Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2011, 18:55   #101
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Znajomy już widok zamkowych murów przyjęła z ogromną ulgą. Dość już miała zimowych, górskich wędrówek i choć przyzwyczajona do podróżowania, ta wyprawa stała się już bardzo dokuczliwa.
I choć mieli gości, Megara nie okazała wielkiej gościnności. Przywitała się serdecznie z nimi, ledwo zauważając nawet niespodziewane pojawienie Shannon, która wcześniej robiła wszystko, aby tylko nie ujawniać swojej obecności. Czarodziejka wyczuła jej brak całkiem szybko, zaraz jak wyruszyli z klasztoru. Walter nie pozwalał jej nie zwracać uwagi na takie szczegóły.

Nie spędziła zbyt produktywnie reszty tego dnia. Rozpaliła w kominkach, grzejąc się tuż przy tym znajdującym się w sypialni przez dobrą godzinę, zanim ciepło nie dotarło do jej kości. Dopiero potem się przebrała w jedną z tych ciepłych, zimowych sukni i udała się na górę, sprawdzając postępy prac. Nie było na szczęście wiele do poprawy, przynajmniej nie dla czarodziejki operującej żywiołem ziemi - większość wykonywanych prac była pracami w drewnie.
Kolację spożyła w ciszy, czym prędzej udając się do łóżka w znacznie lepiej już nagrzanym pomieszczeniu, okrywając się grubymi skórami. Gdy przyszedł Wulf, wybudził ją ze snu, czego zupełnie nie miała mu za złe. Przytuliła się do niego całym swoim ciałem.
- Robię się wygodna. W Ravenrock potrafiłam całymi dniami przebywać w zimnych piwnicach, nie zważając na to i zatracając się w swoich badaniach i nauce...
Olbrzym z pomrukiem zadowolenia przyjął jej dotyk, wcześniej mieli okazję do tego tylko w klasztorze, choć tamtejsze łóżka nie były nawet w połowie tak duże i wygodne.
- Robiłaś wszystko, by nauczyć się jak najwięcej, tyle, by móc poradzić sobie samej. Teraz już nie jesteś sama.
Oparła głowę na jego ramieniu, uśmiechając się błogo. Zdołała tylko zamruczeć w odpowiedzi i już spała, nie obudzona nawet przez poruszenie tuż przed świtem.

Dopiero dziwne zachowanie Myszy zaraz po śniadaniu, wybudziły ją całkowicie. Odczytując słowa z kartki czuła się coraz bardziej zmieszana, zerkając co chwilę na bardkę i unosząc coraz wyżej brwi. Dokończyła i oddała dziewczynie kawałek papieru. Nie stało się nic efektownego, a Megara domyślała się dlaczego, o ile faktycznie coś takiego miało się wydarzyć.
- Być może chroni cię obecnie Elandone i kryształ. Jeśli miała zadziałać magia, mogła mieć także inne warunki do wyzwolenia zaklęcia, ale w takim razie musiałoby być nałożone bezpośrednio na ciebie...
Wzięła od Marie naszyjnik, bardzo ostrożnie składając go w szkatułce, która nagle pojawiła się w jej dłoni.
- Być może prócz zbadania tego przedmiotu powinnam zbadać także ciebie w najbliższym czasie. Może uda mi się coś odkryć, inaczej nie wiem jak mogłabym pomóc. Prędzej czy później opuścić w końcu mury tego zamku, albo opuści je kryształ, gdy będziemy zmuszeni przenieść gdzieś wszystkie trzy.
Nie umiała powiedzieć bardce wiele więcej, choć bardzo współczuła jej losu. Człowiek nie powinien płacić takiej ceny za zwykłą ciekawość.


***

Badanie naszyjnika nie okazało się ponownie niczym niebezpiecznym. Nie był przeklęty, nikt nie próbował zakląć w nim żadnych zdradzieckich mocy. Był za to potężny, możliwe, że najpotężniejszy z przedmiotów, z jakimi zetknęła się do tej pory, nawet włączywszy to Waltera czy przedmiot znaleziony u nekromanty. Z tym drugim był jednak powiązany, promieniując bliźniaczą, ale jednocześnie bardzo inną mocą. Naszyjnik pozwalał manipulować czasem.
Przynajmniej tym, którzy umieliby się nim posługiwać. Megara przyglądała się mu jeszcze przez chwilę, dochodząc do wniosku, że jest unieruchomiony w jakiejś sentencji czasowej i nie da się tego zmienić, póki zaklęcie się nie dopełni. Niestety nie miała wystarczającej wiedzy, aby określić dokładne tego działanie. No i nie umiała go także przerwać. Moc tego przedmiotu daleko wykraczała poza jej własne umiejętności.

- Walter, wiesz może coś także o takich przedmiotach?
- Niezwykłe i potężne. Zabawki bogów
- kostur zaśmiał sie ironicznie. - Używając ich można wiele stracić albo wiele zyskać. Tylko trzeba zaryzykować.
- Czyli lepiej zachować, ale aby nikogo nie kusiło, zamurować w ścianie skarbca...
Po tych słowach Shannon pojawi się koło Meg.
- Może czasami trzeba zaryzykować - powiedziała niespodziewanie.
- Zaryzykować? Zamiast podróży między wybrać się w podróż w czasie? Skutek tego mógłby być... dziwny. I zły. Nie wiem dlaczego Mysz miała podmienić te przedmioty.
- Ciekawe do jakich czasów przenosi... możesz to ustalić?
- W głosie eterycznej kobiety czarodziejka wyczuła dziwne podniecenie.
- Nie - Megara pamiętała pierwszą swoją rozmowę z Shannon, a także późniejsze jej czyny. Zachowała powściągliwość.
- Nie znam się na czasie i planach, a przedmiotów nie da się tak zwyczajnie odczytać. Użycie tego może zabić. Tego zresztą bym się spodziewała po takim prezencie.
- Co chcesz z nim zrobić?
- Shannon wydawała się rozczarowana.
- Schować, zanim nie poznam sposobu na poznanie dokładnego działania.
- Zabawny jest fakt jak coś co było tylko twoim domem, dostaje się nagle w ręce obcych ludzi, jak musisz prosić o zwrot swojej własności i nie masz pewności czy ja odzyskasz, a o czymś co w zasadzie w pewnym sensie było przeznaczone dla ciebie decydują inni
. - Kobieta wydęła usta - Czy dlatego że jestem bezcielezna nie mam prawa do żadnych własności i samodzielnego podejmowania decyzji? - W jej tonie słychać było wyrzut.
- Odrzuciłaś ofertę pomocy jakiś czas temu. Uważasz, że ten przedmiot jest dla ciebie? Wykradnij więc go z miejsca, w którym go ukryję, a nie będę miała wyrzutów sumienia z powodu twojej śmierci. Nic nas nie wiąże, Shannon. Sama do tego doprowadziłaś. Ale tego naszyjnika nie dostaniesz, nie z mojej ręki.
Kobieta prychnęła wyraźnie niezadowolona i zniknęła sprzed oczu czarodziejki.

Czarodziejka westchnęła, wyczarowując kamienną szkatułkę, do której włożyła przedmiot.
- Walter, ty też tak zdziwaczałeś przez tyle lat zamknięcia w podziemiach? A może ona była taka zawsze...
- Czy coś w moim zachowaniu wskazuje, że jestem dziwakiem?
- Kostur wydawał się urażony.
- Nie, ale nie wiem jaki byłeś wcześniej - uśmiechnęła się do niego łagodząco.
- Zawsze byłem najmądrzejszym kosturem na świecie i doskonale mi odpowiada moje towarzystwo. Inteligentne istoty nigdy nie nudzą się ze sobą. - Powiedział wyniośle, ale i nieco łagodniejszym tonem.
- Nie wątpię, nigdy nie poznałam mądrzejszego kostura - pokiwała głową twierdząco i bardzo poważnie, uważając, aby się nie zaśmiać. W odpowiedzi tylko chrząknął znacząco.
- Chciałam jeszcze raz skorzystać z twojej mądrości, Walterze - cały czas się uśmiechała, wizyta Shannon szybko wyparowała z jej pamięci, niemal tak szybko jak robiła to sama Shannon. Wskazała na księgę Ravena.
- Co Rigard zapisywał w tej księdze? Jak wiele ze swojej wiedzy?
- Bardzo rzadko dzielił się ze mną swoimi wpisami, choć wiem że zapisywał tam swoje myśli, wspomnienia, opisy podróży i niezwykłych miejsc które odwiedził.
- Miejmy nadzieję, że lektura tego zdradzi mi coś ciekawego... Przydałoby się coś na przykład o zasypaniu olbrzymiej kopalni diamentów rozgrzebanej prosto nad wulkanem.

Westchnęła i wzięła szkatułkę, zamierzając ją zamurować w skarbcu.
- Z tego co zrozumiałem szybciej uzyskasz odpowiedzi odwiedzając te zyjące w lesie elfy - Usłyszała od strony opartego o ścianę Waltera.
- Nie jestem przewrażliwiona, ale słuchanie druidów mówiących mi jak mam używać swojej magii, to nawet dla mnie trudne do przełknięcia. To tak jakby łuk mówił ci, że brak ci zaokrągleń i smukłości i powinieneś raczej pozwolić sobą rzucać.
Walter parsknął co można było wziąć za przejaw rozbawienie, a może było w tym coś innego?

Meg nie zatrzymała się już, udając się prosto do skarbca i tam chowając przedmiot, dokładnie tak, jak wcześniej zrobiła z kryształem. Skałę można było skuć, ale nie było to zadanie łatwe, a do samego skarbca mogli dostać się tylko spadkobiercy. Nikomu nie zakazywała użycia tego, ale nie chciała mieć na sumieniu takiej osoby. To dlatego też nie dała go Shannon. Powiadomiła o swoim czynie, a także o roli przedmiotu.
- Może jeśli zdobędę więcej informacji... albo zaklęcie pozwalające na dokładniejszą identyfikację... to będę w stanie dowiedzieć się więcej. Teraz ten przedmiot jest bardzo niebezpieczny, bo nie wiadomo jak mógłby zadziałać. Zmiana czasu jest jednym z najpotężniejszych czarów na świecie i również jednym z najniebezpieczniejszych. Być może jego celem jest wyzwolenie zaklęcia, ale jeśli nikt go nie założy to nie zadziała na nikogo konkretnie. Taką przynajmniej mam nadzieję.... bo nawet nie wiem, czy potrafiłabym zniszczyć coś tak potężnego. Może... zrzucając do wulkanu? Nie wiem.
Tylko dyscyplina i cierpliwość jakie nabyła w młodości pozwoliły jej samej nie próbować. Gdyby przedmiot pozostał w bezpośrednim zasięgu, mogłaby się nie powstrzymać. Przecież każdy chciałby być jak Rigard, a to mógłby być jeden ze sposobów na osiągnięcie takiego celu.
Wiedziała, że dołoży wszelkich starań, aby poznać działanie naszyjnika. Pierwszym było zadanie bezpośredniego pytania Pani, na której wyspę zamierzała się wybrać, wraz z Walterem. Może przy okazji dowiedzą się także czegoś przydatnego, zwłaszcza, że mając kostur splot Mystry ukazywał się jej samoistnie.
 
Lady jest offline  
Stary 04-04-2011, 22:57   #102
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Obecność Wildborrowów w zamku oraz wiadomość o rychłym powrocie reszty nieco wybiła Roberta z rytmu. Niby doglądał codziennych spraw, ale ciągle łapał się na tym, że zamiast skupiać się na robocie zastanawia się jak zrelacjonować dotychczasowe wydarzenia i jakie wieści przyniosą pozostali. W końcu - gdy omal nie uciął sobie nogi siekierą - zostawił robotę i poszedł po Ronwyn. Druidka większość czasu spędzała albo na spacerach, albo z bliźniętami. Tego dnia schowała się u Esme, jakby w obawie że lady Deidre wciągnie ją w kolejne wielkopańskie rozmowy. Noworodki były zdrowe - co objawiało się głównie wrzaskiem - a Esme świata poza nimi nie widziała. Zresztą był to jedyny świat jaki jej pozostał. Robert zaproponował stolarzowej, że wiosną może ją odesłać do rodziny; lub zostawić w zamku jako część służby. Jednak kobieta nie miała obecnie głowy do planowania dalszego niż następne karmienie dzieci, co dyskretnie uświadomiła mu Ronwyn. Z dziećmi na ręku druidka wyglądała niesłychanie uroczo, kojąc resztki bólu Roberta i wzmagając w nim nowy: tęsknotę za Polą i chęć spłodzenia kolejnych potomków - z Ronwyn właśnie. Może Poli przydałby się młodszy brat? Nie musiałaby się wtedy martwić o łowców posagów i inne problemy "dziedziczki Elandone". Choć z drugiej strony - kto by się połasił na skrawek zamku? Odpowiedź była prosta - Bran. Robert zaśmiał się cicho, przypominając sobie rozmowę na uczcie, a Ronwyn zerknęła na niego zdziwiona.
- Chodź, rozjeździmy konie. Płaszcze wykorzystują swoje, ale nasze ochwacą się od ciągłego stania w boksach - rzekł i pociągnął kobietę na dół. Specjalnie dla niej nie siodłał wierzchowców, zarzuciwszy im na grzbiety tylko derki - dawno nie jeździł już na oklep i przejażdżka odbyła się wśród śmiechów, przekomarzań i kilku mało chwalebnych upadków. Oboje chętnie opuścili mury zamku - lordowska atmosfera wprowadzona przez sąsiadów ciążyła im obojgu. Jednak i tu nie opuściły go zmartwienia - wzrok Roberta uparcie kierował się w stronę Tioram. Już zdecydował, że pojedzie na wyspę - zobaczyć Panią i... i w zasadzie nie wiedział do końca po co. Jednak początkowe zaufanie, jakim obdarzał kruczą imienniczkę parowało tym szybciej im dłużej tu przebywał. Wcześniej jej obecność odbierał jako cudowne wydarzenie - bogini mieszkająca w zasięgu wzroku... niewiarygodne. Teraz już nie był taki pewien swego. Jeśli mieszkanka wyspy - czy raczej Pan i Pani, skoro było ich dwoje - rzeczywiście byli bogami, to musieli straszliwie się nudzić, skoro zabawiali się byle zameczkiem na końcu świata. Lub... tak na prawdę nie byli bogami? A może walczyli ze sobą o dziedzinę - bo jakże "los" mógłby mieć dwóch patronów? Takie rozmyślania były ponad siły Valstroma, którego teologiczne zagadnienia nie interesowały nigdy, jednak nie mógł się od nich opędzić.
- Pojadę z wami - odezwała się nagle Ronwyn, wiodąc wzrokiem za spojrzeniem mężczyzny. - Co prawda tajemnicza Pani niespecjalnie mnie interesuje, ale chętnie dowiem się czegoś o kryształach.

Robert uśmiechnął się z wdzięcznością i wyciągnął do kobiety rękę - niestety ten moment wybrała sobie Yocelyn by powiadomić go o majaczącej na horyzoncie grupie spadkobierców. Drwal westchnął i zawrócił konia, zaś po powrocie do zamku polecił przygotować gorące jadło i wino dla zmarzniętych podróżników.

Obecność Marie w grupie mocno go zdziwiła - tym mocniej gdy dziewczyna ni z tego ni z owego ryknęła mu w ramionach płaczem, który nijak nie wyglądał na wywołane tęsknotą łezki. Nie miał jednak sposobności by zagadać do dziewczyny, gdyż jedna rewelacja goniła drugą - odzyskanie kryształu ap Gudryffów, naszyjnika Shannon (która ni stąd ni zowąd pojawiła się na dziedzińcu witając ludzi z którym przecież pojechała), przedstawienie gości tym, którzy się jeszcze nie znali, rozgłośnie powitania Wildborrowów, rozkulbaczanie koni, kolacja... Po wspólnym posiłku i małym koncercie Marie spadkobiercy przeprosili gości i udali się na stronę by omówić sprawy zamku. Robert w zadziwieniu i przerażeniu słuchał rewelacji z klasztoru i nekromanckiej kryjówki. Takie rzeczy były poza jego pojmowaniem i choć cieszył się, że naszyjnik Shannon został odzyskany zainteresowanie Pani klejnotem martwiło go. Miał przeczucie, że owa biżuteria nie dla Shannon była przeznaczona - po raz kolejny zresztą. Powtórzył też zaproszenie Pani na wizytę w południe.
- Osobiście wolałbym najpierw spotkać się z elfimi druidami w Kręgu. Odniosłem wrażenie, że znają Państwo i nie mają o nich dobrego mniemania. Na to niestety nie starczy nam pewnie czasu.
Widząc zdumione spojrzenia reszty opowiedział im dokładnie o oskarżeniach elfów względem kradzieży kryształów, ochronnej mocy kamieni oraz nietypowej reakcji na pytanie o Państwo. Rzekli, że "Tur'Amarth" lepiej schodzić z drogi. Tak ich nazywali, wiecie co to oznacza? - spytał na koniec. - Czy zjednoczonych kamieni mogą użyć jedynie druidzi? - zwrócił się z tym pytaniem do Megary. Ronwyn nie miała o nich pojęcia.

Sprawę samego ataku na kopalnię zrelacjonował połowicznie. Widział, że Lockerbak dał Wulfowi raport, a skoro kapłan nie poruszał tego tematu, to i Robert nie miał zamiaru. Zasugerował tylko, że oswobodzonych niewolników można by zatrudnić w zamku, jeśli nie mają dokąd wrócić. Sprawę jeńca również pozostawił w gestii kapłana, a decyzja była szybka i krótka - ściąć.
O wiele więcej energii poświęcił relacjonowaniu sprawy mordercy. Przesłuchania strażników, dziwny głos, jakim posługiwał się zabójca, relacje kolegów niedoszłego szantażysty, pewność stolarza, że to jeden z branowych najemników oraz strażnik zostawiony przed drzwiami Esme - co prawda nic z tych starań nie zbliżało do wykrycia podejrzanego, lecz niejako wykluczało Płaszcze - w końcu ci nie bratali się z najemnikami. Valstrom z wyraźną ulgą przerzucił troskę o pokój zamku na Tzasky'ego. Podział obowiązków wedle umiejętności był zdecydowanie dobrym pomysłem.

Niezbyt mu się podobało, że Bran zapędził po nocy zmęczonych robotników do ogarniania swojej komnaty, ale nie oponował. Nie wyglądałoby to dobrze, gdyby jeden z lordów podważał przy pracownikach słowo drugiego.


***

Późnym wieczorem Robert zapukał do drzwi swojej komnaty, po czym - słysząc przyzwolenie druidki - wszedł do środka. - Alto już wrócił... i... hm... raczej nie pożąda mojego towarzystwa - rzekł zakłopotany. Nie dodał, że chwilę wcześniej Alto wpadł jak burza do swojej komnaty, a widząc Valstroma bez słowa walnął się na łóżko i odwrócił do ściany. Robert uznał, że lepiej będzie zejść mu z drogi. Dziewczyna uśmiechnęła się w odpowiedzi:

- Rozumiem, że szukasz miejsca do spania...
- Raczej...
- mężczyzna łypnął szelmowsko okiem. Widok Marie i Alta przypomniał mu o młodzieńczo-miłosnych harcach, choć skwaszona mina chłopaka nie wróżyła dobrze. Czy to jednak pierwszy raz młodzi darli ze sobą koty?
- To nie ja miałam objekcje przed dzieleniem tej komnaty - Jej uśmiech stał się jeszcze weselszy.
- Cóż... Przez ostatnie dni nie widziałem by ci to wadziło - rzekł przekornie, siadając na krześle. - To i może zdążyłaś zmienić zdanie o wspólnej komnacie... czy o mnie... Ponoć człowieka poznaje się najlepiej we własnym domostwie.
Ronwyn podeszła do Roberta i położyła mu dłoń na ramieniu:
- Kiepskie musisz mieć zdanie o mojej stałości, bo jakoś nie nie mogę sobie przypomnieć nic, co by mogło zmienić moje zdanie na twój temat.
- Hm... to miał być żart
- odchrząknął Robert. - Półżart. Nieważne. Przepraszam cię, Ronwyn. Rozłożę sobie skóry przed kominem.
- Nie ma takiej potrzeby. To twoje łoże jest tak wielkie, że z powodzeniem mogły by tam spać cztery osoby i nawet nie zauważyć sąsiedztwa.
- Twojego sąsiedztwa nie sposób nie zauważyć, zwłaszcza w łożu -
mruknął Robert. W przeciwieństwie do reszty komnat tu paliło się stale, toteż było znacznie cieplej i kształty Ronwyn wyraźnie odcinały się pod nocnym odzieniem, w którym stała.
- A czy to taki wielki problem? - Przechyliła głowę patrząc na niego, a rude sploty, które rozpuściła do snu, przelały jej sie przez ramię.
- Zależy co... rozumiesz przez problem - Robert przełknął ślinę. Długi okres wstrzemięźliwości jaki zafundował własnemu ciału dawał o sobie znać w najmniej odpowiednim momencie. Dziewczyna odwróciła się i splotła z tyłu dłonie:
- Nie wiem czego się po mnie spodziewasz... - nagle wydawała się niepewna - ale ja nie jestem dziewicą. Wśród druidów podchodzi się do spraw ciała dość... swobodnie. Nie żebym miała w tej materii duże doświadczenie... ale... - urwała i wzruszyła ramionami. - Nie można zmienić swojej przeszłości

No i masz ci los - jak zwykle chciał dobrze, a wyszło... no, jak zwykle. "Czy mam się z nią przespać żeby się w końcu uspokoiła?" Roberta ogarnęła irytacja. Podszedł do kobiety i odwrócił do siebie twarzą.
-Czy ja wyglądam na łowcę młodych dziewic? Nie spodziewam się po tobie niczego ponad to, co sama chcesz mi dać. Nie mam prawa oczekiwać, ani stawiać nierealnych żądań. Po prostu chcę, żebyś była. Tu. Ze mną. To wszystko.
Położyła mu dłonie na piersi, a potem uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy:
- No to pocałuj mnie w końcu i chodźmy do łoża - powiedziała z uśmiechem, który zalśnił w jej oczach. "Kilka dekadni bez kręgu i aż tak jej się cni?", przeleciało Robertowi przez głowę, bo coś słyszał o niewyr... ale - na szczęście - ta myśl szybko została przyćmiona namiętnym pocałunkiem druidki. Mężczyzna z łatwością wziął ją na ręce i, wedle życzenia, zaniósł do łoża. Nogą odrzucił zaścielające je futra i delikatnie ułożył Ronwyn na materacu. Przez chwilę poczuł się niepewnie - on chętnie celebrowałby ich pierwsze złączenie, ale cholera wie czego oczekiwała Ronwyn. W końcu zrzucił kubrak i legł obok, całując jej twarz, szyję i włosy, równocześnie wsuwając ręce pod nocną koszulę. Ronwyn nie pozostawała mu dłużna i w pół pacierza przewalali się nago pomiędzy futrami. Ku zdumieniu, ale i radości Roberta Ronwyn może i nie była dziewicą, ale do wprawy w miłosnych igraszkach było jej daleko, toteż z trudem powstrzymał swe żądze by pokazać jej pierwszy z wielu fragmentów rozkoszy, których można doznać w łożu. Potem jeszcze długo rozmawiali, aż wreszcie zmorzył ich sen.
 
Sayane jest offline  
Stary 06-04-2011, 23:03   #103
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po spektakularnym wystąpieniu Myszy Alto udał się prosto do swojego pokoju. Do wyznaczonego spotkania z Panią było jeszcze kilka godzin i miał ochotę spędzić je w samotności.
Shannon pojawiła się jak zwykle niespodziewanie i zawisła przed łotrzykiem.
- Co się stało, że zastałam cię samego? - Powiedziała zaczepnym tonem. W jej głosie bez trudu mógł wyczuć mocne wzburzenie.
- Myślałem że wiesz o wszystkim co się dzieje w murach tego zamku. Czego chcesz Shannon?
- Jakoś mnie nie bawi przyglądanie się waszym igraszkom! Myślisz że to było przyjemne tam w klasztorze? Zupełnie zapomniałeś, że nie mogę się od ciebie oddalić! Wszyscy mają mnie za nic, ale myślałam, że choć tobie na mnie zależy. Wystarczyło jednak że się pojawiła, a ty już zapomniałeś o całym świecie!

Milczał i patrzył na nią. Zmieniła się odkąd odwiedzili klasztor.
- Czego chcesz ode mnie Shannon? – Zapytał zmęczonym głosem, z którego przebijała wściekłość. – Mam cię przeprosić?
Podniósł się z łóżka i podszedł do okna. Milczał znowu - Przepraszam. Nie powinienem się tak zachować, ale wtedy nic nie mogłem na to poradzić.
- Chcę się udać na Tioram i usłyszeć wyjaśnienia.
- Odpowiedziała jednocześnie ignorując słowa przeprosin. Usłyszał w jej głosie jakąś twardą nutę, której wcześniej nigdy nie słyszał. - Jeśli ty się tam nie udajesz, albo nie chcesz już nosić mojego kamienia przekaż go Robertowi albo Megarze. Wiem że oni tam się wybierają.
- Ja też idę na wyspę, ale jak chcesz oddam kamień.


Przez chwilę milczała:
- Teraz to nie ma znaczenia, kto będzie go niósł... - przez jakiś czas nie mówiła nic, ale musiała zbliżyć się do łotrzyka, bo zaraz za sobą usłyszał jej pełen wątpliwości szept:
- Myślisz, że go odzyskam? - Nastroje i myśli przebiegały wyraźnie przez głowę Shannon niczym błyskawica - Wiesz, że ten drugi Meg zamurowała w skarbcu i powiedziała się, że by go założyć musiałabym go wykraść! - Tym razem znowu powróciła złość.
- Nie ma znaczenia... – Alto odwrócił się i popatrzył na Białą Damę. - Ten drugi pochodzi od kogoś kto ci źle życzył. Nie znam się na magii, ale skoro Meg uważa że jest niebezpieczny, to chyba rozsądne założenie. Shannon, Srebrnooka odda ci naszyjnik. Pomogła ci z kamieniem, żyjecie obok siebie półtora wieku. Poza tym z tego co mówiła przy naszym pierwszym spotkaniu, zależy jej na tym abyśmy byli razem i współdziałali wszyscy. Z jakich powodów nie wiem, spytaj Wulfa.
- Może masz rację, ale drażni mnie fakt, że o moim życiu decydują inni!
- Odzyskaliśmy naszyjnik, to jest najważniejsze. Zdecydowałaś sama, że chcesz go użyć i jest to twoja decyzja. Którą popieram, Shannon, bo wiem że to dużo lepsze wyjście niż... moja obietnica. Za parę godzin wszystko się wyjaśni.
- To śmieszne! Egzystowałam przez sto pięćdziesiąt lat nigdzie się nie śpiesząc, a teraz nie mogę się doczekać kiedy miną te godziny do spotkania z Panią.
- To akurat nie jest śmieszne
- skrzywił się lekko - denerwujesz się jak ja przed każdą robotą. Mnie mija jak tylko zacznie się akcja. Wytrzymasz jeszcze chwilę.
- Jestem przerażona i podniecona jednocześnie. To mnie rozrywa od środka!

Spojrzał na nią po raz kolejny i usiadł na łóżku.
- Widzę. Shannon, nie obraź się, ale chciałbym zostać sam. To była długa noc.
- Nie mam zamiaru się narzucać!
- Prychnęła i natychmiast rozwiała się w powietrzu.

***

Ponieważ mróz stale trzymał silnie i jezioro było zamarznięte, wyruszyli na Tioram konno. Ostatecznie oprócz lady i lordów Wildborow, udali się tam również Megara z Walterem, Alto z kamieniem Shannon w sakwie, Robert z Ronwyn, Bran i oczywiście Ragnar z odnalezionym w siedzibie nekromanty naszyjnikiem.
Mimo słonecznego i mroźnego dnia wokół Tioram rozciągała się mgła. Nie było to zaskoczeniem dla tych, którzy codziennie mieli okazje oglądać wyspę i już zdążyli zaobserwować to dziwne zjawisko. Niezależnie od pogody i temperatury wokół miejsca, które Pani wybrała na swoją czasową siedzibę, zawsze rozpościerała się osłona z mgły. Gdy w końcu przedarli się przez tę mleczna barierę ich oczom ukazał się zaskakujący widok.
Przy brzegu, jeszcze na zamarzniętej powierzchni jeziora stała wykonana najwyraźniej z lodu, kryształowa altana, z oknami i drzwiami wykonanymi z tak cienkiej warstwy, że była praktycznie niewidoczna. U góry ozdobiona była lodowymi rzeźbami przedstawiającymi ptaki, a nad wejściem umieszczono kartusz w kształcie monety z wizerunkiem wagi pośrodku.


Przez wszystko przebijały się promienie słońca. Tworząc niezwykłe rozbłyski na kryształowej strukturze.
Megara widziała wokół budynku jeszcze jeden blask. Niezwykle silna magię. Była pewna, że ten budynek powstał na podobnej zasadzie jak ona tworzyła swoje kamienne chatki. Tyle, że ten był z raczej rzadko stosowanego w budownictwie materiału i zrobiony był z wyraźnym zamiłowaniem do symetrii i artyzmu.

Gdy zsiedli z koni lodowe wrota otworzyły się i mogli wejść do środka. Wbrew temu co można by myśleć o budowli z lodu w środku panowało przyjemne ciepło choć nie dało się zlokalizować jego źródła. Nie było tu bowiem ani ogniska ani jakichkolwiek innych źródeł ognia. Na środku przykrytej miękkimi kobiercami podłogi ustawiono bardzo niski stół, który wprost uginał się od nagromadzonych na nim przedziwnych, egzotycznych owoców i dzbanów z napojami. Wokół niego rozrzucono miękkie poduszki do siedzenia zamiast krzeseł. Zanim zdążyli przypatrzyć się wszystkiemu dokładnie, przez drzwi usytuowane w krótszej ścianie budowli, weszła jasnowłosa kobieta, ubrana w eleganckie, zwiewne, białe szaty. Jej włosy miały kolor tak jasny, że wydawały się prawie białe, a jej rysy przypominały obecnym w pomieszczeniu spadkobiercom osobę, która kilka miesięcy temu ofiarowała im dziwny list do prawnika w Mersembar.
Nie była młódką, jednak doprawdy trudno byłoby ustalić jej wiek. Podeszła do szczytu stołu i usiadła wskazując reszcie miejsca po swoich dwóch stronach:
- Usiądźcie proszę.
Gdy wszyscy to uczynili popatrzyła uważnie na kapłana Kapitana Fal:
- Rozumiem, że masz coś dla mnie Ragnarze?
- Mam Pani. Dzięki pomocy tych ludzi wypełniłem przysięgę.
- Ragnar wstał i skłonił się lekko - Wierzę że i ty masz coś dla mnie.
- Oczywiście. Ja zawsze dotrzymuję danego słowa!
- Powiedziała wyniośle - Chciałeś wiedzieć gdzie znajduje się Róża Wiatrów i otrzymasz tę odpowiedź. Pokaż mi naszyjnik. - Wyciągnęła dłoń.
Wyjął klejnot i przytrzymał w ręce pokazując jej przez szerokość stołu.
- Jest jednak z nami osoba która rości sobie prawa do niego.
- Hmmm...
- Pani popatrzyła na klejnot w dłoni kapłana i opuściła rękę - Ragnarze, aby uwolnić uwięzioną duszę muszę go zniszczyć. Nie może już być niczyją własnością.
- Ale dzięki niemu mogę odzyskać swoje ciało i normalne życie!
- Shannon nagle pojawiła się obok kapłana.
- Wiem Shannon, ale zastanów się czy to jest naprawdę to czego pragniesz? Już nie będzie odwrotu. Gdy odzyskasz swą dawną postać staniesz się zwykłym, śmiertelnym człowiekiem z wszystkimi ograniczeniami jakie on posiada.
- Ja... ja...
- lady Ashbury popatrzyła nagle niepewna na Panią, a potem na Alto jakby szukała u niego pomocy.
Ragnar milczał trzymając naszyjnik. Rozglądał się za drugą z niewiastą, tą którą widział wcześniej.
- Modron, sposób użycia naszyjnika nie był częścią bloedegass. Rozumiem z tego że mówiąc brutalnie, dla wszystkich chętnych nie wystarczy. – popatrzył na zjawę i usiadł na poduszkach.
Alto przyglądał się uważnie Srebrnookiej, przysłuchując się rozmowie. Nie wiedział co sądzić o tym co powiedziała. Zabrzmiało jak... może nie groźba, ale ostrzeżenie na pewno. Wstał i podszedł blisko do Białej Damy, po czym powiedział szeptem:
- Shannon, znasz moje zdanie. Naszyjnik daje ci drugą szansę na... normalność. Nic poza tym. Ale chyba warto.

Pani uniosła w górę dłoń.
- Jeśli Shannon będzie chciała wrócić do swojej postaci, to nie przeszkodzi w moich planach. Najpierw odzyska postać, potem można go będzie zniszczyć ale... nie będzie mogła go zatrzymać. Jeśli ona powróci, zakończy sekwencję czaru, ten naszyjnik stanie się bardzo cennym przedmiotem Ragnarze. Jeszcze ci nie powiedziałam tego co chciałeś wiedzieć. Róża Wiatrów jest na planie Zewnętrznym zwanym Ysgard, a dokładnie w Bilskimir, w posiadłości Thora znajdującej się w świecie Asgard. Ten naszyjnik to drzwi do Planów. W ciągu kilku sekund może przenieść cię to miejsce. Musicie jednak być świadomi, że każde jego użycie, teraz gdy zaklęto w nim duszę, będzie wywoływać jej ogromne cierpienie.
- Mój powrót też?
- Shannon wydawała się zaskoczona.
- Tak, twój powrót także – przytaknęła jasnowłosa.
Ragnar zasępił się wyraźnie. Miejsce ukrycia artefaktu wydawało się tak blisko i tak daleko. Nie wszystko zrozumiał z tego co powiedziała Pani:
- Czyja dusza jej teraz w nim uwięziona?

- Pani...
- Zanim kobieta zdążyła odpowiedzieć wszyscy zgromadzeni w lodowej altanie, usłyszeli niespodziewanie melodyjny głos za sobą i odwrócili się w kierunku z którego dobiegał. Zobaczyli niewysoką, młodą dziewczynę o złotych lokach, w której Ragnar od razu rozpoznał śpiewaczkę ze skały. Skupieni na władczyni Tioram nie zauważyli kiedy weszła, a może po prostu pojawiła się niczym zjawa? Wszystko było możliwe na tej zaczarowanej wyspie.
Dziewczyna najwyraźniej zupełnie niezmieszana liczną widownią powiedziała pewnym i niezwykle przyjemnym dla uszu głosem:
- Lady Ashbury należy się normalne życie, a pan Ragnar odzyskał klejnot i dał mi nadzieję, której nie miałam wcześniej. Chcę oby spełniły się ich pragnienia. Cóż znaczy chwila cierpienia jeśli mogę za to przyczynić się do czyjegoś szczęścia?
Ragnar domyślał się tego od początku. Przecież dla niej chciała ten naszyjnik. Losy jego misji ważyły się teraz, ale kapłan uśmiechnął się po długim milczeniu.
- Nie przyjmę twojego poświęcenia, musiałbym być ostatnim skurwielem. – z kapłana zeszło powietrze, zaczął się wreszcie zachowywać swobodnie, teraz kiedy wszystko się wyjaśniło. – Valkur nigdy by na to nie pozwolił aby w jego imieniu zadawać cierpienia niewinnym osobom. Do celu wiedzie nie tylko jeden szlak. Wiem teraz gdzie należy szukać Róży Przedwiecznych Wiatrów, znajdę więc inny sposób by do niej dotrzeć.

Alto zaś nie mógł oderwać oczu od blondynki, która pojawiła się znikąd. Kogoś mu przypominała, ale za cholerę nie mógł sobie przypomnieć czy widział ją wcześniej.
Pani uśmiechnęła się słysząc słowa Ragnara:
- Kolejny szlachetny czyn na twoim koncie Ragnarze. To się spodoba Thorowi. - Wyciągnęła do niego dłoń - Weź w zamian ten klejnot – podała mu niewielki, srebrny sygnet z wyrytym na kartuszu symbolem wagi - Kiedy władca burzy podda cię testom, a zrobi to na pewno zanim odda ci artefakt, przekręć ten pierścień. Wesprę Cię moją pomocą. Szukaj Tęczowego Mostu Bifrost. To jedyna zwyczajna droga do Asgardu.
Ragnar skinął głową w podzięce.
- Dar przyjmuję, dziękując za okazaną pomoc, Modron. Bloedegass wurden fyrt! – dostojny basowy głos rozszedł się w lodowym pałacu, Ragnar zaś podszedł jeszcze do blondynki. - I tobie dziękuję. Masz odwagę, serce i gotowość do poświęcenia – uśmiechnął się – Chciałbym poznać twe imię.
Odpowiedziała uśmiechem, który rozjaśnił cała jej twarz. Nie była pięknością, ale uśmiech miała niezwykły:
- Mam na imię Marie.

- Ale mnie nic innego nie uwolni, prawda?
– Powiedziała dobitnie Shannon po raz kolejny zwracając na siebie uwagę. Gdyby potrafiła pewnie z frustracji kopnęłaby w coś nogą. W jej bezcielesnej postaci byłoby to jednak całkowicie bezproduktywne. - Chcę znowu żyć!
- I nie wahaj się lady Ashbury
– odpowiedziała jej dziewczyna – masz do tego prawo...
Biała Dama skinęła głową i ponownie popatrzyła na Panią z determinacja wypisaną na twarzy.
- Dobrze więc! - Jasnowłosa kobieta u szczytu stołu skinęła głową. Wyraz jej twarzy był nieodgadniony – Kiedy jednak odzyskasz ciało, przynieś mi naszyjnik.
Potem popatrzyła na resztę:
- Z pewnością macie jeszcze wiele pytań i wątpliwości. Zapraszam do stołu. Częstujcie się i porozmawiajmy.

***

Żeby się czymś zająć i jednocześnie wypróbować swoje coraz lepsze bardowskie umiejętności po oddaniu naszyjnika, Mysz postanowiła dowiedzieć się czegoś o pojmanym w nocy potencjalnym mordercy i ewentualnie wspomóc Aramisa, próbując wyciągnąć coś z więźnia.
Dowiedziała się od maga, że według tego co mówili jego towarzysze nigdy nie wydawał żadnych dźwięków, co było dziwne jeśli był głuchy. Z tego co T'Ollyt wiedział o niemowach i czym podzielił sie z dziewczyną, często jejczeli wydając dziwaczne dźwięki, ten nie. Sprawdzili więc czy ma język i w gębie miał wszystko na miejscu. Nic co by mu gadać nie pozwalało nie zauważył.
Wtedy Mysz przedstawiła plan i przystąpili do jego realizacji jak tylko reszta spadkobierców udała się na Tioram. Ludzie w zamku zajęci byli swoją robotą i dziewczyna miała całą wielką salę w głównym stołpie dla siebie.
Czterej strażnicy Szarych Płaszczy przyprowadzili tam więźnia. Rozkuli go i posadzili za stołem dając jedzenie i napitek. Dla bezpieczeństwa Aramis usiadł niedaleko, ale tak by nie zwracać na siebie uwagi.
Za to bardka siedziała na środku sali przy harfie i trącając struny wydobywała z niej anielskie dźwięki.

Całą swą moc skupiła na podejrzanym mężczyźnie, ale moc jej czaru przeniosła się także na pilnujących go strażników. Patrzyli na nią z zachwytem nie odrywając wzroku, zasłuchani w piękna melodię.
Mag, któremu udało się oprzeć zauroczeniu pokręcił głową niezadowolony ze swych ludzi. Nie odezwał się jednak słowem nie chcąc przeszkadzać dziewczynie w jej zadaniu. Naprawdę miała dużą szansę wyciągnąć coś z więźnia jeśli oczywiście naprawdę nie był niemową.
Bardka na moment przerwała śpiew i zapytała ciągle trącając struny lutni.
- Jak ci na imię?
- Amisz
– rzucił pierwszy strażnik.
- Rebo – powiedział bez zastanowienia drugi, a pozostali popatrzyli na nich z dziwnym wyrazem na twarzach. Aramis przewrócił oczami.
Więzień otworzył usta i powiedział całkiem wyraźnie:
- Teodor – W jego oczach pojawiło się jakby zaskoczenie, ale zasłuchany w delikatne dźwięki wydawane przez harfę ze spokojem przeżuł kawałek chleba.
Mysz obdarzyła więźnia łagodnym uśmiechem i przez chwilę śpiewała dalej. O życiu, o pragnieniach, miłości, wietrze na twarzy i uśmiechu pięknej kobiety. O wszystkim czego mógł chcieć człowiek nad którym wisi wyrok. Śpiewała o nadziei. O tym, że nic nie jest tak czarne jak mogłoby się oczekiwać.
Przerwała pieśń ale spod jej palców wciąż sączyła się melodia, która mogłaby wycisnąć łzy z niejednych oczu. Kiedy mówiła jej głos był nadal słodki jak słowicze trele i idealnie wtapiał się w rytm pieśni:
- Kim jesteś Teodorze? Wulf twierdzi, że nie walczysz jak zwykli to robić najemnicy.
Przeżuł kęs, który miał w ustach i powiedział całkowicie wyzutym z emocji głosem:
- Należę do Żelaznych. – Dziewczynie nic to nie mówiło, ale mag pokazał jej kilka prostych gestów. Znak przynależności i podrzynanie gardeł nie były trudne do rozszyfrowania. Musiała to być jakaś gildia zabójców.
Mina dziewczyny wyraziła zmartwienie i naiwne zaskoczenie. Zamrugała oczami i pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Gildia... Nie mogłeś odmówić prawda? Niektórzy nie wiedzą jak to jest, kiedy się nie ma wyjścia. Nie będę cię osądzać Teodorze, na pewno nie jesteś złym człowiekiem. Po prostu życie wytyczyło ci taką a nie inną ścieżkę... - znów zanuciła i po chwili podjęła wątek. - Dlaczego trafiłeś właśnie do Elandone?
- Szukałem kamienia
. - ponownie odpowiedział bezbarwnym tonem.
- Kryształu?
- Serca Duszy
- potwierdził skinieniem głowy.
- Dla kogo?
- Zlecenie Gildii, nie znam klienta.
- A Gildia... w jakim mieście działa?

Popatrzył na nią zaskoczony najwyraźniej zaczęło do niego docierać, ze coś jest nie w porządku.
Melodia zwolniła leniwie, hipnotyzująco.
- Opowiedz mi o waszej gildii - głos bardki ze słodkiego zmienił się w stanowczy.
- Jesteśmy we wszystkich większych miastach Zimnych Ziem. Zdrada karana jest śmiercią!

Najwyraźniej bezpośrednie pytanie o gildię uruchomiło jakąś blokadę wpojoną w podświadomość więźnia, bo nagle wstał się z miejsca i z wściekłością ruszył na Mysz. Dziewczyna zerwała się z miejsca próbując uciec. Okazało się to jednak niekonieczne. Mag najwyraźniej przygotowany na tę okoliczność powalił mężczyznę pociskiem. Przerwana melodia zerwała także czar ze strażników, którzy dopadli bandytę i szybko związali mu ręce.
- Dziękuję - lekko przestraszona bardka skinęła na maga. Nadal nie mogła uspokoić oddechu. - Niewiele udało mi się wskórać ale lepsze to niż nic.
- Wręcz przeciwnie
– Aramis uśmiechnął się do niej - wiemy że nie jest niemową, że rzeczywiście popełnił zbrodnie w zamku, a nawet wiemy dlaczego. To więcej niż ja zdołałem uzyskać do tej pory. Gratuluję.
Mysz zdobyła się na delikatny zagadkowy uśmiech.
- Zawsze do usług - dygnęła z przesadą, jak szkolona pokojówka. - Polecam się na przyszłość w podobnych sytuacjach. Nigdy nie odmawiam rozmowy z więźniem i mordercą, toż to wielce ekscytujące. I nie ubawiłam się tak odkąd miałam dwanaście lat i próbowałam ukraść sakiewkę magowi bojowemu - jej uśmiech się poszerzył. - To znaczy później dowiedziałam się, że jest magiem... - zalotnie zatrzepotała rzęsami. - Was magów ciężko rozgryźć. Teraz kiedy o tym myślę... jesteście dość fascynujący.

***

Wulf wziął na siebie sprawę nowych mieszkańców zamku, którymi byli odratowani z kopalni niewolnicy.
Była to grupka kilkunastu mężczyzn. Nie wyglądali najlepiej, ubrania na nich były w strzępach, co zważywszy na porę roku nie mogło być przyjemne, Można tez było zauważyć mniej lub bardziej zaleczone rany po uderzeniu bata oraz otarcia po kajdanach na nadgarstkach. Najwyraźniej nie byli też dobrze karmieni i nie zmieniły tego jeszcze dwa dni na wikcie Larishy.
Z tego co mówili drowy śpieszyły się z wydobyciem i nie oszczędzały swych niewolników. Widzieli jak wielu ludzi i nieludzi padło. Przeżyli tylko najsilniejsi i ci co złapali ich niedawno.
Kapłan wysłuchał ich opowieści, a potem przemówił pewnym głosem:
- Jak pewnie zauważyliście potrzebujemy ludzi do pracy na zamku i strażników. Niedługo otworzymy też kopalnię i przydadzą się górnicy. Kto chce pozostać niech zadeklaruje swe umiejętności. Ci którzy chcą służyć w straży rozpoczną szkolenie. Reszta na razie dostanie jakieś proste prace. Pozostali mogą odejść. Nikt nikogo nie trzymam na siłę, ale na utrzymanie trzeba będzie zapracować.

W wyniku tak postawionego ultimatum tylko trzech mężczyzn zadeklarowało chęć natychmiastowego odejścia. Sześciu zgłosiło chęć przyszłej pracy w kopalniach, jak powiedzieli byli górnikami i odpowiadała im taka praca. Pozostali, dawni najemnicy albo ci którzy stwierdzili że służba w straży będzie lepsza od ich dotychczasowego zajęcia, zostali oddelegowani do Szarych Płaszczy.

Jakiś czas później do ćwiczącego na dziedzińcu kapłana podeszło dwóch ludzi z oddziału którym powinien zajmować się Bran:
- My przyszli z pytaniem, czy możemy jak ci z kopalni zostać strażnikami? Jest trochę chętnych ludzi co by do stałej służby się przygodzili.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 10-04-2011, 17:07   #104
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Byli niewolnicy, niejako wymienieni na rannych i zabitych najemników, okazywali się jednakże niespodzianką z rodzaju tych przyjemnych. Kilku doświadczonych górników mogło być na wagę złota, które mogliby wydobywać. Wulf rad był także z tych, którzy postanowili zostać i przyjąć zupełnie inną rolę. Obecnie potrzebowali w Elandone dokładnie wszystkich, zresztą kapłan już miał w głowie wyprawę, która miała na celu sprowadzenie jak największej ich ilości. Bez tego nigdy nie rozwiną tych ziem, a bez rozwoju ich egzystencja tutaj pozbawiona będzie większego sensu.
Mimo wszystko z radością przyjął także oświadczenie jednego z najemników sprowadzonych przez Brana. Liczył się z tym i cieszył z takiego rozwiązania - obecnie bowiem, choć tylko jedli i zajmowali miejsce na ich koszt, to byli praktycznie zupełnie nieprzydatni. Olbrzym skinął głową pytającemu.
- Moją zgodę otrzymasz, podobnie jak pozostali, którzy będą nadawali się do służby w wojsku. Ale to lord Bran musi zdecydować ostatecznie i do niego będziecie musieli zwrócić się z tą prośbą. Dopiero po jego zgodzie możemy podpisać kontrakty i zacząć wypłacać żołd.
Kontrakty... i wiele innych rzeczy. Szczerze wątpił, by Alto chciał się w to bawić. Potrzebowali zarządców, kanclerza i wielu pomocników, którzy ogarnialiby powiększającą się grupę ich podwładnych.

Następne kroki skierował do dwóch weteranów, których król Damary przydzielił im do pomocy. Obecnie nie mieli oni wiele zajęć, szkoląc niewielkim nakładem sił bandę najemników, a raczej wyłącznie dawali im zajęcie, bo pełnym szkoleniem nie można było tego nazwać. Wraz z ludźmi bezpośrednio zaczynającymi służyć Elandone, sytuacja się zmieniała i należało zacząć dzielić to na oddziały i przyporządkowanie. Sił zbrojnych i tak w pełnym tego słowa znaczeniu mieć nie będą jeszcze przez jakiś czas, ale potrzebowali bardzo kilku oddziałów dodatkowej straży.
- Wam powierzam selekcję ludzi. Który się nie będzie nadawał do trzymania nawet broni, to odsyłać go do mnie, może przyda się do czego innego. Pozostałych musimy już na początku dzielić na oddziały. Tych, którzy umieją jeździć konno, zwłaszcza w naturalny sposób, brać do zwiadu lub przybocznych. Pozostałych trzeba kierować do straży lub gwardii zamkowej, czyli także straży, ale tej mającej się dobrze prezentować. Nie chciałbym wśród tych, co będą pilnować wejścia do zamku czy moich komnat znaleźli się ludzie o niewiadomej reputacji i lojalności. Szare Płaszcze aktualnie dobrze wykonują tę pracę, ale chciałbym zastąpić ich w tym naszymi własnymi, lojalnymi ludźmi. Ich miejsce będzie w Elandone. Nad gwardią do orszaku pomyśli się kiedy indziej. Regularna armia na razie nie jest bardzo istotna, ważniejsza będzie straż dróg, czujna i umiejąca się posługiwać zarówno lekką włócznią, mieczem czy kuszą. Jeśli który będzie umiał łukiem, tym lepiej, ale szkolenie łucznika trwa za długo. Nie powiem nic dokładniej, na razie mamy na to za mało ludzi. Mam nadzieję zmienić to w ciągu najbliższych miesięcy.
Taka była też prawda, choć wiedział, że musi nieco ograniczać swoje plany. Nie byli bezpośrednio zagrożeni wojskowo, nie licząc może hobgoblinów, a ziemie Elandone jak i sam zamek, bardziej wymagały innych inwestycji. Tylko ktoś tych inwestycji także musiał chronić, nawet jeśli był to słabo wyszkolony strażnik pod bronią, który straszyłby potencjalnych bandytów samą swoją obecnością.

Informacja o celu zabójcy nie zdziwiła go, choć może nie do końca była przewidywalna. "Niemowa" zostawił po sobie całą masę śladów i został rozszyfrowany natychmiast po tym, jak ktoś się tym porządnie zainteresował. Wyglądał bardziej na amatora, choć może zwyczajnie mieli szczęście, a ten, który go podesłał nie liczył szczególnie na sukces? Wulf podziękował za pomoc Myszy i Aramisowi, ale nie zamierzał podejmować dalszych środków. Wiedzieli wystarczająco dużo, reszty mogli się domyślić. Podobnie jak nie widział potrzeby w przepytywanie mrocznego elfa, którego obecność na terytorium Elandone była więcej niż oczywista. Drowy pewnie nawet nie wiedziały o ponownym objęciu rządów w tym zamku i teraz były wściekłe, ale to wiedział sam i jakiekolwiek informacje od tego czarnego elfa do niczego nie były im potrzebne.
Przed powrotem pozostałych spadkobierców z wyspy Pani, postanowił zarządzić już tylko jedną rzecz. Odnalazł jednego z cieśli.
- Potrzebuję szubienicy, dla dwóch ludzi. Wystarczy prosta drewniana konstrukcja a pod nogi wytrącany stołek. Zajmij się tym teraz lub daj to do zrobienia komuś innemu, ale chciałbym, aby przed wieczorem stanęło na placu.

Pozostały czas chciał spędzić na przyjemnościach, ubrał się więc w proste ubranie, odwiedzając Gerdę. Jak zwykle pogrążona w pracy, ale jego wejścia przeoczyć nie mogła.
- No! Wreszcie czeladnik, który umie miech nacisnąć! Jak jużeś przylazł, to zakasaj rękawy, roboty huk!
Wygonił młodego chłopaka, którego przydzielono do pomocy krasnoludzkiej kobiecie, ale którego wątłe ciało słabo się nadawało do tak ciężkiej pracy. A Wulf nie dość, że chciał się nauczyć tego fachu, to jeszcze bardzo się przy nim odprężał i wyciszał. Uderzenia młota w metal doskonale działały na odpędzenie wszelakich myśli.
 
Sekal jest offline  
Stary 10-04-2011, 21:32   #105
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Megara przyglądała się cierpliwie wszystkiemu, co działo się w magicznym pałacu Pani. Nie odzywała się i nie wtrącała, uważając poruszane sprawy jako nie do końca swój interes. Choć zniknięcie Shannon nieco ją zaniepokoiło, tak jak i gwałtowna i niespodziewana chęć powrotu do życia, której nie okazywała wcześniej zbyt mocno. Czarodziejka odezwała się dopiero po tym, jak zapadła cisza.
- Pani. Ziemiom tym, jak wiesz na pewno od dawna, grozi niebezpieczeństwo. Jesteśmy właścicielami trzech kryształów. Czy wyjaśnisz nam, jak można ich użyć? Czy takie coś... wydarzyło się już kiedyś?
Kobieta skinęła głową spoglądając na czarodziejkę:
- Tak, jak już wiecie, wulkan Karanay wybucha co pięćset lat. Nie jest on zbyt duży i być może dlatego właśnie tak często przejawia swoją aktywność. Elfy, które żyły na tych ziemiach przez tysiąclecia opracowały więc sposób na ochronienie swych siedzib przed skutkami jego wybuchu. Kryształy ustawione w odpowiednich miejscach tworzą tarczę ochroną, która nie przepuszcza ani ognia i lawy ani wyrzucanych skał i trujących pyłów po za swoją przestrzeń. Niestety działalność drowów spowodowała naruszenie stabilnej dotąd tkanki wokół krateru i sama tarcza może się okazać niewystarczająca. Dlatego twoja moc Megaro może być bardzo przydatna.
- Moja moc? Jest niewielka, sama nie poradziłabym sobie nawet z zasypaniem tego, co odkopały drowy. A co z twoją mocą, pani? Na pewno posiadasz znacznie większą od mojej, co widać... na pierwszy rzut oka.

Rozejrzała się dookoła i uśmiechnęła słabo.
- Znasz dokładny sposób działania tego? W których miejscach mamy umieścić kryształy oraz jak wyzwolić ich moc? Wiesz kiedy wulkan wybuchnie?
Pytań było dużo, a Meg pozwoliła sobie zadać je wszystkie na raz.

Jasnowłosa dama uśmiechnęła się:
- Wesprę cię swoją mocą, tak jak pewnie zrobią to Karena i Raen, ale to ty masz moc przywrócić tej ziemi dawną strukturę. Masz jej więcej niż przypuszczasz. Jesteś przecież spadkobierczynią Ravena. Elfy wskażą wam dokładne miejsca umieszczenia kamieni. To miejsca mocy. Przed wiekami ich przodkowie zbudowali tam specjalne postumenty. Aktywują się automatycznie. Co do wybuchu - zamyśliła się, a potem popatrzyła na lady Wildborow - Myślę, że Deidere już wie prawda?
Wywołana tak niespodziewanie kobieta wyglądała jakby właśnie ktoś obudził ją z transu:
- To się stanie w dzień wiosennego przesilenia - powiedziała bezbarwnym tonem.
Meg skinęła głową Pani, nie dowiadując się od niej samej zbyt wiele. Może Wulf miał rację? Wszystkie te informacje mogli zdobyć od elfów oraz pięknej wieszczki. Może to i lepiej? Wciąż nie rozumiała roli tej dziwnej kobiety budującej lodowy pałac tylko po to, by ich w nim ugościć. Postanowiła więc zadać bardziej osobiste pytanie.
- Pani, kim jest osoba uwięziona w krysztale? Kim dla ciebie i Elandone, nie wierzę bowiem, że się to ze sobą nie wiąże. Kolejnym ze spadkobierców?

- Masz rację Megaro. Każdą odpowiedź można zdobyć na różne sposoby, a ja zazwyczaj cenię sobie inicjatywę. - Jej spojrzenie było wyraźnie kpiące - wasz los nie jest nigdzie przesądzony i nie ja decyduję jaki on będzie. Mogę wskazywać wam drogę, ale nigdy do niczego nie zmuszam ani nie wymagam. Powinnaś jednak pamiętać, że każdy medal ma dwie strony. Ta druga czasami przekracza swoje kompetencje i wtedy muszę zrobić wszystko by znowu przywrócić równowagę. To właśnie stało się z osobą uwięzioną w kamieniu. Ktoś zadecydował o jej losie w chwili narodzenia i nie dał żadnego wyboru. Miała być jednym ze spadkobierców. - Odpowiedziała w końcu wprost, widząc wyraźną irytację czarodziejki.
Meg skłoniła głowę, ale jej twarz i spojrzenie nabrało twardego wyrazu, a słaby uśmiech znikł zupełnie. Czytanie jej myśli, w chwili, gdy przyszła w gości, było jawnym pogwałceniem wszelkich zasad etykiety i czarodziejka nie miała już zamiaru się odzywać, a swoje myśli skierowała na neutralne tory. Nie była zdenerwowana, w końcu to ona sama zapomniała o tym, nie chciała też opuszczać tego spotkania przedwcześnie... ale także ponownie stała się tylko bierną obserwatorką.

Słuchała jednak tylko jednym uchem, resztę zmysłów poświęcając na badanie nici magii, która emanowała z każdego prawie miejsca na wyspie Pani. Ku swojemu lekkiemu zaskoczeniu stwierdziła, że większość z tego nie pochodzi z czarów użytych do stworzenia tego, co obecnie widzieli. Wyspa była miejscem mocy! Musiały przecinać się tu jakiejś główne nici splotu, a one zawsze wpływały niemalże na wszystko. Meg uznała, że korzystając z tych możliwości, sama mogłaby nawet spróbować zasypać krater! Czarodziejka nie wszystko z tego rozumiała, na przykład nie miała pojęcia jak ta dziwna dziewczyna mogła tu przebywać i jednocześnie być uwięziona w przedmiocie, ale miała już pewność, że moc tej istoty, która była Panią, był niezwykle wzmacniany w tym miejscu. Bo to, że była istotną a nie ludzką kobietą, także zdołała poznać. Może dlatego traktowała ich tylko jak przedmioty, zabawki, którymi można się w pewien sposób bawić. Gdy nigdy się nie było jedną z nich, łatwo jest nie traktować ich poważnie.
Mieli przy Elandone istotę, która niewątpliwie mogła im bardzo zaszkodzić, albo bardzo pomóc. Wszystko zależnie od kaprysu, lub losu, zależnie od tego jak się na to patrzyło.
 
Lady jest offline  
Stary 11-04-2011, 17:04   #106
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Aramis skłonił się nisko, połechtany komplementem, nawet jeśli nie był to w pełni tylko komplement.
- W
takim razie ja również polecam się na przyszłość, choć przesłuchiwanie jeńców nigdy nie sprawiało mi przyjemności... zbytniej. Większość jest nudna i niebezpieczna, a moje metody nie są tak subtelne jak twoje, pani.
Uniósł dłoń i bez słowa utworzył na niej małą, płonącą kuleczkę.
-
Czy fascynujący, to dość dobitnie powiedziane. Wierz mi pani, że twoja sztuka była dla mnie bardziej imponująca i fascynująca od tego.

- Jeszcze chwila Aramisie i pomyślę, że się popisujesz - Mysz zerknęła na języki ognia tańczące na dłoni maga i zaśmiała się uroczo. - Moja sztuka wydaje ci się fascynująca jakkolwiek nie poddałeś się memu urokowi. Nie dość, że jesteś biegły w swej sztuce to jeszcze posiadasz niezłomną wolę.

- Podstawą jest ćwiczyć swój umysł na równi z opanowaniem rzemiosła i sztuki, jaką jest magia. Nie ma nic bardziej upokarzającego dla osoby mej profesji, niż dać się omamić, a to, że to nie nasze mięśnie stają się twardsze od treningów, wzmacnia nam co innego. Mógłbym udzielić paru... lekcji w tym zakresie, pani.
Uśmiechnął się, a kulka ognia rozszczepiła się na setkę smug, opływających i obejmujących sylwetkę Myszy.
-
Choć podejrzewam, że lady Megara ma jeszcze bardziej... niezłomną wolę ode mnie. Mój żywioł jest znacznie bardziej ognisty i trudniejszy do powstrzymania.

- Iście ognisty temperament... - bardka i skinęła z aprobatą głową. - Sama taki posiadam choć nie potrafię aż tak widowiskowo tego zaprezentować. Jakkolwiek chętnie przyjmę twe rady i skorzystam z treningu umysłu. Choć nie obiecuję, że będę pojętną uczennicą - pochyliła się nad magiem i szepnęła mu do ucha. - Księgi i ćwiczenia szybko mi się nudzą...

- Jakże śmiałbym tak żywiołową i piękną niewiastę zanudzać jakimiś księgami!
Roześmiał się szczerze, chyba mimowolnie i prawie niezauważalnie wciągając nosem zapach jej ciała.
-
Nie mam w swoim repertuarze zbyt wielu zaklęć dotyczących umysłu, jestem chodzącym zniszczeniem, śmiem twierdzić - mrugnął do niej. - A najprzyjemniejsze treningi zawsze odbywałem w bitewnej zawierusze, najlepsze ćwiczenia na szczycie wysokiej wieży mojego nauczyciela. Chyba dlatego jestem wśród Szarych Płaszczy, niebezpieczne życie pozwala mi przeżywać je z rozkoszą.

- Widzę, że cenisz smak życia, Aramisie. Wiesz więc zapewne, że owoc, który wisi na wyciągnięcie ręki smakuje znacznie gorzej niż ten rosnący na czubku drzewa.
Nie wyjaśniła czego dokładnie tyczy się przenośnia.
- Co powiesz na wspólną kolację? Dziś. Chyba, że po powrocie z wyspy radykalnie zmienią się plany. Wtedy dam ci znać i przeniesiemy to na kiedyś indziej. Chyba, że... - przygryzła wargę z udawaną przejętą miną - Lockerbackowi by się to nie spodobało i może ci zabronić?

-
Lockerback chce mnie widzieć tylko na ćwiczeniach i przy ewentualnych raportach. Moja pozycja w Szarych Płaszczach, jak zawsze w przypadku Tarczy Kowadło, nie wymaga pełnego mojego uczestnictwa w życiu oddziału. Nie licząc oczywiście misji.
Ukłonił się jeszcze raz, obdarzając ją przyjemnym uśmiechem, przy którym zalśniły wszystkie jego białe zęby.
- A twoją propozycją, pani, jestem zaszczycony. Wiedz jednak, że także wśród nas, najemników, nie są tajemnicą pewne stosunki między wami, lordami. Nie chciałbym, aby lord Alto odebrał to... w nieodpowiedni sposób. Wtedy spadłoby to na wszystkie Szare Płaszcze, a tego Lockerback by mi nie darował.
Jego uśmiech zmienił się na bardziej zawadiacki.


- Dlaczego miałby w odbierać coś w nieodpowiedni sposób? - wzruszyła niewinnie ramionami i uśmiechnęła się filuternie. - Masz mi panie udzielać nauk, nie ma w tym nic zdrożnego. Poza tym lorda Paperbacka nie interesuje już moja osoba. Jakkolwiek ponieważ jest osobą dość porywczą, może taką sytuację nadinterpretować. Nie chciałabym abyś miał później jakieś nieprzyjemności dlatego zrozumiem jeśli nie pojawisz się na spotkaniu. Będę wieczorem czekała tutaj, w głównej sali, jeżeli jednak nie przyjdziesz masz moje rozgrzeszenie - zaśmiała się rozbawiona. - A ty przemyśl po prostu. Czy gra jest warta świeczki.

- Nie zwykłem rezygnować... z tej gry, o której mówisz, pani - wyraz jego twarzy zamienił się na co najmniej zaintrygowany. - Choć w razie chęci wypędzenia Szarych Płaszczy z Elandone, powołam się na ciebie, pani oraz fakt, że na nauki sama się chętnie zgodziłaś.
Skłonił się i choć nie potwierdził, nie wydawało się, że cokolwiek mogłoby go zatrzymać przed przyjściem.
-
Od głównej sali możemy zacząć, choć pewne rzeczy bezpieczniej jest robić w miejscach... gdzie nie można nic popsuć.

- Do ważnych rzeczy dochodzi się małymi krokami - odwzajemniła uśmiech. - Poza tym, tak jak mówiłam, gdy nagrodę otrzyma się zbyt szybko traci ona smak. Główna sala to jak najbardziej odpowiednie miejsce.
Minęła go w progu.
- Wobec tego do zobaczenia wieczorem.

* * *

Czekała na Aramisa przed główną salą. Reszta już zbierała się do posiłku ale bardka zastąpiła magowi drogę gdy pojawił się w progu.
- Zmieniłam zdanie. Zjemy u mnie. Istotnie za tłoczno tu na nauki.
Nie czekając ruszyła na piętro. Powtórzyła jeszcze raz, dobitnie:
-
Na nauki mości Aramisie...
- O niczym innym nie myślałem, pani.
Zamierzał się chyba skłonić, ale skoro ona już ruszyła, poszedł za nią.
- Choć nie wiem też jakich i jak szybkich efektów się spodziewasz. Możliwe, że posiadasz także naturalną odporność - odchrząknął, chyba nie wiedząc jak się wysłowić. - Chodzi o to, że musiałbym to sprawdzić... empirycznie.

Jej komnata była wielka jak wybieg dla koni. W najdalszym rogu stało łózko, schludnie zaściełane zresztą. Nieopodal drzwi zaś stał stolik obstawiony jadłem, z pojedynczą świecą i zastawą dla dwóch osób.
Mysz zasiadła na krześle i posłała mu szeroki uśmiech.
- Wyjaśnij co masz na myśli mówiąc empirycznie.
Poczęła rozlewać parującą zupę do dwóch talerzy.
 
liliel jest offline  
Stary 11-04-2011, 17:06   #107
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nieprzyzwyczajony do wysoko postawionych kobiet nalewających potrawę nie tylko samym sobie, ale i gościom, patrzył na to z lekkim zaskoczeniem, przez chwilę. Później szybko to zamaskował, także siadając.
- To, że tylko dotykając... twojego umysłu oczywiście, pani, mógłbym sprawić, abyś zaczęła się przed tym bronić, świadomie lub nie. Posiadam znacznie słabszą moc w tym zakresie, tak jak już wyjaśniałem wcześniej. Tylko tak mogę to ocenić.
- Rozumiem, że mogę ci zaufać. - bardziej stwierdziła niż zapytała. - Bądź co bądź jesteś moim, pośrednio, pracownikiem. Jeśli pozwolę ci to zrobić to... - nabiła na widelec ziarnko groszku pływające w zupie - ja będę tym warzywem a ty będziesz trzymał sztućce.
- Wycofam się natychmiast, jak tylko poczuję, że przełamuję ten opór, pani.Masz na to moje słowo, w imię Helma, któremu służę.
Przyłożył dłoń do piersi i tym razem nawet błysk w oku nie zdradził potencjalnego blefu. Choć byłby głupi blefując w imię Strażnika. Zamiast tego uśmiechnął się po tym geście i także zajął się zupą.

Jedli w milczeniu przez kilka minut aż nóżka bardki zaczęła nerwowo podrygiwać pod stołem.

- W porządku - odłożyła łyzkę i spojrzała mu w oczy. - Co mam robić?
Odchrząknął, patrząc raz jeszcze do talerzy.
-
Powinniśmy najpierw... dokończyć posiłek. Nawet takie czary bywają u mnie trochę nieprzewidywalne. Zabrudzenie szaty lady Marie to ostatnie, co chciałbym zrobić.
- Masz rację. Wybacz moją niecierpliwość.
Podniosła na powrót łyżkę i oblizała z przekorą.
-
W między czasie mógłbyś powiedzieć coś o sobie. Jesteś z Damary?
- Z Turmish, pani. Studiowałem zaś także w Vast, gdzie przeniósł się mój nauczyciel. Stamtąd już niedaleko, a że Szare Płaszcze w Vast widziane były niechętnie, zawędrowaliśmy dalej na wschód.
Raczył się zupą całkiem szybko, jakby i jego cierpliwość nie była bardzo szczególna.

Mysz skosztowała jeszcze trzy łyżki i już nie wytrzymała.
-
Najadałam się - przyjęła stanowczą minę. - Chcę już zaczynać.
Mag prawie parsknął w swoją zupę, ostatkiem woli powstrzymując to, przez co wydał z siebie dziwny dźwięk, a potem szybko przełknął ostatnie kęsy. Odsunął talerze na bok, starannie uprzątając stół.
-
Odpręż się, pani. Użyję widzialnych odzwierciedleń zaklęcia, nie mam zamiaru atakować cię na prawdę. To coś na kształt iluzji, wykorzystującej ciepło i tętniące w tobie życie. Być może ujrzysz jakiś obraz lub przez chwilę zamgli ci się wzrok, gdy wycofam się kilka chwil za późno. Jesteś gotowa?
Położył na stole dłonie, między którymi umieścił mały węgielek, wydobyty z małej sakwy przy pasie.

- Jeszcze jedno - jej brwi uniosły się nieco. - Będziesz mi czytał w myślach? Zajrzysz tam mimowolnie?
- Nie, obawiam się, że nie posiadam takich umiejętności.
Skrzywiła się podejrzliwie.
-
No dobrze - grymas przemienił się w uśmiech. - Raz się żyje. Jeśli mam się czegoś nauczyć to lepiej już zaczynaj.
Wypowiedział formułę zaklęcia, robiąc to bardzo oficjalnie i wyraźnie, choć oczywiście słowa natychmiast zniknęły z głowy bardki. Z węgielka uniosły się iskry, powoli spływające w kierunku Myszy i dotykające jej głowy. Działanie było tak delikatne, że nie poczuła prawie nic. A chwilę potem w jednej chwili zobaczyła scenę, gdzie padała przed Alto na kolana i jednocześnie poczuła, że musi o tym opowiedzieć Aramisowi. Trwało to jednakże tylko niecałą sekundę, gdy mag wycofał się, spoglądając na nią wciąż tym samym wzrokiem. Jeśli coś zobaczył, to na pewno nie dał tego po sobie poznać.
- To... tyle. Nie zrobię tego ponownie, jeśli sama nie zechcesz, pani.

Przez moment wyglądała na wstrząśniętą. Z taką łatwością wydobył z niej emocje, które jeszcze nie tak dawno przyprawiały o szaleństwo.
- Hmmm - zamyśliła się. Na twarz szybko wrócił przyjemny uśmiech. - Szczwana sztuczka. Widziałeś to co ja?
- Nie. Rozpaliłem twoje emocje, pani. Wymusiłem to na twoim umyśle, tak działa moja magia. Ogień rozpala, niewiele zaś umie ugasić. Ogarnięty tym czarem ma w założeniu opowiedzieć o tym, co go tak... pali.
Uśmiechnął się łagodnie i rozłożył ręce.
- W twoim przypadku... poszło mi bardzo łatwo, choć z drugiej strony wyczułem też spory podświadomy opór. Tu... potrzeba trochę teorii. Mogę?
Wskazał spojrzeniem na kominek.

- Śmiało – Mysz wskazała gestem by się rozgościł.

Aramis wstał i machnął dłonią, rozpalając ogień mocniej, tak, że drwa aż zatrzeszczały. Uczynił jeszcze kilka gestów i powietrzu zawirowała nagle ognista głowa, a potem sam mózg, skrzący się jak iskry.
-
Są dwa główne rodzaje takiej magii. Jednym dysponujesz ty, częściowo także ja. To wersja subtelna. Drugi zaś rodzaj jest wersją bezpośrednią, gdy rzucający czar nie dba o to, czy ofiara będzie potem o tym pamiętać i kojarzyć, że zrobiła coś wbrew woli. Tak działa splot przy pierwszej wersji.
Płonące nici oplotły mózg, w niemal zmysłowym tańcu dotykając go i obejmując.
- A tak działa wersja druga.
Nici nagle uformowały się w ostrze, które wbiło się w płat czołowy, przełamując go.
-
Przed pierwszym trudno się obronić, gdy nie panuje się nad swoimi myślami, czynami i gestami, gdy rządzi nami żywioł. Tobą, pani, rządzi. Przed drugą wersją podświadomie broniłabyś się i to od zdolności maga zależałoby powodzenie tej obrony.

- Ale nadal nie powiedziałeś jak to zrobić? Jak wyczuć wrogi zamiar i zamknąć swój umysł? - Mysz podeszła bardzo blisko i pierwszy raz tego wieczora wydawała się prawdziwie szczerze zainteresowana, jakby temat przestał być tylko subtelnym tematem flirtu a stał się pożądaną umiejętnością. - Chcę się tego nauczyć.

- Nie powiedziałem, ponieważ nauka tego jest czasochłonna, pani. Wiedz, że nie będę w stanie tego wieczora wiele zdziałać, wymaga także ćwiczeń. Ćwiczeń niekoniecznie żmudnych, nie dotyczą też ksiąg, ale bywają czasem nieprzyjemne, a uczeń musi mieć pełne zaufanie dla swojego nauczyciela. Jestem pewien, że bardziej obecnie ufasz lady Megarze, niż mnie, pani. Oba rodzaje ataków wymagają także odmiennego podejścia.
Przyjrzał się jej uważnie.
-
Na oba sposoby jesteś obecnie wrażliwa, ponieważ polegasz tylko na podświadomości. Czego chciałabyś nauczyć się najpierw? Poświęcę ci tyle czasu, ile będę poświęcić mógł, a ile ty będziesz chciała, pani.

- Masz rację - wróciła do stołu i wskazała mu krzesło. - Jestem zbyt niecierpliwa. Chciałabym od razu widzieć efekty, złapać na raz kilka srok za ogon.
Dzisiaj cieszmy się swoim towarzystwem i poznajmy się trochę. Od jutra, jeżeli wyrazisz zgodę, zaczniesz moje szkolenie. Rozumiem też, że twój czas nie jest nieograniczony i że nie masz obowiązku trwonić go na mnie. Zapłacę ci. Uzgodnimy jakąś uczciwą stawkę. Co ty na to?
- odłożyła talerze z zupą i poczęła nakładać mu na półmisek kawałek mięsiwa.

Magiczny mózg zniknął, a Aramis wrócił do stołu, już trochę mniej dziwiąc się temu, że znowu nakładała mu jedzenie sama.
-
Żołd, który otrzymuję, jest wystarczający, pani. Zdecydowanie lepszą zapłatą będzie obecność twojej pięknej osoby a także urozmaicenie dnia, jakim na pewno staną się takie lekcje. Lockeback nie lubi, gdy splatam magię w chwili, gdy nie ma takiej potrzeby.
Zaśmiał się cicho, w zamian za nałożenie mięsiwa dolewając wina do jej kielicha.


- Doskonale – Mysz podniosła kielich z trunkiem i zapodała toast. - Wobec tego za nasze nauki. Aby przebiegły owocnie i przyjemnie.
Mag także uniósł kielich w toaście.
-
I za szybkie nadejście wiosny, nauka na świeżym powietrzu jest jeszcze przyjemniejsza, ale śnieg nie zachęca mnie do wychodzenia. Do takiej sali jak twoja, pani, dodałbym przynajmniej jeszcze ze trzy źródła ciepła.
Mrugnął do niej, uśmiechając się całym sobą.

- O tak, wiosna jest chyba przez wszystkich wyczekiwana. Moglibyśmy się uczyć podczas konnych przejażdżek? - Mysz klasnęła w dłonie. Opuściło ją napięcie wywołane niedawnym zaklęciem i rozgadała się już w typowy sobie sposób. Odeszła też nagle chłodna postawa pani na włościach i pojawiła się miła, krnąbrna dziewczyna. - Mam dwa konie. Jednego dostałam od samego króla. Co prawda dzielę go wspólnie z lordem Paperbackiem, ale... Nieważne zresztą. Pokarzę ci oba. Lizusa z kolei kupiłam podczas podróży i wiesz, jednego razu...

Usta jej się nie zamykały a i mag nie pozostawał jej dłużny. Był gadatliwy, sympatyczny i niezwykle szarmancki. Z etykietą obyty był znacznie bardziej niż Mysz i zdawał się uważać aby jej nie urazić. Zdecydowanie nie miał zamiaru przekraczać granic które ona wyznaczyła.
Jakkolwiek z każdą minutą Mysz czuła się przy Aramisie bardziej swobodnie. Wypili wspólnie dwie butelki wina, rozmawiali do późna. Wyszedł od niej po północy a na korytarzu jeszcze długo niosły się ich śmiechy gdy odprowadzała go do wyjścia.
- Do zobaczenia jutro – odparła na pożegnanie. - I przestań wreszcie z tą panią. Wszyscy mówią mi Marie.
 
liliel jest offline  
Stary 11-04-2011, 19:01   #108
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Wyprawa na Tioram była dla Valstroma trudna i nie pomagała nawet obecność Ronwyn, która spokojnie jechała u jego boku na pożyczonej klaczy. Spotkanie z boginią twarzą w twarz, tak realnie - nie we śnie, gdzie można było na wpół przypisać je nocnym majakom - napawało go obawą i nabożnym lękiem. Nie rozumiał jak inni mogą być tak spokojni, traktując wyprawę bardziej pragmatycznie - by nie powiedzieć wręcz: interesownie. Zrozumiał to dopiero w trakcie rozmowy, we wnętrzu lodowego pałacu. Spotkanie nie miało w sobie nic z poddańczych lub natchnionych modłów w przejrzystej świątyni; przypominało raczej handlowe negocjacje. Ty mi dasz to, ja ci udostępnię tamto. Jedyną różnicą była postawa Pani, która dzieliła się tylko tymi informacjami, którymi chciała i nie byli w stanie - czy raczej nie chcieli - nic na niej wymusić. Może to właśnie dlatego - mimo że wiele pytań i wątpliwości kłębiło im się w głowach - rozmowa trwała relatywnie krótko.

- Jak ma się wulkan do legendy o pokonanym potworze i boskim podarunku? - zapytał Robert, gdy po pytaniach Megary zapadła dziwnie niezręczna cisza. Skoro Pani oczekiwała od nich pytań (wyglądało wręcz, że bawiła ją zrozumiała przecież niewiedza ludzików) nie miał zamiaru rezygnować z tej szansy. A on chciał wiedzieć czy Elandone i pozostałe zamki zostały zbudowane na tragedii elfów.
- Historia o ognistym potworze to dziwaczna parafraza opisu wybuchu wulkanu. Ludzie lubią zmieniać prawdę o wydarzeniach. Tu coś dodadzą od siebie, tam nie opowiedzą i tak przez wieki opowieści żyją swoim własnym życiem.
Na twarzy Brana odmalowało się wpierw zaskoczenie, a później rozczarowanie. Alto skinął w zamyśleniu głową, pokrywało się to z tym czego dowiedział się w klasztorze. Ukrył twarz w kapturze i przypatrywał się blond dziewczynie przy boku Srebrnookiej, rozmawiającej cicho z Ragnarem. W końcu spytał, kierując wzrok na boginkę.
- A drowy? Szukały tam tylko diamentów, czy ich obecność i chwila przybycia, tuż przed czasem erupcji nie była przypadkowa?
- A druga część mojego pytania?
- nacisnął równocześnie Robert. Akurat na to co powiedziała Pani wpadłoby nawet dziecko.
- Chcesz wiedzieć jak przodkowie władców pobliskich zamków weszli w posiadanie klejnotów? - Pani popatrzyła na Roberta - No cóż... ta historia nie jest ani tak bohaterska jak przedstawiają to w swych opowieściach ludzie, ani tak krwawa jak mówią o tym elfy. Rzeczywiście otrzymali te kryształy po śmierci syna Raena i i Kareny, ale nie zabili go jeśli o to pytacie. Z drugiej strony można powiedzieć, że ich niefrasobliwość przyczyniła się do jego śmierci.
Co do drowów... -
spojrzała na Alto - dopiero przed trzema laty udało im się odnaleźć złoża diamentów, ale na początku ich działalność nie była tak destrukcyjna. Kiedy jednak wulkan zaczął przejawiać aktywność, maksymalnie spotęgowali wydobycie, zdając sobie sprawę z ograniczeń czasowych.
- W jaki dokładnie sposób zadziałają kryształy, czy potrzebny będzie jakiś specjalny rytuał, przedmioty, czynności...
- Alto zawczasu chciał się dowiedzieć czy coś będzie jeszcze potrzebne by powstrzymać wybuch wulkanu. Część magiczną, na której się nie wyznawał ni w ząb zostawiał czarodziejce, ale przygotowania w których ewentualnie mogliby jej pomóc interesowały go jeszcze. - Jak długo kryształy będą musiały pozostawać w tych miejscach o których mówiłaś wcześniej?
- Ustawione na właściwej pozycji kryształy stworzą pole, które zatrzyma i wchłonie wszystko co zetknie się z jego powierzchnią. Efekty erupcji wulkanu, wyrzucane siłą odśrodkową napotkają barierę i zostaną zniwelowane. Muszą pozostawać na swoim miejscu aż do końca wybuchu, czyli około kilku dni.

- Moglibyśmy poznać ową historię w całości? - Valstrom nie dawał za wygraną. Obawiał się, że po erupcji elfy wcale nie będą chętne do zwrotu kamieni. Jak zaś można negocjować z kimś nie znając pełnego obrazu sytuacji? Pani przez chwilę spoglądała przed siebie bez słowa, a potem powiedziała:
- Elfy były strażnikami tej doliny przez tysiąclecia, ale kiedy przybyli tu ludzie postanowiły się wycofać. By jednak miejsce to nie zaginęło postanowiły pozostawić opiekunów. Ich zadaniem było przechowywanie starych tajemnic i ochrona Ziem A'or Midith, jak nazywali tę krainę. Ostatecznie pozostało tutaj dwoje druidów z synem Teraanem. Chłopak był młody i samotny. Pewnie dlatego ciągnęło go do przygód i do ludzi... Wraz z Johnem Wildborowem, Matiasem Kintalem i Gawinem ap Gruffyddem postanowił dostać się do mitycznego skarbu spoczywającego na dnie jeziora. Nie mieli pojęcia, ze został on magicznie zabezpieczony. Niestety to właśnie Teraan otrzymał śmiertelne uderzenie i mimo pomocy rodzicieli nie przeżył tego spotkania. Ponieważ elfy zostały bez nadziei na dalsze potomstwo, a mimo długowieczności nie są wieczne, ktoś musiał przejąć opiekę nad kryształami. Powiązanie ludzi z magicznymi kamieniami istot starej rasy wymagało rytuału krwi. Ponieważ elfy nie chciały się zgodzić na udostępnienie swej mocy ludziom, za moją namową wasi protoplaści wykradli ciało Teraana i dopełnili rytuału. Tego ani Raen ani Karena nigdy nie wybaczyli ani im, ani ich potomkom ani mnie. Teraz jednak nie mają oni żadnej władzy nad kamieniami i do zrobienia tarczy są im niezbędni ludzie posiadający ją. - Zakończyła wzruszając ramionami. Robert pomilczał chwilę, przeżuwając informację i rzekł:
- Czy wiesz, Pani, czemu rodzina DeLaney tak bruździ Kintalom? Chodzi tylko o kryształ, czy raczej o coś jeszcze - chyba nie bez powodu lady Ashbury została skazana na życie w tej formie?
- DeLaneowie są jej najbliższymi krewniakami. Nie powiedziała wam o tym? Mathias Ashbury, ojciec Shannon poślubił w 1208r. Elisę DeLaneya. To była matka Shannon. Emrys był synem jej starszego brata i ponad wszystko pragnął stać się mężem dziewczyny i panem na Elandone. Mathias nie zgodził się na ten mariaż ze wzgledu na bliskie pokrewieństwo, ale także na dość ponure plotki, które krążyły na temat Emrysa. Kiedy młody DeLaneya został odrzucony postanowił się zemścić.
- I jego zemstą było uwięzienie Shannon na wieczność w tej formie; do tego za decyzję, która była decyzją jej ojca?!
- Valstromowi nie mieściło się w głowie takie okrucieństwo.
- Uwięzienie Shannon nie było zaplanowane. Emrys chciał ją porwać i zmusić do ślubu. Nie miał pojęcia, że naszyjnik miał być jej ochroną. Kiedy się zorientował, że dziewczyna mu się wymyka zerwał klejnot z jej szyi, ale było już za późno na przerwanie zaklęcia. Po za tym ona sama także nie chciała go poślubić. O tym jednak powinniście rozmawiać z nią osobiście.
Robert nie miał zamiaru podejmować tego tematu z Shannon - interesowały go przyczyny zwady, nie odczucia lady do martwego (miał nadzieję, że tym razem już permanentnie) kuzyna. Zresztą dziewczyna miała teraz większe problemy niż przeszłość - nareszcie była o krok od swojej przyszłości!
- A czy jest jakiś sposób, by zdjąć klątwę z ap Guddryfów? - zapytał jeszcze. Co prawda niezbyt go to obchodziło, ale Kenneth zdawał się miłym młodzieńcem, to i nie zaszkodziło spróbować. Może komuś jeszcze zdołają tego dnia odmienić życie. Nie mógł się tylko opędzić od myśli, że koniec końców cudowne kryształy sprowadzały na każdego właściciela nieszczęście. Czyżby sprowadzanie tu Poli było błędem?
- Oczywiście, przecież Kenneth zna odpowiedź. Nie jest ona tajemnicą. Jeśli w związku opartym na miłości urodzi mu się córka klątwa straci swą moc.
- Chodziło mi o jakiś inny sposób. Sam Ragnar powiedział, że zawsze istnieje wiele dróg do jednego celu - Robert skinął głową w stronę kapłana.
- Jeśli istnieją będzie musiał sam je odkryć. - Pani czasami potrafiła być wyjątkowo irytująco enigmatyczna. Robert wzruszył ramionami. Nie jego sprawa, choć warto było spróbować. Nieco zdziwił się, że Wildborrowowie milczeli, za to Kenneth nie przyjechał wcale.
Odjeżdżając pomyślał jednak, że była to rozsądna taktyka - zapewne Pani tak czy inaczej udzieliłaby im niezbędnych informacji. Jej celem było utrzymanie tych ziem w idealnym stanie - bo jak inaczej wyjaśnić nagłe i cudowne odnalezienie wszystkich trzech kryształów na raz akurat wtedy, gdy były potrzebne? Mężczyzna przypomniał sobie małe rybki-czyściki, które obgryzały statek kapitana Vermeesza gdy stał na kotwicy. Oni też byli takimi czyścikami, kręcącymi się po okolicy, wykonującymi niezbędne prace by całość mogła istnieć w znośnym stanie. Oni, Wildborrowowie, ap Gudryffowie... Strzegący skarbu który nadal spoczywał w jeziorze... lub czegokolwiek na czym tu zależało Pani. Gdy oddalili się już znacznie od wyspy mężczyźnie przeszło przez myśl, że bogini Tioram - jeśli owa kobieta na prawdę nią była - jest strasznie przyziemną istotą.
 
Sayane jest offline  
Stary 11-04-2011, 19:29   #109
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Wstał przed świtem. Wściekłość kipiała w nim tuż pod powierzchnią. Warczał na Shannon, ale od paru dni nie robiła nic poza wkurwianiem go na każdym kroku. Wywalił ją w końcu z pokoju, bo dość miał jęczenia. Nie teraz, kiedy najchętniej miałby ochotę kogoś zajebać. Siedział i patrzył w ścianę. Na samą myśl o niej zaciskał pięści i zgrzytał zębami. Prawie całą noc łaził od ściany do ściany, Robert wyszedł chwilę po tym, jak wpadł do pokoju. Pytał co się stało ale Alto nie odpowiadał, zbyt wkurwiony by wydusić z siebie słowo. Jego też niemalże siłą wyrzucił z komnaty. Długo nie mógł się opanować na tyle by choć usiąść i pomyśleć co dalej. Spóźnia się?! Kurwa, spóźnia się?! Jeśli to prawda… Znów gniew, przerażenie i kilka jeszcze emocji, których mieszaninę ledwo rozpoznawał. Moje, jego?! A może łże jak zwykle? Jeśli tak, jeśli łże w takiej sprawie… A jeśli moje? Jeśli to moje dziecko w niej rośnie?
Potarł dłońmi twarz, ledwo co zamknął oczy już ją widział z tym innym. Splecione z nim, pokryte potem jej ciało, jęki rozkoszy. Usta wpijające się w jego wargi.
Znowu zaczynało go trząść, znów miał ochotę wydusić z niej kim on był… Jechać, odnaleźć i nie wracać już tutaj. Przypomniał sobie nagle o kawałku różowego kwarcu, który utoczyła na jego prośbę Meg. Wyciągnął go z kieszeni i cisnął z wściekłością przez okno. Spóźnia się…
Zapukała i weszła od razu. Silił się na spokój, przecież nic się kurwa nie stało. Zaprosiła na stypę, odwarknął jakiś durny tekst. Wyszedł za nią i stanął w progu słuchając listu odczytywanego przez Meg. Nie miał sił na kolejne przedstawienia. Niepokój na wspomnienie o Czarnym Kapturze i jego groźbach podniósł się na chwilę, co jeszcze bardziej zirytowało łotrzyka. Na chwilę. Patrzył na nią a gdy nic się nie stało, wysłuchał Wulfa, pokiwał głową i wyszedł z komnaty. Miał dość tego wszystkiego.

Resztę czasu do wyjazdu na wyspę spędził w skarbcu. Spisywał, liczył, szacował, uzupełniał księgę, którą wcześniej prowadził Peter jako zarządca majątku. Zastanawiał się nad przygotowaniami do sprowadzenia złotników i jubilerów z Heliogabaru. Nie wiedział ile czasu zajmie Meg zbudowanie teleportu i czy w ogóle da radę to uczynić. Po tym jak przekazał jej księgę nie miał czasu tego dopilnować. Zajęcie się papierkami pozwoliło mu nie myśleć choć przez chwilę o Myszy. Zaraz spotkanie z Panią i potem naszyjnik Shannon… Zdążył wypić kwaterkę miodunki Petera, we łbie mu już ćmiło, a jeszcze południa nie było.

Nie jechała na wyspę, co przyjął z radością. Nie będzie musiał jej oglądać, choć przez pół dnia. Zabrał zielony kamień i ruszył za innymi do siedziby Srebrnookiej. Lodowy pałac robił wrażenie, Alto przypatrywał się gospodyni. Zebrali się przedstawiciele wszystkich trzech rodów, choć wyraźnie nie wszyscy ufali bogince. Może prócz Ragnara, który dostał pierścień i zajął rozmową blondynkę. Po tym jak podała swoje imię, Alto wreszcie skojarzył kim jest. Świetnie, tego tylko brakowało. A z resztą nie jego problem. Alkohol wirujący we krwi znowu podsycał gniew. Nie odzywał się wiele, zostawiając prowadzenie rozmowy czarodziejce i Robertowi. Słuchał opowieści o kryształach i elfach, zastanawiając się czy oddadzą je po tym jak osłona magiczna spełni swą rolę. Czy Srebrnooka prawdę mówi. Na tą myśl zgrzytnął zębami. Zadał kilka niewiele znaczących i niewiele sensownych pytań, wypił to co stało na stole w zasięgu ręki i na pierwszy sygnał, że wizyta dobiegła końca zaczął się zbierać do drogi powrotnej.

- Potrzebujemy mikstury - wyszeptała Shannon podążając za łotrzykiem, kiedy wrócili do zamku.
- Mam ją przy sobie. Nie wiedziałem czy do rytuału nie będzie jednak potrzebna pomoc Srebrnookiej. - wyciągnął fiolkę zza pazuchy. - Możemy zaczynać od razu, jeśli chcesz.
- Nie sądzę -
dziewczyna pokręciła głową. - Chodźmy do mojej komnaty.
Łotrzyk zerknął na nią, po czym schować fiolkę w kieszeni, razem z łańcuchem, który wręczył mu wcześniej Ragnar i zaczął wchodzić po schodkach.
- Zdenerwowana? Czy już nie możesz się doczekać?
- Już chciałabym to mieć za sobą i jednocześnie mam wrażenie, że popełniam wielki błąd... Alto może jednak nie powinnam tego robić?

Otworzył drzwi do jej pokoju i obrócił się do niej.
- Shannon ja za ciebie nie zadecyduję. Nie wiem, jak to jest żyć bez ciała półtora wieku i szczerze mówiąc mam nadzieję że się nigdy nie dowiem. Nie wytrzymałbym tego. – łotrzyk przyjrzał się jej dokładnie widząc niezdecydowanie. Po raz kurwa kolejny.
Przepłynęła przez drzwi i stanęła na środku pokoju:
- Wiesz czego boję się najbardziej? Że czas mnie dopadnie... że kiedy odzyskam ciało te sto pięćdziesiąt lat się dopełni...
- Nie wiem Shannon, nie mam pojęcia co się stanie. Brama do planu eterycznego, uwięziona dusza... tej kobiety. Nie ogarniam tego. –
Wspomniał to co mówił brat Roderyk. – Jeszcze ten drugi naszyjnik. Ten który schowała Meg.
- Właśnie... ten drugi... a gdybym cie poprosiła... pomógłbys mi go wykraść?
- Myślę, ze wystarczy poprosić Meg, niczego nie musimy wykradać. Myślisz, że on może coś pomóc?
- Meg go nie odda dopóki się nie przekona jak to działa, ale z tego co zrozumiałam z jej rozmowy z tym gadającym kijem, nie ma o tym pojęcia. Myślałam żeby go zabrać do Pani...
- Czyli chcesz poczekać? -
Alto widział że chyba nic z tego nie będzie. Gniewne spojrzenie spoczęło na duchu - Czemu nie zapytałaś Pani od razu?
- Nie chciałam o tym mówić przy wszystkich. Megara może próbowałaby mi przeszkodzić. I tak wystarczająco wiele szczegółów z mojego życia wywleka się ostatnio na forum ogólne. Nic mi nie pozostało. Nawet przeszłość nie jest już tylko moja! -
Biała Dama była wyraźnie zła.
Popatrzyła prosząco na łotrzyka:
- Skoro masz miksturę i jeden naszyjnik zabierzmy i drugi i wróćmy na wyspę.
- To zły pomysł. –
pokręcił głową – Srebrnooka jest... no przecież wiesz sama. Nikt jej nie ufa i ja też mam wątpliwości. Nie chcę aby oba naszyjniki znalazły się w jej rękach.
- Alto -
Zacisnęła dłonie - Możecie jej nie ufać, ale mnie nigdy nie spotkało z jej strony nic złego. Może czasami nie mówi nam wszystkiego, ale też nie kłamie. To więcej niż można oczekiwać po bogach... to więcej niż można oczekiwać po ludziach...
- Tak? –
wściekłość znowu wychodziła z niego – Wystarczy ci tyle by oddać swój los w jej ręce? Słuchaj, i zrozum to wreszcie. Podejmij decyzję. Sama. To twój naszyjnik. Nie zrobię tego za ciebie. Decyduj teraz. Szybko i po prostu. Jeśli chcesz jej zaufać, jeśli chcesz ubrać na siebie jeden i drugi to zróbmy tak. Skoro Meg nie ma pojęcia czym on jest, to tylko Srebrnooka będzie to wiedzieć. Teraz się zastanów czy jej „nie mówienie wszystkiego” jest warte tego by ryzykować. Shannon tu o twoje życie chodzi, nie moje. Nie obarczaj mnie tą decyzją!
- Chcę to zrobić. Chce zaryzykować. Nawet jeśli miałoby to oznaczać moją śmierć. -
Skineła głową dla potwierdzenia swoich słów - Tak! Właśnie to chcę zrobić. Zabrać oba naszyjniki i wrócić na wyspę by tam je założyć!
- No i świetnie! Chodźmy do Meg aby oddała naszyjnik, a potem możemy wracać na wyspę. – Łotrzyk ruszył do wyjścia. – Zdążymy przed nocą.
- Ale ona powiedziała, że mi go nie odda! Że jeśli go chcę musze go wykraść! Nie mam zamiaru jej prosić o coś co należy do mnie!
- Ja ją poproszę. Jak nie odda rozpieprzę kryjówkę. -
łotrzyk zaczynał powoli mieć dosyć tej rozmowy.
- Skoro twoje delikatne sumienie zmusza cię do tego - w głosie wyraźnie niezadowolonej Shannon słychać było zjadliwą nutę - To idź i proś!
- Czego ty chcesz ode mnie, co? - krzyknął w końcu kurwiony już nie na żarty. - Klepiesz od kilku dni o tym samym w kółko. Wszyscy za mnie decydują, w nosie mają to że naszyjnik jest mój. Przebierasz nogami nie mogąc się doczekać, a jednocześnie nie chcesz aby inni nawet kurwa rozmawiali o tym na "forum ogólnym". Staram ci się pomóc, rozumiesz to? Skończ więc jęczeć, do ciężkiej cholery. Meg powinna wiedzieć co chcesz zrobić, bo ona jedyna ma choć blade pojęcie czym jest naszyjnik, oprócz tej na wyspie, która równie dobrze może mieć cię w dupie, bo zależy jej tylko i wyłącznie na ożywieniu Marie! A teraz jak pozwolisz pójdę do Meg i poproszę ją o naszyjnik. Jeśli ci się to nie podoba to po prostu daj mi kurwa święty spokój!
Bezcielesna istota podpłynęła do łotrzyka tak blisko, ze gdyby nie fakt jej niematerialności z pewnością dotknęłaby go nosem:
- Przecież powiedziałam: Zrób to jeśli musisz! Choć moim zdaniem proszenie jej to błąd!

Ja pierdolę. Odkąd Shannon zobaczyła trupa Madoca, coś się z nią podziało. Działała mu na nerwy, no a wiedział że wszyscy inni spadkobiercy nie kiwną palcem, bo najwyraźniej nie obchodziła ich. Choć może inaczej wszyscy mu działali na nerwy, ciekawe kurwa dlaczego. Musi się wreszcie dopić i zwalić pod stół bo jeszcze chwila i sam włąsnoręcznie wybierze dla zjawy wyjście numer dwa. W końcu prosiła już raz. Mikstura w kieszeni, sztylet za pasem... Spokój, kurwa Alto.

Odnalazł Meg i zrelacjonował jej problem. Szybko , zwięźle i na temat.
- A jaką masz pewność, że ten naszyjnik należy do Shannon, Alto? Ja takiej pewności nie mam, domyślam się zaś, że jeśli jej go oddasz... to możemy jej już nie zobaczyć. Gdzie będzie, nie wiem. A jeśli tak się stanie, będę czuła się winna.
- Ja to wszystko rozumiem, serio. -
łotrzyk poczuł się zmęczony - Ale to jest jej decyzja. Nie mam pojęcia czy naszyjnik należy do niej. Nie mam pojęcia czy Shannon "nadrobi" 150 lat jak założy tylko jeden z nich. Z tego co mi wiadomo także ty tego nie wiesz. Skoro jednak tego chce i chce zaufać tej na wyspie, to nie powinnaś jej tego zabraniać.
- I mam oddać jej przedmiot warty może nawet tyle, co całe Elandone? Co znaczy kilka miesięcy, jeśli porównać je do 150 lat? To nie jest tylko jej decyzja, doskonale wiesz, że dotyczy nas wszystkich. A ją nagle ugryzło, gdy wróciliśmy z gór. Jeśli chcesz, oddaj go jej. Jest w skarbcu, wystarczy wyjąć kamień. Pokaże ci który, widziała na pewno jak tam to wkładam. Wiedz jednak, że nie pochwalam tego i nie podoba mi się to w najmniejszym stopniu. Przedmiot ten mogę zbadać, poznać jego działanie, uwolnić czar w nim zaklęty. Ale masz rację, nie należy do mnie.
- No i dobra. -
Alto ledwo hamował gniew. Wiedział że Meg była bogom ducha winna i działała w dobrej wierze, ale aktualnie jedyne czego pragnął to zakończyć tą sprawę. W tą czy drugą stronę - Naszyjnik który chce Srebrnooka i tak dostanie, bo Rudy inaczej dostanie sraczki. A tego jej nie oddam, bo nic jej do niego
- Zrób jak uważasz, lordzie Alto. Ja nie potrafię inaczej, niż zapomnieć, że ten naszyjnik znajdował się w moich dłoniach. To zabawa bogów, nie moja.
- Tak zrobię, Meg. –
nie uszedł jego uwadze oficjalny tytuł. Pięknie, ją też zdążył zdenerwować. Niech już ten dzień się skończy...

Wyciągnął naszyjnik ze skrytki, schował do drugiej kieszeni, żeby nie popierniczyły mu się, upewnił się że mikstura leży bezpiecznie za pazuchą i wskoczył na konia. Do jebanego lodowego pałacu.
 

Ostatnio edytowane przez Harard : 11-04-2011 o 19:32.
Harard jest offline  
Stary 12-04-2011, 09:13   #110
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Już nie pamiętał od jak dawna był w drodze. Jego niespokojny duch nie pozwalał mu nigdzie zagrzać miejsca. Gdy otrzymał tytuł lorda Kintal zdawało się, że nieco się ustatkuje. Lecz zarządzanie majątkiem wyraźnie go nużyło. Nie był jakimś ekonomem, a jak mówiło przysłowie z Cormyru „kto się wróblem urodził, kanarkiem nie zdechnie”. Po za tym trudno mu było Elandone uznać za dom. Zbyt wielu ludzi się tu kręciło i zbyt wiele nie zależało od Brana. Co nieustannie wprowadzało go w irytację.
Choćby przypadek niemowy zabójcy. Okazało się, że Wulf miał jednak rację i najemnik najprawdopodobniej stał za tymi wszystkimi morderstwami. Całe zaś śledztwo polegało na zaśpiewaniu podejrzanemu smętnej ballady przez Marie. Jakież to trywialne. O ileż ciekawszy byłby spisek Szarych Płaszczy.
Nic zatem dziwnego, że gdy tylko pojawiła się okazja kolejnej wyprawy, choć do miejsca niezbyt odległego, Bran od razu skorzystał z okazji. Prawie od razu bo po drodze przyszło dwóch najemników przysłanych przez Wulfa, by wyraził zgodę na ich przekwalifikowanie.
- Macie moje błogosławieństwo, ale ustne. Pisemnego zaświadczenia nie wydaję. – oznajmił z kulbaki Rozamunda.
Rycerza gnała, jak zwykle ciekawość. Po pierwsze chciał sprawę potwora wyjaśnić do końca. Po za tym chciał także zobaczyć Panią Jeziora.
Tioram go zachwyciło. Oprawa wizyty była iście boska. Z daleka bowiem ujrzeli finezyjną i pełną zimnej urody altanę, której nie powstydziłaby się sama Królowa Śniegu. We wnętrzu kolejne cudo. Było ciepło, a na gości czekał poczęstunek. Nim jednak zdążyli się przyjrzeć obfitości owoców i napoi do altany weszła ona. Pani Jeziora. Bran ukłonił się pełen szacunku. Oto była ich protektorka i suzerenka, a przy tym kobieta niezwykłej urody i inteligencji przewyższającej tą zwykłych śmiertelników. Po prostu boski ideał.
Gdy towarzysze podróży zadawali jej pytania, rycerz chłonął wzrokiem każdy jej gest i słowo coraz bardziej zafascynowany. Tym niemniej strzępki rozmowy docierały i do jego przepełnionego zachwytem umysłu. Z rozczarowaniem zauważył, iż pojawiający się co 500 lat potwór okazał się być wulkanem, a już miał nadzieję na walkę z jakąś niecną bestią. Miał też inne wątpliwości, które nasunęły mu się w związku z tym. Słuchał jednak wypowiedzi kompanów, gdyż wiele z tego co sam chciał powiedzieć powiedzieli oni. Lecz nie wszystko. W końcu zebrał się na odwagę i spytał:
- Czy kryształy muszą być ustawione każdy w konkretnym miejscu? Który gdzie należy umieścić o Pani?
Pani popatrzyła na rycerza z lekką irytacją na twarzy, której ten jednak nie dostrzegł.
- Miejsca są oznaczone przez moc. Mag odnajdzie je bez problemu. Są tam zbudowane postumenty, trudno je przeoczyć. Nie da się umieścić kryształów niewłaściwie, bo po kształcie łatwo się zorientujecie który gdzie przynależy.
Rycerz słuchał jej słów urzeczony brzmieniem jej głosu.
- A gdzie są owe miejsca o Pani? - spytał niskim głosem głęboko patrząc jej w oczy. Zdawało się że nie tyle interesuje go odpowiedź, co kieruje się chęcią ponownego usłyszenia jej głosu.
- Wokół krateru. - Usłyszał zdawkową odpowiedź.
- Skoro postumenty są wokół krateru i nie da się pomylić miejsc umieszczenia kryształów, to po cóż nam elfy do pomocy? Ty Pani udzieliłaś nam wszelkich wskazówek. - skłonił się uprzejmie Bran.
- Tylko po co chodzić w koło jak można iść z przewodnikiem prosto do celu? - Kobieta wzruszyła ramionami.
- Pani Moja. – stwierdził Bran kłaniając się w uznaniu dla jej boskiej przenikliwości, niedostępnej im maluczkim. - A nie poszłabyś z nami? Byłby to dla nas zaszczyt. - ośmielił się spytać rycerz.
- Nie! - Powiedziała szybko, a potem być może by złagodzić nieco odmowę dodała:
- Doskonale poradzicie sobie bez mojej pomocy.
- W takim razie będziemy musieli poprosić elfy o pomoc w dotarciu do krateru. -
stwierdził nieco rozczarowany Bran. Gdy odmówiła im swej obecności, nagle poczuł się zagubiony. Pozbierał się jednak dość szybko.
Zasępił się. Nie to żeby miał coś przeciwko elfom, ale z domu wyniósł ostrożność co do tej rasy. Po za tym z tego co słyszał nie przyjmą ich raczej chlebem i solą. O cóż się jednak martwił? Zganił się w myślach za zwątpienie. Wszak Pani Jeziora była po ich stronie i nie musieli się niczego obawiać.
Po za tym na horyzoncie zaczęła majaczyć nowa wyprawa, która przyprawiła Brana o żywsze bicie serca, o ile to było jeszcze możliwe, bo obecność Pani Jeziora i tak podnosiła mu tętno sprawiając, iż jego lico pokrywał delikatny rumieniec.
- Ragnarze. - zwrócił się dość niespodziewanie do mężczyzny - Jeśli zachcesz pomogę Ci odszukać Tęczowy Most Bifrost. Przyjmij mą pomoc, jako dowód uznania Twojej szlachetnej odmowy zadawania cierpienia niewinnej istocie, by osiągnąć swój cel. Jeśli zechcesz poczekać nieco, aż uporamy się z tą wulkaniczną tarczą, to możesz liczyć na mój miecz.
Bran skłonił się w stronę mężczyzny. Pani Jeziora pochwaliła szlachetność Ragnara i rycerz także chciał zasłużyć na taką pochwałę.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172