Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-04-2011, 23:12   #274
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7gxFGSCnD74&feature=related[/MEDIA]



Każdy umiera samotnie. Nawet na wojnie. Nawet podczas krwawej wymiany ciosów, kiedy szał i przerażanie buzują we krwi, kiedy serce bije dzikim rytmem, jakby każde uderzenie mogło być jego ostatnim. Bo w istocie tak mogło być.

Każdy umiera samotnie.

Każdy.

* * *

Bane szalała w swojej celi. Jej dłonie zaciskały się bezsilnie, paznokcie wbijały w martwe ciało, z którego nie leciała krew.

Była zamknięta w podziemiach MR-u. Decyzją jednej z jej funkcjonariuszek. Była tutaj bezpieczna i polujący na nią zmiennokształtny wysłannik Mythosa, nie mógł jej tutaj dopaść, lecz jednocześnie nie była w stanie pomóc tym, którzy właśnie podpisali na siebie wyrok śmierci. Mogła jedynie rysować. I rysowała. Szaleńczymi ruchami. Chaotyczne obrazy.
Niestety, nie były pełne.

Nie miała czerwonej kredki.

A potrzebowała jej bardzo dużo. Naprawdę dużo.




DOLORES ESPERANZA RUIZ

Twoje ręce zaczęły rysować symbole, które miały spowolnić Mythosa, tak jak w holu na górze. To mogło dać szansę Triskettowi, który właśnie toczył z Księciem Ukrytego Dworu śmiertelny bój. To mogło dać szansę przemykającej się ukradkiem Fantomce z grupy „Rzeźnia”, która o mało nie zdzieliła cię mieczem, kiedy koło niej przemykałaś.

Mogło, ale nie dało. Bowiem w ostatniej chwili zmieniłaś swoje intencje. Błaganie zmieniło rytm, znaki zmieniły wygląd. Teraz chciałaś uśpić demoniczną roślinę. Ograniczyć jej oddziaływanie.

Zaklinanie loa wymaga pełnego skupienia. Zamknięcia oczu i otworzenia się na ten drugi, dla większości nieznany świat. Nieznany i przerażający.

Nie zostało w tobie zbyt wiele sił. I loa to czuły. Ale ty nie byłaś wiedźmą, która musiała zmuszać lub zastraszać. Związek twój i duchów był innego rodzaju. Dlatego nazywano was Siostrzyczkami lub Braciszkami. Byliście kapłanami nowego świata. I właśnie się modliłaś.
Najgoręcej jak potrafiłaś.

Odciąć wieź łączącą Mythosa z demoniczną rośliną. Stłamsić ją, czymkolwiek jest.

I robiłaś to wraz z loa, najlepiej jak potrafiłaś. A obok ciebie szalała śmierć.



GARRY TRISKETT


Ruszyłeś do walki. Teraz już nie było czasu na finezję. Był czas na pistolet i ostrze miecza. Hyperadrenalina płonęła w twoich żyłach. Kiedyś, w czasach średniowiecza, byłbyś bersekerem. Teraz byłeś Egzekutorem. Silny jak zmiennokształtny, szybki jak wampir i wytrzymały jak zombie. Maszyna śmierci.

Jednak i twój przeciwnik był szybki. Diabelnie szybki. Mimo otrzymanej w holu rany.

Co czuł, kiedy wyprowadzał swoje ciosy? Co czuł, kiedy mierzył cię skośnymi, kocimi oczami. Co czuł, kiedy cię zabijał?

Nie wiesz, co się stało? Czy sztuczki Loli nie zadziałały? Czy Mythos w jakiś sposób na nie się uodpornił? W każdym bądź razie w pojedynku nie miałeś szansy. Mogłeś przedłużać nieuniknione. Odwlekać ostateczność. Nie dałeś rady.

Wymienialiście ciosy niczym dwa wściekłe tornada. Dwa najeżone sztychami, rozmazane cienie. Szybkość prawie niedostrzegalna dla ludzkich zmysłów. Jednak nie dla egzekutora i nie dla elfa.

Pierwszy cios smagnął cię przez pierś. Boleśnie rozrywając skórę. Ale ty nie czułeś bólu. Byłeś egzekutorem. Nie mniej strasznym niż ten Przybysz. Jednak brakowało ci jednego. Doświadczenia paru tysięcy lat, jakie miał Mythos.

Był zbyt szybki. Szybszy, niż tam w holu. Chociaż Lola robiła, co mogła, by go spowolnić. Widziałeś ją, klęczącą wśród brudu i rysującą znaki. Więc czemu ten sukinsyn jest taki szybki. Czemu ostrze jego miecza znów rozrywa ci ciało, tym razem na wysokości brzucha. Na szczęście nie tak głęboko, by zabić.

Ale przegrałeś tą walkę. Wiedziałeś o tym. Był zbyt szybki.

Po kolejnym ciosie zachwiałeś się tracąc siły i krew, a Mythos wzniósł swoje ostrza do ostatecznego ciosu.



RUSSEL CAINE


Czerwień krwi prowadziła przez las z koszmarnego snu. Przez zgniłe, cuchnące resztki i rozłażące się szczątki zwierząt i ludzi.

Nie było łatwo wypatrzeć kropel krwi w poszyciu, wśród przypominających barwą kości kamieni, pomiędzy zgniłymi, fosforyzującymi grzybami o dziwacznych kształtach.

Szedłeś jednak do przodu. Wiedząc, że gdzieś, na końcu tego krwawego szlaku czeka rozwiązanie zagadki. Obiecany cukierek albo psikus w pieprzonym Halloween, w jaki zmieniło się życie po Fenomenie Noworocznym.

Szedłeś i szedłeś, aż zwątpienie zakradło się w twoje myśli.

Może jednak źle wybrałeś? Może trzeba było iść w stronę światła? Teraz jednak było za późno. Luminacja zniknęła. Został jedynie szlak krwi.

W końcu jednak i on się skończył.

Na środku wielkiej polany. Otoczonej przez osiem postrzępionych menhirów. W każdym z nich wyżłobiona była jedna mała niecka. W każdej z nich stała jedna niewielka, wyglądająca na dziecięcą czaszka.

Pośrodku siedział dziwny stworek. Wyglądał jak pierdolony krasnoludek z bajek, tylko miał około metra wzrostu i wielgachny, rzeźniczy nóż w rękach, którym z wywieszonym jęzorem ciął sobie przedramię.

Usłyszał ciebie i spojrzał w twoją stronę. Czerwona, szpiczasta czapka o mało nie spadła mu z włochatej głowy kiedy gwałtownie odwrócił ją w twoją stronę.

- Kto ty? Co ty? Co tu? – zasypał cię dziwacznymi pytaniami.

Mówił niewyraźnie. Może, dlatego, że miał rozdwojony jęzor. A może dlatego, że z ust wylewała mu się gęsta krew.



MICHAEL HARTMAN


Światło. Wybrałeś je, licząc, że na jego końcu znajduje się zwierzę, którego ciało stanie się twoim nowym ciałem.

Goniłeś je. Błędny ognik pośród przerażających drzew. Pokrzywionych na wszelkie możliwe sposoby. Pokręconych, niczym stare baby. Zgniłych, kolczastych, zbutwiałych, wypaczonych przez jakąś nieludzką magię.

Szybko. By nie zgubić tej błyskającej iskierki nadziei.

I wtedy ci się przypomniało, że są na świecie, w morskich otchłaniach, ryby, które wabią swe ofiary światłem. Że w legendach błędne ogniki swym blaskiem ciągną ludzi w śmiertelny uścisk bagnisk.

Może to była pułapka?

Ale było za późno by się cofnąć lub zawrócić. Ślady krwi zniknęły. Zostało tylko migotliwe światełko prowadzące cię przez upiorny, zamglony las.

I w końcu doprowadziło cię chyba do celu.

Na małej polanie zobaczyłeś samotne drzewo rosnące pośrodku niej. Wokół niego skakało osiem małych postaci. Ubranych jedynie w biodrowe przepaski dzieciaki. Za małe, by rozróżnić płeć. Wszystkie uśmiechnięte, jasnowłose i szczęśliwe.

Nie były jednak same.

Przyglądał się im wysoki, brodaty starzec odziany w białą tunikę i podpierający się białym kosturem. Wyglądał, jak Gandalf Biały z „Powrotu Króla”. Tylko ten „Gandalf” miał całe czarne oczy, co ujrzałeś, kiedy obrócił twarz w twoją stronę.

- Piękne są, prawda? – zapytał niespodziewanie.

Faktycznie, były piękne.

- Zabij je lub odejdź. Za tobą jest ścieżka. Kiedy się odwrócisz, dojdziesz tam, gdzie chciałbyś być.



AUDREY MASTERS


Duchy. Wezwałaś je czując, że nie są zbyt chętne. Zmusiłaś je, by słuchały twojej woli. By wypełniły twoje rozkazy.

I zrobiły to! Z oporami, lecz zrobiły. Rzuciły się na Mythosa, niczym wściekła szarańcza. Ghesity użyły swych mocy, Złodzieje Ciał podjęły próbę opętania, Echa – próbowały oszołomić umysł elfa.

Jednak bezskutecznie.

Wszystkie ginęły. Jeden po drugim. Chociaż słowo „ginęły” nie było właściwe. Po prostu traciłaś je. Tak szybko, że było to aż niewiarygodne. Niewiarygodne i straszliwe.

Czyniąc swoją magię zapomniałaś o bólu poparzonych nóg. Zapomniałaś o czerwonej skórze i tworzących się bąblach, które pękały i zalewały ci skórę płynami surowiczymi.

Tracąc jednak panowanie nad ostatnim z przyzwanych duchów, chociaż nie ostatnim w tej sali, poczułaś ból.

I to wyrwało cię z transu, w jaki wpadłaś by zakląć duchy.

Spojrzałaś w dół, na poparzone nogi. Twoje spodnie roztopiły się. Tkanina wniknęła w poparzenia. Ale teraz wnikało w nie coś jeszcze. Pierwszy z owadów wyplutych przez piekielną roślinę właśnie wgryzał ci się pod skórę.

Widziałaś zakończony kolcem odwłok znikający przez krwawiącą ranę pod twoją skórę.

Wrzasnęłaś z bólu i obrzydzenia. I wtedy zobaczyłaś ich więcej. Całe mrowie „pająkoskorpionów” zbliżało się do ciebie w zastraszającym tempie. Wyobraźnia podpowiadała ci, ze za chwilę wszystkie te owadzie potworki wgryzą ci się w skórę i wlezą do środka, jak pierwszy, który właśnie wystawał ci z oparzeliny.

Duchy przeciwko Mythosowi, który był – przy odrobinie naciąganej interpretacji – arcydemomen, okazały się niezbyt skutecznym i fortunnym rozwiązaniem.



EMMA HARCOURT


Widziałaś, jak Audrey zamyka oczy i zapewne wzywa na pomoc duchy. Widziałaś, jak pełzające po ziemi tałatajstwo lezie w jej stronę. Widziałaś, jak latynoska, która odpędziła abishaia czyni jakieś zaklęcia przy wyjściu, ale nie bardzo wiedziałaś, co jest ich celem. Widziałaś, jak egzekutor walczy samotnie z Mythosem. Zarówno Łowca, jak i elf, byli dla ciebie niczym rozmazane smugi. Czułaś jednak, że pojedynek nie idzie po myśli człowieka. Widziałaś krew na jego ciele. Widziałaś kolejne rany, które Książe Ukrytego Dworu wyrąbuje w przeciwniku.

Skradałaś się pośród pełzającego robactwa depcząc je swoimi stopami. Było ich tyle, że było niemożliwe ich uniknięcie. Skradałaś się, korzystając z mocy Fantoma, próbując zobaczyć cokolwiek w rozmazanych kształtach egzekutora i elfa.

I w końcu nadarzyła się sposobność.

Ujrzałaś Mythosa wznoszącego miecze. Byłaś na tyle blisko, że wyprowadziłaś swój sztych. Moc fantoma chyba zadziałała, bo ostrze dosięgło celu.
Jednak w ostatnim ułamku sekundy Mythos zdołał wykonać unik. Na tyle skutecznie, że uniknął śmierci, nie na tyle skutecznie, by uniknąć ostrza wykonanego z kutego na zimno żelaza.

Riposta była błyskawiczna i brutalna.

Ciosy Mythosa, wyprowadzone tak szybko, że twoje oko tego nie zauważyło, siegnęły cię jednocześnie z dwóch stron.

Pierwszy, rąbnął cię w bok. Noszony przez ciebie pancerz wytrzymał, lecz chyba pękło ci żebro. Drugi cios rozrąbał ci szyję. Głęboko. Cios wyrwał ci miecz z ręki i odrzucił w bok, wprost na obślizgły korzeń piekielnej rośliny.

W instynktownym odruchu przyłożyłaś dłoń do szyi i zobaczyłaś krew. Wiele krwi. Cięcie srebrnym ostrzem było naprawdę głębokie.

Żyłaś i mogłaś walczyć, ale aby przeżyć potrzebowałaś pomocy dobrego medyka lub uzdrowiciela.


GARRY TRISKETT


Kończący walkę cios nie spadł na twoją szyję. Mythosowi przeszkodziła wysoka, barczysta kobieta, która wyrosła za jego plecami, niczym widmo. Jak anioł zemsty wbiła miecz w jego plecy i odleciała w bok, ciachnięta przez błyskawiczną ripostę Mythosa.

Wykorzystałeś moment i wyprowadziłeś swój atak, trafiając elfa w bok.

Coś walnęło cię w podbródek, odrzucając w tył.

Sukinsyn odwinął się tak, że nawet tego nie zauważyłeś.

Potrząsnąłeś głową wychodząc z zamroczenia i zobaczyłeś go idącego w twoją stronę. Srebrne miecze ociekały czerwienią. Zaś on swoim błękitem.

Przełknąłeś ślinę i spiąłeś się do ostatniego zwarcia. Jego wynik był jednak łatwy do przewidzenia.
 
Armiel jest offline