Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2011, 21:26   #37
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Argena

Wielki dąb zostawiła daleko za sobą, a żadna wskazówka ani poszlaka nie pojawiła się. Dotarła do miejsca, w którym z lasu wypływał niewielki strumień, który niknął w porośniętym wysoką trzciną trzęsawisku. Argena miała do wyboru wjechanie w las, lub ominięcie moczaru. Zdecydowała się na to pierwsze rozwiązanie. Zaraz po wjechaniu między wysokie, omszałe pnie poczuła ucisk na nadgarstku. Zaniepokojona spojrzała na przedramię. Jej bransoleta jarzyła się złocistym światłem. Zastanawiała się, co też owe sygnały wysyłane jej przez część jej biżuterii, mogą oznaczać. Do tej pory nie znała zastosowania dla bransolety ani berła. Widocznie teraz bransoleta ujawniała swoją magię.

Argena zaczęła bacznie lustrować otoczenie, w poszukiwaniu wskazówek. Nie natrafiła na nic, poza ledwo widoczną ścieżką niknącą między drzewami. Nie miała chyba wyboru - musiała nią iść. Kilkadziesiąt metrów dalej natrafiła na kolejne bagnisko, większe i mroczniejsze od tego na skraju lasu. Poskręcane drzewa, obrośnięte brodami zgniłozielonych porostów wyrastały z czarnej, nieruchomej wody. Bransoleta wyraźnie ciągnęła Argenę w stronę bagna...


Irg

- Jestem Cassandra - odparła dziewczyna, gdy doszła już nieco do siebie. - Dziękuję Ci mężny wojowniku za ratunek. Te kreatury porwały mnie z mojego domu i chciały złożyć w ofierze swojemu bogu, Kukulowi. Przybyłeś w ostatniej chwili. Dziękuję raz jeszcze. Jestem tutejsza, mniej więcej wiem gdzie się znajdujemy. Mój dom, który spaliły te potwory stał kilka mil stąd. O w tamtą stronę...
Wskazała jakiś kierunek, który Irgowi wydał się całkiem dobry. Byleby wydostać się z tego przeklętego lasu i znaleźć majora Wlinza. Niestety Cassandra nie wiedziała skąd biorą się troglodyci, ani gdzie mają swoje kryjówki. W czasie drogi opowiedziała krasnoludowi o sobie. Okazało się, że była magiczką mieszkającą na wzgórzach i służącą pomocą okolicznym mieszkańcom. Jej domek stał w dużym oddaleniu od wsi i dlatego padła łupem potworów. Uprowadzili ją a jej zagrodę spalili. Teraz nie miała co ze sobą począć, gdyż uważała, że zawiodła ludzi, nie zapewniając im ochrony przed troglodytami.
- Pozwól mi przyłączyć się do Ciebie. Jestem Ci to winna - prosiła krasnoluda.

Prowadziła Irga przez las, w kierunku widniejącego między drzewami wzgórza. Gdy już na nie dotarli, ukazał się im szeroki widok na okolicę. W oddali, na zachodzie krasnolud zobaczył wznoszące się w niebo słupy dymu. Pytająco spojrzał na Cassandrę.
- To chyba wieś Purkhett - odpowiedziała z niepokojem w głosie. - Ale co się tam dzieje? Może to Twoi towarzysze walczą z troglodytami? Sprawdźmy to!

Nie czekając na reakcję Irga, szybkim krokiem ruszyła w dół zbocza, w kierunku widocznej w dole, między drzewami drogi. Szli tą drogę może z godzinę, a krasnolud miał problemy z nadążeniem za szybko poruszającą się kobietą. W końcu poczuli swąd spalenizny i zobaczyli stojącą między spalonymi chatami, grupę najemników. Wśród wojowników Irg dostrzegł majora Wlinza.
- O! Irg! - zakrzyknął dowódca. Major miał bandaż na głowie i rękę na temblaku. Pozostali najemnicy również byli poranieni. - Ty żyjesz! Co z resztą?
- Potrzebujemy posiłków. - Wysłuchał relacji krasnoluda ze skupieniem na twarzy. - Tutaj daliśmy im nieźle popalić, ale ponieśliśmy również dotkliwe straty. Teraz wracamy do Hilzenbergu...



Viroth

Viroth zniknął w lesie otaczającym strażnicę. Słyszał harmider panujący wewnątrz fortu. Wojsko szykowało się do pościgu. Ciszę nocy przerywały wykrzykiwane rozkazy, tupot ciężkich wojskowych butów i rżenie koni. Tancerz nie czekał, odwrócił się i pognał przez las. Byle dalej od goniących go ludzi...

Ucieczka przez ciemny las nie była łatwą sprawą. Co chwila wpadał w jakieś wykroty, potykał się na leżących pniach i pnączach, targał ubranie i ranił twarz na przegradzających mu drogę gałęziach. Co gorsza, cały czas słyszał za sobą głosy ludzi i szczekanie psów. Zbliżali się...

Nie zauważył, że jego drogę ucieczki przegradza głęboki jar o stromych zboczach. Nogi straciły podparcie i runął w dół, turlając się i obijając o wystające z ziemi kamienie i pniaki. Z jękiem zatrzymał się na samym dole, tuż na brzegu płynącego w jarze potoku. Cały był obolały i zaplątany w niezliczoną ilość przyczepionych do ubrania kolczastych pnączy. Wysoko nad sobą słyszał ujadanie psów. Leżał bez ruchu, starając się nie zdradzić swojej pozycji. Bo trwającej w nieskończoność chwili, głosy pościgu oddaliły się.

Ostrożnie podniósł się na nogi, równocześnie ściągając z siebie kolczastą zieleninę. Panowały niemal całkowite ciemności, tylko wysoko w górze, między drzewami dostrzegł kilka rozjaśniających niebo srebrnych punkcików gwiazd. Przez chwilę stał i zastanawiał się, w którą stronę pójść. Wybrał kierunek zgodny z prądem rzeczki. Wszedł do wody, aby uniemożliwić psom odnalezienie tropu i ruszył w drogę. Szedł tak, aż do momentu, w którym poczuł, że nie da rady zrobić następnego kroku. Zmęczony wyszedł ze strumienia i położył się spać pod jakimś krzakiem. Nawet dający się wyczuć w powietrzu ostry zapach nie przeszkodził Virothowi w zapadnięciu w sen.

Obudził się, gdy zapach nasilił się. Nieco zaspany usłyszał odgłosy przedzierania się czegoś przez zarośla po drugiej stronie potoku. Spomiędzy krzaków wychynął pokryty pomarszczoną, pełną wrzodów skórą człekokształtny stwór. Jego łysa głowa była nieproporcjonalnie duża, zaopatrzona w szerokie szczęki pełne ostrych zębów. Długie łapska kończyły się ubrudzonymi ziemią, tępymi pazurami. Potwór stał przez chwilę na brzegu i węszył, po czym mlasnął głośno i wskoczył do potoku, zmierzając w stronę Virotha.
 
xeper jest offline