Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2011, 11:49   #12
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Słowa druida, mimo że nie pochodziły od doświadczonego mówcy, przepełnione były głęboką mądrością, której nawet wzburzone umysły plebsu nie mogły zignorować. Tłum zawahał się, zaszemrał, ludzie popatrzyli po sobie trzeźwiej, budząc się z władającego nimi amoku. Nie wszyscy byli jednak gotowi tak szybko się poddać. Jeden z oddziałów chłopskiej milicji bezceremonialnie ruszył na mówcę. Parli na niego w ciszy, mając świadomość, iż nie mogliby powiedzieć nic, co usprawiedliwiłoby ich czyny - poza prymitywnym, nieracjonalnym pragnieniem przemocy i bezkarnego krzywdzenia bezbronnego.

Nim doszło jednak do napaści na spokojnego maga, z tłumu wyłonił się niespodziewanie rosły Tileańczyk. Każdy jego krok i każdy gest zdawały się być ostrzeżeniem dla tłumu. Atak na uzbrojonego wojownika nie był tym samym, co lincz przypadkowych podróżnych. Agresywna grupa po krótkiej naradzie odstąpiła od stosów, rozlewając się gdzieś w tłumie. Morale zbiorowiska załamało się bezpowrotnie. Po paru następnych chwilach pod karczmą nie ostał nikt poza zawiedzionym karczmarzem.
- A ja żem was ugościł! Jeszcze zobaczymy, kto dobrze prawił, jak uwolnieni czarownicy sioło podpalą albo dzieci pokradną! Tfu!

Nie było sensu gościć dłużej u wyraźnie obrażonego karczmarza. O samym świcie udali się w dalszą drogę na południe. Nim jednak wszyscy wsiedli do nowego powozu, Darragh przypadkiem dostrzegł jeden szczegół. Pod ostygłym już stosem bielił się skrawek niedopalonego papieru. Najwyraźniej niemrawe, niepodsycane płomienie nie zdołały go pochłonąć, pozwalając na odczytanie wiadomości.




***

Następne dni spędzili na zatłoczonych reiklandzkich traktach. Wydawało się, że wszyscy wielmoża Imperium pchali się na cesarski dwór. Nie było godziny, w której nie mijałby ich jakiś wytworny powóz w licznej eskorcie. Nie byłoby to może przesadnie uciążliwe, gdyby nie prawo pierwszeństwa, które zmuszało ich do zjechania na pobocze, by przepuścić każdy szlachecki wehikuł. Oczywiście i oni mieli szlachetnie urodzonego na pokładzie, tyle, że kto z zewnątrz miał o tym wiedzieć? Powóz nie wyglądał wszak na nic wyjątkowego, a każdy spór o rangę tylko spowolniłby ich drogę.

Do tego wszystkiego dochodził powracający wciąż, nieznośny wręcz upał. Powodowało to, że ludzie byli wyjątkowo kłótliwi i nieustępliwi. Nie raz i nie dwa zmuszeni byli do przepychanek i postojów na zatorowanym przez sprzeczki gościńcu. Sami mijani arystokraci również nie znosili aury najlepiej. W oknach szlachetnych pojazdów coraz to widać było całe zastępy wachlujących szlachetną panienkę służących, bądź - bardziej bezpośrednio - wywieszonych na zewnątrz, ledwo zipiących z gorąca magnatów.

Jakby było mało tych wszystkich problemów, w końcu dotarli do zatoru, który sprawiał wrażenie zdecydowanie nieprzejezdnego. Paręnaście wozów stanęło na środku traktu. Ich pasażerowie przekrzykiwali się przekleństwami i głośno wyrażanymi pretensjami. Gdzieś wśród nich pałętali się pojedynczy strażnicy dróg, próbujący okiełznać chaos.

Dopiero po chwili dało się dostrzec dziwnie falujące powietrze nad lasem i odległe chmury dymu, bijącego w niebo.

- Lasy siem palom - zagaił niezbyt rozgarnięty woźnica ostatniego z wozów. - Gadajom że to tak się od dni paru co najmniej węgli, ino teraz dopierom tu podeszło. Zaraza jedna, no! Ryby mi całkiem zaśmierdnom!

Dalszą konwersację przerwał wysoki, dziewczęcy pisk dochodzący gdzieś z przodu kolumny.
- Co znaczy, że wozu nie dacie?! Ty chamie! Ty Parchu! Jak śmiesz się tak odzywać do szlachetnie urodzonej damy!
- Ale Panienko, żeśmy mówili przecie, żeby dalej nie jech...
- Co?! Ważysz się mnie pouczać? Wybatożyć cię każę! Pasami rwać!
- Toż... ehm... przecie to ogień wam wóz strawił, nie ja... ja żem mówił byście... nie...

Strażnik wyraźnie przegrywał walkę z rozszalałym kobiecym żywiołem.
- Więc teraz winę na mnie chcecie zwalać, że wam las płonie, co?! A komu za opiekę nad lasem płacą, mi?!

Zamilkła, rozglądając się po stojącej kolumnie i dostrzegając nowych przybyszy.
- Hmm... - uśmiechnęła się czarująco i niewinnie, podchodząc do drużynowego powozu. W połowie drogi zauważyła szlacheckie odzienie Estalijczyka, co spowodowało, że na jej twarzy wykwitł jeszcze szerszy uśmiech.


- Jestem Gabrielle von Tanswitz. Dama w potrzebie. Bezlitosne płomienie pochłonęły mój dobytek, a trzeba mi dotrzeć do Nuln w pilnej rodzinnej sprawie. Po kierunku wnioskuje, że i wy, moi drodzy Państwo, wybrać będziecie musieli objazd przez Bogenhafen, więc byłabym niezwykle zaszczycona, gdybyśmy podjęli tę podróż wspólnie.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 06-04-2011 o 14:06.
Tadeus jest offline