Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2011, 18:52   #533
Midnight
Konto usunięte
 
Midnight's Avatar
 
Reputacja: 1 Midnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputacjęMidnight ma wspaniałą reputację
Była z dala od domu siódmy dzień z rzędu gdy zawitała do miasteczka Myva. Dwa dni wcześniej trafiła na festyn na którym po raz pierwszy dla szerszego grona śpiewała. Wrażenie było jedyne w swoim rodzaju i Mariposa z nadzieją w przyszłość spoglądać zaczęła.
Zakończyła swój występ, lutnię do futerału złożyła po czym ruszyła by zjeść coś przed spaniem. Zbyt przejęta by baczną uwagę na otoczenie zwrócić nie zauważyła czwórki mężczyzn, którzy uważnie śledzili jej ruchy. Gdyby ją zwróciła zapewne rozpoznałaby jednego z nich, który nie dalej jak dwa tygodnie wcześniej zawitał do Złotego Liścia. Nie była to miła wizyta i skończyła się równie niemiło gdy gość ów nie zważając na protesty dziewczęcia, uparł się by wraz z nim do pokoju poszła. Ojciec wściekł się wtedy i podpitego młodzieńca za drzwi wyrzucił wprost w błotnistą kałuże.

Leżała w wynajętym pokoju, trącając od niechcenia struny. Blask księżyca wpadał przez okno rozświetlając niewielkie pomieszczenie i jego skromne umeblowanie. Zamyślona wodziła wzrokiem za drobinkami kurzu wirującymi w smudze srebrzystego światła. Worek z rzeczami czekał cierpliwie oparty o ścianę. Chciała już ruszać jednak przeszkadzały jej w tym zasłyszane opowieści. Potwory, złodzieje, rozbójnicy... Westchnęła zniecierpliwiona po czym wstała i na powrót umieściła lutnię w jej futerale. Dopisywała jej dobra passa. Przecież nic się nie stanie gdy wyruszy nieco wcześniej...

Leżąc związana, zakneblowana i wciśnięta do czegoś co przypominało skrzynię na ziemniaki, przeklinała w duchu wiarę we własne szczęście i swoją głupotę. Była pewna, że wszyscy śpią dlatego nie starała się zbytnio uważać siodłając Posę. Poza tym, co niby mogłoby jej grozić w stajni? Jak się okazało coś mogło, a konkretnie czteroosobowe coś. Tak przynajmniej się jej wydawało gdyż nie dane jej było zobaczyć napastników, a jedynie usłyszeć ich głosy. Jeden, ten wspominający o jej ojcu i parszywych elfach wydawał się jej nawet nieco znajomy. Tylko dlaczego wsadzili ją do tej skrzyni?

O celu dla którego ją tam umieścili dowiedziała się nieco później. Czterej panowie uznali, że zabawnie byłoby sprawdzić jak długo takie coś jak ona pożyje sobie pod ziemią. Sądząc z głośnych śmiechów, które towarzyszyły zakładom jakie czyniono, zabawa ta sprawiała im wiele radości, czego nie można było powiedzieć o głównej zainteresowanej.
Trochę kłopotów mieli panowie z ustaleniem, w jaki sposób zostanie to ostatecznie stwierdzone, bowiem ocenianie ‘na oko’ uznano za niezbyt uczciwe. Jak ten problem rozwiązano, to już pozostało dla Mariposy tajemnicą, bowiem nagle skrzynię z nią w środku podniesiono i rzucono bez szacunku dla zawartości na jakiś wózek. Jęk, jaki mimo woli wydobył się z jej ust, skwitowany został radosnym rechotem.

Niestety jej duma ucierpieć musiała po raz drugi, gdy w podobny sposób skrzynia zrzucona została z owego wózka. Odgłosy kopania i niezbyt pochlebne wypowiedzi pod adresem usianej kamieniami ziemi coraz dobitniej uświadamiały Mariposie, że nie ma do czynienia z mało wykwintnym żartem. Wnet jednak się okazało, że niekoniecznie śmierć z głodu czy braku powietrza może być najgorszą rzeczą, jaką dla niej przyszykował los.
- Poczekajcie... - Przez sosnowe deski skrzyni głos, znajomy chyba, przedarł się bez problemów. Czyżby się rozmyślili? Jednak? Czyjeś serce się zlitowało?
- Po co się spieszyć? Niech się dziewczę nacieszy chwilami radości. Z pewnością nie miała jeszcze chłopa. Po co marnować od razu dobry towar?
Propozycja kompana zdecydowanie do gustu pozostałym przypadła, jednak szybko pojawił się problem, który wykonanie planu zaczął opóźniać. Dziewczę bowiem było jedno, a ich wszak czwórka była. Który zatem miał być tym co to pierwszy da jej odczuć radości obcowania z mężczyzną? Nim jednak jakąkolwiek decyzję udało się im podjąć do czterech piąty głos dołączył. Słysząc go Mariposa uznała, że oto szansa się pojawia na uniknięcie obu atrakcji, które dla niej zaplanowano. Krzyczeć co prawda nie mogła, jednak przy odrobinie wysiłku piętami w ścianę skrzyni uderzać i owszem, do którego to zadania zaraz z zapałem się zabrała.

- Krasnoludy!
- W nogi!

Dwóm okrzykom towarzyszył brzęk tłuczonego szkła i cichnący tupot oddalających się stóp.
- Serdeńko... Nie goń ich... - Ten sam głos, co poprzednio zakłócił rozmowę o jej przyszłości, powstrzymał kogoś przed pościgiem. - Sprawdźmy, co nam zostawili w spadku.
- Truposz, ani chybi
- odezwał się drugi głos. Podobnie jak poprzedni, do krasnoluda należący.
- Bzdury gadasz, Gurd. Jakbyś ogłuchł nagle. - Głos był wyraźnie kobiecy. - Truposze nie kopią w skrzynię.
- Ano i takie się zdarzają, Liliel. -
Mówiący to mężczyzna z pewnością nie był krasnoludem. Jeśli ucho jej nie myliło, to był człowiek. - Już nie pamiętasz naszego rudzielca? Trup jak obszył, a ruchliwa jak mało która.
Zdesperowana ponownie zaczęła kopać z całych sił.
- Już, już. - Mężczyzna zdawał się nie rozumieć, że ktoś zamknięty w skrzyni, w dodatku z nieheblowanych desek, nie ma ochoty dłużej tam siedzieć. - Spokojnie. Nie zostawimy cię. Liliel, skrzesz proszę ognia, a ja...
- Panie Derricku, niech pan to fachowcowi zostawi. Takie skrzynie to ja... raz, dwa i po krzyku.

Leżąca w skrzyni Mariposa zaczęła nagle kręcić głową z przerażeniem w oczach. Krasnolud i raz, dwa? Jak nic walnie młotkiem w skrzynie, a znając jej szczęście oręż bynajmniej na deskach się nie zatrzyma...

Trzask podważanych desek i przeciągły jęk protestujących przeciw wyciąganiu gwoździ okazał się niebiańską melodią dla jej uszu. Najchętniej sama jęknęłaby z ulgi, jednak uznała, że lepiej się powstrzymać. Co jak co ale więzy wciąż na sobie miała. Cztery sylwetki, które nad otworem się pochyliły nieco nieprzyjemnie skojarzyły się jej z napastnikami jednak widok półelfki podziałał kojąco. Nadal nie mogąc mówić tylko na nich spoglądała mając nadzieję, że któreś wreszcie się domyśli jak niewygodnie musi jej być w skrzyni i wyjmie ją stamtąd. Owym kimś okazał się człowiek, nad wyraz delikatny czym nieco zaskoczył Mariposę. Ułożył ją ostrożnie na miękkim machu który zdał się jej nagle królewskim posłaniem. Potrząsnęła głową chcąc pozbyć się włosów na twarz opadających, a jednocześnie znak dać nieznajomemu co by wreszcie knebel z ust jej wyjąć raczył. Widać wcześniej tego nie zrobił, by ciszy nocnej zbyt głośnymi podziękowaniami nie zakłóciła.

Gdy knebel zniknął, zamiast wyrazów wdzięczności jęk głośny z ust jej się wydostał, gdy do kończyn, przed chwilą skrępowanych, krew ponownie napłynęła.
- Zaraz minie - powiedział ów człek. - Za chwilę będzie lepiej.
- Ból istnienia -
mruknął, niby do siebie, jeden z krasnoludów. - I co z nią, panie Derricku? - dodał nieco głosniej. - Bo że żyje cudem jakimś, to widać.
- Leż i się nie ruszaj. - Człowiek uprzedził jej chęć uniesienia głowy. - Liliel... daj bliżej to światło...
- A mówić mogę?
- zapytała odruchowo zanim pomyślała.
- Skoro knebel ci zabrali, to pewnikiem mówić możesz. - Głos zabrał ten sam krasnolud co poprzednio. Widać on był bardziej gadatliwym z tej dwójki. - A jak panu medykowi do ucha za dużo nakrzyczysz, to inne metody na krzyki znajdzie - zapewnił.
- Nie gadaj głupot, Drunin - ofuknęła go półelfka.
- Ja tylko podziękować chciałam - na wszelki wypadek głos do szeptu ściszyła. - I zapytać czy czasem mojej lutni gdzieś tu nie ma i worka z rzeczami. - Mariposa uznała, że trzeba korzystać póki mówić może.
- Z podziękowaniami to do tego tam - półelfka głową w stronę krasnoluda skinęła. - On to do skarbów się rwał, co to je niby zbójcy zakopać chcieli.
- No i co? Skarb prawdziwy. Dziewuszka jak malowanie.
- Krasnolud zadarł dumnie brodę. - A wyście chcieli czekać, aż pójdą.
Słysząc słowa krasnoluda wzdrygnęła się na myśl co też by było gdyby faktycznie poczekali nim tamci ją zakopią.
- To by trochę czekania było sądząc po ich słowach i planach, które sobie obmyślili. - Oznajmiła próbując się przy okazji podnieść na tyle by lepszy widok mieć na okolicę. - Nic mi nie jest, naprawdę. Czy mogę już wstać?
- Usiąść możesz, jeśli ci się w głowie nie kręci
- odpowiedział ten, którego krasnolud raz nazwał Derrickiem, raz medykiem. - Z chodzeniem lepiej troszkę poczekaj. Czemu sądzisz, że tu może być twoja lutnia?
Posłusznie i bardzo gorliwie uniosła się do pozycji siedzącej.
- Jak mnie w stajni napadli to miałam ją z sobą. Może ją zabrali i na wóz rzucili wraz ze mną - odpowiedziała z nadzieją w głosie.
- Poszukam. - Zaoferowała się Liliel. - Ale o nic jej nie wypytujcie, dopóki nie wrócę! - dodała z wyraźną groźbą w głosie.
- Ależ serdeńko... Kto by choćby pomyślał... - Krasnolud zdawał się być całkiem szczery w swej wypowiedzi. - Nawet gdyby sama chciała mówić, to jej nie pozwolimy.
- A ja mogę wypytywać? -
natychmiast wtrąciła się elfka.
- Niech cię Dana Meadbh broni! Głupot ci naopowiadają - powiedziała półelfka i zanurkowała w zarośla.
- O przedstawianiu się nic nie mówiła, prawda? - Mariposa uśmiechem obdarzyła krasnoludy. - Pozwólcie więc, że się przedstawię. Mariposa Averenestil, do usług szlachetnych panów.
- No tak, bardka ani chybi i w karczmach występowała. - Krasnolud, ten wygadany, brodę potarł. - Ta dziewczyna, co po lesie teraz biega, to Liliel. Oto wielce szanowny Derrick Talbitt, medyk zawołany, najprzedniejszy w krainach, tej i ościennych. Mój krajan zwie się Gurd, a mnie zowią Drunin.
- A tyś się chyba z powołaniem pominął, Druninie, że tak gładko językiem obracasz.
- Półelfka z tymi słowami wyszła z krzaków, niosąc lutnię i niezbyt pękaty worek. Wóz tam stoi jakiś i koń przy nim.
- Czarny z jasną grzywą? - zapytała z nadzieją w głosie Mariposa. Nie pamiętając o ostrzeżeniach zerwała się na równe nogi i, gdyby nie refleks Derricka, jeszcze szybciej wylądowałaby na mchu, gdy nogi nagle i niespodziewanie odmówiły jej posłuszeństwa. Na szczęście jego ramiona znalazły się we właściwym miejscu o właściwej porze dzięki czemu miast na zielonym posłaniu, w nich właśnie wylądowała.
- Och... - wyrwało się z jej ust. - Ależ ty jesteś przystojny - wypaliła odchylając głowę by móc lepiej się przyjrzeć. - Jak na człowieka oczywiście - dodała żeby jakowyś nieporozumień nie było w tej kwestii.
Być może przegapiła spojrzenie, jakie w jej stronę rzuciła półelfka, ale musiałaby być głucha, by nie usłyszeć jej słów.
- Będziesz miała o czym śpiewać w swoich pieśniach. - W tonie Liliel brzmiało troszkę złosliwości. - Bohaterowie ratujący piękne dziewice powinni być przystojni.
- Ależ serdeńko -
wtrącił się Drunin. - Pomyśl... własny bard, opiewający nasze przygody. Czyż to nie wspaniałe?
- Nie bard, a bardka -
sprostowała Liliel. - Nie będzie z tobą pić jak smok.
- Ja?? Ja nigdy nie piję jak smok -
obruszył się Drunin. - Prawda, Gurd?
Zagadnięty mruknął tylko coś pod nosem, widać nie chcąc brać niczyjej strony.
- A mówiłem, żebyś jeszcze nie wstawała. - Derrick pokręcił głową. - Powoli, ostrożnie. Krok po kroku. Liliel, pomóż mi proszę.
Półelfka uniosła oczy ku niebu, w geście oznaczającym ‘potrzebny mi dodatkowy kłopot’, ale posłuchała.
- Oczywiście, że ułożę pieśń o tym spotkaniu - przytaknęła ignorując złośliwość w głosie kobiety. - Balladę o dzielnym Druninie i jego szlachetnych kompanach. Brzmi dobrze, prawda? - zwróciła się z uśmiechem w stronę tej, którą krasnolud nazwał Liliel. - I nie musicie się tak mną zajmować... Mówiłam że mi nic nie będzie, odpocznę chwilę i tyle.
- Ależ oczywiście.
- Derrick dyplomatycznie nie podjął tematu pieśni. - Jeśli nic cię nie boli, nic nie masz złamanego, To za chwilę będziemy mogli ruszyć dalej. Znasz tę okolicę?
Wraz z Liliel posadzili Mariposę ponownie na mchu.
- Po długim unieruchomieniu i braku dopływu krwi do nóg trzeba trochę poczekać - dokończył. - Spróbuj rozmasować trochę - zaproponował.

Rozliczne mrówki, jakie nie wiedzieć czemu urządziły sobie spotkanie na jej nogach nie wprawiły jej w najlepszy humor, ale słowa Derricka miały w sobie garstkę prawdy - masaż przegonił co najmniej połowę z nich. A resztę mogła już wytrzymać.
- Jak żeś się znalazła w tej skrzynce? - zapytał, widocznie najbardziej niecierpliwy lub ciekawski, Drunin.
- Może jednak poczekamy z opowieściami, aż się znajdziemy pod jakimś dachem? - zaprotestowała jak zwykle praktyczna Liliel. - Słyszałam, że tego typu opowieści najlepiej wysłuchiwać przy piwie. - Taktycznym zagraniem unieszkodliwiła Drunina, któy bardziej od opowieści zdecydowanie lubił złocisty trunek produkowany na bazie chmielu.
- Nie znam tej okolicy. Nawet nie wiem gdzie jestem. Odkąd ruszyłam w drogę po prostu jechałam przed siebie. Stajnia, z której mnie porwali była w jakimś mieście... Myva, tak się bodajże zwało.
- Kawałek drogi stąd. -
Derrick otworzył swą torbę i wyciągnął niewielki kubek, srebrem odbijający płomienie pochodni. Wlał do niego nieco wody, a potem połowę niemal zawartości niewielkiej flaszeczki. - Wypij! - podał kubek elfce.
Nieco niepewnie wzięła od niego naczynie.
- Co to? - zapytała podejrzliwie po czym nie czekając na odpowiedź uniosła kubek do ust i odważnie wlała znaczną jego zawartość do ust. Smak tego czegoś był... obrzydliwy. Skrzywiła się czując jak gorzka ciecz spływa jej do gardła wywołując przy tym nieprzyjemne drapanie. Atak suchego kaszlu nieco pomógł owego drapania się pozbyć jednak nie zlikwidował posmaku jaki mikstura pozostawiła na języku. - Mogę... Czy mogę prosić o wodę? Czystą wodę bez tego czegoś co było w tym kubku? - zapytała oddając medykowi jego kubek wraz z resztą obrzydlistwa. Miała nadzieję, że to jednak nie była trucizna lub coś równie wrednego. Jak nic będzie musiała przemyśleć swoje podejście do przypadkowo spotkanych osób...
Derrick pokręcił głową.
- Do dna, proszę. Potem będzie woda.

Ochota na ciąg dalszy degustowania tego rzadkiej jakości paskudztwa uciekła Mariposie w pięty, ale po paru chwilach zaskoczona elfka stwierdziła, że mimo drapania w gardle, które nawet samo zaczęło ustępować, ogólnie poczuła się lepiej. Nawet grasująca na rękach i nogach populacja mrówek znacznie się zmniejszyła.
- Woda? - oburzył się Drunin. - Nic dziwnego, że dziewczę się wstrząsa, jak ją pan wodą trujesz. Piwa jej pan daj, medyku, to od razu na nogi wstanie.
- Tatko piwa zabronił pić, panie Drunin, tylko wino od czasu do czasu. Jednak nawet ono najwyraźniej potrzebne nie będzie, chyba żeby smak zmazać. Słowo daję, że już lepiej się czuję. Chwila jeszcze i jak nic w dalszą drogę ruszę o ile ten koń to Posa, a nie jakieś inne zwierzę.
- Spojrzała pytająco na półelfkę.
Miała nadzieję, że jednak nie będzie musiała wracać się do miasta.
- Czarny, z jasną czupryną. - Liliel głową skinęła. - Alem o imie nie pytała. Musisz sama sprawdzić, bo za nic nie zostanę koniokradem. Kroków kilkanaście - wskazała kierunek - jeśli tyle zdołasz zrobić.
Z pomocą medyka pierwsze trzy, a potem poszło już łatwo. Mikstura, choć w smaku obrzydliwa, działała wspaniale, słowa Drunina o medyku potwierdzając. Klacz, która przy wozie stała, ku radości Mariposy, okazała się Posą. Jasna grzywa zafalowała gdy zwierze łeb uniosło i zwróciło w kierunku swej właścicielki, która powoli i ostrożnie podeszła do niej i czule się przywitała gładząc aksamitną sierść.
- Skoro wszystkie rzeczy się znalazły nie pozostaje mi nic jak tylko w dalszą drogę ruszyć - oznajmiła.
- Jedziesz w naszą stronę - Derrick wskazał kierunek - czy też wracasz do Myvi?
Przez chwilę się zastanawiała. Właściwie w jej planach było odwiedzenie pozostałych karczm w Myvi, z drugiej jednak strony miasteczko niezbyt dobrze się jej teraz kojarzyło.
- O ile po drodze się jakaś karczma trafi to z chęcią w waszą stronę ruszę. Wracać nie mam po co.
- Miasto ponoć przed nami -
powiedział Derrick - to i z pewnością karczma się znajdzie.
- Wiadomo, że dla barda karczma to podstawa bytu
- skomentował Drunin tonem znawcy. - No i może karczmarz znać będzie kogo, kto wóz by kupił.
- O tym nie pomyślałam -
przyznała się Mariposa, przy czym uważnym wzrokiem wóz zmierzyła. - Czy jednak nie lepiej go zostawić? Pewnie jest czyjaś własnością, a tamci go ukradli. Nie byłoby dobrze jakby wina na nasze barki spadła.
- W Myvi skradli zapewne - powiedziała Liliel - ale rację mieć możesz. - Skinęła głową Bardce. - Zobaczmy tylko, czy czegoś ciekawego tam nie ma. Może porywacze coś zostawili.
Drunin, najbardziej ciekawy ze wszystkich, z pochodnią w dłoni wóz starannie obejrzał.
- Ano nic ciekawego - powiedział po chwili - poza nożem krótkim. Twoje, dziewuszko? - podsunął pod nos bardki dobrej roboty nóż z kościaną rękojeścią. - Do jabłek czy ziemniaków obierania w sam raz zdatny - zażartował.
Pokręciła przecząco głową.
- Nic takiego z sobą nie miałam, panie Drunin. Pewnie do właściciela należy, albo może któryś z tamtych zgubił.
- Weź na pamiętkę -
Drunin podsunął nóż jeszcze bliżej. - Ostrze przednie, a coś ci się należy za przeżycia. No a rozpoznać i tak nikt nie rozpozna, bo takich wiela wszędzie spotkać można.
Niepewnie wzięła nóż od krasnoluda zastanawiając się przez chwilę, gdzie niby schować go ma.
- Problem jest, panie Drunin bo nie bardzo mam go gdzie trzymać, no ale skoro to na pamiątkę ma być to niech będzie. Może w tym miasteczku do którego zmierzacie trafi się sklep jakiś, w którym pochwę na niego kupić będzie można.
- Jak tak dalej gadać i gadać będziecie -
wtrąciła się Liliel - to do owego miasteczka do rana nie dotrzemy. Na koń i jedziemy. Tylko te światełka zgaście, bo nas na mil kilka widać.
Mariposa posłusznie przyczepiła worek z rzeczami do siodła nic przy tym już nie mówiąc. Widać panna Liliel zbytnio do rozmów nie była w nastroju, co uszanować trza było. Miała jednak nadzieję, że jak już w progi karczmy zawitają to okazja do poznania się znajdzie.
Lutnię na plecy założyła po czym zgrabnie w siodle Posy się znalazła.
Liliel obrzuciła ją uważnym spojrzeniem, ale nic nie rzekła, widać zarzucić jej nie miała co.
Gdy tylko Drunin pochodnię zagasił bez dalszego zwlekania ruszyli w drogę.
 
__________________
[B]poza tym minął już jakiś czas, odkąd ludzie wierzyli w Diabła na tyle mocno, by mu zaprzedawać dusze[/B]

Ostatnio edytowane przez Midnight : 04-04-2011 o 21:02.
Midnight jest offline