Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2011, 14:24   #21
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Cykor wkroczył do namiotu z wyraźnie skwaszoną miną. Przystanął u wejścia i przyjżał się zgromadzonym. Większość z nich wdałał się w rozmowę, więc ruszył w kierunku odszpuntowanej beczułki. Poczekał chwile aż jeden z mężczyzn skończy nalewać i przyłożył gliniany dzban pod kranik. Złocisty płyn zaczął się pienić i wirować wewnątrz naczynia. Kiedy było już pełne zakręcił kurek i wychylił jednym haustem całość zawartość. Wytarł się rekawem i beknął przykładając dłoń do ust starając się słumić odgłos.
- Przepraszam - skierował te słowa do najbliżej zasiadających kompanów po czym jął nalewać sobie następny dzban pieniestego napoju.
- To cholerstwo strasznie się pieni i mocno gazuje - powiedział z uśmiechem nie przerywając czynności- żołądek ma swoje prawa.
Skończył i ruszył dziarskim krokiem mniej więcej na środek namiotu.
- Proponuje - donośny niski głos rozległ się wokół zwracając uwagę na mówcę - wypić za pomyślność wyprawy - uniósł dzban ponad głowę i przebiegł wzrokiem po zebranych by za chwile powtórzyć wyczyn sprzed chwili i wlać całą jego zawartość do żołądka.
- Jestem sierżant Cykor, lub po prostu Cykor, jak kto woli - przeczesał dłonią włosy - Tak się złożyło, że mam wami dowodzić - ostatnie słowa wypowiedział jakby nie do końca był zadowolony z tego faktu - Niech każdy z was poda swoje imię i powie coś o sobie. Niektórzy już zaprezentowali swoje umiejętności - spojrzał w stronę potężnie zbudowanego barbarzyńcy - ale dobrze by było każdy powiedział w czym możemy na niego liczyć. No ludziska?!
Vernon wstał i wyprostował się.
- Jestem Vernon. Liczyć możecie na mnie sierżancie zarówno w leczeniu jak i walce na sztylety i wręcz. Na tropieniu też co nieco się znam. A to mój towarzysz - wskazał na wilka leżącego przy zydlu i pożerającego kość.
- Wkroczyłeś, gdy mówiłem, powtarzać się nie będę. Miano me Gilbert, a nazwisko warteć tyle, co rozwodnione szczyny z okolicznych szynków... - odrzekł, wymijając swego dowódcę, podchodząc do beczułki i nalewając sobie drugi kufel – Ale dość już gadałem po próżnicy – Pomyślność wyprawy i twoja, mości sierżancie! I niech gady i płazy padną przed nami! - zwrócił się znów do Cykora i, nie czekając na odzew, spełnił swój toast. Widać było, że swego nowego przełożonego obdarzył już pewnym szacunkiem i mówi wcale poważnie.
Balric wzniósł kufel w toaście i łyknął tęgo.
- Świetny pomysł z tym pokurczem, żeby wywołać selekcję. Twój, czy rycerza Croma? A może sam królewski pomyślunek nad tym czuwał? - popatrzył na sierżanta, po czym spytał jeszcze
- Znasz jakieś szczegóły naszej wyprawy?
- Mam dziwne przeczucie, że ten pokurcz jak go nazwałeś olbrzymie - przerwał Balrickowi - działał chyba nie do końca w interesie nas wszystkich. Mniejsza liczba uczestników - mniejsze szanse na odnalezienie smoka. Ci co nie daliby rady i tak by dali nogę, albo zwyczajnie postradali by życia. Coś tu bardzo nie pasuje... ale to nie moja głowa. Imię me Uno, jeśli potrzebujesz tropiciela sierżancie to masz mój miecz.
- Ano... Część tych, którzy się bili i ustali, tera ranna chodzi. A z tych, co jak ja, od całego rejwachu trzymali się z dala, to prawie wszyscy zostali. Płacić, to mniej nie będą... Ale gorszym płacić będą – no, aleć to też nie moja sprawa. - zgodził się z Unem, nie pokazując po sobie jednach, jak wielce nie zgadza z punktem widzenia Balrica.
Cykor wytarł palucha, którym wygrzebywał sobie woskowinę z ucha o koszulę. Zmrużył oczy starając się wsłuchać w wypowiedzi jego kompanów.
- Nic nie wiem o królewskich zamiarach Barlic. To co mi przekazywano na odprawach mija się z tym co powiedział krzykacz - pociągnął spory łyk z dzbanka i kontynuował - jak na mój gust to co mówi Uno - zerknął na jednookiego - ma sens, ale trzeba robić swoje jak to się mówi. Ja juz mówiłem - podniósł troche głos i przybrał oficjalniejszy ton - na wyprawę na smoka mają iść wszyscy. Mimo, żeś się sprawił Barlic - wrócił do wcześniejszego tonu wypowiedz - nie była to selekcja tylko jakaś - zawiesił na moment głos - prowokacja czy coś takiego. Co do planów, to znam tylko kierunek w jakim mamy zmierzać. Nasza grupa będzie wsparciem dla głównych sił, podejrzewam, że będziemy szli na szpicy, ale pewności nie mam. Wasze zdolności Uno i Vernon mogą w tym nam bardzo pomóc.
- A jak Ciebie zwą? - przeniósł nagle wzrok na jedyna kobietę w tym gronie?
- Issa – powiedziała spokojnie, po raz kolejny tego dnia. Gestem ręki wyprosiła stojąca dotąd do połowy pod namiotem klacz. Uśmiechnęła się krzywo - Pozwolisz, że konia przedstawiać nie będę. Ani wymyślać, co się tam i w czyjej głowie zlęgło. Z Miłką jestem, i tym tutaj – brodą wskazała Balrika – przy babce mój łuk najsampierw, potem dopiero przy was. Wybacz, jeśli obraziłam, ale wymyślać nie lubię i nie będę. A najlepiej, po mojemu, wyjdzie co kto wart w samej drodze.
- Jeśli będziemy zapobiegać zagrożeniu już w zarodku, wszyscy będziemy się mogli czuć bezpiecznie, tym bardziej jeśli będziemy awangardą całej tej hałastry. Nie tylko Ty będziesz pilnowała przemiłej babci, ale wtedy każdy każdego będzie ubezpieczał. I jeśli każdy z nas będzie wobec innych w porządku, nie będzie za plecami się zmawiał przeciw reszcie czy poszczególnym osobom, wszystko będzie jak należy. Jakby nie patrzeć, jesteśmy jedną drużyną. Chcąc azali nie. A jeśli się podzielimy może mieć to destrukcyjne skutki i równie dobrze możemy iść pojedyńczo na tego smoka. Proponuję więc zadeklarować chęć współpracy. Każdy z osobna, każdy za siebie. Bo jak było widać, wstępny pokaz zaufania już mieliśmy i zdolni do tak zapomnianych w dzisiejszych czasach gestów ludzie istnieją i w większości, zapewne, te osoby znajdują się pod tym namiotem- głową wskazał na Issę, Uno i Balrica - a ufać tej hołocie na zewnątrz nie należy. Wszyscy o tym dobrze wiemy. Za czym się opowiecie?
Vernon usiadł z powrotem na zydlu i oparty łokciami o kolana, jedną ręką głaskał Wilka kończącego kość.
Ten z wilkiem pieprzył trzy po trzy i Issa przez cała jego przemowę przyglądała mu się krzywo. Pokaz zaufania? Czasy gestów? Zda się, że piwo szczególnie mocno oddziaływało na jego język.
- Głupi jesteś, jeśli sądzisz, że możesz obcym ufać tylko dlatego, że piją z tobą z jednej beczki. Albo głupi, albo bardzo, bardzo młody.
- Nie zdążyłaś zauważyć, że nie piję? - Vernon spojrzał z politowaniem na Issę, zastanawiając się jak może tak dobrze z łuku szyć skoro takich rzeczy nie spostrzega - Nie chodzi o zaufanie, a o wsparcie. Nie łudź się, że Ci zaufam. Ale lojalność nie wymaga zaufania. Może i młody faktycznie jestem, ale mam już podobne wyprawy za sobą. Widziałem również jak cała wyprawa bierze w łeb, mimo tego, że nie szła tam hołota a świetnie wyszkoleni żołnierze, mości Pani. Więc proponuję nie sprzeczać się o detale, a przejść do konkretów.
Cykor wpatrywał się w perorującego Vernona, drapał sie po głowie zastanawiając się cożesz chce przekazać ten gadający jak katarynka młodzieniec. Kiedy ten usiadł, usmiechnął się i pokiwał głową udając, że sens przekazu dotarł do jego kudłatej głowy. Po prawdzie część faktycznie była zrozumiana.
Odczekał chwile ciekaw czy ktoś jeszcze wyrazi swoje zdanie. Po chwili spokojnym głosem powiedział.
- Dziękuję za szczerość Issa - Zwrócił się w kierunku łuczniczki - ja też będę z Tobą szczery, z wami wszystkimi - odwrócił głowę do reszty zebranych.
- Chciałem przypomnieć, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, że jesteśmy częścią królewskiej ekspedycji. Tym samym podlegacie rygorom królewskiej armii. Każda niesubordynacja będzie karana, jak to w armii bywa, kto był ten wie. Nie wiem Issa, co do końca znaczyła twoja deklaracja, ale jeśli o mnie idzie to ja to widzę tak. Dowódca może być jeden i tylko jeden i czy tego chcecie czy nie jestem nim ja. Twój łuk może być nawet przy rzyci samej Jedynej Panienki - uniósł głowę i wyszeptał przepraszające słowa za bluźnierstwo, którego się dopuścił - ale jeśli wydam Ci rozkaz to chcę, żeby był wykonany - patrzył ze spokojem w oczy adresatki tego przemówienia po czym dodał omiatając wzrokiem wszystkich zebranych - to tyczy się wszystkich członków oddziału. Jeśli ktoś widzi to inaczej droga wolna. Moim zadaniem jest poprowadzić wszystko tak, żeby wynieść nasze dupska cało z kłopotów, które zapewne nas spotkają, nie chce mieć ze sobą ludzi, którzy kwestionują moje decyzje.
Wzruszyła ramionami, jej za jedno, niech się Miłka użera z panem dowódcą.
- Jasne, póki babka nie zdecyduje inaczej, możesz na mnie liczyć.
Vernon skłonił się w stronę sierżanta, w geście oznaczającym zrozumienie.
- Zrozumiano, mości Cykorze. - potwierdził młodzian, przestając głowiąc się nad zawiłościami mowy Vernona. Zrozumiał tyle, że nie powinni ufać nikomu poza sobą samym – a choć postawa ta była wręcz nazbyt optymistyczna, jeśli chodziło o dzielenie się prawdą o castelarowym pochodzeniu, to stanowisko wilkowego pana... No, pachniało mu nadmiarem zadufania – chciał samopięć walczyć ze smokiem, bo inni hołotą są? Szaleństwo!
Z tego wszystkiego, zdecydował się na jedyną słuszną odpowiedź – chwycił za kufel z trunkiem. Wypić miał tylko trochę więcej, aniżeli pierwotnie zamierzał. Nim jednak uniósł go do ust, ozwał się ponownie – Nie zostało chyba nic innego jak wypić za pomyślność wyprawy... I za to, by nasze miecze, łuki, czy cokolwiek innego podzielone nie zostało przez jakieś dyrdymały.
-Uważajcie z tym piciem - powiedział z tajemniczym usmiechem - bo czeka nas wszystkich jeszcze trzymanie warty jak tylko zapadnie zmierzch. Ustalcie kto z kim w parze i kiedy a ja pójdę sie odlać. Acha, Issa ze mną przy drugiej zmianie- wstał dokończył piwo i wyszedł.
- To co olbrzymie - szturchnął Balricka Węszyciel - bierzemy następną zmianę? Wolę mieć ciebie za plecami, niż kogoś innego z tej zbieraniny.
- To weźmy ostatnią. - Balric podszedł napełnić kufel. Nie przejął się słowami Cykora, potrzeba trochę więcej niż ten sikacz by zwalić z nóg barbarzyńcę. - A teraz należy nam się odpoczynek. Może da się jeszcze znaleźć tu coś do żarcia!
Krzyknął za sierżantem, ale facet zdaje się już nie dosłyszał albo udał że nie słyszy. Usiadł przy ławie i wyciągnął wygodnie nogi. Miał zamiar posiedzieć jeszcze chwilę a potem wrócić do namiotu i zdrzemnąć się trochę przed wartą.
“Jeszcze ze 2 godziny do zmierzchu... Hm...” - Vernon marszczy delikatnie czoło patrząc się w szparę wejścia, tworzoną przez płachty - “Jeszcze zdążę, ale muszę się śpieszyć. Ha!” - uśmiechnął się do wspomnień - “Jak za starych dobrych czasów. Kto wie...”
Wstał i zmierzał do wyjścia, zawołał za sobą psa. Jedną nogą już za namiotem rzekł do “Gilberta”:
- Wygląda na to, że pierwsza warta przypadła na nas. Za półtorej godziny mości Gilbercie, spotkajmy się przed tym namiotem. Do zobaczenia! - rzekł do wszystkich na odchodnym.
Zmierzał ku potężnym murom miasta. Śpieszył się. Dobrze pamiętał, że ta osoba nie lubiła nigdy czekać...
Uśmiechnął się do siebie raz jeszcze.
Wyjął z torby pas ze swoimi cudami.
Zawsze o nie dbał, niczym o dzieci. Nigdy nie splamiły się niewinną krwią. Ona by tego nie chciała. I po tylu latach jednak jeszcze raz uda im się zobaczyć.
Założył pas. Dwie czarne rękojeści, błyszczące, ażurowane i ostre jak brzytwa kastety sterczały znad pochew. Klingi sztyletów nie były widoczne. Zatrzymał się na chwilę, założył wokół prawego uda swoją płaską saszetkę i na nią przypiął pochwę z nożami. “Raz, dwa, trzy, cztery... Są.” Sprawdził ręką ilość. I ruszył przed siebie. Wilk bez pośpiechu za nim.
Wiał ostry wiatr. Niósł zapach trupa.
Zachmurzone niebo robiło się z chwili na chwilę coraz ciemniejsze.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline