Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-04-2011, 14:24   #21
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Cykor wkroczył do namiotu z wyraźnie skwaszoną miną. Przystanął u wejścia i przyjżał się zgromadzonym. Większość z nich wdałał się w rozmowę, więc ruszył w kierunku odszpuntowanej beczułki. Poczekał chwile aż jeden z mężczyzn skończy nalewać i przyłożył gliniany dzban pod kranik. Złocisty płyn zaczął się pienić i wirować wewnątrz naczynia. Kiedy było już pełne zakręcił kurek i wychylił jednym haustem całość zawartość. Wytarł się rekawem i beknął przykładając dłoń do ust starając się słumić odgłos.
- Przepraszam - skierował te słowa do najbliżej zasiadających kompanów po czym jął nalewać sobie następny dzban pieniestego napoju.
- To cholerstwo strasznie się pieni i mocno gazuje - powiedział z uśmiechem nie przerywając czynności- żołądek ma swoje prawa.
Skończył i ruszył dziarskim krokiem mniej więcej na środek namiotu.
- Proponuje - donośny niski głos rozległ się wokół zwracając uwagę na mówcę - wypić za pomyślność wyprawy - uniósł dzban ponad głowę i przebiegł wzrokiem po zebranych by za chwile powtórzyć wyczyn sprzed chwili i wlać całą jego zawartość do żołądka.
- Jestem sierżant Cykor, lub po prostu Cykor, jak kto woli - przeczesał dłonią włosy - Tak się złożyło, że mam wami dowodzić - ostatnie słowa wypowiedział jakby nie do końca był zadowolony z tego faktu - Niech każdy z was poda swoje imię i powie coś o sobie. Niektórzy już zaprezentowali swoje umiejętności - spojrzał w stronę potężnie zbudowanego barbarzyńcy - ale dobrze by było każdy powiedział w czym możemy na niego liczyć. No ludziska?!
Vernon wstał i wyprostował się.
- Jestem Vernon. Liczyć możecie na mnie sierżancie zarówno w leczeniu jak i walce na sztylety i wręcz. Na tropieniu też co nieco się znam. A to mój towarzysz - wskazał na wilka leżącego przy zydlu i pożerającego kość.
- Wkroczyłeś, gdy mówiłem, powtarzać się nie będę. Miano me Gilbert, a nazwisko warteć tyle, co rozwodnione szczyny z okolicznych szynków... - odrzekł, wymijając swego dowódcę, podchodząc do beczułki i nalewając sobie drugi kufel – Ale dość już gadałem po próżnicy – Pomyślność wyprawy i twoja, mości sierżancie! I niech gady i płazy padną przed nami! - zwrócił się znów do Cykora i, nie czekając na odzew, spełnił swój toast. Widać było, że swego nowego przełożonego obdarzył już pewnym szacunkiem i mówi wcale poważnie.
Balric wzniósł kufel w toaście i łyknął tęgo.
- Świetny pomysł z tym pokurczem, żeby wywołać selekcję. Twój, czy rycerza Croma? A może sam królewski pomyślunek nad tym czuwał? - popatrzył na sierżanta, po czym spytał jeszcze
- Znasz jakieś szczegóły naszej wyprawy?
- Mam dziwne przeczucie, że ten pokurcz jak go nazwałeś olbrzymie - przerwał Balrickowi - działał chyba nie do końca w interesie nas wszystkich. Mniejsza liczba uczestników - mniejsze szanse na odnalezienie smoka. Ci co nie daliby rady i tak by dali nogę, albo zwyczajnie postradali by życia. Coś tu bardzo nie pasuje... ale to nie moja głowa. Imię me Uno, jeśli potrzebujesz tropiciela sierżancie to masz mój miecz.
- Ano... Część tych, którzy się bili i ustali, tera ranna chodzi. A z tych, co jak ja, od całego rejwachu trzymali się z dala, to prawie wszyscy zostali. Płacić, to mniej nie będą... Ale gorszym płacić będą – no, aleć to też nie moja sprawa. - zgodził się z Unem, nie pokazując po sobie jednach, jak wielce nie zgadza z punktem widzenia Balrica.
Cykor wytarł palucha, którym wygrzebywał sobie woskowinę z ucha o koszulę. Zmrużył oczy starając się wsłuchać w wypowiedzi jego kompanów.
- Nic nie wiem o królewskich zamiarach Barlic. To co mi przekazywano na odprawach mija się z tym co powiedział krzykacz - pociągnął spory łyk z dzbanka i kontynuował - jak na mój gust to co mówi Uno - zerknął na jednookiego - ma sens, ale trzeba robić swoje jak to się mówi. Ja juz mówiłem - podniósł troche głos i przybrał oficjalniejszy ton - na wyprawę na smoka mają iść wszyscy. Mimo, żeś się sprawił Barlic - wrócił do wcześniejszego tonu wypowiedz - nie była to selekcja tylko jakaś - zawiesił na moment głos - prowokacja czy coś takiego. Co do planów, to znam tylko kierunek w jakim mamy zmierzać. Nasza grupa będzie wsparciem dla głównych sił, podejrzewam, że będziemy szli na szpicy, ale pewności nie mam. Wasze zdolności Uno i Vernon mogą w tym nam bardzo pomóc.
- A jak Ciebie zwą? - przeniósł nagle wzrok na jedyna kobietę w tym gronie?
- Issa – powiedziała spokojnie, po raz kolejny tego dnia. Gestem ręki wyprosiła stojąca dotąd do połowy pod namiotem klacz. Uśmiechnęła się krzywo - Pozwolisz, że konia przedstawiać nie będę. Ani wymyślać, co się tam i w czyjej głowie zlęgło. Z Miłką jestem, i tym tutaj – brodą wskazała Balrika – przy babce mój łuk najsampierw, potem dopiero przy was. Wybacz, jeśli obraziłam, ale wymyślać nie lubię i nie będę. A najlepiej, po mojemu, wyjdzie co kto wart w samej drodze.
- Jeśli będziemy zapobiegać zagrożeniu już w zarodku, wszyscy będziemy się mogli czuć bezpiecznie, tym bardziej jeśli będziemy awangardą całej tej hałastry. Nie tylko Ty będziesz pilnowała przemiłej babci, ale wtedy każdy każdego będzie ubezpieczał. I jeśli każdy z nas będzie wobec innych w porządku, nie będzie za plecami się zmawiał przeciw reszcie czy poszczególnym osobom, wszystko będzie jak należy. Jakby nie patrzeć, jesteśmy jedną drużyną. Chcąc azali nie. A jeśli się podzielimy może mieć to destrukcyjne skutki i równie dobrze możemy iść pojedyńczo na tego smoka. Proponuję więc zadeklarować chęć współpracy. Każdy z osobna, każdy za siebie. Bo jak było widać, wstępny pokaz zaufania już mieliśmy i zdolni do tak zapomnianych w dzisiejszych czasach gestów ludzie istnieją i w większości, zapewne, te osoby znajdują się pod tym namiotem- głową wskazał na Issę, Uno i Balrica - a ufać tej hołocie na zewnątrz nie należy. Wszyscy o tym dobrze wiemy. Za czym się opowiecie?
Vernon usiadł z powrotem na zydlu i oparty łokciami o kolana, jedną ręką głaskał Wilka kończącego kość.
Ten z wilkiem pieprzył trzy po trzy i Issa przez cała jego przemowę przyglądała mu się krzywo. Pokaz zaufania? Czasy gestów? Zda się, że piwo szczególnie mocno oddziaływało na jego język.
- Głupi jesteś, jeśli sądzisz, że możesz obcym ufać tylko dlatego, że piją z tobą z jednej beczki. Albo głupi, albo bardzo, bardzo młody.
- Nie zdążyłaś zauważyć, że nie piję? - Vernon spojrzał z politowaniem na Issę, zastanawiając się jak może tak dobrze z łuku szyć skoro takich rzeczy nie spostrzega - Nie chodzi o zaufanie, a o wsparcie. Nie łudź się, że Ci zaufam. Ale lojalność nie wymaga zaufania. Może i młody faktycznie jestem, ale mam już podobne wyprawy za sobą. Widziałem również jak cała wyprawa bierze w łeb, mimo tego, że nie szła tam hołota a świetnie wyszkoleni żołnierze, mości Pani. Więc proponuję nie sprzeczać się o detale, a przejść do konkretów.
Cykor wpatrywał się w perorującego Vernona, drapał sie po głowie zastanawiając się cożesz chce przekazać ten gadający jak katarynka młodzieniec. Kiedy ten usiadł, usmiechnął się i pokiwał głową udając, że sens przekazu dotarł do jego kudłatej głowy. Po prawdzie część faktycznie była zrozumiana.
Odczekał chwile ciekaw czy ktoś jeszcze wyrazi swoje zdanie. Po chwili spokojnym głosem powiedział.
- Dziękuję za szczerość Issa - Zwrócił się w kierunku łuczniczki - ja też będę z Tobą szczery, z wami wszystkimi - odwrócił głowę do reszty zebranych.
- Chciałem przypomnieć, na wypadek gdyby ktoś zapomniał, że jesteśmy częścią królewskiej ekspedycji. Tym samym podlegacie rygorom królewskiej armii. Każda niesubordynacja będzie karana, jak to w armii bywa, kto był ten wie. Nie wiem Issa, co do końca znaczyła twoja deklaracja, ale jeśli o mnie idzie to ja to widzę tak. Dowódca może być jeden i tylko jeden i czy tego chcecie czy nie jestem nim ja. Twój łuk może być nawet przy rzyci samej Jedynej Panienki - uniósł głowę i wyszeptał przepraszające słowa za bluźnierstwo, którego się dopuścił - ale jeśli wydam Ci rozkaz to chcę, żeby był wykonany - patrzył ze spokojem w oczy adresatki tego przemówienia po czym dodał omiatając wzrokiem wszystkich zebranych - to tyczy się wszystkich członków oddziału. Jeśli ktoś widzi to inaczej droga wolna. Moim zadaniem jest poprowadzić wszystko tak, żeby wynieść nasze dupska cało z kłopotów, które zapewne nas spotkają, nie chce mieć ze sobą ludzi, którzy kwestionują moje decyzje.
Wzruszyła ramionami, jej za jedno, niech się Miłka użera z panem dowódcą.
- Jasne, póki babka nie zdecyduje inaczej, możesz na mnie liczyć.
Vernon skłonił się w stronę sierżanta, w geście oznaczającym zrozumienie.
- Zrozumiano, mości Cykorze. - potwierdził młodzian, przestając głowiąc się nad zawiłościami mowy Vernona. Zrozumiał tyle, że nie powinni ufać nikomu poza sobą samym – a choć postawa ta była wręcz nazbyt optymistyczna, jeśli chodziło o dzielenie się prawdą o castelarowym pochodzeniu, to stanowisko wilkowego pana... No, pachniało mu nadmiarem zadufania – chciał samopięć walczyć ze smokiem, bo inni hołotą są? Szaleństwo!
Z tego wszystkiego, zdecydował się na jedyną słuszną odpowiedź – chwycił za kufel z trunkiem. Wypić miał tylko trochę więcej, aniżeli pierwotnie zamierzał. Nim jednak uniósł go do ust, ozwał się ponownie – Nie zostało chyba nic innego jak wypić za pomyślność wyprawy... I za to, by nasze miecze, łuki, czy cokolwiek innego podzielone nie zostało przez jakieś dyrdymały.
-Uważajcie z tym piciem - powiedział z tajemniczym usmiechem - bo czeka nas wszystkich jeszcze trzymanie warty jak tylko zapadnie zmierzch. Ustalcie kto z kim w parze i kiedy a ja pójdę sie odlać. Acha, Issa ze mną przy drugiej zmianie- wstał dokończył piwo i wyszedł.
- To co olbrzymie - szturchnął Balricka Węszyciel - bierzemy następną zmianę? Wolę mieć ciebie za plecami, niż kogoś innego z tej zbieraniny.
- To weźmy ostatnią. - Balric podszedł napełnić kufel. Nie przejął się słowami Cykora, potrzeba trochę więcej niż ten sikacz by zwalić z nóg barbarzyńcę. - A teraz należy nam się odpoczynek. Może da się jeszcze znaleźć tu coś do żarcia!
Krzyknął za sierżantem, ale facet zdaje się już nie dosłyszał albo udał że nie słyszy. Usiadł przy ławie i wyciągnął wygodnie nogi. Miał zamiar posiedzieć jeszcze chwilę a potem wrócić do namiotu i zdrzemnąć się trochę przed wartą.
“Jeszcze ze 2 godziny do zmierzchu... Hm...” - Vernon marszczy delikatnie czoło patrząc się w szparę wejścia, tworzoną przez płachty - “Jeszcze zdążę, ale muszę się śpieszyć. Ha!” - uśmiechnął się do wspomnień - “Jak za starych dobrych czasów. Kto wie...”
Wstał i zmierzał do wyjścia, zawołał za sobą psa. Jedną nogą już za namiotem rzekł do “Gilberta”:
- Wygląda na to, że pierwsza warta przypadła na nas. Za półtorej godziny mości Gilbercie, spotkajmy się przed tym namiotem. Do zobaczenia! - rzekł do wszystkich na odchodnym.
Zmierzał ku potężnym murom miasta. Śpieszył się. Dobrze pamiętał, że ta osoba nie lubiła nigdy czekać...
Uśmiechnął się do siebie raz jeszcze.
Wyjął z torby pas ze swoimi cudami.
Zawsze o nie dbał, niczym o dzieci. Nigdy nie splamiły się niewinną krwią. Ona by tego nie chciała. I po tylu latach jednak jeszcze raz uda im się zobaczyć.
Założył pas. Dwie czarne rękojeści, błyszczące, ażurowane i ostre jak brzytwa kastety sterczały znad pochew. Klingi sztyletów nie były widoczne. Zatrzymał się na chwilę, założył wokół prawego uda swoją płaską saszetkę i na nią przypiął pochwę z nożami. “Raz, dwa, trzy, cztery... Są.” Sprawdził ręką ilość. I ruszył przed siebie. Wilk bez pośpiechu za nim.
Wiał ostry wiatr. Niósł zapach trupa.
Zachmurzone niebo robiło się z chwili na chwilę coraz ciemniejsze.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 03-04-2011, 14:25   #22
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Uno doszedł do wniosku, że narada się skończyła. Za przykładem Baldricka wyszedł z namiotu. Ruszył za sierżantem, ale stanął kilka kroków za nim, czekając aż da ulgę swojemu pęcherzowi. Cykor chyba go zauważył, bo rzucił przez ramię:
- Piękna noc, chłodna - rzucił cykor zawiązując sznurek od portków kończąc opróżnianie pęcherza.
Węszyciel zadał wreszcie dręczące go pytanie:
- Ten Crom, na tęgiego wojaka wyglądał. Mi niestety wyglądał na kawał skurwysyna . Możesz mi powiedzieć coś więcej o nim? Zwłaszcza co robił w ostatnich miesiącach?
- Crom powiadasz. Nie mylisz się Uno to kawał sukinsyna i straszliwy wojownik - ostatnie słowa powiedział z lekkim drżeniem w głosie. - Ostatnimi czasy z tego co wiem uganiał się po terenie z różnego rodzaju plugastwem. Wrócił dopiero niedawno, tuż przed tym jak król ogłosił o wyprawie. czemu Cie to ciekawi?
- Ciekawym po prostu pod jakim wodzem przyjdzie wojować. Nawykły jestem do służby i wojaczki, także o moją dyscyplinę bać się nie musisz. Co do Croma, to mam pewien dar. Ja nazwałbym to przekleństwem... ale czasami zdarza mi się widzieć, rzeczy które dopiero się wydarzą. Widziałem Corwina skutego kajdanami i smaganego batogiem... nie potrafię powiedzieć za ile to się stanie, ani nawet czy to sie stanie. Mam tylko nadzieję, że nas podobny los nie będzie czekał. - Pogranicznik mówił cicho i spokojnie, nie wiedział czy robi dobrze że ufa zwalistemu sierżantowi... ale komuś musiał powiedzieć.
Cykor wpatrywał się w sylwetkę jednookiego z niejakim przerażeniem. Dar widzenia przyszłości. Cóżesz mógł widzieć ten wojownik jeśli chodzi o przyszłość sierżanta bał się nawet pomyśleć. Noc była ciemna więc z twarzy obu niewiele można było wyczytać, może na szczęście.
- Zaiste potężny to dar, może i się nie mylisz co do Croma, może i czeka go popadnięcie w niełaskę u króla. Mnie nic o tym nie wiadomo. Jednakże jeśli ufasz swoim zmysłom dobrze będzie jeśli będziesz mnie informował o takich sprawach, być może uratuje nam to życie.
- To nie dar to przekleństwo - ze smutkiem w głosie stwierdził Uno - nie wiem czy tak sie stanie. Oby Jedyna nas uchroniła od takiego losu, bo pod jego komendą służymy. Informować mogę, ale musisz obiecać, że zachowasz to dla siebie sierżancie... w naszej kompanii nie wszystkie osoby wydają sie być godne zaufania. Wracam do namiotu, położę się trochę zanim nadejdzie moja warta.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 04-04-2011, 12:17   #23
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
OBOZOWISKO - PORANEK

To była spokojna noc, dla niektórych śmiałków być może ostatnia w życiu. Niektórzy spędzili ją pracowicie, inni woleli się porządnie zabawić. Wszyscy jednak bez wyjątku czuli napięcie przed zbliżającą się wyprawą. U niektórych powodowało ono strach, a u innych ekscytację.

Coś śmierdzącego wisiało w powietrzu i nie był to odór obozowiska.

Gdy nastał świt, miasteczko namiotowe powoli wracało do życia. Dopiero rozkazy sierżanta Cykora wzbudziły u ochotników niewyjaśnioną potrzebę ruszenia dup. Najemnicy zaczęli uwijać się jak mrówki i po paru godzinach wszyscy byli gotowi do wymarszu.

Tymczasem wewnątrz murów miasta…

MIASTO – PORANEK

Rosalinda

Po intensywnej nocy i jeszcze intensywniejszym poranku przyszła pora na pożegnanie z Edwardem. Nie mogło być długie. Czarodziejka widziała w jego oczach, że władca do końca nie mógł pogodzić się z jej decyzją, ale już nie próbował przekonywać jej do swych racji. Kiedy się wreszcie rozstali oboje zatonęli w wirze obowiązków.

Przed południem w największej katedrze zaczęły się oficjalne uroczystości. Wszyscy modlili się za zdrowie dzielnych śmiałków i powodzenie wyprawy. Wszyscy z wyjątkiem najemników, którym nie pozwolono na udział ze względów bezpieczeństwa. Rosalinda nie mogła bezpośrednio towarzyszyć Edwardowi podczas mszy, lecz dzięki temu mogła przyjrzeć się lepiej zebranym. Nie zabrakło wszakże dowódców krucjaty. Corwin Crom nudził się cholernie, śpiącym wzrokiem szukając po sali co piękniejszych przedstawicielek przeciwnej płci, na których mógłby zawiesić oko. Zjawił się również sam najwyższy mag, Marcus Alabaster, który w przeciwieństwie do swojego towarzysza wydawał się być w najwyższej formie. Uśmiech nie schodził z jego starczej gęby, bo twarzą nie dało się już tego nazwać, nawet przy dużej dozie tolerancji.

Największym plusem kościoła Jedynej Panienki był fakt, że wszelkie obrządki trwały stosunkowo krótko. Na sam koniec Król wygłosił piękne i porywające przemówienie w swoim stylu. Wszyscy wiwatowali i cieszyli się jak dzieci, zapominając kompletnie, że wielu z nich odda podczas tej misji swoje życie.

Po zakończeniu nabożeństwa nastąpił uroczysty przemarsz ulicami stolicy, od katedry aż do głównej bramy. Czarodziejce przydzielono trzech rycerzy, którzy mieli ją ochraniać, po czym wskazano jej miejsce w szyku. Edward prowadził kolumnę. Małe dziewczynki sypały kwiaty, ludzie machali chustami wystając z każdego możliwego okna, stare kobiety płakały. Aż dziw brał, że w tych ludziach znajdowały się jeszcze tak wielkie pokłady nadziei i radości.

Przy bramie, Król przekazał oficjalne dowództwo swoim najbliższym doradcom. Długo wpatrywał się w swoją ukochaną zanim i ona zniknęła za murami miasta.


TERENY OBOZOWISKA – POŁUDNIE

Wszyscy


Wymarsz wojsk z miasta oznajmiły najpierw wszystkie dzwony w mieście, a następnie z głównej bramy wysypała się długa kolumna ludzi. Na jej czele jechał Crom, prowadząc za sobą z czterdziestu konnych rycerzy. Ich paskudne mordy w jakiś dziwny sposób próbowały się upodobnić do oblicza legendarnego dowódcy. Na razie bezskutecznie, wciąż wyglądali przy Corwinie jak pięknisie. Za nimi jechała niewielka luźna grupka kilkunastu osób, w której znajdowała się między innymi Rosalinda. Potem toczyły się dwa zakryte wozy. Jeden okupowali czarodzieje. Dwóch siedziało na koźle, trzej jechało obok na koniach, jednym z nich był najwyższy mag królestwa. Drugi wóz posiadał na sobie znaki zakonu Jedynej Panienki. Nie miał dużej obstawy. Prowadziła go jedna kobieta, a obok niego jechały jeszcze dwie osoby.

- Dobra robota sierżancie. – zawołał Crom do Cykora, gdy zbliżyli się do zbieraniny najemników. – A teraz ustaw wszystkich na tyle, będziecie zamykali pochód. Na razie wasze umiejętności nam się nie przydadzą


Gdy rozkaz został wykonany ruszyli na wschód.

Poruszali się powoli.

Droga była zabójczo monotonna. Wszędzie tylko pola, wsie, pola, spalone wsie, znowu pola, opuszczona wsie i tak w kółko.

Mężni panowie i piękne panie tam tarara ram!
Dziś zjemy smoka na śniadanie tam tarara ram!
Chyba, że jaszczur będzie zły tam tarara ram!
Skopie nam dupy i urwie łby tam tarara ram!


Autorem i wykonawcom bezsensownej piosenki był nie kto inny jak sam miejski krzykacz, który dzień wcześniej wywołał rozróbę w obozie. Nikt nie zauważył kiedy się napatoczył. Miał najwyraźniej tendencję do nagłego znikania i pojawiania się w niezbyt odpowiednich momentach. Siedział teraz z tyłu zakonnego wozu i majdał serdelkowymi nóżkami. Gdyby nie jego szkaradne spojrzenie, którym sondował oddział Cykora, ktoś mógłby pomyśleć, że był on słodkim dzieciakiem.

Krzykacz przerwał śpiew, kiedy rycerz zakonu próbował zgonić go z wozu, co po kilku chwilach wreszcie zakończyło się sukcesem. Chłopak uciekł na czoło kolumny.

Otoczenie zmieniło się. Gęsty las zastąpił pola i kiedy nic nie wskazywało na to, że tego dnia wydarzy się coś ciekawego, sznur wojaków skręcił w boczny trakt, który prowadził do samego serca puszczy. Był świeżo wykarczowany. Po kolejnych dwóch godzinach podróży dotarli wreszcie do celu. Ścieżka zawiodła ich na wielką polanę, lecz to co tam zobaczyli mogło wywołać dreszcze na karku niejednego twardziela.


FURTKA CZAROWNIC – ZMIERZCH

Wszyscy


Polanę otaczały czarne głazy, które wyglądały jak zęby jakiegoś ogromnego monstrum. Były nienaturalnie czarne niczym smoła. Dokładnie w środku znajdował się kamienny postument tego samego koloru. Nie trzeba było posiadać zdolności magicznych żeby czuć plugawą energię, która przepełniała to miejsce. Rosalinda słyszała o tej lokalizacji od swoich zwierzchniczek, a babunia Miłka nie tylko o niej wiedziała, ale również była tutaj przed wielu laty. Niegdyś była to kapliczka pogańskich bożków z czasem przejęta przez wiedźmy. To tu można było przywoływać demony z innego świata. Ostatni taki rytuał odbył się kilkadziesiąt lat temu, lecz ze względu na bliskie położenie stolicy nie można było dłużej korzystać z tej magicznej strefy.

Kolumna wkroczyła to środka kręgu i zaczęła ustawiać się w okolicach jego centrum. Niebo poszarzało, kiedy słońce zaczęło przytulać się do horyzontu. Issa i Uno, prawdopodobnie najlepsi zwiadowcy, dostrzegli, że tuż za linią lasu panował spory harmider. Widzieli tylko bezkształtne cienie poruszające się płynnie między drzewami. Byli otoczeni i obserwowani.

- A teraz wszyscy zginiemy hahahaha! – głos krzykacza obił się echem po polanie wywołując spore zamieszanie. Wiele osób zaczęło zadawać sobie pytanie: co my właściwie robimy w tym przeklętym miejscu?

Oddział Cykora był najbliżej centrum, dzięki czemu jego członkowie mogli zobaczyć jak Marcus zsiadł z konia, a następnie podszedł do postumentu. Sięgnął dłonią do sakwy, którą miał przypiętą przez całą drogę do swojego pasa, po czym skrzywił się z bólu. Powolnym ruchem wyjął z niej ludzką czaszkę pokrytą wieloma symbolami. Przedmiot promieniował niewyobrażalną magiczną mocą.


Menhiry odpowiedziały, a ich czarna powierzchnia zaczęła pokrywać się krwawymi symbolami. Las wokół polany ożył. Stworzenia, które do tej pory jedynie biernie ich obserwowały teraz wpadły w szał. Wrzeszczały, wyły i wydawały różnego rodzaju inne odgłosy, na które człowiek nie wymyślił określeń.

- Utworzyć krąg wokół maga! – głos Croma przebił się przez wrzawę. – Nie mogą przerwać rytuału! Od tego zależy wasze marne życie psie syny! Ruszać się do cholery!

Nikt się nie spodziewał, że coś takiego przytrafi im się już pierwszego dnia.
 
mataichi jest offline  
Stary 06-04-2011, 20:31   #24
 
potacz's Avatar
 
Reputacja: 1 potacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłośćpotacz ma wspaniałą przyszłość
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EfU147-WSx0[/MEDIA]

Vernon wiedział co się święci. Znał tą taktykę.
Jego podejrzenia się sprawdziły, a sprawność z jaką rycerze Croma utworzyli krąg wokół maga nie pozostawiała wątpliwości. Zaatakują każdego kto się zbliży do czarciego ołtarza, czy to najemnik czy stwór.
Najemnicy byli potrzebni jako mięso armatnie.
Rozejrzał się wokół za swoim oddziałem, próbując wychwycić pośród chaosu znajome twarze.

Ujrzał Balrica ponad głowami innych, przepchał się do niego nie żałując łokci ni kolan. Zobaczył babcię i Issę razem z nim, węszyciela i szlachcica nieopodal. Sierżant trochę bardziej oddalony, próbował zapanować nad popadającą już w panikę hałastrą.
- Słuchajcie mnie! Nie podchodźcie w żadnym wypadku do kręgu rycerzy. Trzymajcie się od nich z daleka. Znam tą metodę, byłem już świadkiem podobnych! - Vernon prawie że krzyczał do swoich. Wyglądali dziwnie, jak nieruchoma wyspa pośród pstrokatego, ludzkiego morza ogarniętego sztormem.
- Crom wiedział o istnieniu tych stworzeń, to najemnicy mają przyjąć na siebie główną siłę ataku. Sierżanta nie wińcie o nic, on o niczym nie wiedział. To sprawka Croma. Nie wiem co Crom zrobi z ocalałymi po całej bitwie, ale mam nie najlepsze przeczucia. - wrzeszczał już, strzelając w pysk co bardziej natrętnej hołocie aż leciały zęby.
- Teraz możemy polegać tylko na sobie. - rzekł, spoglądając na Issę, naciągnął rękawice i dobył swojej broni. Dwóch czarnych kasteto-sztyletów, zapalających się dziwnymi wzorami to na czerwono, to już na niebiesko. - Chrońcie łuczniczkę i Miłkę. Zaraz się zacznie rzeź. Trzymajcie się razem choćby nie wiem co się działo! Przygotujcie się! Jak przeżyjemy, to porozmawiamy przy ognisku!
Stanął ramię w ramię między węszycielem a barbarzyńcą, gotowy do ataku, z pięściami uniesionymi do klatki piersiowej.
"Dobrze, że jednak Barry został z Loren." - pomyślał na ostatku.
Od starcia dzieliło ich kilka, może kilkanaście sekund.
Ściana lasu zdawała się huczeć i skrzeczeć niczym w demonicznej orkiestrze.
 

Ostatnio edytowane przez potacz : 07-04-2011 o 19:33.
potacz jest offline  
Stary 07-04-2011, 15:09   #25
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Uroczystości pożegnalne były długie i przygnębiające.

Dziewczynki z kwiatkami złościły Rosalindę, a okrzyki radości odbijały się ponurym echem w jej głowie, powodują nieprzyjemną kakofonię. Edward – jak zwykle pewny siebie, urodzony przywódca – napawał ludzi optymizmem i nadzieją. Rosalinda miała bolesną świadomość, że to tylko popis na rzecz gawiedzi i jakie są prawdziwe uczucia Edwarda. A były równie ponure jak jej.

---
Orszak ustawił się szybko i zadziwiająco sprawnie – zwykle było więcej zamieszania w tego typu sytuacjach.
Zgromadzonym za murami miast najemnikom Crom wskazał miejsce na końcu kolumny. Rosalinda przyjrzała się im uważnie.

Kilkoro z nich potrafiło posługiwać się magią, zdecydowanie. Nie silili się nawet na maskowanie swoich umiejętności – Rosalinda nie potrafiła określić, czy z powodu buty, czy głupoty.

Niska staruszka w turbanie, zdecydowanie najbardziej niebezpieczna z nich wszystkich… Oko na czole nie zostawiało miejsca do domysłów. Było równie jasnym znakiem jak kapelusz maga czy korona króla. Przekazywało komunikat staruszki: tak, jestem wiedźmą. Na tyle silną, że mam w dupie, czy ci się to podoba, czy nie. I Rosalinda dobrze wiedziała, że to nie głupota ani buta pozwala kobiecie na eksponowanie Znaku. Wiedźma była przepełniona mocą. Czystą i zabójczą.

Łuczniczka i barbarzyńca, wyraźnie trzymający się blisko Wiedźmy.
Nieformalny przywódca grupy najemników, wyglądający jak poczciwy właściciel gospody – Rosalinda wyczuwała jego charyzmę, choć pewnie wielu pozwoliło się zwieść jego wygładowi.

Wojownik z wilkiem przy nodze. „Ciekawe, jak udało mu się przysposobić to zwierzę, czarami czy tresurą” przemknęło Rosalindzie przez myśl „Wilka niełatwo jest ujarzmić. Jakich by się sposobów nie używało” pomyślała, patrząc na mężczyznę z szacunkiem.

Spojrzała na poharataną twarz mężczyzny z kucykiem. Blizny na jego głowa dawały świadectwo walkom, w których uczestniczył. I przeżył. Biła od niego siła i ponura determinacja. „Cokolwiek by się nie zadziało, on się nie zawaha” pomyślała „Dobrze by było mieć go po swojej stronie”.

Blondwłosy młodzianin , usilnie starający wyglądać się na kogoś innego, niż jest. Niestety strój nie był w stanie zamaskować szlacheckich manier. Rosalinda była ciekawa, jak uda mu się maskować w czasie wypowiedzi. Jeśli braknie mu zdolności aktorskich, to będzie brzmiał niespójnie, używając języka pospólstwa.

---
Orszak posuwał się powoli, w pewnym momencie skręcili z łąk w trakt wiodący w głąb puszczy. Droga była specjalnie dla nich przygotowana . Las był cichy, miała wrażenie, że powietrze nie porusza się, zastygłe jakby na moment burzą. Z każdym krokiem konia powietrze powoli gęstniało, Rosalindzie coraz trudniej było oddychać. Magia. Czarna, gęsta, dusząca. Po kilkunastu minutach zorientowała się, ku czemu zmierzają – miejsce zwało się Furtką Czarownic. Pradawne miejsc pogańskich obrządków, kontaktu z zaświatami i innymi światami. Od dziesiątek lat nieaktywne i nieużywane. Jednak moc drzemiąca tutaj nadal była przytłaczająca.

Wjechali na polane, pomiędzy czarne głazy. Marcus ustawił się centralnie i wyciągnął niewielki przedmiot. Czaszkę pokryta runami.
Rosalinda drgnęła i przytrzymała się kurczowo łęku siodła. Jej mózg zaczęły bombardować setki odczuć promieniujące z czaszki trzymanej przez Marcusa: niewyobrażalny ból, jęki i wycie torturowanych osób, zawodzenie, krzyki. Ból wciskał się w każdy zakamarek jej ciała i umysłu. Nigdy nie widziała tak silnego magicznego przedmiotu – skoro na nią tak oddziaływał, to co musiał czuć Marcus, który go dotykał? I jak udało mu się ją ukryć? Skoncentrowała się i zamknęła umysł, odcinając się od mocy czaszki. Jasność myślenia powróciła. Nie znała rytuału, który zaczął odprawiać, ale zdecydowanie się jej nie podobał. Zamierzał wezwać demona, który odnajdzie smoka? Problem z demonami był taki, że chętnie przybywały, ale cena, której żądały za swoją pomoc była zwykle wysoka. Za wysoka. Czasem też postanawiały nie wracać do swoich światów.
Nie dysponowała mocą, która pozwoliłaby jej powstrzymać Marcusa.

- Utworzyć krąg wokół maga! – głos Croma przebił się przez wrzawę. – Nie mogą przerwać rytuału! Od tego zależy wasze marne życie psie syny! Ruszać się do cholery!
Crom wiedział o rytuale?! Edward zezwolił Marcusowi na jego odprawienie? To niemożliwe, król nie był szaleńcem.. Przypomniała sobie ich ostatnie spotkanie: szkody w umyśle monarchy, które ktoś wyrządził, wdzierając się tam na siłę. Czy to możliwe, że cały obrzęd był pomysłem Marcus, Edward nie chciał się zgodzić, a Mag przekonał go silą?

Rozejrzała się, brzeg lasu drgał, rozmaite istoty próbowały dostać się na polanę. Rosalinda wiedziała, co się stanie: dojdzie do rzezi, ich krew będzie pożywką – zapłatą - dla demona.

Orszak zaczął falować, pierwsze stwory wyskoczyły z lasu i rzuciły się w ich stronę. Podjęła decyzję. Może uda się zminimalizować straty i przerwać rytuał…
- Jeżeli was nie zaatakują bezpośrednio – nie wyciągajcie mieczy – rozkazała ochraniającym ją rycerzom – pilnujcie, żeby tłum mnie nie porwał. Musze.. pomodlę się za nasze powodzenie.

Wyszeptała dwa słowa do swojego konia, ten znieruchomiał, jakby kopyta wrosły mu w ziemię. Przyłożyła dłonie do skroni i zaczęła szukać najsilniejszych umysłów wśród atakujących stworów. Znalazła i posłała przesłanie
- "Zniszcz czaszkę! Ludzie są nieistotni, zostaw ich, ZNISZCZ CZASZKĘ."
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 07-04-2011, 20:33   #26
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Wizja była niepokojąca.
Kobiety w zwiewnych sukienkach kręcące się jak wrzeciona, zatracone w dzikim przymusowym tańcu. A potem muzyka ucichła i wszystko zalała ciemność. Złowróżbna, natarczywa atramentowa czerń. I Miłka zrozumiała, że dalej nie ma już nic. Nie czekała ich żadna przyszłość.


- Lalki... – wychrypiała babcia kiedy rano, z nadal ciężką głową, podnosiła się z barłogu. - Kukły podrygujące bezwolnie na sznurkach. Dopóki tańczą jest jeszcze nadzieja.
Spojrzała na leżącą nieopodal Issę i wybałuszyła na dziewczynę swoje żabie oczy.
- Pytanie brzmi, dziecino, kto jest mistrzem marionetek?

* * *

Daleko nie odjechali. Ogar – bo tak się zwał babciny osioł – nie zdążył jeszcze dobrze rozgrzać kulasów jak trza było stawać.
Babcia zsunęła się z grzbietu czworonoga i obserwowała ze zgrozą zabiegi arcymaga.
Furtka czarownic. Miejsce przywołań.
Kiedy była tu ostatnio? Stanowczo zbyt dawno temu.

Wspomnienia sprawiły, że na jej gębę wypełzł wilczy uśmiech.
Rytualne tańce, smak magicznych wywarów i potu ściekającego po nagiej rozgrzanej skórze. Piekło, demony i domowe pierożki ciotki Nastrurcji. Eh, tęsknota się w Miłce obudziła. Na krótki moment bo przecie czas był gówniany jak na wspominki.

Czuła delikatne wibracje mocy. To echa zamierzchłej magii jaka się tu dokonała, odcisnęła swoje piętno i pokrywała wszystko wokół niby ciężki kurz. A teraz miejsce to miało ożyć raz jeszcze ugięte pod wolą arcymaga. Profanacja. Nie dla zgrywu nazywano to miejsce Furtką Czarownic a nie Furtką Cholernego Arcymaga.

Oczy jej się zaświeciły na widok czaszki. Taki artefakt... żeby go tak mieć w swojej prywatnej kolekcji szpargałów...
Rozpoznała zaklęcie Marcusa. Powietrze zmieniło swój zapach jak zawsze kiedy ktoś miał otworzyć teleport.
Nadal nie potrafiła stwierdzić czy tunel przestrzenny miał służyć jedynie Marcusowi i jego najbliższym przydupasom czy chciał ażeby przetransportować w ten sposób całą armię. No i ważniejsze – czy przez bramę mieli wyjść czy raczej coś miało przez nią przeleźć do nich?

Postanowiła jednak, że nie czas aby Marcusowi przeszkadzać. Wszak to Pierwszy Mag Królestwa i było mało prawdopodobne, że tak jawnie wystąpi przeciw niemu. Zdrada? Owszem. Ale Marcusa stać było na większą finezję niż pokaz na oczach paru setek osób. Inna sprawa, że sporo z nich świtu kolejnego nie oglądnie... No i magus lubił efekciarskie sztuczki. Przynajmniej, hehe, w alkierzu.

No a jeśli nawet coś ma zawezwać to i nie powód by się jawnie przeciw niemu opowiadać. Jeśli smoka sprowadzi, to tylko im to czasu zaoszczędzi, przecie się na to wszyscy szykowali. Jeśli się demon pojawi... Cóż, może znajomek przypadkiem i będzie okazja do towarzyskich plotek. A jeśli obcy nawet to babcia miała swoje sposoby aby piekielników udobruchać.

Marcus pozostawał zagadką. Mur otaczający czarodzieja był tak szczelny, że Miłka nie mogła odszukać ni szczeliny aby zapuścić żurawia i choć lekko liznąć jego umysł. Prawdziwie potężny czarodziej. Doskonały sprzymierzeniec albo godny przeciwnik. A tacy są, niestety, najbardziej irytujący.

Jeśli ich zdradzi to przyjdzie czas aby wyrównać rachunki. Wiedźma przez swoje sto siedemnaście lat nauczyła się wiele, a na samym szczycie nabytych umiejętności plasowała się cierpliwość. Nic nie ucieknie. Na wszystko przyjdzie pora. Poza tym jeśliby się myliła... Każdy dureń, który podniesie rękę na arcymaga może już kłaść kark na katowskim pieńku. O nie. Miłka za bardzo ceniła swoje życie aby ryzykować.

- Łachudra! - krzyknęła starowinka i olbrzymi sęp, który siedział na jej starczym ramieniu zerwał się do lotu. Babcia wywróciła oczyma aż pod rozchylonymi powiekami błysnęło bielmo. Oceniła siły i możliwości.
- Chłystek, trzymaj się za mną. Nie czas żeby chojrakować, jasne gówniarzu?
Wdrapała się na skałkę aby mieć lepszy widok i natenczas zza linii drzew zaczęła się wylewać fala obesrańców.

Miłka zakasała rękawy, złączyła dłonie i spięła się cała aż twarz jej poczerwieniała a żyły na szyi wytężyły się jak struny. Przez moment wyglądała jakby wściekłość ją zalała, a może i kolejny atak zatwardzenie.
Poczęła mruczeć pod nosem wierszydło:

Niech słowo moje w ogień się oblecze
I kąsa wrogów jako wrzące miecze!

Pomiędzy starczymi kościstymi palcami rozbłysła czerwonożółta iskra. Płomyk pęczniał w oczach aż rozrósł się do wielkości dorodnego arbuza. Sploty magii przeobraziły się w kłąb wściekłych ognistych języków ale skóra na dłoniach babci pozostała nienaruszona.

Zamachnęła się i cisnęła a kula poszybowała w przód niby pocisk popuszczony z procy. Pierwsza trafiła w sam środek zwartej grupy szarżujących mutantów. Ci, którzy przyjęli największą siłę rażenia dosłownie obrócili się w kawałki osmolonego mięsa. Inni byli zdrowo przypieczeni lub poturbowani, w oszołomieniu podnosili się do pionu.
Babcia nie marnowała czasu. Zaśmiała się skrzekliwie i tkała kolejne zaklęcie w rytm swoich dziecięcych rymowanek. Między jej rozczapierzonymi paluchami formowała się kolejna ognista sfera.
 
liliel jest offline  
Stary 10-04-2011, 18:04   #27
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
Zachwiał się. Przez chwilę gotów był uwierzyć, że dostał w głowę obuchem... Ale potem powróciła jasność wzroku. Z czaszką dokładnie pośrodku pola widzenia i niemal wyczuwalną aurą mroku, która od niej emanowała.

Castelar nie potrzebował długo analizować tego zdarzenia. Już sam krąg sprawiał, że miał ochotę zwrócić zawartość żołądka... Lecz czaszka była znacznie bardziej plugawa aniżeli wszystko inne dookoła. Już miał spróbować dyskretnie zbliżyć się do arcymaga i zobaczyć, czy ów nie jest przez złe moce opętany... Gdy wtem las ożył, a cała lokalna fauna spróbowała pozbawić ich życia.

Wówczas, zagadnienia dobra, plugawości i mrocznych mocy odeszły na dalszy plan. Wiadomo, że czarnoksiężnicy winni się smażyć w ogniu piekielnym... Ale tego dopilnować miała ostatecznie sama Jedyna Panienka, a nie którykolwiek z jej ziemskich sług. Choćby dlatego, że młodzian bardziej poczuwał się do lojalności wobec towarzyszy broni oraz ratowania cudzych skór aniżeli skórowania kogokolwiek. No, pewien wpływ na taką postawę miał też kordon zbrojnych, który ustawił się wokół Marcusa Alabastera.

Inni zdawali się nie doceniać jego niewątpliwego zaangażowania dla ich dobra. Prym wiodło kilku najemników, którzy najwyraźniej uznali, że część, za którą im płacono, właśnie dobiegła końca. Na swoje nieszczęście, wybrali drogę tuż obok Vivara...

- Do szeregu, bo ubiję... – groźba była idealnie zsynchronizowana z uderzeniem rękojeścią w twarz uciekiniera. Podziałało, gdyż spanikowani ludzie całkowicie zapomnieli o tym, że uderzający nie jest Cromem czy inną szumowiną o mordzie wykrzywionej.

Gdzieś dalej słychać były krzyki ichniego sierżanta. Zwarty szyk? Cóż, kształtu zwartego szyku nie precyzował - najlepszy byłby z pewnością okrąg... Ale patrząc na ichnie rozproszenie i średnicę takowego okręgu, raczej nie to wchodziło w rachubę. Pozostawało więc zewrzeć się gdziekolwiek – i walczyć.

Krzyki Vernona zignorował – brzmiały, jakby ewidentnie chciał podzielić wszystkich ocalałych... Najgorsze w nich było to, że Vivar zupełnie nie widział powodu, dla którego tropiciel miałby zamierzać rozbić wyprawę, wykrzykując publicznie coś takiego... Przecież nie byli sami – taktyka Cykora opierała się na założeniu, że oddziały będą tworzyć ową legendarną zwartą formację. Cóż, w sumie młodzianowi było wszystko jedno – wyjdzie nieprzyjazny demon? Może i będzie okazja, aby dowieść supremacji Najświętszej Panienki... Wydarzenia zadadzą kłom vernonowym słowom? Gałąź, na której tropiciel mógł zawisnąć nadzwyczaj szybko, była szlachcicowi nadzwyczaj obojętna.

Następne minuty przebiegały jednako – Castelar zdarł tarczę z jakiegoś truchła i stanął po drugiej stronie pomiędzy węszycielem, a członkiem jakiegoś innego oddziału. Wówczas zaczęła się rąbanka – choć, co trzeba uczciwie przyznać, rola młodziana nie była najbardziej widoczna. Prócz zwykłego bicia wrogów, koncentrował się przecie na utrzymaniu szyku, aby w wyrwę nie wpadły bestie... I eliminowania zagrożenia któregokolwiek z sąsiadów, gdy tylko uznał, że jakaś bestia zanadto się zbliżyła.

W ogniu walki jednak, wciąż powracało jedno pytanie: „Klasztor, gdzie go te cromowe ścierwo usadziło...?“ Słyszał przecież, że król Edward pokładał niezwykle nadzieje w jakiejś grupie z odosobnionego klasztoru... Więc coś musiało być na rzeczy – może tam trzymano dewocjonalia o mocy wystarczającej do odegnania złego? Zresztą, to, że kościele upatrywał przecież zbawienia siebie i całej wyprawy - nawet, jeśli miał być to klasztor zepsuty oraz z monarchą powiązany – było pozostałością jego wychowania. A jeśli by wypatrzył tamtejszych mnichów, zaś sprawy przybrałyby dla wszystkich naprawdę zły obrót... Coż, nic nie szkodziło złożyć takowej propozycji?
 
Velg jest offline  
Stary 10-04-2011, 19:07   #28
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Noc minęła względnie spokojnie. Warta pełniona wraz z Barickiem przeszła bez większych niepokojów. Ponure przewidywania sierżanta Cykora nie sprawdziły się, z czego Uno bardzo się zresztą cieszył. Wczoraj zbyt wielu ludzi oddało bezsensownie życia… a wyprawa jeszcze się nie zaczęła.


Wrócił do namiotu i przygotował się do drogi. Zapatrzył się w nieco suchego prowiantu i przejrzał swoje rzeczy. Wśród stosu broni, zdjętej z zabitych i porzuconej na placu obozowiska wynalazł solidną półokrągłą tarczę. Sprawdził skórzane uchwyty i ogólny stan okutej stalą drewnianej konstrukcji i z zadowoleniem stwierdził, że będzie mu dobrze służyć. Była okrągła, o dość sporej średnicy i lżejsza niżby się wydawało z wyglądu.



Wymarsz wojska i najemników Croma poprzedziły trąbki i gwar dobiegający od miasta. Z wielkiej bramy zaczęły się wylewać kolejne fale zbrojnych jeźdźców i wozów. Na czele jechał dowódca, jego twarz wyrażała raczej skupienie, choć ciężko było takiej mordy cokolwiek wywnioskować. Postać Marcusa była o wiele ciekawsza.


Węszyciel nie mógł się nadziwić sile aury jaka otaczała tego sędziwego mężczyznę. Czaszka pokryta dziwnymi symbolami, z pokracznie wyszczerzonymi pożółkłymi zębami… - zapewne jakiś potężny przedmiot magiczny.



Kolejne zawirowanie aury i obraz młodzieńca stojącego oko w oko z potężnym gadem. „Smok” – przemknęło przez myśl Uno. Młodzieniec wpatrywał się z dyszącym oddechem w ciężko zranionego gada leżącego prawie że u jego stóp. Skinięcie głowy człowieka , jakby w geście zgody na coś…


Kolejna zmiana obrazu jak w kalejdoskopie… szóstka małych chłopców, stojąca do siebie plecami w ciasnym kręgu… ich twarze wyrażające przerażenie… jakby spodziewali się nieuchronnej śmierci…


„Kim jest ten starzec…”? Sam sobie zadał to pytanie. Cała ta ekspedycja zaczynała się mu coraz mniej podobać… ale rozkaz to rozkaz.


Ruszył za resztą swojego oddziału… od czasu do czasu rozmawiając z barbarzyńcą i jego towarzyszkami, czy z Cykorem. Droga nie była dla niego uciążliwa, był przyzwyczajony do dłuższych pochodów, często z kilkudziesięciu funtowym obciążeniem.

*****

Polana od samego początku mu się nie spodobała. Czarne bazaltowe skały, niczym paszczęka mitycznego Behemota otaczały menhir na środku sporej polany. Mrowienie podrażniające umysł Węszyciela, oznajmiało mu, że to miejsce było szczególne. W nozdrza uderzał zapach krwi… ekstatycznej żądzy… zapachu spoconych groteskowym tańcem ciał… Tak, to miejsce w przeszłości było świadkiem niezwykłych rzeczy… nie potrafił ich określić do końca jako złe… były po prostu intensywne.


Już myśleli, że będą mieli chwilę odpoczynku, ale mag podszedł do najwyższego menhiru i z sakwy wyjął czaszkę, dokładnie tę samą, którą widział w wizji Uno. Dwudziestu ludzi Croma utworzyło wokół czarownika krąg jeźdźców. Najeżony ostrzami lanc i ciężkich koncerzy. Reszta pilnowała wozów taborowych.


Nagle powietrze na polania zafalowało, a głazy zaczęły pokrywać się krwistoczerwonymi inskrypcjami i symbolami, podobnymi do tych z czaszki. Uno obserwował niczym wilk ścianę lasu… wyczuwał zagrożenie… ruch narastający wokół ich pozycji. W lesie czaiło się zło… które miało na nich ochotę. Zło, które ewidentnie zwabił rytuał zapoczątkowany przez maga.
Z lasu zaczęły wychodzić kreatury, na widok których drzewce włóczni Nomesty, zatrzeszczało w mocarnym uścisku dłoni tropiciela. Zwierzoludzie, mutanci i inne znienawidzone przez Jedyną i Szarego Łowcę kreatury, spotkają się dzisiaj z ostrzem włóczni i miecza Uno.


Obejrzał się do tyłu, Miłka już gdzieś znalazła schronienie i teraz byli świadkami demonstracji mocy wiedźmy. Kula ognia rozerwała się w szeregach kreatur. Stał w pierwszym szeregu, niedaleko Cykora i barbarzyńcy. Wymienił z sierżantem porozumiewawcze spojrzenia. Cykor wydawał szybkie rozkazy. Wkrótce tarcza przy tarczy stanęli wojownicy.
Dla Nomesty taka walka nie byłą nowością. Czekał spokojnie w szeregu, czując jak ziemia drży pod nogami nadbiegających przeciwników. Zakryty tarczą, włócznią gotową do zdawania ciosów czekał…


Wreszcie dwa fronty zderzyły się ze sobą. Poczuł jak śmierdzący zwierzęcym potem zwierzolud, z mordą pokracznie wykrzywioną grymasem uderza w jego tarczę. Gdzieniegdzie szereg się zachwiał, ale komendy sierżantów rozbrzmiewały na całej długości. On także zamierzał dać upust swojej nienawiści… nienawiści do wroga, który od lat pustoszył ziemie jego krainy.



Pchnął silnie, a mutant zaskrzeczał chrapliwie, kiedy ostrze włóczni wyszło tuż obok kręgosłupa.


- Zabierzcie im wszystko!!! – wyrwał włócznię – Nie oddawajcie niczego!!!

Wkrótce bój rozgorzał na dobre. Szereg chwiał się i falował… padały kolejne trupy, a oni wycofywali się powoli do tyłu, starając nie dać się rozerwać przez kolejne fale wrogów… Krew spływała po drzewcu, chlapała na tarczę… sączyła ziemię… wycofywali się po trupach swoich towarzyszy… śmiejąc się śmierci w oczy i odgryzając się niczym osaczony wilk.



Uno dwoił się i troił, a jego oręż co rusz docierał do miękkiego ciała przeciwników, sprawiając, że kolejny mutant padał jak podcięty… raz po raz zasłaniał się tarczą, nie raz używał jej ostrej krawędzi by godzić w przeciwników… schlapany posoką wrogów, z okrutnym grymasem na twarzy i głośnymi okrzykami… szalał… był w swoim żywiole.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 10-04-2011, 20:18   #29
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Tym razem nie schlał się jak prosię. Wieczorek zapoznawczy był jakiś taki mdły. Żadnych bijatyk o przywództwo, tu rzucił złym spojrzeniem na Cykora. Żadnych zapasów w błocie, kolejne spojrzenie tym razem na Issę. Rozejrzał się po towarzystwie a potem poszedł się przekimać do namiotu. Warta minęła spokojnie, plątali się z Uno po obozie. Baldric przyglądał się ciurom zamkowym uprzątającym ciała po rozgrzewce i zastanawiał się jak to będzie słuchać rozkazów rycerzyka. Cykor wyglądał jak swój chłop, ale Crom jakoś od razu mu nie przypadł do gustu. No co tu wiele mówić, nie był przywykły do wojskowego drygu. Taktyka plemienia Rosomaków była dość prosta i przewidywalna jak na barbarzyńców przystało. Waaaaghh do przodu i nie zapominać o machaniu toporami. Teraz trzeba będzie się przestawić na grę zespołową... Szyki, ustawienia, manewry. I baby się do walki też pchały... Co za czasy.

Rankiem zaś zaczęli się z babką i Issą zbierać do drogi. Balric oporządził i osiodłał swojego konia, spakował swoje bety. Dobytku nie miał wielkiego, bo i nie na pieprzony jarmark tu przyjechał tylko wydzierać smokom serca. Babka była jakaś nieswoja. Mamrotała niby jak zwykle pod nosem, mieszała kopyścią w kociołku i coś gadała o lalkach, kukłach i teatrzykach. Też jej się zebrało by o jasełkach durnych myśleć. Wojownik przez wyruszeniem na wyprawę skupiony musi być! Wyszedł przez namiot i rozglądnął się jeszcze. Zamlaskał językiem, dyscyplina dyscypliną, ale gorzały może nie być gdzie się napić po drodze. Napełnił więc dwa bukłaki mocną siwuchą z beczki, która ocalała jakimś cudem w rozszabrowanej karczmie. Cykorowi jak będzie marudził powie się, że do przemywania ran. No w ostateczności podzieli się z nim, do ciężkiej cholery.
Podeszli pod bramy stolicy. Lepsza część wyprawy odprawiła już gusła i modły po czym zaczęli wyjeżdżać i formować szyk. Przyjrzał się ciekawie wozom i magowi. Hmm... mina babki gdy ich mijał była jakaś taka... No, no. A on myślał, że jako wiedźma będą ją chcieli na rożen nadziać. O co tak matula się martwiła? Na co mu kazała babki pilnować? Teraz widząc po jej minie, lepiej co by się magus za siebie oglądał. Babka w miłości i wojnie nie znała umiaru...

Jechali spokojnie, na końcu całego pochodu. Balric zaś dalej przyglądał się kompanom w którym przyjdzie podróżować. Uno jakoś przypadł mu do gustu, facet budził zaufanie po prostu. Przyglądnął się jego uzbrojeniu dokładniej, przymierzył s ię nawet do oszczepów do rzucania które nosił ze sobą. Pogadali w końcu z Issą, liczby w ich małym konkursiku sięgnęły już takich rozmiarów że wychodziło by że połowę wczorajszych ofiar zabiła ona, a połowę i jednego, topór Balrica. Oczywiście z takim wynikiem łuczniczka się niezbyt zgadzała, więc dyskutowali dalej. Pokojowo, ale ogniście.
Droga w końcu zaprowadziła ich na polanę od której ciągnęło znajomym zapaszkiem magii, demonów i innego plugastwa które babka traktowała jako swoje własne podwórko. Balric zatarł ręce, będzie bitka. Niektórzy zaczęli ganiać i ustawiać szyki, inni zaczęli siać panikę. Facet z Wilkiem krzyczał, coś pokazywał, ale nie słuchał go za bardzo. Tak, zdrada wokół, tak najemników wystawiają na pożarcie. No a co innego można było się spodziewać? Przecież oni tu od czarnej roboty są. Babka już zaczęła rozgrzewać tłumy... Cykor i Uno jako ci zdyscyplinowani zapędzali najemników do szeregów. Gilbert im pomagał, ustawili szybko zwartą linię. Balric nie pchał się do przodu, nie miał tarczy i cierpliwości do chowania się za nią. Zamienili kilka słów z Unem, barbarzyńca poklepał po plecach włócznika i stanął za nim. Zerknął jeszcze na babką, poszukał wzrokiem Issy, popluł w dłonie i przyjrzał się szarżującym pomiotom. Graj muzyko!

Tarczownicy blokowali, kłuli mieczami i włóczniami. Balric wspierał barkiem szereg, gdy napór się zwiększał. Zaś na umówiony sygnał Uno puszczał go do wypadu, robiąc miejsce w szyku. Barbarzyńca wypadał i zamiatał toporem. Pozwalało to utrzymać mu się w ryzach i przeżyć, chowając się szybko za ścianą tarcz gdy robiło się ciasno wokół. Zwalczał w sobie z całych sił przywołanie szału. To nie byłoby zdrowe... Nawet gdyby wypuścić zew czarnej krwi galopujący mu w żyłach.
Uno zrobił mu po raz kolejny przejście. Balric w płaskim zamachu wyrąbał sobie miejsce, kosząc czarci pomiot i obryzgując wszystko wokół posoką. Wielki bydlak z rogami skoczył na niego, barbarzyńca ledwo wyłapał jego cios na zastawę styliskiem topora. Przeciwnik naparł ostro, Balric zarył obcasami w ziemie, by go nie zepchnął i nie rozwalił szyku za jego plecami. Mięśnie napięły się jak postronki, zęby zgrzytnęły. Mężczyzna warknął i wytężył wszystkie siły. Pomoc przyszła w ostatniej chwili. Włócznia i miecz uderzyły w skurwiela niemal jednocześnie. Uno gwizdnął szybko, Balric zamachnął się z góry i przywalił w rogaty łeb, po czym schował się za szereg dysząc jak miech kowalski.

Rozglądnął się szukając wzrokiem Issy i Miłki, a potem po przedpolu. Na razie szło lepiej niż sądził. Szyk się trzymał jako tako, nie przedarli się jeszcze no ale to początek. Sporo ich było. Za dużo nawet.
- Uno, może szpaler trzeba zrobić, wpuścić korytarzem kilkudziesięciu na tych chłoptasiów w srebrnych zbrojach - warknął wskazując wewnętrzny krąg rycerzy. – Niech się skurwle nie poczują pominięci.
Zerknął na Cykora i resztę czy uznają to za wykonalne. No istniało ryzyko rozerwania szyków, ale jakby współdziałali wszyscy do kupy to dałoby się to zrobić.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 10-04-2011 o 21:37.
Harard jest offline  
Stary 10-04-2011, 21:25   #30
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
- Myśl dobra. Ludzie giną, to i szyki skrócić trza będzie... – rzekł, obrzucając krótkim spojrzeniem rozrywane przez bestie szeregi... na tyle krótkim, żeby zdążyć wytoczyć swym mieczem juchę z bestii, która wnet na niego naskoczyła – Wszyscy skupić się tu się nie zdołamy, więc przebiją się i tak... Na moje lepiej, aby było to teraz i popędziły na nich, a nie obskoczyły rozbitych. Niechże tylko łucznicy odejdą na bok, i... po dwóch na stronę, panowie? – rzekł, wliczając do tej liczby wszystkich walczących wręcz członków oddziału. Poza Vernonem, który ewidentnie preferował walkę samodzielną – więc raczej nie zamierzał dołączyć do żadnego oddziału.

Oczywiście, pytanie skierował głównie do sierżanta – w końcu, on dowodził,więc jego decyzja tutaj miała dużą wagę. Miał nadzieję, że otrzyma odpowiedź, nim obskoczą go kolejne leśne bestie – jednak tak nie nastąpiło. Rozrośnięty wilk, którego zbił tarczą, najwyraźniej uznał, że walka rycerska jest dla idiotów – i chwilę potem, jego odcinek opędzać musiał się od ugryzień całej sfory.
 
Velg jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172