Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2011, 14:24   #20
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
OBOZOWISKO

Vernon pytającym wzrokiem przeskakiwał od osoby do osoby. Barbarzyńca, jednooki, łuczniczka, piękniś... Nie wytrzymał.
- Jestem Vernon. Widać będziemy razem przez najbliższe kilka tygodni podróżowali. - powiedział, klękając i poklepując swojego towarzysza. - A to jest Barry.
Wyjął z torby kość i dał wilkowi, sam zaś usiadł na beczce i patrzył na pozostałych, czekając na jakikolwiek znak życia.
Uno siedział w rogu namiotu, czekając na Cykora. Miał do sierżanta parę ważnych pytań. Obserwował pozostałych ale nie odzywał się zbyt dużo, czekał. Kiedy jednak nieznajomy z czarnym wilkiem na smyczy odezwał się... nie wytrzymał. Do tej pory starał się nie zwracać uwagi na hańbę, jaką sprowadzał na to zwierzę zakładając mu powróz na szyję i traktując go jak zwykłego kundla.
W końcu odezwał sie, a jego głos był chrapliwy i zimny. - Na Północy... już byś wisiał... za to - wskazał spokojnie na zniewolone zwierzę - jak możesz traktować to szlachetne zwierzę jak pospolitego kundla? Oby Jedyna odwróciła oczy od tego... a Szary Łowca odwrócił szczęście od twojego miecza. Nomesta wiedział, że na południu królestwa panowały inne zwyczaje, niemniej tłumił w sobie gniew. Tym bardziej, że wyczuwał zniewoloną jaźń zwierzęcia. Miał nadzieję, że Cykor się wkrótce pojawi. Całe to zamieszanie w obozie, wydawało mu się wywołąne celowo, a aura otaczająca herolda i jego zamiary, nie wydawały się Węszycielowi czyste, czy też zgodne z interesem władcy.
- On rzadko chodzi na smyczy. I nie trzymam go siłą. Prawda? - skierował słowa do Barry’ego. Ten merdnął ogonem i zawarczał w stronę Jednookiego. Wzrok Vernona był zimny jak lód, oczy zwęziły się niebezpiecznie - I dobrze radzę nie wchodzić między nas dwóch.
Prychnęła pod nosem. Tego wlaśnie trzeba było się spodziewać po takim kotle - pochodzili z różnych stron, każdy przyniósl tutaj swoje zwyczaje i przekonania. Wezmą się za łby, zanim zdążą się do końca przedstawić. Nie no, jasne, że nie rozumiala koncepcji prowadzania na sznurku wilka, ale nie wpadłaby też na pomysł, żeby to komentować. Gwizdnęła przenikliwie.
- Issa - rzuciła, wyciagajc rękę w kierunku napastliwego Cyklopa.
- Uno - przywitał się z łuczniczką - gratuluję świetnego oka i kunsztu - powiedział z szacunkiem. Na Północy szanowało się odważne niewiasty, każda z nich swego domostwa broniłaby niczym wilczyca młodych .
Uśmiechnęła się do niego krzywym, wilczym uśmiechem. Zanim zdązyła odpowiedzieć, spomiędzy hałd trupów wyłonił się koń. Klacz, gdyby ktoś zechciał wnikać. Stanęła pomiędzy Issą a Balrikiem, wycierając o mężczyznę spieniony pysk. Issa poklepla ją, jakby koń wykonał jakieś trudne zadanie.
- Dzieki za pomoc, tam na dachu.
Skłonił się sztywno i nieco niezgrabnie - Cała przyjemność po mojej stronie, mam nadzieję, że nigdy nie będę twoim celem. Przerwał na chwilę a potem dodał wskazując na konia: - Piękne zwierzę.
Balric wyluzował wreszcie. Okazało się że spora grupa obwiesiów zmierzająca w ich stronę nie miała wrogich zamiarów. Babka zlazła z jego ramion i zaraz się okazało że proszą ją w gości. Barbarzyńca znowu szykował się do bitki, złapał za topór i warknął groźnie, ale szybko okazało się, że serio w gości. Nie że „wiedźmo przebrzydła na stos”, tylko do zamku. Miłka zresztą spojrzała na niego jak na kapcana i poszła z wojakami spokojnie.
Opuscił topór i przyglądnął się Cykorowi. Facet robił dobre wrażenie, no a zorganizowanie beczki już go przekonał zupełnie. Barbarzyńca podniósł ją i wniósł do namiotu, stawiając w kącie.
Przysłuchiwał się przekomarzaniom włócznika z facetem z wilkiem. Na początku myślał, że zwierzę na smyczy to zapas prowiantu na drogę, ale porzucił zamysł dopytywania się o tę kwestię. Dość już było mordobicia dziś.
- Ja jestem Balric syn Beldricka z rodu Rosomaków z klanu Orlich Nosów – podał jak mu nakazywała tradycja całe rodowe imię i odczekał chwilę, gdyby ktoś od razu chciał rzucić mu wyzwanie. Powiódł spojrzeniem po zgromadzonych i zaraz potem zatarł ręce i powiedział.
- Ostatnia chwila na gorzałkę. Po tym rycerzyku Cromie można się spodziewać że weźmie nas ostro za mordę. – Spojrzał jeszcze na Cykora, próbując wysondować co ich czeka względem wojskowego rygoru.<cykora jezcze nie ma tym momencie> Skrzywił się gdy kobyła otarła się o niego i spojrzał złym okiem na Issę. Dużo mu brakowało do spojrzenia Miłki, tak więc dodał od razu:
- Pilnuj swojej chabety, kobieto – otarł splute ramię.

- Kim on w ogóle jest? - Nomesta odezwał sie po raz kolejny. - Ktoś znaczny musi być? Ktoś coś więcej może powiedzieć? - Węszyciel był ciekaw kim właściwie jest ten Corwin. Póki co nie dzielił się wizją, jaką zobaczył przy przybyciu dowódcy wyprawy.
- Pojęcia nie mam. Ktoś jest tutaj miejscowy? – barbarzyńca podszedł do Vernona siedzącego na beczce i położył mu rękę na ramieniu przyjacielsko. – Zająłeś strategiczną pozycję, więc czyń honory i odbijaj szpunt.
Vernon uśmiechnął się kątem ust. - Się robi.
Wieko beczki wystrzeliło z przyjemnym huknięciem, podwadzone nie wiedzieć skąd wyjętym sztyletem. Jasnozłota ciecz ujrzała światło pochodni.
- Jam miejscowy, i żem słyszał, że Crom to królewski pies. Bardzo groźny i bezlitosny pies. Tak przynajmniej godali na ulicy, jakem Gilbert. - ozwał się wreszcie z kąta Castelar, przerywając swoje milczenie. Naśladowanie sposobu mówienia uliczników nie szło mu najlepiej – toteż można było się domyślać, że coś tu nie gra – Alem nic więcej nie wiem, prócz tego, że sławę ma równie parszywą, jak gębę. Bo to na ulicach, co były moim domem, wieleć się o nim nie mówiło... Ale co mówili, to mówili tak, jakby o wiedź... - tu się szybko zreflektował - … znaczy, najgorszych psich synach gadali.
- Trzymaj - Vernon wręczył kubek ze złotym alkoholem Pięknisiowi - Łykniesz sobie, język Ci się nie będzie plątał przy modulowaniu głosu. - Vernon podniósł jedną brew i uśmiechnął się do niego wesoło.
- Modulowaniu głosu? Nie jestem pewien, co chcesz powiedzieć, panie... - Vivar przyjął naczynie i bez zbędnych ceregieli skosztował trochę annijskiego piwa. - Ja tutejszy jestem, może akcent cię zmylił, panie? - jakkolwiek jego naśladownictwo gwary ze slumsów pozostawiało dużo do życzenia, to był całkowicie pewien, że mówił normalnie. No, chyba, że łowca mylił pojęcia... choć w sumie, on też powinien.
- Jak tam sobie chcesz... - Vernon z uśmiechem napełniał kolejne naczynia złotym płynem i podawał je zgromadzonym. Sam jednak nie pił.
- Pijże też, bo bez obrazy, ale czuję się, jakbym pił w towarzystwie czyjegoś szpicla... - komentarz był wymowny - w końcu, przybysz najwyraźniej albo bardzo niesubtelnie chciał zastosować maksymę “In vino veritas”, albo zadzierał głowę, uznając ich towarzystwo za zbyt skromne.
-Spokojnie kochasiu! - Rzekł do niego Vernon z szelmowskim uśmiechem, szturchając łokciem barbarzyńcę by zwrócił uwagę na minę Castelara - Po winie będziesz bardziej przystępny! - Kończąc puścił oko do Castelara, sam zaś rechotał co niemiara.
- Czyżbym Cię czymś skrępował? - rzekł do niego Vernon z miną niewiniątka. - No już, nie boczże się. Nie piję z zasady. A staram się nie łamać postawionych sobie zasad. Za chłopcami też nie przepadam. - rzekł Vernon pojednawczo.
- A fe, z sodomitami nie piję, a pan godosz jak jeden z nich... - odciął się Vivar zaraz po usłyszeniu słów “kochaś” oraz “przystępność” i odszedł, nie czekając nawet na koniec kwestii rozmówcy. Wiedział już, że zaraz musiał zastąpić jedno przybranie następnym – co niechcący ułatwił mu Vernon. Niemniej... nic nie broniło wykorzystać ostatnich chwil do odcięcia się na tym indywiduum, nieprawdaż? <to jest delikatna sugestia, że dobrze byłoby dać komu innemu czas na odpowiedź... ;p>
Vernon wesoło pokiwał głową i usiadł na zydlu, obok którego wilk rozpracowywał kość. Nagle spoważniał i rzekł:
- Crom to sławny dowódca. Brutalny sukinsyn i tylko dzięki tej brutalności zaszedł tak wysoko, bo jest skuteczny mimo używania prostej ale potężnej siły. Dla niego nie istnieje coś takiego jak strach, zabije wszystko na swojej drodze. Problemem jest nie tylko jego broń. Ba, jego broń to nie jest żaden problem, w porównywaniu do tego co ma w zanadrzu, miejcie się na baczności. Tyran, kto mu zajdzie za skórę praktycznie jest trupem. Nie wolno go lekceważyć. Tyle ode mnie.
Chłopaki wdały się w dyskusję, ale Balric nie przykąłdał do niej większej wagi. Jeden gadał dziwnie, ale ubrany był dość bogato. Drugi nie pił, więc od razu wydał mu się podejrzany. Smakował piwo i taksował wzrokiem wszystkich zgromadzonych. Zainteresował się opinią o ich nowym dowódcy. Twardy skurwiel, tak? No tego akurat można było się spodziewać. Picusie królewską armią nie dowodzą i na smoki nie chadzają. Piwo miało smak szczyn, ale po bitce i tak było dobre. Podszedł do jednookiego włócznika i wcisnął mu w łapę kufel.
- Dobrze stawałeś. Widać że w waszych stronach ludzie do miecza przywyczajeni.
Uno przyjął kufel i z chwilą zawachania podniósł go do ust. Po znoju każdy trunek wydawał sie lepszy niż był w rzeczywistości. - Dzięki, Ty również nieźle stawałeś olbrzymie. Ciężkim i nieporęcznym orężem walczysz, ale skutecznie jak jasna cholera.U nas do każdego oręża lud przyzwyczajony, Marchia Szeinaru to niegościnna i niebezpieczna ziemia. A twoja kraina? Jaka jest?
Balric upił spory łyk piwa i otarł usta wierzchem dłoni.
- U nas podobnie. Tylko zimniej pewnie. Ale tak samo broni z rąk popuszczać się nie da. - klepnął wielki topór który nawet teraz trzymał w zasięgu ręki. - Mało o nas takich co nie wiedzą którym końcem dzida kole. Nawet baby do broni się rwą.
Spojrzał na Issę z krzywym uśmiechem.
- Z tak daleka za smokiem tu cię przygnało?
- To widzę, że z podobnych krain pochodzimy. - Przerwał na chwilę, przepijając piwem: - Za smokiem? Nie rozkazy od pana moich ziem otrzymałem. Służba nie drużba, jak to mówią, u nas dosyć ścierwa do bicia, kto wie, może gorszego niż smok? A Was - wskazał na barbarzyńcę i jego towarzyszkę - sława przyszłych smokobójców przygnała? Czy zarobek zwykły?
- Sława, zarobek, ciekawość. - Balric machnął ręcą - wszystko po trochu. Mówią przecież że smoki już wyzdychały wszystkie. A u nas akurat czas spokojny, wrogowie pobici, granice w miarę spokojne. Klan beze mnie da sobie radę przez te parę miesięcy. No i babka nalegała, a ona jak sie uprze to i kołkiem ze łba nie wybijesz... No i tak to wyszło. A wy? - łypnął podejrzliwie na dwóch “miejscowych” - W bitce żem was nie widział. Jak przyjdzie do sprawy z gadziną to też się będziecie chować?
Nie szukał zaczepki, po prostu chciał się dowiedzieć co oni za jedni.
- Nie, jeno w tym królestwie nie trza mi atencji... Ponieważ imbecylem nikt tu nie jest, to udawać nie będę. No, synem możnego jestem. Trzecim synem mego, pies na niego naszczał, ojczulka. Spadku nie będzie, a czasy takie, że na rycerskim rzemiośle miski nie napełnię... Tom wykoncypował, że zaciągnę się do wyprawy. Przecie jestem biegły w mieczu. Rodzicielom się wymknąłem, bo przecie „to dla tłuszczy”, a mi jeszcze czego trza było, jak pogawędki o honorze i urodzeniu. Wedle praw ojciec ma mnie we swej mocy, tom mu uciekł w łachmanach – dla niepoznaki... I ot, cała gadka - upraszam was, cobyście o tym nie gadali. - Vivar wzruszył ramionami i dokończył konsumpcję swego piwa, uprzednio uraczywszy towarzyszy kłamstwem, które prawie przystawało do rzeczywistości. No, przystawało tak bardzo, jak było to bezpieczne dla obu stron.
- To czy będę przydatny jeszcze się okaże. Ale nie musicie się obawiać, nie będę siedział w krzakach gdy wy będziecie się bić. Swoją drogą, gratuluję udanej walki i rozpoznania ludzi godnych zaufania w chaosie. - skłonił się w stronę Jednookiego, barbarzyńcy i łuczniczki.
Płachty namiotu rozsunęły się.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline