Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2011, 12:17   #23
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
OBOZOWISKO - PORANEK

To była spokojna noc, dla niektórych śmiałków być może ostatnia w życiu. Niektórzy spędzili ją pracowicie, inni woleli się porządnie zabawić. Wszyscy jednak bez wyjątku czuli napięcie przed zbliżającą się wyprawą. U niektórych powodowało ono strach, a u innych ekscytację.

Coś śmierdzącego wisiało w powietrzu i nie był to odór obozowiska.

Gdy nastał świt, miasteczko namiotowe powoli wracało do życia. Dopiero rozkazy sierżanta Cykora wzbudziły u ochotników niewyjaśnioną potrzebę ruszenia dup. Najemnicy zaczęli uwijać się jak mrówki i po paru godzinach wszyscy byli gotowi do wymarszu.

Tymczasem wewnątrz murów miasta…

MIASTO – PORANEK

Rosalinda

Po intensywnej nocy i jeszcze intensywniejszym poranku przyszła pora na pożegnanie z Edwardem. Nie mogło być długie. Czarodziejka widziała w jego oczach, że władca do końca nie mógł pogodzić się z jej decyzją, ale już nie próbował przekonywać jej do swych racji. Kiedy się wreszcie rozstali oboje zatonęli w wirze obowiązków.

Przed południem w największej katedrze zaczęły się oficjalne uroczystości. Wszyscy modlili się za zdrowie dzielnych śmiałków i powodzenie wyprawy. Wszyscy z wyjątkiem najemników, którym nie pozwolono na udział ze względów bezpieczeństwa. Rosalinda nie mogła bezpośrednio towarzyszyć Edwardowi podczas mszy, lecz dzięki temu mogła przyjrzeć się lepiej zebranym. Nie zabrakło wszakże dowódców krucjaty. Corwin Crom nudził się cholernie, śpiącym wzrokiem szukając po sali co piękniejszych przedstawicielek przeciwnej płci, na których mógłby zawiesić oko. Zjawił się również sam najwyższy mag, Marcus Alabaster, który w przeciwieństwie do swojego towarzysza wydawał się być w najwyższej formie. Uśmiech nie schodził z jego starczej gęby, bo twarzą nie dało się już tego nazwać, nawet przy dużej dozie tolerancji.

Największym plusem kościoła Jedynej Panienki był fakt, że wszelkie obrządki trwały stosunkowo krótko. Na sam koniec Król wygłosił piękne i porywające przemówienie w swoim stylu. Wszyscy wiwatowali i cieszyli się jak dzieci, zapominając kompletnie, że wielu z nich odda podczas tej misji swoje życie.

Po zakończeniu nabożeństwa nastąpił uroczysty przemarsz ulicami stolicy, od katedry aż do głównej bramy. Czarodziejce przydzielono trzech rycerzy, którzy mieli ją ochraniać, po czym wskazano jej miejsce w szyku. Edward prowadził kolumnę. Małe dziewczynki sypały kwiaty, ludzie machali chustami wystając z każdego możliwego okna, stare kobiety płakały. Aż dziw brał, że w tych ludziach znajdowały się jeszcze tak wielkie pokłady nadziei i radości.

Przy bramie, Król przekazał oficjalne dowództwo swoim najbliższym doradcom. Długo wpatrywał się w swoją ukochaną zanim i ona zniknęła za murami miasta.


TERENY OBOZOWISKA – POŁUDNIE

Wszyscy


Wymarsz wojsk z miasta oznajmiły najpierw wszystkie dzwony w mieście, a następnie z głównej bramy wysypała się długa kolumna ludzi. Na jej czele jechał Crom, prowadząc za sobą z czterdziestu konnych rycerzy. Ich paskudne mordy w jakiś dziwny sposób próbowały się upodobnić do oblicza legendarnego dowódcy. Na razie bezskutecznie, wciąż wyglądali przy Corwinie jak pięknisie. Za nimi jechała niewielka luźna grupka kilkunastu osób, w której znajdowała się między innymi Rosalinda. Potem toczyły się dwa zakryte wozy. Jeden okupowali czarodzieje. Dwóch siedziało na koźle, trzej jechało obok na koniach, jednym z nich był najwyższy mag królestwa. Drugi wóz posiadał na sobie znaki zakonu Jedynej Panienki. Nie miał dużej obstawy. Prowadziła go jedna kobieta, a obok niego jechały jeszcze dwie osoby.

- Dobra robota sierżancie. – zawołał Crom do Cykora, gdy zbliżyli się do zbieraniny najemników. – A teraz ustaw wszystkich na tyle, będziecie zamykali pochód. Na razie wasze umiejętności nam się nie przydadzą


Gdy rozkaz został wykonany ruszyli na wschód.

Poruszali się powoli.

Droga była zabójczo monotonna. Wszędzie tylko pola, wsie, pola, spalone wsie, znowu pola, opuszczona wsie i tak w kółko.

Mężni panowie i piękne panie tam tarara ram!
Dziś zjemy smoka na śniadanie tam tarara ram!
Chyba, że jaszczur będzie zły tam tarara ram!
Skopie nam dupy i urwie łby tam tarara ram!


Autorem i wykonawcom bezsensownej piosenki był nie kto inny jak sam miejski krzykacz, który dzień wcześniej wywołał rozróbę w obozie. Nikt nie zauważył kiedy się napatoczył. Miał najwyraźniej tendencję do nagłego znikania i pojawiania się w niezbyt odpowiednich momentach. Siedział teraz z tyłu zakonnego wozu i majdał serdelkowymi nóżkami. Gdyby nie jego szkaradne spojrzenie, którym sondował oddział Cykora, ktoś mógłby pomyśleć, że był on słodkim dzieciakiem.

Krzykacz przerwał śpiew, kiedy rycerz zakonu próbował zgonić go z wozu, co po kilku chwilach wreszcie zakończyło się sukcesem. Chłopak uciekł na czoło kolumny.

Otoczenie zmieniło się. Gęsty las zastąpił pola i kiedy nic nie wskazywało na to, że tego dnia wydarzy się coś ciekawego, sznur wojaków skręcił w boczny trakt, który prowadził do samego serca puszczy. Był świeżo wykarczowany. Po kolejnych dwóch godzinach podróży dotarli wreszcie do celu. Ścieżka zawiodła ich na wielką polanę, lecz to co tam zobaczyli mogło wywołać dreszcze na karku niejednego twardziela.


FURTKA CZAROWNIC – ZMIERZCH

Wszyscy


Polanę otaczały czarne głazy, które wyglądały jak zęby jakiegoś ogromnego monstrum. Były nienaturalnie czarne niczym smoła. Dokładnie w środku znajdował się kamienny postument tego samego koloru. Nie trzeba było posiadać zdolności magicznych żeby czuć plugawą energię, która przepełniała to miejsce. Rosalinda słyszała o tej lokalizacji od swoich zwierzchniczek, a babunia Miłka nie tylko o niej wiedziała, ale również była tutaj przed wielu laty. Niegdyś była to kapliczka pogańskich bożków z czasem przejęta przez wiedźmy. To tu można było przywoływać demony z innego świata. Ostatni taki rytuał odbył się kilkadziesiąt lat temu, lecz ze względu na bliskie położenie stolicy nie można było dłużej korzystać z tej magicznej strefy.

Kolumna wkroczyła to środka kręgu i zaczęła ustawiać się w okolicach jego centrum. Niebo poszarzało, kiedy słońce zaczęło przytulać się do horyzontu. Issa i Uno, prawdopodobnie najlepsi zwiadowcy, dostrzegli, że tuż za linią lasu panował spory harmider. Widzieli tylko bezkształtne cienie poruszające się płynnie między drzewami. Byli otoczeni i obserwowani.

- A teraz wszyscy zginiemy hahahaha! – głos krzykacza obił się echem po polanie wywołując spore zamieszanie. Wiele osób zaczęło zadawać sobie pytanie: co my właściwie robimy w tym przeklętym miejscu?

Oddział Cykora był najbliżej centrum, dzięki czemu jego członkowie mogli zobaczyć jak Marcus zsiadł z konia, a następnie podszedł do postumentu. Sięgnął dłonią do sakwy, którą miał przypiętą przez całą drogę do swojego pasa, po czym skrzywił się z bólu. Powolnym ruchem wyjął z niej ludzką czaszkę pokrytą wieloma symbolami. Przedmiot promieniował niewyobrażalną magiczną mocą.


Menhiry odpowiedziały, a ich czarna powierzchnia zaczęła pokrywać się krwawymi symbolami. Las wokół polany ożył. Stworzenia, które do tej pory jedynie biernie ich obserwowały teraz wpadły w szał. Wrzeszczały, wyły i wydawały różnego rodzaju inne odgłosy, na które człowiek nie wymyślił określeń.

- Utworzyć krąg wokół maga! – głos Croma przebił się przez wrzawę. – Nie mogą przerwać rytuału! Od tego zależy wasze marne życie psie syny! Ruszać się do cholery!

Nikt się nie spodziewał, że coś takiego przytrafi im się już pierwszego dnia.
 
mataichi jest offline