Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-04-2011, 12:45   #271
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Krew z nosa lała się całą strugą. Płuca, wątroba, serce... Wszystkie organy manifestowały swoją obecność bólem. Zwieracze dawno już wzięły sobie wolne. Ale to nie było ważne. Ważne było, że ból utrzymywał go przy przytomności. Ważne było, że wywołał piekło na ziemi z Mythosem w samym centrum. To nie była lekka ingerencja, to było zerwanie wszystkich hamulców, wypuszczenie jego wewnętrznej bestii na światło dzienne tylko z jednym celem. Mythos.
Kilogramowe zbroje, bronie, wazy... Wszystko miało jeden cel, zranić Mythosa. Z pozoru wszystko było posłuszne woli telekinetyka. Ale to były tylko rykoszety. Efekty uboczne, których Russel nie chciał czy nie mógł zminimalizować. Prawdziwym atakiem był nacisk, który człowieka zmiażdżyłby, sprasował. Prawdziwym atakiem były trzy ostrza wykonujące swój dziwny taniec. Tnące ciało Faerie, okrążające go, szarpiące.
I nagle wszystko ustało. Broń, zbroje, wszystko opadło. Mythos stał a serce telekinetyka zabiło po raz ostatni. Umysł zgasł nie zdążywszy zarejestrować ostatniej myśli, że przegrał. Oczy zaszły mgłą, resztki krwi sączyły się z oczu, ust i uszu Russela Caine.

***

Widmowa roślina chciwie wyciągnęła swe pędy w jego kierunku. Otoczyła ciało czerpiąc z niego siłę. Ale nie zadowoliła się samą powłoką, szarpnęła się też na duszę Russela brutalnie ją więżąc.
Nie było czyśćca i nadziei na zobaczenie kiedyś Emily. Nie było piekła i oczekiwanej wiecznej męki. Było uwięzienie w roślinie. Labirynt drzew, potężnych, nabrzmiałych, zasłaniających zgniło-brązowym kłębowiskiem niebo. Ciemno, duszno. Jak po śmierci może być duszno? Nie był sam. Kłębili się tu inni, ofiary rośliny. Gdzieś tu pewnie był Andy. Gdzieś tu byli inni. Lamentowali. Krzyczeli. Czego oni chcą? Szukał wyjścia. Ucieczki z tego mrocznego labiryntu. Gdzieś musi być!
I były dwie drogi. Jak w przypowieści jakiegoś księdza. Jedna była mroczna, oznaczona śladem krwi podczas gdy druga wabiła go znajomym światłem. Skąd je znał? Nie wiedział. Ale wabiło go, emanowało jakimś ciepłem podczas gdy druga droga była ciemna z karminowym szlakiem.
Mythos też był idealny jak to światło. Pełen ideałów i szczytnych celów.
Caine też zostawiał za sobą szlak krwi. Jakoś nie ufał temu światłu. Podążył za krwią. Może znajdzie tam Mythosa. W MRze uczyli, że zdolności regulatorów są przypisane do ich duszy. Może będzie miał szansę to empirycznie sprawdzić.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 03-04-2011, 16:31   #272
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Wiedźma płonęła. Mythos krwawił. Żadne z nich nie zauważyło mojego wejścia. Skorzystałam z okazji i płynnie przeszłam w stan ukrycia. Nie byłam pewna czy dziwna roślina nie blokowała moich sztuczek, ale warto było zaryzykować i to sprawdzić. Przesunęłam się nieco w stronę Masters i wtedy dostrzegłam jeszcze jeden potworny widok. Dzieci uwięzione i miażdżone przez olbrzymie sploty rośliny. Krzyczały, ale ich głosy nie docierały do mnie. Stałabym tam tak jeszcze długo patrząc na tą niewiarygodną scenę, ale ogłuszający huk wyrwał mnie ze stanu apatii. Za Mythosem ktoś wbiegł i posyłał właśnie w kierunku elfa kolejne kule. To strzały z pistoletu tak mnie otrzeźwiły. Facet ruszał się tak szybko, że musiał być albo jednym z Faerie albo Egzekutorem. Walczył z Mythosem, więc był moim tymczasowym sojusznikiem. Odciągnął ode mnie uwagę sidhe, więc nie zwlekałam dłużej i ruszyłam na pomoc Audrey. W drodze minęła mnie jakaś niewysoka postać. Przyzwyczajona do gromad goblinów wyskakujących ze wszystkich korytarzy o mały włos nie siekłam jej mieczem na odlew. Na szczęście się powstrzymałam i z bliska już dostrzegłam małą Latynoskę, która kiedyś pogoniła kota jednemu abishaiowi. Z tego, co sobie przypomniałam w ich grupie był jeden Egzekutor. To on teraz musiał wymieniać razy z Mythosem.

W końcu dopadłam do Masters. Kiedy człowiek płonie, co najlepiej zrobić? Jak to szło? Stop, drop and roll. Podcięłam nogi dziewczynie i starałam się nadać jej ruch obrotowy. Ona sama już wpadła na pomysł żeby przeturlać się po podłodze. Potem już na ziemi zaczęła kurtką okładać swoje nogi by zdusić ostatnie płomyczki. Zanim zdążyłam o cokolwiek zapytać blondynka zarzuciła mnie potokiem słów i informacji. O konieczności zniszczenia rośliny, o tym, że ostrze niewiele jej zrobiło a za to dzieci przez to cierpiały. Niedobrze, bo jedyne, co mi przyszło do głowy to pocięcie chwastu mieczem. Potem stwierdziła, że tylko ogień może zaszkodzić roślinie i żebym uważała na jej pędy. Kiwałam tylko głową nie chcą zniszczyć mojej ochronki odezwaniem się, ale do ognia byłam nastawiona sceptycznie. W końcu też mógł zaszkodzić uwięzionym dzieciakom, no i skąd miałabym wziąć ten ogień. Usłyszałam jeszcze tylko od Audrey, że spróbuje wezwać pomoc. Od razu pomyślałam o uwięzionych Topperze i Lillingtonie. Bardzo dobrze niech pójdzie ich uwolnić. Ja w tym czasie obserwowałam roślinę i absolutnie nic nie przychodziło mi do głowy. Dzieci były w takim stanie, że w zasadzie mogły już nie żyć. Wyczuwałam od nich emanację śmierci, ale równie dobrze to mogła być woń rośliny. Wyglądało to na rodzaj opętania. Opętania przez roślinę. Tak naprawdę to powinnam skrócić ich cierpienia niezależnie od ich stanu, ale jedyne, co mogłam im w tej chwili ofiarować to ostrze miecza a na to cholera nie potrafiłam się zdobyć.

Zamiast tego zajęłam pozycję niedaleko miejsca gdzie Egzekutor walczył z Białowłosym. Przy odrobinie szczęścia może elf po kolejnej wymianie ciosów wyląduje na tyle blisko mnie bym mogła go trafić. Nie wiedziałam czy mój dar Fantoma działał, ale sama walka mogła Mythosa na tyle zaabsorbować, że mógł mnie przeoczyć. Uniosłam miecz. Nie było czasu na branie zamachu, bo ci dwaj byli za szybcy. Musiałam spróbować wykonać sztych. Najlepiej w plecy na wysokości serca lub nerki, ewentualnie postarać się unieruchomić mu ręce. Taki był plan.

Niech Siostrzyczka z Wiedźmą zajmą się opętanymi, w końcu to bardziej ich działka. Wtedy przypomniało mi się, że ja także mam coś w zanadrzu. Mój krzyk. Wypędził z Patricii Wallin obcy byt. Ale sprawił też, że Egzekutor Firebrigde przydzwonił zębami o posadzkę a teraz tego nie chciałam. Wrzask postanowiłam pozostawić jak już nie będzie wyjścia. Jeśli dziewczyny nie dadzą rady pędom lub, jeśli Egzekutor sam wcześniej padnie.

Czułam, że roślina była ważna dla Mythosa. Elf po coś się tutaj zjawił. Chciał ratować zielsko przed piromańskimi zapędami Audrey czy wręcz przeciwnie zamierzał pomóc sobie przykładając kawałek roślinki do rany jak elficką odmianę aloesu czy babki lancetowatej? Nie wiedziałam a mały gobliński drań nie chciał nic zdradzić. Poruszałam się po omacku i bardzo, ale to bardzo mi się to nie podobało. Krążyłam za miotającą się dwójką wyczekując okazji.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 03-04-2011, 18:04   #273
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
To była już lekka przesada. Idiotyzm jakich mało. Tragedia, bo jej idiotyzm. Jej małpy i jej cyrk. Wypadek to raz, terrorystyczny zamach to dwa, ale żeby podpalić się tak ot, przez przypadek, za sprawą własnej spontanicznej działalności; to już czysta kpina. Wiedźma która sama puściła się z ogniem… Hahaha… kiepski żart, w dodatku mało śmieszny. Powinna spalić się ze wstydu… gdyby właśnie tego już robiła. Taaa… Skwierczała jak jakaś cholerna skwarka skacząca na rożnie!

Odtańczyła szaleńczy taniec ognia skowycząc do melodii rosnącej paniki. Paliła się! Jej nogi… aaaaa! Jej nogi płonęły!

Aaaaaa!

Zgaś to, cholera, zduś!
Padła na ziemię... nie ktoś pchnął ją przewracając na glebę i pomagając zdusić płomienie.
Emma.
Z ulgą przyjęła pomoc fantomki dołączającej do jej cyrku.
Dzięki bogu Emma… Dzięki.

W panice wykrzyczała jej o roślinie. O tym że trzeba ją zniszczyć, spalić, o tym że nie są w stanie uwolnić dzieci. Nie mieczem. Chyba niczym… że w jakiś sposób dzieci stały się już częścią rośliny, wchodząc z przeklętym pasożytem w upiorną symbiozę…

….

…. Pomoc…


To nie były słowa. Emocje.

Wyczuwała duchy. Były tu. Gromadziły się wokół niej chętne do pomocy…
Jeśli faktycznie ta roślina blokowała wcześniej jej zdolności, to musiało się coś stać że…

Wtedy zobaczyła Mythosa… Oszołomiony bólem i śmiertelnym strachem umysł wolniej kojarzył fakty. No tak, nie powinna być zaskoczona. Jasne że wiedział gdzie są, służalcze gobliny musiały mu wszystko donieść… a może nawet i ta przeklęta roślina… No tak geniuszu, oczywiście że pochwycenie jej przez to zielsko było sterowane przez faerie. W końcu sama byłaś świadkiem tego jak pod wpływem białowłosego pędy rośliny poruszały się, jeśli potrafi rozkazywać temu czemuś, równie dobrze też może przyjmować od niej informacje...
No dobra, skoro tak to chyba już pora wytoczyć własną artylerię…

Ignorując ból, mamrocząc pod nosem własną mantrę odcięła się od zewnętrznych bodźców i sięgnęła do nich. Niewidocznych, oferujących pomoc, obecnych duchów. Zaczęła gromadzić je sklejając w całość, potężną, złożoną, nadając nowy kształt, formując rosnący w siłę, ukierunkowany twór energii.
Był piękny. Ogarniała ją znajoma euforia. Władza. Szaleństwo… Dość! Odcięła się gwałtownie od ogarniających ją uczuć… Przed oczami rozgrywały się sceny, umysł rejestrował obrazy tłumacząc ich znaczenie. Mythos z kimś walczył. Regulatorzy, znała ich… to ci od Lawrence… i Emma.
Zmrużyła oczy szepcząc cicho słowa zaklęcia. Nadając mu kierunek.
Uwolniła ręce spuszczając ogary ze smyczy.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 03-04-2011 o 18:29.
Merigold jest offline  
Stary 03-04-2011, 23:12   #274
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=7gxFGSCnD74&feature=related[/MEDIA]



Każdy umiera samotnie. Nawet na wojnie. Nawet podczas krwawej wymiany ciosów, kiedy szał i przerażanie buzują we krwi, kiedy serce bije dzikim rytmem, jakby każde uderzenie mogło być jego ostatnim. Bo w istocie tak mogło być.

Każdy umiera samotnie.

Każdy.

* * *

Bane szalała w swojej celi. Jej dłonie zaciskały się bezsilnie, paznokcie wbijały w martwe ciało, z którego nie leciała krew.

Była zamknięta w podziemiach MR-u. Decyzją jednej z jej funkcjonariuszek. Była tutaj bezpieczna i polujący na nią zmiennokształtny wysłannik Mythosa, nie mógł jej tutaj dopaść, lecz jednocześnie nie była w stanie pomóc tym, którzy właśnie podpisali na siebie wyrok śmierci. Mogła jedynie rysować. I rysowała. Szaleńczymi ruchami. Chaotyczne obrazy.
Niestety, nie były pełne.

Nie miała czerwonej kredki.

A potrzebowała jej bardzo dużo. Naprawdę dużo.




DOLORES ESPERANZA RUIZ

Twoje ręce zaczęły rysować symbole, które miały spowolnić Mythosa, tak jak w holu na górze. To mogło dać szansę Triskettowi, który właśnie toczył z Księciem Ukrytego Dworu śmiertelny bój. To mogło dać szansę przemykającej się ukradkiem Fantomce z grupy „Rzeźnia”, która o mało nie zdzieliła cię mieczem, kiedy koło niej przemykałaś.

Mogło, ale nie dało. Bowiem w ostatniej chwili zmieniłaś swoje intencje. Błaganie zmieniło rytm, znaki zmieniły wygląd. Teraz chciałaś uśpić demoniczną roślinę. Ograniczyć jej oddziaływanie.

Zaklinanie loa wymaga pełnego skupienia. Zamknięcia oczu i otworzenia się na ten drugi, dla większości nieznany świat. Nieznany i przerażający.

Nie zostało w tobie zbyt wiele sił. I loa to czuły. Ale ty nie byłaś wiedźmą, która musiała zmuszać lub zastraszać. Związek twój i duchów był innego rodzaju. Dlatego nazywano was Siostrzyczkami lub Braciszkami. Byliście kapłanami nowego świata. I właśnie się modliłaś.
Najgoręcej jak potrafiłaś.

Odciąć wieź łączącą Mythosa z demoniczną rośliną. Stłamsić ją, czymkolwiek jest.

I robiłaś to wraz z loa, najlepiej jak potrafiłaś. A obok ciebie szalała śmierć.



GARRY TRISKETT


Ruszyłeś do walki. Teraz już nie było czasu na finezję. Był czas na pistolet i ostrze miecza. Hyperadrenalina płonęła w twoich żyłach. Kiedyś, w czasach średniowiecza, byłbyś bersekerem. Teraz byłeś Egzekutorem. Silny jak zmiennokształtny, szybki jak wampir i wytrzymały jak zombie. Maszyna śmierci.

Jednak i twój przeciwnik był szybki. Diabelnie szybki. Mimo otrzymanej w holu rany.

Co czuł, kiedy wyprowadzał swoje ciosy? Co czuł, kiedy mierzył cię skośnymi, kocimi oczami. Co czuł, kiedy cię zabijał?

Nie wiesz, co się stało? Czy sztuczki Loli nie zadziałały? Czy Mythos w jakiś sposób na nie się uodpornił? W każdym bądź razie w pojedynku nie miałeś szansy. Mogłeś przedłużać nieuniknione. Odwlekać ostateczność. Nie dałeś rady.

Wymienialiście ciosy niczym dwa wściekłe tornada. Dwa najeżone sztychami, rozmazane cienie. Szybkość prawie niedostrzegalna dla ludzkich zmysłów. Jednak nie dla egzekutora i nie dla elfa.

Pierwszy cios smagnął cię przez pierś. Boleśnie rozrywając skórę. Ale ty nie czułeś bólu. Byłeś egzekutorem. Nie mniej strasznym niż ten Przybysz. Jednak brakowało ci jednego. Doświadczenia paru tysięcy lat, jakie miał Mythos.

Był zbyt szybki. Szybszy, niż tam w holu. Chociaż Lola robiła, co mogła, by go spowolnić. Widziałeś ją, klęczącą wśród brudu i rysującą znaki. Więc czemu ten sukinsyn jest taki szybki. Czemu ostrze jego miecza znów rozrywa ci ciało, tym razem na wysokości brzucha. Na szczęście nie tak głęboko, by zabić.

Ale przegrałeś tą walkę. Wiedziałeś o tym. Był zbyt szybki.

Po kolejnym ciosie zachwiałeś się tracąc siły i krew, a Mythos wzniósł swoje ostrza do ostatecznego ciosu.



RUSSEL CAINE


Czerwień krwi prowadziła przez las z koszmarnego snu. Przez zgniłe, cuchnące resztki i rozłażące się szczątki zwierząt i ludzi.

Nie było łatwo wypatrzeć kropel krwi w poszyciu, wśród przypominających barwą kości kamieni, pomiędzy zgniłymi, fosforyzującymi grzybami o dziwacznych kształtach.

Szedłeś jednak do przodu. Wiedząc, że gdzieś, na końcu tego krwawego szlaku czeka rozwiązanie zagadki. Obiecany cukierek albo psikus w pieprzonym Halloween, w jaki zmieniło się życie po Fenomenie Noworocznym.

Szedłeś i szedłeś, aż zwątpienie zakradło się w twoje myśli.

Może jednak źle wybrałeś? Może trzeba było iść w stronę światła? Teraz jednak było za późno. Luminacja zniknęła. Został jedynie szlak krwi.

W końcu jednak i on się skończył.

Na środku wielkiej polany. Otoczonej przez osiem postrzępionych menhirów. W każdym z nich wyżłobiona była jedna mała niecka. W każdej z nich stała jedna niewielka, wyglądająca na dziecięcą czaszka.

Pośrodku siedział dziwny stworek. Wyglądał jak pierdolony krasnoludek z bajek, tylko miał około metra wzrostu i wielgachny, rzeźniczy nóż w rękach, którym z wywieszonym jęzorem ciął sobie przedramię.

Usłyszał ciebie i spojrzał w twoją stronę. Czerwona, szpiczasta czapka o mało nie spadła mu z włochatej głowy kiedy gwałtownie odwrócił ją w twoją stronę.

- Kto ty? Co ty? Co tu? – zasypał cię dziwacznymi pytaniami.

Mówił niewyraźnie. Może, dlatego, że miał rozdwojony jęzor. A może dlatego, że z ust wylewała mu się gęsta krew.



MICHAEL HARTMAN


Światło. Wybrałeś je, licząc, że na jego końcu znajduje się zwierzę, którego ciało stanie się twoim nowym ciałem.

Goniłeś je. Błędny ognik pośród przerażających drzew. Pokrzywionych na wszelkie możliwe sposoby. Pokręconych, niczym stare baby. Zgniłych, kolczastych, zbutwiałych, wypaczonych przez jakąś nieludzką magię.

Szybko. By nie zgubić tej błyskającej iskierki nadziei.

I wtedy ci się przypomniało, że są na świecie, w morskich otchłaniach, ryby, które wabią swe ofiary światłem. Że w legendach błędne ogniki swym blaskiem ciągną ludzi w śmiertelny uścisk bagnisk.

Może to była pułapka?

Ale było za późno by się cofnąć lub zawrócić. Ślady krwi zniknęły. Zostało tylko migotliwe światełko prowadzące cię przez upiorny, zamglony las.

I w końcu doprowadziło cię chyba do celu.

Na małej polanie zobaczyłeś samotne drzewo rosnące pośrodku niej. Wokół niego skakało osiem małych postaci. Ubranych jedynie w biodrowe przepaski dzieciaki. Za małe, by rozróżnić płeć. Wszystkie uśmiechnięte, jasnowłose i szczęśliwe.

Nie były jednak same.

Przyglądał się im wysoki, brodaty starzec odziany w białą tunikę i podpierający się białym kosturem. Wyglądał, jak Gandalf Biały z „Powrotu Króla”. Tylko ten „Gandalf” miał całe czarne oczy, co ujrzałeś, kiedy obrócił twarz w twoją stronę.

- Piękne są, prawda? – zapytał niespodziewanie.

Faktycznie, były piękne.

- Zabij je lub odejdź. Za tobą jest ścieżka. Kiedy się odwrócisz, dojdziesz tam, gdzie chciałbyś być.



AUDREY MASTERS


Duchy. Wezwałaś je czując, że nie są zbyt chętne. Zmusiłaś je, by słuchały twojej woli. By wypełniły twoje rozkazy.

I zrobiły to! Z oporami, lecz zrobiły. Rzuciły się na Mythosa, niczym wściekła szarańcza. Ghesity użyły swych mocy, Złodzieje Ciał podjęły próbę opętania, Echa – próbowały oszołomić umysł elfa.

Jednak bezskutecznie.

Wszystkie ginęły. Jeden po drugim. Chociaż słowo „ginęły” nie było właściwe. Po prostu traciłaś je. Tak szybko, że było to aż niewiarygodne. Niewiarygodne i straszliwe.

Czyniąc swoją magię zapomniałaś o bólu poparzonych nóg. Zapomniałaś o czerwonej skórze i tworzących się bąblach, które pękały i zalewały ci skórę płynami surowiczymi.

Tracąc jednak panowanie nad ostatnim z przyzwanych duchów, chociaż nie ostatnim w tej sali, poczułaś ból.

I to wyrwało cię z transu, w jaki wpadłaś by zakląć duchy.

Spojrzałaś w dół, na poparzone nogi. Twoje spodnie roztopiły się. Tkanina wniknęła w poparzenia. Ale teraz wnikało w nie coś jeszcze. Pierwszy z owadów wyplutych przez piekielną roślinę właśnie wgryzał ci się pod skórę.

Widziałaś zakończony kolcem odwłok znikający przez krwawiącą ranę pod twoją skórę.

Wrzasnęłaś z bólu i obrzydzenia. I wtedy zobaczyłaś ich więcej. Całe mrowie „pająkoskorpionów” zbliżało się do ciebie w zastraszającym tempie. Wyobraźnia podpowiadała ci, ze za chwilę wszystkie te owadzie potworki wgryzą ci się w skórę i wlezą do środka, jak pierwszy, który właśnie wystawał ci z oparzeliny.

Duchy przeciwko Mythosowi, który był – przy odrobinie naciąganej interpretacji – arcydemomen, okazały się niezbyt skutecznym i fortunnym rozwiązaniem.



EMMA HARCOURT


Widziałaś, jak Audrey zamyka oczy i zapewne wzywa na pomoc duchy. Widziałaś, jak pełzające po ziemi tałatajstwo lezie w jej stronę. Widziałaś, jak latynoska, która odpędziła abishaia czyni jakieś zaklęcia przy wyjściu, ale nie bardzo wiedziałaś, co jest ich celem. Widziałaś, jak egzekutor walczy samotnie z Mythosem. Zarówno Łowca, jak i elf, byli dla ciebie niczym rozmazane smugi. Czułaś jednak, że pojedynek nie idzie po myśli człowieka. Widziałaś krew na jego ciele. Widziałaś kolejne rany, które Książe Ukrytego Dworu wyrąbuje w przeciwniku.

Skradałaś się pośród pełzającego robactwa depcząc je swoimi stopami. Było ich tyle, że było niemożliwe ich uniknięcie. Skradałaś się, korzystając z mocy Fantoma, próbując zobaczyć cokolwiek w rozmazanych kształtach egzekutora i elfa.

I w końcu nadarzyła się sposobność.

Ujrzałaś Mythosa wznoszącego miecze. Byłaś na tyle blisko, że wyprowadziłaś swój sztych. Moc fantoma chyba zadziałała, bo ostrze dosięgło celu.
Jednak w ostatnim ułamku sekundy Mythos zdołał wykonać unik. Na tyle skutecznie, że uniknął śmierci, nie na tyle skutecznie, by uniknąć ostrza wykonanego z kutego na zimno żelaza.

Riposta była błyskawiczna i brutalna.

Ciosy Mythosa, wyprowadzone tak szybko, że twoje oko tego nie zauważyło, siegnęły cię jednocześnie z dwóch stron.

Pierwszy, rąbnął cię w bok. Noszony przez ciebie pancerz wytrzymał, lecz chyba pękło ci żebro. Drugi cios rozrąbał ci szyję. Głęboko. Cios wyrwał ci miecz z ręki i odrzucił w bok, wprost na obślizgły korzeń piekielnej rośliny.

W instynktownym odruchu przyłożyłaś dłoń do szyi i zobaczyłaś krew. Wiele krwi. Cięcie srebrnym ostrzem było naprawdę głębokie.

Żyłaś i mogłaś walczyć, ale aby przeżyć potrzebowałaś pomocy dobrego medyka lub uzdrowiciela.


GARRY TRISKETT


Kończący walkę cios nie spadł na twoją szyję. Mythosowi przeszkodziła wysoka, barczysta kobieta, która wyrosła za jego plecami, niczym widmo. Jak anioł zemsty wbiła miecz w jego plecy i odleciała w bok, ciachnięta przez błyskawiczną ripostę Mythosa.

Wykorzystałeś moment i wyprowadziłeś swój atak, trafiając elfa w bok.

Coś walnęło cię w podbródek, odrzucając w tył.

Sukinsyn odwinął się tak, że nawet tego nie zauważyłeś.

Potrząsnąłeś głową wychodząc z zamroczenia i zobaczyłeś go idącego w twoją stronę. Srebrne miecze ociekały czerwienią. Zaś on swoim błękitem.

Przełknąłeś ślinę i spiąłeś się do ostatniego zwarcia. Jego wynik był jednak łatwy do przewidzenia.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-04-2011, 22:38   #275
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Caine stał na dziwnej polanie i przetrzepywał kieszenie. Szukał czegoś znajomego, co da mu poczucie stabilności, czegoś co go zwiąże ze znanym mu światem. Przetrzepał kieszenie zakrwawionej kurtki. Klucze, drobniaki, paczka zapałek i druga fajek. Fajki. To co bez wątpienia przynależało do tamtego, ludzkiego świata. Jego nałóg.
- Faerie. A raczej byłem nim. A kim Ty jesteś?
- Tyż fuerie.

Lekko drżącą wyjął papierosa. Zostało mu już tylko pięć. Tu raczej nie mają stacji benzynowej na której będzie mógł kupić nowe.
- Co tu robisz?
- Dziaram se.

Na końcu zapałki zapłonął mały płomyk. Zaciągnął się podpalając papierosa. Nikotyna wypełniła usta, gardło, płuca. Nie było nic bardziej normalnego. Nie było nic bardziej ludzkiego.
- Po co?
Wydmuchał dym i mu się przypatrywał.
- Bo fajno. Buli.
- A czemu akurat tutaj?
- W rynkę?

Fajek tak poprawił mu humor, że nawet nie próbował być złośliwy.
- Czemu w tym miejscu?
- Bo rynka doubra do dziurania.

Przeszukiwał dalej kieszenie, teraz spodni. Portfel z prawkiem i legitymacją. Komórka. To tylko gadżety. Magazynki ale kabura od H&K ziała pustką. W końcu na łydce znalazł to czego szukał. Kompaktowego Walthera. Znalezisko wprawiło go w jeszcze lepszy humor co się odbiło na rozmowie.
- Czemuż to drogi Faerie dziarasz się w kręgu menhirów ozdobiony czaszkami... Chyba dzieci. Tak dzieci. Czemuż to?
- Bo lubiem

Zważył klamkę w dłoni. W środku siedziało dziesięć małych kapsułek śmierci z pod znaku Parabelum. Każda srebrna, każda nawiercana.
- A jakież to imię posiadasz zacny dziaraczu?
- Imię. Na chuj ci me imię, zacny pytaczu? Nazywaj mnie Dziuracz jeśli już musisz

Pistolet powędrował do kieszeni kurtki. I tak pewnie gówno zrobi dla Faerie ale dodawał mu pewności siebie. Strząsnął z fajka słupek popiołu.
- Może być. Chce ułatwić rozmowę. Znasz Mythosa?
- Znam. Znam.
- A wiesz gdzie teraz się pałę... Gdzież to raczy przebywać?
- Ja nie wiem. Ale wiem ktu wie.
- Któż?
- Chuj wi.

Popatrzył na krasnoluda. Zaciągnął się fajkiem, wypuścił dym. Rozpiął pasek spodni potem rozporek i odciągnął bokserki.
- Te! Chuj! Wiesz gdzie jest Mythos?
Chwilę nasłuchiwał w końcu zapiął spodnie.
- Nie odpowiada, chuj jeden. To może Ty mi odpowiesz?
- Buhahahaha

Brodaty karzeł zaśmiał się
- Noż kuźwa żarty se stroisz. Dubre. Dubre. Tyś nim jest przeca. Tys Mythus, moj panie.
Scena aktorska naprawdę wiele straciła w momencie w którym Caine zaczął się kształcić najpierw na dziennikarza a potem na psa. Mimo to ledwo zapanował nad twarzą. Spojrzał na swoją rękę, sprawdził długość i kolor włosów. Wszystko się zgadzało. Był sobą.
- Hehehehe. Zrobiłem ciem w chuj.
Krasnal ciągle ciął swoją rękę. Dobry humor Russela momentalnie prysł. Rozejrzał się, na polanie byli sami. Szarpnął, mocno i brutalnie. Srebrny nóż posłuszny woli telekinetyka wyprysnął z dłoni faerie.
- Oj - karzeł zerknął na niego spode łba. - Nie podobuje mi się
Caine nie przestał bynajmniej na wyrwaniu broni. Nóż zawirował i zatrzymał się przy kroczu karła.
- Obetnę Ci chuja jeżeli nie zaczniesz odpowiadać na pytania.
Głos miał jak stal, reakcja karła go jednak zaskoczyła.
- OOOOOOO - Dziaracz aż się zaślinił. - Piknie, kurrrrwa, piknie. Tnijjjj. Tnijjjjjj.
Spojrzenia miał pełne pożądliwego pragnienia. Telekinetyk postanowił sprawdzić czy karzeł nie blefuje. Ostrze wgryzło się w pachwinę, zatrzymało na kości i zaczęło piłować. Powietrze przeszył krzyk Dziaracza, nie był to jednak krzyk bólu a ekstazy.
- Aaaaa – aaaa. Taaaakkkkkk. Takkkkk mi róóbbbb
To była szansa Russela. Zabrał nóż.
- Będę kontynuował jak odpowiesz na pytania.
- No co, kurwa –
spojrzał na niego spode łba - Obiecanki macanki, hę? Menda jesteś, Wisz.
- Wiem. Mów a dostaniesz.

Nóż zaczął odlatywać, co raz dalej, co raz wyżej.
- Co mam mówić?
Wyjęczał odzyskując pełnię władz umysłowych, co nie było łatwe.
- Odpowiadać na pytania. Czy jesteśmy w Arkadi?
- Co to jest ta jebana Arkadia?
- Gdzie jesteśmy? Jeżeli odpowiesz coś w stylu "tutaj" pożegnasz się z dziarami.

Nóż osiągnął wysokość niedostępną dla kurdupla.
- No wiesz, chciałbym wiedzieć gdzie jesteśmy.
Broń zaczeła się zniżać i powoli zbliżać.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Nie wiem. Jestem. Zawsze byłem. Tutaj. Zawsze.
- I od zawsze się ciąłeś? Nie pamiętasz nic innego?

Ostrze przesunęło się lekko po policzku krasnoluda, ledwo naznaczając go krwią i się cofnęło. Okrążyło głowę karła.
- Tak. Jest tylko ból. Ja jestem bólem.
- Jesteś bólem. No proszę... Emo doczekali się swego Faerie. Powiedz mi Dziaraczu co wiesz o Mythosie?
- Ty nim jesteś?
- Nie. Sithe. Herold. Ukryty Dwór. Białe włosy. Gra na pianinie. Ma problemy z potencją. Kojarzysz?

Pokręcił głową, jakby nad czymś intensywnie myślał.
- On cię przysłał? - zapytał w końcu z nadzieją.
- Tak.
- W końcu. Więc mogę odejść?
- Niedługo. Mówił, że jeszcze nie czas.
- Czy on może mnie uwolnić?
- Muszę go tylko znaleźć i mu powiedzieć, żeby wysłał kogoś innego a Ciebie uwolnił.
- To dobrze. Wiesz jak go znaleźć.

W głosie karła zabrzmiała radość, to było tak niespodziewane że na chwilę zbiło Russela z pantałyku.
- Zgubiłem się w tym lesie.
- Ja nawet nie widzę lasu
- posmutniał karzeł. - Pewnie jest piękny...
- A co widzisz w jego miejscu?

Telekinetyk pokazał ręką w stronę lasu.
- Krzaki. Kolczaste, bezkresne połacie wysokich jak ty krzaków. Zapytaj ich - wskazał czaszki - Może one coś wiedzą. Tylko zazwyczaj są mało rozmowne.
Czyli to miejsce przybierało dla każdego inny wygląd.
- Dziękuje. Jak trafie do Mythosa to powiem mu by Ciebie kimś zmienił. Nie trać wiary Dziaraczu.
- Oddasz mi juz nóż Zabieraczu?

Telekinetyk położył nóż na ziemi koło Faerie, karzeł od razu go pochwycił i wrócił do okaleczania się.
Regulator podszedł do menhirów i przyjrzał się niedużym czaszkom pokrytym dziwnymi symbolami.






Stanął jakieś dziesięć metrów od jednej z nich tak by mieć na oku i karła.
- Słyszycie mnie? Czaszki?
Odpowiedział mu dziwny szum, przypominający nagły powiew wiatru. Karzeł zaniósł się chichotem. Caine ledwo się powstrzymał przed wpakowaniem mu kulki lub podpaleniem. Chociaż to by go jeszcze bardziej ucieszyło.
Gdzieś z lasu rozległ się słaby, nierozpoznawalny krzyk. To miejsce zdecydowanie nie było przyjazne.
Podirytowany Regulator uniósł czaszkę telekinezą i zaczął nią stukać o menhir.
Poczuł coś za sobą. Jakimś pradawnym zmysłem wyczuł czyjąś obecność. Ten sam pradawny zmysł nakazywał jego praprzodkom kryć się w kącie i wyglądać jak najbardziej niejadalnie. Ciekawe, którym przodkom…
Oprócz mistycznego, szóstego zmysłu będącego wynikiem ewolucji czuł też zapach. Zgnilizny i czegoś paskudnego. Kojarzyło mu się mgliście z szambem. Odwrócił się i postąpił kilka kroków do tyłu. I wtedy to zobaczył. Cofnął się kolejne parę kroków.


Potwór zdawał się zrobiony z błocka, pędów i… Caine wolał nie dociekać czego. Zaczął się cofać odkładając jednocześnie czaszkę na miejscu. Dłoń natrafiła w kieszeni na pistolet, zupełnie jakby mógł pomóc.



Stwór się w niego wpatrywał. W końcu odezwał się dziwnym, mlaszczącym głosem.
- Nie rusz.
Russel nie pytał się dokładnie o co chodzi. Zamarł z bezruchu i obserwował potwora. Czaszka zamarła w drodze na miejsce.
- Kim jesteś?
- Strażnikiem. Ból musi trwać. Krąg musi trwać.
- Czyli jeżeli czaszki nie ma w kręgu nie ma też bólu?
- Ból jest zawsze. Ciebie przyciągnął tutaj. Musiałeś go lubić. Inaczej niż on – potwór spojrzał na karła - ale bardzo.

Rozszyfrował go. Prawie jak Lynch. Prawie. Po chwili wahania przyznał mu racje.
- To prawda.
- Wiem. Szedłeś tutaj. Widziałeś znaki. Więc jesteś gotowy.

Caine zmrużył oczy. Dał kolejne dwa kroki w tył. Palce zacisnęły się na rękojeści.
- Gotów na co?
- By zastąpić strażnika. By utrzymać krąg bólu.

Zaklął w duchu jednak nie byłby sobą jakby nie próbował się wyłgać.
- Nie wydaje mi się. Mam jeszcze coś do zrobienia. Trochę bólu do rozdania.
- Jesteś pewien?

Telekinetyk znowu zamilkł na chwilę. Potwór po raz drugi zabił go tym pytaniem.
- Muszę znaleźć Mythosa.
- Po tej stronie go nie ma. Nie żyjesz. Twoja dusza została wchłonięta przez nekromantyczną roślinę.
- Czyli co? Zostało mi pilnowanie by ktoś nie przeszkodził dla tnącego się krasnala?! Tak nie może być! Jeżeli jestem w tej roślinie to na pewno można coś z nią zrobić!
- On też kiedyś chciał cos zrobić. A potem, zapomniał. Zagubił się w bólu. Też tak skończysz. Każdy tak kończy.

Caine powoli odzyskiwał spokój. Z trudem ale jednak.
- Tak. On CHCIAŁ coś zrobić. Ale nie zrobił. Ja chce i zrobię. Ty też się poddałeś. Dałeś się przekonać, że pozostaje tylko bierność i wpasowanie się w te błędne koło. Nie mam racji Strażniku? Zaprzeczysz?
- Zaprzeczę.
- Zapomniałeś o tym? Tak jak on?
- Nie. Nie zapomniałem.
- To czym jesteś? Duchem rośliny?
- Tak. Jej Faerie.

- No to mamy pewien konflikt interesów.
- Niewątpliwie.

Mierzyli się wzrokiem. Regulator i personifikacja rośliny.
- Cóż. Jakie mam wyjścia Faerie?
- Dojść do porozumienia i zawrzeć pakt? Walczyć? Odejść?
- Jak widzisz ten pakt?
- Ból. Interesuje mnie ból.

Milczał chwilę. Zastanawiał jednak jego myśli nie zaprzątał pakt. Raczej co innego. Stał o to przed nim klucz do dowalenia Mythosowi. Za grobu.
- Czy mógłbym wrócić do ciała pod warunkiem regularnych ofiar z bólu?
- To zapewne byłyby liczne ofiary. Mam taką moc, by cię stąd wypuścić.
- Dobrze. Ile?

Poczekał na odpowiedź potwora i wykonał swój stary numer, którym wykończył Xarafa i Toopera. Szarpnął menhirem z całej siły. Co dziwne nie zatoczył się, nie czuł w ogóle, że używa mocy. Uderzył kamieniem w bestie by ją przygnieść i cofnął się o kolejne dwa kroki. Jeżeli mu się uda a Faerie zostanie przygniecione zacznie roztrzaskiwać telekinezą czaszki. Najpierw tą, którą już wyjął.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 10-04-2011, 00:48   #276
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Klęczałam podpierając się rękoma a każdy oddech sprawiał mi ból. Czułam dziwną lepkość na jednej dłoni. Spojrzałam w dół i zobaczyłam czerwień. Poruszyłam tą dłonią, ale nic a nic mnie to nie zabolało. Musiałam być w szoku skoro nie czułam bólu, ale dlaczego w takim razie tak mnie paliła klatka piersiowa. Odepchnęłam się od podłogi i aż syknęłam. Bezwiednie potarłam szyję i wtedy zobaczyłam więcej krwi. Dużo więcej. Zachwiałam się i cały świat zawirował mi przed oczami. Przypomniałam sobie. Mythos.

Nie miałam czasu przyglądać się ani Audrey ani tej drugiej. Pomyliłam się, co do Masters, która nie zamierzała wezwać fizycznej pomocy, ale inną. Oki doki. W końcu to jej działka. Nie miałam czasu roztrząsać, co miała zamiar zrobić. Tym bardziej nie wiedziałam, co wyprawiała brunetka, ale pamiętałam jak skuteczna była podczas starcia z demonem, więc pozostawało mieć nadzieję, że i teraz wytrzaśnie z kapelusza coś naprawdę dobrego.

Ignorowałam wszystko, co nie było kalibru Mythosa. Nie mogłam się rozdrabniać. Trzeba było załatwić największe zagrożenie a potem zająć się resztą. Rozdeptywałam wprawdzie wypełzające z rośliny owady, ale działo się tak przez przypadek a nie przez moje celowe działanie.

Skupiłam cała moją uwagę na dwóch rozmazanych kształtach żeby nie przegapić okazji. I nie przegapiłam.

Wykonałam sztych i przez moment myślałam, że chybiłam. Gdybym próbowała cięcia stałoby się tak na pewno. A tak poczułam jak miecz zagłębia się w ciało. A potem skurwysyn się odwinął.

Po jego pierwszym ciosie zabrakło mi tchu w płucach, ale to drugi cios elfa okazał się dużo poważniejszy. A może to ten był pierwszy. Oba nadeszły tak szybko i niespodziewanie, że trudno mi było się zorientować, co tak naprawdę się stało. Dopiero teraz, kiedy próbowałam zaczerpnąć powietrza poczułam ból w boku a potem przyłożyłam dłoń do szyi. Nigdy jeszcze w całym swoim życiu nie byłam poważnie ranna a teraz ten sukinsyn ciachnął mnie w szyję, i to poważnie sądząc po ilości krwi. Poczułam strach. Nie żebym wcześniej go nie odczuwała. Ale teraz obawa nabrała nowej intensywności. I wzrastała wprost proporcjonalnie do traconej przeze mnie krwi.

Cios Białowłosego posłał mnie na kolana i wyrwał broń z ręki. Chwilę zajęło nim zlokalizowałam swój miecz. Złapałam go w drugą rękę pierwszą wciąż przyciskając do rany. Głownia ślizgała się w mojej spotniałej dłoni. Odszukałam wzrokiem swoje Nemezis. Stał do mnie tyłem a rana po mieczu czerniała w szybkim tempie infekując ciało elfa trucizną dla jego rasy - żelazem.

Taki widok uskrzydlał. Taki widok mógł skłonić kogoś, kto się już poddał do ostatecznego zrywu i mobilizacji resztek sił, jakie temu komuś pozostały. Złapałam sztych miecza w dłoń, którą jeszcze przed chwilą dociskałam ranę i w ostatnim akcie desperacji postanowiłam zaatakować Mythosa od tyłu. Nie podniosłam się jeszcze z kolan toteż nie mierzyłam wysoko. Nie chciałam tracić czasu i uznałam, że cios z dołu będzie większym zaskoczeniem. Elf nie zwracał na mnie uwagi uważając widocznie, że wyeliminował zagrożenie. Szedł zmierzyć się z Egzekutorem. Faceci. Zawsze zignorują babę, jeśli znajdzie się drugi przedstawiciel ich płci, z którym mogliby się spróbować na gołe klaty. W tym momencie cholernie mi to odpowiadało. Ponownie odpaliłam tryb Fantom. Wyczekałam na odpowiedni moment i przesunęłam szybko ostrzem miecza tnąc go pod kolanami. Żeby sukinsyn nie był już taki szybki. Potem zamierzałam błyskawicznie rzucić się w bok i tym razem nie dać mu szansy na ripostę. Dopiero potem chciałam podnieść się na nogi i zaatakować znowu, jeśli nadarzyłaby się taka okazja. Oko za oko, ząb za ząb. Następny cios pójdzie już na jego szyję.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 10-04-2011, 10:17   #277
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
- ONE NIE ŻYJĄ!!!
Wycharczała, nie wiedzieć bardziej do siebie, czy innych.

Klęczała.
To musiał być kamień, bo było jej cholernie zimno. Czuła igły wbijające się jej w kolana.
Klęczała wśród własnej krwi, choć nie była ranna, jeszcze. Otaczały ją znaki. Splątany gąszcz symboli. Malowała własną krwią, modląc się jak nigdy dotąd.
Oczy zaszły jej mgłą – gdzieś niedaleko trwała zagorzała walka, ludzkie ciało jej kochanka przestawało z wolna dawać odpór Przybyszowi. Choć Gary i Emma walczyli teraz ramię w ramię, Mythos nie odpuszczał.
Nachyliła się nad znakami, aż mięśnie jej pleców zamieniły się w napięte do granic postronki. Musiała wykrzesać z tego więcej. Jeszcze więcej! Choć czuła, że sił ma coraz mniej. Kości i mięśnie miały ograniczoną wydolność, jeśli chodzi o kontakt z energią, do której człowiek nie powinien mieć dostępu. Obcowanie z duchami kosztowało i w tamtej chwili skulona mambo wiedziała, że przyjdzie jej zapłacić za łaskę funtem własnego ciała. Co innego mogłaby zrobić? Nie było przecież wyboru. Nie zaplanowała dla siebie tej ścieżki, nie miała wpływu na to, kim się urodzi. Mogła jedynie pełnić wartę na Pograniczu, tak jak przed nią pełnił ją jej ojciec, babka i wielu przodków przed nią. Usłyszała dobiegający gdzieś z wnętrza jej własnej czaszki rytm. Doskonale znaną sekwencję uderzeń, którymi od pokoleń wprawiali się w trans. Jej krew śpiewała. Po to została stworzona.

Łapczywie wzięła oddech, zagarniając wyłuskane spomiędzy wszechobecnego oddechu śmierci połyskujące złoto loa. Jeszcze tylko to, jeszcze ten jeden raz!
Zacisnęła zęby z taką siła, że chyba popękało jej szkliwo.
Atribon Legba! Tu jestem! Pomóż mi oddzielić Martwe od Żywego!
Czuła się jak biegacz, biorący udział w wyścigu o własne życie. Z wysiłku płuca paliły żywym ogniem.
Teraz albo nigdy!

Wciąż podtrzymując izolację pomiędzy Mythosem a Rośliną, uwolniła duchy. Dokładnie ukierunkowaną falę, która miała odbić się od makabrycznie żywego, choć cuchnącego śmiercią pnia, i uderzyć w skąpaną w błękitnej posoce postać. Kupić walczącym choć kilka cennych sekund. Oszołomić go. Albo chociaż zdziwić. Wytrącić z równowagi, poplątać kroki. Dać im szansę.
Uderzyła, wkładając w to uderzenie wszystko, co jeszcze w niej zostało.
Krzyczała. Długo i straszliwie, aż z nosa i uszu puściła jej się krew.

Ofiara. Nie zastanowiła się dwa razy. Ich życie, życie Gary'ego i Emmy i Audrey za jej życie? Życie Londynu i świata w zamian za ofiarę złożoną z jednej niedużej Kubanki, która i tak nie potrafiła odnaleźć swojego miejsca na ziemi? Niech tak będzie.

Zamroczyło ją. Cisza wchłonęła wszystkie dźwięki. Ogień. Roślina musi spłonąć. Spalili ją przecież po dwakroć. W Sztolni. W elektrowni. Tutaj.
Tyle tylko, że nie mieli zapasu benzyny ani pancernego auta, którym można by znów wjechać do basenu. Co więcej, ona nie miała już nawet siły, by podnieść się z klęczek. Pełznąc na kolanach, unikała pędów. Choć ciało odmawiało jej posłuszeństwa, jeszcze się nie podobała. Wytrząsnęła z torebki garść śmieci. Te bardziej wysuszone upchnęła w korzeniach Rośliny, łodygę wokół nich oblała resztką gorzały. Zapalniczka pstryknęła. Rzucona na kupkę śmieci podpaliła to śmieszne ognisko.

Niech się zajmie! – zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim znów odpłynęła.
 
__________________
Purple light in the canyon
That's where I long to be
With my three good companions
Just my rifle, my pony and me
hija jest offline  
Stary 10-04-2011, 10:38   #278
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wszystko działało jak zaplanowali? Gary zajął Mythosa bezpośrednią walką , dając czas dziewczynom na uderzenie go tam gdzie zaboli. Każda z nich dawała z siebie wszystko, widział to przecież dokładnie. I ciągle było wszystkiego za mało. Triskett wiedział że jeszcze chwila i nie da rady podnieść ręki do zastawy, nie zdąży do bloku i wszystko się skończy. Mythos krwawił z wielu ran, poruszał się ciut wolniej, nie wiedział czy za sprawą żelaza znaczącego jego ciało, Loa którymi kierowała Lola, czy też działaniami płonącej niedawno wiedźmy. Zobaczył jak Emma, z którą zamienił parę słów w MRze skrada się do jego pleców. Mythos chyba jej nie zauważył, skupiony na masakrowaniu egzekutora. Starał się ustawić tak, by stał cały czas tyłem do niej, ale fearie był szybki jak sama śmierć. Jego srebrne miecze wycinały na Triskecie kolejne krwawe szramy. Pierś, brzuch, paliły żywym ogniem, kiedy organizm egzekutora zaczął się poddawać. Ból pojawił się nagle, uderzając jak taranem. Adrenalina w żyłach zaczynała zwalniać. Zobaczył jak Mythos szykuje się do kończącego ciosu. Nie, nie zobaczył raczej instynktownie to wyczuł. Podniósł rękę do bloku, zastawiając się mieczem i w tym momencie zobaczył jak Emma atakuje. Mimo że nie miała jego szybkości, udało mu się zając skurwiela tak, by cios kobiety zauważył w ostatniej chwili. Potem zaś błysnęło mu w głowie, uderzonej głowicą miecza i poszorował po kamiennej podłodze jaskini. Siła ciosu powaliła go na ziemię. Poderwał się, dużo wolniej niżby tego chciał. Zobaczył że stoi tuż koło pnia rośliny z której w przerażającym grymasie wystają twarze dzieci, oczy wpatrujące się z szaleństwem w niego.

Ostatni podryg, Gary. Pora na ciebie. Spojrzał jeszcze na Lolę, która w desperacji kreśliła krwią kręgi i znaki przed sobą. Widział że też szykuje się do ostatniej szarży. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy, jakiś błysk porozumienia przeskoczył między nimi. Emma krwawiła z rozoranej przez Mythosa szyi...
Gary chwycił miecz i potężnych sztychem wbił go w gruby pień fasolki, mierząc tuż między oczy dzieciaka uwięzionego w roślinie. Przed oczami stanęła mu ręka CG wystająca z liściastego kokonu. Zimna i martwa. Te dzieci wydały mu się teraz kluczem do wszystkiego. Nie mógł im pomóc w inny sposób. Mógł tylko spróbować je zniszczyć, oddzielić od rośliny. Lola krzyczała że są już martwe...

Wiedział że nie da mu rady w starciu, nawet będąc w pełni sił nie dałby nigdy mu rady. Jeśli było to jego oparcie, jeśli więź z rośliną wpływała jakoś na niego, to była ostatnia desperacka próba zaszkodzenia mu. Gary zauważył że Mythos spojrzał ze wściekłością na Lolę, która splatała wokół niego swoją bruherię. Pora kończyć zabawę, jeszcze ostatni wysiłek.
Gary wyszarpnął dwa noże, które zgarnął do Caine’a w foyer zamku. Mythos w rozmazującym się ruchu był coraz bliżej, ale widział że Lola robi wszystko by go zatrzymać. Triskett zaś oparł nogę na jelcu miecza wciskając ostrze kopniakiem jeszcze głębiej po czym odbił się i skoczył na skurwiela wytężając wszystkie siły w ostatecznej, desperackiej próbie ataku. Chciał wpaść na niego, korzystając z nagłego ataku Loli, który choć trochę powinien go oszołomić i zwalić go z nóg. Doprowadzić do zwarcia, w którym ciężej mu będzie skorzystać z mieczy i dźgnąć go ostrzem przygotowanym przez żagiew. W ostateczności, po prostu powalić na ziemię, wystawiając go Emmie, blokując mu własnym ciałem możliwość zadania ciosu. Byłby nieruchomym wreszcie celem. Ostatni wysiłek, ostatnie siły dobywane przez egzekutorski organizm. Błysk i skoczył.
 
Harard jest offline  
Stary 10-04-2011, 13:53   #279
 
Hesus's Avatar
 
Reputacja: 1 Hesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnieHesus jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Piękne są, prawda? – Wypowiedziane niespodziewanie słowa starca o czarnych jak smoła oczach wyrażały więcej niż się mogło wydawać. Krył się w nich cały bagaż emocji mimo, że wypowiedziane zostały prosto i zwyczajnie. Bóg raczy wiedzieć jak długo tu był i je obserwował. Mike nie zaprzeczył, faktycznie, były piękne.

- Zabij je lub odejdź. Za tobą jest ścieżka. Kiedy się odwrócisz, dojdziesz tam, gdzie chciałbyś być.

I ten nagły dysonans. Wezbrała w nim złość, przez chwile powróciły stare nawyki a raczej odruchy policjanta. Najchętniej rzuciłby skurwiela na glebę. Miał jednak w pamięci i Mythosa i całe te cholerne okoliczności przez które tu trafił. Zacisnął tylko pięści i warknął.

- Co ty pierdolisz, kim ty kurwa jesteś?

- Nie wiesz, kim JA jestem? A wiesz, kim TY jesteś? - ciemność w oczach starca poruszyła się, niczym plama atramentu w ciemnej wodzie.

Mike przygryzł wargi, przez chwile rozważał o co facetowi chodziło. Zrezygnował chwile potem, nie bardzo wiedział co powiedzieć.

- Dobra, jak tam sobie chcesz, ale czemu do cholery mówisz mi o zabiciu tych dzieciaków? - Sytuacja była z gatunku tych, w których Hartman nie czuł się jak ryba w wodzie. Jakiś czarnooki starzec gada mu o morderstwie dzieci, sypie zagadkami a przecież to dopiero początek konwersacji. Tutaj gdzie był i kimkolwiek teraz był postanowił trzymać nerwy na wodzy. Czuł podskórnie, że dzieje się coś istotnego, coś czego nie rozumiał.
- Kim one są? - spojrzał na grupkę smarkaczy bawiących się beztrosko wokół małego drzewka.

- To proste, czemu ci to mówię - uśmiech starca był dziwnie ponury, w jakiś sposób działał na Hartmana niepokojąco. - Wszyscy, którzy tu trafiają chcą albo stąd wyjść, albo zniszczyć to, co tutaj jest. Założyłem, że jesteś jedną z takich osób.Zapewne możesz czuć się nieco zdezorientowany. To oczywiste. Umarłeś, pewnie jakąś gwałtowną i być może niespodziewaną śmiercią, a to, co wyznacza ciebie, to co ludzie nazywają duszą, błąka się teraz w tym miejscu. Ewentualnie przybyłeś tutaj, by zniszczyć to, co więzi ciebie i dziesiątki podobnych. Wiedz jednak, że może wiązać się to z samounicestwieniem.
- Moment, może faktycznie trochę się zdezorientowałem
- Mike wyciągnął dłoń w geście powstrzymania słowotoku starca. Facet niepokoił go dosyć mocno, w głowie biednego GSR-a kłębiło się mnóstwo pytań, jedno jednak wydało mu się niebywale istotne.

- Skoro ktoś już tu był to oznacza, że albo wybrał drogę za sobą - wskazał kciukiem za plecy - albo, no tą druga opcję. I pewnie nie wszyscy ruszyli posłusznie ścieżką co?
- Nie wszyscy, faktycznie. Ale większość.
- I co się z nimi stało? Bo jak widzę, nikomu się nie udało.
- Odeszli. Inaczej.

Mike wydawał się zbity z tropu. Odpowiedzi starca stały się lakoniczne i niewiele wnosiły.
- Ale co się z nimi stało? Próbowali zabić te dzieci? - na twarzy Hartmana pojawił się grymas obrzydzenia - Ty ich załatwiłeś?
- Nie musiałem. Sami to zrobili. Unicestwili się.
- Dobra dobra, powoli, bo nie rozumiem. Byli tutaj inni przede mną, niektórzy z nich chcieli zabić te dzieciaki i zgineli, tak?
-Mike dosyć mocno gestykulował rękoma - nie rozumiem tylko po co? Kim są te dzieci?
- Nikim, Lecz tamci uważali inaczej.
- Posłuchaj
- zawiesił głos patrząc w atramentowo czarne oczy starca - kimkolwiek jesteś.Mówiłeś, że jeśli chce zniszczyć to co nas więzi mam zabić dzieciaki a teraz mówisz mi, że to nie ma sensu. Nas więzi jakaś cholerna roślina.
- Czy niszczenie kiedykolwiek miało jakiś sens?


Qe? - Myśli Hartmana zapętliły się jak wokół jednego pytania - O co tu kurwa chodzi?
Spoglądał to raz na dzieciaki to na starca. Wydawało się, że nie ma żadnej broni, ale te oczy, czarne jak atrament jak u jakiegoś demona.
- Roślina - oświecenie strzeliło go jak piorunem - czym jest ta roślina?
- Nimi.

Czuł się tak jakby przysnął na jakieś ważnej lekcji, co w rzeczywistości mu się faktycznie zdarzało.- Jak? Jak to możliwe? Ta piekielna fasolka? Przecież?
Starzec milczał. Pewnie uznał, że to pytania retoryczne. Albo ich nie zrozumiał.

- A Mythos, ten jasnowłosy? Co on ma z nimi wspólnego?
- On nas stworzył. Ciebie też, skoro tutaj jesteś.
- Jak to mnie? Ten skurwysyn właśnie poderżnął mi gardło i pewnie w tej chwili morduje pozostałych regulatorów. A ja chcę im pomóc, rozumiesz?
- Tylko w jaki sposób chcesz to zrobić, skoro trafiłeś tutaj? - zapytał rzeczowym głosem.
- Może ty mi powiesz co?
- popatrzył z ukosa sam nie wierząc aby to było możliwe - ta roślina, niszczyliśmy ją jak jeszcze, no wiesz, nie byłem tutaj. Ale nic to nie dawało bo gdzieś jest ich matka. Jeśli ją zniszczę, może w ten sposób. Zresztą po co ja Ci to mówię, jesteś jego sługą.
- Nie jestem niczyim sługą. Jestem strażnikiem. Mam pilnować i pilnuję. Wybierz drogę, bo nie zostało ci zbyt wiele czasu. Przemoc i śmierć, czy odejście i życie. Sam zdecyduj.
- I to wszystko? Nie ma innych możliwości?
- Gdybyś je miał, pewnie byś już o nich wiedział, nie sądzisz? Ścieżka zaraz zniknie. Zostaną ci wtedy dwie nowe możliwości. Wybór, jakikolwiek podejmiesz, musisz podjąć szybko. Mówiłem - za sobą masz życie, tutaj masz walkę i koniec.
- Więc czego tu pilnujesz skoro są tylko dwie możliwości?
- Ich - wskazał dzieci.
-Żeby nie wyszły?
- Żeby nikt nie zrobił im krzywdy.


Tępe spojrzenie Mike’a wyrażało wszystko, to znaczy, że nic już nie rozumiał.

- Mogę z nimi porozmawiać?
- Jeśli zdołasz. Tylko pamiętaj... obserwuję cię.


Ruszył w kierunku bawiących się dzieci. Ukucnął w pobliżu i uśmiechnął się. Dzieciaki bawiły się beztrosko, nie mogły mieć więcej niż dziesięć lat.
- Cześć, jestem Mike.

Dzieciaczki pląsały wokół drzewa nie zwracając na ciebie uwagi. Ich twarze i oczy były niczym w transie. jakby nie wiedziały co się wokół nich dzieje. Z ust wydobywały się słowa jakiejś niezrozumiałej, lecz w dziwny sposób niepokojącej cię wyliczanki lub dziecięcej pioseneczki.

- Hej!! - Klasnął w dłonie. dzieciaki wydawały się nie zwracać na nic uwagi. Tylko ta ich piosenka, cholera wie co to było, ale plecach przeszły mu dreszcze niepokoju. Podniósł się ruszył w kierunku drzewka, chciał się znaleźć w zasięgu ich wzroku, zmącić ten dziwny ich dziwny trans.

Żaden z zabiegów nie przyniósł rezultatu. Dzieci pląsały, tak jak wcześniej. Wyczuwał jednak na sobie czujne, skoncentrowane spojrzenie starca.

Wyglądało na to, że pląsy, które wydawały się niewinna zabawą okazały się być jakimś piekielnym transem. Nic nie było w stanie zwrócić ich uwagi, sprawić aby na chwilę przerwały ten monotonny śpiew. Mógł spróbować chwycić jedno z nich i zmusić aby na chwile przerwało, ale miał obawy,m że starzec równie szybko zareaguje. odszedł do konara niewielkiego drzewa.

Oglądał drzewko z każdej możliwej strony. Bardziej przypominała brzozę niż piekielną roślinę. Na jej gałęziach wykwitły pąki przypominające kwiaty maku, krwistoczerwone płatki otwierające się na słoneczny blask. Konar nie był gruby, Mike potrząsał drzewkiem badając jak mocno jest zakorzenione. Dotykał je, oglądał. W końcu zaparł się mocno obejmując i pociągnął próbując je wyrwać. Cholerstwo trzymało się mocno. Spróbował jeszcze naprzeć barkiem by wywrócić. Fasolka nie fasolka, może chociaż w ten sposób wyciągnie dzieciaki z tego transu.
 
__________________
Nikt nie jest nieśmiertelny.ODWAGI!
Hesus jest offline  
Stary 10-04-2011, 17:00   #280
 
Merigold's Avatar
 
Reputacja: 1 Merigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skałMerigold jest jak klejnot wśród skał
Traciła je. Jedno po drugim. Gheisty, złodzieje ciał, echa… Jej wielka niezniszczalna armia, jej duchowe mięso armatnie… i tylko z dowódcy dupa wołowa. Nie miała nic. Żadnego sensownego planu. Nic poza chaotycznym posyłaniem ich na rzeź. Szlag! Gdyby to było takie proste. Zniszczyć elfa...Tylko niby jak?!

Gdzie do cholery jest ten przeklęty bufon Finch gdy jest potrzebny? Taki potężny, taki poinformowany, taka pieprzona legenda…? Tanie sztuczki, tani blichtr, ot i cała prawda…

Zmęczenie, frustracja i rozpacz natarły na ze wzmożoną siłą ogniskując się w bólu spalonych nóg. Poparzonych. Jątrzących bólem. Zemdliło ją. Towarzyszący temu zawrót głowy niechybnie zakończyłby się upadkiem, gdyby akurat już nie leżała.
Bóóóóóól.
Potworny, jątrzący jak cholera, wściekły ból.
Kurrrwa!
Straciła je. Ból, utrata koncentracji i jej żołnierze zerwali się ze smyczy dezerterując szybciej niż zdążyła jęknąć. Kolejna ponura prawda której nauczyła się niedawno: jeśli już jest źle bądź przygotowana na to że za chwilę może być jeszcze gorzej. Inaczej; gdy coś się wali, to wali się na całego. W jej przypadku było to robactwo, które skuszone świeżo przypieczonym mięskiem jej łydek ruszyło do szarży na darmowy bufet. Zawyła wściekle wierzgając, rozpaczliwie usiłując strącić tego który jako pierwszy zaczął torować sobie drogę poprzez to w co zamieniło się jej ciało.
Nieee… na litość boską…. Nieeee… !
Ogieeeeeeń…!
To ją otrzeźwiło. Mrożące krew wspomnienie. Paniczny strach, śmiertelne przerażenie i do bólu realne… Umysł zarejestrował dopiero po chwili to co cały czas miała w zasięgu ręki, przyklejając znaczenie do obrazu.
To było to. Leżała obok, porzucona w histerycznym tańcu z płomieniami. Tani gadżet reklamowy z czerwonym napisem Butlins na boku. Jej deska ratunkowa. Może i ostatnia. Chwyciła zapalniczkę drugą ręką pośpiesznie grzebiąc w torbie. Szukając czegoś co powinno… tak, jest! Zagryzła wargi wyciągając pojemnik. Dezodorant w sprayu. Podstawowy składnik damskiej torebki. Podstawowy, uniwersalny …i tani MacGuyveryzm w wykonaniu Masters… Kciukiem podważyła nakrętkę i drżącymi palcami przystawiła zapalniczkę. Omal nie wypuściła jej z dłoni w chwili gdy buchnął ogień. Mrużąc oczy i wyjąc obłąkańczo skierowała płomień na robactwo zatrzymując atak i zmuszając plugastwo do odwrotu. Jej krzyk przeszedł w skrzeczący rechot.
- Macie skur… skurwysyny!
Twarz miała mokrą od łez.
Piekło które toczyło się wokół wróciło wraz z chaosem, krzykiem, swądem spalenizny i pulsującą krwią w skroniach. Niedaleko, wokół wyrysowanych na ziemi magicznych symboli leżała skulona latynoska. Krzyczała coś do niej … Wiedźma skrzywiła się zmuszając umysł do koncentracji. Spalić roślinę! O to jej chodziło. Zniszczyć fasolę… Zrozumiała że siostrzyczka właśnie próbowała odciąć Mythosa od duchów rośliny. Nadaremnie.
Wskórała tyle że leży teraz wyssana z sił życiowych radosna jak przedziurawiona dętka. Ważna lekcja.
Plan był desperacki.
Sceptyczna wobec całej idei palenia (ogień, czemu ciągle to musi być ogień?!) czegoś co sfajczyć się nie chce, przystała jednak na piromański pomysł siostrzyczki. Nie miały czasu na sprzeczki i debaty, a z braku innych opcji ta była najlepsza. Jedyna metoda na zniszczenie chwasta. Zważywszy na narzędzia jakimi dysponowały i wcześniejsze doświadczenia, misja była jakby to powiedzieć… do diabła z tym, po co mówić, już i tak mają pod górkę, po co dodatkowo kusić licho?! Wyciągnęła z torby hak i pośpiesznie, trzęsącymi się rękami przywiązała go do liny. Zaciskając z bólu zęby, podpierając się dłońmi dźwignęła się na nogi i zmusiła ciało do ruchu… Zbliżyć się do zielska, potem silny wymach i wbić hak z liną najgłębiej jak się tylko da w mięsistą roślinę… obwinąć ją sznurem i podpalić wyczerpując do końca miotacz płomieni marki Nivea.

Odcięła się od bólu skupiając na roślinie, wtopionych w nią ciałach dzieci, wchłoniętych bytach, uwięzionych, martwych.
Potem, jeśli będzie jeszcze jakiś czas na jakieś potem, przejdzie do drugiego planu. Własnego.Ogień pomoże…
Musi..
Potem…
Zakrztusiła się obłąkańczym śmiechem ruszając na powitanie rośliny.
- spróbuj tego suko!
Zebrała wszystkie siły na rzut.
 

Ostatnio edytowane przez Merigold : 10-04-2011 o 18:11.
Merigold jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172