tak jak sobie tego życzyła wampirzyca przyprowadził ją na miejsce, a teraz stał przy niej jakby trochę zawstydzony tym, że nie może jej właściwie zaimponować.
No i tym samym skończyła się krótka wycieczka krajoznawcza. Nie było po co pozostawać dłużej w lochach, jak... jak wampir w swojej krypcie, rodem z ludzkich bajań. Jakże zabawne było to w jaki sposób ludzie oswajali to, czego nie rozumieli. Z wampirów, istot pokoniunkcyjnych, zrobili w swojej wyobraźni nieumarłe monstra, lęgnące się w cmentarnych kryptach i łaknące krwi. I już- jako istoty z bajek wampiry stawały się mniej straszne.

Aż do chwili, jak się jakiś pojawiał w okolicy. Z drugiej strony, wtedy i tak ich nie zauważano. Ludzie widzieli tylko to, co chcieli zobaczyć. A już szczególnie wtedy, gdy im się pomogło odpowiednim urokiem.

W drodze do wyjścia, strażnik pilnujący 'skarbca' wciąż się uśmiechał, mając pełną świadomość, że do jego roboty równie dobrze można by wykorzystać krzesło. Stał tam, żeby stać- nie było czego kraść.
-Mam nadzieję, że się panienka za bardzo nie rozczarowała?- zagadał z nudów.- Rivijskie skarbce maja to do siebie, że trzymają głównie powietrze.- Żart byłby zapewne śmieszniejszy, gdyby nie był aż tak prawdziwy.

Krótkie schodki później Francesca i Angus byli z powrotem w stołpie. Lisek doszła do wniosku, że jeżeli w twierdzy znajduje się cokolwiek wartego kradzieży, to tylko u wyższych oficerów, w prywatnych kwaterach. No kto jak kto, ale kapitanowie musieli dostawać przyzwoity żołd. Przecież musieli trzymać w ryzach tych wszystkich żołnierzy, którzy dostawali go za mało, a to niełatwa robota.
Na placu najwyraźniej rozpoczęto jakieś większe ćwiczenia, gdyż ogólny hałas dobiegający z zewnątrz wzrósł. Co to jednak de Riue obchodziło?
Niestety zaraz okazało się, że bardzo.

Kiedy bowiem wyszła ze stołpu na świeże powietrze, powitał ją widok sześciu żołnierzy w towarzystwie dwóch, wyraźnie wysoko postawionych mężczyzn. Kapitana Nikodema, w tym jego czarnym napierśniku już znała. Drugi wyglądał zaś jak zaprawiony w burdach zakapior. Blizna pod lewym okiem, kwadratowa szczęka na której kowale mogliby miecze wykuwać. I beznamiętny, zimny wzrok.


-Podpułkowniku, spocznij- rozkazał nieznajomy, choć nie wiadomo do kogo bo nikt na to nie zareagował.
-Powiedziałem spocznij- powtórzył podniesionym głosem do... Shewingtona? Tak, wyraźnie to do niego skierowany został rozkaz. Ale przecież Angus był pułkownikiem, a nie podpułkownikiem.- I odstąpcie od tej kobiety.
-Nie – odpowiedział spokojnym tonem zauroczony przez wampirzycę mężczyzna, co nie spotkało się u nieznajomego z radosną reakcją.
-Co powiedzieliście Bardach?- kwadrato-szczęki jakby się przesłyszał.
-Podpułkowniku Bardach, proszę być rozsądnym i wykonać rozkaz- uprzejmie próbował przemówić Nikodem, chociaż do objętego szarmem mężczyzny mógł gadać jak do ściany. Ale to był akurat w tym szczegół. Gorsze było to, że Francesca najwyraźniej została oszukana. A to przecież ona oszukiwała, a nie była takich wymysłów ofiarą.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-04-2011, 18:52   #533
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Była z dala od domu siódmy dzień z rzędu gdy zawitała do miasteczka Myva. Dwa dni wcześniej trafiła na festyn na którym po raz pierwszy dla szerszego grona śpiewała. Wrażenie było jedyne w swoim rodzaju i Mariposa z nadzieją w przyszłość spoglądać zaczęła.
Zakończyła swój występ, lutnię do futerału złożyła po czym ruszyła by zjeść coś przed spaniem. Zbyt przejęta by baczną uwagę na otoczenie zwrócić nie zauważyła czwórki mężczyzn, którzy uważnie śledzili jej ruchy. Gdyby ją zwróciła zapewne rozpoznałaby jednego z nich, który nie dalej jak dwa tygodnie wcześniej zawitał do Złotego Liścia. Nie była to miła wizyta i skończyła się równie niemiło gdy gość ów nie zważając na protesty dziewczęcia, uparł się by wraz z nim do pokoju poszła. Ojciec wściekł się wtedy i podpitego młodzieńca za drzwi wyrzucił wprost w błotnistą kałuże.

Leżała w wynajętym pokoju, trącając od niechcenia struny. Blask księżyca wpadał przez okno rozświetlając niewielkie pomieszczenie i jego skromne umeblowanie. Zamyślona wodziła wzrokiem za drobinkami kurzu wirującymi w smudze srebrzystego światła. Worek z rzeczami czekał cierpliwie oparty o ścianę. Chciała już ruszać jednak przeszkadzały jej w tym zasłyszane opowieści. Potwory, złodzieje, rozbójnicy... Westchnęła zniecierpliwiona po czym wstała i na powrót umieściła lutnię w jej futerale. Dopisywała jej dobra passa. Przecież nic się nie stanie gdy wyruszy nieco wcześniej...

Leżąc związana, zakneblowana i wciśnięta do czegoś co przypominało skrzynię na ziemniaki, przeklinała w duchu wiarę we własne szczęście i swoją głupotę. Była pewna, że wszyscy śpią dlatego nie starała się zbytnio uważać siodłając Posę. Poza tym, co niby mogłoby jej grozić w stajni? Jak się okazało coś mogło, a konkretnie czteroosobowe coś. Tak przynajmniej się jej wydawało gdyż nie dane jej było zobaczyć napastników, a jedynie usłyszeć ich głosy. Jeden, ten wspominający o jej ojcu i parszywych elfach wydawał się jej nawet nieco znajomy. Tylko dlaczego wsadzili ją do tej skrzyni?

O celu dla którego ją tam umieścili dowiedziała się nieco później. Czterej panowie uznali, że zabawnie byłoby sprawdzić jak długo takie coś jak ona pożyje sobie pod ziemią. Sądząc z głośnych śmiechów, które towarzyszyły zakładom jakie czyniono, zabawa ta sprawiała im wiele radości, czego nie można było powiedzieć o głównej zainteresowanej.
Trochę kłopotów mieli panowie z ustaleniem, w jaki sposób zostanie to ostatecznie stwierdzone, bowiem ocenianie ‘na oko’ uznano za niezbyt uczciwe. Jak ten problem rozwiązano, to już pozostało dla Mariposy tajemnicą, bowiem nagle skrzynię z nią w środku podniesiono i rzucono bez szacunku dla zawartości na jakiś wózek. Jęk, jaki mimo woli wydobył się z jej ust, skwitowany został radosnym rechotem.

Niestety jej duma ucierpieć musiała po raz drugi, gdy w podobny sposób skrzynia zrzucona została z owego wózka. Odgłosy kopania i niezbyt pochlebne wypowiedzi pod adresem usianej kamieniami ziemi coraz dobitniej uświadamiały Mariposie, że nie ma do czynienia z mało wykwintnym żartem. Wnet jednak się okazało, że niekoniecznie śmierć z głodu czy braku powietrza może być najgorszą rzeczą, jaką dla niej przyszykował los.
- Poczekajcie... - Przez sosnowe deski skrzyni głos, znajomy chyba, przedarł się bez problemów. Czyżby się rozmyślili? Jednak? Czyjeś serce się zlitowało?
- Po co się spieszyć? Niech się dziewczę nacieszy chwilami radości. Z pewnością nie miała jeszcze chłopa. Po co marnować od razu dobry towar?
Propozycja kompana zdecydowanie do gustu pozostałym przypadła, jednak szybko pojawił się problem, który wykonanie planu zaczął opóźniać. Dziewczę bowiem było jedno, a ich wszak czwórka była. Który zatem miał być tym co to pierwszy da jej odczuć radości obcowania z mężczyzną? Nim jednak jakąkolwiek decyzję udało się im podjąć do czterech piąty głos dołączył. Słysząc go Mariposa uznała, że oto szansa się pojawia na uniknięcie obu atrakcji, które dla niej zaplanowano. Krzyczeć co prawda nie mogła, jednak przy odrobinie wysiłku piętami w ścianę skrzyni uderzać i owszem, do którego to zadania zaraz z zapałem się zabrała.

- Krasnoludy!
- W nogi!

Dwóm okrzykom towarzyszył brzęk tłuczonego szkła i cichnący tupot oddalających się stóp.
- Serdeńko... Nie goń ich... - Ten sam głos, co poprzednio zakłócił rozmowę o jej przyszłości, powstrzymał kogoś przed pościgiem. - Sprawdźmy, co nam zostawili w spadku.
- Truposz, ani chybi
- odezwał się drugi głos. Podobnie jak poprzedni, do krasnoluda należący.
- Bzdury gadasz, Gurd. Jakbyś ogłuchł nagle. - Głos był wyraźnie kobiecy. - Truposze nie kopią w skrzynię.
- Ano i takie się zdarzają, Liliel. -
Mówiący to mężczyzna z pewnością nie był krasnoludem. Jeśli ucho jej nie myliło, to był człowiek. - Już nie pamiętasz naszego rudzielca? Trup jak obszył, a ruchliwa jak mało która.
Zdesperowana ponownie zaczęła kopać z całych sił.
- Już, już. - Mężczyzna zdawał się nie rozumieć, że ktoś zamknięty w skrzyni, w dodatku z nieheblowanych desek, nie ma ochoty dłużej tam siedzieć. - Spokojnie. Nie zostawimy cię. Liliel, skrzesz proszę ognia, a ja...
- Panie Derricku, niech pan to fachowcowi zostawi. Takie skrzynie to ja... raz, dwa i po krzyku.

Leżąca w skrzyni Mariposa zaczęła nagle kręcić głową z przerażeniem w oczach. Krasnolud i raz, dwa? Jak nic walnie młotkiem w skrzynie, a znając jej szczęście oręż bynajmniej na deskach się nie zatrzyma...

Trzask podważanych desek i przeciągły jęk protestujących przeciw wyciąganiu gwoździ okazał się niebiańską melodią dla jej uszu. Najchętniej sama jęknęłaby z ulgi, jednak uznała, że lepiej się powstrzymać. Co jak co ale więzy wciąż na sobie miała. Cztery sylwetki, które nad otworem się pochyliły nieco nieprzyjemnie skojarzyły się jej z napastnikami jednak widok półelfki podziałał kojąco. Nadal nie mogąc mówić tylko na nich spoglądała mając nadzieję, że któreś wreszcie się domyśli jak niewygodnie musi jej być w skrzyni i wyjmie ją stamtąd. Owym kimś okazał się człowiek, nad wyraz delikatny czym nieco zaskoczył Mariposę. Ułożył ją ostrożnie na miękkim machu który zdał się jej nagle królewskim posłaniem. Potrząsnęła głową chcąc pozbyć się włosów na twarz opadających, a jednocześnie znak dać nieznajomemu co by wreszcie knebel z ust jej wyjąć raczył. Widać wcześniej tego nie zrobił, by ciszy nocnej zbyt głośnymi podziękowaniami nie zakłóciła.

Gdy knebel zniknął, zamiast wyrazów wdzięczności jęk głośny z ust jej się wydostał, gdy do kończyn, przed chwilą skrępowanych, krew ponownie napłynęła.
- Zaraz minie - powiedział ów człek. - Za chwilę będzie lepiej.
- Ból istnienia -
mruknął, niby do siebie, jeden z krasnoludów. - I co z nią, panie Derricku? - dodał nieco głosniej. - Bo że żyje cudem jakimś, to widać.
- Leż i się nie ruszaj. - Człowiek uprzedził jej chęć uniesienia głowy. - Liliel... daj bliżej to światło...
- A mówić mogę?
- zapytała odruchowo zanim pomyślała.
- Skoro knebel ci zabrali, to pewnikiem mówić możesz. - Głos zabrał ten sam krasnolud co poprzednio. Widać on był bardziej gadatliwym z tej dwójki. - A jak panu medykowi do ucha za dużo nakrzyczysz, to inne metody na krzyki znajdzie - zapewnił.
- Nie gadaj głupot, Drunin - ofuknęła go półelfka.
- Ja tylko podziękować chciałam - na wszelki wypadek głos do szeptu ściszyła. - I zapytać czy czasem mojej lutni gdzieś tu nie ma i worka z rzeczami. - Mariposa uznała, że trzeba korzystać póki mówić może.
- Z podziękowaniami to do tego tam - półelfka głową w stronę krasnoluda skinęła. - On to do skarbów się rwał, co to je niby zbójcy zakopać chcieli.
- No i co? Skarb prawdziwy. Dziewuszka jak malowanie.
- Krasnolud zadarł dumnie brodę. - A wyście chcieli czekać, aż pójdą.
Słysząc słowa krasnoluda wzdrygnęła się na myśl co też by było gdyby faktycznie poczekali nim tamci ją zakopią.
- To by trochę czekania było sądząc po ich słowach i planach, które sobie obmyślili. - Oznajmiła próbując się przy okazji podnieść na tyle by lepszy widok mieć na okolicę. - Nic mi nie jest, naprawdę. Czy mogę już wstać?
- Usiąść możesz, jeśli ci się w głowie nie kręci
- odpowiedział ten, którego krasnolud raz nazwał Derrickiem, raz medykiem. - Z chodzeniem lepiej troszkę poczekaj. Czemu sądzisz, że tu może być twoja lutnia?
Posłusznie i bardzo gorliwie uniosła się do pozycji siedzącej.
- Jak mnie w stajni napadli to miałam ją z sobą. Może ją zabrali i na wóz rzucili wraz ze mną - odpowiedziała z nadzieją w głosie.
- Poszukam. - Zaoferowała się Liliel. - Ale o nic jej nie wypytujcie, dopóki nie wrócę! - dodała z wyraźną groźbą w głosie.
- Ależ serdeńko... Kto by choćby pomyślał... - Krasnolud zdawał się być całkiem szczery w swej wypowiedzi. - Nawet gdyby sama chciała mówić, to jej nie pozwolimy.
- A ja mogę wypytywać? -
natychmiast wtrąciła się elfka.
- Niech cię Dana Meadbh broni! Głupot ci naopowiadają - powiedziała półelfka i zanurkowała w zarośla.
- O przedstawianiu się nic nie mówiła, prawda? - Mariposa uśmiechem obdarzyła krasnoludy. - Pozwólcie więc, że się przedstawię. Mariposa Averenestil, do usług szlachetnych panów.
- No tak, bardka ani chybi i w karczmach występowała. - Krasnolud, ten wygadany, brodę potarł. - Ta dziewczyna, co po lesie teraz biega, to Liliel. Oto wielce szanowny Derrick Talbitt, medyk zawołany, najprzedniejszy w krainach, tej i ościennych. Mój krajan zwie się Gurd, a mnie zowią Drunin.
- A tyś się chyba z powołaniem pominął, Druninie, że tak gładko językiem obracasz.
- Półelfka z tymi słowami wyszła z krzaków, niosąc lutnię i niezbyt pękaty worek. Wóz tam stoi jakiś i koń przy nim.
- Czarny z jasną grzywą? - zapytała z nadzieją w głosie Mariposa. Nie pamiętając o ostrzeżeniach zerwała się na równe nogi i, gdyby nie refleks Derricka, jeszcze szybciej wylądowałaby na mchu, gdy nogi nagle i niespodziewanie odmówiły jej posłuszeństwa. Na szczęście jego ramiona znalazły się we właściwym miejscu o właściwej porze dzięki czemu miast na zielonym posłaniu, w nich właśnie wylądowała.
- Och... - wyrwało się z jej ust. - Ależ ty jesteś przystojny - wypaliła odchylając głowę by móc lepiej się przyjrzeć. - Jak na człowieka oczywiście - dodała żeby jakowyś nieporozumień nie było w tej kwestii.
Być może przegapiła spojrzenie, jakie w jej stronę rzuciła półelfka, ale musiałaby być głucha, by nie usłyszeć jej słów.
- Będziesz miała o czym śpiewać w swoich pieśniach. - W tonie Liliel brzmiało troszkę złosliwości. - Bohaterowie ratujący piękne dziewice powinni być przystojni.
- Ależ serdeńko -
wtrącił się Drunin. - Pomyśl... własny bard, opiewający nasze przygody. Czyż to nie wspaniałe?
- Nie bard, a bardka -
sprostowała Liliel. - Nie będzie z tobą pić jak smok.
- Ja?? Ja nigdy nie piję jak smok -
obruszył się Drunin. - Prawda, Gurd?
Zagadnięty mruknął tylko coś pod nosem, widać nie chcąc brać niczyjej strony.
- A mówiłem, żebyś jeszcze nie wstawała. - Derrick pokręcił głową. - Powoli, ostrożnie. Krok po kroku. Liliel, pomóż mi proszę.
Półelfka uniosła oczy ku niebu, w geście oznaczającym ‘potrzebny mi dodatkowy kłopot’, ale posłuchała.
- Oczywiście, że ułożę pieśń o tym spotkaniu - przytaknęła ignorując złośliwość w głosie kobiety. - Balladę o dzielnym Druninie i jego szlachetnych kompanach. Brzmi dobrze, prawda? - zwróciła się z uśmiechem w stronę tej, którą krasnolud nazwał Liliel. - I nie musicie się tak mną zajmować... Mówiłam że mi nic nie będzie, odpocznę chwilę i tyle.
- Ależ oczywiście.
- Derrick dyplomatycznie nie podjął tematu pieśni. - Jeśli nic cię nie boli, nic nie masz złamanego, To za chwilę będziemy mogli ruszyć dalej. Znasz tę okolicę?
Wraz z Liliel posadzili Mariposę ponownie na mchu.
- Po długim unieruchomieniu i braku dopływu krwi do nóg trzeba trochę poczekać - dokończył. - Spróbuj rozmasować trochę - zaproponował.

Rozliczne mrówki, jakie nie wiedzieć czemu urządziły sobie spotkanie na jej nogach nie wprawiły jej w najlepszy humor, ale słowa Derricka miały w sobie garstkę prawdy - masaż przegonił co najmniej połowę z nich. A resztę mogła już wytrzymać.
- Jak żeś się znalazła w tej skrzynce? - zapytał, widocznie najbardziej niecierpliwy lub ciekawski, Drunin.
- Może jednak poczekamy z opowieściami, aż się znajdziemy pod jakimś dachem? - zaprotestowała jak zwykle praktyczna Liliel. - Słyszałam, że tego typu opowieści najlepiej wysłuchiwać przy piwie. - Taktycznym zagraniem unieszkodliwiła Drunina, któy bardziej od opowieści zdecydowanie lubił złocisty trunek produkowany na bazie chmielu.
- Nie znam tej okolicy. Nawet nie wiem gdzie jestem. Odkąd ruszyłam w drogę po prostu jechałam przed siebie. Stajnia, z której mnie porwali była w jakimś mieście... Myva, tak się bodajże zwało.
- Kawałek drogi stąd. -
Derrick otworzył swą torbę i wyciągnął niewielki kubek, srebrem odbijający płomienie pochodni. Wlał do niego nieco wody, a potem połowę niemal zawartości niewielkiej flaszeczki. - Wypij! - podał kubek elfce.
Nieco niepewnie wzięła od niego naczynie.
- Co to? - zapytała podejrzliwie po czym nie czekając na odpowiedź uniosła kubek do ust i odważnie wlała znaczną jego zawartość do ust. Smak tego czegoś był... obrzydliwy. Skrzywiła się czując jak gorzka ciecz spływa jej do gardła wywołując przy tym nieprzyjemne drapanie. Atak suchego kaszlu nieco pomógł owego drapania się pozbyć jednak nie zlikwidował posmaku jaki mikstura pozostawiła na języku. - Mogę... Czy mogę prosić o wodę? Czystą wodę bez tego czegoś co było w tym kubku? - zapytała oddając medykowi jego kubek wraz z resztą obrzydlistwa. Miała nadzieję, że to jednak nie była trucizna lub coś równie wrednego. Jak nic będzie musiała przemyśleć swoje podejście do przypadkowo spotkanych osób...
Derrick pokręcił głową.
- Do dna, proszę. Potem będzie woda.

Ochota na ciąg dalszy degustowania tego rzadkiej jakości paskudztwa uciekła Mariposie w pięty, ale po paru chwilach zaskoczona elfka stwierdziła, że mimo drapania w gardle, które nawet samo zaczęło ustępować, ogólnie poczuła się lepiej. Nawet grasująca na rękach i nogach populacja mrówek znacznie się zmniejszyła.
- Woda? - oburzył się Drunin. - Nic dziwnego, że dziewczę się wstrząsa, jak ją pan wodą trujesz. Piwa jej pan daj, medyku, to od razu na nogi wstanie.
- Tatko piwa zabronił pić, panie Drunin, tylko wino od czasu do czasu. Jednak nawet ono najwyraźniej potrzebne nie będzie, chyba żeby smak zmazać. Słowo daję, że już lepiej się czuję. Chwila jeszcze i jak nic w dalszą drogę ruszę o ile ten koń to Posa, a nie jakieś inne zwierzę.
- Spojrzała pytająco na półelfkę.
Miała nadzieję, że jednak nie będzie musiała wracać się do miasta.
- Czarny, z jasną czupryną. - Liliel głową skinęła. - Alem o imie nie pytała. Musisz sama sprawdzić, bo za nic nie zostanę koniokradem. Kroków kilkanaście - wskazała kierunek - jeśli tyle zdołasz zrobić.
Z pomocą medyka pierwsze trzy, a potem poszło już łatwo. Mikstura, choć w smaku obrzydliwa, działała wspaniale, słowa Drunina o medyku potwierdzając. Klacz, która przy wozie stała, ku radości Mariposy, okazała się Posą. Jasna grzywa zafalowała gdy zwierze łeb uniosło i zwróciło w kierunku swej właścicielki, która powoli i ostrożnie podeszła do niej i czule się przywitała gładząc aksamitną sierść.
- Skoro wszystkie rzeczy się znalazły nie pozostaje mi nic jak tylko w dalszą drogę ruszyć - oznajmiła.
- Jedziesz w naszą stronę - Derrick wskazał kierunek - czy też wracasz do Myvi?
Przez chwilę się zastanawiała. Właściwie w jej planach było odwiedzenie pozostałych karczm w Myvi, z drugiej jednak strony miasteczko niezbyt dobrze się jej teraz kojarzyło.
- O ile po drodze się jakaś karczma trafi to z chęcią w waszą stronę ruszę. Wracać nie mam po co.
- Miasto ponoć przed nami -
powiedział Derrick - to i z pewnością karczma się znajdzie.
- Wiadomo, że dla barda karczma to podstawa bytu
- skomentował Drunin tonem znawcy. - No i może karczmarz znać będzie kogo, kto wóz by kupił.
- O tym nie pomyślałam -
przyznała się Mariposa, przy czym uważnym wzrokiem wóz zmierzyła. - Czy jednak nie lepiej go zostawić? Pewnie jest czyjaś własnością, a tamci go ukradli. Nie byłoby dobrze jakby wina na nasze barki spadła.
- W Myvi skradli zapewne - powiedziała Liliel - ale rację mieć możesz. - Skinęła głową Bardce. - Zobaczmy tylko, czy czegoś ciekawego tam nie ma. Może porywacze coś zostawili.
Drunin, najbardziej ciekawy ze wszystkich, z pochodnią w dłoni wóz starannie obejrzał.
- Ano nic ciekawego - powiedział po chwili - poza nożem krótkim. Twoje, dziewuszko? - podsunął pod nos bardki dobrej roboty nóż z kościaną rękojeścią. - Do jabłek czy ziemniaków obierania w sam raz zdatny - zażartował.
Pokręciła przecząco głową.
- Nic takiego z sobą nie miałam, panie Drunin. Pewnie do właściciela należy, albo może któryś z tamtych zgubił.
- Weź na pamiętkę -
Drunin podsunął nóż jeszcze bliżej. - Ostrze przednie, a coś ci się należy za przeżycia. No a rozpoznać i tak nikt nie rozpozna, bo takich wiela wszędzie spotkać można.
Niepewnie wzięła nóż od krasnoluda zastanawiając się przez chwilę, gdzie niby schować go ma.
- Problem jest, panie Drunin bo nie bardzo mam go gdzie trzymać, no ale skoro to na pamiątkę ma być to niech będzie. Może w tym miasteczku do którego zmierzacie trafi się sklep jakiś, w którym pochwę na niego kupić będzie można.
- Jak tak dalej gadać i gadać będziecie -
wtrąciła się Liliel - to do owego miasteczka do rana nie dotrzemy. Na koń i jedziemy. Tylko te światełka zgaście, bo nas na mil kilka widać.
Mariposa posłusznie przyczepiła worek z rzeczami do siodła nic przy tym już nie mówiąc. Widać panna Liliel zbytnio do rozmów nie była w nastroju, co uszanować trza było. Miała jednak nadzieję, że jak już w progi karczmy zawitają to okazja do poznania się znajdzie.
Lutnię na plecy założyła po czym zgrabnie w siodle Posy się znalazła.
Liliel obrzuciła ją uważnym spojrzeniem, ale nic nie rzekła, widać zarzucić jej nie miała co.
Gdy tylko Drunin pochodnię zagasił bez dalszego zwlekania ruszyli w drogę.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 04-04-2011 o 21:02.
Midnight jest offline  
Stary 08-04-2011, 13:47   #534
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sprawa śmierdziała. Więcej. Sprawa cuchnęła trupem. I to rennardowym trupem.
De Falco obracał w dłoni gwóźdź i zastanawiał się wiele razy, czy nie rzucić gwoździem w najbliższy ściek, a całą tę robotę w cholerę.
Nie zrobił tego.
Może to ich test lojalności? Ta wątpliwość sprawiała, że nie cisnął gwoździem. Po prawdzie nie ufał temu Somercośtam. Nie ufał temu gnomowi, jak i nie ufał tej jego organizacji. I zapewne, w innej sytuacji by podwinął ogon. Ale też i cała ostatnia stagnacja sprawiała, że zdecydował się na rzut monetą i postawienie wszystko na jedną kartę. Uda się albo nie.
Stukająca laska odmierzała kolejne kroki i rosnącą irytację szpiega.
Za dużo tej nocy było chodzenia. Rennard uznał, że jeśli wyjdzie cało z tej kabały. To jutro nie zamierza się ruszać z pokoju.
Oczywiście miejsce to sugerowało, że Mikuła jest rzemieślnikiem, zapewne stolarzem. Oczywistym też było, iż ta sugestia była kłamliwa. Jak bardzo?
O tym Rennard dopiero miał się przekonać.

De Falco. wyszukał budę zwaną tutaj chyba przez przypadek szynkiem najbliższą mieszkaniu owego rzemieślnika. Miał bowiem wrażenie, że niesie gwóźdź do trumny. I co najgorsze... do własnej.
Przybytek był marnej kategorii w dodatku o takiej godzinie pusty aż miło. W sumie idealny na mały zwiad.
De Falco ruszył w kierunku karczmarza i rzucił parę monet.- Piwo dobry człowieku.
-O tej godzinie? Nie woli waść pan pokoju na noc?-
zdziwił się karczmarz, któremu oczy wyraźnie się już kleiły.
De Falco... jakoś nie wolał. Zwłaszcza w tym miejscu.
-Wolę parę wieści, za które mogę zapłacić więcej niż za pokój.- uśmiechnął Rennard wykładając nieco większą sumkę, acz poza zasięgiem dłoni karczmarza.
-Jakich wieści?- zapytał mężczyzna, przecierając oczy by sprawiać wrażenie bardziej przytomnego, niż był.
-Szukam kogoś... właściwie znalazłem. Mikula Bekker... mieszka zdaje się w pobliżu?- spytał Rennard zerkając na karczmarza, by ocenić jego...szczerość.
Mężczyzna wzruszył ramionami. -Nie znam, niestety.
-Dziwne... to może wiesz, kto mieszka.-
i tu de Falco opisał miejsce w którym ów Bekker miał ponoć mieszkać.
-A bo ja wiem. Tu w okolicy to prości ludzie mieszkają.- stwierdził karczmarz.- Tacy co to im się nie przelewa. A to pomocnik piekarza, a to terminator u kowala. Taki typ.
-Aaale te typy przychodzą tutaj pić prawda?
- spytał Rennard załamując się podejściem karczmarza. Nie wie kto mieszka w pobliżu własnej karczmy?
-Ci co przychodzą, to przychodzą- zgodził się. -Ale żadnego Bekkera nie znam.
Nie chciał powiedzieć, albo nie wiedział.
Rennard zaklął pod nosem i opuścił przybytek zostawiając tylko opłatę za piwo i kilka drobnych monet. Nie miał wszak za co przepłacać.
Co będzie to będzie.
Podszedł więc w kierunku mieszkania w którym ponoć mieszkał Mikula Bekker.
Co będzie to będzie.
Zastukał w drzwi laską, z drugą dłonią na wybuchowej niespodziance. Jakoś miał wrażenie, że rozmowy powoli się kończą.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-04-2011, 20:59   #535
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Mariposy Averenestil i Derricka Talbitt

lipiec, okolice miasteczka Ostrokół, Rivia

Wybawcy Mariposy, teraz gdy po pierwszym szoku dziewczę mogło im się dokładniej przyjrzeć, byli gromadką cokolwiek nietypową. Mężczyzna, choć i na drugi rzut oka niewątpliwie przystojny, nie wyróżniał się zanadto poza tym, że w nieludzkim towarzystwie się obracał. Reszta, to już jednak inna sprawa.
Krasnoludy, barczyste, niskie i brodate, wyglądały jak wszyscy członkowie ich rasy, absolutnie tak samo, toteż trzeba się było doszukiwać jakiś szczegółów w celu ich rozróżnienia.


Drunin włosy miał stosunkowo krótkie, a już z pewnością krótsze od jego imponującej brody w której z powodzeniem mogłoby zamieszkać stadko wiewiórek. W swej postawie był otwarty, a i gadatliwy. Najprościej jednak było go identyfikować jako Drunina po temblaku, na którym trzymał jedną ze swych rąk. O powód kontuzji nie wypadało jednak tak ni z tego, ni z owego pytać.
Gurd był zaś bardziej milkliwy i zdystansowany. Elfka nie mogła pozbyć się wrażenia, że brodacz rzuca na nią co jakiś czas czujnym okiem.


O ile oczywiście dało się to oko wyłowić spod skołtunionych włosów, które sterczały Gurdowi we wszystkie strony. No chodzący stereotyp wyglądu krasnoluda w ludzkim ujęciu- brudny, mrukliwy, na bakier z grzebieniem czy higieną. Ale pozory przecież często mylą.

No i pozostawała jeszcze ta, którą nazywano Liliel. Półkrwi elfka, czego ukryć w żaden sposób nie szło. Smukła bowiem była po swym nieludzkim rodzicu, jej spiczaste uszy doskonale były widoczne dla każdego kto chciał patrzyć, bowiem dziewczyna włosy miała zebrane w dwa, ciasne warkocze, tak że żadne kosmyki uszu wspomnianych nie zakrywały.
Liliel w milczeniu jechała z przodu, przez ramię nie oglądając się ani razu, tylko bacznie patrząc przed siebie, by konia nie wprowadzić w jakieś wertepy, albo na włażące na drogę korzenie. Ogólnie półelfka sprawiała wrażenie chłodnej i nieprzystępnej. Co jeszcze potęgował krótki miecz, przy pasie przez nią noszony. Jej towarzysze uzbrojeni zresztą byli także- miecze, topory. No wypisz, wymaluj zgraja zabijaków.

-Skoroś bardko była w Myvie- ni z tego ni z owego zagaił krasnolud z ręką na temblaku. -To musi widziałaś całą dziwkarską rewoltę, co się tam odbyła. To musi być dopiero zabawna historia. Bo jak przejeżdżaliśmy przez miasto, tom tam widział takie babskie galoty nad bramą...
-Drunin!- syknęła jednak półelfka, głośno na tyle, że jedna biedna i zdezorientowana hałasem sowa poderwała się z gałęzi do lotu. Ofuknięty zaś brodacz zamilkł jak smagnięty biczem, co sytuacją było niespotykaną. No bo jakże to? Krasnolud pod pantoflem? I to jeszcze w połowie elfim?

(...)

Miasteczko Ostrokół znajdowało się dość blisko miejsca, w którym Derrick ze swą kompanią napotkali niedoszłą nieboszczkę. Skąd się nazwa wzięła to nietrudno było zgadnąć, miasteczko otoczone było bowiem solidną drewnianą palisadą. Zapewne tylko dlatego, że zewsząd w koło otaczał je las, z którego leniwi Rivijczycy mogli zebrać materiał na budowę.


Bramy wjazdowej strzegł zaś strażnik, nadzorowany z jej szczytu przez łucznika. Pora do wczesnych się w żadnej mierze nie mogła zaliczać, to i przekonanie wartownika aby przyjezdnych puścił, wymagała od Talbitta odrobiny czasu i dyplomacji. Ot, dość by spostrzegawcza Mariposa zdążyła odczytać treść kartki przybitej gwoździem do palisady.

Cytat:
Strzeżta się demonów rozpusty i wszeteczeństwa
Kiedy już wszyscy znaleźli się po właściwej stronie bramy, można było ocenić jak się Ostrokół prezentuje. A prezentował się całkiem nieźle. Kimkolwiek był zasadźca, nie planował układu ulic po pijaku, bo były równiutkie jak od linijki- równoległe i prostopadłe tworzyły szachową siatkę. Domy były głównie drewniane, z rzadka kamienne i murowane.


Zaś karczmami mieścina mogła się pochwalić dwiema. Skoro wybór nie był przesadnie rozległy, to i nie trzeba się było długo zastanawiać, którą wybrać- tę, która była najbliżej. Zostało więc tylko pozostawić konie w stajni i ruszyć na spotkanie z kolacją, rozmowami a potem z łóżkiem na tyle wygodnym, na ile sakiewka pozwoli.

do Rennarda de Falco

czerwiec, miasto Aldersberg, Aedirn

Pierwsze pukanie nie przyniosło jednak pożądanego efektu. Rennard zdecydował więc, że zapuka jeszcze raz, a jak znowu nic się po tym nie stanie, to sobie pójdzie. Próbował dostarczyć gwóźdź, nie wyszło, nie jego wina. I jak na złość, kolejnemu 'puk, puk' odpowiedział zaspany głos.
-Kto się dobija, do cholery? Już idę.- Nie trzeba być znawcą ludzkiej psychiki, by się domyśleć, że imć Bekker z budzenia w środku nocy zadowolony nie był. Jego napuchłe z niewyspania oczy, kiedy już drzwi otworzył, pałały jedynie serdeczną nienawiścią do Rennarda.
-Czego kurwa?
-Bekker Mikula?- Rennard spytał zimnym tonem głosu, nie przejmując się serdeczną nienawiścią w oczach. A bardziej posturą mężczyzny, która z pewnością była solidniejsza, niż ta szpiega. Życie spędzone na uczciwej i ciężkiej pracy porządnie przecież hartuje.
-I co z tego?
O ile rzeczywiście była uczciwa... tego akurat nie był pewien. De Falco spojrzał w oczy mężczyzny i wyciągnął gwóźdź.- Przesłanie mam dla pana.
Pokazał mu przedmiot i schował w dłoni sięgając przy okazji po sztylet, ukryty w rękawie. By móc go użyć w razie kłopotów.
Mężczyzna, o ile dało się to ocenić w marnych warunkach oświetleniowych, zbladł.
-Ale jak to kurwa? Jeszcze mam dwa dni. Nie tak się kurwa umawialiśmy.
- Sytuacja się zmieniła. Nas naciskają. My naciskamy na was -mruknął De Falco spokojnym tonem wpatrując się w oczy rzemieślnika.-Postarajcie się by wszystko było gotowe na jutro wieczór. Bo inaczej, może zrobić się wszystkim niewesoło.
-Co?- wybełkotał zdezorientowany Mikula.
-Postarajcie się na jutro, dobry człowieku- odparł spokojnym tonem de Falco.
Po czym dodał już zimniejszym tonem.- Najpóźniej.
-Nie... nie rozumiem.
-Gwóźdź rozumiesz. Więc pospiesz się z resztą-mruknął de Falco.
Na twarzy, nad wyraz prostej zresztą, Bekkera wyraz się cokolwiek zmienił.
-Ktoś pan w ogóle jest?- zapytał, z wyraźnie mniejszym przestrachem jak na początku.
-Tego wiedzieć nie musisz. Wystarczy, że wiesz kto mnie przysyła-odparł Rennard.
-Taa? A pewny bym wcale nie był- cwaniakowato odparł mężczyzna.
Sztylet nagle pojawił się w dłoni Rennarda. A dłoń błyskawicznie przesunęła się w kierunku krocza mężczyzny. Ostrze dotknęło owego miejsca bardzo wyraźnie.- Drgnij choć odrobinkę...a swoje jaja będziesz zbierał ziemi.
Odruchy zadziałały u Mikuły znacznie szybciej niż mózg, dzięki czemu rzucił się w tył drąc się ile sił: 'mordują'!

Ostrze przeszyło powietrze i wbiło się w drewno podłogi pomiędzy nogami mężczyzny. A kolejne sztylet pojawił się w dłoni de Falco, który rzekł dość głośno.- Ryknij jeszcze raz jołopie. A rzeczywiście cię zabiję. Morda w kubeł, gdy do ciebie mówię.
No i na prostej twarzy imć Bekkera znowu pojawiła się ta bladość nienaturalna, a krzyk zamarł mu w gardle w jednej chwili.
-A teraz słuchaj i staraj się zapamiętać -de Falca lekko poruszał sztyletem, niczym fakir piszczałką przed pyskiem kobry.- Wiesz co masz robić i wiesz, że już nie masz czasu.- Spojrzał w oczy rzemieślnika.- Nie chcesz chyba, żebym tu wrócił... niezadowolony?
-Nie, nie, nie, nie - wydukał z siebie. A gdzieś z przeciwległej strony ulicy dobiegł zainteresowany okrzyk 'Co tam się dzieje?'.
- To powiedz co masz zrobić i kiedy to zrobisz-uśmiechnął się de Falco i dodał złowieszczo.- I niech mnie ta odpowiedź zadowoli.
-Co?- bąknął przerażony i zupełnie zdezorientowany mężczyzna.-Nic nie rozumiem. Ktoś pan, czego pan kurwa chcesz?
De Falco, był lekko poirytowany. A najbardziej tym, że nie wiedział po co właściwie został tu przysłany. Sztylet został wsunięty za pas. W dłoni Rennarda pojawił się ów gwóźdź. Uśmiechnął się do przerażonego chłopa i rzekł.-Łap.
Po czym rzucił gwóźdź w jego dłonie.
Mikula wyglądał, jakby ten gwóźdź palił go żywym ogniem. Zaprawdę smutny widok reprezentował sobą ten wybudzony ciemną nocą i sterroryzowany człowiek. A jakby jeszcze takich widoczków było mało, to ktoś się najwyraźniej jego wcześniejszym okrzykiem żywo zainteresował, bowiem odgłosy ciężkich kroków zbliżały się do nieciekawego domostwa Bekkera.

De Falco zaś kulejąc zaczął się oddalać. Przez ramię zaś rzekł do chłopaka.-Odeślij ich do domu. Nie mam ochoty nikogo zabijać. Przynajmniej tej nocy.

Kroki swoje skierował Rennard ku swojemu nowemu "szefowi". Wszak prawdopodobnie chciałby się dowiedzieć, że zlecone zadanie zostało wykonane bez komplikacji. A przynajmniej tak się szpiegowi zdawało. Dalej bowiem nie miał pojęcia o co w tym wszystkim chodziło. Nie został co prawda zaatakowany, czego się trochę spodziewał, ale to wcale nie oznaczało, że cała ta wyprawa nie była jedną wielką pułapką. Oby całe powzięte przez de Falco ryzyko się na końcu opłaciło.
Noc robiła się coraz ciemniejsza i ciemniejsza, a ulice były absolutnie wyludnione kiedy szpieg dotarł pod dom Sothermeiera. Jedynie łuna paleniska przy świątyni Wiecznego Ognia pozwalała orientować się w topografii miasta. Rennard załomotał do drzwi i czekał cierpliwie aż mu otworzą. Brodaty osobnik, który to w końcu zrobił zdawał się być tym samym krasnoludem, co ostatnio. Z drugiej strony- oni wszyscy pod tymi brodami wyglądali tak samo.
-Po prośbie, czy guza szukasz?- zapytał przyjacielsko 'odźwierny'.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 11-04-2011 o 20:53.
Zapatashura jest offline  
Stary 11-04-2011, 12:10   #536
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Droga do miasteczka minęła im w niemal kompletnej ciszy. Mówienie bowiem było zabronione. Mariposa od czasu do czasu z niezadowoloną miną zerkała na półelfkę. Kto to bowiem widział żeby zabraniać rozmów. Przecież pan Drunin nie chciał krzyczeć w niebogłosy, a jedynie poglądy kulturalnie powymieniać. Jednak nie odważyła się sprzeciwić.

Gdy pan Derrick czarował strażnika, co po prawdzie do jej zadań należeć powinno bowiem tatko wiecznie jej powtarzał iż dla jej uśmiechu każdy w ogień gotów skoczyć, Mariposa ograniczyła się tylko do ciekawego zerkania to na nieznajomego, to znów na karteczkę przyczepioną do palisady. Co też się tu działo, że takie restrykcje wprowadzono? Trzeba będzie zasięgnąć języka...


Karczma nosiła wdzięczną i zachęcającą nazwę “Tłusta gąska”. Nazwa z pewnością nie miała związku z właścicielką, która była bardzo zgrabna i nie wyglądała na głupią.


- Witam szanownych państwa w naszych progach. - Rozpromieniła się na widok wchodzących. Widać nie przeszkadał jej ani skład osobowy, ani rasowy zgromadzonego towarzystwa. Może dlatego, że stoły w karczmie nie były zbyt gęsto obsadzone. Sześciu klientów, mieszkańców miasteczka sądząc po ubraniach, siedziało nad kuflami pełnymi (lub już nie) piwa.
- Kolacja i nocleg? Kąpiel może? - pytała, prowadząc gości do największego stołu, przy którym zmieściłaby się nie tylko ich piątka, ale i dwa razy tyle osób.
- Mamy kaszę z sosem, warzywa, chleb, ser, piwo, wino...
- Wszystko -
zadysponował Drunin. - Na początek dla pięciu osób, w razie czego wezmę dokładkę.
- I nocleg, oczywiście -
dodała Liliel. - Trzy pokoje.
- Dla mnie też pokój, mały jeśli można prosić i...
- Mariposa przez chwilę zastanawiała się czy starczy jej na coś dodatkowego, co całkiem zmyłoby wspomnienia skrzyni i czwórki mężczyzn. - Kąpiel byłaby chyba dobrym pomysłem. Zaś do jedzenia... - kolejna chwila zastanowienia - kaszę z sosem i wino. - Obdarzyła karczmarkę uroczym uśmiechem chcąc zrobić odpowiednio dobre wrażenie na przyszłość. Miejsce to nieco przypominało karczmę jej ojca. Było tu spokojnie i przytulnie. W sam raz by odpocząć po długiej podróży. W oknach wisiały białe firanki, panował porządek, nawet ogień w kominku płonął jakby przyjaźniej niż w innych karczmach. Goście nie krzyczeli ani się nie awanturowali. Miała nadzieję, że nikt nie będzie się sprzeciwiał gdy zapyta o pozwolenie na umilenie wieczoru paroma pieśniami.
Liliel obrzuciła Mariposę dość dziwnym spojrzeniem, kiedy ta zamówiła osobny pokój.
- Ze mną z pewnością nie będzie ci zbyt ciasno - powiedziała. - Ale jak wolisz.
- To nie tak...
- bardka zaczęła się bronić bo po prawdzie nawet nie pomyślała o tym żeby dzielić pokój z Liliel. - Nie chciałam przeszkadzać.
Liliel wbiła wzrok w bardkę, a po chwili spytała:
- W czym miałabyś mi przeszkadzać?
- W... -
odruchowo przeniosła wzrok na medyka. - W zażywaniu leczniczego snu.
Drunin parsknął śmiechem, który nie umilkł nawet pod piorunującym spojrzeniem półelfki.
- Więc ile tych pokojów? - spytała karczmarka, stojąca niczym uosobienie cierpliwości.
- Cztery - oznajmiła Mariposa rzucając przy tym nieco gniewne spojrzenie w stronę półelfki. Skoro ta chciała dzielić z nią pokój mogła wcześniej powiedzieć.
Liliel obdarzyła ją obojętnym spojrzeniem
- Cztery w takim razie - powiedziała.
Bardka miała przedziwne wrażenie, że szanse na to by między nią, a tą kobietą zapanowały nieco cieplejsze stosunki, są bliskie zeru. Liliel najwyraźniej wolała pozostać nieprzyjazną, obojętną i wiecznie niezadowoloną osobą. Dla Mariposy takie postępowanie było pozbawione sensu. Odczekała aż karczmarka oddali się by zarządzić przygotowanie dla nich posiłku po czym odsunęła nieco krzesło by mieć więcej wolnego miejsca i chwyciła lutnię w dłoń. Spokojne, łagodne dźwięki, które jej zwinne palce wydobyły z instrumentu pozwoliły odpędzić nieprzyjemne wrażenie jakie na dziewczynie zrobiła nowa znajoma. Po chwili cichym głosem zanuciła piosenkę, którą zwykle śpiewał jej ojciec gdy była mała.

Pomiędzy blaskiem a cieniem,
jawą a błogim snem
dom ma swój Maripene,
nad nocą, okryty dniem.

Oczu ma kolor błękitny,
włosy jasne i lśniące,
usta jej aksamitne
a cała skąpana jest w słońcu.

Przy niej łąki kwieciste,
rzeki złotem mieniące,
stawy całe przejrzyste
trawy wokół patrzące.

Nigdy jej noc nie okrywa,
czasami odwiedza ją wiatr,
mieszka tak wieki szczęśliwa,
bo skryty przed ludźmi jej świat.


Gdy przebrzmiała ostatnia zwrotka, przymknęła powieki pozwalając palcom na swobodne pląsanie po strunach.

Widać jej piosenka niezbyt przypadła tubylcom do gustu, bowiem jeden z nich spytał:
- Dziewuszko, nie znasz czegoś przyjemniejszego dla ucha? Czegoś żywszego?

Drgnęła wyrwana ze swojego świata gubiąc na chwilę melodię. Pospieszny przegląd zrobiła pieśni, które znała po czym wybrała tą, która wydała się jej odpowiednia dla tak “wymagającej” publiczności. Palce nieco szybciej po strunach przebiegły, a z ust popłynęły słowa pochwalne dla dzielnego wojaka co to po świecie wędrując liczne przeszkody pokonywał by na koniec miłość wybranki pozyskać. Lekka, nieco zabawna historia z rodzaju tych, którymi zwykle gości karczm się zabawia.

Długo występ nie trwał, chociaż tym razem aplauz był większy, ale karczmarka, Diana - tak przynajmniej zwali ją tutejsi - postawiła na stole zamówione jedzenie.
Mariposa odłożyła lutnię skinieniem głowy i wdzięcznym uśmiechem dziękując za uznanie po czym zabrała się za konsumowanie podanego posiłku.
Nie ona jedna. Krasnoludy rzuciły się na jedzenie jakby głodowały od tygodnia. Liliel i Derrick okazali więcej opanowania, ale również nie udawali, że im nie smakuje. Derrick nalał wina Liliel i Mariposie, zaś Drunin i Gurd ochoczo raczyli się piwem z ogromnych kufli. Ku zdziwieniu Mariposy Derrick ograniczył się do czystej wody, co - to również ją nieco zdziwiło - nie spotkało się z żadnym komentarzem ze strony krasnoludów. Widać już przywykli do takiej fanaberii.
Miała zamiar go o to zapytać jednak po chwili namysłu uznała, że lepiej się wstrzymać do momentu gdy trafi się okazja by rozmowę w cztery oczy przeprowadzić. Liliel zapewne po raz kolejny spojrzałaby na nią bykiem. Nie było sensu psuć sobie przyjemności z posiłku tylko po to by dać upust nadmiernej ciekawości. Szkoda tylko, że tej zasady nie trzymała się częściej.
Kolacja minęła więc w cichej atmosferze. Gdy jedzenie zniknęło z talerzy, a wino z kielicha, ponownie sięgnęła po lutnię. Obserwując jak krasnoludy wlewają w siebie kolejne porcje złocistego trunku, trącała struny raz smętną to znów wesołą melodię wygrywając. Od czasu do czasu rzucała przy tym spojrzenie w stronę pozostałych gości, chcąc po ich reakcjach rozeznać się w tym co lubili, a czego nie. Nie było dla niej wielkim zaskoczeniem gdy się okazało, że wesołe melodie większą popularność mają. Któż bowiem chciałby słuchać smętnych, o prawdziwym życiu opowiadających historii.
- Dobrze się już czujesz? - spytał Derrick, zwracając się do grającej. - Nie masz żadnych stłuczeń, odbić, sińców?
Przeniosła wzrok na medyka i ignorując Liliel, wdzięcznie się do niego uśmiechnęła.
- Nic czego nie dałoby się przeżyć, panie Derrick’u. Jestem pewna, że wystarczy chwila odpoczynku w wygodnym łóżku by znikły wszelkie ślady po tej przygodzie.
Na słowo ‘łóżko’ na twarzy Liliel pojawił się przelotny uśmiech, ale półelfka nic nie powiedziała.
- W tak małej grupce jak nasza formalności są zbędne, więc mów mi po imieniu, Mariposo - powiedział Derrick. - Gdybyś jednak po kąpieli odczuwała jeszcze jakieś dolegliwości - wrócił do poprzedniego tematu - to powiedz. Postaram się coś na to zaradzić.
- Korzystaj póki możesz - wtrącił się Drunin. - Drugiego takiego medyka ze świecą nie znajdziesz.
- W takim razie gdyby takowa potrzeba zaszła z chęcią z usług medycznych skorzystam. Skoro pan Drunin tak zachwala. - Teraz uśmiechem obdarzyła krasnoluda, lekko głową przy tym skinąwszy.
- Drunin - poprawił ją krasnolud.
- Dobrze zatem, teraz jednak wybaczcie, czas bym nieco cierpliwość tutejszych na próbę wystawiła swą wątpliwą sztuką. - Wstała, skłoniła się prześlicznie całej drużynie po czym ruszyła w stronę kominka przy którym ława stała, a które to miejsce zwykle najczęściej bardowie wybierali.
Liliel westchęła tylko, a potem podniosła się.
- Idę do siebie - powiedziała. - Nie narozrabiajcie czasem, jak mnie nie będzie.
- My? Rozrabiać? - Drunin zdawał się być uosobieniem niewinności.
- Derricku, dopilnuj ich - rzuciła na odchodnym. Mała dziewuszka, dziesięcioletnia najwyżej, ruszyła przed nią by pokazać pokój.
Derrick usiadł wygodniej, bardziej obserwując otoczenie, niż występującą bardkę.
W gospodzie pojawiło się parę nowych osób, ale i tak więcej było pustych miejsc, niż zajętych.
- Zawsze tu tak cicho i spokojnie? - spytał Dianę, gdy ta stawiała na stole kolejny dzban z piwem.
- Prawie - odparła karczmarka. - Od czasu do czasu ktoś z kimś się pobije, ale to się zdarza nie częściej niż raz na miesiąc.

Zajęta występem Mariposa nie zwracała zbytniej uwagi na to co działo się przy stole jej przypadkowych towarzyszy. Próbując wczuć się w gusta tutejszej gawiedzi testowała coraz to nowsze melodie i słowa by na koniec dojść do wniosku, że te najbardziej popularne, wszystkim znane przyśpiewki karczemne sprawdzają się najlepiej. Widać tylko w gronie sobie podobnych mogła swobodnie smętne, tęskne pieśni śpiewać. Kolejna lekcja do zapamiętania.
Gości przybywało i ubywało w miarę jak mijały godziny. Gdy poczuła lekkie drapanie w gardle uznała, że na dzisiaj dość już było śpiewania. Dokończyła melodię, którą wcześniej zaczęła po czym odłożyła instrument. Z żalem musiała pogodzić się z faktem, że wielkiej atrakcji jej śpiew nie wywołał. Co prawda odezwało się kilka oklasków i głośnych pochwał, jednak wiwatów i hymnów pochwalnych na jej cześć raczej nie miała co oczekiwać.

Wracając do stolika przy którym ostał się już tylko Derrick miała lekkie problemy z ukryciem markotnej miny. Po festynie i Myvie spodziewała się podobnego przyjęcia w każdej karczmie. Widać dobre złego początki...
- Dobrej nocy panie Derricku - mruknęła w jego stronę podnosząc przy okazji worek z podłogi i rozglądając się za karczmarką co by o kąpieli przypomnieć.
- Dobranoc, panno Mariposo - odpowiedział uprzejmie Derrick. - Miłych snów życzę.
Skinęła mu pospiesznie głową gdyż właśnie w tej chwili wypatrzyła karczmarkę wychodzącą z kuchni.
- Gdyby coś mi dokuczało po kąpieli to zapukam - oznajmiła i nie czekając na odpowiedź podbiegła do kobiety.

Pokoik, który wynajęła okazał się co prawda mały, jednak całkiem przytulnie urządzony. Wąskie łóżko zasłano czysta pościelą, a okno ozdobiono firanką. Szafa oraz mały stoliczek stanowiły całe jego wyposażenie, jednak Mariposie to w zupełności wystarczyło.
Wbrew temu co powiedziała Derrickowi, ani myślała pchać się medykowi do pokoju z powodu byle siniaków i otarć. Dopiero by jej Liliel dała popalić gdyby się dowiedziała. Zamiast tego, jak na grzeczną elfkę przystało, położyła się do łóżka by odpocząć. Wykąpana, najedzona i przyjemnie rozleniwiona zapadła w lekki, w pełni zasłużony sen.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]
Midnight jest offline  
Stary 11-04-2011, 12:27   #537
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Derrick odprowadził wzrokiem bardkę, a potem przywołał do siebie karczmarkę.
- Co to za napis o demonach rozpusty, tam na kartce, na palisadzie? O zarazę rozpusty, co z Myvy idzie?
- O demony, jak tam pisze. O inkuby i sukuby oczywiście
- Mieliście tu problemy z sukkubami? Inkubami?
- spytał Derrick.
- A mieliśmy, mieliśmy. Chyba nawet dalej mamy.
- Grasują? Po nocach? Jak wyglądają?
- Ja sama żadnego nie widziałam
- lojalnie odpowiedziała karczmarka. - Ale w mieście wiele się o nich mówi. Wykorzystują samotnych, jak to lubieżne demony.
- A próbowaliście... jakiejś fachowej pomocy? Kapłanów albo łowców demonów?
- Mamy tutaj w mieście kapłankę Melitele, ale niczego jej się nie udało wskórać. A dlaczego po łowcę żadnego nie posłano, to nie wiem
- odparło niewinnie dziewczę.
- Przykro mi, ale na tym się nie znamy - stwierdził Derrick. - Dziękuję bardzo.
- Trudno. Na pewno ta sprawa się jakoś w końcu wyjaśni. Ale lepiej jest uprzedzić przyjezdnych, bo się jeszcze jakieś nieszczęście gotowe stać.
- Czy może mi pani jeszcze powiedzieć, jak wygląda droga przed nami?
- spytał Derrick.
- A na wschód, czy zachód od miasta pan jedzie? - zapytała dziewczyna.
- Na wschód - odparł Derrick. - Przynajmniej na razie.
- To w takim razie na sam początek przez przecinkę w lesie. Będzie to konno na przynajmniej pięć godzin drogi, a może być i więcej jak na drogę coś się zwaliło. U końca przecinki jest osada drwali, ale z towarzyszkami pańskimi to ja bym się tam nie zatrzymywała
- przestrzegła. - Potem trasa jest już otwarta i sobie można górki pooglądać. Jakieś wioski idzie tam odwiedzić, ale do najbliższego miasta na wschód to będzie z dwa dni drogi.
- Nocleg pod gołym niebem można zrobić, to nie problem. Jakieś jedzenie na dwa dni, dla naszej kompanijki małej, dostalibyśmy? Żeby z głodu
- uśmiechnął się lekko - nie paść, zanim do miasta dojedziemy. A jak je zwą, to miasto?
- Kowary, panie.
- Gospody jakieś, kłopoty większe, ciekawsze rzeczy?
- Czy tam zaraz kłopoty
- odparła wymijająco dziewczyna. - Trochę podupadło miasto ostatnimi czasy, jak większość handlu z Carbonem przejęło Aedirn. Ale gospody tam przecież są.
- Dach pod głową się zatem znajdzie i coś dla głodnych żołądków moich kompanów. Jakąś by pani poleciła?

- Nigdy tam nie byłam, to i trudno mi polecać - odpowiedziała z uśmiechem.
- A plotki, co podróżni mówili, coś radziły? Ludzie zwykle coś powiedzą, porównają.
- Jeśli wiadomości z drugiej ręki panu wystarczą, to dobrze mówiono o Synogarlicy i Kowadle
- uczynnie poinformowała Diana.
- Dziękuję bardzo. - Derrick odpowiedział uśmiechem. - W takim razie do zobaczenia jutro.
- Do zobaczenia panu - odparła i dygnęła.

Po tej krótkiej rozmowie ruszył do swego pokoju, gdzie spotkał się oko w oko z niezbyt zachwyconą Liliel.
- Czyżby cię odprawiła z niczym, medyku? - spytała głosem w którym sympatii nie było za grosz.
- Ano, widocznie - odparł Derrick, nie przejmując się ani tonem, ani rzuconym mu spojrzeniem. - Czy teraz, gdy jej nie widzisz w moich ramionach, możesz się rozchmurzyć nieco?
Uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę.

Kobiety są dziwnymi stworzeniami.
Gdyby spędził upojne chwile z Mariposą, Liliel zrobiłaby mu karczemną awanturę lub pozbyła się rywalki raz na zawsze. Razem z niewiernym kochankiem być może.
Teraz, gdy się okazało, że jej zazdrość nie ma podstaw, była zapewne tak samo zła. Obrzuciła Derricka ponurym spojrzeniem i wyszła, zamykając drzwi w niezbyt delikatny sposób.
Medyk pokręcił głową, a potem umył się i poszedł spać.


Z głębokiego snu wyrwał go czyiś krzyk.
Na bosaka, w spodniach, z bronią w ręku wybiegł na korytarz. Drzwi do pokoju Mariposy były lekko uchylone i to właśnie stamtąd po raz kolejny rozległ się, tym razem stłumiony krzyk.
Derrick nie trudził się pukaniem, tylko ramieniem pchnął drzwi, przekraczając próg i otwierając je na oścież.
Niewyraźny kształt oddzielił się od miejsca, z którego dochodziło zduszone łkanie, po czym ruszył w kierunku stojącego w drzwiach Derricka. W chwili gdy blask lampy wiszącej w korytarzu padł na twarz napastnika, medyk zdał sobie sprawę, że nie po raz pierwszy widzi tego człowieka. O ile wzrok go nie mylił był to jeden z czwórki, którą spotkali w lesie.
W mętnym świetle wpadających przez okno promieni księżyca błysnął wyciągany przez tamtego nóż.
- Rzuć to! - w wykonaniu Derricka spotkało się ze słabym odzewem.
Mężczyzna zatrzymał się tylko na krótką chwilę gdy dostrzegł rapier w dłoni medyka. Chwila ta wystarczyła by Mariposa zerwała się z łóżka i chwyciwszy ostrze leżące na stoliku wymierzyła cios w plecy napastnika. Jako że czynowi temu nie poświęciła ani jednej myśli, ze zdziwieniem poczuła jak stal wnika w ciało. Momentalnie puściła rękojeść, po czym cofnęła się przerażona. Ugodzony wydał z siebie jęk będący połączeniem zaskoczenia i bólu, po czym odwrócił się w stronę elfki. Rozpaczliwym ruchem sięgnął w stronę pleców na chwilę zapominając o Derricku.
O czym wtedy myślał, tego Derrick się nie dowiedział. Być może chciał wyciągnąć ostrze z pleców, jednak ręka nie dotarła do celu. Otworzył usta, chcąc coś rzec, może przekląć swoją zabójczynię, lecz strużka krwi było jedynym, co z tych ust się wydostało.
Blask oczu zgasł gwałtownie, a nieproszony gość zwalił się łóżko. Drgnął jeszcze, a potem znieruchomiał.
Mariposa przez chwile trwała w miejscu wbijając spojrzenie w ciało spoczywające na jej łóżku. Nie mogła uwierzyć, że właśnie zabiła człowieka. Przerażona zrobiła pierwszą rzecz, która przyszła jej do głowy. Z płaczem podbiegła do Derricka po czym rzuciła się w jego ramiona oplatając mu szyję własnymi.
Nie była to pierwsza niewiasta, która rzucała się Derrickowi na szyję, jednak pierwsza, która zrobiła to w takich okolicznościach. Pozostawało tylko przytulić ją do siebie i czekać, aż emocje nieco opadną. A potem napoić dziewczynę jakimś uspokajaczem, by mogła przespać się do rana bez koszmarów i wpatrzonych w nią oczu człowieka, którego zabiła.
- Co tu się... Do pioruna... - Niezbyt zgodny dwugłos świadczył o tym, że zajście, a przynajmniej jego końcówka, miała innych świadków poza Derrickiem.
Trzask otwieranych drzwi świadczył o tym, że za chwilę świadków będzie więcej.
Liliel przepchnęła się obok Derricka i Mariposy i podeszła do leżącego by sprawdzić, czy nie żyje.
- Całkiem nieźle jak na początek - powiedziała. - A mówiłam, żeby wziąć jeden pokój - mruknęła pod nosem.
- Derricku, zabierz ją do siebie, a ja zawołam karczmarkę. - Wypchnęła Mariposę i Derricka z pokoju i pchnęła w odpowiednią stronę. Zamknęła drzwi. - Drunin, nikogo nie wpuszczaj, aż nie wrócimy.
Gdy tylko znaleźli się poza pokojem, Mariposa odsunęła się od Derricka i przylgnęła plecami do ściany.
- Nie chciałam... - wyszeptała zerkając niepewnie w stronę zebranej na korytarzu grupy.
I cóż odpowiedzieć na takie zadziwiające stwierdzenie. “Tak, tak, oczywiście”? I jeszcze protekcjonalnie poklepać po ramieniu...
A może powiedzieć “Nic się nie stało, będą następni”?
- Chodź, proszę - powiedział cicho Derrick, wyciągając rękę do Mariposy.
Wielkiego wyboru nie miała więc posłusznie podała mu swoją dłoń, a potem ruszyła za nim do jego komnaty. Ledwo Derrrick zdążył zamknąć drzwi ciałem Mariposy zaczęły wstrząsać dreszcze Wbrew sobie oraz całej sytuacji zaczęła się śmiać. Był to dziwny śmiech, całkiem nie podobny do normalnego, jakim nieraz wybuchała. Przyłożenie dłoni do ust niewiele pomogło. Chichotanie bowiem uparcie trwało, sprawiając że z trudem łapała powietrze.
Najszybszym sposobem na histerię jest zdzielenie delikwenta parę razy po buzi, najlepiej z całej siły. Sposób prosty, skuteczny, lecz uznawany za dość brutalny i nie polecany w stosunku do delikatnych kobiet. Delikatniejsze poklepanie po policzku mogło nie przynieść skutku, a czekanie...
Derrick złapał Mariposę za ramiona i energicznie potrząsnął.
- Przestań - chciała krzyknąć, a wyszedł jej tylko słaby pisk, jednak przestała się śmiać. - Naprawdę nie chciałam zabić tego człowieka... Tylko że on pojawił się znikąd... I ta poduszka... A później nóż jakoś tak sam... I... Tatko mnie zabije... - zamilkła gdyż przed oczami stanęła jej twarz ojca w momencie, w którym dowiaduje się co nawyczyniała jego córeczka.
- Nikt ci nic nie zrobi, ani ja, ani rada tego miasteczka - odparł Derrick. - Ani nawet twój tata, do którego wieści o tym całym zdarzeniu z pewnością nie dotrą. Ale nawet on nie chciałby, by jego córeczka... - Nie dokończył.
- By co? - zapytała odruchowo, próbując jednocześnie wierzyć w słowa Derricka, które nieco gryzły się z tym co słyszała niemal od urodzenia.
Derrick przez sekundę lub dwie zastanawiał się się, czy Mariposa faktycznie chce usłyszeć parę brutalnych słów.
- A jak sądzisz? - spytał. - Przyszedł z wizytą towarzyską? Złożyć wyrazy uszanowania?
- Nie jestem głupia!
- Tym razem krzyk wyszedł jej znacznie lepiej. - Ludzie nie składają wyrazów uszanowania przyciskając poduszkę do twarzy. Przyszedł mnie zabić...
- Prawdopodobnie.
- Głos Derricka był całkowicie obojętny. - Czy z tego wynikało, że masz mu na to pozwolić?
- Oczywiście że nie... Znaczy, chyba nie... Nie powinnam?
- zapytała niepewnie.
- Jeśli nie planowałaś samobójstwa przeprowadzonego w ciekawy sposób - stwierdził Derrick - to z pewnością nie.
- Niektórzy mają na ten temat inne zdanie
- mruknęła odgarniając włosy z twarzy.
- Ty? - przerwał jej Derrick. - Ty masz takie zdanie?
- Nie, oczywiście że nie ja ale słyszałam... Słyszałam opowieści. Różne opowieści... Nie powiesz chyba, że sam ich nie słyszałeś. Przecież takich jak ja powinno się unikać, a zabicie to wcale nie grzech.
- Nie mogła uwierzyć, że nigdy nie doświadczył nienawiści dzielącej ich rasy, szczególnie podróżując w takiej gromadzie.
- Różne głupoty opowiadają - Derrick nie wyglądał na wzruszonego tym wykładem - i co z tego?
- Nic
- odparła uświadamiając sobie nagle, że przecież ma do czynienia z człowiekiem więc nie powinna oczekiwać z jego strony zrozumienia.
Ton wypowiedzi był... ciekawy.
- Cóż... - Derrick uśmiechnął się. - Niespecjalnie ci wyszło to ‘nic’. Jakby z pewnym brakiem wiary w siebie, tudzież w to, co mówię.
- Nie tyle braku wiary w pańskie słowa, co w brak zrozumienia -
odpowiedziała uprzejmie, zastanawiając się przy tym jaką musi być osobą skoro tak szybko doszła do siebie po zabójstwie.
- Uważasz, że nie rozumiem twojej sytuacji w szczególności - odparł Derrick - a elfów i innych nieludzi w ogóle? Cóż, panno Mariposo, jesteś w błędzie. Ale ponieważ i tak mi nie wierzysz i nie masz zamiaru uwierzyć, zatem nie mamy o czym rozmawiać.
- Wyciąga pan nazbyt pochopne wnioski, panie Derricku. Nigdy nie powiedziałam, że panu nie wierzę. Jedynie zarzuciłam brak zrozumienia
- poprawiła go uprzejmie po czym podeszła i usiadła na łóżku. Dłuższe stanie zdawało się być ponad jej siły. - Uznaję, że mogę się mylić gdyż zdaję sobie sprawę, że nie znam tego świata. Jedyną wiedzę czerpię z opowieści, a te nie nastrajają zbyt ufnie do ludzi.
Czuła się źle, chciała wrócić do domu jednak to oznaczałoby poddanie się, a ona nie chciała się poddawać po tygodniu. Tylko że wszystko tak się skomplikowało, że zaczynała wątpić czy ma odwagę na więcej.
- Jeżeli cię uraziłam, przepraszam - dodała.
- Nie poczułem się urażony - odparł Derrick. Nie takie rzeczy słyszał w życiu. - Ani nawet dotknięty. Jest rzeczą oczywistą, iż zdarzają się różni ludzie, więc twoje podejście do tej akurat rasy wcale mnie nie dziwi.
O tym, że nie tylko wśród ludzi zdarzają się rasowe niechęci czy nienawiści, wolał nie wspominać, bo i po co.
- Gdybyś mógł o tym nie wspominać innym byłabym wdzięczna - poprosiła. - Jak myślisz, czy pozostali też będą chcieli spróbować swego szczęścia? - zapytała po dłuższej chwili.
- Pozostali? Tamta trójka? - spytał Derrick.
Skinęła głową potwierdzając jego domysły.
- Nie można tego wykluczyć, ale ja bym nie brał tego aż tak poważnie do serca - odparł. - Wystarczy, że przez jakiś czas odrobinę będziesz na siebie uważać. Tacy jak oni zazwyczaj nie są zbyt wytrwali. Ale prosiłbym, żebyś przez kilka najbliższych godzin pamiętała o jednym. Wbij sobie do głowy, że on wcale nie przyszedł do twego pokoju po twe dziewictwo czy życie.
- W takim razie po co? Nic innego, co stanowiłoby dla mnie jakąś wartość nie mam. No może lutnia ale nie powiesz mi chyba, że to po nią przyszedł.
- Bardowie, niektórzy przynajmniej, mają pewne zasoby w brzęczącej monecie
- uśmiechnął się Derrick. - A gdy pokażesz zawartość swojej sakiewki, to wszyscy najwyżej będą się zastanawiać, skąd on to wiedział.
- Jeżeli po to przyszedł to musiał być zdesperowany
- odpowiedziała niezbyt wesołym głosem. - Więcej by zyskał na kradzieży lutni niż mojej sakiewki.
Derrick zastanawiał się, skąd na tym świecie wziął się taki naiwny bard. Może z wiekiem jej to przejdzie? Kto wie...
- Ty to wiesz, ja to wiem, ale nikt inny. I po co ma wiedzieć? - spytał. - Pójdziesz i powiesz, że jesteś goła i bosa?
- Oczywiście że nie
- fakt iż w istocie była bosa i niemal goła postanowiła przemilczeć. - Zatem mam im rzec, że chciał mnie okraść?
- Ja im to powiem
- odparł Derrick - a ty potwierdzisz. Nikt nie przepada za złodziejami, szczególnie w tak małym i zacisznym miasteczku.

Ku zdziwieniu Mariposy Derrick miał trochę racji.
Bez większych problemów uznano, że obcy przybysz zjawił się tylko w tym jednym celu - by napełnić puste kieszenie. To, że mógł tu przybyć powodowany chęcią (jak by to określiła Mariposa) uszczknięcia kwiatu dziewictwa, nikomu jakoś nie przyszło do głowy. Może dzięki temu, że Mariposa jakoś zapomniała wspomnieć o wcześniejszej wizycie w Myvi.
Ciało zabitego zostało zabrane z pokoju, który szybko uprzątnięto. Mariposa bowiem ani myślała dzielić pokoju z Liliel. Skoro wynajęła swój to żadne niespodzianki jej z niego nie wykurzą. Poza tym wolałaby nie mieć świadka w osobie półelfki gdyby przypadkiem ponownie się rozkleiła. Kobieta miała już wystarczająco złe mniemanie o niej by trzeba było dokładać kolejne do takowego powody. Stanowczo zamknęła drzwi przed pozostałymi.
Ranek przywitał drużynę piękną pogodą i markotną bardką, której humor bynajmniej się nie poprawił po tym jak zapłaciwszy za pokój i kolację, ujrzała dno sakiewki. To oznaczało posiłki z łaski i noclegi w stodołach czy przygodnych szopach.
Jedyną pocieszającą rzeczą było to, że wyjeżdżającej grupki nie potraktowano nawet jako tymczasowej atrakcji.
No i, być może, to, że nie musiała, przynajmniej na razie, jechać sama.
- Rozchmurz się, bardko - powiedział Drunin. - Deszcz nie pada, to jest najważniejsze.
- Padać nie pada ale znając moje szczęście jak nic przed zmrokiem zacznie.
- Mimo ponurych słów obdarzyła krasnoluda lekkim uśmiechem. - Masz jednak rację. Nie ma co się chmurzyć skoro dzień piękny nam się trafił. Co będzie to będzie...
- Nie przejmuj się. Jak nam zaczniesz przynosić pecha, to cię utopimy po drodze w jakimś strumyku
- powiedziała Liliel.
Mariposa w odpowiedzi pokazała jej język.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 11-04-2011 o 19:22. Powód: Rozmowa z karczmarką
Kerm jest offline  
Stary 18-04-2011, 17:57   #538
 
Asmorinne's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemuAsmorinne to imię znane każdemu
Francesca przez chwilę zdębiała. Nie mogła uwierzyć, że to dzieje się na prawdę. Ona? Mistrzyni oszustwa i królowa kłamstwa, została okłamana. Cóż za niedorzeczność, cóż za absurd. Przecież to się nie mogło stać. Tego nie planowało, to niemożliwe. Chwilę zbierała myśli i spoglądała to na prawdziwego to na podrobionego pułkownika.
- Zaraz... zaraz kto jest prawdziwym Angusem Shewingtonem? – podniosła lekko głos. – Angusie, czy tak się naprawdę nazywasz? – spytała zauroczonego, nie mógł jej przecież teraz okłamać. Ten spuścił głowę, więcej nie trzeba było nic wyjaśniać.
- Przepraszam, zaszła pomyłka... – wampirzyca sama odsunęła się od wspomnianego wcześniej Bardacha i podeszła bliżej prawdziwego Shewingtona.
- Kim jesteś kobieto? – zapytał, lecz nie czekał na odpowiedz.
- Bardach zostaniesz ukarany za nieposłuszeństwo... – powiedział twardo i szorstko – Zabrać go do izolatki na dwa dni! A ty kobieto mów szybko co tu robisz i kto cię wpuścił, bo jeśli nie! Skończysz jak Bardach... – groźba nie była potrzebna, wampirzyca zignorowała ją.
- Nie chce mówić przy wszystkich...
- Mów nie mam przed żołnierzami żadnych tajemnic
- Jestem prezentem dla pana Angusa Shewningtona, to sprawa poufna, więc więcej mogę tylko powiedzieć pułkownikowi w cztery oczy. – Francesca zaczęła zbierać siły. Szykował się kolejny urok, co prawda straciła trochę sił na poprzedni, ale zdążyła minąć wystarczająca ilość czasu, aby mogła rzucić go ponownie, co prawda nie tak silnie, ale wystarczająco.
- Kapitanie Nikodemie? – spojrzał na mężczyznę w ciemnej zbroi.
- Mówi prawdę, nie było pułkownika, a na zastępstwie był podpułkownik Angus. Rozkaz, więc został wykonany. - powiedział jak na spowiedzi.
- Taaak? Tylko dlaczego mnie o tym nie poinformowano? – wtrąciła się rozłoszczona, miała ochotę wydrapać mu oczy.
- Kobiety nie mają tutaj prawa głosu... – wrzasnął na nią Angus, tym samym doprowadzając ją do porządku. << ja ci pokaże kto nie ma prawa głosu>> pomyślała Francesca.
- Dobra, powiesz co masz powiedzieć i znikasz stąd... – pułkownik odesłał Nikodema i czekał co ma dopowiedzenia wampirzyca. Ta jednak ani myślała coś mówić w tym momencie, urok najlepiej rzuca się w pomieszczeniu, gdzie jest tylko ona i cel.
- Nie chce, aby ktoś nam przeszkadzał, tutaj kręcą się żołnierze...
- Nikt nam nie będzie przeszkadzał...
- Jak pan woli – Francesca zbliżyła się do niego, uklękła i zaczęła grzebać mu w spodniach, Ten odskoczył jak oparzony.
- Co pani wyrabia?! – spytał zaskoczony.
- To co do mnie należy, jestem prezentem, zapomniał pan? Myślałam, że będzie chciał mieć mnie pan na dłużej, ale jeśli mam zrobić swoje i znikać to właśnie chce zrobić. Proszę się nie bać, nie będzie bolało... wręcz przeciwnie... – powiedziała figlarnie się uśmiechając.
- Widzę, że jednak musimy porozmawiać - chwycił ją za ramie na tyle mocno, że poczuła ból i popchnął ją w stronę budynków.
- Nie tak mocno... – odepchnęła jego dłoń, ten nieco zwolnił uścisk, ale prowadził ja w dalszym ciągu.
- O nie, panienko, musisz mi wszystko wyjaśnić. Kto cię przysłał?– Po kilku chwilach znaleźli się w pomieszczeniu. Sami. Francesca tylko na to czekała. Popatrzyła mu głęboko w oczy. Uścisk na jej ramieniu zaczął się coraz bardziej zmniejszać. W końcu kanciasta dłoń, pogładziła jej ramie, pieściła, aż złapała mocniej i przyciągnęła do siebie. Twardy zimny wzrok zmiękczył się, usta rozszerzyły. Oto stała przed nią zupełnie inna osoba, należąca tylko do niej. Francesca dała się ponieść jego chciwości. Była tak blisko, że czuła narastające pragnienie Angusa w spodniach. Ten chwycił ją za włosy, zaczął całować. Dopominał się jej, chciał jak najwięcej. Zdarzało się, że zaraz po puszczeniu uroku mężczyźni się po prostu na nią rzucali, ale tylko u typów wyjątkowo brutalnych i wrednych. Właśnie na takiego trafiła, już wiedziała co ją czeka. Uśmiechnęła się, na samą myśl. W jednej chwili na półświadoma ugryzła go w szyję. Ten nie przejął się tym, gdyż zaczął ściągać z niej ubranie, co nie przyszło mu z łatwością. Plątanina cienkich sznurków gorsetu stanowiła wielką przeszkodę, dla grubych palców żołnierza. Wziął nóż, który miał przy cholewce buta i po prostu je rozciął. Francesca sapnęła, kiedy ostre zakończenie noża wbiło się w jej skórę. Wąska stróżka popłynęła między jej piersiami. Angus nawet nie przeprosił, zlizał jedynie słodką ciecz i powrócił do dalszego rozbierania kobiety. Spódnice zdjął już bez pomocy ostrza.


Nawet nie wiedziała, gdzie się znajdowali. Katem oka widziała jakieś poprzewracane stoły, nie poukładane krzesła. Jakiś stary magazyn, stara jadalnia? Nieważne. Shewnington zdjął spodnie. Nie pokusił się o żadną bezużyteczną grę wstępną. Po prostu w nią wszedł, Chwycił jej nogi, tak, że plecami dotykała szorstkiej ściany. Czuła w nadchodzącej rozkoszy jak szorstka powierzchnia rani jej ciało. Mężczyzna sapał głośno, tak jak sapią psy, gdy zmęczą się po gonitwie. Trzymał ją tak jakby była po prostu zabawką. Francesca ugryzła go ponownie, w nadgarstek, był najbliżej. Gdyż Angus oparł się dłonią o ścianę, aby nie stracić równowagi.
Nie potrafiła określić czasu, kiedy to wszystko się skończyło. Pamiętała, że zmienili pozycje, na stole, który pękł. Wielka chmura kurzu otoczyła ich spocone ciała. Kobieta czuła drażniące drobiny kurzu szczypiące w rany. Widziała od czasu do czasu twarz Shewningtona, cienkie wargi, które ściśnięte napajały się satysfakcją, że dostały to czego chciały. W końcu oboje opadli na zimną podłogę. Angus opadł praktycznie na nią przygniatając swoim muskularnym ciałem. Francesca odepchnęła go, ubrała się w jego koszulę i położyła się obok. Słodki sen przyszedł szybko.
 
__________________
Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia...
Asmorinne jest offline  
Stary 19-04-2011, 14:42   #539
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
do Mariposy Averenestil i Derricka Talbitt

lipiec, okolice miasteczka Ostrokół, Rivia

Lasem grupka do miasteczka wjechała, lasem teraz je opuszczała. Lokalizacja Ostrokołu była z pewnością dziwna, ale i czego się było spodziewać po Rivii? Jakoś wśród Nordlingów nie była ona synonimem urbanizacji i postępu. Na pożegnanie jeszcze strażnik bramy ostrzegł podróżnych, coby na dzikie zwierzęta uważali, a i nie planowali nocnych w lesie postojów, bo na południe przy rzece kikimory się zalęgły, a nie wiadomo jak daleko się potworzyska zapuszczają. Wiadomość tą jednak Drunin, Gurd i Liliel skwitowali jedynie kwaśnymi minami.


Warunki przyrody były jednak naprawdę ładne. Piękne, rozłożyste drzewa, wśród których rozlegał się świergot ptaków. Może i nie poprawiało to Mariposie humoru, lecz z drugiej strony- na pewno go nie pogarszało. Wszystko wydawało się takie spokojne, zupełnie nie pasujące do tego, co stało się w nocy.
Ni z tego ni z owego, do elfki zbliżył się na swym kucu Gurd. Jechał tak chwilę przy Averenestil, po czym szturchnął ją łokciem w udo.
-Pochyl się trochę dziewczyno, nie będę przecież krzyczał tam w górę – rzucił, z wrodzonym krasnoludzkim wdziękiem.
Mariposa zajęta podziwianiem otoczenia i wspomnieniami wydarzeń nocnych zdziwiła się nieco nagłym zainteresowaniem krasnoluda, jednak grzecznie pochyliła tułów by Gurd krzyczeć nie musiał.
- Słucham panie Gurd?
-Czy to aby rozsądnie, żeby taka młoda dziewczyna włóczyła się po świecie w towarzystwie obcych osób? Szczególnie po wczorajszym - ostatnie zdanie dodał cichym głosem. -Może lepiej byłoby zawrócić?
Spojrzała na krasnoluda zdziwiona.
- Zawracać? Nie ma mowy - odpowiedziała pewnie zapominając na chwilę o własnych wątpliwościach. - No chyba że pan Gurd ma coś przeciwko mojemu towarzystwu i dlatego próbuje odwieść od wspólnego podróżowania. Narzucać się przecież nie będę... - dodała lekko urażonym tonem.
Krasnolud popatrzył na Mariposę nieodgadnionym wzrokiem. Milczał przez pewien czas, po czym wzruszył ramionami i burknął coś niezrozumiałego, w stylu- meh.
Elfka wzruszyła ramionami i na powrót wyprostowała się w siodle, co było znacznie wygodniejsze. Widać Gurd'owi argumentów brakło skoro tak obszernie wytłumaczył swe obiekcje.

Wziąwszy poważnie ostrzeżenia karczmarki, Derrick wolał się do osady drwali nie zapuszczać, zresztą prowiantu było pod dostatkiem, a i pora jeszcze wczesna. Kiedy cała kompania zbliżała się do skraju lasu, przed nimi były jeszcze z trzy, cztery godziny spokojnej podróży nim zmęczone konie zaczęłyby protestować. No i trudno byłoby przecenić piękny widok majestatycznego pogórza Carbonu, który wymalował się na północy, gdy ostatnie drzewa zostawione zostały w tyle.


-Ha!- ucieszył się na ten krajobraz Drunin. -I to są widoki, a nie jakieś tam przerośnięte chwasty, co to je jedna wichura połamie i wio. -Talbitt pamiętał jeszcze patriotyczne wywody krasnoludów na temat Carbonu i teraz spodziewał się podobnych. I całkiem słusznie.
Talbitt pamiętał jeszcze patriotyczne wywody krasnoludów na temat Carbonu i teraz spodziewał się podobnych. I całkiem słusznie.
-Wy ludzie, to czasem jesteście dziwni- zagadnął Gurd, w kierunku medyka bo kogo by innego? -Ćwierć wieku raptem minęło od kiedy łomot spuściliśmy temerskim skurwielom, a wy...- w słowo jednak zaraz weszła mu Liliel.
-Wstrzymaj się trochę i na słowa bacz- ofuknęło go.
-Co? - zapytał wybity z kontekstu Gurd, po czym spojrzał w kierunku Mariposy. -A no tak... No to minęło raptem ćwierć wieku od kiedy pokazaliśmy kunszt krasnoludzkiej wojaczki, a wy już zdążyliście o tym zapomnieć i skórę dzielicie na żywym niedźwiedziu. Aedirn z Rivią od lat się kłóciły, które królestwo ma większe prawa do handlu z Carbonem, tak jakby nasi bankierzy i handlarze nie mieli prawa głosu. No i król Aedirn lat temu parę przeforsował sobie tylko znanymi sposoby, żeby handel z Mahakamem leciał przez Talberg. Pamiętasz pan Talberg, prawda panie medyk?- Gurd upewniał się, że go słuchają. -Wcześniej tośmy sprzedawali rudę to na północ, to na południe, gdzieś w te okolice. A teraz cło takie dowalili, że tylko gnom co się za mocno kwasów nawąchał wysyłałby wyroby bezpośrednio do Rivii. Durnych wy macie polityków, a durnych. W Aedirn ludzie, w Rivii ludzie, a jedni drugim świnie sobie podrzucają jak się da. A z pieniądzem przecież jak z młynem: najlepiej jak swobodnie krąży.
-Tak Gurd, jasne. Bo przecież byś kuzyna w beczce nie zamknął, jakby z tobą o rudę złota konkurował - półelfka wbiła kompanowi szpilę.
-Ale potem bym wypuścił, a tym com zarobił to bym się podzielił.- Odparował brodacz.
-I to na pewno po równo?
-A jak. Trzy części dla mnie, jedna dla niego. Jak to w rodzinie, tradycja święta.
Derrick, nie przerywając, słuchał wynurzeń Gurda. Krasnolud rozkręcił się nad podziw, całkiem jak nie on. Widać temat mu podpasował.
- Niezły sposób sprawiedliwego podziału stosujesz - skinął głową z uznaniem, gdy Gurd na chwilę przerwał swe wywody. - Będę musiał pamiętać. A co do ludzi... Krótko żyją, krótką też mają pamięć pokoleniową, jeśli chodzi o przypadki, gdy w tyłek dostali. To znaczy fakt dostania pamiętają i niechęć żywią do sprawcy, ale wnioski im z pamięci szybko wylatują.
-Jak mówiłem- powtórzył krasnolud. -Dziwni jesteście.

(...)

Tak, jak mówiła karczmarka, za lasem było długo, długo nic, a potem z rzadka wioski. Niemniej wieczór się już zbliżał, a konie nawet mimo postojów, miały już dość swojej roboty. Wypadało więc albo obóz rozbić pod gołym niebem, albo liczyć na rivijską gościnność.

do Francesci de Riue

lipiec, gdzieś w Rivii

Sen jednak nie trwał zbyt długo. Chociaż prawdziwy Angus okazał się bardzo dzikim kochankiem, to nie wymęczył Francesci aż tak by spała jak zabita. Wyostrzone zmysły nawet we śnie wyłapywały to, co działo się w okół. A w tym konkretnym przypadku, ostrzegły de Riue, że ktoś był w pobliżu. Otworzyła zatem swe oczy, aby ukazał się im stojący po przeciwnej stronie pomieszczenia mężczyzna. Chociaż dzieliła go od niej spora odległość, nie było żadnych wątpliwości, że nieznajomy przygląda się z zadowoleniem odsłoniętym, długim nogom Liska.
Długie włosy zaczesane miał na boki, aby nie opadały mu na oczy. Jak na standardy armii jednak, można było powiedzieć, że był ogolony. Z brzytwą nie witał się co najwyżej dwa dni.


Francesca przeciągnęła się, pozwalając, aby jej ciała było widać więcej niż dotychczas. Także nieznajomy mógł podziwiać zaczątki jej pośladków.
- Co tu robisz? - spytała zaspana - wasz pułkownik jest na razie niedyspozycyjny, lepiej mu nie przeszkadzać. - Kobieta wstała i nakryła go kawałkiem materiału, będącym jej szczątkami gorsetu.
-Widzę właśnie- odparł z uśmiechem i tak cicho, że gdyby nie wyczulone wampirze zmysły, trudno byłoby go dosłyszeć. -A przecież o przełożonego trzeba dbać, pilnować.
-Ja się nim zaopiekuje - Francesca przytuliła się do niego. - Nic złego go nie spotka, wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się łobuzersko - a ty nie masz przypadkiem do pilnowania czego innego?
-Nic innego tak nie przyciąga wzroku - odpowiedział łobuzersko, nie przestając przesuwać spojrzenia po ciele de Riue. -Aż strach pomyśleć coby było, jakby chłopaki zobaczyły cię taką roznegliżowaną. Przez trzy dni nie mogłabyś chodzić.
-Coś sugerujesz? - spytała ale nie czekała na odpowiedz. - Jestem już zajęta, więc bardzo cię proszę opuść to pomieszczenie... bo obudzę twojego dowódce i inaczej z tobą porozmawia... - zmrużyła oczy.
-Absolutnie niczego nie sugeruję - mężczyzna podniósł ręce w obronnym geście. -Raczej ostrzegam. Mam bronić dowódcy, ale przecież nic mi się nie stanie jak przy okazji ostrzegę piękną niewiastę.
-Ah rozumiem. Jesteś tutaj, aby mnie obronić... ale jeszcze nie wiesz, że potrafię poradzić sobie doskonale sama - podeszła do niego powoli, chwytając miecz, który miał przy boku Angus.
-Nie śmiałbym tego negować – grzecznie zgodził się nieznajomy, a z jego twarzy nie znikał uśmiech. -Ja tylko ostrzegam. No i mam oko na mojego dowódcę, naturalnie.
Kobieta wbiła miecz tuż przed mężczyzną. Wolała jednak mieć go pod ręką w razie czego, dlatego nie odchodziła od niego dalej niż na wyciągnięcie ręki. - A co jeśli się obudzi? Jak mu wytłumaczysz swoją nadgorliwość?
-Wypełnianiem moich obowiązków. Zniknął przecież na ponad godzinę - a więc to tyle trwało? Wydawało się, że dłużej.
- Cały czas obserwowałeś? - spytała, ponieważ musiała się upewnić, czy aby nie odkrył kim naprawdę jest. - Nawet wasz dowódca może mieć chwile intymności. Duże z was chłopaki, myślę, ze sobie poradzicie chwilę bez niego. Więc proszę wyjdź stąd - kobieta oparła się o miecz.
-Ależ dopiero co przyszedłem- usprawiedliwił się. -Ale skoro widzę, że pan pułkownik jest cały i zdrowy, to chyba mogę spełnić twoją prośbą - rzekł, jakby się zastanawiał nad taką ewentualnością.
- To może odprowadzisz mnie to jego kwatery, nie chcę mu zakłócać spokoju. Przyniosę mu koszulę i coś do przykrycia - powiedziała opiekuńczo, w końcu musiała jakoś wzbudzić zaufanie, a że przy okazji zbada zawartość komnaty to inna sprawa.
-Proszę się nie kłopotać. Sam ją przyniosę. Skoro potrafisz sama o siebie zadbać, na pewno popilnujesz pułkownika Shewingtona w tym czasie. No i sobie pójdę - odpowiedział.
-Chętnie wybiorę się z tobą, jeszcze nie byłam w jego prywatnych kwaterach nie chciałabym się zgubić na przyszłość... - nalegała.
-Tym bardziej pójdę sam. Pułkownik byłby bardzo niezadowolony, gdyby do jego pokoju dostały się niepowołane osoby- nie zgodził się żołnierz i wykonał pierwszy krok ku drzwiom.
-Nie jestem niepowołaną osobą, ale jeśli chcesz to idź sam, ja w tym czasie się przebiorę... - uśmiechnęła się i zwróciła się w jego stronę czekając na reakcję.
-Nie pozostaje mi więc nic innego, jak zostawić ci trochę prywatności - rzekł z uśmiechem żołnierz i wyszedł na zewnątrz.
Kobieta nie czekając założyła spódniczkę. Podeszła do śpiącego pułkownika. Ugryzienie było dość widoczne, dlatego też zawiązała mu prowizoryczną opaskę, aby nie rzucało się w oczy. Jej gorset był w rozsypce, nie dało się nic z nim zrobić i musiała zostać w koszuli.

Żołnierza nie było dość długo, przynajmniej piętnaście minut, lecz dla śpiącego Shewingtona nie była to nawet krótka chwila. Spał jak zabity, wyczerpany nie tylko fizycznymi ekscesami, ale także psychicznymi nakazami ograniczającymi jego wolę. Szarm miał to do siebie, że jego ofiary stawały się trochę ospałe. Gorzej, jeśli okresy ospałości przetykane były nagłymi wybuchami energii, co wyraźnie miało miejsce w przypadku Angusa.
-Obawiam się, że nie znalazłem żadnych damskich ubrań na zmianę. Żaden z żołnierzy nie chciał się przyznać do posiadania takowych – takimi to słowami przywitał się nieznajomy, niosąc przerzucone przez ramię świeże spodnie i koszulę na zmianę.
- Powinno wystarczyć - odpowiedz nie wiała entuzjazmem. Francesca założyła ręce, teraz to pozostało jej jedynie czekać, aż się obudzi. Był w końcu dowódcą nikt nie da jej takich możliwości jak on. - Dlaczego tutaj trafiłeś? - spytała trochę znudzona.
-Lubię góry - odpowiedział, kładąc przyniesione ubranie na jednym ze stołów. Nawet nie zadał sobie trudu by przetrzeć kurz.
- Doprawdy? Góry są naprawdę ekscytujące, szczególnie za murami twierdzy - powiedziała z sarkazmem.
-Co się poradzi? Góry są bardzo niebezpieczne i można się w nich zgubić. Mury przed tym strzegą - odpowiedział, wcale nie zbity z tropu.
- No tak, kiedy się tak przyjrzeć to naprawdę można się przestraszyć... poza tym nigdy nie wiadomo co się czai w krzakach... - mówiła dość poważnie.
-Poza tym kosodrzewina jest bardzo ostra i kuje w nogi. Szczególnie ty powinnaś uważać, szkoda byłoby takich pięknych nóg.
-Trzeba wybierać odpowiednie trasy...- kobieta odebrała jego wypowiedz jako pospolite tchórzostwo, no cóż na swojej drodze nie spotkała pierwszego delikatnego faceta. - Wiesz, napiłabym się czegoś. Gdzie macie wodę do picia?
-Bierzemy wodę ze studni na głównym placu - odparł.
-Dobrze, w takim razie popilnuj może pułkownika, a ja zaraz wrócę - Francesca nie miała w planach wracać.
-Naturalnie, to w końcu mój obowiązek - zgodził się żołnierz.
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 23-04-2011 o 20:06.
Zapatashura jest offline  
Stary 20-04-2011, 20:45   #540
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Rennard spojrzała na krasnala i z lekką irytacją w głosie rzekł.- Ani jedno, ani drugie... Powiedz Sothermeierowi, że gwóźdź dostarczono.
Krasnolud zmrużył oczy i dokładniej przyjrzał się Rennardowi -tak? Cholera, wy wszyscy ludzie wyglądacie tak samo.
„Wszystkie brodacze też.”-westchnął w myślach Rennard.
-Tak. Niewątpliwie. A więc przekaż to mu, a ja...- de Falco zamyślił się przez chwilę. Po czym dodał.- Ja poczekam tu, pod drzwiami. Nie spieszy mi się.- ostatnie zdanie zełgał.
Noga go zaczęła boleć. Dość już się dziś nachodził.
-A czekaj, czekaj- łaskawie zgodził się krasnolud, zamykając drzwi. Otworzyły się jednak ponownie nie później niż po dwóch minutach.
-Szef przyjął do wiadomości, żeś pan się wywiązał z zadania- rzekł przez próg nieludź. -Masz pan mu jeszcze coś do przekazania?
-Nie.-
odparł de Falco wzruszył ramionami i dodał.- Pewnie i tak znajdzie mnie, jak będzie chciał porozmawiać.
-Jak pan powiesz, gdzie się w mieście zatrzymuje, to na pewno. -
zagadnął krasnolud.
-Tułacze nie mają stałych adresów, acz... zwykłem jadać obiady w takiej jednej knajpce.-odparł de Falco. I wymienił nazwę przybytku który zwykł mijać w drodze do Agnes Baade. Co prawda posiłku tam nigdy nie jadł. Ale może czas zacząć?
-No to pewno będzie tam u karczmarza jutro czekać jakaś propozycja roboty. Skoroś pan kompetentny. - stwierdził brodacz, ale bez specjalnego przekonania.
-Jasne, jasne. - mruknął de Falco i oddalił się zmęczony. Dzisiejsza noc, była dość wyczerpująca. I siły i nerwy.

Wrócił zmęczony do karczmy. I położył się spać od razu. Bez rozbierania się.
Wczołgał się pod koce i przymknął oczy. Nie chciał myśleć o jutrze. Ale musiał coś zaplanować. Ranek zamierzał spędzić w łóżku. I nie wychodzić z niego bez ważnego powodu. Potem wypadało zjeść obiad w wyznaczonej knajpce na wypadek posłańców od gnoma, a potem... zamierzał spotkać się z panną Baade, choć nie w celu zaznania uciech cielesnych. Być może słyszała cosik o Sothermeierze.
Mętne plany. De Falco wątpił w ich realizację. Jak zawsze plany sobie, życie sobie.
Póki co jednak Rennard się nie martwił. Był zmęczony. A co będzie jutro.
Uśmiechnął się przez sen. Nieważne co będzie jutro. Na razie jest dziś. I owo dziś należny do królestwa snu.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-04-2011 o 20:56.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172