Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2011, 14:15   #56
Zekhinta
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
- To o co chodzi? – Dearbhail zapytała prosto z mostu. Starała się, żeby głos jej nie drżał. Spotkanie z ochroniarzem wyprowadziło ją trochę z równowagi a nawet przestraszyło. Jubiler nie żyje? Przecież ten pierścień, o który wszystko się rozbija był bardzo ważny. No i teraz jeszcze ten człowiek... Rohirka patrzyła na niego hardo, bo nie mogła się pozbyć chorobliwej wręcz ciekawości. Liczyła, że starszy człowiek ze „Złotej rybki” opowie jej co nie co o pierścieniu a tymczasem...

Wszystko wskazywało na to, że właśnie się w coś wpakowała. Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy mężczyzna siedzący naprzeciwko pokazał jej pierścień. Była tak zaskoczona, że nawet gdyby chciała to pewnie nie potrafiła by czegokolwiek powiedzieć. Ale słowa mężczyzny wprawiły ją w jeszcze większe zdumienie.

Jubiler żyje! Poczuła ulgę przemieszaną z radością. Tak dużą, że dopiero po chwili dotarł do niej sens słów nieznajomego. Rodzina książęca jest jej wdzięczna? pomyślała. Jej? Parsknęła by śmiechem gdyby nie to, że mężczyzna zdecydowanie mówił poważnie.

Chaos, który rozpętał się chwilę potem skutecznie uniemożliwił jakąkolwiek konwersację. Dearbhail zerwała się ze swojego miejsca w ostatnim momencie, cofnęła się od stołu, przez który przeleciał jakiś uczestnik bójki. Łapiąc równowagę spojrzała po sali z nieukrywanym niesmakiem. Matka kiedyś jej mówiła, że mężczyźni to osobny gatunek i ciężko go zrozumieć. Dziewczynie natomiast ciężko było zrozumieć słowa matki – Dearbhail zawsze dobrze dogadywała się z chłopakami i wolała spędzać czas z nimi niż z dziewczynami. Ale teraz stwierdziła, że matula miała jednak trochę racji – patrząc na walczących mężczyzn, widząc, że muzycy nie przestali grać, ba! zaczęli nawet grać szybciej i żwawiej, widząc, że wielu z uczestników bójki śmieje się i wyje z radości dziewczyna trochę zwątpiła w rozumność narodu męskiego.

Dlatego z radością przyjęła wyciągniętą w jej stronę dłoń. Już chciała złapać nieznajomego, ale zostali rozdzieleni. Mężczyzna nie rzucił się w wir walki ale mimo to rozdawał celne i liczne ciosy, odganiając się od napastników. Nad głową Dearbhail świsnął jakiś kufel, dziewczyna zdziwiła się, że ostał się jeszcze jakiś cały w tym rozgardiaszu. Odwróciła się i zobaczyła lecąca w jej stronę pięść wysokiego, szczerbatego chudzielca.

Tego samego, który wcześniej wpychał łapy przy barze tam gdzie nie trzeba.

Szybko dała nurka w dół, unikając ciosu i wymijając napastnika pod jego wyciągniętą ręką. Gdy znalazła się za nim odepchnęła się od niego, żeby wrzucić go w kąt, gdzie jeszcze przed chwilą stała.

Facet poleciał w kąt gdzie jej rozmówca zdzielił go tak ze tamten już nie wstał, osuwając się po ścianie do pozycji siedzącej.

Widziała, że bijatyka wrze na całego. Kilka razy musiała uchylić się przed lecącymi kuflami. Ochroniarze zaczynali brać górę pacyfikując wszystkich wokół siebie i przesuwali się w stronę środka gdzie dwoił się i troił ochroniarz z Fornostu potężnymi ciosami opędzając się od namolnych ludzi jak od much. Widziała, jak dostał ławą przez plecy, dzban rozbił się na głowie a on zalany grzańcem wymieszanym z krwią rycząc walczył dalej. Przeciwników było wielu. Chyba zbyt wielu.

Posiadacz pierścienia krzyknął:

- Na górę! Po twoje rzeczy!

- Dobra! – odkrzyknęła bez zastanowienia. – Spotkajmy się w stajni! – dodała, po czym rzuciła się przez tłum w stronę schodów. Lawirowała między ludźmi, unikając ciosów, a jeśli ktoś się do niej zbliżał to po prostu usuwała się mu z drogi.

Dopadła schodów i wbiegła na górę po kilka stopni. Wpadła jak burza do pokoju i szybko zebrała swoje manatki. Broń, zbroja, ubrania, które szybko wcisnęła do plecaka, którego wcześniej nie rozpakowywała. Rozejrzała się jeszcze szybko po pokoju. Dopiero, gdy była pewna, że ma wszystko wybiegła z niego i nadal uważając na walczących, pobiegła w stronę stajni.

Nieznajomy czekał pod stajnią z osiodłanym koniem dla siebie. Widziała jak wielu strażników miejskich ciągnęło licznych awanturników przez rynek w tym wlekąc nieprzytomnego ochroniarza.

- Może na jakiś czas zamknie mu się gęba jak posiedzi w dybach... - mruknął jaj towarzysz pod nosem odprowadzając wzrokiem olbrzyma. - Co wiesz o krasnoludzkim majątku z którego został z kuzynem ograbiony? - zapytał.

Prychnęła w odpowiedzi.

- Może i ród książęcy jest mi wdzięczny ale dobrych manier to nie uczą, co? – Spojrzała mu hardo w oczy po czym odwróciła się i wparowała do stajni, siodłać Hazelhoof’a. Koń widząc ją podniósł łeb znad koryta z wodą i zastrzygł uszami. – Może byś się przedstawił, mój ty wybawco, skoro chcesz, bym ci opowiedziała o krasnoludzie. – W jej głosie ewidentnie znać było złość ale nie mogła jej pohamować. Ten człowiek zaczynał ją irytować – nie przedstawia się, zadaje pytania, traktuje ją jak słabą i tępą dziewuchę.

- Możesz mówić mi Golin. Im mniej o mnie wiesz, tym lepiej dla nas obojga. - opowiedział beznamiętnie jakby oburzenie wojowniczki spłynęło po nim niezauważone. Musisz mi po prostu zaufać. - dodał już z bardziej życzliwą nutą w głosie.

- Ach, więc ty chcesz wiedzieć o mnie wszystko a ja mam wiedzieć o tobie jak najmniej? - odparła. Hazelhoof był już osiodłany, wszystkie jej bagaże zostały ukryte w jukach.
Wyprowadziła konia ze stajni i zwinnie wskoczyła na jego grzbiet.

- A więc dobrze, Panie Golin, prowadź! Zaś co do Ginara, bo tak nazywał się krasnolud - chyba, że i o tym już wiesz?! Ginar zeszłej jesieni wraz z kuzynem Bofurem weszli w posiadanie jakiejś ważnej i jak sam określił cennej przesyłki. Uprzedzę od razu twoje pytanie - nie wiem, jaka była to przesyłka! Ginar powiedział mi tylko, że ważna. Spotkali jakiegoś mężczyznę, określał go jako fircyka, który podobno ich oszukał i zabrał nie tylko ich własne dobra ale i tę właśnie przesyłkę. Otruł ich, Bofur zmarł bardzo szybko a Ginar... - odchrząknęła - Ginar był na tyle silny, że przetrwał zimę. Opowiedział mi całą tę historię, poprosił, żebym spłaciła dług w "Siedmiu Flaszkach" karczmie, której mieszkał, bo karczmarz pozwalał mu tam mieszkać i nawet lekarza dla niego sprowadzał, ale Ginar nie miał możliwości jak zapłacić. Więc dał mi pierścień, tak właśnie ten, który mi dziś pokazałeś ale zanim cokolwiek powiedział, zmarł. Myślałam, że pierścień jest srebrny i dostanę za niego góra kilka złotych monet ale, że wystarczy to na pokrycie długu u karczmarza. Dopiero u jubilera ze "Złotej Rybki" dowiedziałam się, że pierścień ten jest tak ważny. Ale dziwi mnie, że skoro już tak wiele wiesz - pewnie rozmawiałeś z jubilerem - to jeszcze zadajesz pytania? Ja nic więcej powiedzieć nie mogę, to wszystko, co wiem.

- Zadaję pytania, bo to ty rozmawiałaś z Ginarem, nie jubiler. - odpowiedział. - Zastanów się czy to jest wszystko co możesz sobie przypomnieć? Żadnych szczegółów o trucicielu krasnolud nie mówił, jak ten fircyk wyglądał? Jeśli krasnolud wszedł posiadanie tego co podejrzewam, to teraz jest w niepowołanych rękach... Jeśli zabójca był pospolitym złodziejem i oportunistą to pół biedy, ale jeśli za tym stoją ci, którzy byli na tropie tego to... – nie dokończył. - Będą szukać ciebie, myśląc, że krasnolud przekazał ci wszystko. Czekaj na mnie w tym zaułku - Golin zmienił temat skręcając konia w ciemną uliczkę. Zaraz wracam.

To powiedziawszy cofnął konia i zniknął w ciemnościach.

Słuchała go z uwagą, irytacja powoli zaczynała z niej ustępować. Miał rację - były pytania na które tylko ona mogła jakoś zadowalająco odpowiedzieć. Na zmianę tematu zareagowała szybko.

- Hej! O co chodzi, gdzie jedziesz? - syknęła za nim i, oczywiście, zawróciła Hazelhoofa, podążając za oddalającym się mężczyzną.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline