Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-04-2011, 22:57   #102
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Obecność Wildborrowów w zamku oraz wiadomość o rychłym powrocie reszty nieco wybiła Roberta z rytmu. Niby doglądał codziennych spraw, ale ciągle łapał się na tym, że zamiast skupiać się na robocie zastanawia się jak zrelacjonować dotychczasowe wydarzenia i jakie wieści przyniosą pozostali. W końcu - gdy omal nie uciął sobie nogi siekierą - zostawił robotę i poszedł po Ronwyn. Druidka większość czasu spędzała albo na spacerach, albo z bliźniętami. Tego dnia schowała się u Esme, jakby w obawie że lady Deidre wciągnie ją w kolejne wielkopańskie rozmowy. Noworodki były zdrowe - co objawiało się głównie wrzaskiem - a Esme świata poza nimi nie widziała. Zresztą był to jedyny świat jaki jej pozostał. Robert zaproponował stolarzowej, że wiosną może ją odesłać do rodziny; lub zostawić w zamku jako część służby. Jednak kobieta nie miała obecnie głowy do planowania dalszego niż następne karmienie dzieci, co dyskretnie uświadomiła mu Ronwyn. Z dziećmi na ręku druidka wyglądała niesłychanie uroczo, kojąc resztki bólu Roberta i wzmagając w nim nowy: tęsknotę za Polą i chęć spłodzenia kolejnych potomków - z Ronwyn właśnie. Może Poli przydałby się młodszy brat? Nie musiałaby się wtedy martwić o łowców posagów i inne problemy "dziedziczki Elandone". Choć z drugiej strony - kto by się połasił na skrawek zamku? Odpowiedź była prosta - Bran. Robert zaśmiał się cicho, przypominając sobie rozmowę na uczcie, a Ronwyn zerknęła na niego zdziwiona.
- Chodź, rozjeździmy konie. Płaszcze wykorzystują swoje, ale nasze ochwacą się od ciągłego stania w boksach - rzekł i pociągnął kobietę na dół. Specjalnie dla niej nie siodłał wierzchowców, zarzuciwszy im na grzbiety tylko derki - dawno nie jeździł już na oklep i przejażdżka odbyła się wśród śmiechów, przekomarzań i kilku mało chwalebnych upadków. Oboje chętnie opuścili mury zamku - lordowska atmosfera wprowadzona przez sąsiadów ciążyła im obojgu. Jednak i tu nie opuściły go zmartwienia - wzrok Roberta uparcie kierował się w stronę Tioram. Już zdecydował, że pojedzie na wyspę - zobaczyć Panią i... i w zasadzie nie wiedział do końca po co. Jednak początkowe zaufanie, jakim obdarzał kruczą imienniczkę parowało tym szybciej im dłużej tu przebywał. Wcześniej jej obecność odbierał jako cudowne wydarzenie - bogini mieszkająca w zasięgu wzroku... niewiarygodne. Teraz już nie był taki pewien swego. Jeśli mieszkanka wyspy - czy raczej Pan i Pani, skoro było ich dwoje - rzeczywiście byli bogami, to musieli straszliwie się nudzić, skoro zabawiali się byle zameczkiem na końcu świata. Lub... tak na prawdę nie byli bogami? A może walczyli ze sobą o dziedzinę - bo jakże "los" mógłby mieć dwóch patronów? Takie rozmyślania były ponad siły Valstroma, którego teologiczne zagadnienia nie interesowały nigdy, jednak nie mógł się od nich opędzić.
- Pojadę z wami - odezwała się nagle Ronwyn, wiodąc wzrokiem za spojrzeniem mężczyzny. - Co prawda tajemnicza Pani niespecjalnie mnie interesuje, ale chętnie dowiem się czegoś o kryształach.

Robert uśmiechnął się z wdzięcznością i wyciągnął do kobiety rękę - niestety ten moment wybrała sobie Yocelyn by powiadomić go o majaczącej na horyzoncie grupie spadkobierców. Drwal westchnął i zawrócił konia, zaś po powrocie do zamku polecił przygotować gorące jadło i wino dla zmarzniętych podróżników.

Obecność Marie w grupie mocno go zdziwiła - tym mocniej gdy dziewczyna ni z tego ni z owego ryknęła mu w ramionach płaczem, który nijak nie wyglądał na wywołane tęsknotą łezki. Nie miał jednak sposobności by zagadać do dziewczyny, gdyż jedna rewelacja goniła drugą - odzyskanie kryształu ap Gudryffów, naszyjnika Shannon (która ni stąd ni zowąd pojawiła się na dziedzińcu witając ludzi z którym przecież pojechała), przedstawienie gości tym, którzy się jeszcze nie znali, rozgłośnie powitania Wildborrowów, rozkulbaczanie koni, kolacja... Po wspólnym posiłku i małym koncercie Marie spadkobiercy przeprosili gości i udali się na stronę by omówić sprawy zamku. Robert w zadziwieniu i przerażeniu słuchał rewelacji z klasztoru i nekromanckiej kryjówki. Takie rzeczy były poza jego pojmowaniem i choć cieszył się, że naszyjnik Shannon został odzyskany zainteresowanie Pani klejnotem martwiło go. Miał przeczucie, że owa biżuteria nie dla Shannon była przeznaczona - po raz kolejny zresztą. Powtórzył też zaproszenie Pani na wizytę w południe.
- Osobiście wolałbym najpierw spotkać się z elfimi druidami w Kręgu. Odniosłem wrażenie, że znają Państwo i nie mają o nich dobrego mniemania. Na to niestety nie starczy nam pewnie czasu.
Widząc zdumione spojrzenia reszty opowiedział im dokładnie o oskarżeniach elfów względem kradzieży kryształów, ochronnej mocy kamieni oraz nietypowej reakcji na pytanie o Państwo. Rzekli, że "Tur'Amarth" lepiej schodzić z drogi. Tak ich nazywali, wiecie co to oznacza? - spytał na koniec. - Czy zjednoczonych kamieni mogą użyć jedynie druidzi? - zwrócił się z tym pytaniem do Megary. Ronwyn nie miała o nich pojęcia.

Sprawę samego ataku na kopalnię zrelacjonował połowicznie. Widział, że Lockerbak dał Wulfowi raport, a skoro kapłan nie poruszał tego tematu, to i Robert nie miał zamiaru. Zasugerował tylko, że oswobodzonych niewolników można by zatrudnić w zamku, jeśli nie mają dokąd wrócić. Sprawę jeńca również pozostawił w gestii kapłana, a decyzja była szybka i krótka - ściąć.
O wiele więcej energii poświęcił relacjonowaniu sprawy mordercy. Przesłuchania strażników, dziwny głos, jakim posługiwał się zabójca, relacje kolegów niedoszłego szantażysty, pewność stolarza, że to jeden z branowych najemników oraz strażnik zostawiony przed drzwiami Esme - co prawda nic z tych starań nie zbliżało do wykrycia podejrzanego, lecz niejako wykluczało Płaszcze - w końcu ci nie bratali się z najemnikami. Valstrom z wyraźną ulgą przerzucił troskę o pokój zamku na Tzasky'ego. Podział obowiązków wedle umiejętności był zdecydowanie dobrym pomysłem.

Niezbyt mu się podobało, że Bran zapędził po nocy zmęczonych robotników do ogarniania swojej komnaty, ale nie oponował. Nie wyglądałoby to dobrze, gdyby jeden z lordów podważał przy pracownikach słowo drugiego.


***

Późnym wieczorem Robert zapukał do drzwi swojej komnaty, po czym - słysząc przyzwolenie druidki - wszedł do środka. - Alto już wrócił... i... hm... raczej nie pożąda mojego towarzystwa - rzekł zakłopotany. Nie dodał, że chwilę wcześniej Alto wpadł jak burza do swojej komnaty, a widząc Valstroma bez słowa walnął się na łóżko i odwrócił do ściany. Robert uznał, że lepiej będzie zejść mu z drogi. Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi:

- Rozumiem, że szukasz miejsca do spania...
- Raczej...
- mężczyzna łypnął szelmowsko okiem. Widok Marie i Alta przypomniał mu o młodzieńczo-miłosnych harcach, choć skwaszona mina chłopaka nie wróżyła dobrze. Czy to jednak pierwszy raz młodzi darli ze sobą koty?
- To nie ja miałam objekcje przed dzieleniem tej komnaty - Jej uśmiech stał się jeszcze weselszy.
- Cóż... Przez ostatnie dni nie widziałem by ci to wadziło - rzekł przekornie, siadając na krześle. - To i może zdążyłaś zmienić zdanie o wspólnej komnacie... czy o mnie... Ponoć człowieka poznaje się najlepiej we własnym domostwie.
Ronwyn podeszła do Roberta i położyła mu dłoń na ramieniu:
- Kiepskie musisz mieć zdanie o mojej stałości, bo jakoś nie nie mogę sobie przypomnieć nic, co by mogło zmienić moje zdanie na twój temat.
- Hm... to miał być żart
- odchrząknął Robert. - Półżart. Nieważne. Przepraszam cię, Ronwyn. Rozłożę sobie skóry przed kominem.
- Nie ma takiej potrzeby. To twoje łoże jest tak wielkie, że z powodzeniem mogły by tam spać cztery osoby i nawet nie zauważyć sąsiedztwa.
- Twojego sąsiedztwa nie sposób nie zauważyć, zwłaszcza w łożu -
mruknął Robert. W przeciwieństwie do reszty komnat tu paliło się stale, toteż było znacznie cieplej i kształty Ronwyn wyraźnie odcinały się pod nocnym odzieniem, w którym stała.
- A czy to taki wielki problem? - Przechyliła głowę patrząc na niego, a rude sploty, które rozpuściła do snu, przelały jej sie przez ramię.
- Zależy co... rozumiesz przez problem - Robert przełknął ślinę. Długi okres wstrzemięźliwości jaki zafundował własnemu ciału dawał o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Dziewczyna odwróciła się i splotła z tyłu dłonie:
- Nie wiem czego się po mnie spodziewasz... - nagle wydawała się niepewna - ale ja nie jestem dziewicą. Wśród druidów podchodzi się do spraw ciała dość... swobodnie. Nie żebym miała w tej materii duże doświadczenie... ale... - urwała i wzruszyła ramionami. - Nie można zmienić swojej przeszłości

No i masz ci los - jak zwykle chciał dobrze, a wyszło... no, jak zwykle. "Czy mam się z nią przespać żeby się w końcu uspokoiła?" Roberta ogarnęła irytacja. Podszedł do kobiety i odwrócił do siebie twarzą.
-Czy ja wyglądam na łowcę młodych dziewic? Nie spodziewam się po tobie niczego ponad to, co sama chcesz mi dać. Nie mam prawa oczekiwać, ani stawiać nierealnych żądań. Po prostu chcę, żebyś była. Tu. Ze mną. To wszystko.
Położyła mu dłonie na piersi, a potem uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy:
- No to pocałuj mnie w końcu i chodźmy do łoża - powiedziała z uśmiechem, który zalśnił w jej oczach. "Kilka dekadni bez kręgu i aż tak jej się cni?", przeleciało Robertowi przez głowę, bo coś słyszał o niewyr... ale - na szczęście - ta myśl szybko została przyćmiona namiętnym pocałunkiem druidki. Mężczyzna z łatwością wziął ją na ręce i, wedle życzenia, zaniósł do łoża. Nogą odrzucił zaścielające je futra i delikatnie ułożył Ronwyn na materacu. Przez chwilę poczuł się niepewnie - on chętnie celebrowałby ich pierwsze złączenie, ale cholera wie czego oczekiwała Ronwyn. W końcu zrzucił kubrak i legł obok, całując jej twarz, szyję i włosy, równocześnie wsuwając ręce pod nocną koszulę. Ronwyn nie pozostawała mu dłużna i w pół pacierza przewalali się nago pomiędzy futrami. Ku zdumieniu, ale i radości Roberta Ronwyn może i nie była dziewicą, ale do wprawy w miłosnych igraszkach było jej daleko, toteż z trudem powstrzymał swe żądze by pokazać jej pierwszy z wielu fragmentów rozkoszy, których można doznać w łożu. Potem jeszcze długo rozmawiali, aż wreszcie zmorzył ich sen.
 
Sayane jest offline